Re: Północny trakt i okolice

91
— Dług, dług... Wy nam pomagacie się pobrać, my wam pomagamy w karierze naukowej. Z pracą, hehe, zaleczeniową. Jak na moje to będziemy kwita. Ale mam jeszcze coś. Cenne, niespotykane dziwactwo, zupełnie nie dla takiego kogoś jak ja, nie dla prostego chłopa z Szarzycy. Schowane w szopie, Żywia nie może się dowiedzieć — dodał zniżonym głosem. — Chętnie się pozbędę, a wam się może przydać. Obiecajcie, że nie będziecie o to pytać, to wam oddam.

— Zaraz. Chwila. To się zaczęło po pobycie u Mirreza? — wtrącił się Fireth, kierując swoje słowa do Zurisa. — Wizyty tej duszyczki? Może to dlatego, że zetknął się pan tam z tym... tym czymś, co tam było? Może przez to duchy zaczęły do pana lgnąć?

— O, ja nie wiem, o co chodzi, ale słuchaj młodego. Mądry jest. Dobra. Możemy iść do pustej chałupy tu obok, choćby zaraz. Świekra Żywii tam mieszkała, nim jej się zmarło. Rozpalimy w piecu, żeby nie zamarznąć. Nikt nas tam nie będzie niepokoił. Zróbmy po twojemu — zdecydował Saito. Wstał i ruszył do drzwi. Narzucił na siebie futro. — Będzie mniejsze ryzyko, że wejdę znów na starą ścieżkę. Wiesz, wtedy, kiedy to robiłem regularnie, nie potrzebowałem wiele. Jedna paskudna inkantacja i już słyszała mój głos, przylatywała jak na skrzydłach, a ja przestawałem istnieć dla świata... Ale nie pamiętam już tych słów i nie chcę pamiętać. Tak. Zróbmy po twojemu. Nie ma co czekać do nocy, wolę to drugie. Co się stanie, jak to wypiję? Co jest w tej flaszce?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

92
— Kozie bobki — odparł z powagą Zuris. — I z ćwierć kwarty sików nietoperza zebranych o zachodzie słońca. W chuja was robię — parsknął, widząc minę Saito.

Chłopak także nie wyglądał szczególnie dobrze. Jego oczy mówiły „o bogowie, miałem to w ustach”.

— Same naturalne składniki — wyjaśnił alchemik przemądrzałym tonem. — Nieco jagód, łagodny halucynogen, parę kropel nalewki z piołunu. A także rosnące w pobliżu zioło, które odpowiednio przyrządzone wywołuje wymioty lub sraczkę. Leśne baby do tej pory ważą z tego papki, coby chłopskie dzieci po domach nie umierały gdy nieświeżego mięsa pojedzą. Wszystko na spirytusowej nalewce wiśniowej. Tajny przepis mojego byłego mistrza. No i ja dodaję jeszcze kilka szyszkojagód jałowca. Dla smaku.

Podniósł palec ostrzegawczo.

— Nie pytajcie o proporcje, bo ich wam nie zdradzę. Możecie zamówić u mnie butelkę lub dwie. Raz na miesiąc ważę cały kociołek… Tą porcję, i tu młody może zaświadczyć, naprędce w karczmie ostatnio zmieszałem. Od biedy się nada, choć smak może mieć odrobinę podły.

Następnie wskazał na nieduży, cynowy kubeczek na herbatę, stojący pośrodku blatu.

— Pół takiego kubeczka by rozwiązać język. Plus, minus parę uncji. Przy twojej wadze — ocenił, mrużąc oko — dwa, by porządnie się nabzdryngolić. Trzy, by zasnąć spokojnie. Cztery, by zasnąć bez snów. Pięć i więcej… No, to akurat nas nie interesuje. Trzy w zupełności wystarczą.

Alchemik schylił się i wyjrzał przez okienko.

— Jasno jeszcze. Niedobra pora do rozmów z duchami. Przeczekajmy do nocy. Możemy przespać się na miejscu, jak wolisz. Powiedz swojej nadobnej narzeczonej, że jedziesz z nami do wsi, coby chłopów na spytki wciąć, czy karczmarza podpytać. Coś wymyślisz. Załatw to szybko i chodźmy, przygotujemy się i sprzęt rozłożymy.

Zuris podszedł do drzwi, za którymi zniknęła gospodyni i ukłonił się nisko.

— Dziękujemy za gościnę! Obiecuję, że bezzwłocznie zajmiemy się tą sprawą. Bywaj zdrowa!

Ruszył w stronę wyjścia, kiwając na chłopaka.

— Pożegnaj się i chodźmy — mruknął do Saito. — Poczekamy na zewnątrz. Przyrzekam, że nie będziemy pytać skąd masz to, co masz, ale wolałbym, jakbyś wcześniej powiedział co to jest. Sam rozumiesz, nie chciałbym obudzić się z ręką w nocniku… Pełnym demonicznego gówna.

Otwarł drzwi i wyszedł na podwórze. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Zapowiadała się interesująca noc.

