POST BARDA
Vicna podniosła wzrok na Biriana, a jej usta wykrzywiły się w niezrozumiałym grymasie, który mógł być zarówno próbą uśmiechu, jak i niechęcią. Przesunęła spojrzeniem po nich wszystkich. Choć w większości siedzieli, prawie wszyscy byli od niej wyraźnie wyżsi. Tylko drobna Nellrien i niewysoka Neela, stojąc obok niej, nie sprawiałyby, że musiałaby zadzierać głowę w górę. Ani Trisaf, ani żaden z innych mrocznych, jakich dotąd widzieli, też nie wyróżniał się wzrostem. Podziemny lud nie wyrósł zbyt wysoko.
-
Wszyscy chcemy zobaczyć powierzchnię. Wszyscy chcemy odzyskać słońce, które nam odebrano. Ale... nie wszyscy w ten sposób. Dlaczego to musi być w ten sposób? - przetarła twarz. -
To zdrada, myśleć inaczej. Nie zgadzać się z decyzjami Cesarzowej. Działać na szkodę. To zdrada. Co myśmy zrobili?
Brat podszedł do niej i objął ją ramieniem, wypowiadając kilka cichych, uspokajających słów. Nie wydawała się przekonana, ale przynajmniej zamilkła, panikując sobie bezgłośnie w środku. Jalen za to bez słowa sprzeciwu przyniósł butelkę Birianowi. Alkohol smakował inaczej, co było dość oczywiste i w żadnym stopniu nie powinno go zaskoczyć. Jego korzenność i lekka gorycz nie była jednak nieprzyjemna, a trunek rozgrzewał przełyk i żołądek w znajomy sposób.
-
Noo... ja też trochę byłem - przyznał młody żeglarz. -
To nie jest zbyt normalna sytuacja. Nie chciałem umierać. I tak... i tak poszło nieźle.
W jego głosie nie było pewności siebie. Aremani, która wybrała go, by poszedł razem z nimi, zniknęła, a pozostali skończyli tak, jak skończyli. Przynajmniej ci, którzy dotarli tutaj, wciąż żyli, nawet jeśli nikt nie wiedział, jakim cudem Shiran jeszcze dychał.
Nellrien wyplątała palce z jego włosów, ale nie wstała, pozwalając mu dalej leżeć na swoich kolanach. Płaszcz zakrywał ją dość szczelnie, ale ze swojej pozycji półelf widział pomalowane na złoto linie, wspinające się po jej szyi i niknące pod rudymi włosami.
-
Ja chętnie połamię jej nie tylko palce, ale i całe te popielate łapska - syknęła wściekle. Jeśli to Lua przygotowywała ją dla swojego pana, to najpewniej właśnie ona odpowiedzialna była za to, jak kapitan się prezentowała. Nie tylko za strój, ale i za złoto, zdobiące każdy skrawek jej ciała. O tym wiedzieli jednak tylko Shiran i Auth, bo nikt inny z tu zebranych nie widział jej bez płaszcza i odkąd Maver oprzytomniała, to bardzo dbała o to, by tak pozostało. -
Z połamanymi rękami nie będzie mogła rzucać zaklęć, tak? Kim jest Szimiszimi?
- Tak. Shiaddani to demon, któremu służy. Który daje jej moc. Magię krwi.
- I połamanie jej rąk odetnie ją od tej mocy?
- Nie. Ale uniemożliwi jej korzystanie z niej. Widziałem, jak czaruje. Nie używa słów, tylko gestów.
- To skąd wiesz, że nie będzie mogła się skontaktować ze swoim... demonem?
Auth nie odpowiedział. Przekrzywił tylko nieznacznie głowę, rzucając rudowłosej takie spojrzenie, jakby spytała go właśnie skąd wiedział, że dwa i dwa dawało cztery. Choć tylko dla niego było to takie oczywiste, w swojej złośliwej przewrotności nie poczuwał się do tego, by cokolwiek tłumaczyć. Nellrien fuknęła z irytacją i opuściła wzrok na Shirana.
-
I gdzie wy niby chcecie iść, co? Macie tu znajomych? Jesteście umówieni?
- Nie tutaj. Powiem ci... później.
Maver przez chwilę zaciskała usta w wąską, zdenerwowaną kreskę, aż w końcu westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek leżanki. Auth za to znów uśmiechnął się szeroko do półelfa.
-
Niektóre rzeczy są w porządku. Inne bym poprawił - podniósł swoją dłoń i obejrzał ją ze wszystkich stron. -
Nadgarstki są bardzo wąskie. Nie wiem, jak ty utrzymujesz miecz.
