Re: Północny trakt i okolice

76
– No siadaj, siadaj. – Rzucił udobruchany nieco Zuris, kopiąc w jego stronę zdezelowany taboret.
Zgromadzone na nim liczne dobra alchemika rozsypały się smętnie po pokoiku. Ten zupełnie się tym nie przejął, zajęty wycieraniem oblepionego kubka rożkiem tkaniny, pochodzącej ze zwiniętego rękawa. Gościa trzeba było jakoś przyjąć.
– Po zaliczenie? – Zapytał niewyraźnie, bo usta zajęte miał trzymaną w zębach, nieodpaloną fajką.
Wysupłał dzban z rąk tamtego i przechylając niebezpiecznie, zajrzał ciekawie do środka. Trunek chlusnął ciemną strugą, brudząc mu (i tak już niemożliwie uświnioną) koszulę na piersiach.
– Zostaw indeks. Trzy z plusem może być? – Zagaił, zajęty nalewaniem. – Nie przypominam sobie, bym widział cię na zajęciach. Właściwie nie przypominam sobie, bym jakiekolwiek prowadził... Przypomnij mi z łaski swojej czego was uczę?
Usiadł wygodnie na łóżku, wyciągając przed siebie nogi. Upił łyk wina prosto z dzbana i siknął dłonią w stronę stojącego na blacie kubka.
– No śmiało – zachęcał. – Nie gryzę. Napij się i pogadamy.
Uśmiechnął się krzywo i poprawił poduszkę, którą następnie wetknął pod plecy. Było mu wcale wygodnie.
– Tak właściwie, to gadał będziesz ty – zażartował nieudolnie. – Możesz to potraktować jako egzamin. Mów, co cię do mnie sprowadza. A odpowiadając na twoje pytanie - przypomniał sobie - to mam się całkiem nieźle, dziękuję za zainteresowanie.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

77
— Zaliczenie? In-indeks? — zdziwił się chłopaczek i włos jakby zjeżył mu się troszkę na głowie. Niby wiedział, po co tu przyszedł, ale jednak pewne słowa automatycznie sprawiały, że studenci truchleli. — Nie nie, nie o to chodzi! Nic podobnego! — Zaśmiał się nerwowo. — Nie nie! Chciałem tylko... porozmawiać. Widzi pan, przygotowuję się do przyjęcia tytułu Czarodzieja ze specjalizacją w klątwach... Może niefortunnie to zabrzmiało, raczej w historii klątw, o. Tak chyba lepiej. W każdym razie słyszałem od mojej pani profesor, że w Szarzycy panowała parę lat temu niezwykła zaraza, o której warto byłoby coś napisać. Udało mi się dowiedzieć, że jest pan jedną z nielicznych osób, które ją przeżyły, to prawda? Czy zechciałby pan trochę mi o tym opowiedzieć? Jak to było, od czego się zaczęło?

Fireth wygrzebał z plecaka sfatygowany kajet w pomazanej zielonej okładce i coś do pisania. Dokładniej mówiąc było to wystrzępione pióro z pokrzywioną stalówką i ufajdany atramentem kałamarzyk. Chłopak nie był chyba najporządniejszym studentem świata. Ale nadrabiał ogniem szczerej ciekawości w oczach i ujmująco sympatycznym uśmiechem.

— Nie będzie panu przeszkadzało, jeśli będę notował, prawda? — upewnił się grzecznie, dyskretnie wycierając uczernione już inkaustem palce w okładkę zeszytu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

78
Zuris zmarszczył brwi.

– A kim ty właściwie jesteś? – Zapytał, jakby dopiero teraz zauważył młodzieńca. – I kim jest ta twoja... profesorka? Tylko proszę, kurwa, nie mów, że to ona. Spiczaste uszy? Wredny charakter? Całkiem niezłe... No nieważne. – Zreflektował się.

Zajrzał do dzbana, po czym, po chwili zastanowienia wstał i dolał chłopakowi. Jeśli uczyła go ta zołza to należało mu tylko współczuć.

– Pytania pewnie masz od niej, tak? – Domyślał się, w zamyśleniu skrobiąc się po brodzie. – Chociaż nie. Jeśli przesadzam, to najwyżej możesz potraktować mnie jak pół-elfa z delirką. Z manią prześladowczą, jeśli chcesz. Ale lepiej, żebyś nie kłamał, bo nie ręczę za siebie – pogroził, pukając się w przepaskę na oku. – A będę wiedział kiedy to zrobisz.

Nie miał ochoty wszczynać żadnych burd. Zwłaszcza, iż obdarowany został darmowym winem, a i chłopak nie wyglądał jakoś podle. Ot, kolejny student, który na zaliczenie musi przerzucić stertę obornika przy pomocy łyżki.

– Zacznijmy od początku. Mówisz, żeś mag, tak? – Zapytał, siadając na powrót na swoim miejscu. Wyciągnął się tam wygodnie i popatrzył na niego bystro jedynym okiem. Bardzo chciałby się upić, jednak na to nie miał co liczyć. Lubił jednak cierpki smak wina, więc niewiele myśląc pociągnął solidnego łyka wprost z dzbana. Stróżki cieczy pociekły mu po brodzie, plamiąc koszulę.

– Potrafisz już jakieś czary-mary? – Zagaił, machając w powietrzu palcami niczym upośledzona tkaczka. – A odpowiadając na twoje pytania: notuj sobie co chcesz. Co do reszty możesz się trochę rozczarować, bo sądzę, że o samej zarazie wiesz więcej niż ja. Jak się zaczęła? Nie wiem. Jak zakończyła? Też nie wiem. W międzyczasie pojawiło się mnóstwo trupów, czary, demony i inne typowe objawy. Ale za to mogę obiecać ci jedno – powiedział, uśmiechając się wilczo – to nie był koniec. Ktoś bawi się bardzo potężną i bardzo czarną magią. Oraz alchemią. Nie został powstrzymany, a jedyna osoba która mogła coś wiedzieć, uciekła zanim zdążyłem ją przycisnąć. A przestał, bo się znudził lub osiągnął to co chciał. Nikt nie gwarantuje, że nie zachce czegoś jeszcze.

Rozgadał się, więc przerwał by zwilżyć gardło. Znad dzbana przyglądał się jak chłopak z zapałem skrobie piórem po pergaminie.

– Wiesz – zaproponował nagle, zadziwiając nawet siebie – jak chcesz to mogę cię zabrać do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Mogę robić za przewodnika. Dwadzieścia... Nie, trzydzieści gryfów – zmienił zdanie, zważając na całkiem porządny ubiór studenta. Jego rodzicie musieli przyjemnie wonieć groszem. – No i do tego prowiant oraz jakiś napitek. Chętnie bym się przejechał.

Targował się w sumie dla sportu. Pieniądz był mu zbędny, jednak perspektywa pomarudzenia komuś przez dwa, trzy dni okazywała się wcale kusząca. Poza tym, może młody zwróci uwagę na coś, co on sam przegapił.

