Re: Północny trakt i okolice

61
A potem Świadomość leniwie i beztrosko zaproponowała Zurisowi rozwiązanie:

- Zabij tę kobietę.

Wsłuchany w swój wewnętrzny głos alchemik zapomniał się, stracił czujność i niechcący opuścił osłonę, a rozszalały chaos tylko na to czekał. Zaczytana w swoich notatkach Renn dostała w plecy ciężkim drewnianym kuferkiem na pieluchy. Runęła do przodu, a z jej kształtnej piersi wraz z resztką powietrza wydostał się chrapliwy jęk.

Notatnik wyleciał jej z rąk, chwilę poleżał na podłodze, a potem coś go znienacka poderwało i z furkotem cisnęło w stertę śniegu za oknem.

Złośliwość rzeczy martwych - a raczej ich czysta i przerażająca agresja - zdawała się teraz całkowicie zwrócić przeciwko nieprzytomnej służącej. Kawałki potłuczonego szkła zaczęły się gromadzić wysoko ponad kobietą i formować w coś na kształt chmury. Coś podpowiadało Zurisowi, że ta "chmura" gotowa jest lunąć nagłym "deszczem"... Kulki-zabawki, rozrzucone po podłodze, zaczęły toczyć się ku Renn, jak gdyby przyciągane magnesem. Wszystkie lewitujące przedmioty poczęły po kolei tłuc w nią - i tylko w nią. Chaos postanowił się uporządkować i ukierunkować.

Właściwie to alchemik nie musiał teraz wiele robić, żeby osiągnąć to, co zaproponowała mu Świadomość.

Właściwie... wystarczyło nie zrobić nic.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

62
Czas spowolnił swój bieg. Na moment wszystko stanęło w miejscu. Alchemik mógł dostrzec każdy najdrobniejszy detal, na każdym przedmiocie w pokoju. Wszystko wreszcie stało się takie oczywiste. Rozwiązanie problemów znalazło się na wyciągnięcie dłoni.

Zabić. Jakie to proste. Wystarczy jeden ruch ręki, jedno słowo, a ta kobieta padnie martwa u jego stóp. Wystarczyło nieco unieść prowizoryczną zasłonę i trzasnąć nią, łamiąc jej kark. O bogowie. Wystarczyło nic nie robić, a magia dzieci załatwiłaby całą sprawę. Nie byłby wtedy nawet podejrzanym, nikt nie udowodniłby jego winy. Ta służąca... Arogancka, chamska i dwulicowa półelfka leżała na podłodze zdana na jego łaskę. Może zgotować jej śmierć powolną i pełną cierpienia. Z drugiej strony okazać może odrobinę litości i wprawnym ruchem ręki wbić jej sztylet w kark, kończąc jej cierpienia... Może także wyrwać jej serce, a krwią wykreślić nowe kręgi ochronne, gdyż najwidoczniej w niej kryła się moc zdolna powstrzymać całe to szaleństwo.

Zabić. Tak prosto to powiedzieć. Tak łatwo wcielić to słowo w życie. Jakże niezwykle łatwo, za pomocą tej śmierci ocalić inne życia.

– Zabij tę kobietę. – Demon w jego głowie powtórzył polecenie, rozkoszując się zwycięstwem nad alchemikiem. Świadomość wiedziała, że Zuris nie ma innej możliwości. Nieprzystosowanie się do tej sugestii groziło śmiercią, o czym alchemik doskonale musiał wiedzieć. Nikt nie śmiałby zakłócać planu istot potężniejszych od siebie. A w tym pokoju... Tak, tutaj zdecydowanie alchemik i służąca byli tylko pionkami w grze prowadzonej przez potężną, tajemniczą siłę. A pionek, aby nie zostać zbitym, musi zbić innego pionka. Takie było prawo życia. Taka była oczywista logika. Przynajmniej tak wydawało się świadomości.

Alchemik miał inne zdanie.

Zuris odrzucił niepotrzebne już drzwi i runął na służącą, własnym ciałem osłaniając ją od zbliżających się przedmiotów.

– Uciekaj. – Wysapał jej do ucha. – Gdy to wszystko już się uspokoi, uciekaj. Zostaw mnie, zostaw te dzieciaki. Uciekaj. Zabierz ze sobą moich towarzyszy... Mojego konia i ptaka. Po prostu uciekaj.

Świadomość ryczała w jego głowie. Pokój wirował, kolory migały jak w kalejdoskopie. Alchemik zamknął oczy. Zbyt długo już uciekał od tego, co miało niebawem nadejść. Jeśli dobrze przypuszczał, to śmierć jednej osoby będzie w stanie zniszczyć działanie klątwy. Śmierć dobrowolna. Nie bał się. Był gotów złożyć ofiarę.

