Re: Wioska Śnieżnych Elfów

91
Świst bełtu przeszył powietrze. Syknęło... i nic. Pudło. Valcerion zaklął w myślach. Kapłanka odwróciła się i nie czekając na żadne wyjaśnienia w te pędy machnęła swoim kosturem tworząc magiczny pocisk. Lodowa lanca pędziła w ich stronę, zbyt szybko by można było zareagować, lecz sytuację uratował Mordred, tworząc ścianę ognia oraz atakując kobietę ognistymi czarami.


Valcerion wyjął miecz z pochwy i ryknął - Zachodź ją od boku! - a następnie ruszył łukiem po prawej stronie. Droga tamtędy była krótsza. Nikt nie powinien wchodzić pomiędzy dwa walczące ze sobą żywioły ognia i lodu, toteż na Dariannę, która była dużo zwinniejsza i ogólnie ujmując bardziej mobilna przypadła kwestia obejścia Mordreda i doskoczenia do czarodziejki od lewej strony. Jej sprawność niwelowała różnicę, a stosunek prędkości do drogi był podobny. Mężczyzna liczył na to, że Hunmar zaaprobuje ich eskapadę i dorzuci swoje pięć groszy, rzucając się na wroga. W międzyczasie Darianna będąc w miarę bliskiej odległości, upewniwszy się, że nie trafi w sojusznika, cisnęła nożem. Jakby tego było mało, oboje wraz z Valcerionem doskoczyli niemal jednocześnie atakując wroga zajadle, niczym wściekłe osy bądź harty na polowaniu.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

92
Prawdę powiedziawszy Mordred nie był zdziwiony gdy pocisk chybił celu. Co nie zmienia faktu, że błyskawiczna reakcja druidki i popsucie ich kusz było nieprzyjemnym zaskoczeniem.

- To tyle, jeśli chodzi o przewagę odległości. - Pomyślał kwaśno.
Nim jednak zdążył powołać w swojej głowie kolejną zrzędliwą uwagę na temat problematycznego zadania, w ich stronę pomknął lodowy pocisk. Dość wolny by zauważyć jego ruch, zbyt szybki by uskoczyć. W głowie zdążyła mu jeszcze wykiełkować myśl - To zaboli - gdy spiął mięśnie szykując się na uderzenie.

Kolejne wydarzenia były jednak dla niego nie mniejszym zaskoczeniem niż dla ich wroga. Mandy, po raz pierwszy od zmiany swojego medium, zademonstrowała magię porównywalną z jej dawną siłą. Ognista bariera i seria ognistych pocisków wyzwolonych w kierunku druidki, mimowolnie przywołała nostalgiczny uśmiech na twarzy wojaka. Uciszająca fala tłumiąca ognistą furię, wywołała w nim więc niespodziewany przypływ gniewu. Zdawała mu się atakiem wymierzonym wprost w jego radość i osobistym napluciem w twarz. Tak jakby myśli jego i Mandy zgrały się w unisono i odczuł jej frustrację jako własny gniew. Słowa Darianny otrzeźwiły go nim zwrócił swoją rezonującą wściekłość przeciw niewłaściwemu (w ich sytuacji) celowi. Skinieniem głowy dał znać kobiecie, że zrozumiał swoje zadanie i ruszył biegiem w stronę kryształu. Miecza nie dobywał. Nie będzie mu potrzebny tym razem, a jedynie zakłócał by równowagę biegu. Zwracał uwagę na manewry towarzyszy, przemieszczając się tak, by zawsze mieć jednego z nich między sobą a druidką. Jego ręka zdawała się płonąć jak włożona do ognia, nie niosąc przy tym jednak dyskomfortu. Raczej czuł się pełen euforii. Nie wiedział czy to przepełnia go magia Mandy, czy po prostu adrenalina i endorfina pulsują w nim z instynktownej radości, że znów działa w tandemie ze swoja partnerką.

