Re: Trakt Książęcy

46
Samotny jeździec wzdychał głęboko za każdym razem, gdy widział podróżnych na szlaku. List wyraźnie mówił mu o konieczności ucieczki. I chociaż niekoniecznie dawał wiarę, że te leniwe parszywce gdziekolwiek ruszą, to wolałby nie spotykać żadnych skupisk ludzi. Przynajmniej na razie. A już na pewno nie miał ochoty na przyrodnich braci - swoich, nieswoich, ani żadnych innych.

Kiedy tylko poranne słońce zaczęło osuszać okolicę, Fogdare zaczął energicznie składać prowizoryczne obozowisko. Pozbierać swoje sakwy trudno nie było, więc już po kwadransie Nolan i Oney - bo tak nazywała się klacz, równie zmęczona drogą co jej tymczasowy właściciel - byli gotowi do drogi. Jeszcze tylko krótka poranna modlitwa, już z siodła, i można było bezpiecznie wrócić na trakt. No, prawie bezpiecznie.

Wczesna wiosna, jak to zazwyczaj bywa, przyniosła ze sobą nie tylko ocieplenie, ale i wzbogaciła krajobraz. Dawno, oj dawno, nie słychać było tutaj tak dużej ilości ptactwa, i ogólnie pojętej natury. Nolan pozwolił sobie nawet na lekki uśmiech, zadowolony z o niebo lepszych warunków, niż wczoraj. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się zagajniki pełne drobnych ssaków, mniejsze i większe wzniesienia, samotne drzewa odzyskujące listowie po zimie. Wśród wszystkich tych atrakcji kluczył trakt, lekko błotnisty po iście upiornej nocy. Co można było zauważyć po pobieżnej analizie: mało na nim trawy, jeszcze mniej zgubionych podków, mnóstwo rozmokniętej ziemi, a jeszcze więcej śladów kopyt. Fogdare wyjrzał przed siebie, stając w siodle. Co tu dużo mówić, jego poczucie bezpieczeństwa po raz kolejny zostało wystawione na próbę.

Trzeba przyznać jednak jedno. Przez ostatnie tygodnie Sakir sprzyjał Nolanowi w każdej chwili, bez dwóch zdań. Ale, od kilkunastu godzin podróżny zaczynał mieć wątpliwości co do tej słynnej "nieustającej opieki". Deszcz ma służyć ziemi i rolnikom, i nie ma co na niego narzekać, jasne. Ale żeby od razu spotykać jakieś bandy na tym samym szlaku? Niektórych rzeczy Fogdare miał już powyżej uszu. Z ograniczonymi zapasami jedzenia zaczynał powoli tracić pewność siebie, a ciągle lekko przemoczony płaszcz tylko potęgował uczucie zaszczucia. Trzeba uciekać, i to już, podpowiadała mu psychika.

Postanowił jednak nie zwalniać poniżej stępa, bo i tak jechał już tempem spacerowym. Niezauważenie przemknąć obok byłoby bardzo trudno, delikatnie mówiąc, a zawrócić też niekoniecznie jest dokąd. Uścisnął znak Sakira zwisający mu z szyi, i bez entuzjazmu ruszył przed siebie. Upewnił się jeszcze, czy młot przy pasie jest na swoim miejscu, aby w razie czego móc go swobodnie dobyć. Bo jak powszechnie wiadomo - i bóstwa dupa, gdy zapomnisz miecza - czy jakoś tak.
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

47
Nolan mógł zawrócić i być więcej niż pewnym, że jego bracia ruszą za nim w pogoń. Zaskakującym był fakt, że po dwóch tygodniach względnie spokojnej wędrówki oni nagle go przegonili. Być może czekali na doskonałą okazję, aby złapać swego przyrodniego brata. Może dogonienie go było zbyt proste, a teraz właśnie czekają, aż wpakuje się w ich doskonałą pułapkę. Być może po prostu to burza ich pogoniła tak mocno, że nagle znaleźli się przed Nolanem, a nie za nim. W każdym razie sytuacja naprawdę była nieciekawa.

Młodzieniec, zbliżywszy się do jeźdźców, mógł ujrzeć, że było ich tylko dwóch - po wytężeniu wzroku okazało się, że to Perlec i Oge, rozpierający się na swoich koniach i spoglądający ze złośliwym uśmieszkiem na Nolana, najwyraźniej już na niego czekają. Wyglądali tak jak zwykle - Perlec łysy i z wyrazem twarzy jasno komunikującym, że jest głupszy od ameby i Oge z tą miną cwaniaka. Obydwoje byli uzbrojeni w przypasane miecze. Pozostałej dwójki nie było w zasięgu wzroku chłopaka, choć możliwym było, że czaili się w chaszczach, czekając na odpowiednią okazję. Krok za krokiem więc Nolan zbliżał się do nich, sprawdzając, czy broń jego wysuwa się gładko i bez problemów. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że skończy się tutaj rozlewem krwi. Nie po to przecież bracia ruszyli za nim w pościg. Był tylko niechcianym bękartem, którego trzeba było się pozbyć.

Perlec i Oge wyglądali na bardzo pewnych siebie. W ogóle nie zdawali się przejmować tym, że ich przyrodni brat zbliża się, uzbrojony i gotowy do walki. Perlec grzebał w nosie, po czym coś z niego wyciągnął i przyglądnąwszy się... zjadł to. Nolan widział, jak młodszy chłopak skrzywił się z obrzydzeniem i coś powiedział do łysego, na co on tylko przewrócił oczami i dalej sobie grzebał w nosie. Oge pokręcił głową i ruszył konia w stronę Nolana, a za nim Perlec, wyciągając palec z nochala. Zatrzymali się kilka metrów przed chłopakiem i wyprostowali w siodłach, spoglądając na niego z wyższością. Ich ego sięgało chyba samych herbiańskich księżyców. Możliwe więc było, że albo aż tak cenili swoje umiejętności, albo mieli asa w rękawie. Oge po chwili ciszy odchrząknął i przywołał na swoją twarz cwaniacki uśmieszek, mrugając przy tym do młodzieńca.