Nie miał nic do stracenia. Najwyżej zginie w głupi, bohaterski sposób.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

63
I Renn uciekła. Zdążyła w ostatniej chwili. Wypuściła z rąk wszystko co miała i pognała ku wyjściu. Widocznie pojęła w końcu, że sytuacja zrobiła się poważna. Chmura szklanych odłamków z furkotem poleciała za nią, ale nie zdążyła jej dorwać. Ostre kawałki rozsypały się koło progu, gdzieś w nich zatonął skórzany zeszycik służącej.

Ledwo kobieta zatrzasnęła za sobą drzwi - a wszystko nagle ucichło. Przez chwilę jeszcze Zuris słyszał tupot stóp półelfki na schodach, później zrobiło się tak spokojnie, że największym hałasem stał się chyba odgłos padającego za oknem śniegu. Nawet wiatr się zupełnie uspokoił. Dzieci pana Mirreza w swoim łóżeczku posnęły, cichutkie jak małe kocięta.

A alchemik? Alchemik leżał i leżał, czekając na śmierć... ale po pewnym czasie doszedł do wniosku, że jego ofiara, choć szlachetna, bohaterska i godna odnotowania w pieśniach bardów - najwyraźniej okazała się zbędna. Nie zaszumiały nad nim czarne skrzydła Usala. Nie umarł, choć, jak mu się zdawało, był na to gotów.

Niezaprzeczalnym świadectwem burzy, jaka przetoczyła się przez dziecięcą komnatę, był niewyobrażalny wręcz rozgardiasz - chyba żaden sprzęt, żaden mebel, żaden najdrobniejszy ani najbardziej masywny przedmiot nie pozostał na swoim miejscu. Może za wyjątkiem łóżeczka. Ktoś zdecydowanie powinien to wszystko posprzątać.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

64
– Kurwa. – Stęknął alchemik, łypiąc okiem na pokój. – Nawet, świnie, umrzeć z godnością nie dadzą.

Zuris usiadł z jękiem i zaczął otrzepywać ciuchy.

- Kurwa. – Mruknął znowu, wtykając palec w pokaźną dziurę w w rękawie. – Znowu będzie trzeba nowy płaszcz kupić.

Wstał i zaczął tupać nogami na przemian. – I spodnie – jęknął, widząc rozerwaną nogawkę – Dziura na dziurze i... Nieeee, no to już kurwa, przegięcie – dodał sprawdzając na siedzeniu – jak ja na dół zejdę...

Alchemik był zagubiony. Pierwszy raz w życiu nie wiedział co robić. Zejść tak, do ludzi, w podartych portkach? Spróbować zrozumieć co się przed chwilą wydarzyło? Zatłuc bachory? A może wziąć jakąś szczotkę i trochę tu posprzątać?

Musiał pomyśleć. Ze sterty sprzętów wytargał krzesło z ułamanym oparciem i usiadł na nim... Lądując po chwili na ziemi, w chmurze drzazg i przekleństw.

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, tak i teraz do głowy wpadła mu pewna myśl. Myśl prosta, naiwna... Jednak nic nie było bardziej durne, niż niedoszła ofiara.

Zuris znowu wstał i znowu otrzepał łachy w które zmieniły się jego ciuchy. Nie wyglądał zbyt dostojnie. Chrząknął, mruknął, splunął w kąt pomieszczenia... i przemówił w języku demonów.

– Kim jesteś? Czego chcesz?

Zawołanie powtórzył trzy razy.

I czekał.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

65
- Póki co niczego, wszystko mam, ale dzięki za troskę - odpowiedział oniemiałemu Zurisowi lekko kpiący głos, który nagle rozbrzmiał wszędzie i nigdzie zarazem. Sycząco-chrapliwa mowa demonów była na tyle dziwna, że nie pozwalała na rozróżnienie płci ani wieku mówiącej istoty. Jeżeli owej istoty w ogóle dotyczyły podobne kategorie. - Poradzę sobie z tym bałaganem, ale nie pluj więcej na podłogę, dobra?

Zdumiony, poobijany i ewidentnie niezbyt dostojny alchemik, choć wytężył wzrok, nie zobaczył w pokoju nikogo, kto mógłby do niego mówić. Tylko powietrze nad dziecięcym łóżeczkiem jakby zgęstniało, jakby zafalowało troszeczkę I nawet druga Świadomość Zurisa zdawała się dość zaskoczona, wyczuł to.