Nie miało to znaczenia. Kryształ z każdym krokiem był coraz bliżej. Częścią świadomości Mordred, zarejestrował odgłos dobiegający z korytarzy i odłożył go na później. Teraz wyrzucił przed siebie rozpaloną dłoń, wyciągając ją w kierunku magicznego kamienia by chwycić go niczym zlodowaciałe serce potwora i wyrwać je z jego piersi lub zmiażdżyć i stopić w rozżarzonym uścisku.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

93
Ku pokrzepieniu serc, na wskroś złu oraz w walce o przychylność boską, przeto Hunmar rusza na zaopatrzoną w niszczycielską moc druidkę. Nie bacząc na konsekwencje swojego działania, za wszelką cenę pragnie skonfrontować się z kobietą. Jego idei przyświeca jeden cel- "To jest MÓJ Bóg".
A gdy słońce wzniesie się na wyżyny, zegar wskaże południe. Wtedy to krasnoludzki młot zawisł w powietrzu, ściśnięta rączka pod kontrolą krótkiego zamienia nieustannie zmierzała, ażeby nieść ból i cierpienie. Każdy wdech zdawał się być milionem lat, który tylko czeka na wielki finał.
I w końcu nadchodzi ten czas, czas gdy dwa pomioty mrozu stają oko w oko, w imię jednego boga, lecz po przeciwnych stronach barykady.
Rozpędzony atak był trudny do skontrowania, precyzyjnie wymierzony w nogi miał przechylić szalę zwycięstwa- toteż nie tym razem. Podczas gdy obuch lądował pod stopami, długi kostur druidki poleciał w dół, tak na przywitanie oręży. Pomimo drewnianego wykonania, zaopatrzony był w nieogarniętą potęgą za sprawą której wygenerował pole, neutralizujące nizinny atak. Młot jakby spotkał się ze ścianą nie do przebicia, rąbnął w powietrze pod stopami, a zadrżał jak po zmiażdżeniu największego głazu. Co za czary stosuje ta kobieta, pomyślał Hunmar.
Nie był to dobry czas na dumania, albowiem jak tylko podniósł wzrok po nieudanym natarciu, dostrzegł wyprowadzony na wprost kostur. Trzon dotknął korpusu krasnoluda, na skutek czego ten odleciał w nieznane. Potężna magia, zaklęta i przeklęta wzbiła mężczyznę w powietrze.
Początkowo uchroniła kobietę przed zmiażdżeniem, dalej umożliwiając kontratak.
Wyprowadzony z równowagi, krasnolud zatrzymuje się na pobliskiej ścianie. Jest ogłuszony, lecz zdolny do dalszej walki.
Tuż po starciu z niziołkiem, kobieta dostrzega, iż niejaki mistrz płomieni pokusił się naruszyć delikatną strukturę klejnotu zimy. Dotychczas pozbawione wyrazu oczy, teraz wypełnia intensywny zew gniewu. Nic nie stanie jej na przeszkodzie, by ochronić swój twór. Rozpaczą sięgnie gwiazd i żaden Valcerion tudzież jego niewiasta Darianna, nie powstrzymają niepowstrzymanej.
Pomimo chęci oraz dobrze dopracowanej taktyki, nadciągająca w kierunku Mordreda, Orsula wartko pokonuję barierę w postaci ludzkiej pary. Pierw lewe, później prawe skrzydło zostaje zmiecione na skutek nadludzkiej fali uderzeniowej. Opór rozstępuje się, niczym morze. Darianna i Valcerion upadają na ziemię, w różnym czasie i różnych kierunkach.
Pozbawiony immunitetu przyjaciół, Mordred zdaje się być wystawiony na pastwę losu. Jednakże czas, który zaoszczędził dzięki oddaniu towarzyszy pozwala mu na zainicjowanie interakcji z kryształem. Wystawiona dłoń promieniuje krwawo-czerwoną poświatą, tym samym dominując nad błękitnym światłem. Z każdą kolejną bliskością klejnot błyszczy coraz intensywniej, co obliguje do większego rozżarzenia i odwrotnie. Elementy działają na siebie proporcjonalnie. Wzrost jednego, powoduje wzrost drugiego, przy czym to czerwień atakuje. Zaopatrzona w nią dłoń generuje języki płomieni, kąsające majestat klejnotu tu i ówdzie. Rozumny kryształ nie jest bierny, tworzy rozmaite pola, jakich zadaniem jest ochrona przed nieustającym natarciem.
W końcu fortyfikacja upada, wszystko jest w ręku Mordreda. Dłoń chwyta za kanciasty kamień, a gdy palce oplotą krawędzie, wtedy zaczyna się bal. Chmary dymów, pyłów i przenikającego przez nie światła wypełniają komnatę ze wszystkim dookoła. Mordred czuje, jak uchodzą z niego resztki sił, jakby kontakt z kryształem wysysał z niego życie. Fortunnie u boku pojawia się Mandy. Rozpalona salamandra staje obok mężczyzny, wspierając go podczas wyprowadzania kolejnych porcji żaru. Zimno nie daje za wygraną, Mordred słabnie, a próba rozpuszczenia poczyna przypominać bezcelowe przedsięwzięcie. Byli tak blisko, a jednocześnie tak daleko od zwycięstwa.
Kochanka nie mogła na to pozwolić, dlatego najpiękniej jak tylko potrafiła, spojrzała mu w oczy i rzekła
Zróbmy to razem. Po raz ostatni, po kres naszych możliwości
Chwilę po wypowiedzianych słowach, rubinowy demon wnika w serce męża. Ten czuje, jak wewnętrzny ogień miłości wypełnia jego ciało, a w żyłach zaczyna płynąć coś więcej niż krew.
Z powiem miłości, przychodzi intensyfikacja żaru. Płomienie rosną w niekontrolowany sposób, ciepło wypełnia komnatę, blask przegania cień. Skwarny feniks owija skrzydłami objętość zimna, aż po krysztale pozostaje wyłącznie wspomnienie.
Wszystko ucicha, atmosfera walki ustąpiła miejsca zasłonie bezradności.
Świadoma porażki, Orsula kończy wyścig, rozgoryczona pada na kolana. Bez życia poddaje się potędze żalu. Z ust wyłania się cichy pisk, a z oczu płyną przysłonięte wstydem łzy. Przyczyna zimy na kontynencie została zniesiona. Od teraz śniegi odejdą, a z ziemi wyrosną zielone pęki traw. Wróci życie, którego dawno na ziemiach Herbii nie było.
Są to powody do radości, lecz w sercu Mordreda ona nie gości. Mężczyzna czuje, że czegoś mu brakuje.

