Siedziała wytrwale, chcąc chyba bardzo pozbyć się tego cholerstwa z pleców. Byłem dokładny i metodyczny. Czasem chyba aż nazbyt, patrząc na to jak czerwone były plecy Nellrien po przeprowadzonym zabiegu. Nie ostał się jednak ani gram jebanej złotej farby. Co jeszcze ciekawsze, nie byłem w stanie też odnaleźć niewolniczego znaku na jej łopatce. Czy to... Co to oznaczało? - Dla jednych samokrytyka, dla drugich oczywiste określanie charakteru. Jak zwał tak zwał - rzuciłem z udawaną obojętnością. Nie spieszyłem się z ogłoszeniem rewelacji, które odkryłem. Pozwoliłem sobie na jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie na kobietę, a chwilę potem oddałem się w jej ręce. Ta rozsznurowała koszulę i płynnym ruchem (na ile pozwalał zesztywniały materiał) zdjęła ją ze mnie. - Doświadczona? - zapytałem z lekkim rozbawieniem, ale widziałem że pani kapitan nie ma siły na żarty. Spodnie zresztą zniknęły podobnie szybko.
Pozwoliłem jej zmyć zaschniętą krew z moich pleców i brzucha. Nie chciałem, by robiła mi za służkę, więc pozwoliłem jej obmyć się tylko w miejscach, których nie widziałem lub nie byłem w stanie sięgnąć. - Nie z jakimś tam demonem, a z Authem - wyjaśniłem cierpliwie, bo tak przecież tłumaczyłem też to sobie. - I tak bym zrobił to, o co mnie prosił... - Naprawdę, takie wytłumaczenie sprawiało, że jakiś wewnętrzny krzyk w mojej klatce piersiowej, skutecznie milkł. Do czasu...
Auth zademonstował się całej swojej okazałości, na prośbę Nellrien zresztą. Znów mogliśmy podziwiać klona Shirana, a prawdziwą powłokę kruczego demona. Robiła wrażenie nawet teraz, ale tym razem już nie cofałem się o krok, ani nie wstrzymywałem powietrza. Jego uśmiech jednak dalej mnie przerażał.
Obserwując kątem oka reakcję Nellrien, zabrałem się za przeglądanie pozostawionych ciuchów. Nic niezwykłego, za to w ciemnych kolorach. Wygrzebałem najciemniejszą koszulę i spodnie jakie znalazłem i przywdziałem się w nie, zastanawiając się, czy Nellrien Maver naprawdę niczego się nie boi. Bo proszę was, brak oddechu tylko przez chwilę? Sam dygałem przecież tak, że niejeden by mnie wyśmiał.
I tak właśnie wesoło przebiegała rozmowa do momentu, w którym nie wspomnieli o piórach.
- Jakie pióra we włosach? - zapytałem, nie panując nad zadziwionym tonem głosu. Ręce bezwiednie powędrowały w kierunku głowy, a rozprostowane palce przeczesały włosy, tak jak miałem w zwyczaju to robić. Było okej.... Przez chwilę, bo po jakimś czasie przeszło to w gęste, czarne pióra.
- Mówiłeś, że nie zmieni to mojego wyglądu na stałe, więc to tylko chwilowe, co nie? - Ton uspakajający był tu bardziej dla mnie, niż kogokolwiek innego. Poza tym, bardzo nie podobała mi się mina Autha.
Słuchałem co mówił, ale aż mi zabrakło tchu. - Umierałem... - Słowa ledwo wypłynęły z moich ust. Obserwowałem, jak pokazuje bliznę na swoim brzuchu. Jak próbuje wytłumaczyć mi, czego był tak naprawdę świadkiem. A w mojej głowie rozbrzmiewały tylko słowa "związać". - Jak to związać, Auth? Co to, kurwa smutna jej mać, znaczy? - Już nie było spokoju, a lekkie poddenerwowanie. Wyprostowałem się, spoglądając głęboko w oczy, wydawało mi się do niedawna, przyjaciela. Czy dalej nim był? - Zostałem oficjalnie niewolnikiem? Ona straciła swoje piętno - Wskazałem na Nellrien, jakby rozmowa wcale jej nie dotyczyła. - I to ma działać tak samo? - Uniosłem koszulę, wskazując bliznę po świeżo zagojonej ranie. Nie wybuchłem, ale płomień nieco zapłonął. Miks uczuć, jaki we mnie rozgorzał, sprawiał że nie wiedziałem co się dzieje. Wszystko było takie nierealne i odległe. Obce. Zacisnąłem mocno ręce w pięści, tak że kłycie zbielały. - Chcę wiedzieć wszystko, Auth... Bez czarowania i pierdolenia od rzeczy. Co to znaczy, że mnie związałeś z samym sobą... - Możliwe, że brzmiałem groźnie - nie wiem. Tak samo jak nie byłem w stanie nazwać paniki, wymieszanej ze strachem, złością i nerwami...
Yunana znów uniosła kąciki ust w cieniu uśmiechu, spoglądając na wspomniane przez barda poduszki. Nie znali się długo, ale dobrze wiedział, że w innych okolicznościach miałaby do tego jakiś komentarz, odpowiedź nasuwającą się samą z siebie, na temat poduszek i niknięcia wśród nich niekoniecznie samemu. Teraz jednak wciąż była przygaszona, a ten płomień, który przyciągał Biriana jak ćmę do świecy, ledwie się tlił - nawet jeśli definitywnie wciąż gdzieś tam był.
- Gdybyś był bez serca, ktoś taki, jak Neela, nie wodziłby za tobą oczami jak ufny szczeniak - kobieta wzruszyła lekko ramionami. - I może się mylę, ale wydaje mi się, że pod tą teatralną, niefrasobliwą maską, jaką lubisz zakładać, kryje się ktoś, kto ma do zaoferowania znacznie więcej. Tylko może nie znalazł się jeszcze nikt, komu byłbyś skłonny to wszystko oddać. A może już się znalazł, tylko z jakiegoś powodu oddać nie chcesz, albo nie możesz?
Pochyliła się nad nim, a wilgotne, kręcone włosy zsunęły się z jej ramienia i zawisły nieopodal jego głowy. Chłodne światło kryształów przeświecało przez nie, rzucając tańczące cienie na jej twarz.
- Ludzie nie są najbardziej nadzy i odsłonięci wtedy, kiedy zrzucają z siebie ubrania i toną w namiętności, a dopiero potem - mówiła cicho. - Kiedy leżą obok siebie po wszystkim, uspokajając oddech i bicie serca. Wtedy dopiero widzisz prawdę w ich oczach, myśli odarte z kłamstw, jakimi karmią innych i samych siebie. Żeglarzy, zmęczonych życiem na morzu i samotnością, na którą nie mają wpływu. Kobiety, zamknięte w domach, z dziećmi lub bez nich, bez celu w życiu, traktowane przez mężów jak coś, co im się należy i o co nie trzeba już dbać. Ludzi tak przetyranych życiem, że nie sądzą, że mają jeszcze cokolwiek do zaoferowania drugiej osobie. Albo takich, których serca zostały wydarte gdzieś daleko, z kimś innym, przez co teraz w piersi zieje im pustka. Widziałam je wszystkie. Jedno z tych spojrzeń widziałam też u ciebie. Zbyłeś mnie żartem, nie chciałeś o tym rozmawiać - znów uśmiechnęła się lekko, a potem się wyprostowała. - Ale nadal możesz, jeśli tylko chcesz.
Położyła się obok niego, choć zachowywała dystans. Ani ich dłonie, ani ramiona nie stykały się ze sobą. Yunana splotła palce na brzuchu i wpatrywała się w sufit, ten sam, który oskarżycielsko obserwował barda. Ją też musiało interesować, co działo się z pozostałymi, gdy Zerith Dalal czynił z niej swoje makabryczne dzieło.
- To ty wybłagałeś, żeby zostawili mnie przy życiu - wtrąciła cicho. - Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdyby ta wiedźma nie obiecała ci, że nie umrę dziś dla sztuki. Chociaż nie, wiem. Wiem bardzo dobrze - w jej głosie zabrzmiała gorycz.
Gdy Dandre rozrzucił ręce na boki, Yunana po chwili wahania podniosła się i przysunęła bliżej, a potem oparła wilgotną głowę o jego ramię i objęła go, bez słowa wtulając się w jego oszpeconą blizną klatkę piersiową. Być może brakowało jej słów, którymi mogłaby go pocieszyć, może wiedziała, że czasem wystarczy tylko być obok, a może sama tego potrzebowała. Nie było w tym niczego dwuznacznego, niczego, co prowadzić miałoby do tego, przed czym tak panicznie umknęła Neela. Wyspiarka przytulała się, a Dandre czuł bliskość jej ciepłego ciała i nie wiedział, czy to ona stanowi w tej chwili większe wsparcie dla niego, czy on dla niej - dwoje ludzi, co by nie mówić wciąż sobie obcych, wyrwanych ze swojego świata i wrzuconych w inny, okrutny i pełen nienawiści. Zapewne dokładnie tego samego potrzebowała też białowłosa szlachcianka, ale cóż, nie miała w tej chwili nikogo, kto mógłby jej to dać. Tak czy inaczej, Dandre miał rację, niewiele mogli zrobić teraz i tutaj, musieli poczekać do jutra. Włosy Yunany jakimś cudem nadal pachniały cytrusami z jej ogrodu, przypominając, że gdzieś tam daleko wciąż świeciło słońce.
- Ja też pomogę - szepnęła po długim milczeniu. - Nawet jeśli nie jestem magiem, ani wojownikiem. Aias kiedyś uczył mnie, jak trzymać miecz, jak odbijać ciosy, chociaż to... to nie było na poważnie i nie wiem, czy cokolwiek pamiętam. Ale pomogę, jak potrafię. Nie zamierzam być dla was ciężarem i nie zdechnę tu, jak robak, pod ziemią. Musicie mi tylko mówić, co mam robić. Ty i Shiran. Musicie nas poprowadzić - powiedziała zdecydowanie, mimowolnie wracając do narracji, w której nawet jeśli nie byli bohaterami, to na pewno stanowili dwójkę najbardziej tu doświadczoną.
Shiran
Gdy w Shiranie zaczął wzbierać płomień, wywołany natłokiem emocji i będący naturalną reakcją na dość szokujące wyznanie demona, wyraz twarzy Autha nie uległ zmianie, ale u jego stóp zaczął kłębić się gęsty dym. Zupełnie jakby ciemność gromadziła się pod nim i pulsowała, raz po raz wystawiając swoje macki to w jedną, to w drugą stronę. Żadne z nich nie było zaznajomione z tą jego formą na tyle, by wiedzieć, co to może oznaczać, więc Nellrien w końcu cofnęła się o te kilka kroków i weszła za jedno z krzeseł - tak jakby miało to ocalić ją przed okrutną śmiercią z wypalonymi oczami, jaka mogła nastąpić w każdej chwili.
- Co? - spytała tylko, trochę nieprzytomnie, gdy półelf wspomniał jej znamię, ale to nie był moment na uświadomienie jej nowo odzyskanej wolności; nie w momencie, gdy istniała spora szansa, że Shiran właśnie ostatecznie stracił swoją własną.
- Ocaliłem ci życie - podkreślił Auth chłodno, nie odrywając spojrzenia złotych oczu od swojego towarzysza. W jego źrenicach też zdawał się tańczyć mrok. - To jest pierwsze, na czym powinieneś się skupić, elfie.
Musiał oczekiwać wdzięczności, choćby odrobiny. Nie spodziewał się, że czekało go pod tym względem rozczarowanie. Po chwili jednak czarne skrzydła, które napięły się nieco, jakby gotowe były do wystrzelenia na boki, wróciły na swoje miejsce, a drapieżność w oczach demona i dym spod jego stóp zniknęły. Może reakcja Nellrien trochę go przystopowała.
- Powiem ci wszystko. Opowiem ci o sobie. Jak to zrobię, to będziesz rozumiał. Wszystko będziesz rozumiał.
Spojrzał na kapitan, potem pytająco na Shirana, ale jeśli mężczyzna nie uznał, że chce przy tym być z Authem sam na sam, on też nie poprosił jej, żeby wyszła. Kobieta zacisnęła dłonie na oparciu krzesła i czekała, nie wtrącając się. Gdyby jednak półelf nie życzył sobie jej towarzystwa i nie chciał, żeby była świadkiem tego wyznania, rudowłosa bez słowa skinęła głową i opuściła pomieszczenie, zaciskając tylko po drodze dłoń na jego ramieniu, w geście niemego wsparcia.
- Byłem demonem Usala - zaczął Auth cicho. - Narodziłem się po Bitwie Przeciw Śmierci, w zeszłej erze. Obudziłem się w zatopionej krainie, stworzony przez setki żyć, zakończonych jednocześnie. Pierwszym, co zobaczyłem, były rozległe pola bitwy, z rozrzuconymi wokół ciałami poległych śmiertelników, ciągnącymi się po horyzont. Potem przyzwał mnie Usal. Nadał mi formę, nie tę, którą widzisz teraz, ale inną, której nienawidziłem. Taką, której umysły śmiertelnych nie potrafiły znieść i od której umierali, wypaleni przez oczy do samej duszy.
Nie ruszał się, zdawał się nawet nie mrugać, uważnie obserwując reakcje Shirana.
- Usal nie ma wielu demonów, a już na pewno nie takich, które mają kontakt z waszym światem. Kategorycznie sprzeciwia się demonologii i nekromancji. Uważa, że każdy ma swój moment śmierci zapisany w gwiazdach i nie należy w to ingerować. Nie należy objawiać się śmiertelnym. Nie należy też zaburzać odwiecznego porządku, a każda dusza ma przekroczyć zasłonę do zaświatów w odpowiedniej chwili. Za to byłem odpowiedzialny przez długi czas, jako jeden z kilku innych. Za przeprowadzanie zbłąkanych dusz na drugą stronę.
Wreszcie opuścił wzrok, wbijając go w stertę poduszek i koców, rozłożonych przy ścianie.
- Kiedyś obserwowałem kobietę, zza zasłony. Wiedziałem, że jej czas dobiega końca i miałem wskazać jej drogę, bo wiedziałem też, że jej dusza jest zagubiona. Że nie znajdzie drogi sama. Ale zamiast zrobić to, do czego zostałem stworzony... okazałem słabość. Za to zostałem ukarany - wyznał wreszcie. - Za to, że przywiązałem ją do siebie, oddając jej część swoich sił, Usal odebrał mi obowiązki i wygnał mnie z zaświatów, wyrzekając się mnie. Odebrał mi też...
Zamilkł na chwilę, jakby kolejne słowa z wielkim trudem przechodziły mu przez gardło.
- ...Odebrał mi też nieśmiertelność. Nie jestem nieśmiertelnym bytem. Zostały mi może trzy, cztery wieki, zanim rozpadnę się w nicość. Usal nie przyjmie mnie z powrotem. Przestanę istnieć. Dlatego też mówiłem, że nie jestem tak silny, jak Shiaddani. Dlatego nie chciałem wychodzić jej naprzeciw. Bo jeśli umrę, umrę ostatecznie.
Westchnął i nerwowo poruszył skrzydłami.
- Zostałem z nią. Z tamtą kobietą. Nauczyłem się zmieniać formę i dzięki temu mogłem funkcjonować wśród śmiertelników. Spędziłem u jej boku jeszcze osiemdziesiąt lat. Kiedy umarła, część mnie umarła razem z nią. Nigdy nic nie bolało tak, jak tamta chwila. W każdym tego słowa rozumieniu, jaki możesz sobie wyobrazić. Każdy rodzaj bólu, jaki mogłem czuć, rozerwał mnie wtedy na strzępy. A potem ty mnie znalazłeś. I ocaliłeś. Byłem tylko ptakiem, marną parodią skrzydeł Usala, ale ty mnie uratowałeś. Dalszą część historii znasz.