- Możesz już sobie iść. Twoja dziewczyna długo już nie pożyje, więc spędź z nią trochę czasu. Dla waszego gatunku takie rzeczy chyba są ważne - dodał głos z namysłem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

66
– O kurwa. – Zabłysnął elokwencją alchemik i w zamyśleniu podrapał się po głowie. – Teraz to przynajmniej ma jakiś sens.

Zuris postanowił mówić w stronę falującego powietrza, choć dobrze wiedział, że demon może czaić się tuż za nim. Cóż miał jednak do stracenia? Tego dnia już raz żegnał się ze śmiercią, więc wycofać się teraz zbytnio nie wypadało.

– Niczego nie chcesz? – Zapytał grzecznie. – Jakże to tak? Chcesz mi przez to powiedzieć, że nawiedzasz tutaj rekreacyjnie? Znaczy się, takie wakacje, tak?

Odzwyczaił się od mówienia w języku demonów. Specyficzna, chropowata mowa strasznie drażniła gardło. Alchemik odchrząknął więc, charknął... I w ostatniej chwili powstrzymał się od splunięcia na podłogę, posyłając ślinę na dwór, przez wybite okno.

– Przepraszam. – Mruknął. – W gardle mi zaschło. A ty... Eeee... Panie? Pani? Siło obca? Potrzaskałaś jedyny dzbanek z wodą.

Alchemik pieprzył straszne farmazony. Dobrze o tym wiedział, jednak nie mógł na to nic poradzić. Przyznać trzeba, że sytuacja ta była nieco... Niecodzienna.

– Może byśmy się tak dogadali, co? – Powiedział, gdy cisza zaczęła się przedłużać. – Zostaw dziatki ich własnemu, dziecięcemu losowi. Co chcesz za ich pomocą osiągnąć? Pragniesz władzy? Ich młodych duszyczek? Przecież nie jesteś w stanie ich spętać, skoro same, z własnej woli tobie ich nie zapisały. Chcesz ich ciał? A co takim dziecięcym ciałem można zrobić? Odmówić wypicia mleka? Nasrać w pieluchę, a następnie obsikać przewijającą cię mamkę? Zaprawdę uważam, że są sposoby na manifestację swej osoby, mniej uwłaczające szanującym się demonom.

Zuris miał świadomość, że pogrąża się coraz bardziej, jednak tłumione od początku starcia emocje wreszcie znalazły okazję do opuszczenia skotłowanego umysłu.

– A może to coś bardziej wyrafinowanego? Może to zemsta? Powiedzmy... Na ojcu? Zgadłem? Nie ma przecież lepszego sposobu na dokuczenie szlachcicowi, niż opętanie jego dzieci. Straci w oczach sąsiadów, będzie wytykany palcami w mieście, ludzie będą omijać go szerokim łukiem... No i jeszcze Sakirowcy! – Ucieszył się alchemik. Bardzo spodobała mu się ta teoria. – Przecież zakonnicy suchej nitki na nim nie pozostawią gdy zaczną go podejrzewać. A jak dobrze wiemy, zakonne przesłuchania nie są tanie... Majątek bogacza w mig zostanie rozsprzedany na różne opłaty, et cetera, et cetera.

Cisza trwała nadal.

– No weź powiedz chociaż, czy byłem blisko. A tamta dziewczyna nie jest moją... ee... dziewczyną. Łączną nas stosunki czysto zawodowe. Choć przyznam, że... Ej, zaraz. Zaraza to też twoja sprawka, nieprawdaż?

Alchemik musiał przyznać, że dziwna osobistość intrygowała go. Nie był nastawiony wobec niej wrogo. Trzeba było przyznać, że tak naprawdę... był zaciekawiony. Nie co dzień przecież ma się okazję do rozmowy z demonem. Zwykle spotkania takie ograniczają się tylko do rozwałki albo opętania, tudzież wygnania. A kulturalne rozmowy? Dawno nie słyszał o takim przypadku.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

67
– Niczego nie chcę od ciebie – sprostował głos. – Dogadali? A co ty tu masz do gadania? Chętnie bym pogawędził, ale wiesz, umowa jest umowa. Chyba nie sądzisz, że będę zdradzał byle komu jej szczegóły.

Gdyby powietrze mogło się śmiać, to Zuris przysiągłby, że właśnie to robi, choć nie było tego śmiechu ani widać, ani słychać.

– Zaraza? Hehe, nie przeceniaj moich możliwości. I chęci. Zwłaszcza chęci. Jestem raczej leniwy, nie chciałoby mi się. Są tu w okolicy dużo bardziej... pracowite istotki. Nie jesteś zbyt bystry, co?

