5
autor: Erriz
Kiedy Kallye poleciła Admirałowi podejść bliżej karczmarza, ten zrobił to niby od zniechęcenia, oparł się o ladę i spokojnie słuchał wszystkiego, co dosięgnie jego uszu. Musiał się skupić, by usłyszeć, o czym rozmawiali najbliżsi jego lokacji ludzie. Klient cicho rozmawiał z oberżystą, lecz nie dało się zrozumieć, o co chodziło, nie będąc wtajemniczonym w kontakty tychże.
- A Gareth? Wystawiony?
- A przeklinał aż mierziło, by mu trochę przetrzepać tę chudą dupę.
- Każdy chce widzieć pokaz. Sam jestem ciekaw, co by się stało, gdyby nie wy.
- Na szczęście się nie dowiemy, w końcu sprawa załatwiona.
- To może piwko, jak masz przerwę? Na mój koszt.
Klient pokiwał z ukontentowaniem głową, po czym odetchnął, poczekał, aż otrzyma bursztynowy napój, a następnie odszedł od lady i usiadł przy pustej ławie gdzieś w tle, racząc się orzeźwiającym alkoholem. Oberżysta zamilknął i oparł się o ladę. Rozejrzał się, szukając chętnych na dolewkę. Nie zagadywał Miklosa, zamyślony. Postawa najemnika wyrażała brak chęci na zamówienie czegoś, więc się nim nie interesował. W pewnym momencie opuścił bar i zniknął w części przeznaczonej dla pracowników. Horthy został sam.
W tej samej chwili rudowłosa półelfka przysiadła się do napojonego mężczyzny z zaróżowionymi policzkami, który spojrzał na nią z pustością w oczach. Gdy zagaiła, odpowiedział zachrypniętym, melancholijnym głosem:
- Znam, znam, żona chora, córka prostytutka, coś trza ze sobą zrobić... Marmiel jestem. Daleko od miasta, ale przynajmniej mnie tu nie znajdą. Miło mi cię poznać, Kallye - skinął jej głową, po czym upił trochę trunku stojącego koło niego. - Szukacie kogoś, słyszę. - zniżył głos, przysuwając się bliżej jej twarzy. Co chwilę strzelał wzrokiem na boki, niepewny czegoś. - Powiem szybko. Kilka godzin temu jakaś grupka wlokła traktem jakiegoś młodzika. Patrzę za okno, widzę, wiem. W pewnym momencie zeszli z drogi i przenieśli go między trawami gdzieś za gospodę...
Drewniane drzwi do gospody nagle skrzypnęły, a do środka wparował jakiś człowiek z mieczem u pasa. Musiał się schylić, by nie uderzyć głową w futrynę. Swoim ciemnym kolorem skóry odznaczał się od motłochu wewnątrz, poza tym zwracał na siebie uwagę wschodnimi motywami na pochwie ostrza. Rozejrzał się z pochmurnym wzrokiem, a gdy nie dostrzegł karczmarza za barem, ulotnił się równie szybko, jak przyszedł. Wrota zatrzasnęły się, wszystko wróciło do normy.