— Słuchaj nas i miej oczy otwarte — powiedział do chłopaka. — Mimo wszystko dobrze by było, gdybyś trzymał jakiś czar w pogotowiu. Jednak przede wszystkim obserwuj co się dzieje. Zapisuj każde słowo tego człowieka. Ja mogę nie mieć głowy do tego, by wsłuchiwać się uważnie.

Gwizdnął na kruka, który zakrakał z gałęzi, na której niemrawo dziobał sobie zmarzniętą gruszkę. Ptak wzbił się do lotu i zniknął za drzewami. Zuris odprowadził go wzrokiem.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

93
Saito trochę pokiwał, a trochę pokręcił głową. Wyszli, a chwilę później usłyszeli z chałupy:

— Słonko, pomogę tym marudom. Posiedzę z nimi tam w chacie obok, nie będziemy ci tu przeszkadzać. W razie czego przyjdź. Ale zejdzie nam się pewnie, bo to gaduły okropne, więc nie czekaj z kolacją. Daj buziaka. No.

Z pożegnaniem poszło mu więc całkiem prędko, goście nawet nie zdążyli dobrze za sobą zamknąć drzwi, a już do nich dołączył.

— Dobra. To tam — wskazał biedną ruinę po drugiej stronie płotu. — Drzewa trzeba tam naznosić i napalić w piecu. Który tam ma wolne ręce, niech bierze ze dwa polanka i idziemy. Potrwa, zanim się nagrzeje. Ten swój napitek wzięliście? Dobrze.

Za domem Żywii stał pieniek do rąbania drwa, skąd właśnie zresztą Zuris ze studencikiem wywabili pana Saito, kiedy przyszli tu dziś rano. Obok leżały ułożone równo wzdłuż ściany chałupy porąbane już na opał drewienka. Kawałek dalej – sterta chrustu i sosnowych szyszek, których pan domu kazał nakłaść w koszyk Firethowi, na rozpałkę.

Przeleźli przez dziurę w płocie, bo tak miało być szybciej. Kiedy przedarli się wreszcie przez zarośla zeschniętych kerońskich żarliwców o wielkich cierniach, przez kępy zbrązowiałych krwawników i kłujących ostów (ciekawe, czy to stąd – zza chałupy – matka Osta wzięła imię dla synka), znaleźli się przed wiszącymi na jednym zawiasie drzwiami. Nie było tam czego podziwiać. W zasypanym suchymi liśćmi, przystrojonym w szron, kurz i pajęczyny wnętrzu – też nie bardzo.

— No, ładujcie się tu. Spróbujcie coś zrobić z tym drzwiami, a ja tu napalę. Rany, ale syf... Młody, daj no rozpałkę.

Fireth posłusznie postawił wiadro z szyszkami i chrustem u stóp gospodarza. Czując ulgę, że ma wreszcie wolne ręce, znowu zabrał się za notowanie.

Chata składała się z maleńkiej sieni i jednej izby z jednym okienkiem, z piecem, stołem, skrzynią i dwoma starymi wąskimi łóżkami. Walały się tu jeszcze trzy zydle, niestety – co do jednego połamane. Stół ustawiony był w kącie i nie wyglądał na taki, przy którym się jadało. Raczej musiał służyć, dawnym zwyczajem, jako święty kąt, przystrajany w kwiaty ku czci Kariili, patronki rodziny, obfitości i domowego ogniska. Leżały na nim jeszcze szczątki pogniłych koronek i jakieś suche badyle, tradycyjnego posążka patronki jednak brakowało.

Saito robił okropny hałas, metalową szuflą wybierając z pieca stary popiół. Trwało to niemożebnie długo, ale ostatecznie został skrzesany ogień, a wiekowa chałupa po raz pierwszy od paru lat zaznała ciepła i blasku z otwartego paleniska. Młody wygrzebał ze skrzyni jakieś futra i koce, które rozścielił na podłodze, sam zaś rozsiadł się na przypiecku jak kotek – i pisał, pisał jak zwariowany.

— Nagrzeje się tu i będzie się dało jako tako żyć. Dobra, a jeśli chodzi o tamto, co mam w stodole... Tylko żadnych pytań! To podręczny zestaw narzędzi tortur. Ciąży na nich chyba jakiś czar, nie wiem, nie znam się. W każdym razie gdybyście następnym razem chcieli przepytywać kogoś mniej chętnego do współpracy... na kogo wasza nalewka nie zadziała... — Odchrząknął. — Żadnych pytań. — Odchrząknął raz jeszcze.

Z uzdatnianiem chaty zeszło im się długo. Do późnego popołudnia. Zmierzch pomału zaczynał zaciągać zasłony, welon szronu powlókł chwasty w ogrodzie, trzaskał mróz. Zapowiadała się już prawdziwie zimowa noc.