Uśmiechnął się znów, tak samo jak wcześniej, szeroko i przyjaźnie, ale tym razem ten uśmiech nie sięgnął złotych oczu.
- Tak więc dzisiaj, ucząc się na błędach równie skutecznie, jak przeciętny śmiertelnik, zrobiłem drugi raz to samo - rozłożył ręce w wyrazie bezradności. - Nie jesteś niewolnikiem. Nigdy nie będziesz nim z mojego powodu. Oddałem ci część czasu, jaki został mi dany. Nie wiem, ile to będzie. Znając ciebie i twój instynkt samozachowawczy, może z pięć lat. Nie wiem, co stanie się ze mną, kiedy umrzesz. Mogę tylko przypuszczać. Nie wiem nawet, czy wciąż powinienem nazywać się demonem. Nie ma w żadnym znanym mi języku słowa określającego to coś, czym się stałem. Niczego ci nie odebrałem, może poza niektórymi cechami wyglądu i poczuciem całkowitej niezależności. Dałem ci życie i przy tym także pewne... cechy, z których nie musisz korzystać, jeśli nie chcesz. Ona nie korzystała. Zawsze zapalała świece, rozmawiała ze mną tylko na głos - zamilkł na chwilę, zatapiając się we wspomnieniach. - Ale nie znienawidziła mnie za to, co zrobiłem. Czy ty mnie znienawidzisz, elfie? Każesz mi odejść, Shiran?
Birian zmarszczył nieco brwi i przekrzywił głowę, prawie opierając się policzkiem o swoje ramię. Przez chwilę patrzył na Yunanę w milczeniu, zastanawiając się, czy w jakimkolwiek stopniu zgadzał się z jej słowami. Bynajmniej nie uważał się za złą osobę, nawet jeśli słowa Neeli dotknęły go do żywego, bo poruszyły jakąś czułą strunę. Szukał po prostu przyjemności, której tak bardzo lubił się oddawać. Myślał, że tak długo, jak nie był na tym polu samolubny i dokładał wszelkich wysiłków, by ta, która akurat towarzyszyła mu w łożnicy bawiła się co najmniej tak samo dobrze, jak on sam, to wszystko było w porządku. Aspekt uczuć, o których tak lubił rozprawiać, spychał na daleki plan.
- Sam nie wiem… – mruknął w końcu, drapiąc się po policzku. – To młode dziewczę. Może, mimo wszystko, wciąż zbyt niewinne, by zobaczyła, jaki jestem naprawdę.
Bogowie jedni wiedzieli, co kryło się za tym prawdziwym Birianem. Sam chyba nie do końca potrafił tego określić.
Następne słowa wyspiarki sprawiły, że obrócił się w jej stronę. Spojrzenie jego chłodnych, jakby nieco nieobecnych niebieskich oczu wwiercało się w te ciemne zwierciadła, w których tak lubił się przeglądać.
- Och, moja droga, nie wyobrażasz sobie, jak wiele rozczarowań w sobie kryję – zaśmiał się cicho, choć dźwięcznie, a chłód w jego wejrzeniu ustąpił delikatnym iskierkom rozbawienia.
To było proste. Zbyć żartem coś, co niebezpiecznie zbliżało się do niewygodnych dla niego prawd. Bo cóż tak naprawdę kryło się pod tą maską, o której mówiła kobieta? Czasem myślał, że jest na jakiś sposób zepsuty, że czegoś mu brakuje. Czasem zdawało mu się, że smutek i wyrzuty sumienia ostatecznie przybiją go do ziemi i sprawią, że już nigdy więcej nie będzie w stanie się ruszyć. Więc robił to, co działało. Pił się i weselił, spychając niewygodne myśli na daleki plan. Wystarczyło myśleć o sztuce, oddawać się poezji, gdzieś między kolejnymi ramionami, w których mógł się schować.
A wszystko to, co gniotło go od środka, znikało. Tak, to było… proste.
Odruchowo sięgnął do przytroczonej do pasa manierki, ale była pusta.
Yunana pochyliła się nad nim, zasłaniając na chwilę ten paskudny, gapiący się na niego oskarżycielsko sufit. Uśmiechnął się do niej słabo. Mówiła rzeczy, których nie chciał słuchać, ale jej obecność i tak była w pewien sposób kojąca. Pokiwał powoli głową.
- Ta… cisza, która przychodzi po burzy zmysłów jest na swój sposób magiczna – zgodził się, po czym zacisnął na chwilę usta, czując, do czego zmierzała ze swoim wywodem.
Cmoknął z niemym niezadowoleniem, kiedy uśmiechnęła się do niego. Jednak nie odwracał wzroku, nie uciekał myślami w żadną inną stronę.
- I cóż we mnie wtedy zobaczyłaś? Rezygnację kogoś, kto raz za razem patrzył jak kolejne małe światy obracają się w pył? Czy tę pustkę w piersi? – westchnął cicho.
- Choć wydaje mi się, że to bardziej… cierń. Trzymając w ręku najpiękniejszą z róży łatwo zapomnieć o tym, by nie ścisnąć jej za mocno. A jednak nie umiem inaczej – mruknął, podkładając jedno ramię pod głowę. – Nie wiem, czy jest tu o czym rozmawiać. Sam sobie zgotowałem ten los. Nie skrzywdziła mnie żadna piękna białogłowa. Nie złamała młodego serca, sprawiając, że biedny poeta zamienił się w zgorzkniałego mężczyznę, który nigdy już żadnej nie zaufa poza bezpieczną alkową. Ha! Było o wiele gorzej.
Byłem szczęśliwy. Położyła się obok niego i z pewną ulgą przyjął powrót ciężkiego sufitu. Gładkie lico Yunany, delikatny uśmiech na jej ustach… rozpraszały go. Przy innym człowieku zawsze chciało się być kimś innym, kimś trochę lepszym. Kamień zaś… Jemu było wszystko jedno.
- Mnóstwo pisałem, zupełnie jakby jej obecność była pocałunkiem Osurelii. Była… moją muzą, najbliższą kompanką, przy której każda inna kobieta na balu, salonie, czy Bogowie jedni wiedzą gdzie jeszcze, zdawała się paskudnie nieinteresująca. W tym ferworze młodości, targany porywami młodego wszak jeszcze serca byłbym gotów nawet ozłocić jej palec. Sprawić, bym naprawdę był jej, pokazać, że nie chcę odstąpić jej na krok – rzekł i uśmiechnął się do wspomnienia, którego nawet ciemny sufit nie mógł mu odebrać.
- Ale… już wtedy byłem… mną – zaśmiał się cicho. – I nie ufałem sobie ani odrobiny. Bo choć było dobrze przez tygodnie, miesiące, to wiedziałem, że w pewnym momencie znów rozgorzeje we mnie ten sam ogień. To samo obezwładniające pragnienie.
Przyciąganie ciał. Grawitacja. – przygryzł lekko wargę. – Czułem, że nieważne, czego bym nie miał, to będzie to za mało. I, na Bogów, nie mogłem znieść samej myśli o tym, że mógłbym ją skrzywdzić.
Więc… Uciekłem. – zaśmiał się raz jeszcze, gorzko i smutno. – Miałem dość honoru, by rozmówić się z nią, nim odszedłem. I, kurwa mać, nie znienawidziła mnie za to. Tego chyba nie mogę właśnie przeżyć, wiesz? – dopiero teraz obrócił się w stronę Yunany. – Tego, że nawet rozstaliśmy się w zgodzie. Myśli, że z każdym kolejnym rokiem najpewniej dryfuje coraz dalej ode mnie, czego szczerze jej życzyłem. I tego, że może znalazła już kogoś, kto dał jej to, czego ja nie potrafiłem – uśmiechnął się smutno i zamilkł.
Gorycz w jej głosie sprawiła, że zapragnął ją przytulić. Spojrzał na nią, ale jednak powstrzymał się, nie chcąc inicjować kontaktu, z którym na razie mogła nie czuć się jeszcze komfortowo.
- Spróbuję więc uwierzyć, że robiłem dobrze – uśmiechnął się lekko. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się raduję, że jesteś tu teraz z nami – jego uśmiech nieco się poszerzył, ale zaraz wrócił wzrokiem do sufitu. Była żywym dowodem tego, że nie całkiem obdarto go ze sprawczości, nawet jeśli trudno było mu pogodzić się z tym, że nie ocalił ją przed cierpieniem, na które nijak nie zasługiwała. Jego oddech uspokoił się nieco, gdy wyspiarka przysunęła się bliżej i oparła głowę o jego ramię. Przez chwilę wahał się, ale zaraz jego ręka objęła ją, a sam przechylił głowę, opierając czoło o jej wilgotne włosy.
Powiedziała już dużo. Wystarczająco, by wyciągnąć z niego coś, o czym nie rozmawiał z nikim innym od prawie dekady. Znała go jedno dwa dni, ale chyba znalazła się po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie i sprawnie uderzała w odpowiednie struny, by zburzyć mur, którym tak często się otaczał.
Gładził ją powoli po ramieniu, kiedy mówił dalej o tym, co wydzierało mu dech z piersi. Tym prostym gestem mógł uspokajać bardziej siebie, niż ją, ale nie było to w tej chwili ważne. Czuł, że w jego zmęczonym i gniecionym paskudnym poczuciem winy ciele raz jeszcze pojawia się jakieś ciepło.
Wziął głęboki oddech i poczuł słońce, dzięki cytrusowej woni wciąż utrzymującej się na jej włosach.
- Nie zdechniesz. Nikt z nas tu nie zdechnie. Wszyscy stąd wyjdziemy – powiedział z nową mocą w głosie, ściskając lekko jej ramię. Milczał przez krótką chwilę.
- Dobrze więc. Niech się stanie według słowa twego – zaśmiał się cicho, ubawiony patosem, który z siebie teraz wylewał. – Dostaniesz miecz, ale jeśli cokolwiek się stanie… Trzymaj się blisko mnie, albo Shirana, czy nawet Nellrien. Myśl przede wszystkim o własnym bezpieczeństwie. – obrócił się, by na nią spojrzeć.
- Mam teraz więcej miejsca na nowe blizny – uśmiechnął się, mając szczerą nadzieję, że ten mały żart nie pojawił się zbyt wcześnie.
Przez jakiś czas leżał wtulony w wyspiarkę i wsłuchiwał się w jej oddech, jednocześnie delektując się kojącym jego nerwy zapachem cytrusów.
- Spróbuj może odpocząć, co? – mruknął, składając delikatny pocałunek na jej czole. – Potrzebujesz snu.
On zaś musiał rozmówić się z Neelą… Ale wciąż nie był w stanie choćby pomyśleć o odpowiednich słowach.
Działo się... Nazywajcie mnie kretynem, albo innym błaznem - sam bym siebie tak mianował po tym co odjebałem. Jakby nie patrzeć, stawałem właśnie twarzą w twarz z całkiem potężnym demonem, który wypalał od niechcenia oczy swoim wrogom. Kim byłem dla niego ja?
Gęsty dym kłębił się po ziemi, a ja, zaślepiony wizją utraty wolności, nie zdawałem sobie sprawy w jak wielkie gówno prawie wdepnąłem. Kątem oka widziałem cofającą się Nellrien, ale naprawdę w tej chwili nie miałem dla niej głowy. - Ocaliłeś, czy zabrałeś? - zawarczałem, zbliżając się kolejny krok do krukowatego demona. Co w tamtej chwili miałem w głowie? Nie wiem... Albo głupio przyznać, bo wychodziła na wierzch moja hipokryzja. Jeszcze parę klepsydr temu opierdalałem w głowie panią kapitan za samobójcze zachowania, a teraz zachowywałem się dokładnie tak samo jak ona. Wolałem zginąć, niż żyć bez perspektywy bycia wolnym... Nie wiem czego oczekiwał Auth, ale wyraźnie widać było zawód w jego złotych oczach. Wdzięczność? Przecież mnie zna - był to dla mnie wyrok gorszy od kary śmierci.
Gdy złożył skrzydła, a macki go otaczające nieco złagodniały, stwierdził że wszystko mi opowie. - Słucham więc - Każde moje słowo brzmiało jak wyzwanie. Jak nawoływanie do tego, by wykonał w końcu ruch i ukrócił całą tą sytuację. Wystarczyło, by potraktował mnie tak samo jak tych strażników z jaskini, w której nas więziono. Gdy spojrzał na Nellrien, domyśliłem się, że było to pytanie do mnie.
- Jak chcesz, Auth. To Twoja historia - głos miałem spokojny, acz osoba dobrze mnie znająca, była w stanie wyczuć nutkę irytacji i poddenerwowania. Czy chciałem tu Nellrien? W tym momencie nie zaprzątało to mojej głowy. Potrzebowałem odpowiedzi. Czy kruk chciał się otwierać przede mną, czy przed samą panią kapitan też? Nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Obserwowałem więc, czekając na to co zrobi.
Po tym zaczęła się historia. Długa i na swój sposób piękna... O demonie, który przeżył swoją miłość. Który sprzeciwił się wielkim mocom. O bycie, który wstydzi się tego kim został, a mimo tego ponownie podjął decyzje, które były w przeszłości dla niego zgubne.
Słuchałem, starając się nie reagować. Nie chciałem niczego po sobie pokazywać, ale prawda była taka, że historia kruczego przyjaciela była... poruszająca? Ode mnie tego nie usłyszeliście. Widziałem jak niektóre słowa z ledwością przechodzą mu przez gardło. Słyszałem jak przy pewnym zdaniach w jego głosie wybrzmiewa żal, a złote oczy chmurzyły się dogłębnym smutkiem. Jak momentami odzyskiwał błysk, by chwilę później pogrążać się w nicości. Gdy zakończył, widziałem na jego twarzy uśmiech. Przyjazny, szeroki i wesoły... Ale różniący się mocno od tych wcześniejszych.
Stałem tak, trochę... szczerze mówiąc rozjebany emocjonalnie. Jakieś wariackie tornado emocji, które przebrnęło przeze mnie w trakcie tej historii, sprawiało że nie wiedziałem jak się zachować. Westchnąłem ciężko, a przerywany oddech zdradzał to co działo się w moim wnętrzu.
- Łzawe masz te historyjki... - wypaliłem nagle, chcąc przerwać przedłużającą się ciszę. Patrzyłem w oczy demona, ale te były dla mnie zwyczajnie ludzkie. Był moim przyjacielem. Przyjacielem, który przecierpiał wiele, a który ponownie zaryzykował, by ocalić kogoś, na kim mu zależało. Nie byłem niewolnikiem.
Byłem jego bratem.
Trochę się to we mnie procesowało, ale gdy odpowiednie zębatki wskoczyły na swoje miejsce, nie potrafiłem podchodzić do tego inaczej. Cały ten pakt, czy też obietnica... Uratowanie życia. Auth był dla mnie kimś więcej niż tylko towarzyszem podróży. Nie chciał mnie zniewolić. Nie był obciążeniem. Nie wymagał. Nie oczekiwał. A co najważniejsze, nie ograniczał mojej wolności, w każdej sytuacji podkreślając, że każdy wybór zależy ode mnie. - Przepraszam... - Usta poruszyły się bezgłośnie, bo zwyczajnie zabrakło mi głosu. Odchrząknąłem. - Musiałeś naprawdę mocno przypierdolić o tą ziemię, skoro myślisz że każę Ci wypierdalać - Lekki, nieśmiały uśmiech zagościł na mojej twarzy. - Przepraszam, Auth i dziękuję... - powtórzyłem, tym razem tak, by usłyszał. - Wiesz, że czasem trochę mi odpierdala - Mój wzrok powędrował na buty. Czułem się niewygodnie z całą tą sytuacją. A szczególnie z tym, że naskoczyłem tak na kogoś, kto uratował mi dupę. - Poza tym oferta znalezienia tej Twojej mocy jest dalej aktualna - Dodałem, sam nawet nie wiem po co. Podszedłem do krukowatego i nie czekając za bardzo na jego reakcję, po prostu przytuliłem go po przyjacielsku. Męski uścisk, czy coś tam. Trwało to chwilę, po oderwałem się od niego podobnie szybko jak wykonałem gest. - Między nami okej? - zapytałem, patrząc w oczy kruka. Chciałem to usłyszeć.
