Siedziała wytrwale, chcąc chyba bardzo pozbyć się tego cholerstwa z pleców. Byłem dokładny i metodyczny. Czasem chyba aż nazbyt, patrząc na to jak czerwone były plecy Nellrien po przeprowadzonym zabiegu. Nie ostał się jednak ani gram jebanej złotej farby. Co jeszcze ciekawsze, nie byłem w stanie też odnaleźć niewolniczego znaku na jej łopatce. Czy to... Co to oznaczało? - Dla jednych samokrytyka, dla drugich oczywiste określanie charakteru. Jak zwał tak zwał - rzuciłem z udawaną obojętnością. Nie spieszyłem się z ogłoszeniem rewelacji, które odkryłem. Pozwoliłem sobie na jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie na kobietę, a chwilę potem oddałem się w jej ręce. Ta rozsznurowała koszulę i płynnym ruchem (na ile pozwalał zesztywniały materiał) zdjęła ją ze mnie. - Doświadczona? - zapytałem z lekkim rozbawieniem, ale widziałem że pani kapitan nie ma siły na żarty. Spodnie zresztą zniknęły podobnie szybko.
Pozwoliłem jej zmyć zaschniętą krew z moich pleców i brzucha. Nie chciałem, by robiła mi za służkę, więc pozwoliłem jej obmyć się tylko w miejscach, których nie widziałem lub nie byłem w stanie sięgnąć. - Nie z jakimś tam demonem, a z Authem - wyjaśniłem cierpliwie, bo tak przecież tłumaczyłem też to sobie. - I tak bym zrobił to, o co mnie prosił... - Naprawdę, takie wytłumaczenie sprawiało, że jakiś wewnętrzny krzyk w mojej klatce piersiowej, skutecznie milkł. Do czasu...
Auth zademonstował się całej swojej okazałości, na prośbę Nellrien zresztą. Znów mogliśmy podziwiać klona Shirana, a prawdziwą powłokę kruczego demona. Robiła wrażenie nawet teraz, ale tym razem już nie cofałem się o krok, ani nie wstrzymywałem powietrza. Jego uśmiech jednak dalej mnie przerażał.
Obserwując kątem oka reakcję Nellrien, zabrałem się za przeglądanie pozostawionych ciuchów. Nic niezwykłego, za to w ciemnych kolorach. Wygrzebałem najciemniejszą koszulę i spodnie jakie znalazłem i przywdziałem się w nie, zastanawiając się, czy Nellrien Maver naprawdę niczego się nie boi. Bo proszę was, brak oddechu tylko przez chwilę? Sam dygałem przecież tak, że niejeden by mnie wyśmiał.
I tak właśnie wesoło przebiegała rozmowa do momentu, w którym nie wspomnieli o piórach.
- Jakie pióra we włosach? - zapytałem, nie panując nad zadziwionym tonem głosu. Ręce bezwiednie powędrowały w kierunku głowy, a rozprostowane palce przeczesały włosy, tak jak miałem w zwyczaju to robić. Było okej.... Przez chwilę, bo po jakimś czasie przeszło to w gęste, czarne pióra.
- Mówiłeś, że nie zmieni to mojego wyglądu na stałe, więc to tylko chwilowe, co nie? - Ton uspakajający był tu bardziej dla mnie, niż kogokolwiek innego. Poza tym, bardzo nie podobała mi się mina Autha.
Słuchałem co mówił, ale aż mi zabrakło tchu. - Umierałem... - Słowa ledwo wypłynęły z moich ust. Obserwowałem, jak pokazuje bliznę na swoim brzuchu. Jak próbuje wytłumaczyć mi, czego był tak naprawdę świadkiem. A w mojej głowie rozbrzmiewały tylko słowa "związać". - Jak to związać, Auth? Co to, kurwa smutna jej mać, znaczy? - Już nie było spokoju, a lekkie poddenerwowanie. Wyprostowałem się, spoglądając głęboko w oczy, wydawało mi się do niedawna, przyjaciela. Czy dalej nim był? - Zostałem oficjalnie niewolnikiem? Ona straciła swoje piętno - Wskazałem na Nellrien, jakby rozmowa wcale jej nie dotyczyła. - I to ma działać tak samo? - Uniosłem koszulę, wskazując bliznę po świeżo zagojonej ranie. Nie wybuchłem, ale płomień nieco zapłonął. Miks uczuć, jaki we mnie rozgorzał, sprawiał że nie wiedziałem co się dzieje. Wszystko było takie nierealne i odległe. Obce. Zacisnąłem mocno ręce w pięści, tak że kłycie zbielały. - Chcę wiedzieć wszystko, Auth... Bez czarowania i pierdolenia od rzeczy. Co to znaczy, że mnie związałeś z samym sobą... - Możliwe, że brzmiałem groźnie - nie wiem. Tak samo jak nie byłem w stanie nazwać paniki, wymieszanej ze strachem, złością i nerwami...
Yunana znów uniosła kąciki ust w cieniu uśmiechu, spoglądając na wspomniane przez barda poduszki. Nie znali się długo, ale dobrze wiedział, że w innych okolicznościach miałaby do tego jakiś komentarz, odpowiedź nasuwającą się samą z siebie, na temat poduszek i niknięcia wśród nich niekoniecznie samemu. Teraz jednak wciąż była przygaszona, a ten płomień, który przyciągał Biriana jak ćmę do świecy, ledwie się tlił - nawet jeśli definitywnie wciąż gdzieś tam był.
- Gdybyś był bez serca, ktoś taki, jak Neela, nie wodziłby za tobą oczami jak ufny szczeniak - kobieta wzruszyła lekko ramionami. - I może się mylę, ale wydaje mi się, że pod tą teatralną, niefrasobliwą maską, jaką lubisz zakładać, kryje się ktoś, kto ma do zaoferowania znacznie więcej. Tylko może nie znalazł się jeszcze nikt, komu byłbyś skłonny to wszystko oddać. A może już się znalazł, tylko z jakiegoś powodu oddać nie chcesz, albo nie możesz?
Pochyliła się nad nim, a wilgotne, kręcone włosy zsunęły się z jej ramienia i zawisły nieopodal jego głowy. Chłodne światło kryształów przeświecało przez nie, rzucając tańczące cienie na jej twarz.
- Ludzie nie są najbardziej nadzy i odsłonięci wtedy, kiedy zrzucają z siebie ubrania i toną w namiętności, a dopiero potem - mówiła cicho. - Kiedy leżą obok siebie po wszystkim, uspokajając oddech i bicie serca. Wtedy dopiero widzisz prawdę w ich oczach, myśli odarte z kłamstw, jakimi karmią innych i samych siebie. Żeglarzy, zmęczonych życiem na morzu i samotnością, na którą nie mają wpływu. Kobiety, zamknięte w domach, z dziećmi lub bez nich, bez celu w życiu, traktowane przez mężów jak coś, co im się należy i o co nie trzeba już dbać. Ludzi tak przetyranych życiem, że nie sądzą, że mają jeszcze cokolwiek do zaoferowania drugiej osobie. Albo takich, których serca zostały wydarte gdzieś daleko, z kimś innym, przez co teraz w piersi zieje im pustka. Widziałam je wszystkie. Jedno z tych spojrzeń widziałam też u ciebie. Zbyłeś mnie żartem, nie chciałeś o tym rozmawiać - znów uśmiechnęła się lekko, a potem się wyprostowała. - Ale nadal możesz, jeśli tylko chcesz.
Położyła się obok niego, choć zachowywała dystans. Ani ich dłonie, ani ramiona nie stykały się ze sobą. Yunana splotła palce na brzuchu i wpatrywała się w sufit, ten sam, który oskarżycielsko obserwował barda. Ją też musiało interesować, co działo się z pozostałymi, gdy Zerith Dalal czynił z niej swoje makabryczne dzieło.
- To ty wybłagałeś, żeby zostawili mnie przy życiu - wtrąciła cicho. - Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdyby ta wiedźma nie obiecała ci, że nie umrę dziś dla sztuki. Chociaż nie, wiem. Wiem bardzo dobrze - w jej głosie zabrzmiała gorycz.
Gdy Dandre rozrzucił ręce na boki, Yunana po chwili wahania podniosła się i przysunęła bliżej, a potem oparła wilgotną głowę o jego ramię i objęła go, bez słowa wtulając się w jego oszpeconą blizną klatkę piersiową. Być może brakowało jej słów, którymi mogłaby go pocieszyć, może wiedziała, że czasem wystarczy tylko być obok, a może sama tego potrzebowała. Nie było w tym niczego dwuznacznego, niczego, co prowadzić miałoby do tego, przed czym tak panicznie umknęła Neela. Wyspiarka przytulała się, a Dandre czuł bliskość jej ciepłego ciała i nie wiedział, czy to ona stanowi w tej chwili większe wsparcie dla niego, czy on dla niej - dwoje ludzi, co by nie mówić wciąż sobie obcych, wyrwanych ze swojego świata i wrzuconych w inny, okrutny i pełen nienawiści. Zapewne dokładnie tego samego potrzebowała też białowłosa szlachcianka, ale cóż, nie miała w tej chwili nikogo, kto mógłby jej to dać. Tak czy inaczej, Dandre miał rację, niewiele mogli zrobić teraz i tutaj, musieli poczekać do jutra. Włosy Yunany jakimś cudem nadal pachniały cytrusami z jej ogrodu, przypominając, że gdzieś tam daleko wciąż świeciło słońce.