Yunana drgnęła, gdy Dandre oparł dłoń na jej kolanie, by spojrzeć na niego dopiero chwilę później, jakoś w połowie jego monologu. I choć uparcie milczała, to dostrzegł drobną zmianę w jej mimice, ból i strach zbyt dobrze dotąd kryjące się w oczach, drżenie poranionego ciała. W pewnym momencie wyciągnęła do niego rękę i chwyciła go za tę dłoń, którą opierał o jej nogę - jak się okazało, tylko po to, by ją z tego kolana zdjąć. Nie puściła jej jednak.
-
To boli - wyjaśniła ochryple.
Nie musiała mówić nic więcej, bo przed oczami barda stanął ten sam obraz, jaki ukazał mu się, gdy opadła czarna zasłona. Całe ciało wyspiarki pokryte było
zdobieniami Dalala, a krew spływała liniami skaryfikacji przechodzącymi także przez jej nogi. Najzwyklejszy dotyk musiał wywoływać kaskady bólu. Strach było pomyśleć, ile będzie kosztować ją rozwinięcie się z tkaniny, która zdążyła ją już pooblepiać. Kobieta zacisnęła zęby, a jej oczy zaszły łzami, opuściła więc powieki, próbując uspokoić przyspieszający oddech. Rozpaczliwie starała się powstrzymać płacz, będący przecież zupełnie naturalną reakcją. Nie chciała robić scen, nie tutaj, przy wszystkich. Wolała przypominać pozbawionego emocji trupa i w sumie nikt chyba się jej nie dziwił.
-
Dandre ma rację - wtrąciła Neela. -
Damy sobie radę, tak jak... tak jak daliśmy sobie radę z dżunglą. Dopóki Dandre i Shiran są z nami, wszystko będzie dobrze.
- A ja? - spytał Auth.
-
I... i Auth. O-on... on też - zgodziła się dziewczyna, rzucając demonowi nerwowe spojrzenie. Ona wciąż nie przyzwyczaiła się do faktu, że nie miała już do czynienia ze względnie nieszkodliwym, trochę krwiożerczym, ale wciąż zabawnym krukiem.
Dalsze rozmowy przerwało ponowne pojawienie się młodego elfa, a także medyka, po jakiego został wysłany. Starzec wyglądał na bardziej wiekowego niż Zerith Dalal i nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby mu swojego życia - po pierwsze, był mrocznym, a po drugie, na pierwszy rzut oka swoje złote lata miał już dawno za sobą. Opierając się o laskę wszedł do środka i rozejrzał się po zebranych, nic sobie nie robiąc z nagłego napięcia, jakie zawisło w powietrzu. Powiedział coś cicho po swojemu, a Auth uprzejmie od razu przetłumaczył:
-
Oj dzieci, kiedyś was bogowie za to pokarają - te słowa musiały być skierowane do rodzeństwa, bo Vicna jęknęła cicho. -
Pokażcie mi rannych. Jest tylko ten?
- Tutaj jeszcze - Neela odezwała się nieśmiało, wiedząc, że demon pomoże im w komunikacji ze starcem. -
Dandre ma ranę na piersi, a Yunana... Yunana wszędzie. Płytkie nacięcia.
Pochyliła się nad wyspiarką i ostrożnie odsłoniła jedno jej ramię. Palce kobiety, trzymające dłoń barda drgnęły spazmatycznie, ale nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Po jej skórze popłynęła strużka świeżej krwi.
-
Przepraszam - szepnęła Neela.
-
Cuda Zeritha Dalala - skomentował starzec i podszedł do niej chybotliwie. -
Widziałem już jego muzy. Żadna nie dożyła leczenia. Ta ma dużo szczęścia. Ona będzie pierwsza - zadecydował. -
Potem ty, w jaskrawej szacie - wskazał barda. -
Na koniec ten z mieczem w tułowiu. Na niego... będę potrzebował najwięcej sił. Mogę zużyć wszystkie.
Leczenie nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, dla żadnego z nich. Stary elf nie korzystał z magii wody, którą dobrze znali z powierzchni, a tej samej magii krwi, z jakiej korzystano w podziemiu. Łączące się tkanki paliły żywym ogniem i nawet zaparta w sobie, zdeterminowana by milczeć Yunana, załkała, gdy medyk przesuwał dłonią nad jej nagim ciałem, od którego wszyscy obecni uprzejmie odwracali spojrzenie - nawet jeśli w innych okolicznościach mogło się to wydawać fizycznie niemożliwe. Po zabiegu w miejscach naznaczonych przez szaleńca zostały tylko jasne blizny, gładkie, ale wciąż odznaczające się wyraźnie od jej oliwkowej skóry. Tak samo było w przypadku Biriana; nie był pewien, czy ktoś go leczy, czy przypieka żywym ogniem, ale gdy elf skończył, na jego piersi widniała już tylko jasna, podłużna skaza.