Jedno z bliźniąt poruszyło się niespokojnie w łóżeczku, machnęło rączką przez sen. Ale nie przebudziło się.

– A więc nie chcesz się... jak na to mówicie? Żenić? Nie chcesz się żenić z tamtą jaskółeczką? Wiosną mówiłeś jej co innego, a ona dobrze to pamięta. Nie żeby subtelności relacji waszego gatunku były moją specjalnością, ale... przypatruję im się dla rozrywki, to trochę wiem – w demonicznym głosie zabrzmiało coś na kształt dumy znawcy owadów, pokazującego gościom swoją kolekcję ponabijanych na szpilki żuczków. – Patrzę na was i widzę całą waszą przeszłość i przyszłość. Tak krótko, tak smutno, szkoda. Prawie mnie to... jak wy to nazywacie... wzrusza. Chyba tak. No, ale dość tego, umowa jest umowa, robota jest robota, idź już sobie. – Głos zabrzmiał stanowczo, aczkolwiek leniwie. – No idź. Jestem strasznym demonem, łuuu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

68
– Aha. – Mruknął mało bystro Zuris. – Wiesz, mam to gdzieś. Mam swoją umowę, mam swoje obowiązki. Choć najbardziej martwi mnie zara... – Urwał w pół słowa.

Alchemik zaczął nerwowo krążyć po pokoju, jakby czegoś szukająć.

– Zastanówmy się... – Mruczał. – Skoro to nie ty... Teoretycznie, oczywiście, bo demonom ufać nie wypada. Ale załóżmy, że ci wierzę... Ha! Kto to widział demona, który wypiera się sprowadzenia na ludzkość zarazy. Taki demon musiałby albo widzieć w tym większe korzyści albo rzeczywiście nie być sprawą zainteresowany.

Przystaną w końcu i podniósł jakiś przedmiot z ziemi.

– To ona, prawda? – spytał, nie wiadomo czy istotę, czy siebie, chowając rzecz do kieszeni. – Ta elfka... półelfka, się znaczy – poprawił się. – Nie sądzę, aby to ona spowodowała całe zamieszenie... Ale chyba warto by ją było wypytać. Coś mi się wydaje, że zna prawdziwą przyczynę...

Zuris ruszył w stronę wyjścia, chwycił za klamkę, a drzwi, razem z framugą wypadły po drugiej stronie.

– Cóż... mruknął. – Powiedz mi – dodał jeszcze, obracając się w stronę pokoju – jaka jest w tym twoja rola?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

69
– Kto pyta, nie błądzi – oświadczył sentencjonalnie demon, tonem stanowiącym odpowiednik szerokiego, pobłażliwego uśmiechu. – Zwłaszcza jeśli zdecyduje wypytać kobietę. One zwykle wiedzą, co się święci, jeśli w ogóle same za tym nie stoją... Moja rola? Moja rola jest dokładnie zapisana w scenariuszu tego dramatu. Znajdź rękopis lub samego dramatopisarza, jak cię to tak ciekawi. Życzę zdrowia!

Tym samym rozmowa z demonicznym bytem została zakończona. Mężczyzna jeszcze przez ramię zobaczył, jak porozrzucane po dziecięcej komnacie sprzęty powoli układają się na swoich miejscach...

Przedmiotem, który wiedziony jakimś nieznanym podszeptem Zuris podniósł i schował do kieszeni parę chwil temu, była malutka kadzielnica. Owalna miseczka z pociemniałego srebra, zaopatrzona w kopulastą przykrywkę z wielkim ametystem na czubku, zawieszona na trzech splątanych łańcuszkach. Wewnątrz przesypywały się jakieś ładnie pachnące grudki, zaś dookoła pokrywy wygrawerowana była inskrypcja: Nim rozwieje się mój dym, rozwieją się twoje wątpliwości. Cóż, w owym czasie Zuris wątpliwości miał na pewno niemało.

Jeśli alchemik miał nadzieję złapać tuż za progiem półelfią służącą, przycisnąć ją do ściany i wypytać o wszystko, to spotkał go srogi zawód. Nie było po niej śladu – tam ani nigdzie indziej. Błąkał się chwilę i rozglądał za dziewczyną, ale dla jego zmęczonych oczu i równie zmęczonego umysłu wszystkie schody, drzwi i korytarze w posiadłości zaczęły wyglądać identycznie. I nogi same powiodły go do pokoju, w którym spała Jaskółka. Jej niespokojne pokasływanie ukołysało go do snu.
* A później, już po drugiej stronie wrót sennej krainy, pokasływanie stało się czyimś nerwowym potupywaniem. Złotooka dziewczyna z płowym, okręconym dokoła głowy warkoczem wpatrywała się w niego tak intensywnie, jak gdyby walczyła właśnie o ostatni dech, wyrzucona za burtę statku, a on wyłonił się właśnie z kłębów mgły na swej tratwie.