- Ja też pomogę - szepnęła po długim milczeniu. - Nawet jeśli nie jestem magiem, ani wojownikiem. Aias kiedyś uczył mnie, jak trzymać miecz, jak odbijać ciosy, chociaż to... to nie było na poważnie i nie wiem, czy cokolwiek pamiętam. Ale pomogę, jak potrafię. Nie zamierzam być dla was ciężarem i nie zdechnę tu, jak robak, pod ziemią. Musicie mi tylko mówić, co mam robić. Ty i Shiran. Musicie nas poprowadzić - powiedziała zdecydowanie, mimowolnie wracając do narracji, w której nawet jeśli nie byli bohaterami, to na pewno stanowili dwójkę najbardziej tu doświadczoną.
Shiran
Gdy w Shiranie zaczął wzbierać płomień, wywołany natłokiem emocji i będący naturalną reakcją na dość szokujące wyznanie demona, wyraz twarzy Autha nie uległ zmianie, ale u jego stóp zaczął kłębić się gęsty dym. Zupełnie jakby ciemność gromadziła się pod nim i pulsowała, raz po raz wystawiając swoje macki to w jedną, to w drugą stronę. Żadne z nich nie było zaznajomione z tą jego formą na tyle, by wiedzieć, co to może oznaczać, więc Nellrien w końcu cofnęła się o te kilka kroków i weszła za jedno z krzeseł - tak jakby miało to ocalić ją przed okrutną śmiercią z wypalonymi oczami, jaka mogła nastąpić w każdej chwili.
- Co? - spytała tylko, trochę nieprzytomnie, gdy półelf wspomniał jej znamię, ale to nie był moment na uświadomienie jej nowo odzyskanej wolności; nie w momencie, gdy istniała spora szansa, że Shiran właśnie ostatecznie stracił swoją własną.
- Ocaliłem ci życie - podkreślił Auth chłodno, nie odrywając spojrzenia złotych oczu od swojego towarzysza. W jego źrenicach też zdawał się tańczyć mrok. - To jest pierwsze, na czym powinieneś się skupić, elfie.
Musiał oczekiwać wdzięczności, choćby odrobiny. Nie spodziewał się, że czekało go pod tym względem rozczarowanie. Po chwili jednak czarne skrzydła, które napięły się nieco, jakby gotowe były do wystrzelenia na boki, wróciły na swoje miejsce, a drapieżność w oczach demona i dym spod jego stóp zniknęły. Może reakcja Nellrien trochę go przystopowała.
- Powiem ci wszystko. Opowiem ci o sobie. Jak to zrobię, to będziesz rozumiał. Wszystko będziesz rozumiał.
Spojrzał na kapitan, potem pytająco na Shirana, ale jeśli mężczyzna nie uznał, że chce przy tym być z Authem sam na sam, on też nie poprosił jej, żeby wyszła. Kobieta zacisnęła dłonie na oparciu krzesła i czekała, nie wtrącając się. Gdyby jednak półelf nie życzył sobie jej towarzystwa i nie chciał, żeby była świadkiem tego wyznania, rudowłosa bez słowa skinęła głową i opuściła pomieszczenie, zaciskając tylko po drodze dłoń na jego ramieniu, w geście niemego wsparcia.
- Byłem demonem Usala - zaczął Auth cicho. - Narodziłem się po Bitwie Przeciw Śmierci, w zeszłej erze. Obudziłem się w zatopionej krainie, stworzony przez setki żyć, zakończonych jednocześnie. Pierwszym, co zobaczyłem, były rozległe pola bitwy, z rozrzuconymi wokół ciałami poległych śmiertelników, ciągnącymi się po horyzont. Potem przyzwał mnie Usal. Nadał mi formę, nie tę, którą widzisz teraz, ale inną, której nienawidziłem. Taką, której umysły śmiertelnych nie potrafiły znieść i od której umierali, wypaleni przez oczy do samej duszy.
Nie ruszał się, zdawał się nawet nie mrugać, uważnie obserwując reakcje Shirana.
- Usal nie ma wielu demonów, a już na pewno nie takich, które mają kontakt z waszym światem. Kategorycznie sprzeciwia się demonologii i nekromancji. Uważa, że każdy ma swój moment śmierci zapisany w gwiazdach i nie należy w to ingerować. Nie należy objawiać się śmiertelnym. Nie należy też zaburzać odwiecznego porządku, a każda dusza ma przekroczyć zasłonę do zaświatów w odpowiedniej chwili. Za to byłem odpowiedzialny przez długi czas, jako jeden z kilku innych. Za przeprowadzanie zbłąkanych dusz na drugą stronę.
Wreszcie opuścił wzrok, wbijając go w stertę poduszek i koców, rozłożonych przy ścianie.
- Kiedyś obserwowałem kobietę, zza zasłony. Wiedziałem, że jej czas dobiega końca i miałem wskazać jej drogę, bo wiedziałem też, że jej dusza jest zagubiona. Że nie znajdzie drogi sama. Ale zamiast zrobić to, do czego zostałem stworzony... okazałem słabość. Za to zostałem ukarany - wyznał wreszcie. - Za to, że przywiązałem ją do siebie, oddając jej część swoich sił, Usal odebrał mi obowiązki i wygnał mnie z zaświatów, wyrzekając się mnie. Odebrał mi też...
Zamilkł na chwilę, jakby kolejne słowa z wielkim trudem przechodziły mu przez gardło.
- ...Odebrał mi też nieśmiertelność. Nie jestem nieśmiertelnym bytem. Zostały mi może trzy, cztery wieki, zanim rozpadnę się w nicość. Usal nie przyjmie mnie z powrotem. Przestanę istnieć. Dlatego też mówiłem, że nie jestem tak silny, jak Shiaddani. Dlatego nie chciałem wychodzić jej naprzeciw. Bo jeśli umrę, umrę ostatecznie.
Westchnął i nerwowo poruszył skrzydłami.
- Zostałem z nią. Z tamtą kobietą. Nauczyłem się zmieniać formę i dzięki temu mogłem funkcjonować wśród śmiertelników. Spędziłem u jej boku jeszcze osiemdziesiąt lat. Kiedy umarła, część mnie umarła razem z nią. Nigdy nic nie bolało tak, jak tamta chwila. W każdym tego słowa rozumieniu, jaki możesz sobie wyobrazić. Każdy rodzaj bólu, jaki mogłem czuć, rozerwał mnie wtedy na strzępy. A potem ty mnie znalazłeś. I ocaliłeś. Byłem tylko ptakiem, marną parodią skrzydeł Usala, ale ty mnie uratowałeś. Dalszą część historii znasz.
Uśmiechnął się znów, tak samo jak wcześniej, szeroko i przyjaźnie, ale tym razem ten uśmiech nie sięgnął złotych oczu.
- Tak więc dzisiaj, ucząc się na błędach równie skutecznie, jak przeciętny śmiertelnik, zrobiłem drugi raz to samo - rozłożył ręce w wyrazie bezradności. - Nie jesteś niewolnikiem. Nigdy nie będziesz nim z mojego powodu. Oddałem ci część czasu, jaki został mi dany. Nie wiem, ile to będzie. Znając ciebie i twój instynkt samozachowawczy, może z pięć lat. Nie wiem, co stanie się ze mną, kiedy umrzesz. Mogę tylko przypuszczać. Nie wiem nawet, czy wciąż powinienem nazywać się demonem. Nie ma w żadnym znanym mi języku słowa określającego to coś, czym się stałem. Niczego ci nie odebrałem, może poza niektórymi cechami wyglądu i poczuciem całkowitej niezależności. Dałem ci życie i przy tym także pewne... cechy, z których nie musisz korzystać, jeśli nie chcesz. Ona nie korzystała. Zawsze zapalała świece, rozmawiała ze mną tylko na głos - zamilkł na chwilę, zatapiając się we wspomnieniach. - Ale nie znienawidziła mnie za to, co zrobiłem. Czy ty mnie znienawidzisz, elfie? Każesz mi odejść, Shiran?
Birian zmarszczył nieco brwi i przekrzywił głowę, prawie opierając się policzkiem o swoje ramię. Przez chwilę patrzył na Yunanę w milczeniu, zastanawiając się, czy w jakimkolwiek stopniu zgadzał się z jej słowami. Bynajmniej nie uważał się za złą osobę, nawet jeśli słowa Neeli dotknęły go do żywego, bo poruszyły jakąś czułą strunę. Szukał po prostu przyjemności, której tak bardzo lubił się oddawać. Myślał, że tak długo, jak nie był na tym polu samolubny i dokładał wszelkich wysiłków, by ta, która akurat towarzyszyła mu w łożnicy bawiła się co najmniej tak samo dobrze, jak on sam, to wszystko było w porządku. Aspekt uczuć, o których tak lubił rozprawiać, spychał na daleki plan.
- Sam nie wiem… – mruknął w końcu, drapiąc się po policzku. – To młode dziewczę. Może, mimo wszystko, wciąż zbyt niewinne, by zobaczyła, jaki jestem naprawdę.