Bo Zuris nie zapomniał. Obiecał sobie, że znajdzie i wypatroszy skurwysyna odpowiedzialnego za śmierć tylu osób. W tym jednej głupiej, zakochanej w nim dziewuchy. Do tego czół się osobiście upokorzony.

– No i opowiesz mi wszystko, co wiesz o tej sprawie. W zamian możesz sobie pytać i notować ile dusza zapragnie. W granicach rozsądku, bo jak zaczniesz mnie wypytywać o oko, to ci przypierdolę. – Zażartował.

– To jak będzie, robimy interes? - Zapytał, wyciągając rękę. - Podpiszesz cyrograf?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

79
— Profesor Rachel Gorson z katedry Historii Magii w Saran Dun... Zna ją pan? — Nie, Zuris po raz pierwszy w życiu słyszał to nazwisko. — Nie nazwałbym jej wredną. To raczej poczciwa staruszka... Myśli pan, że u wrednej robiłbym dyplom Czarodzieja? W życiu!

Młodziak znowu wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, a resztę pytań o swoją nauczycielkę puścił mimo uszu. Najwyraźniej alchemik mylił ją z jakąś swoją znajomą.

— Czary-mary... — westchnął Fireth i wykonał nieokreślony gest lewą dłonią. — Czegoś tam zdołali mnie przez te parę lat nauczyć, ale przyznam, że widzę swoją przyszłość bardziej w pracy teoretycznej...

Gdy indagowany zaczął opowiadać o zarazie, studencik momentalnie zamienił się w słuch. Był w swoim żywiole. Pospiesznie notował, usiłując jednocześnie przez cały czas utrzymywać kontakt wzrokowy z Zurisem, przez co jego zapiski wyglądały trochę jakby kodował je tradycyjnym alfabetem orków... Postronnemu obserwatorowi udałoby się z nich odczytać jedynie kilka wielkich znaków zapytania, symbolizujących zapewne kwestie, do których należałoby jeszcze w rozmowie powrócić.

— Trzydzieści gryfów? I prowiant, i napitek? — Chłopak podniósł płową głowę sponad notatek, po czym bez dłuższego namysłu wyciągnął upapraną atramentem prawicę. — Brzmi uczciwie. Dobrze, umowa stoi!

Uścisk dłoni i odbita plama inkaustu przypieczętowały układ.

— Czyli dzielimy się wiedzą! Pan mówi co wie i ja tak samo. Świetnie, jestem za! To co, dokąd i kiedy ruszamy? Ja mogę choćby zaraz! Tylko zanim pójdziemy, żebym nie zapomniał... — Rzucił okiem na swoje wielkie pytajniki w kajecie. — ...co to za "jedyna osoba, która mogła coś wiedzieć"? I ten ktoś, kto nie został powstrzymany? O kim mówimy?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

80
– A taka jedna półelfka – odparł w zamyśleniu. Nawet nie zdziwił się, że nie trafił. Od zawsze słabo mu szło w zgadywanki. – Nawet ładna. Cwana i nie zdziwiłbym się, gdyby zamelinowała się na jakimś uniwersytecie. Podobno zginęła w rasistowskich zamieszkach, ale jakoś w to nie wierzę. No alenic, żeby rozgryźć zagadkę zarazy będziemy musieli znaleźć jakieś jej notatki... Czy coś.

Powiedział „my” ponieważ z momentem uściśnięcia poplamionej dłoni uznał studenta za wspólnika. „Na dobre i na złe, traala laala” – zanucił w głowie na jakąś dziwną, nieznaną mu melodię.

– „Dokąd” to proste pytanie. – Odrzekł po chwili. – Idziemy tam, gdzie wszystko się zaczęło... Za drugim razem. Chyba. Czyli do rezydencji Mirreza. Nooo... właściwie to ty tam idziesz, bo mnie raczej nie wpuszczą. Rozejrzysz się, popytasz, może coś mi umknęło. Mirrez przeważnie chodzi nawalony jak szpak, więc możesz mu brzydko nakłamać, a i tak cię wpuści.

Zuris odstawił pusty dzban na stolik i powrócił na swoje miejsce.

– Trzecie pytanie – wyliczył. – Czyli „kto”. Niejaki Saito. Przed paru laty przebywał w tej wsi, ale zdążył zbiec. Nie znają cię tutaj, możesz o niego dyskretnie wypytać. Sądzę, że to on odpowiedzialny był za to czarodziejsko-alchemiczne przy... czary-mary.

Ugryzł się w język. Nie musiał przyznawać się, że zamieszany był w to przyzwany przez kogoś demon. Przynajmniej na razie. Po co go stresować.

– Teraz moja kolej, panie Firi. Mogę tak mówić? Doskonale. – Odparł, nie czekając na odpowiedź. – Czego dowiedziałeś się o tej zarazie? Co wie twoja profesorka? I skąd wie o mojej osobie? No i dlaczego przysłała cię akurat prosto do mnie?

Zuris ziewnął i wyjrzał przez okno. Nadal było ciemno, a kruk nie wrócił jeszcze z polowania.

– Możesz się nad tym wszystkim zastanowić do rana. A nawet wybrać kolejność nowych obowiązków. Jestem pewien, że ognisko zarazy było gdzieś tutaj, w odległości dwóch, trzech dni drogi od wsi, choć sądzę, że raczej w niej samej. Lub na obrzeżach. Odkryjmy gdzie mieszkał Saito, odnajdźmy jego pracownię, a trafimy do źródła. Sam niewiele mogę zrobić, wieśniacy nie powiedzą mi więcej, niż do tej pory zdradzili.

Zamyślił się chwilę, po czym spojrzał na stojący w kącie kufer pełen składników.

– Ja zrobię parę eliksirów. Jestem w końcu alchemikiem, a nie szpiegiem. Znam przepis na pewną... nalewkę, która rozwiąże ściśnięte w supeł języki mieszkańców. Teraz jest najlepszy moment by popytać, bo wszyscy mieszkańcy bawią się na jarmarku. Poderwij jakąś pannę, popytaj i wróć rano. Daj mi tylko chwilę.

Podszedł do kuferka i wyjął kilka pęków ususzonych ziół, słoik grzybów i pojemnik pełen ciemnych jagód. Następnie zza łóżka (z żalem) wyciągnął do połowy opróżnioną butelkę śliwkowej przepalanki. Poburczał do siebie coś pod nosem, zmielił grzyby i utłukł w moździerzu zioła, po czym wgniótł do miseczki cztery jagódki. Po chwili namysłu dorzucił jeszcze dwie. Zapachniało ostro, ziołowo. Zuris ostrożnie dorzucił do naczynia papkę powstałą ze zgniecionych grzybnych kapeluszy, po czym całość dokładnie wymieszał. Z torby wyciągnął srebrną, długą łyżeczkę i za jej pomocą przełożył zawartość miseczki na jedną z szalek mosiężnej wagi, którą w międzyczasie postawił na stole. Odmierzył pół uncji, po czym odważoną papkę przełożył do butelki, którą zatkał korkiem i mocno wstrząsnął. Płyn nabrał ładnej, ciemnośliwkowej barwy.