– Znajdź go – zażądała stanowczo. – Znajdź go. Znajdź go. Rozumiesz?! Ma na imię Saito, zimuje w tej wsi. Powiedz mu, że choć dawno mnie nie widział, to o nim nie zapomniałam. Znajdź go. Nie pozwól, żeby on zapomniał. Wiem, jak patrzy na nią, na tamtą kobietę z blizną na twarzy. Wszystko widzę z daleka, ale nie mogę do niego mówić. Odkąd na nią patrzy, nie znajduje już drogi do mnie. Ani ja do niego. Trafiłam do ciebie, bo ku tobie fruną wszystkie dusze w okolicy. Znajdź go, proszę. Powiedz, że noszę jego dziecko. Nie pozwól, by zdradził druha i mnie jednocześnie. Zrozumiałeś? Jestem Agata. Pomóż mi. Ja też ci mogę pomóc.

Wstążka w jej włosach - błękitna rzeka. Popłynął tą rzeką aż do końca snu, aż do rana. Późny poranek, szary jak sukienka Agaty, zastał go zmęczonego nocnymi przejściami, lecz choć wycieńczenie go nie odstępowało, senność nieodwracalnie odeszła.
*
Jaskółka leżała obok nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

70
Ale miałem popieprzony sen – mruknął alchemik przecierając oczy.

Chwilę później syknął, dostrzegając nieruchome dziewczę. Zerwał się z miejsca, po czym wyrżnął jak długi, bo nogi zaplątały mu się w leżące na ziemi prześcieradło. Ból, który przeszył mu głowę, otrzeźwił go na tyle, by wyplątać się z materiału i dokuśtykać na drugą stronę łóżka. Hałas, którego narobił, chyba kogoś zaalarmował, bo wydało mu się, że na schodach zadudniły czyjeś kroki. Nie dbał jednak o to. Dziewczyna była zimna jak lód. Nie wiadomo, czy to dla tego, że okno w ich pokoju było uchylone, czy też z powodu... Nieco bardziej ostatecznego. Zuris jedną dłonią chwycił ją za przegub, drugą natomiast przyłożył jej do szyi. Nie był jednak w stanie wyczuć pulsu, za bardzo trzęsły mu się dłonie, nadal osłabione po nocnych przygodach. Wziął kilka głębszych wdechów, a następnie przyłożył ucho do ust dziewczyny i zaczął powoli liczyć.

Raz... Dwa... Trzy...

Nic; jak na razie nie wyczuwał żadnych oznak życia. Powoli zaczynało docierać do niego, co to może oznaczać. Przecież to nie może być, ot tak.. Otrząsnął się ze stuporu i powrócił do przerwanego liczenia.

Cztery... Pięć... Sześć...

No dalej, ponaglał ją w myślach, nie zostawiaj mnie z tym bajzlem samego.

– Siedem... Osiem...

Był alchemikiem, jasna zaraza. Ale co z tego, skoro w takiej chwili nie potrafił zrobić zupełnie nic? Na co komu moce drzemiące w ziołach, skoro nie są w stanie przywrócić do życia? Po co drogocenne sole trzeźwiące, skoro bez oznak oddechu, równie dobrze wylać je można do rynsztoka?

– Dziewięć...

Czy tyle warta była próba uratowania jej z zarażonej wioski?

No dalej, kurwa – warknął bezsilnie – oddychaj! Otwieraj te swoje pieprzone, śliczne oczy!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

71
Śliczne oczy Jaskółki miały jednak pozostać zamknięte już na zawsze.

Zaraza okazała się nieubłagana, a alchemik miał się dopiero dowiedzieć, że nieświadomie sam jej dopomógł w morderczym dziele. Podczas prób reanimacji z zaciśniętej wcześniej dłoni dziewczyny wypadły jakieś drobne przedmioty. Dwie maleńkie podłużne fiolki z purpurowym płynem, w którym Zuris bezbłędnie rozpoznał eliksir miłosny, oraz medalion. Ozdobiony złotem wisiorek z kości słoniowej, na którym wymalowano oko... tak podobne do jednego z tych zakochanych oczu, które tej nocy zamknęła śmierć. Co to wszystko znaczyło i co Jaskółka chciała z tym swoim drobnym skarbem zrobić, można było już tylko zgadywać.