W oddali wschodził właśnie niebieski Zarul, pomocnik tych, którzy pragną spoglądać w przeszłość.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

94
Zuris obrócił się na pięcie i posłusznie ruszył w stronę starannie ułożonych polanek. Nie z racji tego, że lubił słuchać poleceń, a raczej wewnętrznej potrzeby karzącej mu zadbać o to, by w nocy zadek nie zamarzł mu na kość. Z drugiej strony mógł dostać wilka. A bardzo chciał mieć wilka, który w połączeniu z krukiem sprawiałby niezwykle epickie wrażenie. Domyślał się jednak, że w marudzeniu starych bab nie chodziło o jakiś mistyczny podarek, a raczej o to by zniechęcić go do siadania na zimnych, granitowych płytach cmentarnych…

Mimo to — pomyślał marudnie, biorąc się za przegląd pniaków — chciałbym dostać od kogoś wilka. Chociażby zwykłego, leśnego.

— Cholerne osty — burknął cicho, gdy wyjątkowo pokaźna kula złożona w całości z kolców wpadła mu za koszulę. — Czemu nie wykarczują tego w cholerę?

Po rozpaleniu ognia w chatce zrobiło się odrobinę przytulniej. Alchemik wzdrygnął się, gdy wywabiony ciepłem zza pieca wylazł olbrzymi, tłusty pająk. Czarny. Obrzydliwość. Prócz tej drobnej nieprzyjemności było nawet znośnie, a nawet wyjątkowo dobrze, zważywszy na jego warunki mieszkaniowe przed doprowadzeniem zdobycznej wieży do jako-takiego stanu używalności.

Głupkowaty uśmieszek wykrzywił wargi Zurisa, na wieść o skarbie skrytym w stodole Saito. Grzecznie powstrzymał się jednak od jakiegokolwiek komentarza. Coś takiego mogło mu się przydać. Nie żeby kiedykolwiek kogoś torturował, po prostu lubił zbierać różne precjoza.

Gdy chatka została przywrócona już do stanu używalności, Zuris chwycił za stół i ustawił go pod okienkiem. Z namaszczeniem umieścił na blacie flaszkę i cynowy kubeczek, który przed wyjściem gwizdnął z domu Saito. Ostrożnie odmierzył ilość napitku i krytycznym okiem przyjrzał się postaci ich gospodarza. Następnie chlusnął jeszcze szczodrą kapeczkę. Tak dla pewności.

Następnie wyjął kredę z kieszeni płaszcza i starannie wyrysował krąg wokół łóżka. Sprawdził wypisane znaki, starł kilka niepotrzebnych i wytyczył od nowa nierówne linie.

— Tak dla pewności — wyjaśnił — krąg ochronny. Prosty, ale zawsze to lepsze niż nic.

W kątach rozwiesił kilka silnie woniejących ziół. Rozłupał główkę czosnku – którą, rzecz jasna, także pożyczył z kuchni gospodyni – i schrupał dwa ząbki. Sokiem pozostałych wysmarował próg i parapet, a łuski wyrzucił do ognia.

— No to co, zaczynamy? — spytał, obcierając lepkie palce w skraj płaszcza.

Dla kurażu pociągnął maleńki łyczek z butelki i krzywiąc się, wskazał Saito na łóżko.

— Jeśli jesteś gotowy to kładź się. My popilnujemy. Młody, notuj każde słowo które wypowie. Zobaczymy jak pójdzie... Może być ciekawie.

— Tylko proszę was — syknął ostrzegawczo — nie zatrzyjcie mi kręgu. Kreda mi się skończyła i nie mam jak poprawić.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

95
Łóżko skrzypnęło przeraźliwie, kiedy Saito na nim usiadł. I dobrze, bo przynajmniej dźwięk przebudził studencika, któremu przysnęło się parę chwil wcześniej przy cieplutkim piecu, no a właśnie miała się zacząć cała zabawa.

— Ugh, świństwo. — Nalewka na przywoływanie duchów chyba nie oczarowała gospodarza swym smakiem. — Naprawdę wrzuciłeś tam bobki nietoperzy, co? Wiedziałem, że to nie był żart. A ten krąg to co? My siedzimy w środku, ona przez niego nie przejdzie? Nie żebym wierzył w takie bzdury...

Wychylił kubeczek do dna i czekał. I zaraz potem ścięło go gwałtownie. Runął głową na łóżko tak zdrowo, iże cud tylko sprawił, że nie rozwalił go w drobny mak. Zioła zapachniały silniej, woń czosnku także się wzmogła, a szary dym, miast uchodzić kominem, wcisnął się nagle całą chmurą do izby i po brzegi wypełnił ją gęstą szarością. Zatarły się wszelkie kontury, tylko kredowa linia kręgu, która rozpłomieniła się nagle światłem różowym jak jutrzenka, była widoczna jasno i wyraźnie.

Zuris poczuł w głowie przeszywający ból i wtedy odezwała się Agata. Nie widzieli jej jeszcze, ale słyszeli. Każde z jej słów alchemik odbierał jak ostrze noża wbite w mózg.