- A co do Nellrien... - zacząłem. Jeśli była w pokoju, obróciłem się w jej stronę. Jeśli nie, zawołałem ją z powrotem do pokoju. - Wydawało mi się, że nie miałaś swojego znamienia na ramieniu. Auth wiesz co to oznacza? - zapytałem, przekrzywiając lekko głowę. - A przy okazji, braciszku... - Może i było za szybko na żarty, ale... Czy mocno się myliłem? - Mówiłeś o cechach z których nie muszę korzystać... Co miałeś na myśli? - zapytałem (już przy pani kapitan). Usiadłem na kocach, trochę zmęczony tym co się działo. Przydałoby się trochę odpocząć, czy coś. Może napić czegoś wysokoprocentowego. Na dole chyba coś widziałem. - Dalej wyglądam seksownie? - zagaiłem do Nellrien, wstając z powrotem na nogi. - Przyznaj, że dodaje to charakteru - Mrugnąłem oczkiem. - Idziemy pochwalić się reszcie?
Auth nie był ani człowiekiem, ani elfem i choć przez ostatnie kilkadziesiąt lat nabrał bardzo wiele cech, które typowe były dla śmiertelników, to wciąż wyraźnie różnił się od nich wszystkich. Jego emocje nie były tak widoczne, jak choćby na twarzy Shirana, czy Nellrien, która gdzieś w połowie tej historii puściła krzesło i przycisnęła dłonie do ust, wpatrując się w niego z mieszaniną strachu, niedowierzania i wzruszenia, jakich nie dało się u niej uświadczyć zbyt często.
Demon nie spodziewał się uścisku. Objęcie go nie było takie proste, jak mogło się półelfowi wydawać, bo skrzydła uniemożliwiały przyjacielskie poklepanie go po plecach. I choć Auth początkowo był nieco zdezorientowany, zdążył odwzajemnić gest, nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Gdy Shiran odsunął się od niego, całe pomieszczenie zdawało się rozjaśnić nieco, jakby dotąd coś tłumiło światło, wydobywające się z kryształów.
- Czy okej? Nie wiem - demon znów przekrzywił głowę w ptasim odruchu. - Nadal mnie denerwujesz i czasem mam ochotę złapać cię, wzlecieć do góry i z wysoka upuścić. Ale to nie znaczy, że cokolwiek się zmieniło.
Uśmiechnął się, tym razem szczerze, zanim z zakłopotaniem poruszył skrzydłami.
- Nie powiedziałem ci pełnej prawdy wcześniej. Właściwie, nawet ją trochę nagiąłem - wyznał. - Nie odebrali mi mocy. Straciłem ją tej nocy, kiedy Lorelei umarła. Sama mi uciekła, jakbym nagle stał się... dziurawy. Może ktoś ją ukradł, korzystając z okazji. Zostałem prawie bez niczego, resztką sił zmieniając się w kruka, w którym utknąłem. Ale wiem, że jest gdzieś tutaj. Czuję ją. Woła mnie. Tęsknię za nią. Może to nie będzie nic trudnego, może muszę tylko znaleźć się we właściwym miejscu? Nie jest daleko. To ona wciągnęła mnie w portal. I całe szczęście, szkoda byłoby skończyć jako zdechłe ptactwo.
Przeniósł spojrzenie swoich złotych oczu na Nellrien, a ona zamarła, z szokiem odmalowanym na twarzy. Patrzyła na Shirana co najmniej tak, jakby wyrosła mu właśnie druga głowa.
- Jak...? - spytała i z ociąganiem uniosła rękę, żeby wsunąć ją pod materiał sukienki na plecach i dotykiem sprawdzić miejsce, w którym dotąd widniało wypalone znamię. W pomieszczeniu nie było lustra, żeby którekolwiek z nich mogło się przejrzeć i sprawdzić pióra we włosach, albo symbole na łopatkach.
- Jest kilka rzeczy, które to może oznaczać. Jedno, że Lua to znalazła i wyczyściła cię, żebyś spełniła oczekiwania jej pana, nie będąc podporządkowaną komuś innemu. Drugie, że szanowny pan Barbano przy okazji inwazji dostał mrocznym mieczem między oczy. Trzecie, że przejście przez portal zerwało wiążący cię z nim magiczny kontrakt, który nie był brał pod uwagę takich okoliczności i nie zawierał przeciwko temu zabezpieczeń. Czwarte, że został zniszczony sam artefakt, będący łącznikiem między tobą, a Barbano. Piąte, że...
- Dobra już, Auth! - przerwała mu Nellrien, ściągając sukienkę z ramienia i szybkim krokiem podchodząc do Shirana, by stanąć tyłem do niego, tak, jakby przed chwilą nie szorował jej pleców przez pięć minut. - Nie ma nic tam? Jesteś pewien? Może tego nie widać w tym świetle? Nie czuję go pod palcami.
Demon podszedł bliżej i przez chwilę stali nad nią obaj, wpatrując się w idealnie gładką skórę na jej ramieniu.
- No nie ma - stwierdził z przekonaniem.
- W dupie mam, jaka jest tego przyczyna, ale czy to znaczy, że... to wszystko, co mówiłeś, każda z tych możliwości, oznacza, że nie jestem już związana kontraktem?
- Tak.
- Jestem... wolna?
- Tak. Czy ja mówię niewyraźnie?
Nellrien kompletnie zignorowała standardową złośliwość Autha. Zamiast tego z jej piersi wyrwał się głośny, pełen niedowierzania śmiech, brzmiący tak, jakby miała za sobą już co najmniej jedną butelkę tego, co przynieśli im ich mroczni przyjaciele. Śmiech, jakiego nikt nie spodziewał się usłyszeć tutaj, w trzewiach świata, gdzie jutro, po przestąpieniu progu tego domu, na każdym kroku miała czyhać na nich śmierć. Kobieta obróciła się i Shiran mógłby przysiąc, że nigdy dotąd nie widział jej w takim stanie. A z pewnością nie miał pojęcia, że potrafi się tak uśmiechać. Nie na trzeźwo, w każdym razie.
- Jestem wolna! - powtórzyła i roześmiała się znowu, rozkładając ręce szeroko na boki. - Słodki Ulu, gdybym ja wiedziała, że wystarczy inwazja pierdolonych mrocznych elfów... - sama chyba nie wiedziała, jak chciała dokończyć to zdanie, więc zrezygnowała. - Wolna, po tylu latach! Tak długo wyobrażałam sobie, jak osobiście pozbawiam tego chuja życia, tyle sposobów, śniło mi się to po nocach, ale nic nie mogłam zrobić. Nic, przez ten kontrakt i przez jego zasranego Sebalfa. A teraz?
Jej oczy błyszczały. W obliczu takiej rewelacji zdawała się zapomnieć o wszystkim innym - o tym, gdzie byli, kto ich szukał, o swoim niezręcznym wyznaniu, o świeżo zaleczonych ranach i niebezpiecznej magini, związanej w schowku. Zarzuciła Shiranowi ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie, do pocałunku, który sprawił, że odrobinę ugięły się pod nim nogi.
- Hm, hm. A ja? Ja nie zasługuję? - spytał Auth, ale kobieta znów go zignorowała.
- Jak ja nienawidziłam swojego życia. Nie macie pojęcia, jak nienawidziłam swojego życia - powiedziała, odsuwając się od półelfa i robiąc kilka kroków w tę i z powrotem, bo nie była w stanie ustać w miejscu.
- Wszyscy mieli pojęcie. Nie byłaś szczególnie subtelna, kiedy wpakowałaś się po kostki morskiemu wężowi do gęby i musiałem ratować ci skórę.
- Może - Nellrien niedbale machnęła dłonią. - Ale teraz? Teraz mogę iść gdzie chcę. Mogę popłynąć gdzie chcę. Mogę wrócić do domu i znaleźć ojca. Mogę... a chuj, mogę nawet pójść w piractwo i zawodowo zająć się robieniem Syndykatowi problemów. Mogę. Robić. Co. Chcę.
Roześmiała się jeszcze raz i opadła na plecy, na rozłożone dla nich posłanie. Rude włosy rozsypały się po futrze, którym było przykryte.
- No, najpierw trzeba wrócić - podsumowała tylko, ale nie wyglądała, jakby traktowała to jako coś niemożliwego.
Auth skrzyżował ręce na piersi i przyglądał się jej z nieukrywanym rozbawieniem. Kobieta po chwili odwzajemniła jego spojrzenie, choć pozostała w pozycji leżącej, z rękami rozrzuconymi niedbale na boki. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, zanim Nellrien odezwała się pierwsza.
- Przepraszam, że drapałam cię pod dziobem.
- Nie szkodzi.
- Teraz wydaje się to odrobinę... protekcjonalne. Umniejszające - przyznała. - Nie wiedziałam, że mam do czynienia z demonem. Z demonem Usala, do tego.
- Czy gdybym pochodził od innego boga, miałabyś teraz mniejsze wyrzuty sumienia? - spytał Auth, przekrzywiając głowę. - Nie szkodzi. Niewiele czerpałem przyjemności w swoim ptasim życiu, a to było całkiem miłe. Jeśli chcesz, teraz też możesz. Podrapać mnie pod brodą, albo w innych miejscach.
Nellrien prychnęła i przewróciła oczami, do tego ograniczając swój komentarz wobec tej propozycji nie do odrzucenia.
- Odnosisz się do mnie ze zdecydowanie zbyt małym szacunkiem - stwierdził demon. - Nic mi nie zrobisz - kapitan stwierdziła od niechcenia i machnęła dłonią. - Za bardzo mnie lubisz.
- Jesteś zbyt pyskata.
Kolejny wybuch śmiechu rudowłosej odbił się od ścian pomieszczenia. Decydując się na zakończenie tego tematu, Auth zwrócił się do swojego towarzysza, choć w jego oczach niezmiennie błyszczały iskry rozbawienia.
- Braciszku? - powtórzył, ale nie poprawił Shirana, ani nie zaprotestował. - Po pierwsze, zawsze możesz porozumieć się ze mną mentalnie. Nie musisz mówić na głos, wystarczy, że skierujesz swoje myśli bezpośrednio do mnie. Niezależnie od tego, jak daleko od ciebie będę się znajdował, zawsze cię usłyszę, a ty mnie. Po drugie, choć nie mogę już zaglądać za zasłonę, jej cień wciąż we mnie żyje. Noc i ciemności mi służą, tak, jak teraz także tobie. Odrobinę. Będziesz szybszy, cichszy, będziesz lepiej widział w mroku. Ale... jest też pewna niewygoda. Nasze fizyczne jestestwa też są poniekąd połączone. Będę czuł twój ból, a ty mój. Z tego powodu nie powinieneś cierpieć jakoś bardzo, nie martw się - demon pochylił się nad nim. - Nie jest mnie łatwo zranić. A przynajmniej fizycznie, bo Nellrien już zraniła moje uczucia.
Kapitan podniosła się do pozycji siedzącej i znów przeczesała palcami włosy półelfa. Gdy padło jego pytanie, parsknęła takim samym śmiechem, jak wtedy, gdy to Auth próbował ją sprowokować.
- Jesteście siebie warci, jeden z drugim - podsumowała, nie udzielając w końcu żadnej odpowiedzi i zabierając rękę. - Możemy iść. Może ktoś jest na dole, poza młodym. Ja muszę coś zjeść. Jestem cholernie głodna.
Spoiler:
Brat Kruka:
Cecha sprawia, że Shiran może porozumiewać się telepatycznie z Authem, zaprzyjaźnionym demonem, niezależnie od okoliczności (pod warunkiem, że obaj żyją, naturalnie). Poza tym doskonale widzi w całkowitej ciemności i gdy w okolicy nie ma żadnego źródła światła, poza blaskiem księżyca i gwiazd, Shiran nabiera +1 do zręczności i +1 do skradania się, niemal zupełnie niknąc wśród cieni. Maksymalny możliwy poziom atrybutu/umiejętności, jaki może uzyskać dzięki temu bonusowi, wynosi 6. W całkowitym mroku i po chwili skupienia Shiran jest też w stanie dostrzec pulsowanie magii w przedmiotach wokół siebie i w generalnej okolicy.
Shirana i Autha wiąże też fizyczne połączenie, sprawiające, że ból jednego z nich jest odczuwany także przez drugiego, a w niektórych wypadkach otrzymana rana może objawić się także u towarzysza.
Powiązanie z demonem objawia się drobną zmianą w wyglądzie - włosy z tyłu głowy przechodzą mu w czarne, gęste pióra.
Dandre
W ciszy pokoju, jaki udostępniła im mroczna elfka, Yunana słuchała opowieści barda. Początkowo nic nie mówiła; oddychała miarowo i równo, a jej twarz schowana była za powoli schnącą burzą loków i oparta o pierś mężczyzny, nie wiedział więc, czy reagowała na jego słowa rozczarowaniem, niechęcią, albo jakimś oburzeniem, czy nie robiło to na niej żadnego wrażenia.
- Czyli nie pustka - odezwała się w końcu. - Myliłam się, kto by pomyślał.
Uniosła lekko głowę, żeby poprawić się w miejscu.
- Nie wszyscy są stworzeni do pierścionka na palcu. To w sumie dobrze, że umiała to zrozumieć, bo nie każdy potrafi - coś na ten temat z pewnością wiedziała, nawet jeśli jej krótki związek z Torberosem był tak daleki od tego, o czym mówił Dandre, jak to tylko możliwe. Tam nie skończyło się to w zgodzie. Westchnęła cicho. - Czasem zapominam o tym, że byłeś starszy. Gdy byliście pogrążeni we śnie, chodziły po Kattok pewne plotki, ale nie we wszystkie łatwo było uwierzyć. Kto wie, może nawet nie poznałaby cię teraz. Chyba, że było to tak dawno temu.
Podniosła spojrzenie na młodą twarz Biriana, ale tylko na krótką chwilę. Zaraz położyła się wygodnie z powrotem.
- Musiała być wyjątkowa, skoro cierń tkwi w tobie do tej pory. Chciałabym ją poznać - uznała. - Mocno utkwiła ci w sercu, jak na kogoś, z kim nie zamierzasz spotkać się nigdy więcej.
Być może istniała przyszłość, w której Dandre znów trafiał na swoją dawną ukochaną, ale żeby do niej doszło, musiałby najpierw uciec mrocznym, a potem uznać, że czas opuścić Archipelag i ponownie odwiedzić Ujście. Nie leżało to w jego planach, choć kto wie - może ostatnie wydarzenia sprawią, że obudzi się w nim nostalgia, która jeszcze popchnie go w zaskakującym kierunku.
- Nellrien - powtórzyła kobieta cicho. - Zapomniałam, że też jest z nami. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie.