Jego miłość gaśnie, Czuję się oszukany
Jak być odważnym bez siły?
Jak możesz, miłości?

Błagam cię, zabierz go gdziekolwiek zniknęłaś Mandy
Wróć i ocal go, nie może być sam

Błagam cię, zabierz go z tego żywego piekła
Wróć i ocal go, to co się stało, nie było fair


Tylko ból, imitacja miłości i pijane kłamstwa
Walczy by przetrwać, wciąż jest żywy
Walczy oddzielając łzy od smutków
Ale wciąż w jego głowie jest chaos
Bo ona wydała ostatnie tchnienie
Jedno, ostatnie tchnienie...


Mandy odeszła na zawsze, kosztem życia uratowała ten marny świat. Marny dla mężczyzny, który stracił sens egzystencji. Najlepiej byłoby mu teraz umrzeć i nie czuć niczego.
Życie toczy się dalej, z korytarzy wciąż dobiegają odgłosy nadciągających elfich os. Lepiej się stąd zawijać, dlatego przyjaciel kroczy po Mordreda. Obity Hunmar rozumie traumę towarzysza, ochoczo ciągnie go do nieznanego tunelu. W tym samym czasie Valcerion i Darianna uciekają korytarzem, którym wcześniej przybyli. Znają go dobrze, więc wartko docierają do pierwotnego punktu, dalej wybierając nieznaną ścieżkę wgłąb góry. Z dala od straży elfów, mogą pokonywać jaskinię, z pewnością prowadzącą do wyjścia poza areał wioski.
Kapłanka Orsula nie zwróciła nawet uwagi na uciekających przybyszy, jest poza rzeczywistością, podobnie jak człek północy. Ten prowadzony korytarzem przez Hunmara, idzie przed siebie myśląc o utraconej miłości. Coś się skończyło, coś się zaczęło. Na końcu tunelu , którym podąża Mordred i Hunmar oraz drugiej ścieżki- Darianny i Valceriona, widać światło. Światło nadziei, światło na nowe, lepsze jutro.


Śniegi puszczają, ziemia zaczyna oddychać pełną piersią.
Spoiler:

Brawo, Panowie. Udało Wam się. Keron jest Wam wdzięczny. Teraz czas na roztopy! - Hontharon

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

94
To co działo się w jego głowie, trudno by opisać. Otępienie walczące z wybuchem szalonego gniewu przeciw losowi, na zewnątrz objawiało się jedynie drętwymi ruchami, przypominającymi raczej kukłę niż żywą istotę. Nie rejestrował nawet krasnoluda który mu towarzyszył, próbując z niedowierzaniem zebrać we własnej głowie fragmenty myśli przypominające teraz wiadro pełne potłuczonego szkła.