— Więc jesteś, kochany. Zapomniałeś drogi do swojej ukochanej? Gdzie bywałeś przez tyle czasu? Tak mi tu smutno i nudno bez ciebie...

Saito, leżąc na kocu, rzucił się gwałtownie, jakby go kto uderzył. Nie otwierając oczu, przez ściśnięte gardło wydukał:

— Agatko, posłuchaj, nie możemy już się widywać, umarłaś i to koniec, a ja muszę żyć...

— Bzdura! — przerwała mu duszyczka przejmującym wrzaskiem. Zuris prawie porzygał się z bólu.

— Proszę, odejdź i nie dręcz już ani mnie, ani nikogo... Nie ma sensu, żeby... żeby... proszę cię, Agatko, słonko moje...

— Tak mnie witasz?! Nie kochasz mnie już, tak?

Z zamkniętych oczu mężczyzny polały się łzy. Drżał, wyciągał ręce gdzieś w przestrzeń. Nie umiał sobie poradzić.

A Fireth pisał.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

96
Zuris zaklął bardzo szpetnie w języku, o znajomość którego nawet się nie podejrzewał. Nie zdziwiłby się zupełnie, gdyby okazało się, że to Świadomość podrzuciła mu parę nowych zwrotów, wzbogacających jego słownik bluzgów. Cóż, pół-elf uczy się całe życie.

– Chyba będę rzygał – ostrzegł, czując jak stalowe śruby bólu powoli wkręcają mu się w czaszkę, miażdżąc biedny mózg. – Niech ktoś poda cebrzyk...

Nikt go jednak nie słuchał. Pozostali skupili się emanacji wkurwionej Agaty, która łajać poczęła biednego Saito.

Alchemik dotarł jakoś do stolika i niezauważony przez nikogo pociągnął tęgiego łyka własnej nalewki. Pomogło. Odrobinę. Wystarczająco jednak, by móc skupić się eterycznych wrzaskach rozdrażnionej duszyczki. Próbował sobie przypomnieć o skutecznych w takich wypadkach gusłach, o których opowiadał mu kiedyś zaćpany konopią guślarz. Jak to leciało...

Duchy lekkie karmiło się gorczycą... Albo musztardą. Nie pamiętał, ale nie było to istotne. Agata, mimo iż unosiła się nad ziemią, z pewnością nie była duchem lekkim. Zuris pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że to jeden z tych cięższych przypadków.

Co było dalej... Duchy ciężkie? Pamiętał tylko, że aby je przywołać należało wypić kocioł wódki. Ale czy samemu, czy w towarzystwie to tego już nie potrafił sobie przypomnieć. Nie wiedział też jak go uwolnić, ale złotousta Agata raczej nie sprawiała wrażenia, by za życia chłostała parobków do nieprzytomności...

Pozostały duchy średnie. Tutaj dobrze zapamiętał, że należało je pomocą kołka i poświęconego powroza do ziemi przykuć, coby nie odleciały i po jakiś czasie sprawa sama się załatwiała. Jednak, czy aby na pewno...

– A, zaraza niech porwie Guślarza i jego gusła – warknął, po czym podszedł bliżej ducha.

– Dzień dobry! – zaczął dziarsko, nie zważając na igły bólu wbijające mu się w skronie. – Zuris alchemik się kłania. Skoro już wszyscy jesteśmy w komplecie to może porozmawiamy spokojnie, co? Krzyki nikomu nie pomogą, a płacz to już w ogóle. Proszę przestać się mazać drogi panie – dodał, wyciągając do Saito kraciastą chusteczkę. – No. To teraz słucham. Po kolei. Niech Agata zacznie, później wysłuchamy naszego gospodarza i jakoś spór rozsądzimy. A później pozwolę sobie zadać własne pytanie, bo i mi się coś należy.

– Aha, byłbym zapomniał – dodał, patrząc na towarzysza, która wił się na kocu. – To świadomy sen. Możesz śmiało mówić. Traktuj mój głos jak drogowskaz. A jeśli chcecie, i tutaj zwracam się zarówno do Saito, jak i Agaty, bym sam załatwił wasze spory... W co jak widzę próbujecie mnie od jakiegoś czasu wplątać, to powiedzcie mi w końcu o co tutaj chodzi! No na jajca Sakira! Gorzej niż z dziećmi!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

97
— On pozwolił mi umrzeć, a potem mnie zostawił. — Agata oskarżycielsko wycelowała widmowy palec w swojego kochanka, który bezsilnie próbował protestować i tłumaczyć, że to nie było wcale tak. — POZWOLIŁEŚ MI UMRZEĆ!

Ból znowu przeszył skroń Zurisa. Na szczęście był tym razem chwilowy, bo duszyczka zaczęła mówić trochę spokojniej i składniej. Wykładała swoje żale i krzywdy, upatrując może w alchemiku sprawiedliwego sędziego, który wymierzy karę złoczyńcy i zarządzi dla niej jakieś zadośćuczynienie.