– Proszę. Kieliszek wystarczy. Tylko sam tego nie pij, bo jeszcze wszystko wypaplasz. A teraz musimy się pożegnać, bo ja idę spać. Obudź mnie rano, czeka nas sporo pracy. Dobranoc.

Po tych słowach zdmuchnął świecę i położył się wygodnie na łóżku. Nie kłopotał się nawet zdejmowaniem butów.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

81
Natychmiast po wyjściu młodego Zuris zapadł w sen, nie zważając na to, że ledwo co słońce zdążyło wstać. Ale pogoda była tak okropna, że można było pogubić się w porach dnia i nocy, a człowiekowi tak dogłębnie i na wskroś zmęczonemu – życiem, brakiem nadziei, nierozwikłaną przeszłością – nie wystarczyłoby i sto lat snu, by porządnie odpocząć.

Sen był długi, męczący, niezdrowy. Znów odwiedziła go Agata. Dziewczyna z błękitną wstążką we włosach. Złorzeczyła mu okropnie i zaklinała na wszystkie świętości świata, żeby odnalazł w końcu jej ukochanego Saito i powiedział mu, jak bardzo za nim tęskni. I że nosiła w łonie jego dziecko, kiedy umarła, czym nie zdążyła się z nim podzielić. Kazała też przekazać, że ma się nie żenić, absolutnie się nie żenić, zdrajca jeden. Żeby znowu z nią rozmawiał, żeby przychodził do świata dusz, jak dawniej. I żeby ta suka przestała nosić jej broszkę z wodnym kamieniem, do jasnej cholery.
* Kolejny dzień. Rozmawiali. Fireth znów siedział u Zurisa ze swoim nieodłącznym notatniczkiem na kolanach i bez ustanku zawzięcie pisał. Nieszczęsny kajet wydawał się jeszcze bardziej sponiewierany niż wczoraj, zresztą sam student też. Fireth straszył podkrążonymi oczyskami i zachrypniętym głosem, widać poświęcił się dla dobra nauki i wziął sobie do serca wczorajsze rady na temat wypytywania wioskowych w trakcie jarmarku. Krążył z butelczyną magicznej nalewki, a każdy poczęstowany czuł się w obowiązku odwdzięczyć czymś równie mocnym, no i tak to się skończyło. Ale był dzielny, nie pisnął nawet słowa skargi.

— Ta półelfka, która podobno zginęła z rąk rasistów. Kto to? Czy mowa o kobiecie imieniem Renn? Czy to... O TYCH NOTATKACH mowa? — Młody sięgnął do plecaka, pogmerał w nim chwilę i wydobył maleńki, oprawiony w skórę zeszycik. — Dostałem je od pani profesor, a ona... od niej samej, z tego co wiem. Profesor Gorson, zanim zaczęła pracę u nas, uczyła studentów w Oros. Owa Renn była jakąś tam jej daleką krewną, mieszkała u niej przez jakiś czas, kiedy wyjechała stąd po zdjęciu bariery. Rzeczywiście zginęła w oroskich rozruchach. Po śmierci zostawiła po sobie kilka rzeczy, które z braku innej żyjącej rodziny trafiły właśnie do pani Gorson. Wśród nich był obłożony zaklęciem ochronnym notatnik. Kiedy zaklęcie wygasło, Gorson przeczytała zapiski i tak poznała tę historię, którą postanowiła dogłębnie zbadać. Udała się na uczelnię w Saran Dun, która była zaangażowana w postawienie bariery, a do tego jest całkiem blisko Szarzycy... Zresztą dobrze zrobiła, w Oros podobno okropne porządki dzisiaj, słyszał pan? No nieważne. Chce pan obejrzeć? Bardzo proszę.

Skórzany notatnik, który spokojnie mieścił się na dłoni chłopaka, nosił wyraźne ślady zniszczenia. Był porysowany, podrapany, z kilkoma połyskującymi okruszkami szkła, które tamtego pamiętnego dnia wbiły się widocznie tak głęboko, że najwyraźniej nie udało się ich wyciągnąć, ale wciąż znajomy. W środku był zapełniony gęstym, drobnym, ostrym pismem, które jak nic zdawało się oddawać osobowość tamtej kobiety. Obejrzany pobieżnie, okazał się wypełniony kolejnymi datami i obserwacjami na temat postępu epidemii we wsi. Były też, oddzielone kreską, wytyczne w sprawie odwrócenia jakiejś klątwy, wymagające conocnych rytuałów ze świeżymi ziołami, mysimi czaszkami i kosmykami włosów. Tak z grubsza rzecz ujmując.

— Aha, sprostuję! Profesor Gorson nie przysłała mnie do pana bezpośrednio, choć pańskie miano przewinęło się raz czy drugi w tych notatkach. Kazała mi udać się do Szarzycy i wypytać tutejszych, a w sumie wszyscy tutejsi skierowali mnie do pana. Bo oni starają się zapomnieć, a pan ponoć wciąż usiłuje pamiętać. Tak to ktoś poetycko powiedział, chyba pan Mirrez. Aha, byłem u niego w tym dworze... Coś strasznego, brud i smród. Facet, jeśli nie pije w gospodzie, to pije w domu, najchętniej w łóżku. Pościel wygląda tak, gdyby jej od lat nie zmieniał, zresztą nie byłoby to dziwne, bo ponoć służby już żadnej tam nie ma. Odkąd pomarli w trakcie zarazy, nie znalazł nikogo nowego. No więc leży ten Mirrez na brudnych poduszkach z koronkową rękawiczką swojej żony przy twarzy, stary wariat, i tylko powtarza, że przy śmierci dzieciaków przez trzy noce rechotał w całym domu jakiś demon, a przy śmierci Adeli, Adela to ta jego żona, rechotała pokojówka i sam nie wie, które gorsze. Niczego mądrzejszego nie powiedział, potem tylko się zarzygał i zasnął. Połaziłem po jego dworze, nikt mnie nie powstrzymywał, ale słowo daję, że nie było tam nic. Znaczy pokój dzieciątek to jakby sanktuarium, zgaduję że nie przestawił tam nic od czasu gdy zmarły. Nawet pieluchy brudne leżą na wierzchu, chociaż po tym czasie to... eh.

Fireth więcej się dzisiaj krzywił niźli uśmiechał. Teraz zrobił to znowu, ale prędko spłukał grymas porządnym łykiem wina. Tego dnia też nie przyszedł wszakże do alchemika z pustymi rękoma.

— Bez trudu znalazłem pana Saito, wystarczyło popytać i wskazano mi do niego drogę. Wcale nigdzie nie zbiegł, mieszka w domu kuśnierza Osta z panią Żywią. Znaczy w dawnym domu kuśnierza, bo tego zabrała zaraza, no a Saito, co tam z nimi zimował w owym czasie i pomagał w obejściu, zgadał się widocznie z kuśnierzową żonką i mają się niebawem pobrać. Ale dużo z niego nie wyciągnąłem. Zarzekał się, że raz, pije tylko wino, a nie żadne dziwne wynalazki, i dwa, że ze smarkaterią nie będzie gadał, więc chyba musimy wybrać się do niego razem, jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Smarkateria, też coś! — Żak przewrócił oczami. — Jestem już prawie oficjalnym Czarodziejem!