Po co się tyle starał? Wszystko stało się wyblakłe i pozbawione smaku.

Powoli jednak pod stertą pogruchotanych myśli i uczuć, zaczęła formować się jednostronna ścieżka skupiająca się w jednym tylko punkcie. Mordred nie polegał na bogach. Ani tych Herbii ani wszelkich innych. Ale z pierwszej ręki poznał potęgę tego, co nazywa siebie Magistri. Jeżeli ktoś jest w stanie dokonać niemożliwego i z powrotem wyciągnąć z niebytu jego partnerkę... To właśnie on.

Tak... W końcu dokonał... Czegoś. Najwyższa pora wrócić do domu. Dostanie się do Turonu a potem... Jeżeli dobrze pamiętał, gdzieś tam musi być punkt przejścia.

Może a może nie (Nie był w stanie zarejestrować czegoś tak nieistotnego), mruknął coś do krasnoluda co mogło być pożegnaniem. Cokolwiek czekało na niego u wylotu tunelu, przejdzie dalej. Tutaj... Nie miał już czego szukać.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

95
Czarodziejka była mimo wszystko w pełni sił. Ani Valcerion, a tym bardziej Darianna nie stanowili dla niej żadnej przeszkody, wręcz przeciwnie, miotnęła nimi niczym mała dziewczyna, której znudziły się szmaciane lalki. Upadając, mężczyzna wyrżnął potylicą o gładką jak tafla wody podłogę. Chwilowe zamroczenie... Gdy się ocknął, widział jak Mordred ściska w dłoni klejnot, który teraz już płonie żywym ogniem. Cała sala była oświetlona ogniem gorejącym z jego uścisku, a widać w nim było potężną magię. Zaczął się podnosić, gdy podbiegła do niego Darianna. Podała mu rękę i pomogła wstać, wskazując drugą ręką na wyjście. Gdy stał na nogach, było już po wszystkim - czarodziejka płakała na ziemi, a Mordred kroczył w stronę wyjścia. Nie było na co czekać, z resztą, słychać było odgłosy szybkiego biegu w tunelach. Blondynka złapała go za ramię, po czym pociągnęła, wpatrzonego w cały ten obraz, wojaka. Nie było się czemu opierać... Pobiegł za nią.

Biegli tunelem, ile sił, wierząc, że wydostaną się z tej zimowej osady. Wbiegli w ten sam, którym przyszli, wiedzieli czego się spodziewać. Podłoże przestało być gładkie i wypolerowane na połysk przez tą dziwną magię. Serpentyny zostały daleko w tyle - już blisko. Gdy tylko dobiegli do rozwidlenia, bez wahania weszli w ciemną pustkę. Kiedy tylko oczy przyzwyczaiły się do ciemności, przyśpieszyli tempo. Zakręt, jeszcze jeden i jeden i... światło! Na pewno wyjście! W zmęczone nogi nagle wstąpiły nowe siły, niosące ich naprzód. Bez słów doszli do wyjścia, by u jego wylotu usiąść i chwilę odpocząć... tylko chwileczkę.

Rycerz oparł się o ścianę tunelu, dysząc z wysiłku. Nie było z nimi ani Hunmara ani Mordreda. Zapewne poszli razem. Liczył, że jeszcze kiedyś ich spotka i powspominają tą tragiczną i trudną, acz tak zbawienną dla Keronu misji, mimo tego, że nie wiedzieli jeszcze jak bardzo się zasłużyli dla tego świata. Mężczyzna uśmiechnął się jedynie Darianny i machnięciem ręki zasugerował marsz, po czym zaczął schodzić w dół zbocza. Trzeba było znaleźć wóz, strażnika... no i konia.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

96
Próbował się podnieść łapiąc kurczowo oddech, który uderzenie o ścianę wyrzuciło mu z płuc, gdy nagle to poczuł. Dwie silne energie zniosły się. Przestały istnieć. Umarły. Mordred stał w miejscu gdzie jeszcze niedawno lewitował kryształ. Utracił coś. Ją? Nie było czasu na rozważania. Z tuneli dochodziły krzyki. Elfki się zbliżały.