— A tu jest tak zimno, pusto. Nic tu nie ma, nie znam już snu, nie znam odpoczynku, tylko wieczne znużenie i nic, naprawdę nic... Wszędzie szarość, mgła i pajęczyny. Nie pamiętam już wiosny, ptasiego śpiewu, smaku owoców, dotyku człowieka. Dopóki przychodziłeś... dopóki on do mnie przychodził, jego miłość mnie ratowała. Miałam na co czekać w tej wielkiej pustce. Było w niej coś, przynajmniej czasami. Kropelka ciepła, koloru. A teraz nie ma już nic. Czy wy w ogóle jesteście w stanie zrozumieć, czym jest nicość? Nie sądzę, żeby ktoś z żywych był w stanie. To ciągły lęk. Saito, jak możesz? Obiecywałeś mi tyle razy, że będziesz mnie kochać zawsze, zawsze, zawsze! Że o mnie nie zapomnisz! Zapomniałeś. Że nie porzucisz! Porzuciłeś. Chcesz żyć, powiadasz. Chcesz iść do przodu. A co ze mną? Ja nie mogę donikąd pójść. Tu nie ma już dokąd pójść, rozumiesz?!

— Agatko...

— Ile była warta ta twoja miłość w takim razie? Miała sięgać poza śmierć. Miała być wieczna! Czy ty masz w ogóle pojęcie, co to jest wieczność?! Nie masz pojęcia! Nie ma nic bardziej przerażającego!

— Agat...

Słuchaj, dzieweczko – ona nie słucha. Ona mówi, mówi, mówi – i łzy jej ciekną po widmowych policzkach. Cienie łez.

— Przychodziłeś do mnie, przychodziłeś wtedy tak często i tak dobrze nam było. Byłeś tak blisko, jakby oddzielał nas tylko dym. Prawie jak za życia. Dlaczego nie może dalej tak być? To nic trudnego. Przychodziło ci to z łatwością, pamiętam dobrze. Znudziłeś się mną? Czy naprawdę chodzi ci o nią? Naprawdę?

Saito milczał, wreszcie wychrypiał tylko:

— Przestań.

— Chodzi o ten jej dom? Ciepłą zupę co wieczór? Jej ciało, takie żywe i różowe? O to ci chodzi? Saito. Nie żeń się z nią, to nie jest kobieta dla ciebie. Mieliśmy być czymś więcej niż to. Przysięgaliśmy sobie. Mieliśmy być na zawsze razem. Mieliśmy mieć dziecko. To była córeczka, wiesz? Ale nawet jej już nie mam, ją zabrano do tych, którzy śpią. Spójrz na nią.

Gdzieś wśród oparów zalegających izbę przemknął lekki wietrzyk. Bladoróżowa sylwetka drobnej istoty. Była jednocześnie dzieckiem, dorosłą i staruszką, jakby pojęcie czasu stosowało się do niej inaczej, jakby cały jej niedoszły czas rozgrywał się w tej samej chwili. Odmieniała się ciągle, a może więcej, była wszystkimi swoimi niespełnionymi możliwościami jednocześnie.

— Przestań! — powtórzył mężczyzna. Wizja przekraczająca ludzkie pojmowanie widać jedynie go rozdrażniła. — Znowu zaczynasz te swoje...! Te... To kręcenie! Zawsze tak robiłaś, żeby wyszło na końcu, że wszystko to moja wina!

— A moja? Moja wina, że jesteś niewierny?

— Przestań. Agato, nie jestem niewierny, bo ciebie już nie ma, zrozum to i pozwól mi...

— Nie ma? Nie ma mnie? — Dusza zaniosła się mieszaniną łkania i histerycznego śmiechu. — A jeśli ciebie też już nie będzie, to wrócisz do mnie? To jedyny sposób?

Mgła zgęstniała złowieszczo i nagle ciężej było oddychać.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

98
--- Państwo wybaczą --- pisnął słabo Zuris, zataczając się w tył --- ja mdleję.

Alchemik grzmotnął głową w drewnianą podłogę, nabijając sobie solidnego guza na potylicy. W oczach zatańczyły mu gwiazdy, ponętnie kręcąc mu koło nosa swoimi złotymi tyłeczkami. Poczuł jak krew z przegryzionego języka wypełnia mu usta. Ból nieco go otrzeźwił.

--- Albo i nie --- mruknął, spluwając w kąt. --- Bogowie, krew mnie boli.

I tak nikt go nie słuchał. Wszyscy zajęci byli wrzaskami niespokojnej duszyczki. Zuris dźwignął się powoli i stanął na chwiejnych nogach.

Z jednej z przepastnych kieszeni płaszcza wyjął garść pokruszonych ziół, dołożył do nich kilka zasuszonych jagódek oraz zawiniętą w pętelkę, grzybową nóżkę i wpakował to wszystko do ust, powstrzymując obrzydzenie.

Ból słabł z każdą chwilą. Alchemik potrząsnął głową i podszedł do kręgu.