Nie dało się zaprzeczyć, Fireth z twarzy wyglądał naprawdę młodo, prawie dziecięco. Taka już uroda. Może jakiś elfi przodek.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

82
– Te kobiety – wystękał Zuris po przebudzeniu – wykończą mnie...

Pokręcił z niesmakiem głową i zabrał się za kompletowanie garderoby. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, z racji tego iż przed snem nie kłopotał się zdejmowaniem z siebie większości ubioru. Schylił się i spod łóżka wyciągnął buty, który następnie wzuł.

– No i gotowe – stwierdził z zadowoleniem, po czym zwlekł się na dół. Miał nadzieję, że śniadanie okaże się lepsze, niż ostatnia kolacja. Chociaż odrobinę.
* Studenciak trafił do niego, gdy kończył drugą porcję przypalonej jajecznicy. Alchemik zastanawiał się akurat nad słowami wypowiedzianymi przez ducha kobiety. Widać imć Saito miał na sumieniu zdecydowanie więcej grzeszków, niż początkowo mogłoby się wydawać. Zuris uznał, że będą musieli go nieco przycisnąć. Być może obejdzie się bez łamania kołem. Być może...

Zdobyte przez młodego informacje okazały się bardziej niż obiecujące.

– Ach tak. – Mruknął, słysząc, że poszukiwany przez nich cholernik wcale się nie ukrywa. Sam nie wpadł na to, żeby popytać o to mieszkańców. Był przekonany, że albo mu nie pomogą, albo srogo namydlą po oczach.

– Cóż, tak właśnie myślałem. Dobra, odwiedzimy go, ale najpierw coś zjemy.

Był w dobrym humorze. Zamachał karczmarzowi i zamówił nową porcję jajecznicy, której pełen talerz pchnął następnie w stronę zmizerniałego studenta. Sam natomiast skusił się na lekko zwęglone grzanki.

– No, wsuwaj – zachęcił, usłużnie podsuwając mu własny widelec.

Przypilnował, by chłopak przełknął pierwszą kopkę i skinął z uznaniem, gdy tego dokonał. Można było przejść do dalszej części dyskusji.

– Jesteś magiem – powiedział, podtykając mu otwarty na odpowiedniej stronie dziennik pod nos – co ci mówi opis tego rytuału? Do czego mógł on służyć? Nie znam się na tym, jestem tylko alchemikiem. Wydaje mi się, że było to bezpośrednio związane z zarazą. No i całe to gówno w dziecięcym pokoju... Nie mówię o pieluchach – sprostował. - Spotkałem tam pewnego... A, w sumie nieważne.

Skinął ponownie na karczmarza i zamówił duży dzban najlepszego wina. Na wynos.

– Cóż, wszystkie drogi prowadzą do Saito – rzekł sentencjonalnie. – Chodź, idziemy złożyć mu wizytę... towarzyską. A, właśnie. Potrafisz stworzyć jakaś kulę ognia? Znasz jakieś sztuki walki? Potrafisz obsługiwać wekierę? Tak nawiasem mówiąc, to proste jak obsługa cepa...

Zuris, nie czekając na nowego towarzysza, wstał, przeciągnął się i ruszył w stronę wyjścia.

– Bardzo możliwe, że będziemy musieli uciec się do interrogacji. Sam rozumiesz, bezpośredni przymus bywa czasem pomocy. Być może uda się tego uniknąć, być może nie. Warto być przygotowanym na każdą ewentualność, nieprawdaż? A, z łaski swojej. Skocz no do mojego pokoju po torbę ze składnikami. Chyba zostało mi jeszcze trochę wczorajszego specyfiku.

Wyszedł za próg i oparłszy się o ścianę rozpoczął żmudny proces oczekiwania na studenta. Dobrze czasem wysłużyć się kimś innym. Młody mógł okazać się pomocny. A on mógł pomóc jemu. Zapowiadała się doprawdy udana współpraca. I to taka, gdzie obie strony zyskają. Żyć, nie umierać.

Usłyszał krakanie powracającego z łowów kruka. Uśmiechnął się krzywo.

– No to jest nas trójka. No i fajno.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

83
— Ładne ptaszysko. Jak się wabi? — Fireth spróbował pogłaskać kruka po łebku, ale spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem. Ptak dziabnął go w dłoń i zakrakał wrednie. — Ej! Spadaj! Chciałem się tylko zakolegować!

Fireth, jak mu nakazano, skoczył szybciutko po torbę Zurisa. Rzeczywiście, w butelce z nalewką coś tam jeszcze chlupotało. Karczmarz tymczasem przyniósł zamówiony dzban. W tym to już w ogóle chlupotało aż miło.

— Jak już chyba mówiłem, jestem bardziej teoretykiem, uczonym, nie zajmuję się kulami ognia ani cepami — obruszył się młody, wracając z ekwipunkiem. — Ani bójkami. Uczonym, jestem uczonym — podkreślił z takim namaszczeniem, jakby miał co najmniej osiemdziesiątkę na karku i siwą brodę po kolana. — Poszukiwaczem wiedzy. Tym, który objaśnia tajemnice, skrywające się przed resztą świata. Tym, który za najwyższe dobro uznaje poznanie, który poszukuje prawdy skrytej pod legendą i zabobonem. Skromnym sługą Pana Wiedzy i... khem, no dobra, znam taki jeden niemiły czar. Ale wolałbym go nie używać, dobra? Chcę w swoich badaniach trzymać się etycznych metod. — Zerknął na butelkę z nalewką, którą wczoraj traktował wieśniaków. — W miarę możliwości.

Wszystko było gotowe, a więc ruszyli w drogę do domu, w którym mieszkał Saito. Fireth, rzecz jasna, prowadził. Nie było to wcale tak daleko, no bo i wioska nie była przecież zbyt wielka. Właściwie z każdym rokiem Szarzyca wydawała się Zurisowi coraz mniejsza i mniejsza. Wiele chat opustoszało po zarazie i zdążyło już zamienić się w ruiny. Systematycznie rósł tylko położony za niewielką świątynią Kariili cmentarz.