Z Shiranem było trochę trudniej i trwało to znacznie dłużej, więc i na więcej bólu musiał się on przygotować. Auth podał mu skórzany pasek, który wziął nie wiadomo skąd i kazał mu zacisnąć na nim zęby, a potem bezceremonialnie wyszarpnął miecz z jego boku. Półelfowi pociemniało przed oczami, lecz zanim zdążył dojść do siebie, kolejne fale bólu szarpnęły jego ciałem. Demon przytrzymywał go z jednej strony, Nellrien z drugiej, ale wciąż, gdy wreszcie skończyli, był cały oblepiony krwią i potem, tak samo, jak szezlong, na którym leżał.
Twarz starego medyka poszarzała, a on sam osłabł. Trisaf z młodzikiem chwycili go i pomogli mu wstać, dziękując mu i obiecując wyjaśnienia w nadchodzących dniach. Nie chcieli, by tu zostawał, więc chyba zamierzali odprowadzić go tam, skąd przyszedł. Wystarczająco dużo działo się w tym domu, by dłuższe towarzystwo starca było nie do końca mile widziane. Gdy zniknęli za drzwiami, została z nimi tylko Vicna, równie blada, jak jej dziadek, choć ewidentnie z innych przyczyn. Uśmiechnęła się krótko, nerwowo, ale z ulgą, gdy zobaczyła, jak Auth pomaga Shiranowi usiąść. Półelf wciąż czuł się słabo, ale ból stopniowo przechodził, a ziejąca rana na wylot była już tylko wspomnieniem, zastąpiona przez gładką bliznę.
-
Pójdę przygotować wam pokoje - zadeklarowała mroczna, wstając. -
Za tymi drzwiami są schody. Na górze są tylko trzy pokoje. Po prawej jest pokój Trisafa, po lewej mój. Mój będzie dla was. Na wprost jest moja pracownia. Nie ruszajcie niczego z moich rzeczy, proszę. Z narzędzi. Zaniosę wam... wodę. I ścierki. Będziecie się mogli tam umyć, a tutaj... tutaj zjeść, czy porozmawiać. Z pewnością potrzebujecie czasu dla siebie. Dostaniecie go. Jeśli będziecie mnie szukać, gdzieś w domu będę. Zawołajcie, a przyjdę.
Zmusiła się do nieznacznego uśmiechu.
-
Jutro damy wam wszystko, czego będziecie potrzebować, a co będziemy w stanie wam dać. Trisaf jest zwiadowcą dla Indiry. Ma... dużo. Dużo rzeczy, o których mówicie. Broń i inne. Jutro... postanowicie, co dalej.
Ukłoniła się i zniknęła za drzwiami prowadzącymi na schody.
Jalen nie miał problemu z tym, by spać na fotelu; stwierdził, że wystarczy mu choćby podłoga. Żadna z kobiet też nie protestowała przeciwko decyzjom Shirana i Biriana odnośnie podziału na pokoje. To był w gruncie rzeczy dobry układ, gdy chciało się, by wszyscy byli bezpieczni: po jednym mężczyźnie w pokojach i młody Jalen, czuwający na dole.
Pokój Vicny nie był duży i nie posiadał okna, ale miał spore łoże, na którym bez problemu mogły zmieścić się Neela razem z Yunaną. Pracownia natomiast okazała się zbliżoną do lutniczej - elfka musiała na co dzień zajmować się wytwórstwem instrumentów, głównie bębnów, ale też różnych, bliżej nieokreślonych instrumentów strunowych, co odrobinę mogło tłumaczyć jej wrażliwość na występ Biriana w pałacu. Na podłodze rozłożono tam szerokie posłanie z koców i czarnych futer niewiadomego pochodzenia, a także mnóstwo poduszek. Do obu pomieszczeń Vicna przyniosła duże misy z wodą i czyste ścierki, by mogli pozmywać z siebie brud i krew, różnego rodzaju czyste ubrania, a potem, gdy upewniła się, że mają już wszystko, czego potrzebują, zostawiła ich samych.
I wyglądało na to, że teraz mogli wreszcie porozmawiać - bez postronnych słuchaczy i chwilowo bez żadnego zagrożenia, wiszącego im nad głową.