Dziewczyna była martwa i lodowata jak zimowy poranek, skąpany w szarych chmurach.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

72
Nie pozostało wiele do zrobienia. Zuris zabrał przedmioty, które Jaskółka do tej pory trzymała w dłoni i w roztargnieniu wetknął do jednej z kieszeni. Ułożył porządnie jej ciało i nakrył prześcieradłem. Służbie, która przybiega zwabiona jego krzykami, zostawił instrukcje i zalecenia w sprawie pochówku. Zapewnił, że zaraza im nie zagraża. Obiecał, że za wszystko wyjaśni jak wróci. Tak, czuł się dobrze, nie, nie zwariował. Na pytania odpowiadał machinalnie, bez zastanowienia.

Jednak jego umysł pracował. Zaraza. Zaraza dostała się także tutaj, pod jego nos. Jak miał z nią walczyć, skoro nic nie pomagało? Jeśli nie wiedział jak? Nie mógł nic zrobić. Nic. Znowu. Czemu zawsze jest tak, że nie da się nic zrobić? Pamiętał o słowach demona, pamiętał o śnie. To co zdawało się logicznie łączyć, okazywało się mirażem, więc czemu teraz miałoby być inaczej? Czemu ten trop miałby okazać się lepszy, niż wszystkie pozostałe? Nie wiedział. Nie miał siły się nad tym zastanawiać... Pozostało tylko to zaakceptować. Zawsze było to lepsze niż dreptanie w kółko.

Nie myśląc zbyt wiele o tym co robi, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, kazał siodłać sobie konia i pożegnał się z dotychczasowym towarzyszem podróży. Nie warto było brać go ze sobą; skazywać na śmierć na mrozie. Tu miał chociaż jakieś szanse.

Nie mając nic więcej do roboty, alchemik ruszył w stronę wyjścia. Chciał co prawda porozmawiać jeszcze z Renn, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć, więc ostatecznie zostawił jej wiadomość, że może spotkać się z nim we wsi, jeśli taka jej wola.

Barona poinformował, że powróci. Że jego podróż ma związek z klątwą nałożoną na jego dzieci. Czy miał rację? Nie wiedział, ale miał to gdzieś. Czas pokaże, czy dobrze zgadywał, czy znowu dał się sprowadzić na manowce.

Najważniejsze teraz było odnalezienie niejakiego Saito. Odnalezienie i wyduszenie prawdy.

A jak go odnaleźć? Cóż, niech kruk prowadzi.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

73
POWRÓT DO SZARZYCY


Zuris obudził się w wynajętym łóżku w "Wesołej Szarówce", świeżo otwartej gospodzie dla chłopów z Szarzycy. Bolał go łeb, ale przynajmniej łóżko było czyste, z pachnącą pościelą, a wszystko wokół lśniło jeszcze nowością.

Obok niego, na nocnym stoliku leżały dziwne kajdany z niebieskawego metalu. Coś mu świtało, że kupił je poprzedniej nocy po pijaku od jakiejś zadziornej płowowłosej dziewuchy z blizną na twarzy i mieczem na plecach, która koniecznie potrzebowała forsy na obrok dla swojej klaczy. Gadała z dziwnym akcentem i była bezczelna jak nieszczęście, ale opchnęła mu to żelastwo za bezcen, wciskając, że to niemożliwie potężna sprawa, metal który blokuje magię, tararara, cuda na kiju, rzecz kompletnie nieznana w tym świecie. Zuris nie słyszał w życiu o niczym podobnym (więc przynajmniej ostatnia część tej bajeczki zdawała się prawdziwa), ale z ciekawości kupił. Był akurat przy forsie. Zresztą dziewucha – przedstawiała się "Xerella", czy jakoś podobnie – tak się na niego gapiła swoimi zielonymi oczyskami, że wolał już z nią za bardzo nie dyskutować.

Była jesień 87 roku. Tyle czasu zdążyło już minąć od historii z Szarzycą, a jemu wciąż się to przypominało. I wciąż tu wracał.

Wczoraj, z okazji wielkiego otwarcia lokalu, połączonego z obchodami Święta Plonów, odbywała się tu równie wielka – jak na skalę tej wiochy, rzecz jasna – zabawa. Mogło być na niej w najlepszym momencie nawet ze dwadzieścia pięć osób. Darmowa gorzała, placek ze śliwkami, pieczony prosiak, przystrojone w zbożowe wieńce dziewki i nawet jakiś grajek, rzępolący na fujarce. No zabawa jak się patrzy.

A dzisiaj była trzecia rocznica śmierci Jaskółki i coś znowu przywlokło Zurisa do tej niemalże wymarłej wioseczki. Nie rozwikłał wtedy zagadki epidemii. Nie odnalazł tajemniczego Saito. Bariera została zdjęta, nim jeszcze minęła zima, bo choroba wybiła niemal wszystkich mieszkańców, a garstkę ocalałych przybyli ze stolicy magowie-uzdrowiciele uznali za odpornych.

Przeklęte bliźniaki barona Mirreza miałyby dzisiaj już jakieś trzy latka, niestety zmarły niedługo po Jaskółce. Ich mogiła (na nagrobku stała wyrzeźbiona w marmurze ręką elfiego mistrza para dzieciątek, igrających wśród kwiatów na skraju przepaści) przejmowała każdego patrzącego dojmującym smutkiem i głębokim wzruszeniem. Ich ojciec wydał na ten pomnik (na tę fanaberię, jak mówili niektórzy) ostatnie pieniądze, po czym stoczył się i roztrwonił resztkę majątku, popadł w pijaństwo. Dzisiaj już chyba nie miał nawet za co pić, ale na darmowej popijawie w "Wesołej Szarówce" nie mogło go zabraknąć. Przez pierwszy rok od tamtej historii słał za Zurisem listy gończe, oskarżając go o oszustwo, zaniedbanie i przyczynienie się do śmierci dzieciaków. Potem sobie odpuścił. Dał mu obiecany "róg obfitości", obiecane 150 gryfów i przestał o nim myśleć. Lidka i Wiktor, służba z jego dworu, padli także ofiarą zarazy, pochowano ich na cmentarzu pod lasem. Renn, półelfia służąca z domu Mirreza, wyprowadziła się dwa lata temu do Oros. Przed rokiem zginęła tam w rasistowskich zamieszkach.

Każda wizyta w Szarzycy – a o tej porze roku zawsze jakoś nachodziło Zurisa, żeby tam zajrzeć – była bardziej przygnębiająca od poprzedniej. A jednak coś wciąż go tam ciągnęło. Nostalgia? Tęsknota? Poczucie winy? A może duchy, które nie przestawały go nawiedzać? Właściwie było ich coraz więcej i wszystkie czegoś od niego chciały, dzisiaj na przykład znowu śniła mu się ta bladooka Agata z warkoczem, co pytała o swojego ukochanego.

Nie tylko zresztą duchy miały do Zurisa interesy. Ktoś z krwi i kości właśnie załomotał do jego drzwi i też wyraźnie czegoś chciał. Pewnie karczmarz. Pieniędzy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Północny trakt i okolice

74
– Czego? – Warknął uprzejmie w odpowiedzi na równie uprzejme łomotanie. Bardzo nie lubił, kiedy przerywało mu się libację w doborowym towarzystwie własnej osoby i ponurych myśli. Miał już trochę w czubie, co było niezawodnym znakiem, że karczmarz nie chrzci wina pod ladą. Chociaż, z drugiej strony, kto go tam wie, w końcu nie był to pierwszy dzban wypity tej nocy przez Zurisa... Który wstał z łóżka i zachwiał się niebezpiecznie w drodze do stolika, na którym stało glinianie naczynie kuszące swoją obecnością. Skoro i tak pił sam, nie musiał się bawić w konwenanse z przelewaniem trunku do kielicha, który leżał obok, smętnie porzucony. Alchemik zogniskował wzrok i zajrzał do środka, zaskoczony lekkością podniesionego dzbana. Był pusty, jeśli nie licząc mizernej kałuży na jego dnie.
– Mam nadzieję, że masz jakiś trunek... Kimkolwiek jesteś – wychrypiał w stronę drzwi – jeśli tak, zapraszam. Jak nie, to nikogo tu nie ma i proszę sobie iść.