Nie miała nic do powiedzenia w reakcji na komentarz dotyczący blizn, ale też generalnie nie odezwała się więcej. Leżała bez słowa, wtulona w pierś barda, nie uciekając przed prostą pieszczotą. Gdy on zamilkł, ona też nie przerywała ciszy. I choć nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, w pewnym momencie Dandre poczuł, jak jego koszula pod twarzą wyspiarki wilgotnieje. Płakała bezgłośnie, a jedynym tego dowodem były zaciśnięte w pięści dłonie i słone łzy, wsiąkające w ciemny materiał. Rozpaczliwie próbowała myśleć i rozmawiać o czymś innym, ale wcześniej czy później musiały dopaść ją demony dzisiejszego dnia, nawet jeśli nieskutecznie robiła wszystko, by mężczyzna tego nie zauważył.
W kontraście do wszystkiego, co działo się teraz i wydarzyło się wcześniej w ich pokoju, zza ściany przebił się głośny śmiech Nellrien. Musieli z Shiranem dorwać się do butelki szybciej, niż oni, skoro kapitan już miała taki rewelacyjny humor. Żadne z nich nie uświadczyło, by kiedykolwiek była tak radosna na trzeźwo, więc było to jedyne wytłumaczenie. Nie był to problem; pijana Nellrien nie sprawiała kłopotów, wręcz przeciwnie, stawała się bardziej ugodowa i miała mniej samobójczych pomysłów, może więc wyjdzie to im wszystkim na dobre?
Gdy po długim milczeniu Dandre rzucił swoją propozycję, zorientował się, że Yunana już śpi. Wycieńczona fizycznie i emocjonalnie, w pewnej chwili po prostu padła. Jej rzęsy były mokre, a jedna z dłoni wciąż zaciskała się na materiale koszuli barda, lecz mimo to udało mu się jakoś uwolnić bez budzenia jej. Jeśli chciał, zdołał ją nawet przełożyć, tak, by leżała normalnie, wzdłuż łóżka, z głową na poduszce. Nic nie wyrwało jej z głębokiego snu, jakiego rozpaczliwie potrzebowała. W chłodnym świetle kryształu wyglądała równie pięknie, jak wtedy, gdy padał na nią blask zachodzącego słońca - niezależnie od tego, czy spod jej sukni wychylały się równe, proste blizny, czy też nie.
Bard mógł po cichu opuścić pomieszczenie i zamknąć za sobą drzwi. Gdy przechodził obok pracowni, usłyszał przytłumione rozmowy, ale nic, co byłby w stanie zrozumieć z korytarza. Po zejściu na dół trafił na siedzącego w fotelu Jalena. Chłopak jadł coś i nerwowo zerkał w stronę klatki schodowej, prowadzącej zarówno w górę, do nich, jak i gdzieś niżej, do piwnicy.
- O, Dandre - marynarz zagadnął go. - Myślałem, że zostaniecie już tam, na górze, a tu proszę, najpierw Neela, teraz ty. Jak się czujesz? Jak ta twoja rana? To leczenie nie wyglądało najlepiej. Neela nie za bardzo chciała ze mną gadać, więc nawet nie wiem.
Pociągnął łyka z kubka, który trzymał w drugiej dłoni.
Dla barda nie liczyła się jej reakcja sama w sobie. Nadal był zbyt zdziwiony tym, że słowa w ogóle wypływały z jego ust, by skupiać się jeszcze na tym, jak odbierała je wtulona w niego kobieta.
Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy odezwała się po jakimś czasie.
- I najlepszym powinie się czasem noga. A może zobaczyłaś we mnie coś, z czego sam jeszcze nie zdałem sobie sprawy? – mruknął, odsuwając od niej na moment rękę, kiedy uniosła nieco głowę, by poprawić się w miejscu. Pokiwał powoli głową, choć nic nie mówił, pogrążony w myślach. Nie często zastanawiał się nad tym, co zostawiał za sobą, gdy odchodził. Svenia była w tej kwestii jednak wyjątkiem, przed którym oczywiście bronił się rękami i nogami.
Nim ulegał i pisał.
Wzruszył ramionami, kiedy wspomniała o jego wieku. Niby skąd miała wiedzieć? Sam najpewniej nie uwierzyłby w podobne plotki, a tak naprawdę znali się ledwie od kilku chwil. Nie widziała człowieka, który przed niemal rokiem przybył tutaj na pokładzie Starej Suki, a jeno młodego żaka, może nieco zbyt śmiałym jak na tak gładkie lico. I o trochę zbyt smutnym wejrzeniu, kiedy na zbyt długą chwilę zatrzymuje się w tańcu.
- Och, nie dziwię ci się. Któż by wierzył w takie farmazony? – zaśmiał się cicho, po czym przymknął na chwilę oczy. Uniósł później rękę nad głowę i sunął wzrokiem po swojej dłoni i smukłych palcach. – To prehistoria. Byłem parę lat starszy i trochę bardziej pokiereszowany… Ale myślę, że by mnie poznała. Przyjemnie jest sądzić, że i ona mnie pamięta.
Opuścił rękę z powrotem na łóżko i wsunął ją sobie pod głowę. Uśmiechnął się lekko do Yunany, kiedy zobaczył, że jej oczy powędrowały ku jego twarzy. – Chyba była. W tamtej chwili, dla tamtego człowieka stanowiła ideał – mruknął, raz jeszcze przymykając na chwilę oczy. – Tak? Jesteście tak samo… bezpośrednie. I bezwstydne. Może byście się polubiły – uśmiechnął się do siebie. A może cisnęłaby w ciebie zaklęciem. Nie bywała zaborcza, ale nie musiała być. Charakteru jednak bynajmniej jej nie brakowało. Westchnął teatralnie, a niewielki uśmieszek wciąż tańczył mu w kącikach ust.
- Przekleństwo poety. Czuję za bardzo.
Choć odszedł, to nigdy nie widział tego jako prawdziwego końca. Nigdy tak naprawdę nie dopuścił do siebie myśli, że mógłby w istocie nie spotkać jej nigdy więcej. I nieważne, gdzie nie zagnałaby go pogoń za przygodą, gdzieś z tyłu głowy pozostawała myśl o tym, by jednak zawrócić, udać się do Oros i choćby z nią porozmawiać. O rzeczach najbardziej błahych, tak jakby czas zatrzymał się w trakcie ich rozłąki, jakby nie miała żadnego znaczenia. Z każdą kolejną mijającą wiosną to pragnienie narastało, a wraz z nim niepokój. Lęk nie przed odrzuceniem jako takim, a przed czymś o wiele gorszym. Przed obojętnością.
- Na pewno – stwierdził krótko, wplątując dłoń w jej piękne, ciemne włosy. Trwali w milczeniu. Bard wsłuchiwał się w jej rytmiczne oddychanie i niemal bezmyślnie, choć czule, gładził ją po głowie. Przez jakiś czas wydawało mu się, że sam może zacząć odpływać do krainy snu, jednak wtedy poczuł ślad wilgoci na swojej koszuli. Odsunął lekko głowę, by spojrzeć w dół, na kobietę. Jej siła też musiała mieć swoje granice. Tak jak i on starała się robić dobrą minę do złej gry, interesując się nawet tym, co gryzło mężczyznę, ale w końcu musiała pęknąć. Straciła dziś zbyt wiele, wycierpiała zbyt dużo, by móc po prostu uspokoić oddech i zniknąć w kojącej ciemności, nawet jeśli bardzo by tego chciała.
- Hej, piękności… – mruknął cicho, przytulając ją trochę mocniej. Oparł policzek na czubku jej głowy, przymykając na chwilę oczy.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuję. A ty jesteś bardzo… bardzo dzielna – szepnął.
Drgnął lekko, gdy zza ściany przebił się do nich głośny śmiech Nellrien. Czuł jak brew mimowolnie wędruje mu w górę, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Niech się weselą. Bogi mu świadkiem, że każdy z nich tego potrzebował. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości, ale prędko je od siebie odegnał.
Jego następne słowa zawisły w ciszy ciemnego pomieszczenia. Nie wiedział kiedy zasnęła, ale cieszył się, że odnalazła chwilowe ukojenie. Powoli oswobodził koszulę z jej zaciśniętej dłoni i sprawnie wysunął się spod jej głowy, delikatnie kładąc ją na materacu łóżka. Nie pierwszy to raz wymykał się z objęć śpiącej kobiety. Tym razem zamierzał jednak wrócić.
Stanął obok łóżka, po czym nachylił się i wsunął ręce pod kark i talię krawcowej, by zaraz delikatnie unieść ją i przełożyć jej głowę na poduszkę. Uśmiechnął się lekko, kiedy skuliła się nieznacznie, wciskając policzek głębiej w… puch?
Sięgnął po narzutę, by okryć ją i iść na dół, ale zatrzymał się na chwilę. Obserwował w jaki sposób chłodne światło kryształu rozpływa się po jej umęczonym ciele i czuł, że wzbiera w nim zachwyt. Dłuto Dalala nie stłamsiło jej piękna. I choć mówił jej to wcześniej, choć szeptał jej do ucha o błogosławieństwach Krinn, którymi bogini niechybnie jeszcze ją obdarzy, choć robił to wszystko całkowicie szczerze, to poczuł jak narasta w nim absolutna pewność. Tego kwiatu nie udało im się zdeptać. Przykrył kobietę i cicho wymknął się z pokoju, niemal bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Zignorował dźwięk rozmów dochodzący z pracowni i skierował się prosto na dół. Pozdrowił Jalena krótkim skinieniem głowy i podążył wzrokiem za jego nerwowym spojrzeniem. Neeli ani widu, ani słychu. Wątpił, by wstąpiła do wesołej gromadki, więc… Na Bogi, co ona tam robiła?
Powinien iść za nią. Już teraz.
Przycisnął kciuk do skroni i zaczął kreślić nań kółka, nim z westchnieniem opadł na jeden z foteli.
- Na Bogi… Też tak sądziłem – burknął, wspierając głowę na dłoni. Przeniósł wzrok na Jalena, po czym wzruszył ramionami. – Ze mną wszystko w porządku. Raczej nie grozi nam powtórka z rozrywki, ale, w razie czego, nie wahaj się dać mi po mordzie – uśmiechnął się niemrawo, po czym machnął ręką. – Jestem tylko zmęczony. Dobrze się zasklepiła. Zaskakująco dobrze. Chlastali mnie już gorzej… – machnął ręką w okolicy swojej klatki piersiowej. – …ale te dziadkowe czary bolały jak skurwysyn. Grosze od chłosty – wydął lekko usta.
– Nie mam pojęcia, jak Yunana przez to wszystko przebrnęła – pokręcił głową, milknąc na chwilę.
- A ty jak się trzymasz, bohaterze dnia? Dobrze jest wyzwolić damę w opresji? – uśmiechnął się szczerze do młodzika, a jego zmęczone oczy na chwilę rozjaśniły się nieco. – Wiersze o takich piszą! – zaśmiał się cicho.
Jego wzrok wbijał się jednak w drzwi do klatki schodowej.
- Poszła do tej wiedźmy? – zapytał o oczywistość, oddalając od siebie ten nieprzyjemny moment, w którym będzie musiał wstać i iść za nią. Westchnął jeszcze raz.
- Muszę z nią porozmawiać… I napić się. Niekoniecznie w tej kolejności. Co to – zapytał, kiwając głową w stronę kubka.
- No... tak wyglądało - chłopak uniósł brwi i pokiwał głową. - Bardzo źle. Bardzo boleśnie. Wy wytrzymaliście, bo to pewnie nie było najgorsze, co musieliście w życiu znosić, ale biedna Yunana... Biedna. Śpi już pewnie?
To przypuszczenie było dość oczywiste; po tym, co przeszła, zostawienie jej samej byłoby kompletnym dnem empatii, a ona sama była zbyt wyczerpana, by wytrzymać długo na nogach. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile dodatkowego bólu musiała wycierpieć przy leczeniu. Żaden z nich nie był w stanie nawet wyobrazić sobie tego, co przetrwała - nawet Dandre, któremu przecież wszystko opowiedziała, mimo, że w wielkim skrócie i pobieżnie, bez wdawania się w szczegóły. To były tortury. Czyste tortury, na jakie sobie nie zasłużyła.
- Och. Ja? - Jalen zaśmiał się sucho i opuścił wzrok. - Nie myślałem o tym w ten sposób. To było kompletnie... nierealne. Robiłem, co mogłem. Neela mi pomogła z tymi węzłami...
Zamilkł na moment, zastanawiając się nad czymś.
- W sumie to dobre uczucie - stwierdził w końcu. - Świadomość, że udało się ją stamtąd wyciągnąć. Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia w całym tym nieszczęściu. Gdyby było godzinę, dwie później, pewnie zdejmowalibyśmy z tych wstęg jej martwe ciało. Cieszę się, że nie musiało do tego dojść - westchnął. - To okropne. Jak weszliśmy za tę kotarę i zobaczyliśmy, co tam jest, myślałem, że mnie rozniesie. Starałem się ją potem owinąć, schować, oddać jej trochę godności, z której ją odarli, ale miała takie puste oczy... Nie wiem, czy w ogóle ją to obchodziło, chociaż trochę.
Podniósł wolną dłoń i obejrzał ją z obu stron, jakby szukał na niej śladów krwi wyspiarki. Nie było ich tam; dopiero teraz też Dandre zwrócił uwagę na fakt, że włosy chłopaka były wilgotne i tak samo, jak bard, przebrany był on w czystą koszulę o za krótkich rękawach.
- Nie tak wyobrażałem sobie dzień, kiedy będę miał nagą kobietę w ramionach - spróbował zażartować. Zreflektował się zaraz po tym. - To znaczy... taką. Mam na myśli taką. Inne miałem... oczywiście. Inne niż Yunana. Więcej, niż jedną.
Westchnął znów i przetarł swoją młodą twarz.
- Szkoda mi jej. Tak po prostu. Może ktoś napisze o mnie wiersz. To byłoby... miłe.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie. A przynajmniej nie sądzę. Poszła do łaźni, czy jak to tu nazywają - Jalen skinął kubkiem w kierunku schodów. - Mały basen na dole, przez ścianę wpływa czysta woda, wypływa przez drugą. Jak na kogoś, komu za ścianą jebie kwasem przez pająki, te elfy mają całkiem niezłe udogodnienia. Pomyślałbyś, że tu będzie tak podobnie, jak u nas? Domy. Powozy. Ubrania. Pałace. Instrument przecież nawet dostałeś. Gdyby ktoś jeszcze wczoraj spytał mnie, jak wyobrażam sobie takie miejsce, powiedziałbym, że... nie wiem. Może powiedziałbym, że mieszkają w jaskiniach. Jak dzicy z północy. A tu proszę, w jaskini wybudowali sobie miasto.
Zakręcił kubkiem.
- Nie wiem co to. Smakuje jak mocne wino, trochę gorzkie. Czuję posmak grzybów. To chyba nie to samo, co przynieśli wcześniej. Tamto się skończyło.
Nie czekając, aż Birian potwierdzi, wstał i złapał ze stołu butelkę, by przejść te kilka kroków i wręczyć ją rozmówcy. Nie było więcej kubków, więc musiało to mu wystarczyć.
Bard jeno skrzywił się lekko i pokiwał głową, nie chcąc wdawać się w dalsze szczegóły zaskakująco bolesnego leczenia. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy w nieco normalniejszych warunkach, nie wolałby dać swojej ranie zagoić i zabliźnić się naturalnie, miast oddawać się w ręce podziemnego medyka. Boleśnie zdawał sobie też sprawę z tego, że oberwał z nich wszystkich najmniej, a mag uporał się z nim w ledwie kilka chwil, podczas gdy Yunana wiła się pod dotykiem jego pomarszczonych dłoni zdecydowanie zbyt długo.