- Jak się ma nasz ulubiony braciszek?

- Ulubiony? - spytał mocno zdziwiony Perlec.

- Tak, ulubiony - przewrócił oczami cwaniaczek. - Sarkazm, bałwanie. W każdym razie, może powiesz nam, gdzie się wybierasz? Szukaliśmy cię... chcieliśmy cię odwiedzić, a ty podły uciekłeś przed nami. - chłopak przywołał na swoją twarz żal, tak fałszywy, jak to tylko możliwe i nawet się z tym nie krył. - Zaczynam podejrzewać, że nie lubisz swojej rodziny, co?

Skinął głową do Perleca, który natychmiast wyciągnął zza pasa długi miecz. Uśmiechnął się tępo. Oge natomiast miał nieco krótsze ostrze. Młodszy z nich pospieszył konia, próbując zajść Nolana z jego prawej. Perlec zaś zajął się jego lewą. Młodzieniec miał teraz do wyboru dwie opcje - spróbować jakoś się obronić w tej nieczystej walce lub popędzić swoją szkapę do przodu, mając nadzieję, że tłuste konie jego braci nie dogonią go. Obydwie opcje nie napawały optymizmem, ale co zostało biednemu Nolanowi? Być może chłopak wymyśli coś, co pozwoli mu się wykaraskać z tej marnej sytuacji bez rozlewu jego krwi i nawet zbytniego przemęczenia...

Re: Trakt Książęcy

48
Mówi się, że wszystko co spotyka nas w życiu, jest od dawna z góry zaplanowane. Jedni wierzą w bóstwa panujące nad porządkiem rzeczy, inni w sprawiedliwość dziejową, jeszcze kolejni w królów i słuszność ich rządów. Jeszcze inni, jak Nolan - wierzą w Furę Farta, i Fortunę przez duże F, nie zostawiającą niczego przypadkowi. Mimo tych przekonań, bardzo głęboko zakorzenionych w sercu młodzieńca, z jego twarzy nadal nie chciało zejść głupkowate zdziwienie. Z rozdziawioną gębą obserwował sylwetki swoich braci, rosnące w oczach. Co zabawne - odwrotnie proporcjonalnie do spokoju ducha młodego Fogdare'a.
Pomyśleć tylko jak głęboko musiałby zwiedzać kopalnie w poszukiwaniach żuchwy, gdyby zobaczył wszystkich pięciu.

- No tylko popatrzcie, kogo ja tu spotykam! Najbardziej zakute łby na północy specjalnie dla mnie, cóż za powitanie! - ciągnął głupawy a zaczepny monolog. - Dalej szorujecie wielką salę sami, bo ojciec poskąpił służbie? Matoły moje utęsknione?

Co tu dużo mówić - Nolan przegiął przysłowiową pałę. Definitywnie. I przy okazji zupełnie celowo. Ale o to też mu chodziło. Doskonale wiedział, że niewiele-ponad-chłopskie głowy dadzą się sprowokować bez problemu. A człowiek zdenerwowany, czy w tym przypadku raczej: wściekły, myśli w zupełnie inny sposób. Patrząc chociażby na minstrela grającego po karczmach. Nakarmiony i wyposażony w dzbanuszek wina - zaśpiewa ci i zagra co zechcesz, i jeszcze trochę. I może nawet córki nie wychędoży.Poskąpisz jednak grosza, a zacznie całą trasę koncertową po okolicznych zamkach.
I nie spodoba ci się ani "O skąpym lordzie zza miedzy", ani "Dzieweczka z sąsiedniego miasteczka, co oczy miała duże". Bo co jak co, ale pewne są tylko te trzy rzeczy: wojna, podatki i wkurwiony śpiewak.

A skoro już przegiął, to należało zadziałać, byle szybko. A jeśli się uda, to może i skorzystać co nieco, na naprędce wymyślanym fortelu. Więc działał, ile tylko miał w sobie sił, aby wyrwać z najbliższych sekund chociaż trochę korzyści dla siebie.

Jeśli tylko udałoby mu się trafić w Oge, czy chociaż drasnąć jego konia... Fogdare wiedział, że byłby na naprawdę korzystnej pozycji, jeśli tylko jego ryzykowny manewr wypali. Jeśli nie - cóż - pozostanie mu tylko rwać dalej przed siebie, licząc na łaskawość traktu, i wybitnie sprzyjającą nieobecność kolejnych zakutych łbów. Zasięg broni stał po jego stronie, podobnie jak inteligencja. Zabawne, jak czasem chcielibyśmy wiedzieć, czy tym razem aby na pewno Farta i Fortuny wystarczy. Albo przynajmniej nie zabraknie, tak jak pogody poprzedniego dnia.

Patrząc jednak na przepiękne warunki atmosferyczne, a słabnące towarzystwo, koncert należało zacząć czym prędzej. Wyrwał więc z troków glewię, i mniej-więcej celując skoncentrował się na młodszym z cymbałów. Naglony przewagą liczebną pogonił szkapę jak tylko najmocniej mógł, rwąc co sił w prawą stronę. Rwanym, dynamicznym ruchem poprawił się w siodle, jak żołnierz krzywiący się w grymasie przed zadaniem ciosu, i mruknął pod nosem:

- Na Sakira, jeśli to się uda, to...
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

49
Słowa młodego chłopaka ubodły jego braci. Bycie niczym w oczach ojca nie było czymś, czym można się było chwalić. A zarówno Nolan jak i jego rodzeństwo nie mogli się pochwalić rodzicielską miłością. Dlatego też słysząc złośliwy komentarz, twarze Oge i Perleca pociemniały ze złości. Jak na ręce było widać emocje na nich wymalowane. Jasnym było, że tym bardziej chcą dać Nolanowi to, na co według nich zasłużył. Nie będzie im jakiś bękart podskakiwał! Ruszyli więc na niego, jak zostało wcześniej wspomniane - Oge popędził konia na prawą stronę, zaś Perlec ruszył na lewą, obydwoje z żądzą mordu wypisaną na ich parszywych gębach. Chcieli jak najszybciej pozbyć się młodzieńca, nawet się nie zastanawiając zbytnio nad swoimi ruchami. Byli tak pewni swojego, że było duże prawdopodobieństwo popełnienia w którymś momencie błędu.