Bogowie jedni wiedzieli, co kryło się za tym prawdziwym Birianem. Sam chyba nie do końca potrafił tego określić.
Następne słowa wyspiarki sprawiły, że obrócił się w jej stronę. Spojrzenie jego chłodnych, jakby nieco nieobecnych niebieskich oczu wwiercało się w te ciemne zwierciadła, w których tak lubił się przeglądać.
- Och, moja droga, nie wyobrażasz sobie, jak wiele rozczarowań w sobie kryję – zaśmiał się cicho, choć dźwięcznie, a chłód w jego wejrzeniu ustąpił delikatnym iskierkom rozbawienia.
To było proste. Zbyć żartem coś, co niebezpiecznie zbliżało się do niewygodnych dla niego prawd. Bo cóż tak naprawdę kryło się pod tą maską, o której mówiła kobieta? Czasem myślał, że jest na jakiś sposób zepsuty, że czegoś mu brakuje. Czasem zdawało mu się, że smutek i wyrzuty sumienia ostatecznie przybiją go do ziemi i sprawią, że już nigdy więcej nie będzie w stanie się ruszyć. Więc robił to, co działało. Pił się i weselił, spychając niewygodne myśli na daleki plan. Wystarczyło myśleć o sztuce, oddawać się poezji, gdzieś między kolejnymi ramionami, w których mógł się schować.
A wszystko to, co gniotło go od środka, znikało. Tak, to było… proste.
Odruchowo sięgnął do przytroczonej do pasa manierki, ale była pusta.
Yunana pochyliła się nad nim, zasłaniając na chwilę ten paskudny, gapiący się na niego oskarżycielsko sufit. Uśmiechnął się do niej słabo. Mówiła rzeczy, których nie chciał słuchać, ale jej obecność i tak była w pewien sposób kojąca. Pokiwał powoli głową.
- Ta… cisza, która przychodzi po burzy zmysłów jest na swój sposób magiczna – zgodził się, po czym zacisnął na chwilę usta, czując, do czego zmierzała ze swoim wywodem.
Cmoknął z niemym niezadowoleniem, kiedy uśmiechnęła się do niego. Jednak nie odwracał wzroku, nie uciekał myślami w żadną inną stronę.
- I cóż we mnie wtedy zobaczyłaś? Rezygnację kogoś, kto raz za razem patrzył jak kolejne małe światy obracają się w pył? Czy tę pustkę w piersi? – westchnął cicho.
- Choć wydaje mi się, że to bardziej… cierń. Trzymając w ręku najpiękniejszą z róży łatwo zapomnieć o tym, by nie ścisnąć jej za mocno. A jednak nie umiem inaczej – mruknął, podkładając jedno ramię pod głowę. – Nie wiem, czy jest tu o czym rozmawiać. Sam sobie zgotowałem ten los. Nie skrzywdziła mnie żadna piękna białogłowa. Nie złamała młodego serca, sprawiając, że biedny poeta zamienił się w zgorzkniałego mężczyznę, który nigdy już żadnej nie zaufa poza bezpieczną alkową. Ha! Było o wiele gorzej.
Byłem szczęśliwy. Położyła się obok niego i z pewną ulgą przyjął powrót ciężkiego sufitu. Gładkie lico Yunany, delikatny uśmiech na jej ustach… rozpraszały go. Przy innym człowieku zawsze chciało się być kimś innym, kimś trochę lepszym. Kamień zaś… Jemu było wszystko jedno.
- Mnóstwo pisałem, zupełnie jakby jej obecność była pocałunkiem Osurelii. Była… moją muzą, najbliższą kompanką, przy której każda inna kobieta na balu, salonie, czy Bogowie jedni wiedzą gdzie jeszcze, zdawała się paskudnie nieinteresująca. W tym ferworze młodości, targany porywami młodego wszak jeszcze serca byłbym gotów nawet ozłocić jej palec. Sprawić, bym naprawdę był jej, pokazać, że nie chcę odstąpić jej na krok – rzekł i uśmiechnął się do wspomnienia, którego nawet ciemny sufit nie mógł mu odebrać.
- Ale… już wtedy byłem… mną – zaśmiał się cicho. – I nie ufałem sobie ani odrobiny. Bo choć było dobrze przez tygodnie, miesiące, to wiedziałem, że w pewnym momencie znów rozgorzeje we mnie ten sam ogień. To samo obezwładniające pragnienie.
Przyciąganie ciał. Grawitacja. – przygryzł lekko wargę. – Czułem, że nieważne, czego bym nie miał, to będzie to za mało. I, na Bogów, nie mogłem znieść samej myśli o tym, że mógłbym ją skrzywdzić.
Więc… Uciekłem. – zaśmiał się raz jeszcze, gorzko i smutno. – Miałem dość honoru, by rozmówić się z nią, nim odszedłem. I, kurwa mać, nie znienawidziła mnie za to. Tego chyba nie mogę właśnie przeżyć, wiesz? – dopiero teraz obrócił się w stronę Yunany. – Tego, że nawet rozstaliśmy się w zgodzie. Myśli, że z każdym kolejnym rokiem najpewniej dryfuje coraz dalej ode mnie, czego szczerze jej życzyłem. I tego, że może znalazła już kogoś, kto dał jej to, czego ja nie potrafiłem – uśmiechnął się smutno i zamilkł.
Gorycz w jej głosie sprawiła, że zapragnął ją przytulić. Spojrzał na nią, ale jednak powstrzymał się, nie chcąc inicjować kontaktu, z którym na razie mogła nie czuć się jeszcze komfortowo.
- Spróbuję więc uwierzyć, że robiłem dobrze – uśmiechnął się lekko. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się raduję, że jesteś tu teraz z nami – jego uśmiech nieco się poszerzył, ale zaraz wrócił wzrokiem do sufitu. Była żywym dowodem tego, że nie całkiem obdarto go ze sprawczości, nawet jeśli trudno było mu pogodzić się z tym, że nie ocalił ją przed cierpieniem, na które nijak nie zasługiwała. Jego oddech uspokoił się nieco, gdy wyspiarka przysunęła się bliżej i oparła głowę o jego ramię. Przez chwilę wahał się, ale zaraz jego ręka objęła ją, a sam przechylił głowę, opierając czoło o jej wilgotne włosy.
Powiedziała już dużo. Wystarczająco, by wyciągnąć z niego coś, o czym nie rozmawiał z nikim innym od prawie dekady. Znała go jedno dwa dni, ale chyba znalazła się po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie i sprawnie uderzała w odpowiednie struny, by zburzyć mur, którym tak często się otaczał.
Gładził ją powoli po ramieniu, kiedy mówił dalej o tym, co wydzierało mu dech z piersi. Tym prostym gestem mógł uspokajać bardziej siebie, niż ją, ale nie było to w tej chwili ważne. Czuł, że w jego zmęczonym i gniecionym paskudnym poczuciem winy ciele raz jeszcze pojawia się jakieś ciepło.
Wziął głęboki oddech i poczuł słońce, dzięki cytrusowej woni wciąż utrzymującej się na jej włosach.
- Nie zdechniesz. Nikt z nas tu nie zdechnie. Wszyscy stąd wyjdziemy – powiedział z nową mocą w głosie, ściskając lekko jej ramię. Milczał przez krótką chwilę.
- Dobrze więc. Niech się stanie według słowa twego – zaśmiał się cicho, ubawiony patosem, który z siebie teraz wylewał. – Dostaniesz miecz, ale jeśli cokolwiek się stanie… Trzymaj się blisko mnie, albo Shirana, czy nawet Nellrien. Myśl przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie. – obrócił się, by na nią spojrzeć.
- Mam teraz więcej miejsca na nowe blizny – uśmiechnął się, mając szczerą nadzieję, że ten mały żart nie pojawił się zbyt wcześnie.
Przez jakiś czas leżał wtulony w wyspiarkę i wsłuchiwał się w jej oddech, jednocześnie delektując się kojącym jego nerwy zapachem cytrusów.
- Spróbuj może odpocząć, co? – mruknął, składając delikatny pocałunek na jej czole. – Potrzebujesz snu.
On zaś musiał rozmówić się z Neelą… Ale wciąż nie był w stanie choćby pomyśleć o odpowiednich słowach.
Działo się... Nazywajcie mnie kretynem, albo innym błaznem - sam bym siebie tak mianował po tym co odjebałem. Jakby nie patrzeć, stawałem właśnie twarzą w twarz z całkiem potężnym demonem, który wypalał od niechcenia oczy swoim wrogom. Kim byłem dla niego ja?
Gęsty dym kłębił się po ziemi, a ja, zaślepiony wizją utraty wolności, nie zdawałem sobie sprawy w jak wielkie gówno prawie wdepnąłem. Kątem oka widziałem cofającą się Nellrien, ale naprawdę w tej chwili nie miałem dla niej głowy. - Ocaliłeś, czy zabrałeś? - zawarczałem, zbliżając się kolejny krok do krukowatego demona. Co w tamtej chwili miałem w głowie? Nie wiem... Albo głupio przyznać, bo wychodziła na wierzch moja hipokryzja. Jeszcze parę klepsydr temu opierdalałem w głowie panią kapitan za samobójcze zachowania, a teraz zachowywałem się dokładnie tak samo jak ona. Wolałem zginąć, niż żyć bez perspektywy bycia wolnym... Nie wiem czego oczekiwał Auth, ale wyraźnie widać było zawód w jego złotych oczach. Wdzięczność? Przecież mnie zna - był to dla mnie wyrok gorszy od kary śmierci.