Krasnolud podbiegł do Mordreda, chwycił go za ramię i pociągnął w stronę tunelu który zdał się być bezpieczny. Rycerz szedł za nim bez oporu, ale też i bez chęci... Chęci życia? U wejścia do tunelu Hunmar obrócił się jeszcze przez ramię szukając wzrokiem Valceriona i dziewki, ale nie było ich już nigdzie. Musieli wybrać inną ścieżkę. Turonionie prowadź ich bezpiecznie!

Światło dnia. Wyszli. Udało im się. Kryształ zniszczony. Co teraz? Mordred wyrusza na północ. Krasnolud ruszy razem z nim.

-Czas wracać do domu...- Kapłan przyłożył dłoń do czoła rozglądając się intensywnie. - Tylko gdzie jest mój osioł?
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

97
Czas pokazał, kto wychodzi zwycięsko z przeklętego boju o... O co był ten bój, bo nie pojmuję?
Nikt z obecnych chyba nie jest świadom powagi sytuacji, jaką de facto przyszło im zakończyć.
Ich bohaterskie tudzież lekkomyślne podejście spowodowało, iż ów czas kontynent odetchnie głębokim wziewem po niszczycielskiej zimie. Tylko żeby ten wdech nie zapowietrzył świata, bo przyjdzie kolejny kataklizm...
Każda historia ma swój początek i koniec, ten drugi obserwujemy dziś. Dawni przyjaciele, wspólnicy rozstają się na rozdrożach dróg. Powędrują daleko w świat, gdzie czekają ich kolejne niemiłe niespodzianki. Życie ma smak goryczy i z pewnością Bogowie(bard) nie pozwolą im o tym zapomnieć.
Było ich trzech, w każdym z inna krew. Wyruszyli ze stolicy w celu odebrania powierzchownie bezpiecznego ładunku. W trakcie podróży spotkała ich masa niepowodzeń, z których i tak wyszli obronną ręką. Pierw burda w gospodzie, potem potyczka z demonem, aż przyszedł czas na rozprawienie się z magią śnieżnych driad, które posłużyły się potężnymi zaklęciami obronnymi w celu ochrony ładunku, jaki naczelnik nakazał przywrócić do stolicy. Wtedy było ich trzech, powrót do stolicy wiązał się jednak ze zmianami. Poznano Valceriona i Hunmara. Tak stworzono nową drużynę. Właśnie ta drużyna, rozwiązała problem zimy.
I uciekają w przyszłość. Los nakazał pójść w odmiennych kierunkach. Należy opuścić wioskę śnieżnych elfów, co sił w nogach. Powędrować daleko, bo
To nie dla nas czas
To nie dla nas miejsce
Nie ma dla nas szansy
Wszystkie decyzje podjęto za NAS.

Plotki głoszą, że Mordred i Hunmar udali się na północ. Północ mogła przynieść odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Czy Mandy jeszcze egzystuje, czy wróci do Mordreda? Dlaczego Turonion odwrócił się od Hunmara? Czyżby kapłan stracił kontakt ze swoim przewodnikiem życia? Swoją wiarą, nadzieją i miłością. Poprzez strach pokonają setki mil, przeżyją kolejne przygody, postarzeją się z nadzieją, że w końcu dotrą na PÓŁNOC
[ http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=11 ... 106#p22106 ]

Zakochane gołąbeczki opuściły areał groty. Niefortunnie wyszli odmiennym wyjściem, niż myśleli. Nie było tam ani strażnika, ani wierzchowca. Skazani na swoje towarzystwo postanawiają wyruszyć do Książecej Prowincji, skąd po wyjściu z góry jest najbliżej. Może tam, ktoś pomoże rozwiązać problem przeszłości Darianny.
[ http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=45&t=2061 ]

Doświadczenie zdobyte w trakcie wyprawy odbija wieczne piętno na ciele, duszy lub umyśle.
Tak, przez przygodę bohaterowie rozwinęli się.
Spoiler:
A co u śnieżnych elfek? Lody puszczają, ale one wciąż żyją w ukryciu góry przeznaczenia. Z Iscarem na czele replikują się, ażeby kiedyś odzyskać utraconą świetność i ponownie plądrować Herbię.
Obrazek
[z/t]

Wróć do „Królewska prowincja”