Fakt, że byli idiotami również działał na rękę Nolanowi. Wiadomym było, że mordobicie na ślepo, gdy nie docenia się wroga jest skrajną głupotą. Ale co poradzić, że oleju w głowie to oni nie mieli? Oczywiście wszystko to pomagało bękartowi i dlatego ten postanowił cos zrobić z tymi upierdliwcami. Wyrwawszy konia w prawo, w jednej chwili znalazł się po lewej stronie Oge. Perlec próbujący okrążyć Nolana nagle znalazł się dalej od niego, bez możliwości dosięgnięcia go swoim ostrzem. Młodszy z braci zaś z niemałym zaskoczeniem zamachnął się na krystalicznie czyste powietrze, kilkanaście centymetrów za Nolanem. Gdyby chłopak spóźnił się o sekundę, wszystko mogłoby potoczyć się całkiem inaczej... w każdym razie Oge na krótką chwilę został wytracony z równowagi. Zaraz jednak zaczął zawracać konia, by móc swoim krótszym mieczem dosięgnąć Nolana. W tym czasie Perlec, któremu udaremniono jego własne plany wbił ostrogi w boki swojego wierzchowca i znowu zaczął okrążać Nolana, próbując zajść go tym razem z prawej.

Cała trójka miała pole do manewru - trakt był na tyle szeroki, że bez problemu mogły zmieścić się tam dwa kupieckie wozy obok siebie i jeszcze człowiek by między nimi przeszedł. Po obydwu stronach byla linia drzew, niektóre z nich zaczynały pączkować, część już była całkiem zielona. W podszyciu leśnym co kawałek można było spotkać krzewy i inne niskie roślinki. Gdzieś w koronach natomiast zawzięcie ćwierkały jakieś ptaki niemalże w rytm toczącej się pod nimi potyczki, jakby wyznaczały jej tempo. Być może właśnie teraz omawiały przebieg zajścia, jedne kibicując Nolanowi, drugie jego braciom. Być może jednak po prostu wzywały do siebie samice albo rozmawiały o błahych sprawach. Młodzieniec nie zwracał pewno na to uwagi - trajkotanie ptaków było nieodłącznym elementem lasu. W każdym razie tocząca się tutaj walka na błotnistym trakcie, po którym końskie kopyta stąpały i zostawiały ślady oraz cmokały przy każdym podniesieniu nogi zaraz miała dojść do epicentrum. Zaraz pewnie poleje się krew, aby zmieszać się z błotem. Pytanie tylko, czyja?

Re: Trakt Książęcy

50
Jezioro Łabędzie to to nie było, więc i krążenie po trakcie zaczynało lekko Nolana denerwować. Preferował krótkie i jasne potyczki, bez biegania za sobą i szukania najlepszego wyjścia. Co mógł jednak zrobić teraz, kiedy od zawsze robił dokładnie to samo? Przez długie lata było to taktyką przeciwko przyrodnim braciom. Eksploatowanie ich głupoty i niezdarności do oporu miał w małym palcu. Cóż poradzić, kiedy sami mu się podkładali? Praktyka przyszła sama, razem z satysfakcją, że nie mogą go swobodnie gnębić.
Mimo pozornej pewności siebie, młodzieniec już po pierwszej szarży przybrał minę dokładnie taką, jaka zazwyczaj widniała na jego twarzy. Nie czuł się wytrawnym szermierzem, bo i takim nie był. Dodatkowo, Fogdare swoje życie uważał bardzo wysoko, więc i nie chciał odnieść niepotrzebnych ran. Pewna siebie postawa, z wyprostowanymi plecami i szerokimi barkami rekompensowała zmartwienie i ogólną niechęć, wynikłe z tytułu zamieszania na szlaku. Zdecydowanie wolałby w tym momencie oddalać się od rodziny na dobre, niż musieć teraz przebywać w jej towarzystwie. Zmarszczył brwi, i zaczął głośno strofować:

- Ciekawe co dziadek by powiedział, widząc taką bandę paralityków, co?! Mało z siodeł nie pospadacie, pajace! Wstyd mi za was niezmiernie, a i to mało. Bo w obliczu takiej rodowej tragedii, jak wasze narodziny. A, żeby was tam!

Uśmiechnął się pod nosem. Dość dobrze wiedział w jakie aspekty ich charakteru celować, aby urazić najmocniej. Piątka głąbów od zawsze uważała się za najbardziej męskich, najgroźniejszych w okolicy zabijaków. Wystarczyło dobrze podważyć ich pewność siebie, a efekty same przyjdą. Przynajmniej taką nadzieję miał Nolan, co raz to i mocniej wyzywając krewnych.

- Ma tam który z was kobitę w końcu? Czy chłopcy stajenni wam ciągle wystarczają?

Powiedział chyba już wszystko, co miał powiedzieć. A przynajmniej w tym momencie nie przychodziły mu do głowy żadne nowe obelgi. Ruszył, nie czekając nawet na odpowiedź. Zakręcił żwawo w miejscu, ciągnąc za lejce ile sił w mięśniach, aż stawy w ramionach i łokciach zaskrzypiały, a zaciśnięte pięści pobielały. Postanowił poganiać się z braćmi w kółko, jak za dawnych lat. Z tą drobną różnicą, że kiedyś okładał ich drewnianymi kijami, dziś - stawka jest dużo wyższa niż kilka siniaków. Jedyne co nadal się nie zmienia, to ich ignorancja i upór. Od wielu, wielu lat są to cechy prowadzące ich jedynie do większej ilości siniaków. Gdyby otrzymywali po srebrnym groszu za każdy złamany nos, jaki im Nolan zafundował...