Gdy złożył skrzydła, a macki go otaczające nieco złagodniały, stwierdził że wszystko mi opowie. - Słucham więc - Każde moje słowo brzmiało jak wyzwanie. Jak nawoływanie do tego, by wykonał w końcu ruch i ukrócił całą tą sytuację. Wystarczyło, by potraktował mnie tak samo jak tych strażników z jaskini, w której nas więziono. Gdy spojrzał na Nellrien, domyśliłem się, że było to pytanie do mnie.
- Jak chcesz, Auth. To Twoja historia - głos miałem spokojny, acz osoba dobrze mnie znająca, była w stanie wyczuć nutkę irytacji i poddenerwowania. Czy chciałem tu Nellrien? W tym momencie nie zaprzątało to mojej głowy. Potrzebowałem odpowiedzi. Czy kruk chciał się otwierać przede mną, czy przed samą panią kapitan też? Nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Obserwowałem więc, czekając na to co zrobi.
Po tym zaczęła się historia. Długa i na swój sposób piękna... O demonie, który przeżył swoją miłość. Który sprzeciwił się wielkim mocom. O bycie, który wstydzi się tego kim został, a mimo tego ponownie podjął decyzje, które były w przeszłości dla niego zgubne.
Słuchałem, starając się nie reagować. Nie chciałem niczego po sobie pokazywać, ale prawda była taka, że historia kruczego przyjaciela była... poruszająca? Ode mnie tego nie usłyszeliście. Widziałem jak niektóre słowa z ledwością przechodzą mu przez gardło. Słyszałem jak przy pewnym zdaniach w jego głosie wybrzmiewa żal, a złote oczy chmurzyły się dogłębnym smutkiem. Jak momentami odzyskiwał błysk, by chwilę później pogrążać się w nicości. Gdy zakończył, widziałem na jego twarzy uśmiech. Przyjazny, szeroki i wesoły... Ale różniący się mocno od tych wcześniejszych.
Stałem tak, trochę... szczerze mówiąc rozjebany emocjonalnie. Jakieś wariackie tornado emocji, które przebrnęło przeze mnie w trakcie tej historii, sprawiało że nie wiedziałem jak się zachować. Westchnąłem ciężko, a przerywany oddech zdradzał to co działo się w moim wnętrzu.
- Łzawe masz te historyjki... - wypaliłem nagle, chcąc przerwać przedłużającą się ciszę. Patrzyłem w oczy demona, ale te były dla mnie zwyczajnie ludzkie. Był moim przyjacielem. Przyjacielem, który przecierpiał wiele, a który ponownie zaryzykował, by ocalić kogoś, na kim mu zależało. Nie byłem niewolnikiem.
Byłem jego bratem.
Trochę się to we mnie procesowało, ale gdy odpowiednie zębatki wskoczyły na swoje miejsce, nie potrafiłem podchodzić do tego inaczej. Cały ten pakt, czy też obietnica... Uratowanie życia. Auth był dla mnie kimś więcej niż tylko towarzyszem podróży. Nie chciał mnie zniewolić. Nie był obciążeniem. Nie wymagał. Nie oczekiwał. A co najważniejsze, nie ograniczał mojej wolności, w każdej sytuacji podkreślając, że każdy wybór zależy ode mnie. - Przepraszam... - Usta poruszyły się bezgłośnie, bo zwyczajnie zabrakło mi głosu. Odchrząknąłem. - Musiałeś naprawdę mocno przypierdolić o tą ziemię, skoro myślisz że każę Ci wypierdalać - Lekki, nieśmiały uśmiech zagościł na mojej twarzy. - Przepraszam, Auth i dziękuję... - powtórzyłem, tym razem tak, by usłyszał. - Wiesz, że czasem trochę mi odpierdala - Mój wzrok powędrował na buty. Czułem się niewygodnie z całą tą sytuacją. A szczególnie z tym, że naskoczyłem tak na kogoś, kto uratował mi dupę. - Poza tym oferta znalezienia tej Twojej mocy jest dalej aktualna - Dodałem, sam nawet nie wiem po co. Podszedłem do krukowatego i nie czekając za bardzo na jego reakcję, po prostu przytuliłem go po przyjacielsku. Męski uścisk, czy coś tam. Trwało to chwilę, po oderwałem się od niego podobnie szybko jak wykonałem gest. - Między nami okej? - zapytałem, patrząc w oczy kruka. Chciałem to usłyszeć.
- A co do Nellrien... - zacząłem. Jeśli była w pokoju, obróciłem się w jej stronę. Jeśli nie, zawołałem ją z powrotem do pokoju. - Wydawało mi się, że nie miałaś swojego znamienia na ramieniu. Auth wiesz co to oznacza? - zapytałem, przekrzywiając lekko głowę. - A przy okazji, braciszku... - Może i było za szybko na żarty, ale... Czy mocno się myliłem? - Mówiłeś o cechach z których nie muszę korzystać... Co miałeś na myśli? - zapytałem (już przy pani kapitan). Usiadłem na kocach, trochę zmęczony tym co się działo. Przydałoby się trochę odpocząć, czy coś. Może napić czegoś wysokoprocentowego. Na dole chyba coś widziałem. - Dalej wyglądam seksownie? - zagaiłem do Nellrien, wstając z powrotem na nogi. - Przyznaj, że dodaje to charakteru - Mrugnąłem oczkiem. - Idziemy pochwalić się reszcie?
Auth nie był ani człowiekiem, ani elfem i choć przez ostatnie kilkadziesiąt lat nabrał bardzo wiele cech, które typowe były dla śmiertelników, to wciąż wyraźnie różnił się od nich wszystkich. Jego emocje nie były tak widoczne, jak choćby na twarzy Shirana, czy Nellrien, która gdzieś w połowie tej historii puściła krzesło i przycisnęła dłonie do ust, wpatrując się w niego z mieszaniną strachu, niedowierzania i wzruszenia, jakich nie dało się u niej uświadczyć zbyt często.
Demon nie spodziewał się uścisku. Objęcie go nie było takie proste, jak mogło się półelfowi wydawać, bo skrzydła uniemożliwiały przyjacielskie poklepanie go po plecach. I choć Auth początkowo był nieco zdezorientowany, zdążył odwzajemnić gest, nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Gdy Shiran odsunął się od niego, całe pomieszczenie zdawało się rozjaśnić nieco, jakby dotąd coś tłumiło światło, wydobywające się z kryształów.
- Czy okej? Nie wiem - demon znów przekrzywił głowę w ptasim odruchu. - Nadal mnie denerwujesz i czasem mam ochotę złapać cię, wzlecieć do góry i z wysoka upuścić. Ale to nie znaczy, że cokolwiek się zmieniło.
Uśmiechnął się, tym razem szczerze, zanim z zakłopotaniem poruszył skrzydłami.
- Nie powiedziałem ci pełnej prawdy wcześniej. Właściwie, nawet ją trochę nagiąłem - wyznał. - Nie odebrali mi mocy. Straciłem ją tej nocy, kiedy Lorelei umarła. Sama mi uciekła, jakbym nagle stał się... dziurawy. Może ktoś ją ukradł, korzystając z okazji. Zostałem prawie bez niczego, resztką sił zmieniając się w kruka, w którym utknąłem. Ale wiem, że jest gdzieś tutaj. Czuję ją. Woła mnie. Tęsknię za nią. Może to nie będzie nic trudnego, może muszę tylko znaleźć się we właściwym miejscu? Nie jest daleko. To ona wciągnęła mnie w portal. I całe szczęście, szkoda byłoby skończyć jako zdechłe ptactwo.
Przeniósł spojrzenie swoich złotych oczu na Nellrien, a ona zamarła, z szokiem odmalowanym na twarzy. Patrzyła na Shirana co najmniej tak, jakby wyrosła mu właśnie druga głowa.
- Jak...? - spytała i z ociąganiem uniosła rękę, żeby wsunąć ją pod materiał sukienki na plecach i dotykiem sprawdzić miejsce, w którym dotąd widniało wypalone znamię. W pomieszczeniu nie było lustra, żeby którekolwiek z nich mogło się przejrzeć i sprawdzić pióra we włosach, albo symbole na łopatkach.
- Jest kilka rzeczy, które to może oznaczać. Jedno, że Lua to znalazła i wyczyściła cię, żebyś spełniła oczekiwania jej pana, nie będąc podporządkowaną komuś innemu. Drugie, że szanowny pan Barbano przy okazji inwazji dostał mrocznym mieczem między oczy. Trzecie, że przejście przez portal zerwało wiążący cię z nim magiczny kontrakt, który nie był brał pod uwagę takich okoliczności i nie zawierał przeciwko temu zabezpieczeń. Czwarte, że został zniszczony sam artefakt, będący łącznikiem między tobą, a Barbano. Piąte, że...
- Dobra już, Auth! - przerwała mu Nellrien, ściągając sukienkę z ramienia i szybkim krokiem podchodząc do Shirana, by stanąć tyłem do niego, tak, jakby przed chwilą nie szorował jej pleców przez pięć minut. - Nie ma nic tam? Jesteś pewien? Może tego nie widać w tym świetle? Nie czuję go pod palcami.