— No więc, wracając do sprawy... kogo pan spotkał w pokoju dzieciaków? Ten rytuał i cały jego opis jest dziwny. Wewnętrznie sprzeczny, to mam na myśli. Nie rozumiem go — perorował po drodze student, a pod jego nogami trzaskał cienki lód, pokrywający kałuże. Zima była już za pasem. — Z jednej strony cały tekst wokół brzmi tak, jakby odprawiano go w dobrej wierze, by zwalczyć ciążącą na kimś klątwę, objawiającą się ciężką chorobą. Z drugiej strony same opisane działania zdają się właśnie tę klątwę wzmacniać. Być może – tego nie jestem pewien, ale parę szczegółów na to wskazuje – poprzez karmienie będącego wykonawcą tej klątwy demona. Tak jakby albo Renn była tak sprytna, by na wszelki wypadek nawet we własnych notatkach wybielać swoje zbrodnicze działania, albo jakby ktoś nią sterował. Czy ona w ogóle znała się na magii? Aha, no i jeśli chce pan znać moje zdanie, to rytuał nie wydaje mi się powiązany z zarazą we wsi. Wtedy byłby stosowany jakoś na większą skalę. Tutaj odprawia się go wyłącznie w jednym pomieszczeniu, wyłącznie wokół dwóch osób. Tych bliźniąt, z tego co rozumiem. Nie widzę możliwości, żeby wpływał na kogoś więcej. A przynajmniej nic w opisie na to nie wskazuje. O. Już prawie jesteśmy. To tamta chata.

Domostwo wskazane przez chłopaka na tle całej reszty wsi – a szczególnie chatynki tuż za płotem, bez dwóch zdań opuszczonej – wypadało naprawdę nieźle. Ściany dość świeżo pobielone, okiennice pomalowane w błękitne kwiaty, cembrowina studni też, do tego kilka słomianych chochołów w ogródku, a ścieżka do chałupy ładnie zagrabiona i sprzątnięta. Zza domu dobiegało pobekiwanie kozy i odgłos rąbania drewna. Na starej niziutkiej jabłonce, na tle resztek obszytych srebrną koronką mrozu liści, żółciło się kilka ostatnich jabłek, a dym z komina wznosił się prościuteńko w niebo, zamiast, jak to ostatnio zwykle bywało, snuć się po ziemi niby udręczona dusza. Dzionek był lodowaty jak cholera, ale zza chmur wyglądało czasami nawet trochę słońca. Miła odmiana po tygodniach smętnej pluchy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

84
– Nie wtykaj paluchów nieproszony, to bardzo brzydki zwyczaj – strofował chłopaka Zuris. – Żadna panna cię tego nie nauczyła, czy jak? Dobra rada ode mnie: ignoruj ptaka to on będzie ignorował ciebie. Nie stracisz wtedy palców, a i na głowę narobić nie narobi. A nazywa się...

Zuris zmarszczył brwi. Za cholerę nie mógł sobie przypomnieć.
– A, nie ważne. I tak nigdy nie reagował na imię.

Kruk zakrakał ironicznie, po czym usiadł na ramieniu alchemika. Wyglądali bardzo efektywnie. A przynajmniej do czasu, gdy ptasie odchody poznaczyły bielą czarny płaszcz. Krakanie odlatującego kruka brzmiało niczym szczery, chłopski śmiech.
– I ja ciebie też – burknął Zuris, doprowadzając okrycie do czystości. – Cholerne, złośliwe ptaszysko...

Powrócił chłopak z torbą. Na szczęście nie widział szacunku, jakim darzy go jego własny zwierzak.

– Złośliwe czary są najlepsze – skwitował z uznaniem, słysząc zapewnienie. – Poćwicz, przypomnij sobie formułki i pomachaj łapkami... Czy jak tam rzucasz czary. Z tego co wiem, osoba od której chcemy zaczerpnąć wiedzy sama nie działała zbyt etycznie, więc drobne użycie czarów -oczywiście w granicach rozsądku - będzie jak najbardziej sprawiedliwe.

- Powiedz mi, czy potrafisz wyczuć też cudzą magię? No wiesz, jakby ktoś chciał w nas trzasnąć czarem? Oczywiście, zanim zobaczymy tego efekty, bo wtedy to i ja potrafię.

– A moje wzmocnione ziółkami winko to najbardziej etyczna metoda świata – dodał, widząc minę chłopaka. – Przynajmniej moim zdaniem.

– Skąd mam wiedzieć kogo spotkałem? – odparł pytaniem na pytanie. – Był przecież niewidzialny. Ogólnie nie był zbyt dobrze wychowany, bo nawet się nie przedstawił. Wiem tylko, że gadał, i to nawet całkiem z sensem, był leniwy... No i niezwykle potężny. Może tobie powie ci to coś więcej niż mi?

– Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia co właśnie do mnie powiedziałeś – stwierdził pogodnie, wysłuchawszy wywodu o rytuale. – Ale skoro tak twierdzisz... No... Jeśli ktoś sterował tą kobietą, to był to właśnie typ do którego udajemy się z wizytą. Jeśli dobrze pamiętam to coś takiego mi się śniło. Skupmy się na razie na odkryciu sprawców klątwy, poznajmy ich motywy... A później przejdziemy do badania samej zarazy. Może po drodze natrafimy na jakiś ślad. Jak myślisz?

Zuris miał dobry humor, inaczej nie pytałby chłopaka o zdanie. Czasami zdarzało się i jemu. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

– Ładna chałupka – skwitował, rozglądając się po obejściu. – U mnie trochę zarosło... Muszę dowiedzieć się, w jaki sposób malują te kwiatki. Zrobiłbym sobie kilka u siebie, a takie rzeczy mi nie wychodzą. Co innego rysować precyzyjne kręgi ochronne, a co innego chabry. Moje zawsze przypominają jakieś takie rozciapciane maki...

Zrozumiał, że nieco się zagalopował. Odchrząknął, by skryć konsternację.

– Widać tu rękę kobiety – stwierdził znawczo, nieco tęsknym głosem. – Samotny chłop nie zadbałby tak o gospodarstwo.

Podszedł pod drzwi.

– Ja pukam, ty mówisz – rzekł, wyciągając rękę. – A w środku... Chyba najlepiej będzie jak to ty będziesz zadawał pytania. No wiesz, pokieruj rozmową tak, żeby było, że to niby do twojej pracy, czy na zaliczenie. No, sam najlepiej wiesz.

Zuris zapukał, po czym na powrót zwrócił się do chłopaka, ściszając głos do szeptu.

– Najważniejsze to dowiedzieć się co wie o klątwie. A sądzę, że wie sporo. Gdyby sprawa wymykała się spod kontroli to trzaskaj zaklęciem. Ale zapamiętaj, najpierw zadajemy pytania, później walimy w ryj. Chyba, że nie da się inaczej, to wtedy na odwrót. A tak właściwie, co robi to twoje zaklęcie?
Spoiler:
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

85
— No proooszę... — westchnął z politowaniem student. — Co to, epoka króla Augusta II? Pobudka, mamy koniec lat osiemdziesiątych, dzisiaj mężczyźni też mogą malować kwiaty i to jest zupełnie w porządku! Ba, w stolicy najmodniejsi faceci noszą teraz kwiaty wplecione w brody, słowo daję. Sam bym nosił. Gdyby mi rosła broda, eh...

Fireth pogładził się melancholijnie po podbródku, jakby z nadzieją, że w międzyczasie coś tam wykiełkowało, ale gdzie tam. Miał lico jak elfia panienka.