Nie szukał towarzystwa. Miał dosyć głupich ludzi i nieludzi oraz ich równie głupich problemów. Ostatnimi czasy zdecydowanie wolał obecność retort i alembików w swojej pracowni, gdzie duszna, gorzka woń suszących się wszędzie ziół działała na niego uspokajająco. Badania go pochłaniały, więc nawet w tą podróż wybrał się niechętnie, ociągając się ile tylko się dało. Musiał jednak uzupełnić zapasy, a jesień była ostatnią okazją na zebranie wielu istotnych składników. Wracał właśnie z długich, leśnych poszukiwań, ze skrzyneczką mile zapełnioną różnymi ziołami, grzybami i minerałami, kiedy wiedziony jakąś irracjonalną tęsknotą zajechał do tej wiochy, z którą wiązało się tyle przykrych wspomnień. Odwiedził groby dawnych znajomych, po czym zamknął się w karczemnym pokoiku, gdzie z braku lepszego zajęcia, upijał się w samotności. Przez te parę lat zdziczał nieco, odzwyczajony od obecności innych osób niż najęty służący – stary, stetryczały lokaj, równie chętny do rozmowy co jego pan. Jak cień, bezszelestnie wałęsał się po po pracowni urządzonej przed dwoma laty. Zuris, prawem zasiedzenia, zajął starą, zrujnowaną wierzę w pobliskim lesie, parę godzin jazdy konno od Szarzycy, porzuconą najprawdopodobniej za czasów jednej z poprzednich zaraz. Była to ta sama budowla, w której, podczas swojej pierwszej wizyty w tym miejscu, spędził noc przy ognisku.

Tutaj zaglądał raz, góra dwa razy w roku, powspominać nieco i uchlać się kulturalnie. Odzwyczajony od widoku ludzi, nieswojo poczuł się wjeżdżając uprzedniego dnia do wsi, pełnej bawiących się ludzi. Mimo, iż była ich garstka, hałas jaki czynili przykro drażnił jego wyczulone, przyzwyczajone do ciszy i uspokajającego, delikatnego pyrkania podgrzewanych w probówkach płynów. Próbował wczuć się i zabawić nieco, zwłaszcza, że chętnych, pijanych dziewek nie brakowało, jednak stwierdził, że to bez sensu i ostatecznie skończył w karczmie degustując produkty lokalnej destylacji. Pamiętał, że zagadywała do niego jakaś rozczochrana, zielonooka dziewczyna, najpewniej przejezdna, od której odkupił nawet leżące przy łóżku kajdany, bardziej dla świętego spokoju, niż powodowany jakąś głębszą potrzebą.

Nie był zachwycony dobijającym się do drzwi towarzystwem. Miał nadzieję na szybkie odprawienie interesanta. Jedynie perspektywa wyciągnięcia od nieproszonego gościa nowego dzbana - przy minimalnych kosztach własnych, oczywiście - nieco poprawiała mu humor...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Północny trakt i okolice

75
Zza drzwi dobiegł głos jakiegoś młodego, zdaje się że trochę nieśmiałego, ale zarazem mocno zdeterminowanego człowieka. Z rodzaju tych, którzy niby nie chcą przeszkadzać, ale jednak nie dadzą się łatwo spławić.

— Dzień... dzień dobry panu? Ekhm. Nazywam się Fireth Rimitti, jestem studentem z Akademii Mniejszej w Saran Dun ii... skierowano mnie tu do pana... Pan Zuris de Lenfent du Lac, zgadza się? Chciałbym porozmawiać. Mo-mogę wejść?

Sugestia, że drzwi otworzą się tylko dla kogoś, kto nie przychodzi z pustymi rękoma, wcale nie zbiła młodzieńca z tropu. Wyraźnie karczmarz, wskazując mu drogę do pokoju alchemika, polecił Firethowi przygotować się na taką okoliczność. Uznawszy więc zakupiony przed chwilą dzban wina za ważny bilet wstępu, Fireth Rimitti bez większych ceregieli wszedł do pokoju.

— Dzień dobry — powtórzył z budzącym sympatię uśmiechem i wręczył Zurisowi dzban. — Proszę, to dla pana. Przepraszam, jeśli pana obudziłem. Jak się pan miewa?

Aparycja gościa okazała się całkiem dobrze pasować do tego, czego można było spodziewać się po brzmieniu głosu. Młodziutki, chudy i wysoki chłopak miał sięgające ramion płowe włosy, jasne oczy i zadarty nos, usiany piegami. Ubrany w beżową koszulę, szmaragdowe hajdawery i takiż kaftan, na piersi nosił kwadratową rubinową broszę, faktycznie świadczącą o przynależności do grona studentów stołecznej Akademii Magii.

Fireth był z całą pewnością dobrych parę lat młodszy od Zurisa, niemniej w trakcie swojego uczelnianego życia zapewne zdążył już zaprawić się w bojach, bo na panujący w komnacie alkoholowy zaduch skrzywił się tylko odrobinę.

— Mogę usiąść? — zapytał grzecznie i cisnął w kąt swój obdarty, sfatygowany plecak.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Wróć do „Królewska prowincja”