Demon podszedł bliżej i przez chwilę stali nad nią obaj, wpatrując się w idealnie gładką skórę na jej ramieniu.
- No nie ma - stwierdził z przekonaniem.
- W dupie mam, jaka jest tego przyczyna, ale czy to znaczy, że... to wszystko, co mówiłeś, każda z tych możliwości, oznacza, że nie jestem już związana kontraktem?
- Tak.
- Jestem... wolna?
- Tak. Czy ja mówię niewyraźnie?
Nellrien kompletnie zignorowała standardową złośliwość Autha. Zamiast tego z jej piersi wyrwał się głośny, pełen niedowierzania śmiech, brzmiący tak, jakby miała za sobą już co najmniej jedną butelkę tego, co przynieśli im ich mroczni przyjaciele. Śmiech, jakiego nikt nie spodziewał się usłyszeć tutaj, w trzewiach świata, gdzie jutro, po przestąpieniu progu tego domu, na każdym kroku miała czyhać na nich śmierć. Kobieta obróciła się i Shiran mógłby przysiąc, że nigdy dotąd nie widział jej w takim stanie. A z pewnością nie miał pojęcia, że potrafi się tak uśmiechać. Nie na trzeźwo, w każdym razie.
- Jestem wolna! - powtórzyła i roześmiała się znowu, rozkładając ręce szeroko na boki. - Słodki Ulu, gdybym ja wiedziała, że wystarczy inwazja pierdolonych mrocznych elfów... - sama chyba nie wiedziała, jak chciała dokończyć to zdanie, więc zrezygnowała. - Wolna, po tylu latach! Tak długo wyobrażałam sobie, jak osobiście pozbawiam tego chuja życia, tyle sposobów, śniło mi się to po nocach, ale nic nie mogłam zrobić. Nic, przez ten kontrakt i przez jego zasranego Sebalfa. A teraz?
Jej oczy błyszczały. W obliczu takiej rewelacji zdawała się zapomnieć o wszystkim innym - o tym, gdzie byli, kto ich szukał, o swoim niezręcznym wyznaniu, o świeżo zaleczonych ranach i niebezpiecznej magini, związanej w schowku. Zarzuciła Shiranowi ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie, do pocałunku, który sprawił, że odrobinę ugięły się pod nim nogi.
- Hm, hm. A ja? Ja nie zasługuję? - spytał Auth, ale kobieta znów go zignorowała.
- Jak ja nienawidziłam swojego życia. Nie macie pojęcia, jak nienawidziłam swojego życia - powiedziała, odsuwając się od półelfa i robiąc kilka kroków w tę i z powrotem, bo nie była w stanie ustać w miejscu.
- Wszyscy mieli pojęcie. Nie byłaś szczególnie subtelna, kiedy wpakowałaś się po kostki morskiemu wężowi do gęby i musiałem ratować ci skórę.
- Może - Nellrien niedbale machnęła dłonią. - Ale teraz? Teraz mogę iść gdzie chcę. Mogę popłynąć gdzie chcę. Mogę wrócić do domu i znaleźć ojca. Mogę... a chuj, mogę nawet pójść w piractwo i zawodowo zająć się robieniem Syndykatowi problemów. Mogę. Robić. Co. Chcę.
Roześmiała się jeszcze raz i opadła na plecy, na rozłożone dla nich posłanie. Rude włosy rozsypały się po futrze, którym było przykryte.
- No, najpierw trzeba wrócić - podsumowała tylko, ale nie wyglądała, jakby traktowała to jako coś niemożliwego.
Auth skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się jej z nieukrywanym rozbawieniem. Kobieta po chwili odwzajemniła jego spojrzenie, choć pozostała w pozycji leżącej, z rękami rozrzuconymi niedbale na boki. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, zanim Nellrien odezwała się pierwsza.
- Przepraszam, że drapałam cię pod dziobem.
- Nie szkodzi.
- Teraz wydaje się to odrobinę... protekcjonalne. Umniejszające - przyznała. - Nie wiedziałam, że mam do czynienia z demonem. Z demonem Usala, do tego.
- Czy gdybym pochodził od innego boga, miałabyś teraz mniejsze wyrzuty sumienia? - spytał Auth, przekrzywiając głowę. - Nie szkodzi. Niewiele czerpałem przyjemności w swoim ptasim życiu, a to było całkiem miłe. Jeśli chcesz, teraz też możesz. Podrapać mnie pod brodą, albo w innych miejscach.
Nellrien prychnęła i przewróciła oczami, do tego ograniczając swój komentarz wobec tej propozycji nie do odrzucenia.
- Odnosisz się do mnie ze zdecydowanie zbyt małym szacunkiem - stwierdził demon. - Nic mi nie zrobisz - kapitan stwierdziła od niechcenia i machnęła dłonią. - Za bardzo mnie lubisz.
- Jesteś zbyt pyskata.
Kolejny wybuch śmiechu rudowłosej odbił się od ścian pomieszczenia. Decydując się na zakończenie tego tematu, Auth zwrócił się do swojego towarzysza, choć w jego oczach niezmiennie błyszczały iskry rozbawienia.
- Braciszku? - powtórzył, ale nie poprawił Shirana, ani nie zaprotestował. - Po pierwsze, zawsze możesz porozumieć się ze mną mentalnie. Nie musisz mówić na głos, wystarczy, że skierujesz swoje myśli bezpośrednio do mnie. Niezależnie od tego, jak daleko od ciebie będę się znajdował, zawsze cię usłyszę, a ty mnie. Po drugie, choć nie mogę już zaglądać za zasłonę, jej cień wciąż we mnie żyje. Noc i ciemności mi służą, tak, jak teraz także tobie. Odrobinę. Będziesz szybszy, cichszy, będziesz lepiej widział w mroku. Ale... jest też pewna niewygoda. Nasze fizyczne jestestwa też są poniekąd połączone. Będę czuł twój ból, a ty mój. Z tego powodu nie powinieneś cierpieć jakoś bardzo, nie martw się - demon pochylił się nad nim. - Nie jest mnie łatwo zranić. A przynajmniej fizycznie, bo Nellrien już zraniła moje uczucia.
Kapitan podniosła się do pozycji siedzącej i znów przeczesała palcami włosy półelfa. Gdy padło jego pytanie, parsknęła takim samym śmiechem, jak wtedy, gdy to Auth próbował ją sprowokować.
- Jesteście siebie warci, jeden z drugim - podsumowała, nie udzielając w końcu żadnej odpowiedzi i zabierając rękę. - Możemy iść. Może ktoś jest na dole, poza młodym. Ja muszę coś zjeść. Jestem cholernie głodna.
Spoiler:
Brat Kruka:
Cecha sprawia, że Shiran może porozumiewać się telepatycznie z Authem, zaprzyjaźnionym demonem, niezależnie od okoliczności (pod warunkiem, że obaj żyją, naturalnie). Poza tym doskonale widzi w całkowitej ciemności i gdy w okolicy nie ma żadnego źródła światła, poza blaskiem księżyca i gwiazd, Shiran nabiera +1 do zręczności i +1 do skradania się, niemal zupełnie niknąc wśród cieni. Maksymalny możliwy poziom atrybutu/umiejętności, jaki może uzyskać dzięki temu bonusowi, wynosi 6. W całkowitym mroku i po chwili skupienia Shiran jest też w stanie dostrzec pulsowanie magii w przedmiotach wokół siebie i w generalnej okolicy.
Shirana i Autha wiąże też fizyczne połączenie, sprawiające, że ból jednego z nich jest odczuwany także przez drugiego, a w niektórych wypadkach otrzymana rana może objawić się także u towarzysza.
Powiązanie z demonem objawia się drobną zmianą w wyglądzie - włosy z tyłu głowy przechodzą mu w czarne, gęste pióra.
Dandre
W ciszy pokoju, jaki udostępniła im mroczna elfka, Yunana słuchała opowieści barda. Początkowo nic nie mówiła; oddychała miarowo i równo, a jej twarz schowana była za powoli schnącą burzą loków i oparta o pierś mężczyzny, nie wiedział więc, czy reagowała na jego słowa rozczarowaniem, niechęcią, albo jakimś oburzeniem, czy nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
- Czyli nie pustka - odezwała się w końcu. - Myliłam się, kto by pomyślał.
Uniosła lekko głowę, żeby poprawić się w miejscu.
- Nie wszyscy są stworzeni do pierścionka na palcu. To w sumie dobrze, że umiała to zrozumieć, bo nie każdy potrafi - coś na ten temat z pewnością wiedziała, nawet jeśli jej krótki związek z Torberosem był tak daleki od tego, o czym mówił Dandre, jak to tylko możliwe. Tam nie skończyło się to w zgodzie. Westchnęła cicho. - Czasem zapominam o tym, że byłeś starszy. Gdy byliście pogrążeni we śnie, chodziły po Kattok pewne plotki, ale nie we wszystkie łatwo było uwierzyć. Kto wie, może nawet nie poznałaby cię teraz. Chyba, że było to tak dawno temu.
Podniosła spojrzenie na młodą twarz Biriana, ale tylko na krótką chwilę. Zaraz położyła się wygodnie z powrotem.
- Musiała być wyjątkowa, skoro cierń tkwi w tobie do tej pory. Chciałabym ją poznać - uznała. - Mocno utkwiła ci w sercu, jak na kogoś, z kim nie zamierzasz spotkać się nigdy więcej.
Być może istniała przyszłość, w której Dandre znów trafiał na swoją dawną ukochaną, ale żeby do niej doszło, musiałby najpierw uciec mrocznym, a potem uznać, że czas opuścić Archipelag i ponownie odwiedzić Ujście. Nie leżało to w jego planach, choć kto wie - może ostatnie wydarzenia sprawią, że obudzi się w nim nostalgia, która jeszcze popchnie go w zaskakującym kierunku.
- Nellrien - powtórzyła kobieta cicho. - Zapomniałam, że też jest z nami. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie.
Nie miała nic do powiedzenia w reakcji na komentarz dotyczący blizn, ale też generalnie nie odezwała się więcej. Leżała bez słowa, wtulona w pierś barda, nie uciekając przed prostą pieszczotą. Gdy on zamilkł, ona też nie przerywała ciszy. I choć nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, w pewnym momencie Dandre poczuł, jak jego koszula pod twarzą wyspiarki wilgotnieje. Płakała bezgłośnie, a jedynym tego dowodem były zaciśnięte w pięści dłonie i słone łzy, wsiąkające w ciemny materiał. Rozpaczliwie próbowała myśleć i rozmawiać o czymś innym, ale wcześniej czy później musiały dopaść ją demony dzisiejszego dnia, nawet jeśli nieskutecznie robiła wszystko, by mężczyzna tego nie zauważył.
W kontraście do wszystkiego, co działo się teraz i wydarzyło się wcześniej w ich pokoju, zza ściany przebił się głośny śmiech Nellrien. Musieli z Shiranem dorwać się do butelki szybciej, niż oni, skoro kapitan już miała taki rewelacyjny humor. Żadne z nich nie uświadczyło, by kiedykolwiek była tak radosna na trzeźwo, więc było to jedyne wytłumaczenie. Nie był to problem; pijana Nellrien nie sprawiała kłopotów, wręcz przeciwnie, stawała się bardziej ugodowa i miała mniej samobójczych pomysłów, może więc wyjdzie to im wszystkim na dobre?
Gdy po długim milczeniu Dandre rzucił swoją propozycję, zorientował się, że Yunana już śpi. Wycieńczona fizycznie i emocjonalnie, w pewnej chwili po prostu padła. Jej rzęsy były mokre, a jedna z dłoni wciąż zaciskała się na materiale koszuli barda, lecz mimo to udało mu się jakoś uwolnić bez budzenia jej. Jeśli chciał, zdołał ją nawet przełożyć, tak, by leżała normalnie, wzdłuż łóżka, z głową na poduszce. Nic nie wyrwało jej z głębokiego snu, jakiego rozpaczliwie potrzebowała. W chłodnym świetle kryształu wyglądała równie pięknie, jak wtedy, gdy padał na nią blask zachodzącego słońca - niezależnie od tego, czy spod jej sukni wychylały się równe, proste blizny, czy też nie.
Bard mógł po cichu opuścić pomieszczenie i zamknąć za sobą drzwi. Gdy przechodził obok pracowni, usłyszał przytłumione rozmowy, ale nic, co byłby w stanie zrozumieć z korytarza. Po zejściu na dół trafił na siedzącego w fotelu Jalena. Chłopak jadł coś i nerwowo zerkał w stronę klatki schodowej, prowadzącej zarówno w górę, do nich, jak i gdzieś niżej, do piwnicy.
- O, Dandre - marynarz zagadnął go. - Myślałem, że zostaniecie już tam, na górze, a tu proszę, najpierw Neela, teraz ty. Jak się czujesz? Jak ta twoja rana? To leczenie nie wyglądało najlepiej. Neela nie za bardzo chciała ze mną gadać, więc nawet nie wiem.
Pociągnął łyka z kubka, który trzymał w drugiej dłoni.
Dla barda nie liczyła się jej reakcja sama w sobie. Nadal był zbyt zdziwiony tym, że słowa w ogóle wypływały z jego ust, by skupiać się jeszcze na tym, jak odbierała je wtulona w niego kobieta.
Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy odezwała się po jakimś czasie.
- I najlepszym powinie się czasem noga. A może zobaczyłaś we mnie coś, z czego sam jeszcze nie zdałem sobie sprawy? – mruknął, odsuwając od niej na moment rękę, kiedy uniosła nieco głowę, by poprawić się w miejscu. Pokiwał powoli głową, choć nic nie mówił, pogrążony w myślach. Nie często zastanawiał się nad tym, co zostawiał za sobą, gdy odchodził. Svenia była w tej kwestii jednak wyjątkiem, przed którym oczywiście bronił się rękami i nogami.
Nim ulegał i pisał.
Wzruszył ramionami, kiedy wspomniała o jego wieku. Niby skąd miała wiedzieć? Sam najpewniej nie uwierzyłby w podobne plotki, a tak naprawdę znali się ledwie od kilku chwil. Nie widziała człowieka, który przed niemal rokiem przybył tutaj na pokładzie Starej Suki, a jeno młodego żaka, może nieco zbyt śmiałym jak na tak gładkie lico. I o trochę zbyt smutnym wejrzeniu, kiedy na zbyt długą chwilę zatrzymuje się w tańcu.
- Och, nie dziwię ci się. Któż by wierzył w takie farmazony? – zaśmiał się cicho, po czym przymknął na chwilę oczy. Uniósł później rękę nad głowę i sunął wzrokiem po swojej dłoni i smukłych palcach. – To prehistoria. Byłem parę lat starszy i trochę bardziej pokiereszowany… Ale myślę, że by mnie poznała. Przyjemnie jest sądzić, że i ona mnie pamięta.
Opuścił rękę z powrotem na łóżko i wsunął ją sobie pod głowę. Uśmiechnął się lekko do Yunany, kiedy zobaczył, że jej oczy powędrowały ku jego twarzy. – Chyba była. W tamtej chwili, dla tamtego człowieka stanowiła ideał – mruknął, raz jeszcze przymykając na chwilę oczy. – Tak? Jesteście tak samo… bezpośrednie. I bezwstydne. Może byście się polubiły – uśmiechnął się do siebie. A może cisnęłaby w ciebie zaklęciem. Nie bywała zaborcza, ale nie musiała być. Charakteru jednak bynajmniej jej nie brakowało. Westchnął teatralnie, a niewielki uśmieszek wciąż tańczył mu w kącikach ust.
- Przekleństwo poety. Czuję za bardzo.
Choć odszedł, to nigdy nie widział tego jako prawdziwego końca. Nigdy tak naprawdę nie dopuścił do siebie myśli, że mógłby w istocie nie spotkać jej nigdy więcej. I nieważne, gdzie nie zagnałaby go pogoń za przygodą, gdzieś z tyłu głowy pozostawała myśl o tym, by jednak zawrócić, udać się do Oros i choćby z nią porozmawiać. O rzeczach najbardziej błahych, tak jakby czas zatrzymał się w trakcie ich rozłąki, jakby nie miała żadnego znaczenia. Z każdą kolejną mijającą wiosną to pragnienie narastało, a wraz z nim niepokój. Lęk nie przed odrzuceniem jako takim, a przed czymś o wiele gorszym. Przed obojętnością.
- Na pewno – stwierdził krótko, wplątując dłoń w jej piękne, ciemne włosy. Trwali w milczeniu. Bard wsłuchiwał się w jej rytmiczne oddychanie i niemal bezmyślnie, choć czule, gładził ją po głowie. Przez jakiś czas wydawało mu się, że sam może zacząć odpływać do krainy snu, jednak wtedy poczuł ślad wilgoci na swojej koszuli. Odsunął lekko głowę, by spojrzeć w dół, na kobietę. Jej siła też musiała mieć swoje granice. Tak jak i on starała się robić dobrą minę do złej gry, interesując się nawet tym, co gryzło mężczyznę, ale w końcu musiała pęknąć. Straciła dziś zbyt wiele, wycierpiała zbyt dużo, by móc po prostu uspokoić oddech i zniknąć w kojącej ciemności, nawet jeśli bardzo by tego chciała.
- Hej, piękności… – mruknął cicho, przytulając ją trochę mocniej. Oparł policzek na czubku jej głowy, przymykając na chwilę oczy.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję. A ty jesteś bardzo… bardzo dzielna – szepnął.
Drgnął lekko, gdy zza ściany przebił się do nich głośny śmiech Nellrien. Czuł jak brew mimowolnie wędruje mu w górę, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Niech się weselą. Bogi mu świadkiem, że każdy z nich tego potrzebował. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości, ale prędko je od siebie odegnał.
Jego następne słowa zawisły w ciszy ciemnego pomieszczenia. Nie wiedział kiedy zasnęła, ale cieszył się, że odnalazła chwilowe ukojenie. Powoli oswobodził koszulę z jej zaciśniętej dłoni i sprawnie wysunął się spod jej głowy, delikatnie kładąc ją na materacu łóżka. Nie pierwszy to raz wymykał się z objęć śpiącej kobiety. Tym razem zamierzał jednak wrócić.
Stanął obok łóżka, po czym nachylił się i wsunął ręce pod kark i talię krawcowej, by zaraz delikatnie unieść ją i przełożyć jej głowę na poduszkę. Uśmiechnął się lekko, kiedy skuliła się nieznacznie, wciskając policzek głębiej w… puch?
Sięgnął po narzutę, by okryć ją i iść na dół, ale zatrzymał się na chwilę. Obserwował w jaki sposób chłodne światło kryształu rozpływa się po jej umęczonym ciele i czuł, że wzbiera w nim zachwyt. Dłuto Dalala nie stłamsiło jej piękna. I choć mówił jej to wcześniej, choć szeptał jej do ucha o błogosławieństwach Krinn, którymi bogini niechybnie jeszcze ją obdarzy, choć robił to wszystko całkowicie szczerze, to poczuł jak narasta w nim absolutna pewność. Tego kwiatu nie udało im się zdeptać. Przykrył kobietę i cicho wymknął się z pokoju, niemal bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Zignorował dźwięk rozmów dochodzący z pracowni i skierował się prosto na dół. Pozdrowił Jalena krótkim skinieniem głowy i podążył wzrokiem za jego nerwowym spojrzeniem. Neeli ani widu, ani słychu. Wątpił, by wstąpiła do wesołej gromadki, więc… Na Bogi, co ona tam robiła?
Powinien iść za nią. Już teraz.
Przycisnął kciuk do skroni i zaczął kreślić nań kółka, nim z westchnieniem opadł na jeden z foteli.
- Na Bogi… Też tak sądziłem – burknął, wspierając głowę na dłoni. Przeniósł wzrok na Jalena, po czym wzruszył ramionami. – Ze mną wszystko w porządku. Raczej nie grozi nam powtórka z rozrywki, ale, w razie czego, nie wahaj się dać mi po mordzie – uśmiechnął się niemrawo, po czym machnął ręką. – Jestem tylko zmęczony. Dobrze się zasklepiła. Zaskakująco dobrze. Chlastali mnie już gorzej… – machnął ręką w okolicy swojej klatki piersiowej. – …ale te dziadkowe czary bolały jak skurwysyn. Grosze od chłosty – wydął lekko usta.
– Nie mam pojęcia, jak Yunana przez to wszystko przebrnęła – pokręcił głową, milknąc na chwilę.
- A ty jak się trzymasz, bohaterze dnia? Dobrze jest wyzwolić damę w opresji? – uśmiechnął się szczerze do młodzika, a jego zmęczone oczy na chwilę rozjaśniły się nieco. – Wiersze o takich piszą! – zaśmiał się cicho.
Jego wzrok wbijał się jednak w drzwi do klatki schodowej.
- Poszła do tej wiedźmy? – zapytał o oczywistość, oddalając od siebie ten nieprzyjemny moment, w którym będzie musiał wstać i iść za nią. Westchnął jeszcze raz.
- Muszę z nią porozmawiać… I napić się. Niekoniecznie w tej kolejności. Co to – zapytał, kiwając głową w stronę kubka.
- No... tak wyglądało - chłopak uniósł brwi i pokiwał głową. - Bardzo źle. Bardzo boleśnie. Wy wytrzymaliście, bo to pewnie nie było najgorsze, co musieliście w życiu znosić, ale biedna Yunana... Biedna. Śpi już pewnie?
To przypuszczenie było dość oczywiste; po tym, co przeszła, zostawienie jej samej byłoby kompletnym dnem empatii, a ona sama była zbyt wyczerpana, by wytrzymać długo na nogach. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile dodatkowego bólu musiała wycierpieć przy leczeniu. Żaden z nich nie był w stanie nawet wyobrazić sobie tego, co przetrwała - nawet Dandre, któremu przecież wszystko opowiedziała, mimo, że w wielkim skrócie i pobieżnie, bez wdawania się w szczegóły. To były tortury. Czyste tortury, na jakie sobie nie zasłużyła.
- Och. Ja? - Jalen zaśmiał się sucho i opuścił wzrok. - Nie myślałem o tym w ten sposób. To było kompletnie... nierealne. Robiłem, co mogłem. Neela mi pomogła z tymi węzłami...
Zamilkł na moment, zastanawiając się nad czymś.
- W sumie to dobre uczucie - stwierdził w końcu. - Świadomość, że udało się ją stamtąd wyciągnąć. Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia w całym tym nieszczęściu. Gdyby było godzinę, dwie później, pewnie zdejmowalibyśmy z tych wstęg jej martwe ciało. Cieszę się, że nie musiało do tego dojść - westchnął. - To okropne. Jak weszliśmy za tę kotarę i zobaczyliśmy, co tam jest, myślałem, że mnie rozniesie. Starałem się ją potem owinąć, schować, oddać jej trochę godności, z której ją odarli, ale miała takie puste oczy... Nie wiem, czy w ogóle ją to obchodziło, chociaż trochę.
Podniósł wolną dłoń i obejrzał ją z obu stron, jakby szukał na niej śladów krwi wyspiarki. Nie było ich tam; dopiero teraz też Dandre zwrócił uwagę na fakt, że włosy chłopaka były wilgotne i tak samo, jak bard, przebrany był on w czystą koszulę o za krótkich rękawach.
- Nie tak wyobrażałem sobie dzień, kiedy będę miał nagą kobietę w ramionach - spróbował zażartować. Zreflektował się zaraz po tym. - To znaczy... taką. Mam na myśli taką. Inne miałem... oczywiście. Inne niż Yunana. Więcej, niż jedną.
Westchnął znów i przetarł swoją młodą twarz.
- Szkoda mi jej. Tak po prostu. Może ktoś napisze o mnie wiersz. To byłoby... miłe.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie. A przynajmniej nie sądzę. Poszła do łaźni, czy jak to tu nazywają - Jalen skinął kubkiem w kierunku schodów. - Mały basen na dole, przez ścianę wpływa czysta woda, wypływa przez drugą. Jak na kogoś, komu za ścianą jebie kwasem przez pająki, te elfy mają całkiem niezłe udogodnienia. Pomyślałbyś, że tu będzie tak podobnie, jak u nas? Domy. Powozy. Ubrania. Pałace. Instrument przecież nawet dostałeś. Gdyby ktoś jeszcze wczoraj spytał mnie, jak wyobrażam sobie takie miejsce, powiedziałbym, że... nie wiem. Może powiedziałbym, że mieszkają w jaskiniach. Jak dzicy z północy. A tu proszę, w jaskini wybudowali sobie miasto.
Zakręcił kubkiem.
- Nie wiem co to. Smakuje jak mocne wino, trochę gorzkie. Czuję posmak grzybów. To chyba nie to samo, co przynieśli wcześniej. Tamto się skończyło.
Nie czekając, aż Birian potwierdzi, wstał i złapał ze stołu butelkę, by przejść te kilka kroków i wręczyć ją rozmówcy. Nie było więcej kubków, więc musiało to mu wystarczyć.
Bard jeno skrzywił się lekko i pokiwał głową, nie chcąc wdawać się w dalsze szczegóły zaskakująco bolesnego leczenia. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy w nieco normalniejszych warunkach, nie wolałby dać swojej ranie zagoić i zabliźnić się naturalnie, miast oddawać się w ręce podziemnego medyka. Boleśnie zdawał sobie też sprawę z tego, że oberwał z nich wszystkich najmniej, a mag uporał się z nim w ledwie kilka chwil, podczas gdy Yunana wiła się pod dotykiem jego pomarszczonych dłoni zdecydowanie zbyt długo.
- Szczerze? Chyba jeno czary tej piekielnej wiedźmy były gorsze od tego, co nazywają tutaj leczeniem. Wolałbym znów znaleźć się na pręgierzu – westchnął i uciekł wzrokiem w bok, drapiąc się w zamyśleniu po policzku. – Tak, Bogom dzięki. Jest… zaskakująco silna, ale nie wyobrażam sobie, by potrzebowała teraz czegokolwiek bardziej od snu – stwierdził kiwając powoli głową. Rozluźnił nieco mięśnie, rozlewając się po fotelu niczym kot przelewający się pomiędzy kratami ogrodzenia. Nie chciał myśleć o bólu, który musiała przetrwać jeszcze przed tym nieboskim leczeniem. Mówiła, że dość szybko straciła przytomność, ale jak wiele naprawdę to zmieniało? Jak niesprawiedliwym był ten świat, że opadło to akurat na nią? Tylko dlatego, że wcześniej Bogowie spojrzeli na nią łaskawym okiem i obdarzyli nietuzinkowym pięknem, które tak bardzo chciano tutaj zbrukać. Uśmiech na ustach barda rozszerzył się nieco, a on sam pochylił się do przodu i poklepał Jalena po ramieniu, kiedy ten opuścił wzrok.
- A któż inny? Spisaliście się z Neelą wybitnie – odchylił się z powrotem do tyłu, opuszczając się na oparcie fotela. – Czymże jest bohaterstwo jeśli nie robieniem tego, co w naszej mocy, w chwili kiedy wielu po prostu by skamieniało? – rzucił, po czym też zamilkł, wpatrując się w Jalena ze szczerą ciekawością. Uśmiechnął się, kiedy młodzik w końcu się odezwał, ale zaraz po tym zmarszczył czoło i pokręcił głową.
- Dzięki wam przeżyła. O niczym innym nie musimy teraz myśleć. Los się do nas uśmiechnął, nie mogę zaprzeczyć… Ale to nie on wszedł tam na górę, tylko wy – rzekł, po czym znów zamilkł na krótką chwilę. Zacisnął usta w wąską kreskę, a jego palce zastukały w podłokietnik.
- Nie dziwię się. Sam… sam byłem gotów rzucić się z gołymi rękami na tę sukę i jej pana, kiedy opuścili kotarę. Mimo tłumu wokół, mimo świadomości, że mogłaby rozgnieść mnie machnięciem dłonią… Tylko widok was, tam w górze, sprawił, że nie wybuchłem – westchnął cicho, po czym przekrzywił głowę.
- Myślę, że była ci wdzięczna, nawet jeśli tego wtedy nie wyraziła. Zrobiłeś dobrze.
Zmrużył nieco oczy, kiedy chłopak uniósł dłoń i zaczął się jej przyglądać. Był sobie w stanie wyobrazić co teraz myślał. Jednak miast skomentować jakkolwiek to, co mogło przebiegać mu przez głowę, przeniósł wzrok trochę wyżej, na jego wilgotne włosy.
- Widzę, że i tobą zaopiekowali się nasi dobrodzieje – uśmiechnął się. – Nadal trochę trudno mi uwierzyć, że trafiły się w tym tłumie jakieś przyjazne nam twarze… – mruknął. Chciał dodać coś jeszcze, ale słowa Jalena sprawiły, że ugryzł się w język i desperacko spróbował zdusić narastający w nim śmiech.
Iskierki rozbawienia tańczyły w oczach barda, a jego usta mimowolnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Och, ależ oczywiście. I nie wątpię, że w swoim czasie jeszcze niejedna się w nich znajdzie… – zaśmiał się cicho, wreszcie poddawszy się rozbawieniu, ale nie było w tym krzty szyderstwa. – Nawet jeśli o taką może być trudno. Nie trafiają się zbyt często – mruknął, po czym klepnął kilka razy młodzika po plecach.
Odchylił się z powrotem w fotelu i kiwnął głową, momentalnie posępniejąc. Milczał przez chwilę, chyba uznawszy, że nie ma w tej kwestii niczego więcej do powiedzenia.
- Napisze – stwierdził tylko. – Zasłużyliście na to, by o was pamiętano – uśmiechnął się lekko.
Uniósł lekko brew. Nie miał bladego pojęcia, że znajdowało się tutaj cokolwiek poza piwnicą. Mroczni… zaskakiwali go raz za razem.
- W życiu by mi to przez głowę nie przeszło – uznał, marszcząc czoło. – Z drugiej strony, skłamałbym mówiąc, że kiedykolwiek myślałem o tym, jak w ogóle mogliby mieszkać, żyć. Ich istnienie było dla mnie jeno mrzonką, bajeczką, którą straszy się dzieci, żeby nie wałęsały się nigdzie po zapadnięciu zmroku. – cmoknął i podrapał się po sprószonej zarostem brodzie.
- Niesamowite jest to, że mimo tego wszystkiego, tej ciemności, pieprzonych pająków wielkości koni i szaleństwa, które zwą sztuką… Teraz wydaje mi się, że mogą nawet żyć lepiej niż niejedni z moich rodaków… Chociaż, cholera wie. Zdaje się, że siedzimy u jakichś szlachciców, więc może ten basen nie powinien mnie tak dziwić. Byle kto raczej nie bawi się na balu u… króla? Jebany dziadyga – wyglądał jakby miał splunąć, ale powstrzymał się myślą, że jest przecież gościem. Bez słowa przyjął butelkę i pociągnął z niej kilka głębszych łyków. Tym razem nie pozwolił trunkowi zatrzymać się na języku zbyt długo. Nie interesował go smak, jeno efekt.
Ciepło powoli rozlewało się po jego przełyku i podbrzuszu, kiedy odstawiał butelkę na stół z cichym stuknięciem.
- Nie jest złe – wzruszył ramionami. – Choć tęskno mi za winem z Oros, Bogowie, jak tęskno – westchnął ciężko. Przez chwilę patrzył na butelkę, bijąc się z własnymi myślami. Miał w głowie kompletną pustkę i doprowadzało go to do szewskiej pasji. Nie miał pojęcia, co mógł jej powiedzieć. Może wykroczyli już poza słowa? Może naprawdę powinien zostawić ją w spokoju?
Uniósł wzrok na Jalena. Zaopiekowałby się nią? Czy jego milczenie nie byłoby dla niej lepsze od jakichkolwiek słów, które sam mógł wypowiedzieć?
Spojrzał w stronę drzwi i westchnął jeszcze raz.
- Chyba spierdoliłem sprawę – zastukał palcami w stół i podniósł się na nogi. Jednak na razie jeszcze nigdzie nie szedł, jeno opierając się o mebel.
Jalen uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową.
- Kamieniałem na początku, jak cokolwiek się działo. Tak z półtora roku temu, kiedy kapitan Maver przyjęła mnie do załogi. Strasznie się na mnie wściekała wtedy, pamiętam - przyznał. - Sporo czasu zajęło mi przełamanie się, żeby działać, nawet jeśli sytuacja mrozi ci krew w żyłach. Ale byłem dużo młodszy. Wiem, że nadal jestem młody, ale wciąż. Przez te półtora roku dużo się wydarzyło. Inna sprawa, że kapitan Maver wściekała się wtedy na wszystkich, więc to chyba nie był wyznacznik mojej skuteczności jako załoganta.
Spojrzał na Biriana i wysłuchał go do końca, zapijając jego miłe słowa winem. Jego spięte ramiona wyraźnie rozluźniły się nieco. Może potrzebował to usłyszeć po tym wszystkim, do czego doszło. Stracił swoich towarzyszy ze statku, stracili też Aremani, więc stwierdzenie, że przynajmniej jedną rzecz zrobił dobrze, musiało zdjąć z niego pewien ciężar.
- Dziękuję - odpowiedział tylko, a potem znów skinął głową. - Tak. Przyszła tutaj ta... elfka. Nie pamiętam, jak ma na imię. Rozmawiałem z nią chwilę. Całkiem nieźle mówi we wspólnym i mówi, że to dlatego, że Trisaf ją uczył i z nią ćwiczył. On jest zwiadowcą, wiesz? Jednym z tych, którzy wychodzili na powierzchnię jakimiś ich tajnymi przejściami i robili rekonesans przez ostatnie lata. Już nie wiem, czy mówili o tym jeszcze wtedy, kiedy tu byliście wszyscy, czy potem, kiedy rozmawiałem z nią sam - podrapał się w skroń. - Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. O tych przyjaznych twarzach. Staram się nie wpadać w paranoję, bo gdyby życzyli nam źle, w ogóle by nie ryzykowali, prawda?
Zaśmiał się cicho i wyprostował, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Ciemne zasłony, za które nie pozwolono im wyglądać, zasłaniały widok z okien, ale sam pokój był utrzymany w dość eleganckim stylu. Choć nie mógł równać się z pałacem Zeritha Dalala, wciąż nie była to chata z jedną pryczą. Meble były miękkie, każda z poduszek haftowana, a rozświetlające salon kryształy - smukłe i elegancko fasetowane. Pod nogami Jalena leżał pleciony dywan, poplamiony krwią Shirana, a pod szezlongiem pozostał wyciągnięty z półelfa miecz. Nikt się póki co nie kwapił, żeby zrobić z tym porządek.
- On chyba nie był królem - doprecyzował Jalen, choć z wahaniem. - Elfka mówiła, że mają cesarzową, Zumarę, której służą wszystkie klany. Dalal? Nie wiem kim był. Nie pomyślałem, żeby spytać, nie chciałem o nim rozmawiać. Ale tak, na pewno jest wysoko postawiony. Mam nadzieję, że spłonął razem ze swoim pałacem - westchnął.
Podążył spojrzeniem za wzrokiem barda i poprawił się w miejscu. Po chwili wstał i podszedł do stołu, z którego podniósł kosz z jedzeniem. Podszedł z nim do Biriana, by wyciągnąć go w jego stronę. Wewnątrz znajdowały się obce im owoce, a może warzywa, zimne już, smażone mięso niewiadomego pochodzenia i coś, co wyglądało jak rozpłaszczone, jasne bułki.
- Zjedz coś lepiej. Wszyscy powinniśmy coś zjeść. To żółte, podłużne jest nawet smaczne, takie trochę słodkie. I to pieczywo też jest całkiem w porządku - znów zerknął w stronę drzwi. - Do czegokolwiek między wami doszło... nie wiem, Neela nie powiedziała, kazała mi się tylko zamknąć, zabrała butelkę i poszła z nią na dół... nie wydaje mi się, żeby teraz był dobry moment, żeby zawracać jej głowę. Wyglądała na bardzo wzburzoną. Nie sądziłem, że potrafi wykrzesać z siebie takie emocje. I że ktoś taki, jak ona, tak po prostu każe mi się zamknąć. Z drugiej strony, nie znam jej długo. Nie osobiście, w każdym razie.
Postawił jedzenie na niewielkim stoliku przy fotelu.
- Chociaż... minęło już trochę czasu. Może się uspokoiła - wzruszył ramionami.