--- Spokój! –- huknął, waląc pięścią w stół. --- Bo jak nie to otwieram okno, ścieram krąg i koniec gadania! Już, cisza! Albo sio!

Przerwał, i postawił stopę na krawędzi kręgu, jasno dając do zrozumienia, że nie żartuje. Szczerze mówiąc, nie był do końca pewien, czy cokolwiek by to pomogło. Warto było jednak próbować.

--- Ktoś mi wreszcie raczy wyjaśnić co się tu dzieje?! Zachowujmy się jak dorośli, chociaż przez chwilę!

Rozpaczliwie myślał nad wyjściem z, bądź co bądź, patowej sytuacji.

--- Chcecie wiedzieć co myślę? --- spytał, choć wiedział, że nie chcieli. ---Zawsze można coś wymyślić, porozmawiać. Chłop ma babę co mu ugotuje i pościeli? W porządku! Nie on pierwszy. Ale czy jest to powód by ugotować mu mózg? Chyba nie. Z drugiej strony --- zwrócił się do Saito --- bardzo nie ładnie tak porzucać towarzyszkę... ee... rozmów. Mamy tutaj drodzy państwo, mały impas. Cóż, wszelakie prawa każą być wiernym do śmierci, a tutaj mamy, niestety, właśnie taki przypadek. Co z tym zrobimy? Bo o uśmiercaniu naszego gospodarza stanowczo nie chcę słyszeć!

Odczekał chwilę, aż jego słowa wybrzmią do końca w dziwnie gęstym i leniwym powietrzu, po czym dodał mimochodem:

--- A jeśli nie chcecie się pogodzić to chociaż powiedzie mi co mam, kurwa, robić.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

99
— Co robić? Wybrać.
— Zabić go!
— Przekląć ją.
— Zabić go, żeby do mnie dołączył!
— Odesłać ją do Usala, żeby nie błąkała się po granicy światów.
— Zabić tamtą szmatę, która mi go ukradła!
— Odesłać ją, bo sama nigdy nie odejdzie...
— Albo opowiedzieć mu coś o prawdziwej miłości, żeby zrozumiał...
— ...albo zniszczyć jej ducha raz na zawsze.
— Musisz wybrać.

Kiedy ucichły słowa dwojga opętańców (a licząc z Zurisem, to nawet trojga), Fireth nieśmiało złapał alchemika za ramię i zaczął bez słowa nim potrząsać. Delikatnie, lecz uparcie. A kiedy ten się w końcu odwrócił, zobaczył, że oto niepostrzeżenie towarzystwo zrobiło się jeszcze liczniejsze. Liczba problemów miłosnych i małżeńskich przypadających na jednego alchemika gwałtownie wzrosła, stanowczo przekraczając obowiązujące w Keronie normy bezpieczeństwa.

Bo oto zjawiły się inne duchy, zwabione do starej chatki natężeniem mocy, ciepłem paleniska, przyciągającą zmarłych aurą Zurisa, a przede wszystkim zapewne – jeśli wierzyć Agacie i jej lamentom – wieczną nudą. Nudą na szarej granicy pomiędzy światami, gdzie błąkały się im podobne, wiecznie bezsenne nieszczęścia.

Była tu Jaskółka, biedna i chora jak wtedy, kiedy ją ostatni raz widział, w krótkiej nocnej koszuli i koralach z jarzębiny. Zaczęła zadawać niewygodne pytania. Na przykład – dlaczego nie ożenił się z nią, tak jak obiecywał wiosną. Ogromnie chciała to wiedzieć.

I była również jakaś inna, piękna, szlachetna, wyraźnie wysoko urodzona, nieznana Zurisowi pani, która pytała w kółko tylko o Iddisitha, o swojego najmilszego Iddisitha. Raz jeszcze o swoje dzieci, czy zdrowe. I o męża, czy bardzo płacze. A później znów powtarzała jak katarynka tamto jedno imię. Ta wytworna dama w kasztanowych lokach, w różowych atłasach i jedwabiach, w sznurach pereł i w koronkowych rękawiczkach, tuliła do okolonej falbanką piersi bukiecik zasuszonych ziół.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

100
Zuris ze złości walnął pięścią w ścianę. Bardzo tego pożałował, czując ból paraliżujący mu rękę aż do łokcia.

— Było uderzyć tą drugą — mruknęła leniwie świadomość.

— Zamknij się, co? — odmyślał jej alchemik, czując zbierające się w oczach łzy.

Otarł twarz rękawem i odwrócił się w stronę pomieszczenia. Był zły. Zły na siebie, że dał się wmanewrować w całą tą sprawę. Zły na maga, który zamiast wspomóc go czarami, zawzięcie notował w notesie, nie bacząc na trans-materialną parę, ciskającą w siebie gromami. Zły na gospodarza, który obsmarkany klęczał na podłodze, dając sobą miotać widmowej piękności. Najbardziej zły był jednak na ducha kobiety, która nie dawała innym dojść do słowa. Bogowie, pomyślał z mieszaniną strachu i współczucia, jeśli taka jest po śmierci, to ciekawe jakim człowiekiem była za życia.