— Ja już próbowałem z nimi gadać! — zaprotestował. — Zbyli mnie! Nie potraktowali poważnie. Za to pan... Zupełnie co innego. Pan jest tu znany i w ogóle. Niech pan gada, a ja będę pisał, wszystko zanotuję, słowo daję, wszystko co trzeba. — Ściągnął plecak z ramienia i pospiesznie wyciągnął z niego notatnik i przybory do pisania. — No, jestem gotów. Aha, jeśli pyta mnie pan o to moje zaklęcie, i jeszcze o to wyczuwanie magii, no to ono tak właściwie ro...

— Dzień dobry! — skrzypnęły drzwi i miły kobiecy głos przerwał Firethowi w pół słowa. — W czym mogę panom pomóc?

Otworzyła im niewysoka kobieta ze złotymi warkoczami, związanymi w misterne koła ponad uszami. Mogła mieć na karku koło trzydziestu lat, może mniej, i, pomijając szpetną bliznę na jednym z policzków, była nawet dość ładna, szczególnie jeśli spojrzało się na jej oczy koloru miodu i śmiesznie zadarty nos. Najwyraźniej oderwali ją od roboty, bo na jednej ręce nosiła kuchenną rękawicę, a drugą miała uzbrojoną w drewnianą łychę. Nosiła ciemny, zawiązany poniżej biustu fartuch, który chronił przed zabrudzeniem jej jasnobrązową sukienkę, a na jej lewej piersi lśniła owalna broszka z wodnistoniebieskim kamieniem.

Ze środka dobiegał zapach gotowanego kapuśniaku i świeżego chleba.

— Saito! — zawołała gospodyni, wychylając się z chałupy. Odgłos łupania drewna ucichł. — Chodź tutaj, goście przyszli!

Młody mężczyzna wyszedł zza domu i skinął przybyszom na powitanie. Ręce i nos miał czerwone od mrozu, ale mimo to, poza futrzaną czapką, nie założył na siebie nic cieplejszego niż lniana koszula. W rękach trzymał siekierę, a twarz miał poważną, do tego tak gęsto zarośniętą, że studencik musiał się na ten widok gotować w środku z zazdrości. Saito nie był szczególnie muskularny, ale znać po nim było, że w ostatnich czasach ciężka praca to jego codzienność. Zarazem wydawał się naznaczony piętnem jakiejś takiej dumy i niebywałej pewności siebie, jakby krew w jego żyłach nie ustępowała szlachetnością tej królewskiej.

— Znowu ty, młody? — zagadał Saito bez uśmiechu, obrzucając Firetha szybkim spojrzeniem bystrych szafirowych oczu. — Dzisiaj przyszedłeś z tatą? No co tam, czego wam trzeba?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

86
— Mi po prostu brzydkie wychodzą… — burczał pod nosem Zuris, nim kobieta otwarła im drzwi.

Alchemik przyjrzał się mężczyźnie, który podszedł niedługo później. Wcale nie budził jego zaufania, chociaż mogło być to spowodowane jego, Zurisową niechęcią.

— Ładna chałupka — pochwalił, podchodząc bliżej. — Jestem Zuris i przynoszę pozdrowienia… od starej znajomej. O reszcie pogadajmy lepiej na osobności — dodał, łypiąc w stronę kobiety. — Zwłaszcza, jeśli chodzi o prezenty, dawnych przyjaciół… i zwiedzione zaufanie. Z miłą chęcią podyskutujemy także o starych historiach, alchemii, demonach i klątwach. Mój towarzysz pisze pracę zaliczeniową i chętnie by takich rzeczy posłuchał.

Przeciągnął się, aż strzeliły my stawy.

— Możemy zostać na obiad? — zwrócił się do dziewczyny. — Ładnie pachnie. A że ostatnio żywiłem się w karczmie… ech, szkoda gadać.

Klepnął się w czoło, aż klasnęło.

— Gdzie moje maniery! — zakrzyknął. — Przecież nie przychodzimy w gości z pustymi rękami!

Skinął w stronę młodego i z jego rąk wyłuskał dzban. W drugiej dłoni pojawiła się butelka z magiczną nalewką.

— Wino dla damy i studencika — powiedział, kłaniając się szarmancko — a my może walniemy po szklaneczce na rozgrzewkę? Strasznie dziś zimno… Oczywiście pod warunkiem, że nas stąd nie wyrzucicie! Nie chcemy się narzucać!

Kłamał bardzo brzydko. Akurat z narzucaniem innym swojej obecności nie miał najmniejszych problemów; oporów wyzbył się już dawno. No ale jeśli da się spróbować po dobroci…

Nie za bardzo wiedział czy dobrze robi, starając się podejść nieboraka. Z drugiej strony, nie miał także pomysłu o co więcej go zapytać. Dotąd nie zastanawiał się nad tym co zrobi, gdy już go odnajdzie.

Postanowił improwizować. Miał nadzieję, że ten sam w jakiś sposób nakieruje ich na rozwiązanie. No i pozostawała jeszcze sprawa nawiedzającej go w snach, starej znajomej Saito.

Sam przed sobą musiał także przyznać, że bardzo chętnie zjadłby kapuśniaku ze świeżym chlebem. A tu nadarzała się wspaniała okazja…
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

87
— Jasne, zostańcie... — zezwoliła gospodyni, grzecznie i uprzejmie, choć nie jakoś straszne entuzjastycznie. Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła wszystkich do środka. — Chodźcie, bo zimno.

Izba, do której weszli, utrzymana była równie porządnie i miło, co i obejście. Malowany piec grzał aż miło, garnki na półeczkach wytarte były z kurzu, drewniana podłoga skrupulatnie zamieciona, w kącie stał kołowrotek i znać było, że nie tylko dla ozdoby. Wszędzie wisiały i leżały piękne futra. Na ścianach, na ławie, na ziemi. Jakoś przytulnie się od tego robiło.

Zasiedli do stołu. Gorącego kapuśniaku i chleba starczyło dla wszystkich. Gospodarz odmówił kielicha, ale gospodyni (Żywia, tak się w międzyczasie przedstawiła) przyjęła wino z uśmiechem. Wyciągnęła z szafy bardzo wytworne kryształy, napomykając mimochodem, że to jeszcze ślubny prezent, który sprawili pan Mirrez i pani Adela z dworu jej i Ostowi. Na wzmiankę o mężu jej obecny konkubent spochmurniał nieznacznie i pospiesznie zmienił temat rozmowy.

— To co to niby za stara znajoma i o co idzie? — zapytał Saito, który albo nie umiał, albo nie lubił bawić się w subtelne aluzje i dyskretne szepty. — To ma być jakaś pogróżka czy co?

— My prości ludzie jesteśmy, nic nam nie wiadomo o demonach, pfu, alchemii i klątwach — oznajmiła tymczasem Żywia. — Jedyna klątwa, która nam się zdarzyła, to tamta zaraza przed paroma laty. Tyle ludzi nam zabrała... Ale to pan chyba wie.

