Obrzeża stolicy

1
Stolicę okala szeroki na kilkanaście pas wyciętych drzew, po których pozostały jedynie pniaki, zmurszałe i zapadające się w trawie po upływie lat od ścięcia - niektóre przestały istnieć już wcześniej, porośnięte mchem i pochłonięte przez glebę. Na zachód od Saran Dun znajdował się kiedyś cały las, teraz wycięty w pień na odbudowę miasta, które wciąż potrzebuje zasobów drewna i jest gotowe sięgnąć po nie mimo wszystko, szukając nawet w odległych prowincjach. Gdzieniegdzie zachowały się samotne drzewka, zasadzone, aby umożliwić lasowi odbudowę. Całość wygląda melancholijnie, jak obraz śmierci przyrody. Krajobraz jest pagórkowaty, więc wędrowiec nie może prawie w żadnym miejscu wzrokiem ogarnć ogromu wyrębu. Niedoszłą prerię przecinają liczne trakty prowadzące do miasta, prawie cały czas zaludnione wędrownymi. W pobliżu bram znajduje się kilka karczm postawionych wcale nie bez powodu - handel w nich kwitnie, gdy do miasta przybywają osoby, których nie stać na wynajem pokoju w bezpieczniejszej dzielnicy, a które nie chcą ryzykować życia dla kilku gryfów.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Obrzeża stolicy

2
Niewiele czasu minęło, nim Kallye i Miklos opuścili Saran Dun w poszukiwaniu miejsca, w którym mógł być przetrzymywany uczeń maga, od którego właśnie wyruszyli. Raz na jakiś czas napotykali przydrożne tawerny, w których pytali, czy w ciągu ostatnich godzin przechodziła tamtędy spora grupa uzbrojonych mężczyzn. Niektórzy kręcili głowami, że nie pamiętali, inni przeczyli, jakoby byli w obecnym miejscu tyle czasu wcześniej. Były jednak osoby, które potwierdzały - zazwyczaj pijani już bywalcy lub rodziny z dziećmi, które nie śpieszyły się, by dotrzeć do stolicy. Odwiedzili około trzech karczm, w których wersje się różniły, lecz po około godzinie drogi od miasta napotkali jedną, która się odróżniała od poprzednich. Zapytali karczmarza, zapytali rodzinę z dziećmi, kilku pijaczyn - każdy zaprzeczał, jakoby widział przechodzących traktem najmitów lub zbójów. Gdy już nie wiedzieli, co robić, Kallye kątem oka zobaczyła wpatrujące się w nich spojrzenie siedzącego przy oknie mężczyzny, do którego jeszcze nie dotarli - robił to tak, by zauważyli, lecz ukradkiem, czasami zerkając na właściciela tawerny, rozmawiającego cicho z innym klientem. Wyglądał na zmęczonego życiem, przybitego, w dłoni ściskał kufel z piwem, obok niego stała gorzałka. W końcu spojrzał w okno, wymownie uderzając koniuszkami palców o stół.
Spoiler:
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Obrzeża stolicy

3
Gdy rozmawiali, wyłączył się. Przyznał, że cała sprawa dość mało go obchodziła. Być może nie powinien tak się zachowywać – tak jak poprzednio winien słuchać i poszukiwać niespójności w opowiastce czarodzieja. Powoli jednak zaczął uznawać ją za zwyczajne zlecenie jakich wiele. Takim zapewne było, lecz należało być czujnym, przynajmniej w teorii. Poczuł znużenie; ziewnął nagle, zasłaniając się wierzchem dłoni. Najchętniej położyłby się spać, wszakże nie miał ku temu okazji już od jakiegoś czasu, ale najpierw musiał na to zapracować, oczywiście.
Wrócił do rzeczywistości gdy czarodziej powstał i ruszył w kierunku drzwi. Zmierzył go wtedy wzrokiem i przedstawił się.