— Wiecie co? — warknął, czując, że puszczają mu nerwy. — To nie moja sprawa. Jestem alchemikiem, szanowni państwo. AL-CHE-MI-KIEM do ciężkiej plagi! Wiecie kto to taki? Leśny dziad, bimbrownik i jagodziarz! Mikstury warzę! Zbieram, kurwa, sarnie bobki i przerabiam je na maść, coby babom stawy nie trzaskały przy kucaniu!

Przerwał, by zaczerpnąć oddechu. Czuł występujące mu na twarz gorące niczym ogień wypieki. A świadomość śmiała się z niego do rozpuku.

— Chcecie sędziego pokoju? Znajdzie kapłana! — kontynuwał, czując przypływ natchnienia. — Ja mam dość gadających mi w głowie bab, dziwnych głosów i braku intymności! Nawet wysr... — przerwał, mając świadomość tego, że nieco się zagalopował. — Nie ważne — burknął.

Łypnął spode łba na pozostałe duchy.

— A wy tu czego? Dziady sobie urządzacie? Spiszcie swoje żale na pergaminie i wyślijcie do mnie kurierem. Odpowiem w ciągu trzech miesięcy księżycowych. — Nie dbał już o to, że swoim głupim gadaniem może je wyłącznie rozwścieczyć. Musiał wyrzucić z siebie całą frustrację, inaczej... Cóż, świadomość tylko czekała i alchemik wyraźnie słyszał, jak zaciera swoje chropowate ręce.

Wdech, wydech – powtarzał sobie w myślach, starając się opanować. – Pieprzony wdech i pierdolony wydech, kurważ wasza...

Odetchnął.

— Przepraszam, trochę mnie poniosło — przyznał po chwili wbrew sobie. — Pozwólcie, że odpowiem na wasze propozycje. Nie, nie zabiję Saito, to nieetyczne, nieekonomiczne i w ogóle nieestetyczne. Nie jest winien twojej śmierci, więc dlaczego chcesz, żeby i on umarł? To samolubne. Daj mu swoje pożyć. Skoro tak go kochasz, pozwól mu zdecydować o swoim losie. Chcesz, żeby po jego śmierci cierpiała kolejna duszyczka? Jak... no jak ty? Skoro jest ci źle, naprawdę chcesz skazać na podobny los kolejną istotę? Niewinną istotę — dodał, dobitnie akcentując ostatnie słowa.

Przerwał, aby się zastanowić. Nie sądził, by jego przemowa cokolwiek wskórała, jednak musiał próbować. Wolał nie bawić się w egzorcyzmy. Nie teraz, gdy duchów było coraz więcej. Gdyby coś poszło nie tak, to w najlepszym wypadku wraz z całą chatką przeniesie go do zaświatów. W najgorszym...

Nie chciał nawet myśleć.

— Druga sprawa jest taka, że nie zamierzam odsyłać cię nigdzie wbrew twojej woli. Tak nie wypada, to niegrzeczne. Co innego, jeśli mnie do tego zmusisz. Albo się wszyscy zaraz uspokoimy i na spokojnie pomyślimy, porozmawiamy i w ogóle, albo ja wychodzę i radźcie sobie sami. No! Kto za, kto przeciw?

Rozejrzał się po pomieszczeniu.

— I nie patrzcie tak na mnie! — warknął, czując pełzające po nim spojrzenia duchów. — Przez was mi ciarki po grzbiecie biegają!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

101
— Alchemikiem? Tylko alchemikiem? — Agata roześmiała się w głos, a pozostałe dusze, nie mogąc się powstrzymać, zawtórowały jej. Nawet świadomość w głębi jego czaszki parsknęła ordynarnym rechotem. — O nie nie. Ty jesteś kimś więcej i dobrze o tym wiesz. Mam powiedzieć na głos? Chcesz, żeby oni — wskazała roztrzęsionego Saito i zafascynowanego sceną studenta — dowiedzieli się o tobie wszystkiego...?

— Przestań — przerwała jej Jaskółka. — Jesteś jak latarnia, a my jesteśmy ćmami — wyjaśniła dawnemu kochankowi. — Lgniemy do ciebie, bo nie możemy inaczej. Po prostu. Kiedy nie ma w okolicy innego światła, musimy iść właśnie do ciebie. Nie mamy kapłana. Jesteś tylko ty. Jesteśmy uwięzione pomiędzy światami, bo coś nas trzyma. Ja wciąż nie rozumiem, dlaczego nie poślubiłeś mnie, jak obiecałeś wiosną.

Swojej wiosennej wizyty w Szarzycy Zuris za cholerę nie pamiętał, poza tym, że istotnie miała miejsce i był tam razem z kimś. Ale z kim? Po co? Co tam robił? Co komu obiecywał? Dziura w pamięci.