- Szczerze? Chyba jeno czary tej piekielnej wiedźmy były gorsze od tego, co nazywają tutaj leczeniem. Wolałbym znów znaleźć się na pręgierzu – westchnął i uciekł wzrokiem w bok, drapiąc się w zamyśleniu po policzku. – Tak, Bogom dzięki. Jest… zaskakująco silna, ale nie wyobrażam sobie, by potrzebowała teraz czegokolwiek bardziej od snu – stwierdził kiwając powoli głową. Rozluźnił nieco mięśnie, rozlewając się po fotelu niczym kot przelewający się pomiędzy kratami ogrodzenia. Nie chciał myśleć o bólu, który musiała przetrwać jeszcze przed tym nieboskim leczeniem. Mówiła, że dość szybko straciła przytomność, ale jak wiele naprawdę to zmieniało? Jak niesprawiedliwym był ten świat, że opadło to akurat na nią? Tylko dlatego, że wcześniej Bogowie spojrzeli na nią łaskawym okiem i obdarzyli nietuzinkowym pięknem, które tak bardzo chciano tutaj zbrukać. Uśmiech na ustach barda rozszerzył się nieco, a on sam pochylił się do przodu i poklepał Jalena po ramieniu, kiedy ten opuścił wzrok.
- A któż inny? Spisaliście się z Neelą wybitnie – odchylił się z powrotem do tyłu, opuszczając się na oparcie fotela. – Czymże jest bohaterstwo jeśli nie robieniem tego, co w naszej mocy, w chwili kiedy wielu po prostu by skamieniało? – rzucił, po czym też zamilkł, wpatrując się w Jalena ze szczerą ciekawością. Uśmiechnął się, kiedy młodzik w końcu się odezwał, ale zaraz po tym zmarszczył czoło i pokręcił głową.
- Dzięki wam przeżyła. O niczym innym nie musimy teraz myśleć. Los się do nas uśmiechnął, nie mogę zaprzeczyć… Ale to nie on wszedł tam na górę, tylko wy – rzekł, po czym znów zamilkł na krótką chwilę. Zacisnął usta w wąską kreskę, a jego palce zastukały w podłokietnik.
- Nie dziwię się. Sam… sam byłem gotów rzucić się z gołymi rękami na tę sukę i jej pana, kiedy opuścili kotarę. Mimo tłumu wokół, mimo świadomości, że mogłaby rozgnieść mnie machnięciem dłonią… Tylko widok was, tam w górze, sprawił, że nie wybuchłem – westchnął cicho, po czym przekrzywił głowę.
- Myślę, że była ci wdzięczna, nawet jeśli tego wtedy nie wyraziła. Zrobiłeś dobrze.
Zmrużył nieco oczy, kiedy chłopak uniósł dłoń i zaczął się jej przyglądać. Był sobie w stanie wyobrazić co teraz myślał. Jednak miast skomentować jakkolwiek to, co mogło przebiegać mu przez głowę, przeniósł wzrok trochę wyżej, na jego wilgotne włosy.
- Widzę, że i tobą zaopiekowali się nasi dobrodzieje – uśmiechnął się. – Nadal trochę trudno mi uwierzyć, że trafiły się w tym tłumie jakieś przyjazne nam twarze… – mruknął. Chciał dodać coś jeszcze, ale słowa Jalena sprawiły, że ugryzł się w język i desperacko spróbował zdusić narastający w nim śmiech.
Iskierki rozbawienia tańczyły w oczach barda, a jego usta mimowolnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Och, ależ oczywiście. I nie wątpię, że w swoim czasie jeszcze niejedna się w nich znajdzie… – zaśmiał się cicho, wreszcie poddawszy się rozbawieniu, ale nie było w tym krzty szyderstwa. – Nawet jeśli o taką może być trudno. Nie trafiają się zbyt często – mruknął, po czym klepnął kilka razy młodzika po plecach.
Odchylił się z powrotem w fotelu i kiwnął głową, momentalnie posępniejąc. Milczał przez chwilę, chyba uznawszy, że nie ma w tej kwestii niczego więcej do powiedzenia.
- Napisze – stwierdził tylko. – Zasłużyliście na to, by o was pamiętano – uśmiechnął się lekko.
Uniósł lekko brew. Nie miał bladego pojęcia, że znajdowało się tutaj cokolwiek poza piwnicą. Mroczni… zaskakiwali go raz za razem.
- W życiu by mi to przez głowę nie przeszło – uznał, marszcząc czoło. – Z drugiej strony, skłamałbym mówiąc, że kiedykolwiek myślałem o tym, jak w ogóle mogliby mieszkać, żyć. Ich istnienie było dla mnie jeno mrzonką, bajeczką, którą straszy się dzieci, żeby nie wałęsały się nigdzie po zapadnięciu zmroku. – cmoknął i podrapał się po sprószonej zarostem brodzie.
- Niesamowite jest to, że mimo tego wszystkiego, tej ciemności, pieprzonych pająków wielkości koni i szaleństwa, które zwą sztuką… Teraz wydaje mi się, że mogą nawet żyć lepiej niż niejedni z moich rodaków… Chociaż, cholera wie. Zdaje się, że siedzimy u jakichś szlachciców, więc może ten basen nie powinien mnie tak dziwić. Byle kto raczej nie bawi się na balu u… króla? Jebany dziadyga – wyglądał jakby miał splunąć, ale powstrzymał się myślą, że jest przecież gościem. Bez słowa przyjął butelkę i pociągnął z niej kilka głębszych łyków. Tym razem nie pozwolił trunkowi zatrzymać się na języku zbyt długo. Nie interesował go smak, jeno efekt.
Ciepło powoli rozlewało się po jego przełyku i podbrzuszu, kiedy odstawiał butelkę na stół z cichym stuknięciem.
- Nie jest złe – wzruszył ramionami. – Choć tęskno mi za winem z Oros, Bogowie, jak tęskno – westchnął ciężko. Przez chwilę patrzył na butelkę, bijąc się z własnymi myślami. Miał w głowie kompletną pustkę i doprowadzało go to do szewskiej pasji. Nie miał pojęcia, co mógł jej powiedzieć. Może wykroczyli już poza słowa? Może naprawdę powinien zostawić ją w spokoju?
Uniósł wzrok na Jalena. Zaopiekowałby się nią? Czy jego milczenie nie byłoby dla niej lepsze od jakichkolwiek słów, które sam mógł wypowiedzieć?
Spojrzał w stronę drzwi i westchnął jeszcze raz.
- Chyba spierdoliłem sprawę – zastukał palcami w stół i podniósł się na nogi. Jednak na razie jeszcze nigdzie nie szedł, jeno opierając się o mebel.
Jalen uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową.
- Kamieniałem na początku, jak cokolwiek się działo. Tak z półtora roku temu, kiedy kapitan Maver przyjęła mnie do załogi. Strasznie się na mnie wściekała wtedy, pamiętam - przyznał. - Sporo czasu zajęło mi przełamanie się, żeby działać, nawet jeśli sytuacja mrozi ci krew w żyłach. Ale byłem dużo młodszy. Wiem, że nadal jestem młody, ale wciąż. Przez te półtora roku dużo się wydarzyło. Inna sprawa, że kapitan Maver wściekała się wtedy na wszystkich, więc to chyba nie był wyznacznik mojej skuteczności jako załoganta.
Spojrzał na Biriana i wysłuchał go do końca, zapijając jego miłe słowa winem. Jego spięte ramiona wyraźnie rozluźniły się nieco. Może potrzebował to usłyszeć po tym wszystkim, do czego doszło. Stracił swoich towarzyszy ze statku, stracili też Aremani, więc stwierdzenie, że przynajmniej jedną rzecz zrobił dobrze, musiało zdjąć z niego pewien ciężar.
- Dziękuję - odpowiedział tylko, a potem znów skinął głową. - Tak. Przyszła tutaj ta... elfka. Nie pamiętam, jak ma na imię. Rozmawiałem z nią chwilę. Całkiem nieźle mówi we wspólnym i mówi, że to dlatego, że Trisaf ją uczył i z nią ćwiczył. On jest zwiadowcą, wiesz? Jednym z tych, którzy wychodzili na powierzchnię jakimiś ich tajnymi przejściami i robili rekonesans przez ostatnie lata. Już nie wiem, czy mówili o tym jeszcze wtedy, kiedy tu byliście wszyscy, czy potem, kiedy rozmawiałem z nią sam - podrapał się w skroń. - Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. O tych przyjaznych twarzach. Staram się nie wpadać w paranoję, bo gdyby życzyli nam źle, w ogóle by nie ryzykowali, prawda?
Zaśmiał się cicho i wyprostował, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Ciemne zasłony, za które nie pozwolono im wyglądać, zasłaniały widok z okien, ale sam pokój był utrzymany w dość eleganckim stylu. Choć nie mógł równać się z pałacem Zeritha Dalala, wciąż nie była to chata z jedną pryczą. Meble były miękkie, każda z poduszek haftowana, a rozświetlające salon kryształy - smukłe i elegancko fasetowane. Pod nogami Jalena leżał pleciony dywan, poplamiony krwią Shirana, a pod szezlongiem pozostał wyciągnięty z półelfa miecz. Nikt się póki co nie kwapił, żeby zrobić z tym porządek.
- On chyba nie był królem - doprecyzował Jalen, choć z wahaniem. - Elfka mówiła, że mają cesarzową, Zumarę, której służą wszystkie klany. Dalal? Nie wiem kim był. Nie pomyślałem, żeby spytać, nie chciałem o nim rozmawiać. Ale tak, na pewno jest wysoko postawiony. Mam nadzieję, że spłonął razem ze swoim pałacem - westchnął.
Podążył spojrzeniem za wzrokiem barda i poprawił się w miejscu. Po chwili wstał i podszedł do stołu, z którego podniósł kosz z jedzeniem. Podszedł z nim do Biriana, by wyciągnąć go w jego stronę. Wewnątrz znajdowały się obce im owoce, a może warzywa, zimne już, smażone mięso niewiadomego pochodzenia i coś, co wyglądało jak rozpłaszczone, jasne bułki.
- Zjedz coś lepiej. Wszyscy powinniśmy coś zjeść. To żółte, podłużne jest nawet smaczne, takie trochę słodkie. I to pieczywo też jest całkiem w porządku - znów zerknął w stronę drzwi. - Do czegokolwiek między wami doszło... nie wiem, Neela nie powiedziała, kazała mi się tylko zamknąć, zabrała butelkę i poszła z nią na dół... nie wydaje mi się, żeby teraz był dobry moment, żeby zawracać jej głowę. Wyglądała na bardzo wzburzoną. Nie sądziłem, że potrafi wykrzesać z siebie takie emocje. I że ktoś taki, jak ona, tak po prostu każe mi się zamknąć. Z drugiej strony, nie znam jej długo. Nie osobiście, w każdym razie.
Postawił jedzenie na niewielkim stoliku przy fotelu.
- Chociaż... minęło już trochę czasu. Może się uspokoiła - wzruszył ramionami.
Był nie do odgadnięcia. O Authu mówię, oczywiście. Niewzruszony, ale jednak odwzajemnił uścisk, jakby niepewny tego co właśnie zaszło. Pomieszczenie nieznacznie pojaśniało, gdy odsuwałem się od Krukowatego, zastanawiając się co właściwie tu się wydarzyło. Cała ta scenka rodzajowa, rozgrywała się jak przedstawienie z wielkiej sceny. Taki dramat-obyczajowy, który szlachta ogląda z boku i pochlipuje przy bardziej ckliwych momentach. Moje życie to jakaś jebana sztuka? Może powinien pan poeta ułożyć z tego coś ambitnego? Jeśli tak, chcę swój przydział przy wypłacaniu wynagrodzeń... Chociaż kogo ja oszukuję - i tak dostają psie pieniądze - tak jak muzycy, którzy nie mają wyrobionej renomy. Smutne.
- Narzekasz, jak zawsze - uśmiechnąłem się nieco na słowa demona. - Sam mówiłeś, że lubisz to we mnie - Przyjemnie było patrzeć na rosnący uśmiech na jego twarzy i zakłopotane machanie skrzydłami. Było to zaskakująco ekspresyjne, jak na niego.
- No to porozmawiamy sobie z Luą... Może coś będzie wiedziała na ten temat, co? - zaproponowałem, szykując sobie grunt pod rozsądną wymówkę, którą Nellrien mogłaby kupić.
Szybko jednak temat przeskoczył na niewolnictwo. Znaczy jego brak, bo chwilę później obserwowałem nagie ramię Nellrien, który było gładziutkie niczym pupa niemowlaka. Nie było tam żadnego znamienia, znaku, czy innego podpisu świadczącego o tym, że pani eks-kapitan do kogoś należy.
- No czysto... - potwierdziłem po Authu, wpatrując się uważnie w bladą skórę
Nie spodziewałem się śmiechu. Ba, byłem zszokowany radością, jakie wywołały nowiny u rudowłosej. Kurwiki w jej oczach błyszczały szaleńczo, zaś ona sama przepełniona była emocjami, których chyba nigdy u niej nie widziałem. Rozłożyła szeroko ręce, śmiejąc się w głos. Odczuwałem lekkie przerażanie tym stanem. No dobra, nie trwało to długo, bo chwilę później, mój najdroższy Płomyczek, zarzuciła mi ręce na szyję i nie pytając o jakiekolwiek pozwolenie, przycisnęła swoje usta do moich.
Oj, takiej pasji nie czułem do tej pory od żadnej laski. Nawet wcześniejsze pocałunki, były jak blade wspomnienie przy tym co działo się teraz. Jej miękkie usta z namiętnością oddawały szczęście, jakie przepełniało kształtną klatkę pani kapitan. Chwyciłem ją odruchowo w kibici, odwzajemniając czuły jest. Gorące usta napierały z uczuciem, sprawiając że po moim ciele zaczęły przebiegać dreszcze. Pełne wargi łączyły się w jedno z moimi, a ich miękkość wydawała się być możliwie nieskończona. W każdym możliwym kierunku, przez moje ciało, przepływał właśnie płynny ogień namiętności, który nie zamierzał szybko wygasnąć.
Wtedy odczepiła się ode mnie, uciekając z mojego uścisku. Przez Autha! Musiał się odezwać... Czułem jak nogi lekko się pode mną uginają, a ciało wręcz żebrze o więcej. Nie muszę mówić chyba co się działo niżej... Dopowiedzcie sobie sami.
Próbowałem zebrać myśli, jakoś elokwentnie dołączyć do toczącej się dysputy, ale... No nie szło. Chciałem otrząsnąć się z tego całego hipnotycznego, seksualnego transu. Pokręciłem szybko głową, jakbym próbował otrzepać się z wody.
- Co to było? - To były jedyne słowa, jakie potrafiłem z siebie wydusić. - Sukkub jaki, czy co? - zapytałem, próbując odzyskać ostrość widzenia. Mój oddech ewidentnie przyspieszył, co było nieoczekiwaną reakcją. Wdech i wydech... Musiałem się nieco uspokoić.
Ani trochę nie pomagała Nellrien, która opadła swobodnie na prowizoryczne łoże. Jej włosy rozsypały się po futrze. Wyglądały jak jasna poświata - płomień, dobywający się o jej bladolicej osóbki. W połączeniu z kobiecą suknią i fantazyjnymi wzorami, całości nie dało się rady oprzeć. Przełknąłem ciężko ślinę. Czy ona robiła to specjalnie? Westchnąłem ciężko. Myśl o moknących w deszczu kotkach. O smutnych i głodnych pieskach. O biednych krukach co to nie potrafią nawet mówić po normalnemu, tylko debilizmy same prawią. - Zbyt pyskata i wyzywająca, ot co! - podsumowałem całą dyskusję, która się przede mną odgrywała. Zdolności kognitywne powoli wracały do normalności. - A na szacunek, to se Auth, trzeba najpierw zapracować, nie sądzisz? - Przekrzywiłem lekko głowę z wyzywającym uśmieszkiem na twarzy.