Fireth tymczasem jedną ręką trzymał łyżkę i próbował trafić kapuśniakiem do ust, drugą, uzbrojoną w pióro, usiłował notować każde słowo, każdy gest i każdy grymas, jakie pojawiły się w trakcie rozmowy pod strzechą pani kuśnierzowej. Czasami myliły mu się ręce i atrament ładował do ust, a łyżka z zupą niebezpiecznie zbliżała się do kajetu z zapiskami, co wzbudzało śmiech reszty towarzystwa.

Przedłużającą się początkowo ciszę całkiem nieźle poczęło zwalczać wino, pomału rozwiązujące język pani domu.

— Ta latawica, Jaskółka, karczmarzowa córka... ona za tym stoi, jeśli chcecie wiedzieć, pewna jestem. Zima była, a ona przynosiła zioła, świeże i zielone zioła, nie mówiła nikomu skąd i jak, leczyć chciała, a ludziom tylko się od tego pogarszało. Ostowi mojemu zamieszała w głowie, niby to pokazała mu jakieś tajne miejsce, jakąś polankę, a on tam poszedł, zbierać zioła dla matki swojej i siostry, i nie wrócił. Saito mówi, że on już na pewno martwy, ale ja nie wiem. Nie jestem pewna. A jeśli pewności nie mam, to nie godzi mi się nowego męża brać, ale jak mi to wiedzieć, skoro ani ciała nie odnaleziono, ani śladu żadnego? Po lesie chodziłam, Osta mojego szukałam, ale śnieg zasypał wszystkie drogi, potem deszcz rozmoczył, żadnych śladów nie wypatrzyłam. Albo on leży gdzieś bez pogrzebu, albo wróci do domu... Tak czy inaczej, ludzie gadają, krzywo się gapią, coraz krzywiej, ale jak mam tego, o tu, poślubić, kiedy nie wiem, co z tamtym... Żebym wiedziała, to byłoby wesele... Gdybyście go znaleźli, Osta mojego... żywego lub, darujcież bogowie, nieżywego... powiedzcie wtedy. Medalik Kariili nosił na piersi, miastowy taki, z Saran Dun przywieziony, nikt tu takiego nie miał, po tym go... poznać można, jeśli nieżyw. Na pewno zdjąć go się nie ośmielił. Poszedł w las mój Oset, zostawił mnie samą i ja teraz pomiędzy życiem a nieżyciem zawieszona... Biada mi, jako upiorzyca pewnie straszyć będę, jak karczmarzówna Jaskółka.

Ręka studencika gnała jak szalona po pergaminie, kiedy usiłował nadążyć z zapisaniem całego tego lamentu.

— Widzicie, coście kobiecie zrobili? — burknął na to wszystko Saito, łagodnie otaczając ramieniem łkającą już Żywię. — Przypominać musicie o tym, co ludzi boli? Takie ważne te wasze, tfu, prace zaleczeniowe?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

88
— Błogosławieni gościnę dający — rzekł sentencjonalnie Zuris zasłyszanymi niegdyś słowami, które bardzo przypadły mu do gustu.

Chwilę później nie mówił już nic, bo usta pełne miał gorącego kapuśniaku. Co jakiś czas bulgotał niewyraźną odpowiedź na zadane mu bezpośrednio pytanie. Gorące nitki kapusty poparzyły mu gardło, gdy usilnie starał się nie parsknąć, na widok poczynań nadgorliwego studenta.

Skończył swoją porcję i szczodrze rozlał wina zainteresowanym. Odczekał, aż gospodyni zajmie się swoimi obowiązkami na tyle, by go nie słyszeć, po czym zwrócił się do prosto do Saito:

— Agata. Dziewczyna z błękitną wstążką we włosach. I warkoczem. Złorzeczyła okropnie i zaklinała żebym odnalazł w końcu jej ukochanego Saito. A, no i powiedział mu, jak bardzo za nim tęskni — wyrecytował Zuris niemal słowo w słowo to, co przekazała mu widmowa dziewuszka. — Nie wiem kim ona dla ciebie jest, ale nie mogę przez nią normalnie spać, więc albo coś z tym zrobisz, albo przy najbliżej okazji przekażę jej, by trochę was postraszyła.

Alchemik ściszył głos i nachylił się ku gospodarzowi, niby po to, by podrapać się po karku.

— Zbrzuchaciłeś ją, o czym nie wiesz — wyszeptał. — Zajrzyj w najbliższym czasie do świata duchowego, to sama ci opowie, tatku. Aaa i bardzo ważne – nie żeń się. Nie patrz tak na mnie. Nie karze się posłańca i takie tam. To jej słowa. Uwierz mi, sam nie przepadam za wysłuchiwaniem żali eterycznych pań. A jeśli jeszcze cię nie przekonałem: broszka z wodnym kamieniem, który kiwa się na szyi twojej wybranki też należał do tamtej, prawda? Choć jeśli miałbym być szczery to rozwiąż jakoś bezboleśnie sytuację z Agatą i zajmij się… em… zapomniałem imienia. Ale obrotna jest i dobrze gotuje. Może wyjaśnisz mi, dlaczego nawiedza mnie od czasu... nawiedzonego dworu? Kogo zdradziłeś i jakie były tego konsekwencje? Jeśli chcesz mi coś przekazać, to wiesz gdzie mnie znaleźć.

Przesadne szepty przyciągały uwagę, więc przestał i zwrócił się ku gospodyni. Nie dałby głowy, że na pewno nie podsłuchała niczego z ich rozmowy. Cóż, na wojnie są ofiary.

— Chętnie poszukam twojego… — zająknął się — męża. Wskażcie jeno gdzie tej polanki szukać. Ja zajmę się resztą. I tak miałem uzupełnić zioła, więc w zamian za gościnę mogę się odwdzięczyć i śladów poszukać. A właściwie poszukamy, bo co cztery oczy… znaczy właściwie trzy, bo jednego… a, nie ważne, wiecie o co chodzi. Młody, co ty na to? Przyda się nam rozprostować nieco kości.

Odsunął od siebie miseczkę i westchnął z zadowoleniem.

— Możemy ruszać nawet zaraz. Pogoda akurat sprzyja. Potrzebuję jednak jeszcze jednej, wyczerpującej i szczerej odpowiedzi. W jaki sposób zamieszana była w to Jaskółka? Dowody, plotki, fakty? Każda informacja się przyda.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

89
— Tak, jasne, możemy ruszać choćby i zaraz! Jestem gotów! — Studencik jednocześnie zachłysnął się kapuśniakiem, zatrzasnął z rozmachem zeszyt, wstał i wywrócił swój kałamarz. Czarna rzeka atramentu popłynęła po stole. — O nie, przepraszam!

— Nie przejmuj się tym, młody człowieku, to nic, zaraz to sprzątnę. — Gospodyni litościwie machnęła ręką. — A żeby kto wiedział, gdzie szukać tej przeklętej polany, to nie byłoby kłopotu — wróciła do tematu. — Ale karczmarzówna była skrytą żmijką i byle komu nie mówiła o swoich sekrecikach. Dlaczego wtajemniczyła w to Osta, to naprawdę nie chcę zgadywać. Gdzieś w lesie, tyle wiadomo. W granicach dawnej bariery. Ale lasu wokół pod dostatkiem, życie można stracić na szukaniu w ciemno.

Żywia wstała od stołu i wyszła do drugiej izby po ścierkę, żeby sprzątnąć bałagan, jakiego narobił Fireth. Jej konkubent momentalnie wykorzystał sytuację i nachylił się do Zurisa, szepcząc:

— Tatku? Byłem... ojcem? Niemożliwe. Wiedziałbym! Czyżby... — Saito westchnął ciężko i ukrył na chwilę twarz w dłoniach. — Nie. Posłuchaj. To nic nie zmienia. Agata nie żyje od lat. Kiedyś myślałem, że mogę to cofnąć, że mogę przechytrzyć Usala... Ale, niespodzianka, ze śmiercią nie da się wygrać. To prowadziło mnie donikąd. To było jak nałóg, niszczyło mnie, odrywało od świata i robiło ze mnie żywego trupa, rozumiesz? Te rozmowy. Jakbym był pijakiem, tylko gorzej. Wiele mnie kosztowało, żeby przestać. Wreszcie pogodziłem się z jej odejściem i chcę żyć dalej. Los wepchnął mnie pod tę strzechę i połączył ze wspaniałą kobietą, dzięki której znowu żyję i którą chcę poślubić. A nie mogę przez jej zapewne martwego męża i moją bez dwóch zdań martwą narzeczoną! Kurwa, dlaczego martwi muszą stawać na drodze żywym?! Nie taki jest porządek świata!

Mężczyzna huknął pięścią w stół, a na jego twarzy malował się wyraz bezsilności.

— A broszka należała do mojej matki, to jedyna pamiątka, jaką po niej miałem. Owszem, dałem ją Agacie, ale nie sądzę, by obecnie jej potrzebowała. Owszem, podarowałem ją następnie Żywii w dniu naszych zaręczyn. Myślisz, że mogę ją jej teraz odebrać ze względu na fanaberie tamtej? Nie wiem, po co ci to tłumaczę. Żebyś mnie źle nie oceniał, chyba. I nikogo nie zdradziłem, nikomu nie uczyniłem krzywdy, przysięgam. Staram się żyć w Szarzycy prostym chłopskim życiem. Rozumiesz? Rozumiecie?

Fireth potrząsnął głową. On rozumiał. Chyba zafascynował go ten wątek historii, bo wsłuchiwał się w opowieść gospodarza z płonącymi oczami.

— Trzeba z nią porozmawiać — oznajmił w końcu Saito. — Z Agatą. Masz rację. Ale sam już nie mogę tego zrobić, zbyt dawno zarzuciłem te praktyki. Jeśli znów zacznę, stracę kontrolę i... To jest niebezpieczne, mogę niechcący wpuścić coś do tego świata albo sam przepaść, byłem już tego bliski w najgorszym czasie. Boję się, nie będę kłamać. O siebie i o Żywię. Może razem... może moglibyśmy zrobić wspólnie jakiś... seans? Pomógłbyś mi? Tyle o tobie tu gadają, prawda to wszystko? Skoro do ciebie tak duchy się garną i do ciebie mówią, to chyba będziesz umiał to załatwić, co? Myślę też, że jak się z nią ułożymy, to może poprosimy ją, by wezwała Jaskółkę i wtedy będziesz mógł ją wypytać o tamtą przeklętą polanę? Bo w gruncie rzeczy to dobra i uczynna dziewczyna była, ta moja Agatka. Może pomoże.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

90
— Czyli pomagamy wam w sprawach rodzinnych - mruknął. - No cóż, nie powiem żeby szło mi to dobrze… Ale chyba coś spróbować możemy.

Zuris wyciągnął rękę na znak zgody.

— Oczywiście, że pomogę. Jak tylko będę w stanie.

Oferta złożona przez Saito okazała się wyjątkowo uczciwa, jak na doświadczenia alchemika w tej materii. Za każdym razem próbowano go wygoblinić i oelfić, przedstawiając trefne propozycje. Tutaj nikt nie tracił, za to wszyscy zyskiwali. I tym razem – o dziwo – nie nadstawiał własnego, Zurisowego karku. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce wyjdzie pewnie jak zawsze.

— Sądzę, że przeprowadzenie rytuału to dobry pomysł. Czego potrzeba? Oczywiście oprócz spokojnego miejsca, bo szkoda byłoby zrujnować wam chatkę. Zaproponowałbym własną pracownię… Ale trochę się obawiam, że niewiele by z niej po wszystkim zostało. I co ze składnikami? Jaka będzie w tym nasza rola? Jeden będzie trzymał świeczkę i nucił zaklęcia od tyłu, a drugi stał nad tobą z obnażonym mieczem? Czy też mamy cię jeno asekurować i czekać? No wiesz, zaczynasz się szarpać to chlast po twarzy, żebyś się ocknął?

Alchemik odczekał chwilę, by Saito dobrze wszystko sobie przemyślał.

— No chyba — dodał tonem dobrego wujka, który za plecami trzyma schowany wielgachny prezent — że zdajemy się na moje pomysły. A te nie będą ani łatwe, ani przyjemne. A przynajmniej jeden. Drugi… cóż, ten byłby nieco czasochłonny. Musiałbyś przekazać mi wiadomość do Agaty, ja bym zasnął i w nocy z nią porozmawiał, później odpowiedź i od nowa… Sam rozumiesz, że nie jest to najwygodniejsza forma komunikacji.

Dłonią w rękawiczce postukał w butelkę, która nietknięta stała na blacie.

— W przypadku pierwszego obawiam się, że musiałbyś to wypić. Do dna i jeszcze trochę. Następny poranek będzie koszmarny, pełen rzygania i bólów głowy. Nic jednak nie otwiera umysłu jak to. Wtedy sam porozmawiasz z Agatą przy minimalnym ryzyku… W końcu nie będziemy niczego przyzywać, a jeno oczekiwać kontaktu z jej strony. Skoro i tak działam jak jakiś pieprzony, magiczny przekaźnik to może zadziałać. Choć zastrzegam, że niczego nie gwarantuję. Piszesz się?

Alchemik przeciągnął się. Trzasnęły zastane stawy.

— Wracasz do gry, kochasiu — w głowie odezwał się cichy, złośliwy głosik świadomości.

— No jakżeby, kurwa inaczej. — Burknął cicho. — Cała pieprzona drużyna w komplecie.

Zignorował wredny śmieszek i zwrócił się w stronę Saito.

— Ale opowiesz nam o… No o wszystkim. Dlaczego nieboszczka Agata męczy mnie od czasu wizyty u Mireza i jaka w tym była twoja rola. A jak wiesz coś o zarazie to też się ze mną podzielisz lub na trop jakiś naprowadzisz. Jakby nie patrzeć, będziecie mieli u mnie po tym wszystkim cholerny dług, którego nie spłaci nawet kociołek kapuśniaku. Choć ten także chętnie przyjmę. Zgoda?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Wróć do „Królewska prowincja”