Młody Fogdare pozornie wycelował glewią wysoko, podobnie jak w poprzedniej szarży. Uznał jednak, że rozwścieczeni bracia dadzą się z upływem czasu coraz łatwiej prowokować, więc i o fortel łatwiej będzie. Przesunął uchwyt na broni na tyle, aby lekkim ruchem nadgarstka przesunąć środek ciężkości broni. Szybkim drgnięciem ręki, niby hazardzista powinien móc wycelować ostrze prosto w końskie nogi.
Nie zwlekając popędził konia w kółko, po łuku, aby ukradkiem zaatakować najbliższe zwierzę. A później? Została mu już chyba tylko ucieczka w trakt, a później w las, żeby wykorzystać przewagę dostatecznie sprawnego konia nad grubymi szkapami.

"Grunt, to mocno trzymać się łęku, żeby żadna gałąź nie zrzuciła z siodła", powtarzał sobie w myślach, mknąc po okręgu niczym strzała.
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

51
Konie tańczyły wokół siebie, zarzucając łbami i prychając niespokojnie. Nie podobało im sie najwyraźniej, że ich jeźdźcy wyprawiają takie głupoty, jak dźganie, a właściwie próby dźgania siebie nawzajem. W końcu któraś szkapa ucierpi na tych potyczkach i co będzie? Posłusznie jednak wykonywały rozkazy swych panów, nasłuchując przy okazji słownych potyczek między braćmi. Oge i Perlec w gruncie rzeczy byli prostymi ludźmi, którzy zniewagi w swoim kierunku znieść nie potrafili, a żeby jeszcze urągać ich seksualności! Wściekłe wyrazy twarzy wystąpiły na obliczach braci, bardzo dotkniętych słowami Nolana. Perlec już otworzył usta, żeby rzucić w jego mniemaniu kąśliwym komentarzem, ale szybkie spojrzenie cwaniaczka Oge zamknęło mu paszczę. On sam wyglądał, jakby chciał coś odpyskować, w swoim zwyczaju, ale też się powstrzymał i z wściekłością wbił pięty w swoją kobyłę, poganiając ją. Wkrótce ta odwróciła się zadem do zada Oney i młodszy brat zrównał się z młodzieńcem. Grymas na jego paszczy jasno mówił, że tym razem to nie będzie typowa braterska przepychanka. To walka o życie i jeśli Nolan się postara, to zyska nowy tytuł - Bratobójca, bo w tym kierunku cała ta potyczka się kierowała.

Fauna i flora świadkiem, jak idiotycznie to wszystko wyglądało. Kręcące się w kółko konie i jeźdźcy wyzywający innych jeźdźców od homoseksualistów... a tuż po tym wszystkim ponownie gonitwa trzech osób, niczym dziecięca zabawa dzieci w berka. Tutaj nie było jednak wiadomo kto jest goniącym, a kto gonionym - czy to Oge wraz z Perlecem ganiali za Nolanem, czy może Nolan ganiający za Ogem i Perlecem. Trzej bracia, którzy uciekali przed sobą i gonili za sobą. Niemalże jak szkraby, którymi kiedys byli i którą zabawę kiedyś odprawiali zapewne. Zamiast rączek sięgających, by dotknąć ciała brata glewie i miecze łaknące braterskiej krwi, zamiast uśmiechniętych buziek wyraz skupienia na twarzach. Tylko dziecięce urągania się nie zmieniły - może jednak ich cel był zgoła inny.

Nolan znowu zaczął okrążać Oge, a ten wraz z nim się obracał, będąc do niego prawą stroną - tą, którą mógł z łatwością sięgnąć swym krótszym mieczem. Widząc jednak, że starszy brat celuje swoją glewią wysoko, automatycznie zaczął się przygotowywać do odparcia ewentualnego ataku. Jakież więc było jego zaskoczenie, gdy w ciągu jednej chwili jego koń zakwilił i runął do przodu wraz z jeźdźcem. Glewia Nolana trafiła idealnie w prawe kolano, powodując wytrącenie kobyły z równowagi. Zwierzę upadło na mokrą ziemię, przygniatając tym samym biednego Oge, a raczej jego prawą nogę.

- Ty skurwysynu! Ty jebany... kurwi... synu... żeby cię szlag trafił! - wrzeszczał młodszy z braci, bezskutecznie próbując wyciągnąć nogę spod cielska konia. W tym samym czasie Perlec popędził i znalazł się po prawej stronie Nolana. Zamachnął się swoim dłuższym mieczem mogącym dosięgnąć z łatwością chłopaka i na tym się skończyło, gdyż cała trójka usłyszała coś prócz własnych krzyków i rumorów. Coś, co do złudzenia brzmiało jak rżenie koni w oddali i skrzypienie wozu. Z kierunku, do którego podążał Nolan, czyli do Qerel, w oddali bylo widać coś. Dwóch jeźdźców na białych koniach. Z tej odległości widać było jedynie ciężkie, połyskujące pancerze i zwierzęta, którym kobyły dosiadane przez braci do pęcin nie dorastały. Jeźdźcy chyba zauważyli trójkę, bo popędzili rumaki, które galopem ruszyły w ich stronę. Jeszcze chwila, a będą tutaj. Troszkę dalej za rycerzami tudzież jakimiś strażnikami widać było kolejnych, identycznych mężczyzn. Tuż za nimi powoli się toczył jakiś wóz choć stąd mogłaby to być równie dobrze kareta. W każdym razie, nie czas było zastanawiać się nad tym, co na horyzoncie jechało, tylko tymi ludźmi, którzy w zastraszającym tempie zbliżali się do chłopaków. Perlec opuścił miecz i spojrzał na Oge, który chyba nie przejmował się jeźdźcami, tylko przeklinał co i rusz to konia, to Nolana. Osiłek w jednej chwili zapomniał o walce i zeskoczył ziemię , po czym zaczął podnosić wierzgającego konia, aby Oge mógł wysunąć nogę. Nolan więc miał kilka możliwości, pytanie tylko, którą z nich wykorzysta?
Spoiler:

Re: Trakt Książęcy

52
- Cicho tam! - Nolan warknął jedynie, nad podziw skutecznie posyłając Oge na ziemię sprytnym fortelem, wymyślonym pod presją czasu i adrenaliny. Za kilka tygodni od tego wydarzenia będzie się pewnie przechwalał, jakim to nie jest wspaniałym i wytrawnym strategiem, ale teraz... Korzystał ile tylko mógł z chwilowej przewagi, bez najdrobniejszego zawahania. Zwłaszcza, że dwa głąby były mocno zajęte ślizganiem się po rozmoczonym trakcie. Gdyby nie powaga sytuacji, Nolan skomentowałby to głośno i dobitnie, aby jeszcze mocniej zdenerwować rodzinę. Głupią i niebezpieczną, ale jednak rodzinę.

Korzyści, jakie odniósł Nolan powalając na ziemię jednego z braci były bardzo wymierne. Przede wszystkim - nie umarł. Już to, samo w sobie wystarczało, aby uzasadnić nieczystą zagrywkę. Bo bądźmy szczerzy - ranienie niewinnego zwierzęcia nie należało ani do eleganckich, ani do wyjątkowo rycerskich czynów. Chłopak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, i nie był wybitnie dumny ze sposobu, w jaki wymigał się od ciężkich ran. Było to po prostu skuteczne, co w sytuacji zagrożenia życia i konieczności szybkiego działania jest najważniejsze. Przynajmniej dla młodego Fogdare'a.

W tej chwili liczyło się tylko unieszkodliwienie przyrodnich braci, i wyegzekwowanie sprawiedliwości.

Nie czekając ani jednej zbędnej sekundy, Nolan ponownie zmusił swojego konia do wysiłku. Choć dynamika i przyspieszenie nie były mocnymi stronami klaczy, to młody zapaleniec raz za razem poganiał ją uderzeniami pięt, aby ruszyć z pełną mocą. Oczywiście, musiał liczyć się z nadciągającymi w ich stronę obcymi jeźdźcami, ale kto by się tym przejmował w ferworze walki? Jeśli byli po stronie sprawiedliwości, to na Nolana raczej nie czeka zbyt wiele niebezpieczeństw. A jeśli wręcz przeciwnie, i nadciągający tabor będzie mu wrogo nastawiony - to przynajmniej bracia nie będą stanowili dużego problemu.

Jego głównym celem stało się teraz tylko jedno. Młody Fogdare zdecydowanie nie chciał swoich braci powybijać, ale unieszkodliwienie ich? Tak, to w tym momencie mógł zrobić, i nie miał zamiaru przegapić swojej okazji. Zdecydowanie tak. Uniósł glewię ostrzem do góry, aby nie ryzykować trafienia kogokolwiek, i pokierował zwierzę wprost przed siebie.

Oczywiście, mógł szarżować na braci i ponownie ich atakować, aby zrobić im krzywdę. Łatwiejszą opcją było jednak coś zgoła innego. Przynajmniej w mniemaniu młodego Fogdare'a. Żwawo skierował się w stronę klaczy Perleca. Przymierzył z otwartej dłoni, i wyrżnął w zad konia z całej siły. Liczył, że odpowiednia siła, jak i element zaskoczenia, pozwolą mu wypłoszyć zwierzę na wiele, wiele kilometrów. A spieszeni bracia nie będą stanowili już tak zabójczego duetu, jak do tej pory. Nolan nawet po cichu liczył, że upadek na ziemię wyeliminuje Oge z gry. W końcu upadek z konia nie raz już kończył się mniejszą lub większą kontuzją, nie mówiąc o nieszczęśnikach wpadających na drzewa czy skręcających karki w ciasnych kotlinach i parowach.
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

53
Jeźdźcy z zatrważającą prędkością zbliżali się do chłopaków, rozchlapując wokół błoto. Im bliżej byli, tym więcej szczegółów mogli ujrzeć. Obydwoje więc prezentowali się nadzwyczaj godnie, wręcz królewsko, jakby byli co najmniej przednią strażą samego Aidana Augustyńskiego. Dosiadali siwych ogierów, wyprostowani, jak gdyby ktoś kolokwialnie to ujmując szczotki między pośladki. Delikatnie mówiąc. Ich płytowe, teraz nieco zabrudzone i mokre zbroje pobłyskiwały. U lewych boków przypasane były miecze, teraz schowane w fantazyjnych pochwach - były czarne i ozdobione roślinnymi wzorami. Dalej, o wiele wolniej podążała wspomniana wcześniej kolejna dwójka, zaś za nimi jechał powóz ciągnięty również przez kolejne siwki. Po bokach wozu i zapewne z tyłu, choć nie było tego widać, na identycznych koniach, w identycznych zbrojach, w identycznej pozycji podążali kolejni rycerze.

W tym czasie Nolan, nie zważając na przedziwną procesję, postanowił dalej dręczyć swoje ukochane rodzeństwo, które w gruncie rzeczy dawno temu zapomniało o zwadzie i zajęło się sobą. Klacz popędziła, czując po bokach pięty swego pana, po czym raz dwa młodzieniec znalazł się przy koniku Perleca. Ten, poczuwszy siarczystego klapsa, zarżał przestraszony do granic możliwości i momentalnie ruszył z miejsca cwałem w stronę nadciągających jeźdźców. Gdy tylko znalazł się tuż przed nimi, jeden z nich wyciągnął po drodze połyskujący, stalowy miecz i mijając się ze szkapą Perleca, jednym, płynnym ruchem ściął jej głowę. Ostrze przeszło idealnie, nigdzie się nie zatrzymało, nigdzie nie ugrzęzło. Reszta ciała popędziła jeszcze kilka metrów, nim wyrżnęła na trakt. Jeździec nie schował już okraszonego połyskującą czerwienią ostrza.