- I tak, braciszku. Nie podoba Ci się? - powiedziałem, ciągnąc tym samym dość ciekawy wątek. Bo chyba... Trochę nim był?
Wysłuchałem co miał do powiedzenia, a akceptacja nowych mocy przyszła mi z zaskakującą łatwością. Część znam. Druga część była nowością. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek mi się przyda. Martwiła tylko część o odczuwaniu bólu, ale i z tym sobie jakoś poradzę. - A nie takich nas właśnie uwielbiasz? - zapytałem z szelmowskim uśmiechem panią kapitan. - Przyznaj, że trochę by Ci tego brakowało, gdybyśmy przestali - Błysnąłem zębami. - Postanowione więc... Jedzenie! Ja za ten czas zobaczę, czy sucz wstała. Może uda mi się czegoś ciekawego dowiedzieć od magini. Gdzie brama, coś o mocy Autha, może jakieś sposoby na unikanie wrogich szarych? - wyliczałem. W sumie wcale nie kłamałem, bo taki był mój cel. - A potem... Z chęcią wróciłbym do pokoju z pewną rudowłosą pięknością, jeśli miała by na to chęć... - Obniżyłem nieco głos, podchodząc od tyłu o krok do Nellrien i chwytając ją w biodrach. Włosy miała przełożone na jedną stronę, więc dostęp do jej szyi był stosunkowo prosty. Nie mogłem się powstrzymać. Nie wiedziałem kiedy moje usta zetknęły się z jej skórą, zostawiając rozgrzany ślad warg. Kolejny pocałunek złożyłem trochę wyżej, na wystającym ścięgnie biegnącym za linią ucha. Był nieco dłuższy i bardziej namiętny. Czułem jej jędrną skórę i... STARCZY SHIRAN. Nie. Nie teraz. Odstąpiłem o krok i uśmiechnąłem się od ucha do ucha. - Chyba się nie obrazisz, co Auth?
Bard odchylił się nieco na fotelu i spojrzał na Jalena spod opuszczonych powiek. Przez chwilę słuchał go w skupieniu, ale prędko na jego ustach wykwitł życzliwy uśmiech.
- Wydaje mi się, że niewielu jest w stanie od razu pokonać ten… Paraliż. Wiem, że ja z pewnością nie byłem jednym z nich – zaśmiał się cicho, choć w jego oku błysnął szczery, głęboki smutek. Odwrócił głowę, z udawanym zainteresowaniem przyglądając się detalom jednej z otaczających ich ścian. Wciąż pamiętał jak ciepła była krew jego brata. I tamto cholerne słońce, które sprawiało, że całe miasto wyglądało, jakby było skąpane w posoce.
- Ty zaś przełamałeś się w, jak mniemam, najtrudniejszej sytuacji w twoim życiu. I, cholera, stanąłeś na wysokości zadania. Możesz być z siebie kurewsko dumny. Ja jestem – wrócił spojrzeniem do młodzika i błysnął zębami w krótkim uśmiechu. Widział, że jego słowa rozluźniły młodego marynarza i szczerze go to cieszyło. Sam czuł się ze sobą lepiej, kiedy dostrzegał, że mógł na coś pozytywnie wpłynąć, nawet jeśli jego wkładem miało być jeno kilka dobrych słów.
- Vicna – mruknął tylko, kiedy marynarz zaciął się na sekundę. – Och, a więc takim jest zwiadowcą… Bogowie, nie pomyślałbym, że jeden z tych, którzy czaili się na powierzchni byłby w stanie wyciągnąć do nas pomocną dłoń – rzucił, marszcząc powoli czoło. Czy to znaczyło, że powinien czuć się gorzej, unosząc dłoń na żołnierzy Dalala? Potrząsnął głową, odpychając od siebie te jakże niepotrzebne myśli. Nieważne, co kryło się w ich sercach. Jeśli ruszali na nich ze stalą, litość ni współczucie nie winny przewijać się przez jego zatłoczoną głowę.
- Myślę, że pomagając nam stawiają na szali wszystko, co tylko mają. Majątek, dobre imię, pewnie życie… Może nawet życia swoich bliskich – mówił znacznie ciszej, nie chcąc, by jego głos przypadkiem dotarł do uszu ich niespodziewanych wybawców. Nerwowy śmiech chłopaka ucichł, a bard mierzył go poważnym, chłodnym spojrzeniem. – Widać, że strasznie się boją. Szczególnie ta dziewczyna. Wierzę, szczerze wierzę w ich dobre intencje, bo nie dali nam też żadnego powodu, by patrzeć na to inaczej… Ale czuję też, że naprawdę nie powinniśmy nadużywać ich gościnności. Strach może zdusić wszelką życzliwość, którą nas obdarowali, kiedy widmo kary za zdradę stanu stanie się zbyt namacalne. Na razie winniśmy więc całować im rączki za to, że nas nie stłukły… A później jak najszybciej się stąd wynieść – stwierdził, po czym westchnął cicho i odchylił się z powrotem w fotelu.
Pomyślał o wcześniejszych słowach Yunany. W teorii zaoferował rodzeństwu azyl na powierzchni. Była to część kurtuazyjnej paplaniny i jak na razie sam nie był pewien, jak zareagowali na tę propozycję, ale… Może i to należało mieć na uwadze.
- Chyba, że i oni zapragną uciec z nami. Bogowie jedni wiedzą, jak wiele mrocznych widziało ich twarze, gdy nam pomagali. Coś takiego mogło wybić się ponad pałacowy chaos. Bard zawiesił na chwilę wzrok na poplamiony krwią dywanie i walającym się po podłodze mieczu. Sposępniał.
Powoli podniósł się z fotela i podszedł do leżącej na posadzce broni. Podbił ją butem w górę, złapał w powietrzu za rękojeść i oparł o stół obok Jalena.
- Przyda ci się – mruknął, nim wrócił na swoje miejsce. Zaraz też wzruszył ramionami.
- Hm, możliwe. Król, nie król, chuj mu w dziób – zamknął oczy i przyłożył palce do powiek, by powoli je rozmasować. – Niestety takie karaluchy jak on mają tendencję do wygrzebywania się z wszelkich gruzów – westchnął cicho. – Ileż bym dał, by wcisnąć mu miecz do gardła… – mruknął przez zaciśnięte zęby, po czym zamilkł raz jeszcze. Uniósł na młodzika pytający wzrok, kiedy usłyszał jego ruchy. Zerknął na kosz z jedzeniem i uśmiechnął się lekko, kiwając głową w podzięce, choć na razie po nic nie sięgał. Słuchał.
- Na razie mam chyba wciąż zbyt ściśnięty żołądek, by cokolwiek zjeść, ale dziękuję. Doceniam – powiedział, zatrzymując wzrok na żółtym… czymś.
- Wzburzona… Huh, zastanawiam się, czy to nie eufemizm – zastukał palcami w stół, po raz kolejny zerkając w stronę zamkniętych drzwi. – Neela… Nie jest aż tak delikatna, na jaką wygląda, choć łatwo o tym zapomnieć – mruknął, przypominając sobie niecodzienne okoliczności w których spotkali się po raz pierwszy, w ładowni Starej Suki. – Zaś uczucia… Potrafią tez niestety wyciągnąć z człowieka to co najgorsze.
Bard westchnął raz jeszcze, po czym klepnął otwartymi dłońmi w uda i wstał.
- Nawarzyłem sobie tego piwa, teraz trzeba je wypić. I tak już zbyt długo czeka. Dzięki za… wino? – uśmiechnął się i poklepał Jalena po ramieniu. Rozejrzał się po pomieszczeniu, złapał jakieś naczynie i nałożył na nie dwa żółte cośki z kosza, trochę mięsa i odrobinę pieczywa. Trudniej posłać w cholerę człowieka, który nie przychodzi z pustymi rękoma.
Podszedł do drzwi. Oparł ręką na klamce i po raz ostatni obejrzał się przez ramię na Jalena. Zacisnął usta w kreskę, pokiwał kilka razy głową, ni to do siebie, ni to do niego, podczas gdy oczy pana barda jasno mówiły; Życz mi powodzenia.
W końcu przekroczył próg, zamknął za sobą drzwi i z talerzem w ręku, powoli schodził po schodach, kierując się w stronę basenu. Odgłos ciężkich kroków zwiastował jego nadejście.
- Neelu… – zaczął, ale ugryzł się w język. – Neela? – zaczął, zbliżając się do celu swej wędrówki.
Nazwana sukkubem Nellrien znów tylko się zaśmiała. Pijana nowo odzyskaną wolnością nic sobie nie robiła z nowego problemu, w jakim się znaleźli. Po tej najświeższej rewelacji wyglądała, jakby w jej oczach rozbłysło światło tysiąca słońc, podczas gdy dotąd, od samego początku, odkąd tylko Shiran spotkał ją po raz pierwszy, jej spojrzenie wiecznie wypełniały ciężkie, burzowe chmury. Gdy tak leżała na tym futrze, z rozrzuconymi rękami i rudymi włosami rozsypanymi po poduszkach, była jak jedyne źródło ciepła w całym tym pomieszczeniu; jak wschodzące słońce, gdy wokół wszystko jeszcze pogrążone było w nocnej szarości.
- Podoba mi się - wyszczerzył się Auth, odsłaniając wszystkie swoje ostre zęby.
Kapitan usiadła i przekrzywiła lekko głowę, ale nie odpowiedziała półelfowi. Jej uśmiech musiał jednak świadczyć o tym, że owszem, zdążyła polubić jego charakter i to, jak się zachowywał, czy wobec niej, czy wobec swojego demona. Nawet jeśli na początku, te pół roku - czy półtora - temu, trzymała go od siebie mocno na dystans. Patrzyła na niego przez chwilę bez słowa, zanim bezgłośnie westchnęła i wstała. Jakieś słowa z pewnością cisnęły się jej na usta, ale z jakiegoś powodu zrezygnowała z wypowiedzenia ich na głos.
- Przestań, Shiran! - upomniała go z nieco zażenowanym rozbawieniem, kiedy jasno i konkretnie dał wszystkim do zrozumienia, jakie ma wobec niej dalsze plany, ale jej ciało ją zdradziło, gdy pod dotykiem warg mężczyzny po jej skórze przeszły dreszcze. Wywinęła się z jego objęć, przeczesała palcami włosy i poprawiła ułożenie materiału na biodrach, choć to wcale nie wymagało poprawiania. - Nie wiedziałam, że aż tak lubisz suknie.
- Lubi ciebie - doprecyzował Auth. - A róbcie sobie co chcecie. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż pilnowanie was przez całą noc. Czekam na ciebie na dole, elfie.
Zwinął skrzydła i w ułamku sekundy przeistoczył się w strużkę cienia, która ruszyła po podłodze w stronę drzwi i przez szczelinę wydostała się na zewnątrz. Zapadła cisza, gdy Nellrien przez długą chwilę obserwowała wejście do pokoju, jakby spodziewała się, że demon za moment do nich wróci. Wciąż przyzwyczajała się do tego wszystkiego, co teraz sobą reprezentował; do faktu, że nie był już dużym, czarnym krukiem, w pełni materialnym, a jednocześnie dużo bardziej bezradnym, niż ten cień, w jaki mógł zmienić się teraz. Jego humanoidalna forma też nie była najłatwiejszą do przyjęcia tak po prostu, jakby nigdy nic. Zachowywał się prawie tak samo, jak wcześniej, ale z łatwością dało się zauważyć, o ile większą swobodę ma w wyrażaniu myśli. Zwierzęce ciało mocno go ograniczało.
- Nie boisz się, co będzie, jak odzyska moc? - spytała w końcu. - Będziesz korzystał z jego darów? Z jakiegoś powodu tamta... Lorelei... tego nie robiła. Może to rozsądne. Może wiedziała, co robi.
Podeszła z powrotem do Shirana i uniosła rękę, by ponownie przeczesać palcami jego włosy, na dole przechodzące w pióra.
- Dobrze wyglądasz. Nie musisz się o to martwić. Zresztą i tak nie widać tego na pierwszy rzut oka - przesunęła opuszkami palców po szyi mężczyzny, a potem po jego obojczyku i wzdłuż szwu, zdobiącego brzeg koszuli. Zatrzymała dłoń na wysokości jego mostka. - Nie jesteś głodny? - spytała cicho, a jej lekko zachrypnięty głos sprawił, że półelfowi znów zrobiło się gorąco. Musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo przecież już od dłuższej chwili wyglądał, jakby to ją chciał pożreć. Kąciki jej ust powędrowały w górę. Nie miała z tym problemu, gdy nikt nie stał obok i się im nie przyglądał, jak piąte koło u wozu. Przysunęła się bliżej. - ...Głodny jedzenia? Powinieneś coś zjeść.
Wbrew swoim słowom uniosła wyczekująco głowę, licząc na kolejny pocałunek. Gdy dostała to, na co czekała, przywarła do Shirana całym ciałem, odbierając mu oddech i zdolność trzeźwego myślenia. Jak przez mgłę usłyszał na korytarzu kroki Biriana - potrafił je już rozpoznać - kierującego się po schodach na dół. Ciężko mu było jednak skupić się na czymkolwiek innym, niż kobieta w jego ramionach. Czuł się jak wtedy, gdy tracił nad sobą kontrolę w płonącej bibliotece Zeritha Dalala. Wówczas też przepełniał go głód, choć zupełnie inny. Może wciąż go nie zaspokoił? Nie był w stanie myśleć o niczym innym, niż Nellrien. Nellrien z włosami rozwianymi wśród żagli, z koszulą targaną wiatrem. Nellrien w ciepłym świetle świec. Nellrien rozwścieczona, z kuszą w rękach. Nellrien siedząca na nim w Złym Kocie, Nellrien w balii pełnej ciepłej wody, Nellrien półnaga i pokryta złotem, Nellrien okrutnie ukryta teraz pod suknią.
Tak. Był cholernie głodny. Bardziej, niż mogła przypuszczać.
- Niezależnie od wszystkiego, cieszę się, że Auth pomógł zachować cię przy życiu - powiedziała cicho, próbując znów wyswobodzić się z jego objęć, o ile w ogóle jej na to pozwolił. - Byłeś dzisiaj niesamowity. Mogłeś zabrać się w cholerę i odejść, zostawiając nas na pastwę losu. Ale tego nie zrobiłeś. Jakimś cudem znalazłeś mnie i pomogłeś uciec nam wszystkim. Spaliłeś mu pałac. Może i śmiałam się wcześniej z twoich ognistych wybuchów, ale teraz to była kurewsko dobra decyzja. Nawet jeśli przez moment obawiałam się, że wszyscy skończymy w spopielonych gruzach, razem z elfami. Do tego jeszcze zgarnąłeś potencjalnie całkiem wartościowego jeńca.
Przeczesała palcami włosy na jego skroni. Dobrze wiedział, że to nie był dobry moment na to, by rzucić ją na posłanie i zedrzeć z niej suknię, nieważne, jak bardzo teraz tego pragnął. Zbyt wiele spraw miał najpierw do załatwienia. Jedna z tych spraw leżała związana gdzieś w piwnicy i musiał upewnić się, że nie stanowi zagrożenia, prawda?
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś, zwłaszcza, że wcale nie musiałeś tego robić. I przepraszam, jeśli... gadałam w tamtej komnacie jakieś bzdury, o owocach i... innych niepotrzebnych rzeczach. Nie byłam do końca sobą, Lua nakarmiła mnie jakimś syfem. Zapomnij o tym wszystkim - zrobiła pół kroku w tył, uśmiechając się nieco niezręcznie. Dobrze wiedział, o czym mówiła. - Chodź. Wrócimy tu potem. Zjem coś i pójdę z tobą przesłuchać tę szarą kurwę, jeśli chcesz. Z wielką chęcią połamię jej łapy. Powinieneś uważać na to, co mówi. To podstępna żmija. Mi też... nagadała różnych rzeczy, które okazały się potem kłamstwami.