- Horthy – powiedział, po czym wyszedł na zewnątrz. - Wygląda na to, że trzeba będzie obskoczyć okolicę i popytać ludzi. Chociaż wątpię w efekty - zwrócił się do kobiety.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Spotkali się ponownie przy bramie miasta – Horthy udał się do stajni, by zabrać konia. Gdy już to zrobił, oboje udali się w nużącą drogę, wypełnioną stukotem końskich kopyt, wyjałowioną ziemią ciągnącą się jeszcze kilometrami i bezsensownymi lub też przeczącymi odpowiedziami napotkanych ludzi, którzy powinni byli coś wiedzieć. Mogli faktycznie nie wiedzieć, albo mieli to całkowicie w dupie. W każdym wypadku nie mogli im pomóc i admirał nie marnował na nich czasu.
Karczmy, które mijali, nęciły Horthyego swoją ofertą. Były znacznie tańsze niż miejskie odpowiedniki; mógł tam się też najeść za znacznie niższą cenę kosztem mniejszej wygody. Z chęcią zrobiłby sobie przerwę, wszak głowa nadal go bolała, podobnie jak wszystko inne, ale nie mieli na to czasu. Jak zwykle – gdy człowiek chce się wyspać, musi ganiać za okazją do zarobienia na życie. Mogło być gorzej, pomyślał sobie. Mógłby być chłopem i pracować dzień w dzień, od rana do nocy. Ale co takiemu chłopu grozi? - zapytał od razu, wszakże to dość bezpieczny i stateczny, choć wyczerpujący zawód. - Podniesienie podatków – odpowiedział sobie i uśmiechnął się nad błyskotliwą odpowiedzią, której udzielił sam sobie.
Obrazek

Re: Obrzeża stolicy

4
Wreszcie wzięli się do działania, ruszyli konno poza miasto w poszukiwaniu miejsca, w którym mógł być przetrzymywany uczeń maga. Półelfka starała się wyciągnąć jakiekolwiek informacje od napotkanych po drodze ludzi, stracili sporo czasu, niewiele jednak udało im się ustalić. Ruda starała się przejmować inicjatywę, Admirał chyba nie miał nic przeciwko. Mimo wszystko poszukiwania nie wychodziły im zbyt sprawnie. Odwiedzali karczmy, wszystkie wyglądały podobnie, wszystkie oblegane były przez rzesze zmęczonych podróżników. Jeśli nie uda im się natknąć na żaden konkretny trop wkrótce będą musieli zatrzymać się w jednej z nich.

Zagadywała do przypadkowych ludzi, podróżników, rodzin, do każdego, kto zwrócił jej uwagę.

- Stań przy karczmarzu – rzekła cicho do Horthyego, podczas oględzin kolejnej karczmy. – Tylko dyskretnie, wydaje mi się, że wreszcie możemy na coś trafić.

Wydawało jej się już co najmniej kilka razy podczas ich krótkich poszukiwań, jednak ani razu nie pokazała, że w jakikolwiek sposób przejmuje się tymi drobnymi potknięciami.

- Niedługo do ciebie dołączę – mruknęła, po czym ruszyła w stronę okna, przy którym siedział mężczyzna z kuflem.

- Można? – Zapytała wskazując na wolne krzesło. Zajęła miejsce przy stoliku. – Zwą mnie Kallye – przedstawiła się, kiwając mu nieznacznie głową. – Za pozwoleniem, wyglądasz na kogoś, kto doskonale zna to miejsce…
Obrazek

Re: Obrzeża stolicy

5
Kiedy Kallye poleciła Admirałowi podejść bliżej karczmarza, ten zrobił to niby od zniechęcenia, oparł się o ladę i spokojnie słuchał wszystkiego, co dosięgnie jego uszu. Musiał się skupić, by usłyszeć, o czym rozmawiali najbliżsi jego lokacji ludzie. Klient cicho rozmawiał z oberżystą, lecz nie dało się zrozumieć, o co chodziło, nie będąc wtajemniczonym w kontakty tychże.

- A Gareth? Wystawiony?
- A przeklinał aż mierziło, by mu trochę przetrzepać tę chudą dupę.
- Każdy chce widzieć pokaz. Sam jestem ciekaw, co by się stało, gdyby nie wy.
- Na szczęście się nie dowiemy, w końcu sprawa załatwiona.
- To może piwko, jak masz przerwę? Na mój koszt.


Klient pokiwał z ukontentowaniem głową, po czym odetchnął, poczekał, aż otrzyma bursztynowy napój, a następnie odszedł od lady i usiadł przy pustej ławie gdzieś w tle, racząc się orzeźwiającym alkoholem. Oberżysta zamilknął i oparł się o ladę. Rozejrzał się, szukając chętnych na dolewkę. Nie zagadywał Miklosa, zamyślony. Postawa najemnika wyrażała brak chęci na zamówienie czegoś, więc się nim nie interesował. W pewnym momencie opuścił bar i zniknął w części przeznaczonej dla pracowników. Horthy został sam.


W tej samej chwili rudowłosa półelfka przysiadła się do napojonego mężczyzny z zaróżowionymi policzkami, który spojrzał na nią z pustością w oczach. Gdy zagaiła, odpowiedział zachrypniętym, melancholijnym głosem:

- Znam, znam, żona chora, córka prostytutka, coś trza ze sobą zrobić... Marmiel jestem. Daleko od miasta, ale przynajmniej mnie tu nie znajdą. Miło mi cię poznać, Kallye - skinął jej głową, po czym upił trochę trunku stojącego koło niego. - Szukacie kogoś, słyszę. - zniżył głos, przysuwając się bliżej jej twarzy. Co chwilę strzelał wzrokiem na boki, niepewny czegoś. - Powiem szybko. Kilka godzin temu jakaś grupka wlokła traktem jakiegoś młodzika. Patrzę za okno, widzę, wiem. W pewnym momencie zeszli z drogi i przenieśli go między trawami gdzieś za gospodę...

Drewniane drzwi do gospody nagle skrzypnęły, a do środka wparował jakiś człowiek z mieczem u pasa. Musiał się schylić, by nie uderzyć głową w futrynę. Swoim ciemnym kolorem skóry odznaczał się od motłochu wewnątrz, poza tym zwracał na siebie uwagę wschodnimi motywami na pochwie ostrza. Rozejrzał się z pochmurnym wzrokiem, a gdy nie dostrzegł karczmarza za barem, ulotnił się równie szybko, jak przyszedł. Wrota zatrzasnęły się, wszystko wróciło do normy.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Obrzeża stolicy

6
Schował twarz w dłoniach i oparłszy się o szynkwas słuchał tego, co docierało do jego uszu. Usłyszał jeno wyrwaną z kontekstu rozmowę; zasłyszane imię nie wydawało się znajome. Poświęcił moment na wywołanie z pamięci miana poszukiwanego przez nich typa, lecz bez skutku. Zresztą i tak raczej nie mówiliby o nim po imieniu, nawet gdyby je znali. Cholera by to wzięła, powoli mieszało mu się we łbie. Niepotrzebnie zwracał uwagę na zwykłą rozmowę dwójki znajomych i doszukiwał się w tym chuj wie czego. Wytarł oczy, zamrugał nimi i ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Dostrzegł kobietę, która mu towarzyszyła; wdała się w gadkę z ponuro wyglądającym gościem. Miał dziwne przeczucie, nie powodowane niczym logicznym czy racjonalnym, że więcej już jej nie zobaczy. A szkoda, wywnioskował, bo było na co patrzeć.
Trzask drzwi wejściowych wybił go z zamyślenia. Obejrzał się przez ramię gestem charakterystycznym dla klienta karczmy obrzucającego spojrzeniem nowo przybyłego. Kolejny długi, ciemny trep z mieczem, którego nawet pewnie nie potrafi dobrze trzymać. Typowe. Wyglądał trochę obco i podejrzanie, więc Horthy uznał, że należy zwrócić na niego uwagę. Być może to był właśnie trop, którego szukał. A jeśli nie – to i tak było to lepsze niż siedzieć na dupie i czekać cholera wie na co. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za wychodzącym dał rudej znak, że wychodzi, po czym wychynął na zewnątrz, próbując wypatrzeć gościa, a potem podążyć za nim w bezpiecznej odległości.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”