Perlec patrzył, jak jego koń zdechł z niemałym przerażeniem. Chyba chciał coś powiedzieć, ale szok skutecznie przytkał mu gębę. Oge tymczasem, widząc, z jaką łatwością miecz załatwił sprawę konia, zaczął się szarpać na równi z własnym koniem. I choć jego starszy brat zdołał unieść trochę cielsko zwierzęcia, stopa cwaniaczka zaplątała się w strzemionach i trzeba było z powrotem na chwilę opuścić konia. Dwoje rycerzy w tym samym czasie zatrzymało się, będąc już zaledwie z pięć metrów przed niesfornym rodzeństwem. Drugi z nich również wyciągnął miecz, i celując nim w młodzieńców, niskim głosem przytłumionym przez hełm wykrzyknął:

- W imieniu lady Arianny nakazuję wam zaprzestać wszelkich działań! Macie natychmiast powiedzieć kim jesteście i co tutaj wyprawiacie, a być może panna Arianna oszczędzi wasze marne żywota! - Oge zapłakał żałośnie, przeczuwając chyba zbliżające się niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie wątpił, że wspomniana Arianna oszczędzi jego życie. Perlec zaś przestał szamotać się z wierzgającym koniem i padł na kolana, chyląc czoło ku błotnistej ziemi.

- Proszę wybaczyć mi i mojemu bratu! Zostaliśmy zaatakowani przez tego gnoja! Napadł nas ten zbój i...

- Cisza! - krzyknął rycerz z zakrwawionym mieczem, zsiadając płynnie ze swego wierzchowca i zwrócił swe oblicze ukryte pod przyłbicą w stronę Nolana. - Ty! Złaź z tego konia albo uznam, że zagrażasz lady Ariannie i będę zmuszony unieszkodliwić cię przed jej przybyciem!

Re: Trakt Książęcy

54
Jedno trzeba młodym braciom przyznać - byli aktualnie w przedziwnym położeniu. Chociażby taki Perlec, który prawie-ale-jednak-niezbyt rezolutnie gapił się na cielsko konia. Resztki zwierzęcia drgające w konwulsjach, i drżący ze strachu człowieczek, były do siebie całkiem podobne. Zwłaszcza kiedy Perlec telepał się potężnie i na wszystkie strony, babrząc się w błocie, z szeroko rozdziawioną gębą.

Nolan prezentował nieco odmienne podejście do sytuacji. Kiedy tylko wysłał szkapę na pewną śmierć, jego wzrok utkwił w jednym, bardzo konkretnym punkcie. Nawet ślepy ork mógłby stwierdzić, co przykuwa uwagę młodzieńca. Wpatrzony w przepiękne zbroje, przypominające mu formę uniformu, tak powszechną u pewnego Zakonu - uśmiechnął się do wspomnień z chłopięcych lat. Zafascynowany karną, niemal wojskową formacją oddziału, wpatrywał się w zdobienia oręża. Może odrobinę za długo, i zbyt nachalnie, ale cóż miał począć? Niezależne formacje wojskowe były jego słabym punktem, i nie umiał tego zmienić. Ba. Nawet nie próbował. Obserwował wszystko i chłonął, niczym papier, na którym inkaust zostawia ślady do końca jego istnienia.

Mimo wszystko, czas na obserwacje zaczynał się kończyć. Aby nie narazić się na zbiorową pacyfikację, Fogdare wsunął glewię w troki. Dyskretnie, acz zauważalnie, poprawił symbol zwisający na klatce piersiowej, i dopiero wtedy zeskoczył z konia. Nie chciał w żaden sposób sprowokować awangardy, kto wie jak duży miałby być wyłaniający się z traktu oddział.

- Żadnego zagrożenia, sir. - Fogdare skinął głową pozostałym zbrojnym, dając niewerbalny sygnał, że rzeczywiście nie zamierza wszczynać burd i awantur. - Jestem równie zainteresowany bezpieczeństwem podróżnych, co i wy, stąd krótka utarczka z tutejszymi obwiesiami. Mówcie mi Nolan Fogdare, jeśli łaska. Podróżuję w kierunku Qerel.
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

55
Choć mężczyźni w pewnych aspektach przypominali rycerzy Zakonu, na pewno nimi nie byli. Zapewne zostali przydzieleni jako eskorta dla wysoko postawionej damy, wnioskując z ich słów. Co za tym idzie, patrząc na to, jak zostali uzbrojeni, jakie noszą zbroje i jakich koni dosiadają, dama ta nie dość, że musi być obrzydliwie bogata, to na dodatek uwielbia ostentacyjność. Bo przede wszystkim przednia straż prezentowała się tak godnie, jakby to król lub jego córka jechali karetą, choć jak wiadomo, król córek nie ma, tak samo jak i synów. W każdym razie można było sądzić, ze pełnili funkcję reprezentacyjną, gdyby nie końska krew na klindze jednego z nich. Taka dama pewnie nie tylko dla ozdoby zatrudniła tych ludzi.

Nolan zsiadając ze swojego konia mógł zauważyć lekki ruch rycerzy, jakby już chcieli go zabić, za samo poruszenie się. Mimo to powstrzymali się i chłopak mógł czuć na sobie ich przewiercające na wskroś spojrzenia. Perlec wciąż drżał przy ziemi, a Oge w końcu przestał się mazgaić i uciszył się na chwilę, wiedząc, że płacz i krzyki niczego nie zmienią. Zrozumiał, że jeśli rycerze zechcą go zabić, bo leży na środku drogi, którą przejeżdża Lady Arianna, to zrobią to. Przynajmniej nie umrze jak mały bachorek, zapłakany i zasmarkany. Sami wojownicy zaś spojrzeli po sobie, słysząc słowa Nolana i poruszyli się niespokojnie. Kareta, bo teraz można bylo z łatwością dostrzec, że to właśnie ona, zbliżała się powoli, choć wciąż była daleko. Zbrojni, nie wiedząc, co do jej przybycia zrobić z braćmi, postanowili na razie pilnować ich. Bez słów zrozumieli, co każdy z nich ma zrobić. Mężczyzna z zakrwawionym mieczem popędził konia z powrotem i zaczął usuwać z drogi cielsko szkapy Perleca. Truchło dużo ważyło, toteż praca szła mu mozolnie. Ktoś jednak musiał oczyścić trakt, aby Lady Arianna miała jak najmniej zmartwień na głowie.

W tym czasie drugi z wojów zszedł z konia i popatrzył na Perleca. Z zadowoleniem kiwnął głową, po czym stłumionym głosem wyrzekł:

- Masz tak tkwić, póki nie każę ci inaczej - starszy z braci wyjąkał potwierdzenie. Rycerz podszedł do Oge. - Ty leżeć, lady Arianna zdecyduje o twoim losie. A ty - wskazał na Nolana. - Ty na kolana, razem z tamtym, póki pani nie zdecyduje o tym, co dalej z wami robić.

Potrzebuję się usprawiedliwić, ze krótko - napisałabym, co się działo dalej, ale uznałam, ze może nie będziesz chciał się ustosunkować do rozkazu itp. Dlatego tak wyszło.

Re: Trakt Książęcy

56
Nolan spojrzał na rycerza rozdającego polecenia, wypatrując w jego oczach sygnału, że zakuty w blachy jegomość raczy żartować. Ale nie. Nie żartował ani trochę. A przynajmniej ton jego głosu nie zdradzał nastawienia na opowiadanie humorystycznych anegdotek. Mimo to, młodzieniec niewiele sobie z tego robił. Nie raz i nie dwa słyszał w swoim życiu rozkazy. Nie raz i nie dwa je ignorował, co miał zamiar zrobić i w tym momencie.

Bo Fogdare, jak samo nazwisko wskazuje, śmiałość miał w genach od pokoleń. Z ciągle uniesioną głową rozejrzał się, lustrując otoczenie. Ocenił, jak wielu rycerzy go otacza, jakby szykując się do ataku. Poprawił na sobie ciemny, gruby płaszcz całe szczęście już prawie całkiem suchy po ulewie. I, pozornie nie robiąc sobie wiele z otaczających go zbrojnych, lekkim krokiem zaczął spacerować w stronę końskiego truchła. Należało przecież przemieścić zwierzę jeszcze przed przybyciem jaśnie Arianny, czy jak jej tam z urodzenia. Każda para rąk do pomocy się przyda - uznał Nolan. A już na pewno, żeby ruszyć taką szkapę, z której pewnie nadal będzie lało się mnóstwo krwi.

Zbudowany jak dębowa szafa młodzian uśmiechnął się sam do siebie, patrząc na rycerza, samodzielnie mocującego się z cielskiem zwierzęcia. Kałuża krwi, w jakiej tkwił korpus, tworząc kałużę krwawego błota, zdecydowanie nie ułatwi nikomu zadania. Brakuje im jeszcze tylko tego, żeby kareta się tu zawiesiła. Głąby jakich mało - pomyślał młody podróżnik, zakasując przysłowiowe rękawy.

Ale mimo pozornego spokoju ducha, i postawy lekkoducha, martwił się. Karność tej jednostki była fascynująca, ale służbistość awangardy stawała się lekko - co tu dużo mówić - upierdliwa. Oczywiście, był w stanie zrozumieć obowiązek ochrony szlachty i majątku lady. Mimo to, uważał się za postawionego dużo wyżej niż jego dwaj bracia, i nie miał zamiaru klęczeć obok nich w błocie. Co zamanifestował właśnie swoim zachowaniem chyba aż nadto.
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

57
Panowie rycerze wcale a wcale nie żartowali. Wręcz przeciwnie, pełna powaga biła od nich, przeciskając się przez zbroje, w których paradowali. Gdyby mieli podniesione przyłbice, zapewne ich oblicza byłyby surowe i jak najbardziej poważne. Lady Arianna, kimkolwiek by nie była, musiała umieć trzymać tychże mężczyzn w ryzach albo była tak dobrą panią dla nich, bo ci zdawali się polegać tylko i wyłącznie na niej. Cóż, Nolan miał się o tym niedługo przekonać, ponieważ kareta była coraz bliżej. Woźnica zaczął zwalniać konie, widząc wciąż nieusuniętą przeszkodę. Jak mógł widzieć młodzieniec, koń posiadał w sobie mnóstwo litrów krwi, która wciąż z niego wypływała, robiąc małe bagno z traktu. Rycerz był już cały w posoce, powoli i mozolnie próbując wyrzucić truchło poza trakt. Nolan więc, niby mając dobre chęci, a tak naprawdę próbując zaleźć za skórę wojownikom, poszedł w stronę konia.

Za daleko nie zaszedł, ponieważ drogę zastąpił mu rycerz wydający rozkazy. Z okutą dłonią położoną na głowicy miecza, jakby była gotowa do wyszarpnięcia ostrza z pochwy w razie zagrożenia, mężczyzna wręcz warknął:

- Powiedziałem na kolana! - lewą dłoń położył na prawym ramieniu Fodgare i siłą próbował go zmusić do przyklęknięcia. Nolan miał więc teoretycznie wybór: dalej się bawić w tę gierkę i ściągnąć na siebie kolejne kłopoty lub usłuchać woja i schować głęboko swoją dumę i godność. Wybór należał do niego.

Znowu ja. Znowu krótki post, bo gdybym z góry założyła, że uklęknąłeś, to ruszyłabym fabułę do przyjazdu panienki, a tak... możesz się pobawić ;p

Re: Trakt Książęcy

58
- No i co jeszcze? Teraz sam tego trupa przeciągnie? - mruknął Nolan, wpatrując się w wizury hełmu rycerza. - Pewno, że sam da radę! - dodał jeszcze głośniej i butniej.

Młodzieniec, choć wychowany w głównej mierze na folwarku, swoje wiedział. Cenił się mocno, pewnie nie raz i zbyt wysoko. Ale, taki już miał charakter. Nie wyrobił sobie nawyku usługiwania, ani uginania karku, i jakoś mu się w tym życiu wiodło. Nie zawsze z górki, i trzeba było zebrać swoje owoce nieposłuszeństwa, ale jednak. Bo o dziwo, słuchania rozkazów też się nie nauczył. Wyuczył się, do którego momentu i kogo może sobie lekceważyć, i wykorzystywał tę wiedzę... codziennie. Od momentu śniadania w głównej izbie, do wygaszania świateł i rozstawiania nocnej straży - Nolan sprawiedliwie i konsekwentnie unikał obowiązków, których wykonywać nie musiał. Do całej reszty przykładając się ponad miarę - sumienie miał czyste. Przynajmniej w swoich oczach, jako że nigdy nie dał sobą pomiatać ani wysługiwać.

Tak zrobił też i tym razem. Zwinnym ruchem odsunął się od obłożonego w blachy wojownika, zakładając ręce na piersi. Stanął w zdecydowanym, szerokim rozkroku, utrzymując dystans od "ważniaka". Jak drobnostkowym musiałby być dowódcą, aby teraz przy wszystkich demonstrować swój autorytet? Fogdare mocno powątpiewał, aby mogły go spotkać poważne konsekwencje, inne niż - co najwyżej - rozmowa z rzeczoną lady. Z wysoko uniesioną głową spojrzał więc na niego raz jeszcze, i na całe gardło zakrzyknął słowa powitania w kierunku zbliżającej się karety:

- Witajcie! Jak to dobrze spotkać innych prawych podróżnych na szlaku!
amor lux nostra lex

Re: Trakt Książęcy

59
Rycerz zdawał się być mocno zaskoczony butą i niesubordynacją Nolana, który w przeciwieństwie do Perleca chylącego plecy w służalczym ukłonie oraz pogodzonego ze swoim losem Oge wcale nie chciał wykonywać rozkazów nadanych mu przez pasowanego wojownika. Problemem było jednakże to, że to nie był już folwark, na którym chłopak całe życie się wychowywał. Tam za olanie nakazu dostawał co najwyżej karną robotę lub burę, natomiast tutaj sprawa nieco się komplikowała. Fodgare miał do czynienia ze zdyscyplinowaną jednostką nieprzyzwyczajenia do wyskoków, jakie on właśnie teraz wykonywał. A jeżeli takowe się zdarzały(zapewne rzadko), wtedy radzono sobie z nimi w nieco inny sposób.

Choć twarz gwardzisty zakryta była przyłbicą, więc naturalnym było, iż nie można było widzieć grymasu na jego twarzy, to dało się to odczuć. Nolan powoli wyczerpywał jego cierpliwość, tym bardziej po tym, jak krzyknął głośno w stronę karety zwalniającej na widok powoli przeciąganego truchła konia. Zwinnym ruchem rycerz wyciągnął swój lśniący miecz i w sekundzie przystawił go do gardła bękarta, wykorzystując fakt, że ten zamiast skłaniać głowę w geście skruchy, ten jeszcze wysoko ją podniósł. Tak więc Nolan poczuł strużkę krwi płynącą powoli w dół, gdy ostrze delikatnie dotknęło jego szyi.

- Na kolana padalcu albo skończysz jak tamta kobyła - wycedził przez zęby rycerz, prostując się. Był niższy od Fodgare'a, to fakt, co wcale mu nie ubliżało. Wręcz przeciwnie, emanował bardzo dużymi pokładami pewności siebie oraz gniewu, który młodzieniec wyzwolił. Chłopak mógł wyczuć, że jeśli dalej będzie igrał z ogniem, ten w końcu go spali, gdy jego cierpliwość całkiem się skończy. Lady Ariannę za to ominą przykre obowiązki sądzenia o losie butnego chłopaka, który napatoczył się pod jej arystokratyczne stópki. A raczej koła jej karety.

Re: Trakt Książęcy

60
Z woli bogów Nolan znalazł się w takim, a nie innym miejscu. W dodatku w kompanii, której towarzystwa w żaden sposób nie pragnął, ani nie szukał. A kiedy chciał podejść do nowo napotkanej grupy z szacunkiem, spotkało go jedynie lekceważenie. A tego było dla niego już za dużo, i nie miał zamiaru sobie na to pozwolić.

Patrząc na całe zajście z zewnątrz, młodzieniec wydawał się nie brać pod uwagę konsekwencji swoich działań. Absolutnie butny i bez szacunku do autorytetu, kwestionował każde słowo nobliwego jeźdźca. Albo, na co wskazywałoby regularne noszenie symbolu Sakira, był po prostu przekonany, że sprawiedliwość jest po jego stronie. A rycerza uważał za krewkiego dupka. Również i tym razem poprawił zawieszony na szyi artefakt, upewniając się, że nadal jest na swoim miejscu. Gest widoczny był z daleka, odpowiednio powolny i dystyngowany. Rozłożył szeroko ręce, aby nikt z postronnych nie miał wątpliwości co do jego zamiarów, a po chwili dało się słyszeć wcale głośne:

- Śmiało! - Nolan parsknął pasowanemu w twarz, podenerwowany jego sztywną postawą służbisty, który ciągle gada zamiast zrobić coś dobrego i pożytecznego. Z drwiącym uśmiechem, chłopak zaczął przeć do przodu. Naciskał gardłem jeszcze mocniej na miecz gwardzisty, nie przestając wpatrywać się w wizury hełmu gwardzisty.


Króciutko, bo nie ma mowy, żeby Nolan uklęknął, możemy tak pisać do grudnia albo i dłużej :D
amor lux nostra lex
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”