Dandre
- Dzięki - powtórzył Jalen, uśmiechając się do Biriana już z większym przekonaniem. Cały konflikt, jaki narósł między nimi wcześniej, teraz zdawał się tylko niewyraźnym i zupełnie nieistotnym wspomnieniem. Jeśli chłopak służył pod Nellrien, rzadko kiedy musiał słyszeć pochwały. Z tego, co Dandre zdążył już zauważyć, rudowłosa preferowała zupełnie inną metodę zarządzania załogą i raczej opierała się ona na kiju, niż na marchewce.
- Może właśnie dlatego tę dłoń wyciągnął. Bo był na powierzchni i zobaczył, że nie jesteśmy tacy źli, jak im tu na pewno w bajkach malowali od małego. Może kogoś poznał, a może... nie wiem - chłopak wzruszył ramionami. - Tak będziemy robić. To jest dobry plan. Siedzieć grzecznie, a potem się stąd sprawnie zabrać.
Po chwili wahania wyciągnął rękę po zakrwawiony miecz, który chcąc nie chcąc przyniósł tu ze sobą Shiran. Zważył go w dłoni, z determinacją odmalowaną w oczach, a potem sięgnął po swoją starą koszulę, zwiniętą gdzieś w kącie, by zabrać się za czyszczenie go z posoki. To też było jakieś zajęcie; w gruncie rzeczy nie miał ich wiele. Zostawili go tutaj samego, łącząc się w grupy, które nie brały go pod uwagę, więc przynajmniej to mogło zdjąć mu z barków trochę stresu - bezmyślna, manualna praca.
Dłużej nie wnikał w konflikt pomiędzy bardem, a jego białowłosą przyjaciółką. Być może gdyby był tu ktoś inny, Aremani chociażby, dopytałaby o szczegóły i spróbowała doradzić bardziej. Jalen jednak wolał się nie odzywać, uznając, że dramaty miłosne to nie była jego broszka. Poczekał, aż bard weźmie trochę jedzenia, a potem bez słowa wrócił do swojego nowego miecza. Jeszcze przez chwilę obserwował, jak mężczyzna wychodzi z salonu, zanim rzucił mu krótkie "powodzenia" i zajął się własnymi sprawami.
Schody na dół zakręcały i prowadziły do piwnicy, która w całości stanowiła coś w rodzaju łaźni. Tak, jak opisywał Jalen, był to nieduży, prostokątny basen, wydrążony w skale. Przy dobrych wiatrach zmieściłyby się w nim cztery osoby, dwie miałyby tam dość wygodnie. Gdyby Dandre wszedł do wody, sięgałaby mu ona gdzieś do biodra. Z jednej strony zbiornik zwężał się i przechodził w niewielki otwór, znikający w murze, którędy jego zawartość leniwie wypływała z domu elfiego rodzeństwa, z drugiej natomiast, zamiast prostej ściany, wycięto w skale coś na wzór kamiennej skarpy, po której do basenu spływała czysta woda. Poza tym i niską ławką, a także jednymi drzwiami po przeciwległej stronie pomieszczenia, nie znajdowało się tu nic innego. Za tymi drzwiami musiał znajdować się schowek, a więc i Lua Argith, skrępowana, ale wciąż niebezpieczna.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - odpowiedziała Neela. - Nie mamy o czym.
Dziewczyna siedziała na podłodze, przy małym wodospadzie, ze swoją brudną, jasną sukienką podwiniętą do pół uda i nogami zanurzonymi w wodzie. Nie było tu tak jasno, jak w pozostałych pokojach. Tylko jeden, niewielki kryształ zanurzony był w basenie, rozświetlając jego zawartość i przez to odrobinę także całe pomieszczenie. Neela poruszyła jedną nogą, a nieduża fala, jaką tym wytworzyła, posłała słaby rozbłysk światła po suficie i jednej ze ścian.
- Szybko wam poszło. Sądziłam, że potrwa to dłużej - rzuciła sucho, nie ograniczając się ze złośliwościami, które nasuwały się jej z zaskakującą łatwością.
Gdy Dandre na nią patrzył, wiedział, że coś jest nie tak. Coś było inaczej, niż pamiętał, ale nie potrafił sprecyzować, w czym tkwiła ta różnica. Szlachcianka nie patrzyła na niego, skupiona na tym, jak blask tańczył w wodzie, gdy ruszała nogami. Jako jedyna z nich wszystkich nie umyła się jeszcze, ani nie przebrała. Brzeg jej jasnej sukni był już ciemnoszary, a rękawy poplamione krwią - na szczęście raczej nienależącą do niej. W dłoniach zaciskała butelkę, którą zdążyła już w sporej części opróżnić.
Obok niej leżało coś jeszcze, ale z daleka i w półmroku bard nie był w stanie dostrzec, co to było. Nie powstrzymała go, jeśli zaczął do niej podchodzić, a przynajmniej nie od razu, więc po kilku krokach zorientował się, że u jej boku leżą jasne gałęzie o charakterystycznym kształcie i długości mniej-więcej dłoni. Dopiero wtedy dotarło do niego to, czego nie umiał określić wcześniej: Neela nie miała rogów. Musiała siłą odłamać je i rzucić obok siebie, a ciemne miejsca na jej białych włosach nie były cieniem, tylko plamami krwi. Podjęta pod wpływem chwili decyzja musiała kosztować ją wiele bólu i samozaparcia, skoro udało się jej to zrobić bez niczyjej pomocy. Gałązki nie były przecież cienkie i liche. Nikt jednak nie słyszał jej krzyku.
Chyba nie podnosiła wzroku, choć ciężko to było określić, gdy nie miała źrenic, ani tęczówek.
- Nie chcę nic od ciebie. Zostanę z Jalenem na dole, albo nie wiem, tutaj. Macie cały pokój dla siebie.
Słowa młodego marynarza bynajmniej nie dodawały bardowi otuchy. Czuł się, jakby szedł na ścięcie, bo miał znaleźć się w roli, w której nie odnajdywał się najlepiej. Zdawał sobie sprawę, że było już zbyt późno na to, by cokolwiek naprawić kilkoma słowami, a jednak nie mógł zostawić dziewczyny samej sobie. Nie po tym, co zobaczył, odkąd trafili do tego przeklętego miejsca… No i tak zwyczajnie, po ludzku, było mu źle z tym, jak to wszystko się potoczyło.
Talerz z jedzeniem ciążył mu w ręku, kiedy zamykał za sobą drzwi. Jego kroki odbijały się echem w wąskim korytarzu. Poczuł wilgoć w powietrzu, jeszcze nim dostrzegł niewielki, prostokątny basen wydrążony w skale. Nie przyłożył doń jednak większej wagi. To nie ta łaźnia, to nie ten moment.
Gdzieś z tyłu głowy pojawiła mu się myśl o magini, która musiała być skrępowana gdzieś w pobliżu, jednak jego umysł był zbyt zaaferowany kruchą istotą pochyloną nad wodą, by niepokoić się, czy wściekać na kogokolwiek innego, niż on sam.
- Nie musimy. Możemy pomilczeć – rzekł cicho, wkraczając powoli do pokoju. Zatrzymał się kilka kroków od schodów, zawieszając wzrok na dziewczynie. Słabe światło kryształu sprawiało, że jej delikatna sylwetka skąpana była w półmroku.
- Cienie, cisza, szum wody… – zaczął, nie ruszając się na razie z miejsca. Głos Dandre brzmiał inaczej niż zwykle. Brakowało mu tej iskry, jakiegoś zacięcia i żywotności, które niemal nigdy go nie opuszczały. Mówił cicho, ledwie nieco głośniej od szeptu, jakby krążył w okolicach świętego miejsca, którego nie wypadało kalać swą obecnością. Miał lekko ściśnięte gardło. Czuł się bardzo nieswojo.
- …czy tak mijały ci pierwsze dni… tygodnie, na tamtej starej łajbie? – dopiero teraz ruszył w jej stronę. Powoli, nieśpiesznie, jakby zbliżał się do dzikiego zwierzęcia, którego nie chciał spłoszyć. Nie był najlepszy w milczeniu.
Złośliwy komentarz dziewczyny sprawił, że usta barda mimowolnie rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, który prędko stłumił. Wypuścił powietrze nosem, postępując kilka kolejnych kroków w jej stronę.
- Rozmawialiśmy, Neela – uciął.
Patrzył na zdriadziałą szlachciankę i czuł podskórny niepokój, którego nie potrafił do końca nazwać. Zdawało mu się, że chodziło o coś więcej niż zwykłe porywy serca i gryzące go wyrzuty sumienia. Jego zmęczony wzrok sunął powoli po jej jasnej sukni, w której winna była się weselić podczas wyspiarskiego święta. Była brudna od ziemi i krwi. Chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język, miast tego postępując kolejnych kilka kroków w jej stronę,
Talerz prawie wypadł mu z ręki, kiedy zdał sobie sprawę z tego, co dostrzegł już wcześniej. Gardło zacisnęło mu się jeszcze mocniej, a jego ciało przeszedł zimny dreszcz.
Jej driadzie rogi… Zniknęły. Wśród białych włosów dziewczyny widniały powoli zasychające plamy krwi, a gałązki, które wyrosły jej na głowie po ich niecodziennym spotkaniu z duchami lasu, leżały u jej boku.
- Bogowie… – szepnął, niemal do niej podbiegając. Jeśli go zatrzymała, słowem, czy gestem; usłuchał. – To… nie musi być ode mnie. Od Jalena, od elfów, nieważne. Powinnaś… powinnaś coś zjeść. I spać… w łóżku, nie na fotelu. Ja mogę… nie wiem... korytarz, podłoga, wszystko jedno przecież, tak…? – dukał, biegając wzrokiem między talerzem, a plamami krwi na jej głowie. – Potrzebujemy cię. Aremani cię potrzebuje. Nie możesz paść… z głodu – dokończył na wydechu. Opadł na ziemię. Przesunął talerz w jej stronę, wciąż kompletnie zagubiony. - Czemu…? – zapytał słabym, drżącym głosem, starając się spojrzeć jej prosto w oczy. Wszystkie poprzednie słowa zdawały się być jeno wypełnieniem, rozpaczliwym wierzganiem jego umysłu, który nie chciał poradzić sobie z tym, co zobaczył. Pełne pytanie nie chciało przejść mu przez gardło, ale zacisnął lekko drżącą dłoń w pięść i spróbował jeszcze raz.
- Dlaczego to sobie zrobiłaś? Neela, przecież… – odchylił głowę do góry, czując, jak szklą mu się oczy. Przejechał dłonią po twarzy. Czemu sufit nie mógłby po prostu spaść i przygnieść go raz a dobrze?
Jego pierś poruszała się szybko, nierówno; nawet oddech zdawał się łamać gdzieś po drodze do jego rozchylonych lekko ust.
- …o Bogowie, kurwa… – wymamrotał w przestrzeń.
Nigdy nie zdradzała za wiele, ale całkiem to lubiłem. Może i cicha, ale uśmiech zawsze mówił wszystko. Lekko przekrzywiona głowa (wiem, że nabijała się z tiku, który podłapałem od Autha, kiedy był jeszcze w kruczej wersji), kusząco eksponowała jej gładką szyję. Pnące się po niej wzory, sprawiały że mocniej przyciągała moją uwagę. Idealna krzywa, prowadząca od ucha, wprost do obojczyka była obłędna. Doskonale widoczna kość przez przylegający materiał tylko rozbudzała wyobraźnię. Bo potem były już...
Przełknąłem ciężko ślinę, starając pozbyć się z głowy wszystkiego co właśnie się w niej kotłowało. Smutne pieski! Bezdomne kotki! Śmierdząca obora! Kurwa mać, uspokój się! Próbowałem opanować swój popęd, ale było to wybitnie ciężkie. Głód jaki odczuwałem wydawał się być nie do opanowania. Uderzał w najmniej oczekiwanym momencie, po każdym razie, miałem wrażenie, ze zdwojoną siłą. Nie rozumiałem tego, ale tak już miałem. A szczególnie przy Nellrien... Pożerałem ją wzrokiem, gdy beztrosko, niby zawstydzona, poprawiała na sobie leżącą i tak doskonale suknię. - Gdzie tam ją lubię... - drażniłem się. - To ten materiał. Jestem skrytym fanatykiem wyjątkowych tkanin. To one tak na mnie działają - wyjaśniłem z uśmiechem. Nikt tego nie łyknął.
Auth szybko się zwinął. Ta jego nowa forma strużki dymu potrafiła być niepokojąca. Cień przemknął pod drzwiami, odprowadzany naszym wzrokiem tak szybko, jak dokonała się transformacja. Cisza, która po tym przedstawieniu wypełniła pokój, wydawała się aż dzwonić w uszach. Spojrzałem na Nellrien, która wydawała się być trochę... zagubiona. To chyba odpowiednie słowo. - Nie myślę o tym... - wyjaśniłem jej krótko. - Może to głupie, ale ufam mu. Znam go już... Nie wiem ile, straciłem rachubę - Uniosłem ramiona i wywaliłem dolną wargę na wierzch w geście niewiedzy. - Nawet jeśli odzyska tą moc to... Po prostu ją odzyska. Bo to pierwszy demon lata po świecie luzem? Różnica jest taka, że ten nic do nas nie ma. A my nic do niego. Tylko od inkwizycji trzeba się trzymać z dala i... No za bardzo się nie przyznawać, co nie? - spojrzałem na eks-kapitan badawczo, próbując rozszyfrować co się działo w jej głowie.
- Poza tym... Jestem z nim teraz... Połączony? Co dobre dla niego, to i dobre dla mnie. No i uratował mi życie - Nie wiedziałem, czy próbuję przekonać bardziej siebie, czy Nellrien. Prościej było, gdy nie postrzegałem go jako demona, a jako przyjaciela, czy też towarzysza podróży. Nawet w tej swojej niepokojącej postaci, może podawać się za jakiegoś dziwnego maga - idealnie pasuje to do jego stylu bycia.
- A Lorelei... Wydaje mi się, że po prostu charakter jej nie pozwalał - Wzruszyłem ponownie ramionami, jawnie bagatelizując sprawę. - Nie mam zamiaru tego wykorzystywać... Nagminnie w każdym razie, bo jak będzie miało się to przydać, to nie widzę problemu, szczerze mówiąc - wyjaśniłem Płomyczkowi swoje zdanie. Wydawała się zmartwiona, ale miałem nadzieję, że moje podejście nieco przegoni jej złe myśli. Naprawdę ufałem Authowi.
To chyba ostatnia trzeźwo zarejestrowane zdanie, bo w tym momencie przed oczami miałem zmysłowo poruszające się biodra Nellrien. Podeszła do mnie i przeczesała długimi palcami moje włoso-pióra. Do tego też będę musiał przywyknąć. Efekt jednak został osiągnięty, bo poczułem jak ten nieznośny dreszcz przyjemności przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Odchyliłem powoli głowę, a dłoń kobiety gładko przesunęła się na moją szyję. Myślałem że oszaleję pod jej dotykiem... Coś do mnie mówiła, ale wewnętrzny krzyk zagłuszał każdy przekaz. CHCĘ CIĘ TERAZ!
Jej palce pieściły napięte mięśnie karku. Czułem, jak drażniąc się, przechodzi na obojczyk, by chwilę później mknąć wzdłuż szwu koszuli. Robiła to specjalnie i baaardzo chciałem nie dać nic po sobie poznać, ale wypieki na mojej twarzy, błyszczące oczy i mocno przyśpieszony oddech, musiały mnie w tej chwili zdradzać.