— I dlaczego umarłam. Tego też nie rozumiem. Co mi się stało? Przecież miałeś mnie wyleczyć. A mnie się pogorszyło. Dlaczego? — Jaskółeczka wyglądała na bardzo mocno zatroskaną i zadziwioną. — Ślub rozwiązuje wiele problemów, wiesz? — dodała zamyślona. — Może stworzyć magiczną więź, której sprzyja sama Dobra Bogini. Taką, której nie zagrożą nawet umarli. Wiesz? Podobno kiedy zmarł mój dziadek Wojtek, babcia nie miała spokoju aż do chwili, kiedy wydała się za mąż po raz drugi. Od dnia powtórnego ślubu – koniec. Żyła długo i szczęśliwie. Szkoda, że się ze mną nie ożeniłeś, mogło być miło.

Duszyczka w zeschniętych jarzębinowych koralikach podeszła, a raczej bezgłośnie podpłynęła bliżej, by otrzeć Zurisowi z twarzy resztki łez. Nie zdążyła – wściekła Agata odciągnęła ją, chwytając widmowymi dłońmi jej równie widmowe włosy i wymierzając jej nie mniej widmowy policzek.

Ale zresztą i tak nie poczułby przecież dotyku ducha. Tak samo jak nie poczuł kompletnie nic, kiedy przejrzysta dłoń Agaty przeszła na wylot przez jego lewą rękę i przez zasłonięte oko.

— ...a może sam czegoś o sobie nie wiesz? — ciągnęła swoje wywody zmarła żona Saito. — Jak to jest, Czarny Alchemiku... i ty drugi, tam w środku?

Tymczasem trzecia z dusz – milcząc jak, no cóż, grób – wyciągnęła gwałtownie rękę w stronę dzierżącej pióro dłoni Firetha. Przestraszony chłopak zerwał się i odskoczył. Krótko krzyknął. Przerażony poszukał wzrokiem pomocy u Zurisa.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

102
— Wszystkiego? O mnie? Na głos? — sarknął zły na siebie i całą zaistniałą sytuację Zuris — a proszę bardzo. Przypominam, że nic nie pamiętam. Sam tego stanu sobie nie wybrałem, więc jasne, mówicie co wiecie, może sam w końcu się czegoś dowiem!
Miał dość. Dość tego, że ciągle wie mniej od innych. Dość tego, że ci inni, poznali jego życie lepiej od niego. Dość, że nie wie, co zrobić. Dość, że jest tym, kim się stał.
I z jakiej przyczyny?
Nie potrafił sobie przypomnieć.
Za każdym razem jego myśli natrafiały na nieprzebytą dziurę wybitą w jego wspomnieniach. Nie dało się jej obejść, przeskoczyć, ani w żaden inny sposób pokonać. No nie dało się, i już. Tylko duchy mogły coś z tym zrobić.
A wyraźnie było widać, że nie chciały.
— Skąd mam wiedzieć, co mam robić, skoro tego nie wiem?
Obwiniano go. Wymagano. Żądano.
Ale czego?
Był tylko alchemikiem, którego pamięć uległa uszkodzeniu. Kazano mu wybierać. Zdecydować, co okaże się lepsze zarówno dla żywych, jak i zmarłych. Ale jak? Czy nikt nie potrafił tego zrozumieć? Naprawdę chciał wreszcie zakończyć tą sprawę. Czuł się winny śmierci niewinnych osób, a nawet nie wiedział… Tak! Nie wiedział, czym im zawinił. Biernością? Czynem? W jakiś inny, niepojęty dla niego sposób?
— Mówicie, że jestem latarnią. Statki ściągane do brzegu światłem odnajdują zbawienny port. A w jaki sposób mógłbym się wam wszystkim przysłużyć? — zamyślił się. — Ożenić… Tak, byłbym do tego zdolny. Wiem, że potrafiłbym cię pokochać. Ba! Czuję, że może nawet kochałem… Ale teraz? Jak zapewnić spokój twojej duszy? Jak zapewnić spokój… mojej?
Widział walczące duchy, ale nie czuł nic. Dobrze go nazwały, Czarnym Alchemikiem. Zaiste, dusza jego czernią przesiąknęła. Czernią występku, tego był pewien, ale i niewiedzy. Jednak i niewiedzą nie mógł się wymawiać. Wiedział w głębi duszy, że zawinił. Zaniedbał. Poniechał.
Zapomniał.
On i ten drugi. Jak dwie połówki rozciętego i odrzuconego na boki jabłka. Tak różni, a jednocześnie identyczni. Czy naprawdę istnienie wewnątrz jego jaźni było aż tak obce, jak próbował sobie to wmówić? Czy w głębi duszy nie czuł, że są jednością?
— Odejdź, duchu nieczysty — mruknął, widząc ducha próbującego przestraszyć Firetha. — Zostaw chłopaka. On winien jest niczemu. Sprawę macie bowiem do mnie. Słucham więc was. Jak mogę ukoić wasze duszę? Jak mogę zakończyć sprawę, która nie daje spokoju ani wam, ani mi?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Wróć do „Królewska prowincja”