Dłoń zatrzymała się na wysokości mostka. Spojrzała na mnie, a ja głupi nie umiałem oderwać od niej wzroku. Jej oczy były hipnotyzujące i naprawdę musiałem z sobą walczyć, by nie ściągnąć z niej ubrań. - To propozycja? - wypuściłem głośno powietrze, gdy przebiło się do mnie coś o jedzeniu. W głowie miałem tylko jedno danie. Wiedziała doskonale, że byłem gotowy rzucić ją na skóry, robiące nam za łóżko, tylko po to, by dobrać się do niej TERAZ. Uśmiechała się, a ja potrafiłem myśleć tylko o tym, jak sunę pocałunkami po wnętrzu jej uda, zbliżając się w niebezpieczne rejony. Uszami wyobraźni słyszałem jej głośny oddech, gdy niby od niechcenia, delikatnie muskałem ustami jej wargi, składając na nich ciepły pocałunek... Z jej ust wydobył się cichy, tłumiony jęk...
Przysunęła się bliżej, a ja musiałem wstrzymać powietrze w płucach. Co było prawdą, a co wytworem mojej wyobraźni? Coś do mnie mówiła, ale nie rejestrowałem tego. To było silniejsze ode mnie. Czułem jej ciało, a potem miękki dzióbek, który zabrał mi resztki logicznego postrzegania świata. Czułem jej piersi, które opinał materiał sukni. Mogło by jej tu teraz nie być. Chwyciłem ją mocniej w biodrach, co musiała poczuć. Nie oszukujmy się - nie była to też wtedy jedyna zauważalna rzecz, której nie mogła tak po prostu zignorować. Przypominało mi to wszystko, jak w Kocie, przejęła inicjatywę, sadowiąc się wygodniej na mnie. Jak jej driadzie wzory niknęły pod moimi palcami. Słyszałem jej każde westchnięcie, które pojawiało się przy następujących po sobie płynnych ruchach. Była niczym statek o pełnych żaglach, na niespokojnym morzu. Jednocześnie upajająca, ale pełna pasji, a także spokoju.
Mówiła coś. Próbowałem się skupić. Naprawdę próbowałem.
Przeczesała dłonią włosy na mojej skroni. Wdech i wydech...
- Zostaw mnie - sapnąłem. - Albo nie wyjdziemy z tego pokoju przez najbliższą godzinę - wyjaśniłem bardzo urywanym tonem. Wypieki na mojej twarzy mówiły same za siebie, błysk w oku, gdy zjadałem ją wzrokiem był nie do podrobienia. Widziała to wszystko. Widziała co zrobiła... Wdech... Wydech... W tym pomieszczeniu było tak gorąco, czy coś mnie spalało od środka?
Cofnęła się o krok, ale złapałem ją za rękę. Przełknąłem ślinę...
- Potrzebuję... Chwili... Muszę ochłonąć... Czy coś - wyjaśniłem.
Mogła zejść na dół... Wtedy usiadłbym na posłaniu, ukrył ręce w dłoniach i uspokoił oddech tak bardzo jak tylko mogę. Po tym, zszedłbym na dół, rzucił do Nellrien, że poradzę sobie sam z Authem i poszedł do fioletowookiej (o niej teraz też nie chciałem myśleć) - w końcu było jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Jedzenie było najmniej ważne.
Jeśli jednak Nellrien postanowiła wziąć odpowiedzialność za stan do jakiego mnie doprowadziła... Wszystkie sceny, które rozgrywały się w mojej głowie w ciągu tej... dyskusji... przestałyby być tylko moim wyobrażeniem...
Neela nie odpowiadała. Być może w jej głowie pojawiły się wspomnienia pierwszych dni na Starej Suce, gdy ukrywała się w ładowni, licząc na to, że do samego końca pozostanie niezauważona, a potem ukradkiem wysiądzie w porcie, do którego dopłyną i zacznie swoje życie od nowa, z czystą kartą. Nie przewidziała, że statek wywiezie ją w dzicz. Ale nic na ten temat nie powiedziała; poruszyła tylko nogą jeszcze raz, decydując się na milczenie, które dla Biriana było takim trudnym zadaniem.
Nie zatrzymała go, gdy do niej podbiegł, ale też nie pozwoliła się dotknąć i gwałtownie odsunęła się spod jego dłoni, jeśli tylko spróbował. Wciąż na niego nie patrzyła, ale przeniosła wzrok najpierw na tacę z jedzeniem, a potem na swoje odłamane rogi. Po chwili wahania wyciągnęła butelkę spomiędzy swoich kolan i pociągnęła z niej dużego łyka. Dandre nie wiedział, w jakim stanie upojenia była, bo właściwie nie widział jej dotąd pijącej. Nie miał pojęcia, jak wpływa na nią wino i ile było go potrzeba, żeby przekroczyła tę niebezpieczną granicę, jakiej nie chciało się przekraczać. W półmroku nie było widać, ile płynu w naczyniu ubyło.
- Nic mi nie jest - odezwała się w końcu, opierając butelkę o udo. Wciąż mówiła wyraźnie. - Nienawidziłam ich od samego początku. Nic z nimi nie zrobiłam tylko dlatego, że ty powiedziałeś, że są urocze. Ale nie były, hm? Niewystarczająco? Albo to nie uroczości szukałeś.
Uniosła wolną rękę i ostrożnie dotknęła nią włosów, a potem obejrzała palce. Jej głowa wciąż krwawiła, albo rany nie zdążyły się jeszcze zasklepić - w końcu nie minęło wcale tak dużo czasu. Wytarła rękę w sukienkę, nie przejmując się już plamami. I tak jej strój do niczego się nie nadawał. Zdecydowanie powinien obejrzeć ją ktoś, kto miał jakiekolwiek pojęcie o medycynie, ale Aremani zniknęła, a stary, elfi uzdrowiciel został już odprowadzony do domu.
Szlachcianka westchnęła ciężko i w końcu podniosła wzrok na mężczyznę. Przesunęła spojrzeniem po całej jego sylwetce, po roztrzęsionych dłoniach i zmartwionej twarzy, po wilgotnych włosach zaczesanych do tyłu i tych oczach, które w innych okolicznościach potrafiły sprawić, że momentalnie się rumieniła. Patrzyła na ładnie ukształtowane ramiona i na usta, z których niejednokrotnie wypływały sięgające najgłębszych zakamarków jej serca pieśni. Trwało to dłuższą chwilę, zanim z nieukrywanym smutkiem odwróciła głowę i znów poruszyła nogami w wodzie.
- Nie powinnam być na ciebie zła. Nie wiem, dlaczego jestem. Niczego mi nie obiecywałeś, a jednak... wydawało mi się, że może... - na moment zacisnęła usta w wąską kreskę. - Ja wszystko rozumiem. Jestem naiwna, młoda i niedoświadczona. Nie mam tak magnetycznego spojrzenia, nie mam burzy czarnych loków, a moje ciało nie jest... takie. Moje włosy i oczy wyprało z koloru. Nie jestem odważna jak Nellrien, bystra jak Ara, ani piękna jak... ona. Nie wiem, dlaczego miałam czelność sądzić, że to, jak mnie traktujesz, świadczy o czymkolwiek więcej. O jakimkolwiek zainteresowaniu. To była tylko zabawa, prawda? - spytała, ale Dandre wiedział, że zna odpowiedź. - Od początku to była tylko zabawa.
Odstawiła butelkę na podłogę, by oprzeć łokcie o kolana i skryć twarz w dłoniach. Siedziała tak przez chwilę, pochylona, nie płacząc, ale też nie mówiąc nic więcej. W tej chwili, poza fizycznym bólem, który z pewnością czuła i który było po niej widać, wyglądała na bardziej zażenowaną, niż zdruzgotaną.
- A może nie jestem na ciebie zła - wymamrotała w dłonie. - Sama nie wiem. Jest mi tylko przykro. I czuję się jak ostatnia idiotka. I boli mnie głowa. Chciałabym, żeby to wszystko już się skończyło. Żebyśmy mogli się rozejść, każde w swoją stronę. Bo sprawiłeś, że bardzo trudno mi jest... funkcjonować obok ciebie jakby nigdy nic, kiedy ty pożerasz wzrokiem inną. Wiem, że spędziliście ze sobą noc i że chciałbyś... spędzić tak samo kolejne. Ja nie mam do zaoferowania nawet połowy tego co ona. Ja nawet nigdy... Bogowie...
Wplotła dłonie we włosy, ale zaraz zrezygnowała i wycofała je stamtąd, kiedy przeszyła ją fala bólu. Jęknęła cicho i wyprostowała się, by znów obejrzeć swoje na nowo zabrudzone dłonie. Nie wytarła ich; zamiast tego przez kilka uderzeń serca bezmyślnie rozsmarowywała krew między opuszkami palców.
- Oddałabym ci swoją duszę i ciało, gdybyś tylko o to poprosił - wyznała cicho, tak, że ledwie ją usłyszał. - Ale ty mnie nie chcesz. W porządku, to przecież... nic takiego. Nie mam szczęścia do mężczyzn.
Sięgnęła po butelkę i napiła się, tym razem dłużej, więcej.
- To nie ma znaczenia. Równie dobrze możemy jutro wszyscy skończyć martwi. I pewnie tak właśnie będzie. Może dlatego myślałam, że ten wieczór potoczy się inaczej. Chciałam zakończyć to inaczej. Pożegnać się inaczej.
Shiran
Po słowach "zostaw mnie", Nellrien zamarła w szczerej konsternacji. Przez te kilka uderzeń serca wyglądała, jakby była przekonana, że zrobiła właśnie coś złego, albo Shiran postanowił nie przyjąć jej przeprosin i uznał, że najlepiej będzie wykręcić się z relacji, póki nie było za późno. Zaskoczenie jednak szybko minęło, kiedy zrozumiała, w czym tkwił problem. Oboje doskonale wiedzieli, że powinni zejść na dół, do wszystkich, skoro nawet Auth dał znać, że będzie tam czekał. Ale oboje też słynęli z tego, że nic sobie nie robili z tego, co wypada, a co nie. To nie tak, że komukolwiek się teraz jakoś bardzo spieszyło, mieli tu przecież całą noc... a kto wie, co przyniesie jutrzejszy dzień.
Rudowłosa uśmiechnęła się z powrotem, a kiedy półelf chwycił ją za rękę, powoli poprowadziła ją na swoją talię.
-Godzinę? - powtórzyła cicho, przysuwając się do niego ponownie, a zmysłowe nuty w jej głosie parzyły Shirana jak rozżarzone węgle. - To za długo. Musisz wyrobić się szybciej.
Wiedziała, że jej zachowanie przeważy szalę i te resztki kontroli, jakie mężczyzna jeszcze nad sobą miał, rozpłyną się jak piana na falach. Mimo to, gdy została złapana i popchnięta na posłanie, z którego dopiero co wstała, z jej ust wydarł się cichy okrzyk zaskoczenia. Opadła na poduszki, a jej włosy znów rozsypały się dookoła, jak promienie zachodzącego słońca. Jej oddech też przyspieszył, a drobne palce powędrowały do sznurków jego nowej koszuli, ale gdy ich spojrzenia się spotkały, Nellrien znieruchomiała, wpatrując się mu w oczy z lekkim niepokojem.
- Wszystko... dobrze? - spytała nagle, szeptem. - Nie zrób mi nic.
Cokolwiek to miało znaczyć i z czegokolwiek wynikały jej obawy, Shiran nie miał pojęcia, ale w zaistniałej sytuacji nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Jego dłoń znalazła drogę pod brzeg podwiniętej sukienki, a potem jej śladem podążyły jego usta, więc i Nellrien westchnęła tylko bezgłośnie, a potem, dokładnie tak, jak w jego wyobrażeniu, wyrwał się jej cichy, tłumiony jęk. Wypadało przynajmniej nie hałasować, prawda?
Tym razem nie rwała się do przejmowania kontroli, zwłaszcza, że widziała, w jakim stanie był jej kochanek. Nie powstrzymywała go, chętnie poddając się pieszczotom; pomogła rozsznurować suknię i ją z siebie zdjąć, o ile Shiran w ogóle chciał to zrobić, szepnęła coś niezrozumiałego, zacisnęła dłoń na jego włosach, prowadząc go do miejsca najbardziej potrzebującego jego uwagi. Zapomniała już nawet o podłużnej bliźnie, szpecącej jej udo, gdy pozwoliła się porwać chwili i po chwili przestała nawet nerwowo zerkać w stronę drzwi, które nie miały klucza i mogły zapewnić im absolutnie pewnej prywatności.
Jej gładka skóra wciąż utrzymywała woń złotej farby, jaką została ozdobiona wcześniej, nawet jeśli wszystko już zostało dokładnie zmyte. Półelf znał ją na tyle, by wiedzieć, że musieliby ją wielką siłą przymusić do tego, by skutecznie sprawdziła się jako podarunek dla Zeritha Dalala - albo odurzyć już całkiem - ale tutaj, pod jego dłońmi i ustami, wydawała się być spragniona bliskości i zniecierpliwiona niemal tak samo, jak on. Była inna, niż wtedy, w karczmie. Nie szukała w łóżku odskoczni i ucieczki od ponurego więzienia, jakim było jej życie, a zwyczajnie dała się ponieść chwili i pragnieniu, jakie płonęło w oczach Shirana i odbijało się w jej własnych. Niewiele miała tu możliwości świętowania nowo odzyskanej wolności, ale ta, którą wybrała, była całkiem satysfakcjonująca.
Wszystko jedno, czy półelf chciał zerwać z niej sukienkę, czy tylko rozchełstać ją na tyle, by odsłonić linie okrążające jej piersi i łączące się w pępku; czy on sam przejmował się teraz własnymi ubraniami, czy nie miał na to czasu; Nellrien w końcu jęknęła i przyciągnęła go do siebie, by opleść go nogami.
- Chcę ciebie. Teraz - sapnęła, wypowiadając na głos jego myśli z wcześniej. - Tylko uważaj.
Czuł, jak płomień tańczy w jego piersi, cudem okiełznany, a fale błogiej rozkoszy rozlewają się po jego ciele. Nie wiedział, czy unoszące się w powietrzu iskry są tylko wytworem jego wyobraźni, czy to dzieje się naprawdę, ale zupełnie nie potrafił się na tym skupić. Zatonął w miękkości chłodnej, kobiecej sylwetki, czekając na moment, w którym driadzie linie znów poruszą się pod jego palcami i rozbłysną lekko, tak, jak zrobiły to już dwukrotnie w karczmie. Cichy jęk, jaki po jakimś czasie wyrwał się z gardła Nellrien, gdy nie była już w stanie się kontrolować, ostatecznie przepchnął go już przez granicę i przyniósł wreszcie upragnione ukojenie.
- Słodki Ulu - szepnęła rudowłosa trochę nieprzytomnie, gdy leżała potem na zmiętym kocu wśród futer. Jej pierś unosiła się i opadała szybko, jeszcze nie mogąc uspokoić się po tym, co się wydarzyło. Na jej biodrze, w miejscu, gdzie Shiran zaciskał palce w tej ostatniej, kulminacyjnej chwili, widniał ślad jego odciśniętej dłoni; chwilę mu zajęło, żeby zorientować się, że nie zrobiła go siła nacisku, a temperatura. Nie dało się tego pomylić z niczym innym - oparzył ją. Przynajmniej nie wyglądało to bardzo źle, jej blada skóra była tylko zaczerwieniona. W jego klatce piersiowej za to panował upragniony spokój, a myśli z powrotem stały się czyste i klarowne.
Nellrien westchnęła i pokręciła głową.
- W ogóle nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam.