Część mieszkalna

1
Część mieszkalna podziemnego miasta jest labiryntem splecionych korytarzy i komnat wykutych w czarnym kamieniu. Ściany błyszczą w świetle bioluminescencyjnych mchów, które rosną w wilgotnych zakamarkach, tworząc subtelne, niebieskawe oświetlenie. Mieszkańcy poruszają się po cichu, jakby obawiając się zakłócić wszechobecny spokój. Szum wody kapiącej z sufitów oraz cichy szept rozmów w tle tworzą atmosferę tajemnicy i ciągłego zagrożenia. W tej części miasta życie toczy się w cieniu, a każdy ruch jest dokładnie przemyślany, odzwierciedlając skomplikowaną i niebezpieczną naturę społeczeństwa mrocznych elfów.

***

Spoiler:
Powóz dojechał do znacznie mniej imponującej części podziemia, choć równie egzotycznej dla przybyszów z powierzchni. Szerokie mosty i rozległe korytarze, jakimi początkowo jechali, w końcu zwęziły się, aż wreszcie po krótkim kluczeniu ciemnymi uliczkami wjechali do miejsca, które zasnute było pajęczyną i niemożebnie śmierdziało kwasem. Z sufitu nad ich głowami zwisały jeszcze trzy pająki, podobne do tych, które ciągnęły ich pojazd, ale ani one nie wydawały się przejęte ich przybyciem, ani dwójka ich wybawicieli nie uznała za stosowne czegokolwiek im tłumaczyć. Pomogli im wyjść z powozu i stąpając wśród cienkich, jasnoszarych nici przeszli do kolejnych drzwi, prowadząc ich do miejsca, w którym - jak twierdzili - przynajmniej przez jakiś czas będą bezpieczni.
Dom Vicny i Trisafa, jak przedstawił się mroczny, nie był nawet w połowie tak imponujący, jak ten, z którego uciekli. Wykuty w skale, w dużej części pozbawiony okien i efektownych ozdób, był jednak czysty, cichy, nie śmierdział kwasem i nie poruszały się po nim żadne dziwne stworzenia. Gdy całą grupą wpadli do środka, siedzący w jednym z foteli młody chłopak poderwał się i z przerażeniem w oczach cofnął się pod ścianę. Vicna rzuciła mu kilka krótkich poleceń, więc elf w końcu niepewnie pokiwał głową i wybiegł, zostawiając ich samych w czymś, co wyglądało, jak niewielki salon.
Trisaf delikatnie odłożył owiniętą w czarną tkaninę Yunanę na ten sam fotel, a potem pobiegł zasłonić okna. Kobieta była przytomna, ale pustym spojrzeniem patrzyła przed siebie, jakby było jej już wszystko jedno, gdzie się znajduje i co z nią robią. Jej kręcone włosy, unurzane we krwi, zaschły już i nie brudziły tapicerki mebla. Auth za to, wciąż utrzymując postać mrocznego Shirana, położył półelfa na boku, na czarnym szezlongu, nie bacząc na to, że może go ubrudzić. Ból wypełniał już całe jestestwo mężczyzny, sprawiając, że trudno było mu się skupić na czymkolwiek innym - na rzuconej gdzieś pod ścianą, wciąż nieprzytomnej magini, na demonie, który mówił coś do niego cicho, czy nawet na Nellrien, na kolanach której jakimś cudem wylądowała jego głowa.
- Vicna posłała po medyka - wyajśnił Trisaf. - Będzie tu lada moment.
- Czy to bezpieczne?
- odezwała się cicho przestraszona, ale zdeterminowana Neela. Choć wcześniej, niewątpliwie przez zazdrość, pałała do Yunany absolutną nienawiścią, teraz kucnęła przy jej fotelu i trzymała ją za dłoń, chcąc przynajmniej w ten sposób dodać jej otuchy.
- To ojciec naszego ojca. Nie zdradzi.
Dwójka rodzeństwa, jak się okazało, przez chwilę stała na środku, nie bardzo wiedząc, w co włożyć ręce. Z pewnością nie spodziewali się, że to tak potoczy się dzisiejszy wieczór. Spoglądali na swoich gości, rannych i wyczerpanych. Choć Dandre też oberwał, to cięcie, jakie otrzymał przez pierś, przynajmniej podczas jazdy w większości przestało już krwawić.
- Przyniesiemy coś na ból i coś do jedzenia. Możecie tu odpocząć noc, dwie. Tylko proszę... proszę, nie wychodźcie na zewnątrz. I nie podchodźcie do okien. Wszyscy będą was szukać - powiedział elf, a potem na chwilę zostawili ich samych.
Gdy wrócili, dosłownie kilka minut później, Vicna miała w dłoniach tacę z trzema kubkami wypełnionymi gęstą, czarną cieczą, w żadnym stopniu nie wyglądającą kusząco, a Trisaf przyniósł kosz z pieczywem i dziwną, prostokątną butelkę bliżej nieokreślonego napoju.
- To nie jest dobre - ostrzegła elfka, podając jeden kubek Birianowi. Drugi, dla Yunany, wzięła Neela, a trzeci chwycił Auth. - Ale pomoże. Niech on wypije, to ważne. On musi - gestem głowy wskazała półelfa. - Bo nie dożyje medyka.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

2
POST POSTACI
Shiran
Nie wiem za bardzo co się działo dookoła. Gdzieś mi mignęły przed oczyma rude włosy, a nawet wydawało mi się, że widzę jakiegoś wielkiego pająka. Dotyk, który przebijał się przez zasłonę bólu, nie sprawiał żadnej przyjemności, a zaciśnięta szczęka, nie chciała się rozluźnić na ani jedno słowo. Świat za szybą, wydawał się rozmazywać, przybierając dziwne kształty, które nic mi nie mówiły.
Próbowałem, wierzcie mi, skupić się na pierwszej myśli jaka kłębiła się mi w głowie, ale wysiłek do tego potrzebny wydawał się nadludzki. Jakby cały mój organizm i pozostałe siły, skupiały się na tym, by tylko utrzymać mnie przy życiu. Następne co pamiętałem to jakieś pomieszczenie i Auth, który odkładał mnie na jakimś dziwnym meblu.
Kazali pić. Tytanicznym wysiłkiem zmusiłem się do rozluźnienia szczęki, by chwilę później jęknąć z bólu. Chyba to był Auth, ale nie patyczkował się ze mną. Wmusił we mnie napar z cieczą, który smakował tak paskudnie, jak nic co do tej pory piłem w życiu. Coś jak koncentrowany odór skunksa, zmieszany z ziemią i płynnym metalem. Zachłysnąłem się ze dwa razy, kaszląc za każdym razem w taki sposób, że nowe fale bólu rozchodziły się po moich członkach. Jedno z najgorszych doświadczeń w życiu...
Ale już po chwili, ból już nie był aż tak dokuczliwy. Byłem w stanie robić coś więcej niż tylko mruganie, a nawet wydawało mi się, że mogłem mówić. Obraz wyostrzał się z każdą chwilą, tak że rozpoznałem nawet Nellrien, która zmartwiona pochylała się nade mną. Czy ja leżałem na jej kolanach? Uśmiechnąłem się słabo. Żyłem... Jeszcze.

- Dzieee, jaa? - wycharczałem z wyraźnym trudem. Przekręciłem głowę widząc dookoła sporo mrocznych elfów. Yunana też tu była. I Pajac. I Auth. I Nellrien. I Neela. Gdzie ja do cholery byłem?
Nie byłem w stanie się unieść. Próbowałem też spojrzeć na pulsujące miejsce przy biodrze, ale całą misterną operację blokowała trochę zbroja. Poddałem się i ułożyłem głowę wygodniej na kolanach Nellrien.
- Żyję - uśmiechnąłem się słabo. - Ty też... - No, to powiedziałeś. Wygadany debil.
I w sumie poza tym chyba brakowało jednej osoby.
- Co z wiedźmą? Elfami. I tym całym Dalalala. Pałac? - pytałem, wyrzucając słowa jedno po drugim

Część mieszkalna

3
POST BARDA
Neela podała kubek Yunanie, a ta machinalnie podniosła go do ust i napiła się czarnego płynu. Nie skrzywiła się ani trochę, nawet na niego nie spojrzała. Równie dobrze mogłoby to być wino, albo woda. Jej oczy były puste i pozbawione wyrazu, a ten magnetyzm, którym wciągnęła Biriana w swoje sidła, pozostał już tylko odległym wspomnieniem.
- Czy to... pomoże też na odurzenie? Bo jeśli tak, myślę, że Nellrien też powinna to wypić - zasugerowała ich rogata towarzyszka. - Nie do końca wie, co się wokół niej dzieje.
Vicna zmrużyła oczy i przyjrzała się rudowłosej, by w końcu skinąć głową i jeszcze na kilka chwil opuścić pokój. Gdy wróciła, przyniosła taki sam kubek dla kapitan, która z wahaniem go przyjęła i powąchała. Odruch wymiotny zgiął ją w pół, ale zanim zdążyła zwrócić zawartość żołądka, zaprotestować, albo oddać naczynie, Auth wyciągnął do niej rękę i bezceremonialnie wmusił w nią lekarstwo, tak samo, jak chwilę wcześniej w Shirana.
- Weź się w garść - upomniał ją. - Ty jesteś ta, która nie mówi od rzeczy. Nie możesz mówić od rzeczy. Weź się w garść, Nellrien Maver.
Trisaf postawił jedzenie na stole, ale poza Jalenem, który od razu do niego podszedł, nikt inny nie wydawał się zainteresowany koszykiem z pieczywem. Młody marynarz ostatecznie też nie sięgnął po żaden z małych chlebków, a zamiast złapał butelkę i to z niej napił się najpierw. Jego usatysfakcjonowana i pełna ulgi mina świadczyła o tym, że jednak był to alkohol, którego wszyscy tak rozpaczliwie potrzebowali.
Lek, choć obrzydliwy w smaku, dobrze uśmierzał ból i blokował krwawienie, a jak okazało się później, także zatrucie. Cokolwiek to było, pomogło, bo i Shiran odzyskał kontrolę nad własnymi myślami, i Dandre - jeśli wypił - przestał odczuwać uporczywe pieczenie rozciętej klatki piersiowej. Przeczesujące włosy półelfa palce Nellrien zatrzymały się, a ona sama zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, próbując połapać się w nowej sytuacji, w jaką trafiła trochę jednak nieprzytomna. Wciąż czekali na medyka i wciąż potrzebowali go bardzo mocno, ale przynajmniej poczuli się odrobinę lepiej.
- Wiedźma jest tu - odpowiedział Shiranowi Auth. - Nieprzytomna. Ogłuszona. Trzeba ją gdzieś zabrać. Przywiązać, dokładnie unieruchomić ręce. Bez nich nie czaruje, bez nich nie przyzwie Shiaddani - zwrócił się do rodzeństwa mrocznych.
Trisaf podrapał się po głowie.
- Zaniesiemy ją do... na dół - zadecydował. Z pewnością chodziło mu o piwnicę, ale nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa we wspólnym. - Usta też jej zwiążemy. Ale nie chcę, żeby była tu długo. Jej obecność jest jeszcze większym problemem, niż wasza. Szukają was, ale szukają też jej. Na pewno.
- Potem zastanowimy się, co z nią zrobić.
- Szybko zastanowicie się.
- Tak.

Niezadowolony elf westchnął i podszedł do Luy. Podniósł i przerzucił ją sobie przez ramię, a potem, odprowadzony spojrzeniem siostry, wyszedł z pomieszczenia. Vicna opadła na jeden z foteli i na chwilę ukryła twarz w dłoniach. Chcąc pomóc tym, którzy nie zasługiwali na swój los, ściągnęli na siebie kolosalne ryzyko i doskonale zdawała sobie z tego sprawę; może nawet lepiej, niż cała grupa z powierzchni.
- Elfy pouciekały, rozbiegły się na wszystkie strony, przerażony pożarem, jaki wznieciłeś - mówił dalej Auth. - Chaos prawdopodobnie pozwolił nam uciec niezauważonym. Zerith Dalal zniknął, tchórz. Uciekł, widząc ogień. Nie wiem, gdzie jest teraz. Pałac? Pewnie runął. A na pewno spłonął - uśmiechnął się do półelfa szeroko i tylko niektóre, nietypowo wydłużone zęby mogły być dowodem tego, że nie jest ani mrocznym, ani doskonałą kopią swojego śmiertelnego przyjaciela. - Podoba mi się twój sposób rozwiązywania problemów. Oszustwo i chaos. Lubię jedno i drugie.
- Uciekliśmy z pałacu
- odezwała się już całkiem przytomnie Nellrien, przenosząc na demona uważne spojrzenie, którym zmierzyła go od stóp do głów. Odpowiedział jej jeszcze szerszym uśmiechem. - Nadal jesteśmy w podziemiach. Co mamy niby robić dalej? Potrzebujemy broni. Potrzebujemy ubrań. Potrzebujemy... jakiegokolwiek pierdolonego planu, a nie mamy czasu. Shiran ma miecz w brzuchu.
- Musicie wyleczyć się i odpocząć
- zaprotestowała Vicna, podnosząc głowę. - Damy wam miejsce, podzielicie się... jakoś. Jest moja pracownia, oddam wam też na noc, albo dwie, swój pokój, przeniosę się do Trisafa. I jest salon, tutaj. To nie jest pałac, niestety, więc musi wam to wystarczyć. Chciałabym też, żeby... nie było tu ognia. Proszę. Bez ognia.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

4
POST POSTACI
Shiran
Wszystko by się układało, gdyby nie ten jebany miecz wystający z mojego brzucha. Brzucha? Boku. Chuj tam, wiecie o co chodzi. Nie wiem jak się nazywa ta część ciała, okej?
Z plusów tej całej sytuacji, to chyba dowiedziałem się, że lubię jak ktoś mnie mizia po włosach. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo w momencie gdy Nellrien przestała to robić, poczułem lekki żal i smutek. Wciąż jednak leżałem głową na jej kolanach, mogąc już trochę trzeźwiejszym spojrzeniem podziwiać jej blade lice (jak powiedziałby jakiś uliczny pajac).
Nie powiem, że było w pyte. Bo nie było. Bok kurewsko nakurwiał, a do tego za bardzo nie mogłem się ruszać. Myśli chociaż już jako tako przebiegały mi przez głowę, bo wcześniej to nic się nie dało robić. Myśleć? No mniejsza.
- Dobrze... - odpowiedziałem Authowi na słowa o naszej fiołkowej wariatce. Jak zawsze, jebaniec, miał wszystko pod kontrolą. Nawet będąc ptakiem, potrafił robić rzeczy, które mi się nie śniły. W ludzkiej postaci robił jeszcze większe wrażenie... Wrażenie... Co do kurwy!? Wcześniej moje myśli były zbyt rozbiegane, ale im bardziej się klarowały, tym bardziej zastanawiałem się, czy na pewno tylko mój brzuch został uszkodzony. Zamrugałem dwukrotnie, a moja mina musiała być z pewnością debilna.
- Dlaczego Ty... Ty wyglądasz... - Nie umiałem sformułować tego w chciany przeze mnie sposób, ale Auth był mną. Albo ja nim? Nie! Ja dalej byłem szary... Pokręciłem powoli głową. Zmiennokształtny. Uśmiechnąłem się pod nosem. - Czyli jednak przyznajesz, że jestem przystojniejszy? - Westchnąłem cicho, tłumiąc kolejną falę bólu, która przyszła gdy się poruszyłem. Nie była aż tak paskudna jak poprzednie. Wywiązany dialog musiał wyglądać dziwnie, ale co tu było normalnego?

- Spokojna wasza zaszarzona. Wiemy co z nią zrobić - Bo wiemy, prawda?
Odprowadziłem wzrokiem elfa, który zabrał Luę, a potem skierowałem się do Autha, wysłuchując co ma do powiedzenia. Przyznam szczerze, że wyglądałem wyjątkowo upiornie z jego uśmiechem.
- Oj, już mi tak nie słodź. Grunt, że zadziałało... - Uśmiechnąłem się lekko, pokazując zebranym, jak wspaniała więź nas łączy. Po tym wysłuchałem małego wywodu Nellrien, która chyba wróciła do siebie. Przytomnie. Czy to dobrze, że w głowie rozbrzmiewały mi jej słowa z pałacu? Czy ona coś do mnie czuła? Nie wiem, czy chciałem to wiedzieć.
- Plan... - powiedziałem na głos, mlaskając, jakby smakując tych słów. - Chwilę przydałoby się odpocząć - zgodziłem się z przedmówczynią. - Długo nie zabawimy - obiecałem.
- Po tym... Muszę gdzieś skoczyć z Authem. Możemy zabrać Luę, ale najpierw trzeba będzie z nią pogadać o tej całej jej Szimiszimi i wyjściu stąd - wyjaśniłem, może nieco zbyt tajemniczo. Jeśli Auth będzie chciał, to wyjaśni resztę. Zresztą, nikt nie dopytywał jakim cudem Lua nie mogła czarować wcześniej.
Spojrzałem się na Nellrien. Jej twarz wyrażała niewiele, a przynajmniej tak bym pomyślał, gdybym trochę już jej nie znał. Miała dość, czuła się zagubiona, a do tego wszystkiego, miałem wrażenie, że przytłaczało ją to wszystko co się działo... - Toooo... Klepiemy Pracownię? Chciałabyś zaopiekować się wojennym inwalidą? - Pytanie skierowane było oczywiście do Nellrien. Autha oczywiście też bym przyjął, ale nie musiałem tego mówić na głos - zawsze spaliśmy w jednym pomieszczeniu.

Część mieszkalna

5
POST POSTACI
Dandre
Przecież miało być inaczej.
Kattok, drugi koniec świata, miało dać mu chwilę wytchnienia. Okazję do zanurzenia się w Nowym, przebycia kilku niewydeptanych jeszcze ścieżek i szansę na popuszczenie wodzy fantazji. Miało być bramą ku poezji bez bólu, o której jeszcze przed chwilą rozprawiał z tą szaloną wiedźmą. I choć oczywiście w ostatecznym rozrachunku jego serce odnalazło jakąś dumną melancholię w roślinach powoli odbijających wydartych im niegdyś ziemie, to przynajmniej nie tonął w bezbrzeżnej beznadziei Ujścia.
Czerpał przyjemność z niewinnych flirtów z Neelą i ciężkiej pracy. Bawiły go przepychanki Ary z Shiranem i sam chętnie się do nich dołączał, wspierając to jedną, to drugą stronę. Nawet czas gdy niebo zaszło szkarłatem zdawał mu się teraz relatywnie spokojny, choć pamiętał bieg z duszą na ramieniu, gdy ogień trawił wszystko wokół nich.
Później śpiączka i przebudzenie się w zaprawdę nowym świecie. Pijaństwo, ten dziki wieczór z Yunaną, zdawało się, że jest dobrze. Spokojnie.
Jakim cudem patrzył więc teraz na umierającego Shirana i nieprzytomną, plugawą wiedźmę, skrępowaną na podłodze powozu ciągniętego przez piekielne pająki? Jakim prawem, na Bogów, ta banda sadystycznych skurwieli z podziemi uniosła rękę na to beztroskie piękno krawcowej?
Ból rozciętej klatki piersiowej zdawał się tak odległy, że niemal fikcyjny. Patrzył pustym wzrokiem przed siebie, chyba nawet nieświadomy poprzedniej ostrej wymiany zdań między Authem, a ich wybawicielką.
Nie kurczył się w sobie, nie zwijał się w kłębek i nie tłukł głową w ścianę. Zdawało mu się, jakby od reszty świata oddzielała go gruba szyba. Szukał chyba tylko dłoni Neeli, chcąc ścisnąć ją i spróbować jakkolwiek zakorzenić się w tej dziwnej rzeczywistości.

Kiedy ich niespodziewani sojusznicy zaprowadzili ich do bezpiecznego miejsca, wzrok Biriana był prawie tak pusty, jak oczy Yunany. Wtoczył się do środka jak jedno z ciał przywróconych do potwornego nie-życia przez magię. Odetchnął pełną piersią i poczuł jak powoli zasklepiająca się rana pękła na nowo. Ukłucie bólu i ciepło spływającej mu po torsie posoki sprawiło, że odrobinę oprzytomniał. Odnalazł wzrokiem oczy krawcowej i utonął na moment w ziejącej z nich pustce. Kolor na chwilę odpłynął mu z twarzy, aż w końcu odwrócił na moment wzrok. Nie potrafił znaleźć teraz odpowiednich słów.
Chyba wypłynęły z niego, kiedy Lua rzuciła go na ziemię. A może w chwili, gdy oczy Shirana zaczęły zachodzić mgłą po tym jak miecz przebił go na wylot?
- Nic nie jest teraz prawdziwie bezpieczne. Ale desperacko potrzebujemy pomocy… – odparł na słowa Neeli, po czym spojrzał na elfie rodzeństwo.
- Jesteśmy wam wszystkim dozgonnie wdzięczni. Dawno nie widziałem tak… bezinteresownego dobra. Dziękuję, naprawdę dziękuję – szepnął, opierając się plecami o jedną ze ścian. Przymknął na moment oczy, starając się wsłuchać w swój własny oddech i odnaleźć w nim odrobinę ukojenia. Żyli. Jak na razie wszyscy. A to dawało przecież nadzieję.


Zastygł przy ścianie na nieco dłużej niż przypuszczał. Z przyjemnej ciemności wyrwały go słowa elfki, która przyniosła mu jakiś… medykament?
- Jestem pewien, że wlewałem w siebie po karczmach znacznie gorsze rzeczy – uśmiechnął się lekko, odbierając od niej kubek. Podziękował skinieniem głowy. Popełnił wielki błąd. Uniósł naczynie do nosa i zaintrygowany zaciągnął się lekko czymś co już z daleka wydawało mu się całkiem mocnym aromatem.
Smród medykamentu niemal wywrócił mu żołądek na drugą stronę i błyskawicznie starł z ust cień uśmiechu. Mrugnął kilka razy, kiedy łzy napłynęły mu do oczu, po czym policzył w duchu do trzech i obalił zawartość naczynia w kilka sekund. Zaprawiony w bojach bard ostatecznie nawet nie kaszlnął, choć zdecydowanie nie udało mu się powstrzymać przed wykrzywieniem twarzy.
- Dzięki – charknął przez zaciśnięte gardło, po czym odbił się od ściany i podszedł do Neeli, opiekującej się Yunaną. Bogowie mu świadkami, że zdawało mu się, jakby ktoś tłukł mu obuchem w pierś za każdym razem, gdy nieumyślnie wpadał w pustkę oczu krawcowej. Było mu jej niesamowicie żal. I przeklinał w duchu Bogów, że znów cierpienie spada na wszystkich tych, którymi się otaczał.
A sam po raz kolejny jakimś zrządzeniem losu wyszedł z tego wszystkiego jeno ze szramą na piersi i odległym wspomnieniu cierpienia, które zadała mu Lua.

Zacisnął jedną dłoń na ramieniu ich zdriadziałej towarzyszki, a drugą oparł na głowie Yunany i powoli, delikatnie gładził ją po zlepionych zaschniętą krwią włosach.
- Świetnie się spisaliście – powiedział cicho, patrząc w pozbawione źrenic oczy Neeli. Uśmiechnął się do niej słabo, po czym przeniósł wzrok na Jalena i machnął dłonią, żeby podał mu butelkę z której przed chwilą pociągnął łyka. Felczer Dandre dokładnie wiedział, czego w tej chwili najbardziej było mu trzeba.
- Jestem z was kurewsko dumny – dodał, odbierając od młodzika naczynie. Pociągnął kilka głębokich łyków, czując jak kolejny dziwny płyn podrażnia i rozpala jego gardło. Tym razem był to jednak znajomy, przyjemny wręcz ogień. – Wybacz, że byłem wcześniej takim dupkiem – uśmiechnął się krzywo.

Kucnął tuż obok Neeli. Po chwili namysłu w ogóle usiadł na podłodze, podwijając pod siebie nogi.
- Powinniśmy zrobić z tą wiedźmą dokładnie to, co ona chciała zrobić z nami – rzekł humanista, a ton jego przepełniony był pogardą i głęboką niechęcią. Przez krótką chwilę zdawało mu się wcześniej, że dostrzegł u Luy coś… ludzkiego. Uwierzył w szansę na odnalezienie nici porozumienia, ale wszystko to zostało zdeptane, spalone. Otworzyła ramę i sypnęła w nią solą. Przyniosła im tylko cierpienie i gotowa była bez chwili zawahania zmiażdżyć ich wszystkich, gdyby cokolwiek poszło nie po jej myśli.
- Kneble, więzy… Najlepiej w ogóle połamać jej te cholerne palce – warknął, stukając nerwowo w podłogę. Drgnął mu kącik ust, gdy przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy Dalal miał przedstawić im swoje dzieło. Wtedy… Był prawie pewien, że nie czuła się z tym dobrze.
Ale co z tego?
Zacisnął dłoń na kolanie Yunany i po raz kolejny zawalczył ze sobą, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Będzie dobrze, wiesz? – ton mężczyzny zmienił się nie do poznania, kiedy raz jeszcze ścisnął lekko kobiece kolano. Zniknęła z niego pogarda, zniknęła ta kipiąca w żyłach nienawiść. Był ciepły, spokojny, niemal jak opatrunek, który można by przyłożyć do złamanego serca. – Damy sobie radę. Wszyscy z tego wyjedziemy. Dokonaliśmy już tylu niemożliwości… – pokręcił głową, śmiejąc się cicho sam do siebie. Nie uciekał wzrokiem od tego, co tak mierziło go w jej spojrzeniu. Patrzył w nie niemal tak jak wtedy, w łaźni. Nie było to jednak pożądanie. W niebieskich oczach barda skrzyła się nadzieja. – …nawet w tej najgłębszej z otchłani coś nam sprzyja. Musimy więc łapać się tego promyka światła i przeć dalej przed siebie. Jesteś niesamowicie… Niesamowicie silna. – pogładził ją lekko po umęczonej skórze, robiąc, co tylko mógł, by nie sprawić jej tym bólu.
- Przetrwałaś swoją mistrzynię. Wyruszyłaś samotnie do nowego świata, by wykuć dla siebie swoją własną ścieżkę, silna i wolna. Trwaj w tym. Trzymaj się tej odwagi, trzymaj się tej cholernej iskry. I będzie dobrze. Pomożemy ci. – opuścił na chwilę wzrok. Poczuł jak mimowolnie zaciska drugą dłoń w pięść.
- A Dalal zapłaci za to co zrobił. I poczuje na własnej skórze, że im wyżej się stoi, tym mocniejszy będzie upadek.


Kapitan ma trochę racji. Czegokolwiek byśmy nie zrobili, potrzebujemy broni i odzienia. Najlepiej czegoś, dzięki czemu nie będziemy zbytnio rzucać się w oczy, kiedy w końcu będziemy musieli opuścić wasz dom. – mruknął po chwili, wracając wzrokiem do reszty.
- Ale przede wszystkim musimy wrócić do życia. Nie jesteśmy w tej chwili w odpowiednim stanie, by próbować rozplanowywać naszą wielką ucieczkę. Dzięki naszym towarzyszom mamy jednak coś, czego raczej nikt z nas się nie spodziewał. Mamy czas. Wyliżmy rany i zastanówmy się co dalej, kiedy niebo choć przez chwilę przestanie walić nam się na głowę.
Zacisnął usta w wąską kreskę, kiedy stała się rzecz nieuchronna i zawiesił wzrok na wbitym w półelfa mieczu.
- Kurewsko dużo gadasz jak na kogoś z łokciem żelaza w brzuchu. Często cię tak ładowali? – jakże mógł odezwać się do Shirana, jeśli nie poprzez ordynarny żart? Pozornie nonszalanckie słowa nie były jednak nijak w stanie ukryć zmartwienia w głosie barda.
- Mam tylko nadzieję, że wiedzieliście co robiliście, przynosząc ją tutaj ze sobą – dodał zerkając najpierw na Autha, później zaś na Shirana. – Choć muszę przyznać, że… wierzę, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda. Ale czymkolwiek by ona nie była, będziemy prędko potrzebować rezultatów. Nie możemy zbyt długo narażać naszych dobrodziejów… – pokłonił się lekko przed elfką, która poczęstowała go leczniczą trucizną – …na niebezpieczeństwo.


Yunana i Shiran będą potrzebować najlepszych łóżek. Ich komfort jest w tej chwili najważniejszy. Ja mogę spać i na podłodze. Neelu, Yunano, mam nadzieję, że panienki nie poczują się zgorszone mymi słowami, ale chciałbym zostać z wami. Wiem, że potrafisz o siebie doskonale zadbać – mruknął, patrząc na szlachciankę, a oczy lekko mu się zaszkliły – Ale... – zacisnął na chwilę usta w kreskę. – … tak będzie chyba najbezpieczniej.
Czuł się winny, że Ary z nimi tutaj nie było. Czyż znów jej nie zawiódł, tak jak wtedy pod karczmą? Zdawało mu się, że odwrócił wzrok tylko na sekundę, a jej ruda czupryna zniknęła gdzieś pośród tego obcego tłumu. Gdzie ona była?
Nie mógł nic zrobić z tym, co już się wydarzyło, ale mógł nie spuszczać tamtych dwóch z oka.
- Jelen, przeżyjesz kilka nocy na fotelu? – zapytał, podnosząc się powoli na nogi.
Obrazek

Część mieszkalna

6
POST BARDA
Vicna podniosła wzrok na Biriana, a jej usta wykrzywiły się w niezrozumiałym grymasie, który mógł być zarówno próbą uśmiechu, jak i niechęcią. Przesunęła spojrzeniem po nich wszystkich. Choć w większości siedzieli, prawie wszyscy byli od niej wyraźnie wyżsi. Tylko drobna Nellrien i niewysoka Neela, stojąc obok niej, nie sprawiałyby, że musiałaby zadzierać głowę w górę. Ani Trisaf, ani żaden z innych mrocznych, jakich dotąd widzieli, też nie wyróżniał się wzrostem. Podziemny lud nie wyrósł zbyt wysoko.
- Wszyscy chcemy zobaczyć powierzchnię. Wszyscy chcemy odzyskać słońce, które nam odebrano. Ale... nie wszyscy w ten sposób. Dlaczego to musi być w ten sposób? - przetarła twarz. - To zdrada, myśleć inaczej. Nie zgadzać się z decyzjami Cesarzowej. Działać na szkodę. To zdrada. Co myśmy zrobili?
Brat podszedł do niej i objął ją ramieniem, wypowiadając kilka cichych, uspokajających słów. Nie wydawała się przekonana, ale przynajmniej zamilkła, panikując sobie bezgłośnie w środku. Jalen za to bez słowa sprzeciwu przyniósł butelkę Birianowi. Alkohol smakował inaczej, co było dość oczywiste i w żadnym stopniu nie powinno go zaskoczyć. Jego korzenność i lekka gorycz nie była jednak nieprzyjemna, a trunek rozgrzewał przełyk i żołądek w znajomy sposób.
- Noo... ja też trochę byłem - przyznał młody żeglarz. - To nie jest zbyt normalna sytuacja. Nie chciałem umierać. I tak... i tak poszło nieźle.
W jego głosie nie było pewności siebie. Aremani, która wybrała go, by poszedł razem z nimi, zniknęła, a pozostali skończyli tak, jak skończyli. Przynajmniej ci, którzy dotarli tutaj, wciąż żyli, nawet jeśli nikt nie wiedział, jakim cudem Shiran jeszcze dychał.

Nellrien wyplątała palce z jego włosów, ale nie wstała, pozwalając mu dalej leżeć na swoich kolanach. Płaszcz zakrywał ją dość szczelnie, ale ze swojej pozycji półelf widział pomalowane na złoto linie, wspinające się po jej szyi i niknące pod rudymi włosami.
- Ja chętnie połamię jej nie tylko palce, ale i całe te popielate łapska - syknęła wściekle. Jeśli to Lua przygotowywała ją dla swojego pana, to najpewniej właśnie ona odpowiedzialna była za to, jak kapitan się prezentowała. Nie tylko za strój, ale i za złoto, zdobiące każdy skrawek jej ciała. O tym wiedzieli jednak tylko Shiran i Auth, bo nikt inny z tu zebranych nie widział jej bez płaszcza i odkąd Maver oprzytomniała, to bardzo dbała o to, by tak pozostało. - Z połamanymi rękami nie będzie mogła rzucać zaklęć, tak? Kim jest Szimiszimi?
- Tak. Shiaddani to demon, któremu służy. Który daje jej moc. Magię krwi.
- I połamanie jej rąk odetnie ją od tej mocy?
- Nie. Ale uniemożliwi jej korzystanie z niej. Widziałem, jak czaruje. Nie używa słów, tylko gestów.
- To skąd wiesz, że nie będzie mogła się skontaktować ze swoim... demonem?

Auth nie odpowiedział. Przekrzywił tylko nieznacznie głowę, rzucając rudowłosej takie spojrzenie, jakby spytała go właśnie skąd wiedział, że dwa i dwa dawało cztery. Choć tylko dla niego było to takie oczywiste, w swojej złośliwej przewrotności nie poczuwał się do tego, by cokolwiek tłumaczyć. Nellrien fuknęła z irytacją i opuściła wzrok na Shirana.
- I gdzie wy niby chcecie iść, co? Macie tu znajomych? Jesteście umówieni?
- Nie tutaj. Powiem ci... później.

Maver przez chwilę zaciskała usta w wąską, zdenerwowaną kreskę, aż w końcu westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek leżanki. Auth za to znów uśmiechnął się szeroko do półelfa.
- Niektóre rzeczy są w porządku. Inne bym poprawił - podniósł swoją dłoń i obejrzał ją ze wszystkich stron. - Nadgarstki są bardzo wąskie. Nie wiem, jak ty utrzymujesz miecz.

Yunana drgnęła, gdy Dandre oparł dłoń na jej kolanie, by spojrzeć na niego dopiero chwilę później, jakoś w połowie jego monologu. I choć uparcie milczała, to dostrzegł drobną zmianę w jej mimice, ból i strach zbyt dobrze dotąd kryjące się w oczach, drżenie poranionego ciała. W pewnym momencie wyciągnęła do niego rękę i chwyciła go za tę dłoń, którą opierał o jej nogę - jak się okazało, tylko po to, by ją z tego kolana zdjąć. Nie puściła jej jednak.
- To boli - wyjaśniła ochryple.
Nie musiała mówić nic więcej, bo przed oczami barda stanął ten sam obraz, jaki ukazał mu się, gdy opadła czarna zasłona. Całe ciało wyspiarki pokryte było zdobieniami Dalala, a krew spływała liniami skaryfikacji przechodzącymi także przez jej nogi. Najzwyklejszy dotyk musiał wywoływać kaskady bólu. Strach było pomyśleć, ile będzie kosztować ją rozwinięcie się z tkaniny, która zdążyła ją już pooblepiać. Kobieta zacisnęła zęby, a jej oczy zaszły łzami, opuściła więc powieki, próbując uspokoić przyspieszający oddech. Rozpaczliwie starała się powstrzymać płacz, będący przecież zupełnie naturalną reakcją. Nie chciała robić scen, nie tutaj, przy wszystkich. Wolała przypominać pozbawionego emocji trupa i w sumie nikt chyba się jej nie dziwił.
- Dandre ma rację - wtrąciła Neela. - Damy sobie radę, tak jak... tak jak daliśmy sobie radę z dżunglą. Dopóki Dandre i Shiran są z nami, wszystko będzie dobrze.
- A ja?
- spytał Auth.
- I... i Auth. O-on... on też - zgodziła się dziewczyna, rzucając demonowi nerwowe spojrzenie. Ona wciąż nie przyzwyczaiła się do faktu, że nie miała już do czynienia ze względnie nieszkodliwym, trochę krwiożerczym, ale wciąż zabawnym krukiem.

Dalsze rozmowy przerwało ponowne pojawienie się młodego elfa, a także medyka, po jakiego został wysłany. Starzec wyglądał na bardziej wiekowego niż Zerith Dalal i nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzyłby mu swojego życia - po pierwsze, był mrocznym, a po drugie, na pierwszy rzut oka swoje złote lata miał już dawno za sobą. Opierając się o laskę wszedł do środka i rozejrzał się po zebranych, nic sobie nie robiąc z nagłego napięcia, jakie zawisło w powietrzu. Powiedział coś cicho po swojemu, a Auth uprzejmie od razu przetłumaczył:
- Oj dzieci, kiedyś was bogowie za to pokarają - te słowa musiały być skierowane do rodzeństwa, bo Vicna jęknęła cicho. - Pokażcie mi rannych. Jest tylko ten?
- Tutaj jeszcze
- Neela odezwała się nieśmiało, wiedząc, że demon pomoże im w komunikacji ze starcem. - Dandre ma ranę na piersi, a Yunana... Yunana wszędzie. Płytkie nacięcia.
Pochyliła się nad wyspiarką i ostrożnie odsłoniła jedno jej ramię. Palce kobiety, trzymające dłoń barda drgnęły spazmatycznie, ale nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. Po jej skórze popłynęła strużka świeżej krwi.
- Przepraszam - szepnęła Neela.
- Cuda Zeritha Dalala - skomentował starzec i podszedł do niej chybotliwie. - Widziałem już jego muzy. Żadna nie dożyła leczenia. Ta ma dużo szczęścia. Ona będzie pierwsza - zadecydował. - Potem ty, w jaskrawej szacie - wskazał barda. - Na koniec ten z mieczem w tułowiu. Na niego... będę potrzebował najwięcej sił. Mogę zużyć wszystkie.
Leczenie nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, dla żadnego z nich. Stary elf nie korzystał z magii wody, którą dobrze znali z powierzchni, a tej samej magii krwi, z jakiej korzystano w podziemiu. Łączące się tkanki paliły żywym ogniem i nawet zaparta w sobie, zdeterminowana by milczeć Yunana, załkała, gdy medyk przesuwał dłonią nad jej nagim ciałem, od którego wszyscy obecni uprzejmie odwracali spojrzenie - nawet jeśli w innych okolicznościach mogło się to wydawać fizycznie niemożliwe. Po zabiegu w miejscach naznaczonych przez szaleńca zostały tylko jasne blizny, gładkie, ale wciąż odznaczające się wyraźnie od jej oliwkowej skóry. Tak samo było w przypadku Biriana; nie był pewien, czy ktoś go leczy, czy przypieka żywym ogniem, ale gdy elf skończył, na jego piersi widniała już tylko jasna, podłużna skaza.
Z Shiranem było trochę trudniej i trwało to znacznie dłużej, więc i na więcej bólu musiał się on przygotować. Auth podał mu skórzany pasek, który wziął nie wiadomo skąd i kazał mu zacisnąć na nim zęby, a potem bezceremonialnie wyszarpnął miecz z jego boku. Półelfowi pociemniało przed oczami, lecz zanim zdążył dojść do siebie, kolejne fale bólu szarpnęły jego ciałem. Demon przytrzymywał go z jednej strony, Nellrien z drugiej, ale wciąż, gdy wreszcie skończyli, był cały oblepiony krwią i potem, tak samo, jak szezlong, na którym leżał.
Twarz starego medyka poszarzała, a on sam osłabł. Trisaf z młodzikiem chwycili go i pomogli mu wstać, dziękując mu i obiecując wyjaśnienia w nadchodzących dniach. Nie chcieli, by tu zostawał, więc chyba zamierzali odprowadzić go tam, skąd przyszedł. Wystarczająco dużo działo się w tym domu, by dłuższe towarzystwo starca było nie do końca mile widziane. Gdy zniknęli za drzwiami, została z nimi tylko Vicna, równie blada, jak jej dziadek, choć ewidentnie z innych przyczyn. Uśmiechnęła się krótko, nerwowo, ale z ulgą, gdy zobaczyła, jak Auth pomaga Shiranowi usiąść. Półelf wciąż czuł się słabo, ale ból stopniowo przechodził, a ziejąca rana na wylot była już tylko wspomnieniem, zastąpiona przez gładką bliznę.

- Pójdę przygotować wam pokoje - zadeklarowała mroczna, wstając. - Za tymi drzwiami są schody. Na górze są tylko trzy pokoje. Po prawej jest pokój Trisafa, po lewej mój. Mój będzie dla was. Na wprost jest moja pracownia. Nie ruszajcie niczego z moich rzeczy, proszę. Z narzędzi. Zaniosę wam... wodę. I ścierki. Będziecie się mogli tam umyć, a tutaj... tutaj zjeść, czy porozmawiać. Z pewnością potrzebujecie czasu dla siebie. Dostaniecie go. Jeśli będziecie mnie szukać, gdzieś w domu będę. Zawołajcie, a przyjdę.
Zmusiła się do nieznacznego uśmiechu.
- Jutro damy wam wszystko, czego będziecie potrzebować, a co będziemy w stanie wam dać. Trisaf jest zwiadowcą dla Indiry. Ma... dużo. Dużo rzeczy, o których mówicie. Broń i inne. Jutro... postanowicie, co dalej.
Ukłoniła się i zniknęła za drzwiami prowadzącymi na schody.

Jalen nie miał problemu z tym, by spać na fotelu; stwierdził, że wystarczy mu choćby podłoga. Żadna z kobiet też nie protestowała przeciwko decyzjom Shirana i Biriana odnośnie podziału na pokoje. To był w gruncie rzeczy dobry układ, gdy chciało się, by wszyscy byli bezpieczni: po jednym mężczyźnie w pokojach i młody Jalen, czuwający na dole.
Pokój Vicny nie był duży i nie posiadał okna, ale miał spore łoże, na którym bez problemu mogły zmieścić się Neela razem z Yunaną. Pracownia natomiast okazała się zbliżoną do lutniczej - elfka musiała na co dzień zajmować się wytwórstwem instrumentów, głównie bębnów, ale też różnych, bliżej nieokreślonych instrumentów strunowych, co odrobinę mogło tłumaczyć jej wrażliwość na występ Biriana w pałacu. Na podłodze rozłożono tam szerokie posłanie z koców i czarnych futer niewiadomego pochodzenia, a także mnóstwo poduszek. Do obu pomieszczeń Vicna przyniosła duże misy z wodą i czyste ścierki, by mogli pozmywać z siebie brud i krew, różnego rodzaju czyste ubrania, a potem, gdy upewniła się, że mają już wszystko, czego potrzebują, zostawiła ich samych.
I wyglądało na to, że teraz mogli wreszcie porozmawiać - bez postronnych słuchaczy i chwilowo bez żadnego zagrożenia, wiszącego im nad głową.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

7
POST POSTACI
Dandre
Bo władają wami ogarnięci żądzą zemsty okrutnicy – odparł bard, tym razem nie bawiąc się w miłe słówka. Był nieco zbity z tropu grymasem, który wcześniej pojawił się jej na twarzy, ale jak z wieloma rzeczami, które mogłyby sprawić, że jego mniemanie o sobie zostałoby jakkolwiek nadszarpnięte, postanowił w ostatecznym rozrachunku nie zwrócić na niego większej uwagi. – Jestem przekonany, że gdyby emisariusze waszego ludu podjęli jakieś próby nawiązania kontaktu z ludami powierzchni, to byliby w stanie wskórać coś bez rozlewu krwi. Szczególnie na Archipelagu, którego najnowszą perełkę wasi pobratymcy zmietli z powierzchni ziemi. – bard sposępniał nieco. Przemawiał przez niego wciąż nieposkromiony dziesiątkami bolesnych zderzeń z rzeczywistością idealizm, choć gdzieś w głębi duszy wiedział, że gdyby podobne próby kontaktu nastąpiły w Keronie, doprowadziłyby najpewniej jedynie do wyścigu zbrojeń. Nie potrafił sobie wyobrazić, by ta banda zakutych w stal fanatyków mogła w ogóle wziąć pod uwagę współistnienie z istotami z legend, z potworami, którymi straszono dzieci. Korona najpewniej również uległaby tej narracji. Pospólstwo już i tak miało wystarczająco dużo problemów z akceptowaniem szpiczastouchych… Gdyby szaroskórzy mieli stąpać między nimi, gałęzie drzew zaczęłyby się uginać pod ofiarami linczy.
- Zdradą jest działać wbrew własnemu sercu – odparł, święcie przekonany o własnej racji. Spojrzał na zmartwione rodzeństwo i pokłonił się przed nimi lekko. – Nie wiem, czy postąpiliście słusznie… Ale zrobiliście coś dobrego – uśmiechnął się lekko. – I za to wszyscy będziemy wam dozgonnie wdzięczni. Jeśli uda nam się znaleźć sposób na ucieczkę, to… Możecie ruszyć z nami. – popatrzył po swoich towarzyszach, unosząc lekko brew, jakby szukajał ich aprobaty. – Nie chciałbym, byście zostali ukarani za ten… akt łaski. – westchnął ciężko, po czym w końcu zamilkł.

Dobrze było spotkać w tym miejscu coś znajomego. Sposób w jaki alkohol palił go w przełyk zaś nijak nie różnił się od tego, co znał z powierzchni. Uśmiechnął się sam do siebie i pokiwał w uznaniu głową.
- Nikt nie chce umierać, taki to już piękny banał życia – wzruszył ramionami, starając się ubrać w jakiś pokrzepiający uśmiech. Lekko drgający głos Jalena nie napawał go optymizmem, ale nie dziwił się młodzikami. Los się do nich uśmiechnął, ale ni chuja nie było dobrze.
- … a i przyznać muszę, że trochę cię sprowokowałem. Po prostu… Em… Nie… nie myślałem wtedy zbyt klarownie. – potykał się na kolejnych słowach, wyraźnie niechętnie wracając myślami do chwili, w której zawładnęła nim jakaś szalona rozpacz. Podszedł powoli do Jalena i klepnął go w ramię.
- Znajdziemy ją, nie martw się. Jest… Siłą natury. Na pewno nic jej się nie stało.

Birian zacisnął usta i oszczędnie kiwnął głową, słysząc syknięcie pani kapitan. Trudno było nie zrozumieć jej wściekłości. To przecież ją wiedźma wybrała na jedną z zabawek Dalala i to jej gołąbeczka przeszyła ostatecznie stalą. Przed kilku laty Birian zapewne obruszyłby się na myśl zadawania bólu bezbronnej osobie, ale Ujście zgniotło tamtą osobę. Zresztą, Lua mogła być bezbronna jeno chwilowo, zaś koło niewinności nawet nie stała.
A jednak mimo zaciśniętych w kreskę ust i zimnego spojrzenia, coś nadal gniotło go w piersi. Nie mógł pogodzić się z tym, że przez chwilę dostrzegł w niej człowieka. Z zieloną zarazą, która opadła na keroński port bynajmniej nie miał takich problemów. Zastanawiał się, czy czułby się podobnie, gdyby nie była kobietą. Atrakcyjną kobietą.
Och, jakież to głupie.
- Jeśli… Gdyby nadal mogła komunikować się z Shiaddani, to… co to by właściwie dla nas znaczyło? – zapytał, chwilowo zostawiając temat łamania kończyn. – Czy będzie mogła tu kogoś sprowadzić? Jak niebezpieczna jest dla nas sama jej obecność? – spojrzał na Autha, przekrzywiając lekko głowę, tak jak miał w zwyczaju robić to kruk.
Prychnął cicho, kiedy demon wyminął kolejne pytanie rudowłosej.
- Teraz mamy sekrety? – zirytowany zastukał palcami w podłogę, na której siedział, ale nie naciskał na Autha dalej. Możliwe, że ufał elfom, które ich uratowały znacznie bardziej od reszty i nie zamierzał kłócić się o to przy ich dobrodziejach.


Oczy Biriana posmutniały, gdy udało mu się wreszcie dojrzeć w jej spojrzeniu coś poza tą przerażającą pustką. Widział w nim ból i strach, który wcześniej skrzętnie ukrywała. Dalej jednak uśmiechał się ciepło, kolejnymi słowami starając się zaszczepić w niej choć odrobinę tak potrzebnej nadziei. Mogła być jeno mrzonką, mogła być matką głupich, ale bez niej utoną tutaj wszyscy…
Tak jak on w tamtej cholernej celi.
- Wybacz… – szepnął tylko, gdy zdjęła jego dłoń z kolana. Zacisnął lekko palce na końcówkach jej opuszków, w miejscu, gdzie ostrze Dalala już nie dotarło.
Stan wyspiarki sprawiał, że sam ledwo powstrzymywał drżenie własnego ciała. Podczas swojego monologu starał się nie spuszczać wzroku z jej oczu, ale dał się raz rozproszyć strużce krwi wypływającej z jednej z setek ran po nacięciach chorego pana tego miejsca. Nie wyobrażał sobie bólu, jaki musiała czuć… I nie chciał nawet myśleć o tym, jak czuła się, gdy maestro wciąż pracował nad swoim dziełem.
Lekko zadrgała mu dolna warga. Zamrugał kilka razy, raz jeszcze ściskając lekko opuszki jej palców. Łzy kręciły jej się w kącikach oczu, jej pierś unosiła się i opadała coraz szybciej, ale starała się zatrzymać to wszystko w środku.
Kiwał powoli głową, kiedy odzywała się Neela, a jego gardło było zbyt ściśnięte, by wydobyć z niego głos.
- Hej… – mruknął cicho. – Nie duś tego wszystkiego w sobie… Nie musisz… nikomu niczego udowadniać. – mężczyzna otworzył usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale przerwało mu pojawienie się młodego elfa i prawdziwie antycznego medyka.

Powitał sędziwego mężczyznę pełnym pokory ukłonem. Skoro tutaj przybył, to nie był wrogiem. A za samo narażanie się i pragnienie pomocy należał mu się ogromny szacunek.
Mina Biriana nieco zrzedła, kiedy Auth łaskawie przetłumaczył pierwsze słowa starca, ale postanowił się nie wtrącać, nawet mimo jęknięcia Vicny.
Palce Yunany drgnęły szarpnięte spazmem bólu, kiedy Neela odciągnęła tkaninę z ramiona kobiety. Birian ścisnął jej dłoń i pogładził ją lekko kciukiem. Nie mówił nic, ale nie spuszczał spojrzenia z jej oczu. Chciał, by miała absolutną pewność, że nie jest w tym wszystkim sama.
Pokiwał energicznie głową, gdy medyk uznał, że to wyspiarce pomoże jako pierwszej.
- To nic takiego… – starał się zaprotestować, kiedy starczy palec wskazał ku niemu. Coś w spojrzeniu elfa sprawiło jednak, że ugryzł się w język i po raz kolejny, choć z lekkim ociąganiem, pokiwał głową. Jeśli mieli liczyć na jakąkolwiek szansę ucieczki stąd, każdy musiał być w jak najlepszej kondycji.


Wszyscy zebrani w pomieszeniu odwracali wzrok, kiedy medyk zabrał się do leczenia Yunany. Nawet sam Dandre odstąpił od niej na chwilę, pragnąc zostawić ją w rękach maga. Jej upór, by nie okazywać słabości, kazał mu zachować się w tej chwili tak, jak nakazywałby dobry takt i nie oglądać jej w stanie, w jakim sama nie chciałaby się pokazać.
Jednak kiedy słyszał jej bolesne łkanie, momentalnie odwrócił się na pięcie i niemal doskoczył do wyspiarki. Z początku jego twarz była wykrzywiona złością, a lekko rozchylone usta zdawały się być gotowe do wypuszczenia jakiejś paskudnej wiązanki w stronę starca. Bard dostrzegł jednak, że rany na ciele jego muzy zasklepiały się po tym, jak przesuwała się nad nimi pomarszczona dłoń elfa.
Mężczyzna westchnął więc ciężko i położył dłonie na głowie Yunany. Głaskał ją po włosach, kiedy drżała, szarpana przeszywającym ją bólem. Czasem nachylał się nad jej uchem i szeptał doń uspokajające słówka. Zachwalał jej odwagę, siłę i wytrwałość, rozprawiał o jej przyszłości jako krawieckiej mistrzyni i mówił o wierszach i pieśniach, w jakich przyjdzie jej trwać po wsze czasy. Za każdym razem, gdy tylko mocniej drżało jej ciało, za każdym razem, gdy wydawała z siebie pełne boleści jęknięcie, czy może dostrzegał łzę, spływającą po jej pięknym policzku; zalewał ją potokiem słów, które może choć odrobinę odwracały jej uwagę od tego koszmarnego procederu.
Zdawało mu się, że ta kolejna tura tortur trwała w nieskończoność.

Bard dziękował Bogom za to, że ostrza mrocznych dosięgły go tylko raz i to nie nazbyt poważnie, kiedy nadeszła jego kolej u medyka.
Na całe szczęście nie miał w życiu wątpliwej przyjemności bycia znaczonym rozgrzanym żelazem, ale kiedy zaciskał pięści i szczęki, podczas gdy pierś piekła mu żywym ogniem, dochodził do wniosku, że uczucie mogło być podobne. Przeklinał się w myślach za to, że był zbyt wolny, by odskoczyć od tamtego cholernego ataku. W parę sekund później przeklinał starca i jego powykrzywiane paluchy, które sprawiały mu i Yunanie kolejne fale niepotrzebnego bólu…
Zabieg na całe szczęście nie trwał długo. Wziął po wszystkim głęboki oddech, przejeżdżając palcami po nowej bliźnie. Jego odmłodzone ciało raz jeszcze stawało się płótnem i testamentem jego nowych błędów. Tym razem miał jednak o wiele więcej miejsca na pociągnięcia stalowym pędzlem.
Bogowie mu jednak świadkami, że nie miał zamiaru tego powtarzać.
Dziękował medykowi przez zaciśnięte zęby, nim ten zabrał się do przypadku, zdawałoby się, beznadziejnego.


***
Po raz kolejny podziękował mrocznej elfce za pomoc i gościnność, w międzyczasie przeprowadzając dyskretny szturm na przyniesioną im wcześniej butelkę z alkoholem, którym prędko wypełnił swoją manierkę. Popluskiwały w niej wcześniej smętne resztki wina z wyspy, więc niechcący stworzył jakąś nieboską mieszankę, ale był to potencjalny problem Dandre z przyszłości.
Bard zaoferował Yunanie pomoc w wejściu na górę, gdyby była zbyt wycieńczona po wszystkim co dzisiaj przeszła. Czy to jeno ramieniem, czy też rycerskim wnoszeniem po stopniach, Birian służył uniżenie.

Dla panienek piękne łoże, a dla psa podłoga – stwierdził, omiatając wzrokiem pokój Vicny. Uśmiechnął się półgębkiem, kilka razy gryząc się w język, by nie zgorszyć biednej Neeli jednym z wielu komentarzy cisnących mu się na usta. Miast tego wyjął elfi miecz zza pasa i położył go pod ścianą, nieopodal miejsca, w którym miał zamiar się później ułożyć. – Idealnie! Prawie jak w domu, tylko łańcucha brakuje.
Jako pierwszy skorzystał z przyniesionej im przez Vicny misy z wodą, szybko zanurzając weń jedną ze ścierek, którą zaraz począł szorować sobie twarz i szyję. Dopiero, gdy wspinał się na schody, zdał sobie w pełni sprawę z tego, że wciąż miał na sobie niepokojącą ilość cudzej krwi.
Po twarzy przyszła kolej na ramiona i dłonie, na których Shiran zapisał się szkarłatem.
- Wybaczcie! – rzucił przez ramię, ściągając pochlastaną i poplamioną krwią, jaskrawą koszulę od Yunany. Odłożył ją na razie na bok, tuż obok miecza, po czym szybko się obmył. Kiedy po raz ostatni wykręcał ścierkę, woda w misie już powoli zmieniała odcień. Narzucił na siebie jedną z przyniesionych im koszul, ale nie bawił się w zapinanie guzików.
Przysiadł obok misy, opierając się plecami o ścianę.


Neeluś, Bohaterko Kattok… – odzezwał się po krótkiej chwili, rozciągając usta w szczerym uśmiechu – Dziś po raz kolejny waćpanienka zapisała swe imię złotymi literami na kartach historii tej nieszczęsnej wyspy… – mówił, sięgając po wiszącą mu przy pasie manierkę. – Trudno wyobrazić sobie bardziej bohaterski czyn od ratowania damy w opałach! – jego uśmiech rozszerzył się jeszcze, patrząc to na jedną, to na drugą kobietę – Pozostaje mi tylko przyklasnąć temu rycerskiemu sznytowi i zaoferować to, co od wiekom przysługuje wszelkim herosom i heroinom… – potrząsnął manierką, po czym rzucił nią w jej stronę. – Odrobiną ambrozji na ukojenie. – rzekł, po czym przekrzywił lekko głowę.
- Mówiłem to wcześniej, ale powtórzę jeszcze raz. Wspaniale się z Jalenem spisaliście. To dzięki wam wszyscy opuściliśmy tamten przeklęty pałac. – dodał, powoli poważniejąc. – Jak się z tym wszystkim czujesz? – zapytał. Zaczepny, żartobliwy ton uleciał na chwilę z jego głosu, zastąpiony szczerą troską. Patrzył w pozbawione źrenic oczy Neeli, próbując dostrzec, czy nadal rażą tym samym chłodem, który przerażał go w ich celi. Nie chciał pozwolić, by trwała w tym stanie.


Po krótkiej chwili przeniósł wzrok na Yunanę.
- Dama w opałach również winna troszkę sobie pofolgować i upić parę łyków mojej magicznej mikstury – uśmiechnął się do niej lekko, choć w oczach błysnął mu smutek. – Przeszłaś dziś przez piekło… i z powrotem. Kurwa mać – sapnął, przejeżdżając dłonią po twarzy. Pragnął na chwilę rozładować towarzyszące im wszystkim napięcie, ale brakło mu sił na pajacowanie.
Zakrył oczy dłonią, zasunął powieki i zaczął jeździć po nich palcami.
- Przepraszam, że nie zrobiłem więcej… szybciej…
Obrazek

Część mieszkalna

8
POST POSTACI
Shiran
Pajac, który tak pompatycznie wszystkim dziękował, wydawał się być ciekawy widokiem. Taka próba podniesienia morali, które szorowały pod dnie, że można byłoby je nazwać jakimś podwodnym okrętem widmo. Przeprosiny, odgrażanie się i cała ta farsa, być może faktycznie była potrzebna, czy to Neeli, pustemu spojrzeniu naszej egzotycznej piękności, czy też samemu Birianowi. Szczególnie w tak beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdywaliśmy. Czy to była dla mnie nowość? Cóż... I tak nie umiałem znaleźć miejsca dla siebie - równie dobrze mogę próbować układać sobie życie tutaj. O ile jakoś sprawimy, że nie będą chcieli nas oskórować.
- Czy często mnie tak ładowali? Tylko w dupę i tylko po pijaku - Wychrypiałem, uśmiechając się lekko na zaczepkę Pajaca. Znaczy mimo posępnych nastrojów, jako tako się trzymał. Westchnąłem ciężko, ale miecz w moim boku nie pozwalał na mocniejszy ruch.
- Ty naprawdę, kurwa, myślisz że wszystko da się przewidzieć? - wysapałem, na przydługi wywód barda. - Improwizuję. Chyba... - zawiesiłem się na chwilę, przyjmując przechodzącą falę bólu. - ...skutecznie. Jak masz lepsze pomysły, z chęcią posłucham. Ale Lua jest nam akurat potrzebna... - wymamrotałem, może nie do końca wyraźnie, ale chyba dość zrozumiale. Do czego była mi potrzebna? Jeszcze nie do końca to rozumiałem, ale miałem przeczucie, że to rozsądne. W jakiś pojebany sposób. Auth wspominał o likwidacji Shiaddani, czy jak miała tamta demonica, która była tunelem mocy mrocznej magini. Może wykorzystanie jej jako punktu zapalnego? Albo... Albo po prostu będzie niewolnicą. Nie wiem... Nie mogłem jej po prostu zabić, okej?

- Dobra tam - mruknąłem na obietnicę "najlepszego łóżka". - Z gorszego gówna się wychodziło. O Pociętą zadbaj, a nie się moim dupskiem przejmujesz. Jeszcze pomyślę, że Ci się spodobało... - Może faktycznie gadałem zbyt dużo, ale to obrzydlistwo, które we mnie wmusił Auth zdawało się działać cuda. Może też trochę chciałem przyłączyć się do tej całej akcji "dawania nadziei"? Czułem się paskudnie, ale miałem wrażenie, że jeśli dam po sobie poznać, coś się zaraz zjebie.
Siły jednak nie regenerowały się szybko i po tak długich wypowiedziach, nie miałem mocy, by robić coś więcej. Skinąłem bardzo delikatnie głową na propozycję barda, dotyczącej podziału pokojów. Było to najrozsądniejsze co można było zrobić. O Authu tylko każdy zapomniał...

Vicna, ta stojąca drobnica, wyglądała za to jakby była na skraju załamania nerwowego. Nieporadne uśmiechy i wyraz twarzy, który wyrażał o wiele więcej niż chciała. A potem ten cały wywód o zdradzie... Komentarz cisnął się sam na usta, ale nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej poza ciężkim westchnięciem.
Birian też nie szczędził w słowach. Głoszenie prawdy objawionej i wskazywanie błędów. Znalazł się, kurwa, belfer jebany. Idealista kosiarz, co łby ucina i zła nie widzi. To była wojna, której mam wrażenie nie dostrzegał. Nie miałem siły na przepychanki słowne.
Przymknąłem oczy, zastanawiając się co dalej. Sytuacja była nieciekawa, a palce Nellrien, które przeczesywały me włosy, nie sprawiały niestety magicznie, że sytuacja była lepsza. Nienawiść jaka wypływała z jej głosu pani kapitan, potrafiła powiedzieć dużo. Emocje... Przestała mnie wtedy miziać. Byłem przekonany, że to już jakaś osobista animozja. Nie wiedziałem tylko co takiego jej zrobiła.
Rozmowa jaka potem się wywiązała tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Milczałem i pozwoliłem się Authowi wykazać. A raczej oddałem mu, wdzięczny, że był w stanie wyręczyć mnie w tym wszystkim.
- Później... Przypomnij...- potwierdziłem tylko słowa Autha, bo rozmowa w tak dużym gronie o demonicznych sprawach, nie była chyba zbyt rozsądnym wyjściem. No i jeszcze nasi szarzy przyjaciele... Poza tym... Nie chciałem im mówić. Może tylko Nellrien. Reszta... Co miałem im powiedzieć? No elo, zawarłem kontrakt z kruczym demonem, by zyskać moce, które umożliwią mi uratowanie waszych dup? Kurwa, jak to brzmi. Jak jakiś niedojebany bohater, który myślał że kogokolwiek uratuje. Porażka.
A komentarz o wąskich dłoniach? Uśmiechnąłem się szeroko, ale nie odpowiedziałem. Nie miałem siły na dłuższy wywód i lepszą reakcję.

Nie rozumiałem też dlaczego ja i Birian, byliśmy postrzegani jako wybawiciele. Osoby, bez których nie uda się nic. Byliśmy jebanymi siepaczami, którzy byli całkiem nieźli w obijaniu ryjów, robieniu burd i puszczaniu budynków z dymem. Chociaż z tym obijaniem ryjów to chyba też mi nie wychodzi, patrząc na to że właśnie sterczał ze mnie całkiem pokaźny metalowy kawał. Ech...

A potem przyszedł medyk. Wyłączyłem się przy rozmowie, a potem przy kłaniach i wyciu, które rozległo się przy leczeniu Yunany. Nic nie widziałem. Poczułem jak ktoś mi wpycha w gębę skórzany pasek. Super. Nie mogę się doczekać.
Nawet nie wiedziałem kiedy to nastało, ale zęby same się na nim zacisnęły. Miecz opuścił moje ciało, a poczucie obezwładniającego bólu przebiegło przez moje ciało. Jakby ktoś ponownie wbijał mi ostrze w bebechy, ale tym razem z dziwnym uczuciem pustki. Zawyłem zagryzając pasek, próbując dać ujście nieznośnemu uczuciu. Potem było jeszcze gorzej. Z całego procesu uleczania pamiętam jedynie krzyki i charknięcia, które chyba należały do mnie. W głowie pojawiały się przebłyski rozgrzanego metalu, który wlewał mi się w ranę, ale równie dobrze mógł być to wytwór mojego katowanego bólem umysłu, który musiał sobie jakoś wytłumaczyć to co się działo. Ktoś mnie trzymał, ale to było tylko rozmazane wspomnienie. Trwało to dłuższą chwilę...
Po wszystkim jestem w stanie sobie przypomnieć tylko swoją twarz... Znaczy Autha, który pomagał mi wstać. Był lepiej. Ból wydawał się odległym wspomnieniem, bo to co teraz odczuwałem, było niczym podgryzanie przez wściekłego szczeniaka. Powędrowałem rękoma do dziury, która jeszcze chwilę temu zionęła na moim boku. Została tam tylko gładka blizna, która lśniła na tle reszty ciała.
Skinąłem powoli głową, badając na co mogę sobie pozwolić. Oczywiście skinięcie było do Vicny, bo reszty nie zdążyłem pozdrowić.
- Dziękuję - Zdołałem z siebie wydusić, ale poszło mi to o wiele gładziej niż się spodziewałem. Siły wracały tym razem o wiele szybciej.

Birian się nie pierdolił w tańcu. Szybko zawinął się ze swoimi kwiatuszkami do sypialni. Ale prawdę mówiąc było to dość rozsądne. Patrząc ile Yunana przeszła, najrozsądniejszym było pozwolenie jej odpocząć. Spojrzałem na Nellrien, a potem na Autha. Podniosłem się powoli, badając czy czasami zaraz nie skończę na pysku. Nie było źle, ale potrzebowałem jakieś pomocy.
- Chodźcie... Ogarniemy się... No i chyba musimy pogadać - powiedziałem tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Poprosiłem Autha o pomoc w wejściu po schodach, a potem skierowaliśmy się do pracowni.
Niewielki pokój, ale w dużą ilością futer, koców i poduszek. Niewygoda w nocy nie powinna być jakimkolwiek zmartwieniem. Otoczenie intrumentów nie było moją bajką, dlatego też nie udzieliłem im większej uwagi. Ot, pracownia.
- Jesteśmy z Authem pod drzwiami. Daj znać jak... No jak będziemy mogli wejść. Potem mogę Ci pomóc z plecami - może i nie zawsze byłem domyślny, ale widziałem że Nellrien przywiązuje dużą uwagę do tego jak wygląda. Te złote wzory odbierała chyba jako podpisy tych mrocznych skurwieli, że była przez chwilę ich niewolnicą. Chciałem by czuła się komfortowo.
Drzwi zamknąłem powoli, by nie robić zbędnego hałasu, po czym z drobną pomocą krukowatego usiadłem pod ścianą, lekko tylko jeszcze stękając. Serio, było coraz lepiej. No, ale żeby kolorowo nie było, czekało mnie kolejne wyzwanie. Jak to wszystko powiedzieć Nellrien. Spojrzałem na Autha, który przysiadł się obok, jak stary dobry przyjaciel.
- Hmm... Masz pomysł jak jej powiedzieć... O tym pakcie? - Temat może głupi, ale dość dla mnie istotny. Obiecaliśmy przecież sobie nie kłamać i być wobec siebie szczerymi, czy jakoś tak...
- No i jeszcze co zrobić z Luą... No i Szimigimi? Chcesz ją upierdolić?

Część mieszkalna

9
POST BARDA
Dandre

Woda w szerokiej misce szybko zabarwiła się na pomarańczowo, więc gdy Dandre skończył obmywać się z krwi, Neela zaproponowała, że przejdzie się na dół w poszukiwaniu Vicny i poprosi o wymianę. Tak było najlepiej - jeśli mieli taką możliwość, nie musieli wzajemnie kąpać się we własnej posoce. Yunana była pokryta nią praktycznie cała. Kiedy szlachcianka wróciła z czystą miską, wyspiarka znów rozwinęła się z zasłony i z pomocą drugiej kobiety zabrała się za zmywanie z siebie tego wszystkiego, czym pokryły ją okrutne, dzisiejsze wydarzenia. Wciąż się nie odzywała i trzymała głowę opuszczoną, ukrytą za zasłoną włosów, ale przynajmniej każdy dotyk przestał ją boleć. Potem Neela nalegała, by jednak zmyć krew także z jej ciemnych loków, więc w końcu nie miała za czym chować twarzy. Wytarła się i ubrała w prostą, grafitową suknię, jaką przygotowała dla niej Vicna. Była na nią znacząco za krótka, ale była ubraniem, jakiego wcześniej ją pozbawiono. Przynajmniej buty na nią względnie pasowały. Czysta koszula czekała także na Biriana, choć tak samo, jak w przypadku Yunany, rękawy nie dosięgały nawet nadgarstków. Dobrze, że była wystarczająco luźna.
Neela uśmiechnęła się nerwowo i spoglądając na barda, usiadła na brzegu łóżka.
- Nie jestem żadną bohaterką - zaprotestowała. - Robiłam to, co kazał mi robić Jalen. To były wszystko jego pomysły. Jego... jego plan. Gdyby nie ty, nic byśmy nie zrobili. Przyciągnąłeś uwagę ich wszystkich, a potem znalazłeś pomoc. A potem Shiran podpalił piętro i...
Zamilkła, gdy Yunana usiadła obok niej i bez słowa złapała ją za rękę. Woda ściekała z jej włosów i moczyła plecy sukienki, strój nie układał się na niej tak idealnie, jak skrojona na miarę czerwona kreacja, którą nosiła teraz Lua, a od dekoltu odcinały się nowe blizny, ale nie przeszkadzało to jej wyjątkowej charyzmie stopniowo powracać na swoje miejsce - nawet jeśli wciąż jeszcze nie znalazła słów, które byłyby teraz odpowiednie. Neela westchnęła bezgłośnie.
- Czuję się... dobrze i źle - odpowiedziała na zadane pytanie. - Dobrze, bo wszystko się... prawie wszystko się udało. Uciekliśmy stamtąd, przynajmniej my. Zabraliśmy Nellrien i Yunanę. Ale jednocześnie... Nie wiem, Dandre. Nie potrafię ubrać tego w słowa. Nie umiem znaleźć optymizmu i nadziei na najbliższe dni, o ile w dniach liczy się tutaj upływ czasu.
Przyjęła alkohol i napiła się, a potem podała manierkę wyspiarce, która wzięła ją od niej bez chwili wahania i uniosła ją do ust z zaangażowaniem równym temu, jakie wykazywała, gdy pili wino w Złym Kocie. I jak się okazało, ani Birian, ani Neela nie mieli już dostać ani kropli, bo Yunana duszkiem osuszyła naczynie, a potem opadła na plecy, górną połową ciała niknąc wśród poduszek.
- Zrobiłeś dużo, Dandre - odezwała się po chwili cicho. W porównaniu do delikatnego, dziewczęcego głosu szlachcianki, jej wciąż był głęboki i ciepły, choć teraz nieco zachrypnięty, zapewne od krzyków, których wiele musiało dziś opuścić jej usta. - Nie wiedziałeś, że tam jestem i nie wiedziałeś, co mi zrobił. Nie obwiniaj się. Nie ocalisz wszystkich ziarenek piasku z grzmiącej fali.
- A ty jak się czujesz?
- spytała ją Neela.
Nie otrzymała odpowiedzi. Zamiast tego Yunana zaszurała nogami o podłogę i podniosła nad głowę jedną z poduszek.
- Zastanawiam się, co z Kattok. Co z całym Archipelagiem. Chciałabym znaleźć sposób, żeby tam wrócić. Myślicie, że znajdziemy drogę powrotną? Jakoś nas tu sprowadzili. Gdzieś musi być przejście z powrotem.
- Na pewno jest. Przechodzą nim setki czarnych, do nas, na powierzchnię. Łapią więcej takich, jak my.
- Więc trzeba je znaleźć i sprawić, żeby nie dało się przez nie więcej przejść
- stwierdziła wyspiarka, cicho, ale zdecydowanie. - Macie doświadczenie w robieniu rzeczy niemożliwych. Zróbcie i tym razem. Ocaliliście Kattok, a teraz trzeba ocalić Archipelag.
Neela posłała Birianowi niepewne spojrzenie, tak jakby to on miał znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Jakby miał wiedzieć, gdzie znajdowało się przejście i co należało zrobić, żeby zostało zamknięte na zawsze. I zapewne istniał na to jakiś sposób, ale niestety nie wiedział on jaki. Jeszcze.
- Może... może tych dwoje nam pomoże - powiedziała. - Naprawdę chcesz ich zabrać z nami, Dandre? Na powierzchni może nie być dla nich miejsca.


Shiran

Nellrien skinęła głową i zniknęła za drzwiami. Gdy zamknęły się za nią, po chwili zaczęły do nich docierać dźwięki biżuterii, zrzucanej na podłogę. Rudowłosa miała jej na sobie tyle, że prawdopodobnie sama ona będzie wystarczająca, by odpłacić się mrocznemu rodzeństwu za pomoc - a przynajmniej pod względem czysto materialnym. Lua starannie wystroiła swój rudowłosy podarunek dla Zeritha Dalala.
Auth usiadł obok, opierając się ramieniem o ramię Shirana. Było to nowe, obce uczucie, a jednak w niesamowity sposób całkowicie odpowiednie. Wreszcie byli sobie równi, przynajmniej wzrostem. Demon nie był zaklęty w ptaka, a mógł stać się humanoidem, z którym dało się normalnie porozmawiać. Przez chwilę milczał, a w międzyczasie minęła ich Neela z miską wody, najpierw w jedną, a potem drugą stronę. Nie spytała, dlatego siedzą na podłodze, rzuciła im tylko niepewny uśmiech, gdy wracała.
- Nie mam pomysłu - powiedział w końcu, kiedy już na korytarzu zostali sami. - Ja zrobiłbym to wprost, jeśli zależy ci na szczerości, ale wy, śmiertelnicy, lubicie sobie utrudniać swoje krótkie życia, więc pewnie znajdziesz sposób, żeby to pokomplikować i jeszcze się z nią pokłócić.
Skrzyżował nogi w kostkach - takie same nogi, jakie wyciągnięte przed siebie miał półelf. Nadal zachowywał skradziony mu wygląd, choć jego skóra była popielata.
- Lepiej się zastanów, jak wytłumaczysz jej, dlaczego zabrałeś ze sobą Luę - uniósł brwi. - Mógłbyś zabrać ją do swoich władców, na powierzchni. A Shiaddani? Nie dam rady pozbyć się jej teraz. Nie w takim stanie. Wciąż czekam, aż wyczerpie mi się moc. To się może wydarzyć w każdej chwili. Dużo zużywam jej na was - przekrzywił głowę w znajomym, ptasim geście. - Na razie trzeba będzie upewnić się, że magini nie będzie mogła używać rąk. Nie ufałbym w sznur, nie na dłuższą metę. Ale gdybyśmy odzyskali skradzioną część mnie... mógłbym pozbyć się Shiaddani. Raz a dobrze. No, mógłbym spróbować. To nie jest pomniejszy demon, jak ja, ale... moglibyście mi pomóc.
Zastukał długimi paznokciami w podłogę.
- Ale wracając do poprzedniego tematu... sądzę, że Nellrien już wie o pakcie - powiedział cicho. - Tylko nie o tym, o którym wiesz ty.
Zanim zdążył wyjaśnić, o czym mówi, drzwi otworzyły się, a kapitan wychyliła głowę na zewnątrz.
- Już. Potrzebuję pomocy z plecami.
Auth nie czekał, tylko zerwał się z podłogi i wszedł do pracowni. W misie pływało złoto, zmyte z jasnej skóry kobiety, a ona sama prawie wróciła już do swojej zwyczajnej, ozdobionej wyłącznie przez psotne driady, postaci. Strój, jaki miała na sobie, wciąż zakrywał niewiele. Uklęknęła przy wodzie, tyłem do nich, spoglądając tylko na Shirana pytająco i wyciągając w jego stronę mokry, mieniący się złotem ręcznik.
- Ja ci w tym bardzo chętnie pomogę - Auth uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie wątpię - odparła chłodno. - Lua przebrała mnie za dziwkę. Jak widać, skutecznie, skoro działam nawet na demony.
Auth cmoknął z niezadowoleniem.
- Zawsze uważałem, że jest na co popatrzeć. To nie moja wina, że nie interesują cię kruki i uparcie ignorowałaś moje zaloty.
Kąciki ust Nellrien uniosły się lekko, ale wciąż niewystarczająco, by można było to nazwać pełnym uśmiechem. Odsunęła włosy na jedno ramię, odsłaniając plecy, by Shiran mógł zmyć z nich złote linie. Farba nie schodziła zbyt łatwo i chyba taki był jej cel - nie miała pościerać się za szybko, prawda? Auth za to przeszedł się po pokoju, z dłońmi splecionymi za plecami i rozejrzał się. W końcu znalazł stertę ubrań na jednym ze stołków i gdy zaczął przeglądać, co się w niej znajdowało, okazało się, że na nich wszystkich czekają świeże rzeczy: bielizna, dwie koszule, dwie pary spodni, fioletowa sukienka dla Nellrien. Kapitan zmierzyła ją oceniającym spojrzeniem, ale choć nie był to preferowany przez nią strój, wciąż stanowił sporą poprawę w porównaniu do tych czterech kawałków materiału, które ledwo okrywały ją teraz. Nic więc nie powiedziała; zamiast tego podziękowała cicho, gdy półelf skończył, a na jej skórze nie pozostał ani skrawek złota. Dopiero wtedy wstała i pozostając odwróconą do nich tyłem, przebrała się w nowe rzeczy. Pasowały na nią jak ulał, choć widok Nellrien Maver w sukience był naprawdę wyjątkowy.
- Więc o co chodzi z tymi waszymi planowanymi wycieczkami? - spytała w końcu.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

10
POST POSTACI
Dandre
Dandre pokiwał kilka razy głową na pytanie Neeli i jeszcze raz przeprosił kobiety za to, że rzucił się na misę w pierwszej kolejności. Patrząc na pokrytą swoją własną krwią Yunanę trudno było znaleźć jakikolwiek sensowny argument na to, by wepchnąć się przed nią, ale… Dotkliwie odczuwał inność posoki, która go splamiła. Nie mógł i nie chciał umywać rąk od tego co zrobił, bo wierzył… Nie, wiedział, że musiał stanąć dziś w obronie siebie i swoich towarzyszy.
Jednak cudza krew była ciężkim i dotkliwym piętnem. Makabrycznym naznaczeniem śmiercią, od której tak rozpaczliwie próbował uciec. Patrzył przez chwilę w oczy Yunany, jakby z samego spojrzenia jego błękitnych oczu mogła wyczytać wszystkie te myśli i słowa, aż w końcu tylko raz jeszcze uśmiechnął się przepraszająco i wzruszył ramionami.
Wszak niektóre rzeczy winno się pozostawić za zasłoną milczenia.

Po narzuceniu na siebie koszuli i podsumowaniu przykrótkich rękawów kąśliwym uśmiechem, Birian po raz kolejny dzisiaj odwrócił wzrok, kiedy Neela pomagała wyspiarce obmyć się ze śladów jej dzisiejszej katorgi. Siedział jednak nieopodal, na podłodze, zapatrzony w jakiś bliżej niezidentyfikowany punkt w okolicach zagłówka stojącego przed nim łoża. Chwila milczenia, przerywanego jeno dźwiękiem kapiącej, zroszonej szkarłatem wody, wyjątkowo mu nie ciążyła. Powoli stukał kolejnymi palcami ułożonej na podłodze dłoni. Czuł dotkliwą potrzebę pisania. Pochwycenia pióra, pergaminu, atramentu i próby przekucia tego przerażającego chaosu myśli w choćby pozornie spójną całość. I choć oscylował wokół poezji, to zdawało mu się, że nie o artyzm tutaj chodziło, a właśnie o próbę uporządkowania tego, co dziś się wydarzyło.
A jednak w ostatecznym rozrachunku każda myśl rozbijała się o wspomnienie tego przeszywającego bólu, który odczuwał, kiedy czarownica skierowała ku niemu swój gniew… I wyrastającą z niej konkluzję, że nieważne jak źle wtedy mu było, to Yunana musiała wycierpieć nieporównywalnie więcej.
Westchnął, akurat w chwilę po tym, jak krawcowa wytarła się i ubrała w podarowaną im suknię. Widząc przybite miny swoich towarzyszek, spróbował wyszarpać z siebie jeszcze odrobinę tak potrzebnego im wszystkim optymizmu i z szerokim, chyba nawet szczerym, uśmiechem na ustach zaczepił Neelę.


Bard potrząsnął z przekonaniem głową.
- Och, moja droga, masz bardzo wyniosłe mniemanie na temat bohaterstwa. Czymże jest heroizm, jeśli nie zrobieniem odpowiedniej rzeczy w odpowiednim czasie? Nie ważne, czyj pomysł realizowałaś. Byłaś częścią całości, która bez ciebie by się zawaliła. A wcześniej byłaś jedną z niewielu osób, które sprawiły, że sam się nie zawaliłem. Czego więcej można wymagać od bohaterki? – uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Uśmiechnął się szeroko, kiedy Yunana ułożyła dłoń na ręce szlachcianki.
…A potem wy ześlizgnęliście się z góry jak bohaterowie jakiejś sztuki i w mgnieniu oka popędziliście do wyjścia! Neeluś, ja świeciłem za was ząbkami. To ty, z Jelenem, dokonaliście niemal niemożliwego, dostając się tam niepostrzeżenie i ratując życie Yunany. – ciepły głos barda nie znosił sprzeciwu. Był w nim agresywny niemal optymizm, który gotów był iść na pięści z choćby namiastką defetyzmu i wgnieść ją w podłogę. W spojrzeniu Dandre jaśniały zaś iskierki ekscytacji, jakby był jeno fanem, który po raz pierwszy widział swojego idola na własne oczy.
Na chwilę przeniósł wzrok na Yunanę i posłał jej krótki uśmiech w ramach podzięki za to, że samą swoją obecnością wsparła Neelę.

Odbił się od ściany i wstał z podłogi, by przycupnąć na łóżku obok szlachcianki. Położył dłoń na jej kolanie i ścisnął je lekko, próbując dodać jej odrobinę otuchy.
- Udało się. Skupmy się na tym, że żyjemy… I są tu tacy, którzy nie pragną wyrządzić nam krzywdy, a nawet są gotowi nadstawiać własnych karków dla nas, dla obcych z innego świata. Pomyśl, jak niesamowite jest to, że pośród ludu, dla którego jesteśmy ucieleśnieniem najgorszej z plag, jakie ich kiedykolwiek dotknęły, trafiliśmy na tą dwójkę, która pomogła nam bez mrugnięcia okiem. To… wręcz magiczne. I na pewno nie są w tym odosobnieni. – w jego tonie utrzymywał się ten chorobliwy niemal optymizm. Bogowie jedni wiedzieli, czy Dandre sam wierzył w swoje własne słowa, ale nic w jego twarzy, ni spojrzeniu go nie zdradzało.
- Jestem też pewien, że Arze również udało się uciec. Pewien! – uderzył zaciśniętą w pięść dłonią w łóżko, jakby na podkreślenie wagi swych słów. – I niechaj Bogowie w opiece mają jakąkolwiek biedną duszę, która ośmieliła się stanąć jej na drodze. – zaśmiał się cicho, klepiąc Neelę po kolanie.
- Zaufaj mi. Będzie dobrze – powiedział, patrząc jej prosto w pozbawione źrenic oczy. Zamilkł na chwilę, szukając jakichkolwiek słów, które mogłyby wybrnąć poza ograniczające okowy banału. Jednak nie było to zadanie tak łatwe, jak karmienie Yunany uspokajającymi wizjami odległej przyszłości, w której wszystko wraca do normy. Magicznie i doskonale samoistnie.
Chciał dać Neeli coś namacalnego, ale jeno zacisnął usta w wąską kreskę.
- Nie jesteśmy sami w tym szalonym świecie, a to już naprawdę dużo. No i Auth… Huh, czuję, że może być właśnie tym, który poprowadzi nas ku wolności. – pokiwał sam do siebie głową.
- Ciekawe, czy dałby się teraz podrapać pod bródką. Choć strach się bać, co będzie, jak dziabnie w palec. – zachichotał cicho, próbując sprawić, by choć na chwilę pomyślała o czymś mniej przygnębiającym, nieważne jak głupie by to coś nie było.


Odebrał pustą manierkę od Yunany i przytroczył ją do pasa. Patrzył na zatoioną w miękkości łóżka kobietę z mieszanką smutku i troski. Jak odległym wydawało się w tej chwili wspomnienie widoku tak podobnego i nieskończenie różnego.
- A jednak próbuję… – szepnął, samemu nie wiedząc, czy do niej, czy też bardziej do siebie. Wstrzemięźliwy, melancholijny uśmiech wpełzł na jego spękane usta. Nie potrafił powiedzieć, czy pomagała mu świadomość, że słyszała jego pieśń. W gruncie rzeczy kierował ją wszak do niej.
- Marzę o tym, by ocalić choć jedno, ale nawet to zawsze wymyka się z rąk… – zaczął, ale zaraz potrząsnął głową. – Nie, nie zawsze. Jesteś tu. To się liczy. – odburknął samemu sobie, po czym zamilkł na chwilę.

Spod lekko uniesionej brwi obserwował Yunanę i poduszkę, krążącą nad jej głową.
- Znajdziemy. Nie znam się ni cholery na tym magicznym siu-bździu, ale nasze dwie tęgie głowy z pewnością już nad tym rozmyślają. Może do tego właśnie potrzebują Luy. – wzruszył ramionami. W gruncie rzeczy wszyscy krążyli po omacku, ale starał się uwierzyć w Shirana i jego… niecodziennego kompana.
Następne słowa wyspiarki sprawiły, że zamrugał mocniej. Czerpał niemałą radość z opowiadania w karczmie o bohaterskich wyczynach ich niewielkiej bandy, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że mieli o wiele więcej szczęścia, niż… czegokolwiek innego. Wielcy bohaterowie zabili las.
I ucięli sobie drzemkę. Cała ta farsa z golemem zdawała mu się równie abstrakcyjną co odległy, na wpół zapomniany sen.
Nie tacy jak oni ratują świat. Co to w ogóle za absurd. Potrafił czołgać się cuchnącymi kanałami Ujścia i wywijać mieczykiem, wierząc, że robi coś dobrego.
- Chciałbym, ale… – zaczął, wciąż lekko zdębiały ciężarem, który Yunana chciała zrzucić na ich barki. – Nie jestem pewien, czy tacy jak my… – znów ugryzł się w język. Postukał palcami o pościel, w tym nierównym rytmie szukając odpowiednich słów.
- Ileż magów takich jak Sabalf kryje się na całym Archipelagu? Wydaje mi się, że to skala niemożliwości, w której jemu podobni byliby w stanie się odnaleźć. Może Shiran i jego kruczy kolega też, ale… Kurwa mać, to może być za mało. Ja dużo gadam. Macham mieczem. Och, na Otchłań. – westchnął. – Wydaje mi się, że najlepsze, co możemy zrobić, to szybko stąd uciec i pozwolić tym, którzy operują w niemożliwościach, zająć się tym całym szaleństwem…
Ale, Osurelia mi świadkiem, jeśli będę mógł jakkolwiek przyczynić się do utrudnienia życia tym… potworom, to zrobię to bez wahania.
– sam pogubił się we własnym toku myślowym, co podsumował lekkim przygryzieniem wargi i zirytowanym stuknięciem w pościel. Bohater Kattok bywał bohaterski.
A później wracał do siebie.


Bolało go, że nie potrafił skłamać, by spróbować sprawić, by ta zalękniona niepewność zniknęła ze spojrzenia Neeli. Jednocześnie czuł jednak, że na dłuższą metę mogłoby to być jedno z kłamstw, które wyrządzają o wiele więcej szkody niż pożytku.
Pstryknął palcami, kiedy usłyszał jej cichy głos.
- Oj, z pewnością! Pomogą. – jakoś. Choćby przynosząc ubrania i broń. To już pomoc, nieprawdaż?
Przymknął oczy i potarł powieki kostkami palców.
- To co mówiłem na dole, mówiłem szczerze… – zaczął, powoli otwierając oczy. – Od nich zależy, czy przyjmą tę propozycję. Wiem, że tam skąd pochodzę, skończyli by pewnie na drzewie. W najlepszym wypadku. Ale… Może, może na Archipelagu byliby w stanie znaleźć dom. To… lepsze miejsce.
Przeniósł wzrok na Yunanę.
- Damo… – uśmiechnął się lekko, nieco figlarnie, choć w jego tonie pobrzmiewała szczera troska. – Nie odpowiedziałaś na dość ważne pytanie. Jak się czujesz? Nie zbywaj nas, proszę. Ani tego, co może teraz w tobie siedzieć. To… kurewsko chujowe… Sam próbowałem. – uśmiechnął się nieznacznie, wskazując palcem na swoje rozbite czoło.
Obrazek

Część mieszkalna

11
POST BARDA
Dądr

- To się nie zrobiło samo - Neela opuściła wzrok na opartą na swoim kolanie dłoń, ale w przeciwieństwie do Yunany wcześniej, nic z tym nie zrobiła. Ani jej nie strąciła, ani nie chwyciła palców barda. - Gdyby nie twoja pieśń i twoje słowa potem, nikt by nie stanął po naszej stronie. Ciekawa jestem... ciekawa jestem, które z nich zareagowało pierwsze. Czy brat, czy siostra. Brat wydaje się bardziej przekonany do słuszności tej decyzji, ale ona... ona też nam pomaga. Oddała nam pokój, przygotowała ubrania - potrząsnęła głową. - Nie potrafię sobie wyobrazić, do czego bylibyśmy zmuszeni, gdyby nie oni.
Oderwała spojrzenie od ręki Biriana i uniosła je na jego profil, a potem, z nieznacznym uśmiechem, zapatrzyła się gdzieś w dal, za pozbawioną okna ścianę.
- Też tak myślę. Auth powiedział, że ją czuje. Że żyje i że nie ma jej w pałacu, więc na pewno nie pożarł jej ogień. Nie sądzę, żeby uciekła, bo nie zostawiłaby nas. Nie zostawiłaby mnie - posmutniała nieco. - Ktoś ją zabrał. Planowałam poprosić potem Autha, żeby jej poszukał, skoro potrafi poruszać się niepostrzeżenie. Skoro potrafi ukrywać się tak, jak ukrywał się gdzieś... obok Shirana, gdy walczyliście. Wcześniej, zanim Shiran oberwał. Musiał być przecież gdzieś przy nim, prawda?
Yunana podniosła się z powrotem do pozycji siedzącej, by rzucić im niespokojne spojrzenie.
- Kim on jest? - spytała. - Kim jest Auth? Mówicie o nim, jak o tym kruku, który latał za wami na Kattok.
- Bo to jest ten kruk. No... był. To był ten kruk.

Skonsternowana mina wyspiarki świadczyła o tym, że kompletnie nie może tego pojąć. Neela zerknęła krótko na barda, ale szybko sama doszła do wniosku, że nie ma sensu dłużej ukrywać przed nią tego, co wiedzieli wszyscy pozostali... a przynajmniej tego, co wiedziała ona.
- Auth jest jakąś inną istotą, innym bytem, który zaklęty był w ciało kruka.
- Magiem?
- Nie wiem... nie, chyba nie. Nie sądzę. W każdym razie, z jakiegoś powodu trzymał się Shirana i robi to nadal. To jego kruk. Znaczy... jego przyjaciel. Odkąd ich znam, mógł się z nim porozumiewać, a od zaćmienia możemy to robić także i my. Nie wiem dlaczego, ale rozumieliśmy go.
- ...Och
- podsumowała zdezorientowana Yunana, nie znajdując lepszego komentarza na te mocno zaskakujące rewelacje.
- I nie wiem też, dlaczego tutaj mu się odmieniło i nie jest już ptakiem. Może masz rację, Dandre. Może będzie tym, kto poprowadzi nas ku wolności, ale... jakoś czuję, że to będzie kosztowna pomoc. Nigdy nie był szczególnie bezinteresowny. I nie jestem pewna, czy którekolwiek z nas ma to, czego chciałby w zamian.

Widząc, że jej słowa nie trafiły do końca na podatny grunt, a Dandre nie był skłonny rzucić się do ratowania całego Archipelagu, wyspiarka pokręciła tylko głową i uniosła dłoń, chcąc powstrzymać dalsze tłumaczenia. Czy w jej oczach błysnęło rozczarowanie, czy tylko mu się wydawało? Ale przecież nie powinien się jej dziwić, przedstawił się jej jako heros, znacząco przerysowując wydarzenia z dżungli, by zaprezentować siebie i całą grupę w jak najlepszym świetle. Opowiadał o brawurze Shirana i o poskromionej niepojętej magii. O monstrum, zabitym tym mieczem, który teraz miał być bezwartościowy. To jednego z bohaterów Kattok zaciągnęła wtedy przecież do alkowy; teraz przytłaczała ich rzeczywistość, gdzie ona była przeorana bliznami, a on stał się tylko człowiekiem.
- Nie chciałam naciskać. Przepraszam - powiedziała tylko.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać - wtrąciła się Neela, zanim atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. - Wszyscy razem, nie tylko my, tutaj, we troje. Powinniśmy pomówić z Shiranem, z Nellrien, z Authem, oczywiście. I z Jalenem. Bez słuchających nas mrocznych. Powinniśmy przynajmniej na chwilę usiąść wszyscy razem i zastanowić się, co dalej, zanim ktokolwiek podejmie jakiekolwiek decyzje bez ustalania ich z pozostałymi. Jesteśmy w tym wszystkim razem. Musimy się tego trzymać. To... to rozsądne. Prawda?

Yunana położyła się z powrotem i wróciła do obracania poduszki nad głową. Szara, haftowana w prosty, pięciokątny wzór, niczym nie różniła się od poduszek na powierzchni. Gdy Dandre ponownie zadał pytanie, na które kobieta przedtem nie odpowiedziała, znieruchomiała. Nikt nie ważył się zakłócić ciszy, która zapadła, gdy szukała odpowiednich słów, a może siły, żeby wypowiedzieć je na głos. Szukała bardzo długo.
- Zerith miał dłuto. Specjalne, do robienia żłobień w skórze. Widziałam takie na powierzchni, tylko tamte... tamte były do żłobienia wyprawionej skóry - Yunana wróciła do obracania poduszki. - Rozrysował sobie wzory, a potem je wycinał. Widziałam cienkie paski skóry, które spadały na podłogę. Nie cierpiałam długo. Szybko zemdlałam z bólu - jej głos był równie pusty, jak jej spojrzenie godzinę wcześniej. - Obudziłam się dopiero, gdy mnie podwieszali. Patrzyłam na gwiazdę, która była wyrzeźbiona w podłodze pode mną. Moja krew płynęła jej liniami.
Odrzuciła poduszkę i zakryła twarz dłońmi, więc kolejne jej słowa były stłumione.
- I nie mogę przestać się zastanawiać, czy to była próba, czy kara. Jeśli kara, to za co? Służyłam Krinn, oddałam jej całą swoją duszę i ciało. Czy robiłam to źle? Dlaczego nie ocaliła mnie przed tym? Straciłam wszystko, wszystko, co kiedykolwiek miałam. Co kiedykolwiek uznawałam za cenne. Mój kot najpewniej nie żyje. Nawet jeśli jakimś cudem wrócimy na powierzchnię, nie spłacę pożyczki, jaką wzięłam na pracownię, bo nie mam pracowni, w której mogłabym zarabiać. Nie pójdę nawet do domu publicznego, bo nie będą mnie tam chcieli. Do świątyni Krinn też mnie już nie wezmą. Stałam się jedną z tych, od których odwracasz wzrok, bo nie wiesz, jak reagować na to, co widzisz - jej głos załamał się, więc urwała.
- To nieprawda - odezwała się nieśmiało Neela. - Jeśli wrócimy... na Taj'cah, chociażby... możesz zacząć od nowa. Mogę... mogę dać ci swoje złoto. Tyle koron, ile potrzebujesz. Dostałam od Syndykatu, chociaż wcale nie zasłużyłam.
- Och, dziewczyno...
- jęknęła Yunana.
- Mówię poważnie. Jeśli będziesz chciała, to mnie kiedyś spłacisz. Wszystko mi jedno. I nadal... nadal jesteś piękna. Jesteś... ja... ja jestem pewna, że niejeden mężczyzna wciąż... - szlachcianka zarumieniła się. - Mógłby i chciałby...
- Mógłby i chciałby?
- powtórzyła wyspiarka, znów podnosząc się do siadu. Ze złością rozsznurowała dekolt sukni i zsunęła ją z ramion, odsłaniając pobliźnioną skórę. Tak, jak wzory od driad pokrywały ciało Nellrien liniami niewyczuwalnymi pod opuszkami palców, tak blizny Yunany były wypukłe i z całą pewnością nie dało się ich traktować jako ozdoby. - Mógłbyś i chciałbyś, Dandre? Marzysz o tym, żebym znów pokazała ci niebo?
Siedząca pomiędzy nimi Neela wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię, a rumieniec zdawał się zalewać ją całą, do czubka głowy po miejsce, w którym poły jej jasnej, brudnej już sukienki schodziły się w trójkątny dekolt. Splotła dłonie i wbiła w nie wzrok, byle tylko nie patrzeć na żadne z nich, a usta przygryzła. Ta sytuacja zdecydowanie była dla niej daleka od komfortowej.
Obrazek

Część mieszkalna

12
POST POSTACI
Dandre
Birian przekrzywił głowę, wpatrując się w Neelę. Poczuł jak jej wzrok spływa na dłoń, którą ułożył na jej kolanie i ścisnął je lekko, kiedy się odezwała.
- Nie wiemy tego. Równie dobrze mogłem swą gadaniną zrazić do nas innych, którzy wcześniej mogliby stanąć po naszej stronie – wzruszył ramionami, po czym zaśmiał się cicho, acz szczerze. – Z jakiegoś niepojętego powodu, nie wszyscy są fanami mych wywodów – przewrócił oczami, ale wciąż jaśniejące w nich iskierki wyraźnie wskazywały, że kpił sam z siebie. Zasunął na moment powieki, powoli poważniejąc.
- Wiem, że wbiegli jednocześnie między mnie a wiedźmę. On stanął przede mną, a ona… chyba starała się przekonać do czegoś shrar. I to ona dostała od niej po twarzy. Nie ważne, kto ruszył pierwszy, żadne się nie zawahało. A strach, który ją teraz gryzie jest chyba normalną rzeczą. Bogowie jedni wiedzą, czy sam nie srałbym pod siebie w podobnej sytuacji. – zmarszczył na chwilę czoło, ale zaraz pokręcił głową, odpychając od siebie niepotrzebne teraz wspomnienia.
- Byłoby… Trudno. – mruknął tylko, nie chcąc nawet myśleć o tym, przez co musieliby przejść. I o stratach, które mogliby ponieść.

Zadowolony, poruszył lekko brwiami, kiedy na wąskich ustach szlachcianki wykwitła wreszcie namiastka uśmiechu. Czuł, że jego własne wargi mimowolnie wyginają się w ten jakże deficytowy w ich obecnej sytuacji grymas.
Pokiwał głową.
- Oczywiście, że by cię nie zostawiła. A my nie zostawimy jej – pogładził ją po kolanie opuszką kciuka, kiedy zobaczył, że nieco posmutniała. Na chwilę uciekł wzrokiem w bok, zastanawiając się nad tym, co powinni zrobić. – Jeśli, tak jak mówiłaś, w jakiś sposób czuje jej obecność, to może zechce nas do niej poprowadzić. Wydaje mi się, że i on pałał do niej niemała sympatią. – uśmiechnął się lekko.
- Huh, chciałem powiedzieć, że ruszyłbym z nim na poszukiwania nawet skoro świt… Czymkolwiek może być tutaj świt, ale teraz… Teraz chyba najlepiej poradziłby sobie sam. – zmarszczył lekko czoło. Nie był jeszcze pewien, co myśleć o ich nowym-starym towarzyszu. Niewątpliwie pomagał im wszystkim, i to bardzo, a jednak Birian nie mógł wyzbyć się tego podskórnego poczucia niepokoju, gdy przebywał obok niego przez zbyt długi czas.
- Był cieniem. Dymem? – podrapał się po głowie – Zjawił się nagle, jakby od zawsze stał w miejscu, w którym wcześniej go nie było. Łeb od tego kręgiem wiruje. – przewrócił oczami.

Dandre doskonale rozumiał konsternację wyspiarki. Sam zrobił minę z gatunku nie mam pojęcia o cholerę chodzi, nim przeniósł wzrok na Neelę, akurat w chwili, gdy posłała mu krótkie spojrzenie. Wzruszył ramionami.
Słuchał dziewczyny, kiwając powoli głową. Nie odzywał się, bo w gruncie rzeczy nie miał nic więcej do dodania, wciąż co najmniej tak samo skonfudowany całą tą okołokruczą sytuacją.
Nagle, kiedy szlachcianka zbliżała się do końca swych wyjaśnień, oczy barda otworzyły się szerzej.
- Może dlatego, że… jest stąd? – mruknął cicho, posępniejąc nieco na ten prospekt. Oczywiście, nie powinno to wiele zmieniać. Nieważne, skąd nie pochodziłby Auth, towarzyszył właśnie im i nic nie wskazywało na to, by miał odwrócić się od nich plecami.
Cmoknął z niezadowoleniem.
- Faktycznie. Nie wziąłem ze sobą żadnego ziarna.
Lekki ton barda nie rozjaśniał jednak jego twarzy. Czuł, że Neela może mieć rację i nie był pewien, czego się spodziewać.


Wyprostowany dotychczas Birian przygarbił się nieco, kiedy wyspiarka pokręciła głową i uniosła dłoń, ucinając jego dość nieporadne tłumaczenia. Zdawało mu się, że wychwycił w jej spojrzeniu rozczarowanie i Bogowie mu świadkami, że ubodło go to o wiele bardziej, niż powinno.
Nie przywykł do tego
Jak prosto było rozpowiadać w karczmie historię ich wspaniałych wojaży w dżungli. Alkohol szumiał w głowie, wszystkie oczy skierowane były na nich, a on mógł pleść sobie piękny obrazek ich trudnej przeprawy, wystarczająco zbliżony do prawdy, by nie przeszkadzał nikomu, kto faktycznie tam był, ale jednak, lepszy. Och, bez zawahania podjął się tworzenia legendy bohaterów Kattok, a legendy mają to do siebie, że w gruncie rzeczy są proste.
Ludzie, niestety, nigdy prości nie byli, a chwile prawdziwego bohaterstwa prędko niknęły w szarudze codzienności. Nie miał problemu z tym, by rzucić się ze swoją stalową brzytewką na kamiennego giganta, gdy czuł, że życia jego towarzyszy są zagrożone.
Ale tamta bestia przynajmniej była czymś namacalnym. To, o czym mówiła Yunana, zaś wymykało się jego wyobraźni.
- Nie masz za co – teraz sam pokręcił głową. – Chodzi w końcu o twój dom – westchnął cicho.
Spojrzał na Neelę. Jego odmłodzona twarz była ściągnięta znużeniem, które nijak do niej nie pasowało.
- Oczywiście, że tak. Bardzo rozsądne. Kiedy tylko uda nam się odrobinę odpocząć. Wtedy możemy faktycznie zastanowić się, czy najlepszym, na co możemy liczyć, to ucieczka… Czy może jednak raz jeszcze zabawimy się w bohaterów – uśmiechnął się półgębkiem, a jednak nie było w jego słowach ironii. Zdawał się być całkiem poważny, nawet jeśli jego zmęczona twarz nie skrzyła się entuzjazmem.


Był o krok od powiedzenia czegoś, gdy cisza, która zapadła w pokoju po jego pytaniu powoli stawała się dla niego samego zbyt trudna do udźwignięcia. Wpatrywał się najpierw w poduszkę, później na twarz swojej kochanki, próbując pojąć to, z czym walczyła. Zaczął się zastanawiać, czy właściwie sam chciał znać odpowiedź na pytanie, które zadał. Bo choć bynajmniej nie była to pusta kurtuazja, na którą nie czas był to, nie miejsce, to czuł, że może go to jakoś przerosnąć.
A jednak czekał, pozwalał ciszy wybrzmieć, a wyspiarce odnaleźć słowa, czy właściwy moment, by te słowa wypowiedzieć.
Kiedy ten czas wreszcie nadszedł, dość szybko opuścił wzrok. Wbił go w buty. A może w posadzkę? Gdzieś daleko, daleko od niej. A jednak przymknął oczy i każdy z opisywanych przez nią obrazów jawił mu się w wyobraźni, skrzył szkarłatem i pulsował bólem, który może doprowadzać do szaleństwa.
Odnalazł jej dłoń i uścisnął ją, jakby ten prosty gest mógł cokolwiek ułatwić, cokolwiek złagodzić.
- Kurwa… – sapnął tylko, kiedy zakryła dłońmi twarz.

To nie kara. Nie zrobiłaś nic złego – rzekł, po czym ugryzł się w język, nim mógł powiedzieć za dużo. Nie potrzebowała teraz gadania o tym, że złe rzeczy się po prostu dzieją. Że pewnego dnia twoje dziecko może zostać rozerwane na strzępy, bo akurat stanęło przypadkiem na drodze kilku orków, którzy okupują miasto, w którym żyłaś od dziesiątek lat.
Raz jeszcze przymknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech.
- Wydaje mi się, że Bogowie nie lubią mieszać się w to, co dzieje się tu, na dole. Pięknie mówić o błogosławieństwu Osureli, kiedy w umęczonym umyśle zjawi się nagle słowo, którego szukało się godzinami, albo ta jedna, magiczna nuta… Wspaniale jest pławić się w darach Krinn – lekko zmarszczył czoło, zerkając krótko w stronę Neeli. Biedna, niewinna panienka nie była tu w towarzystwie sobie podobnych. – …ale nie garną się do podawania pomocnej dłoni wtedy, gdy naprawdę, naprawdę kurewsko tego chcemy. Chociaż… Może to dzięki jej podszeptom Jelenowi i Neeli udało się do ciebie dotrzeć, nim… – zamilkł raz jeszcze.
Chwilę później aż sapnął z oburzenia, kiedy wspomniała o tym, kim to niby się stała, a głos ugrzązł jej w gardle.

Choć miał mówić o czym innym, to nieśmiałe wtrącenie Neeli sprawiło, że aż zamachał ręką.
- Zasłużyłaś, nie gadaj głupot. Ale, na Bogi, tobie te pieniądze też są potrzebne. Sama mówiłaś, że… spaliłaś za sobą kilka mostów. A z pewnością potrzebujesz czasu. Pomyśl też o swojej przyszłości. Ja bym swoją nagrodę przepił, albo przejebał w karty. Pozwól więc, że sam zaoferuję to samo. Jeśli zaś nie chcesz dać się przekonać staremu idiocie, to może chociaż złóż się z nim na pół, co? – mrugnął do niej, nim wrócił wzrokiem do Yunany.
Pieniądze były problemem, ale to nie o tym chciał przecież mówić. Kwestię kota podsumował spuszczając nań zasłonę milczenia. I już otwierał usta, by wykłócać się o piękno wyspiarki, gdy ponownie ubiegła go Neela.
Aż uniósł brew, patrząc na nią z lekkim zdziwieniem. Uśmiechnął się leciutko, kiedy jej blada twarzyczka zarumieniła się, ale odwrócił od niej wzrok, by nie peszyć jej jeszcze bardziej.

Nie zrobił tego jednak, kiedy Yunana zaczęła rozsznurowywać dekolt sukni i zsunęła materiał z ramion. Birian z początku patrzył jej w oczy, ale powoli począł zjeżdżać wzrokiem niżej, ściągany tą niepowstrzymaną grawitacją. Sunął spojrzeniem po bliznach, które pozostawiło na niej dłuto Dalala i choć bolał go ten widok, bolała go myśl o cierpieniu, które za nimi stało, to Yunana mogła dostrzec w jego oczach namiastkę tego samego ognia, który pochłonął go wtedy w łaźni.
- Jeno szaleniec nie zgodziłby się ze słowami Neeli – odpowiedział spokojnie na jej pierwsze pytanie, choć ciszej, a ton jego głosu obniżył się nieco. Jakby już teraz chciał się ku niej nachylić.
I, może ku zgrozie ich biednej towarzyszki, która znalazła się nagle w bardzie niezręcznej dla siebie sytuacji, faktycznie to zrobił.
Jednak nie porwał ust ciemnookiej w kolejnym pocałunku, a przechylił się w jej stronę ponad Neelą i wyszeptał do ucha Yunany coś, co sprawiłoby, że niejedna dama oblałaby się rumieńcem równie głębokim, co ten, palący teraz szlachciankę.

Zaraz też cofnął się z powrotem na swoje miejsce i wyprostował się nieco, patrząc na Neelę spod zsuniętych nisko powiek.
- Może zejdziemy zaraz na dół zobaczyć, czy nie mają jeszcze odrobiny tego… zacnego napoju? – chciała ucieczki, a to powód dobry, jak każdy inny. Sam zaś potrzebował jeszcze kilku chwil, by… uspokoić nieco myśli, które Yunana z taką łatwością mąciła.
Obrazek

Część mieszkalna

13
POST POSTACI
Shiran
Nie kłóciła się, szybko przechodząc do rzeczy. No i nie było to (nie)stety to o czym wszyscy, zboczeńce, myślicie. No może trochę, jeśli uruchomić by wyobraźnię i wizualizować sobie opadającą na ziemię biżuterię, odsłaniającą coraz więcej zdobionego złotem, białego ciała. Wzory na ciele Nellrien, już za chwilę miały stać się ponownie czarne, przyciągające uwagę, ale już nie aż tak jak te złote. Zresztą... Wyjdzie jej to na dobre.
Głowę miałem zajętą jednak innymi rzeczami. Nie aż tak obrazowymi, czy ciekawymi jak to co działo się za zamkniętymi drzwiami. Męczyło mnie coś o wiele gorszego - rozmowa - mogąca nieść za sobą olbrzymie konsekwencje i jeszcze większe dramaty. Nie miałem na to ochoty...
Głowa oparła się ciężko o ścianę, a Auth zdawał się dodawać mi otuchy swoim ramieniem. To było coś innego, ale możliwe że był po prostu przyzwyczajony do kontaktu fizycznego, gdy tak sobie szczerze rozmawialiśmy. Nie raz przecież siadał mi na ramieniu w formie kruka i dywagował ze mną o sensie istnienia świata, czy innych prozaicznych rzeczach, jak przysłowiowa dupa Maryny. Rozpraszała mnie tylko jego forma, bo... No nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że rozmawiam sam ze sobą. Dlatego też wgapiłem się w przestrzeń przed sobą, szukając w nicości jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
Przechodzącej obok nas Neeli posłałem lekki uśmiech - widać było, że dziewczę przechodzi wiele, nie mówiąc już o bujaniu się w panu Śpiewaku, który niechybnie odrzucił jej nieśmiałe, dziewczęce zaloty. Znalazł się porządny, kurwa jego smutna mać.

- Może i masz rację? - rzuciłem z nieznaną mi do tej pory niepewnością. Zwykle akcje które podejmowałem były stanowcze i pewne - nie było tam miejsca na jakiekolwiek zawahanie. Dlaczego więc w tym przypadku aż tak bardzo to analizowałem?
- Wprost... - Zasmakowałem słowa, powtarzając po krukowatym przyjacielu. Decyzja została podjęta.
Gdy jednak poruszył temat Luy, dał mi lekko do zrozumienia, że w sumie to jesteśmy w lekkiej dupie.
- Nie wiem, Auth... Impowizuję... - wyjaśniłem go krótko. - Przeczucie. Nie wiem, nazywaj to ja chcesz. Nawet myślenie chujem. Ale chuj miał przeczucie. Może nam coś zdradzi. Nie wiem... Powie coś o planach. O miejscu Twojej mocy, czy tej całej Shiaddani. Albo może stwierdzi, że woli służyć pod Tobą...? - rzucałem możliwymi scenariuszami, nie wiedząc za bardzo co możemy osiągnąć. Punkt zaczepienia - tego potrzebowałem.
- Co się stanie, jeśli zabraknie Ci mocy? - zapytałem, spoglądając na niego. Mężczyzna, mimo bliźniaczego wyglądu, prezentował się znacznie potężniej niż ja. Aura mroku jaką emanował, wydawała się wgryzać w jestestwo, powodując niemały zawrót głowy. Robiło to wrażenie.
- No to chyba mamy plan na najbliższy czas... - powiedziałem spokojnie na jego gorączkowe tłumaczenie tematu mocy. Widać było, że mocno mu na tym zależy. Że to wcale nie taki prosty temat i że... I że to trywialne nie będzie. Pytanie, czy zostanę z tym sam?
Chciałem też zapytać o jakim pakcie mówi, ale nie dałem rady zapytać. Nellrien bezprecedensowo przerwała całą, uroczą dyskusję, a Auth nie współpracując, wstał i wszedł do pokoju, w którym jawiła się pół-naga pani eks-kapitan.

Misa prócz wody, wypełniona była również płynnym złotem. Skóra Nellrien zaś, wracała do "normalności". Ciemne wzory pokrywały jej bladą powłokę, niczym misterne zdobienia wykonane przez światowej klasy artystę. Uśmiechnąłem się lekko, a w mej głowie pojawiło się wspomnienie ruchomości każdego z pnączy.
- Weź se przygruchaj jakąś laskę, bo pomyślę zaraz żeś niewyżyty - mruknąłem, mijając "siebie" i biorąc ręcznik od Nellrien.
- To nie kwestia przebrania. Zawsze miałaś w sobie wiele uroku i coś co przyciąga do Ciebie samych pojebów - powiedziałem ciepło, uśmiechając się pod nosem. Znała mnie już trochę i nie musiała widzieć mojej twarzy, by rozpoznać żart.

Farba nie schodziła po jednym przetarciu. Metodycznie i dokładnie musiałem przecierać raz za razem, by usunąć mieniący się wzór, który zastępowany był o wiele ciekawszym dla mnie ornamentem. Szło opornie, ale schodziło. Przegryzałem lekko wystający język, starając się, by na plecach Nellrien nie pozostał ani nawet jedno pociągnięcie farby. Może nawet lekko przesadziłem, bo po całej operacji, miała lekko zaczerwienioną skórę. Mimo tego, nie narzekała.
Zerkałem kątem oka jak się ubierała. Nie odwracałem wzroku, ale też nie byłem w tym wszystkim perfidny. Pewnie byłaby w stanie mnie przyłapać, ale czy chciała? Ukradkiem zachwycałem się jak miękka tkanina wsuwa się bez problemu na jej idealną sylwetkę. Jak wzory ukrywają się pod fioletową sukienką, a każda krągłość jej ciałą przyodziewana jest w materiał, który w końcu więcej zasłaniał niż pokazywał. Finalnie jednak efekt był onieśmielający.
- Łał... - wymsknęło mi się, gdy obróciła się w naszym kierunku (bo wcześniej stała do nas plecami). Trochę mnie zatkało. To chyba pierwszy raz, gdy widziałem Nellien Maver w sukience i... Muszę przyznać, że podobało mi się to co widzę. Kobieca kibić była fascynująco podkreślona, a jej pełne piersi, przyjemne wyeksponowane przez skrojony materiał. Rude włosy może nie do końca łączyły się z kolorem sukna, ale finalny efekt z bladą skórą był piorunujący. Na tyle, że na chwilę zapomniałem języka w gębie i nie byłem w stanie odpowiedzieć na jej pytanie.

- Yyyy eeee... - Chwilę zajęło mi odzyskanie rezonu. Spojrzałem się na Autha i postanowiłem zaufać jego radzie. Nellrien lubiła krótko i stanowczo... A do tego obiecaliśmy sobie, że nie będziemy się kłamać.
- Zawarłem pakt z Authem - wypaliłem. - W tamtej sali, gdzie przykuli nas łańcuchami. Nie mogłem Cię tak zostawić, a nie miałem lepszej broni - Jak już się człek rozgada, to słowa płyną same, tak jak alkohol w tawernie podczas pijackiego wieczoru. - W zamian, zobligowałem się do pomocy w odnalezieniu... Jego samego? - Spojrzałem się ponownie na krukowatego, nie za bardzo wiedząc jak to inaczej ująć. W sumie to nie wiedziałem nawet do końca o czym mówię. Nie miałem przed nią tajemnic. Odpowiadałem na każde zadane przez nią pytanie, a wszelkie niedopowiedzenia uzupełniał Auth. Mówiłem, że nie chodziło mi o moc, a o narzędzie do walki z mrocznymi magami. Że i tak bym chciał pomóc krukowatemu i że w sumie to było wyjście, które umożliwiło mi uratowanie ich przed mrocznymi. Że Auth ma ograniczoną ilość mocy i że w każdej chwili może ją stracić.
- Co o tym myślisz? - zapytałem po wyczerpujących wyjaśnieniach. - Nie wiem czy chcę, by reszta o tym słyszała...

Część mieszkalna

14
POST BARDA
Dadnre

Neela znów nieśmiało uśmiechnęła się do barda.
- Może się zrzucimy na pół... porozmawiamy o tym. Jakoś później - zgodziła się. Z pewnością złoto się jej przyda, a oferta podzielenia się kosztami związanymi z ustawieniem biednej Yunanie życia na nowo była bardzo rozsądna, zwłaszcza, że Dandre, jak twierdził, aż tyle tego złota nie potrzebował. I jakoś żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że musieli najpierw wrócić na powierzchnię, a potem dotrzeć jakoś do banku Orebuckle w Taj'cah. To była sprawa kompletnie drugorzędna.
Potem jednak jakikolwiek uśmiech bezpowrotnie zniknął z twarzy szlachcianki, a ona sama wyglądała, jakby chciała się zapaść pod ziemię. Robiła wszystko, by nie patrzeć ani na Yunanę, ani na reakcję Biriana, choć z pewnością jedno i drugie musiała rejestrować kątem oka. I bardzo starała się zachować względny spokój, ale w chwili, gdy mężczyzna pochylił się za jej plecami do wyspiarki, mimowolnie zahaczając ją ramieniem, sytuacja już ją przerosła. Poderwała się z łóżka, odskakując od nich jak kamień wystrzelony z procy, do tego stopnia, że gdyby mogła, przebiłaby się przez ścianę, choć teraz tylko przycisnęła się do niej plecami i oskarżycielsko wystawiła wyprostowany palec wskazujący w stronę barda. Przez chwilę patrzyła na niego z mieszaniną złości, niedowierzania i krzywdy w oczach, szukając odpowiednich słów. Opuściła rękę i zacisnęła obie dłonie w pięści.
- Pójdę - zaoferowała. - Pójdę po ten napój i myślę, że zostanę z nim już na dole. Ewidentnie... ewidentnie to nie jest miejsce dla mnie. Ewidentnie źle cię oceniłam. Albo nie wiem, może coś źle zrozumiałam. Może wszystko źle zrozumiałam. To... to nie jest miejsce dla mnie. Nie mogę tu być. Bogowie... - wplotła palce we włosy i przeniosła wzrok na drzwi.
- Neela, nie musisz... - odezwała się cicho Yunana, która zdążyła już wciągnąć suknię z powrotem na ramiona i zasznurować ją tak, jak przedtem.
- Milcz - przerwała jej białowłosa i momentalnie się zreflektowała. - ...Przepraszam. To nie twoja wina, ale po prostu... nic nie mów, błagam. Ciebie w ogóle nie powinno przy tej rozmowie być, ale już... już trudno. Uprzedzam cię tylko, że w przypadku tego człowieka wszystkie dary Osureli spłynęły na jego talent, zostawiając go kompletnie bez serca - rzuciła ze złością i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z pokoju. I zanim zatrzasnęła za sobą drzwi, spojrzała jeszcze raz na Biriana przez ramię. - Nie dotykaj mnie nigdy więcej. I nie mów do mnie Neeluś - syknęła.
Cisza, która zapadła po jej wyjściu, była inna od tej, jaka panowała, gdy to Yunana wcześniej szukała słów, którymi mogłaby opisać to, co czuje. Teraz wyspiarka przez chwilę wpatrywała się swoimi ciemnymi, migdałowymi oczami w zatrzaśnięte drzwi, jakby spodziewała się, że Neela jednak wróci, a gdy okazało się, że tak się nie stanie, uniosła wzrok na barda.
- Nie chciałam wchodzić pomiędzy was. Nie wiedziałam, że cokolwiek was łączy - przyznała. - Przypuszczałam, po tych scenach zazdrości, jakie urządzała mi wcześniej, ale i tak było już za późno. Gdybym wiedziała, być może wycofałabym się wcześniej. Teraz też nie zamierzałam sprowokować żadnego z was. Przepraszam.
Jej dłoń mimowolnie powędrowała do poduszki, którą bawiła się przedtem, a jej palce zaczęły wędrować wzdłuż wyhaftowanych kształtów. Być może podobnie można było podążać opuszkami wzdłuż blizn, jakie zostały na jej ciele po dzisiejszych wydarzeniach, ale raczej mało było prawdopodobne, by to doceniła. Było jeszcze za wcześnie, a ona, choć wcześniej wyglądała na wdzięczną za reakcję i cicho wyszeptane słowa Biriana, raczej nie pragnęła teraz dotyku. Nie takiego, w każdym razie. Trzeba było jednak przyznać, że choć wybuch szlachcianki zbił ją nieco z tropu, zdecydowanie podbudowali jej samopoczucie chwilę wcześniej. Przestała próbować ukryć się przed wzrokiem mężczyzny wśród poduszek.
- Jest z Keronu, prawda? - spytała. - Z innego świata, niż ja. I taka młoda. Niewinna. Zupełnie mnie nie dziwi, że straciła dla ciebie głowę. Jesteś kimś, kogo niebezpiecznie łatwo pokochać.
To nie było wyznanie, raczej zwykła obserwacja. Z Yunaną znali się za krótko i poza jedną wspólną nocą i porankiem, a teraz przeżytym koszmarem, nie łączyło ich nic. Ile czasu minęło, odkąd spotkali się po raz pierwszy? Dwie doby, przy dobrych wiatrach? Trudno było policzyć miniony czas, gdy miotało nimi pomiędzy światami.
- Mogę z nią porozmawiać, jeśli chcesz. Nie sądzę, żeby miała ochotę patrzeć teraz na ciebie - zaproponowała, by po chwili milczenia spytać. - Jak... jak ty się czujesz? Po tym wszystkim? To znaczy...
Nie wiedziała, jak właściwie powinna nazwać to, co przeszli, więc tylko wskazała głową na jego świeżo zabliźnioną pierś i rozciętą koszulę, rzuconą gdzieś w kąt na podłodze. Nie miała na myśli Neeli i jej wybuchu, a całą resztę.


Shiran

- Nic się nie stanie - Auth wzruszył ramionami. - Stanę się bezradny i z powrotem zamienię się w cień, który uczepi się twojego ramienia. A ja... nie chcę Luy. Nie chcę jej dawać swojej mocy. Zresztą, Shiaddani i ja, to trochę jak... trochę jakbyś porównał wykształconego czarodzieja z waszych akademii magicznych, do siebie. Oboje władacie magią, ale czy jesteście sobie pod tym względem równi?
Nellrien nie narzekała, nawet gdy mokry ręcznik nieprzyjemnie szorował podrażnioną skórę jej pleców. Byle tylko pozbyć się złota, które stanowiło znamię przynależności - kolejne w jej życiu. Ta myśl jednak sprawiła, że Shiran dostrzegł coś nowego, a raczej brak czegoś starego: łopatka kobiety, dotąd oznaczona wypalonym w skórze znamieniem, teraz była gładka. Nie wydawało mu się, symbol nie znikł pod złotą farbą, ani nie stawał się niewidoczny pod wodą, ot, po prostu, zniknął.
Kapitan nie zdawała sobie z tego sprawy, bo nawet nie przyszłoby jej do głowy, żeby to sprawdzić.
- Ładna samokrytyka - podsumowała tylko Nellrien, zdając sobie sprawę z żartu, ale nie rozbawiona nim na tyle, by się zaśmiać. Chyba całą swoją pozytywną energię wyczerpała na tę próbę uśmiechu, jaką posłała Authowi.
Suknia nie była tak wyzywająca jak to, co miała na sobie Lua przy ich pierwszym, dość niefortunnym spotkaniu, ale nadal dobrze podkreślała te walory rudowłosej, które zwykle były ukryte. Odchrząknęła, próbując przegonić niezręczność i podciągnęła nieco dekolt w górę, nawet jeśli niewiele to dało. Ze złotymi koralikami, jakie miała wplecione we włosy, a z jakich musiała nie zdawać sobie sprawy - w końcu nie mieli tu lustra - wyglądała zaskakująco kobieco. Do tego stopnia, że gdyby ktoś jej nie znał, myśl o wręczeniu jej kuszy, albo zagonieniu jej do pracy przy żaglach, wydawałaby się kompletnie nie na miejscu.
- Twoja kolej - powiedziała i podeszła do Shirana, by rozsznurować jego koszulę i przeciągnąć mu ją przez głowę. Była sztywna od krwi, tak samo, jak jego spodnie, prawie do kolan. Gdzieś w międzyczasie ktoś musiał zdjąć z niego elfi napierśnik, ale słaniając się z bólu nie zarejestrował momentu, w którym do tego doszło. Może stało się to po tym, jak Auth wyciągnął z niego miecz, a przed zaleczaniem rany; wtedy zamroczyło go dość konkretnie.
Nellrien słuchała wyjaśnień, ścierając krew z brzucha i pleców mężczyzny. Nie podnosiła na niego wzroku.
- Podpisałeś pakt z demonem? - powtórzyła, zerkając na ich towarzysza, teraz niewinnie oglądającego jeden z niedokończonych instrumentów. - Żeby mnie stamtąd wyciągnąć?
Nie zadawała pytań, dopóki nie skończyli opowiadać, a ona nie skończyła obmywać Shirana z krwi. Potem odrzuciła ścierkę do miski z wodą i przepłukała w niej dłonie. Złota farba trzymała się na powierzchni i rozsuwała się na boki, gdy Nellrien wkładała ręce do środka.
- Normalnie nie wyglądasz w ten sposób, prawda? Na pewno tak nie wyglądasz. To byłoby dziwne - rzuciła do Autha, wstając.
- Nie. Wyglądam tak, jak chcę. Starałem się nie zestresować waszych mrocznych wybawicieli. Chcesz zobaczyć moją pierwotną formę?
- Chcę.

Wizerunek alternatywnego Shirana zniknął, a w jego miejscu pojawił się demon, jakiego półelf widział już w lochach: szaroskórego, o złocistych oczach i szerokim uśmiechu. Czarne, rozłożyste skrzydła wystrzeliły na boki, a potem zwinęły się przy jego plecach, by nie zajmować zbyt wiele miejsca.
- Ta będzie ci się bardziej podobać, niż kłąb czarnego dymu.
Nellrien nie cofnęła się, choć widać było, że musiała świadomie zmusić się do pozostania w miejscu. Na krótką chwilę przestała oddychać, gdy zamiast kruczka, albo drugiego Shirana, stanęło przed nią coś takiego. Po chwili rozluźniła zaciśnięte nerwowo dłonie.
- ...Czyli jednak jesteś zwyczajnym ptaszyskiem - wydusiła z siebie wreszcie, a demon zaśmiał się.
- Odważnie, prowokować nieśmiertelny byt, Nellrien Maver.
- Przepraszam.
- Nie masz za co. To był żart. Lubisz żarty, prawda?
- ...Potrzebuję chwili, żeby się przyzwyczaić
- przyznała rudowłosa. - Ale to... to tłumaczy pióra w twoich włosach - zwróciła się do półelfa.
Faktycznie, gdy Shiran przeczesał je palcami, wyczuł inną niż zwykle fakturę. Z przodu były takie, jak zwykle, ale z tyłu przechodziły w gęste pióra, jak krucze, schodzące w dół po karku. Nie sięgały daleko, kończyły się między łopatkami. Mina demona zrzedła lekko, a jego oszałamiający uśmiech przestał być taki przekonujący. Na korytarzu rozległo się trzaśnięcie drzwiami i czyjeś szybkie kroki, ale cokolwiek się tam działo, ich to nie dotyczyło.
- Mmm... to wynika z czegoś... trochę innego - przyznał, przenosząc wzrok na swojego przyjaciela. - Umierałeś. Musiałem coś zrobić. Nawet jeśli się na mnie o to wściekniesz. Nie chciałem, żebyś odszedł. Nie mogłem na to pozwolić.
Przesunął dłonią po własnym brzuchu, a w tym samym miejscu, gdzie widniała blizna u Shirana, pojawiła się także blizna u Autha. Identyczna, o tym samym kształcie, tylko nieco innym kolorze, jako że jego skóra była szara.
- Co mu zrobiłeś? - spytała Nellrien cicho. - Przecież zawołali medyka!
- Nie dożyłby do medyka. Umarłby w powozie. Czułem, jak jego dusza ulatuje i nie mogłem czekać - nastroszył pióra, wbijając uważne spojrzenie w półelfa. - Musiałem związać cię ze sobą, Shiran.
Zamilkł na chwilę, by ciszej dodać:
- Wybacz mi.

Spoiler:
Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

15
POST POSTACI
Dandre
Dziewczyna wystrzeliła spomiędzy Biriana i Yunany, jakby łóżko na którym siedziała zamieniło się właśnie w rozżarzone węgle. Dandre powoli, pewnie wolniej niż powinien, obrócił się w jej stronę, wracając na swoje miejsce. Na chwilę zawiesił wzrok na oskarżycielsko wysuniętym w jego stronę palcu, ale prędko jednak powiódł nim wyżej i ze smutkiem dostrzegł w jej oczach wszystko to, czego widzieć tam nie chciał.
Ale przecież od dawna było już na to za późno. Zadał biednej Neeli cios w chwili, gdy zaczął z nią prowadzić swoją grę i nie wycofał się, gdy zapałał do niej sympatią wykraczającą poza to najprostsze, czysto fizyczne zainteresowanie. Może nie potrafił. Może czułe słówka i małe gesty, przypominające mu dworskie podchody, tak dobrze mu znane z Keronu, wypowiadał i wykonywał wręcz mimowolnie? Wszak taki rodzaj interakcji z damą był dlań niemal tak naturalny jak oddychanie.
A może nie chciał?

Czerpał przecież niemałą przyjemność z jej nieśmiałych spojrzeń. Podobało mu się, w jaki sposób jej blade policzki zachodziły czasem czerwienią, gdy rozmawiali we dwoje. Urzekała go jej niewinność, niemal w taki sam sposób, w jaki porywała go bezpośredniość Yunany.
I choć dość szybko szczerze ją polubił, to nie zamierzał pozbawiać się przyjemności, którą sprawiała mu jej atencja. Bo o cóż chodzi w życiu, jeśli nie o niekończący się pościg za przyjemnością?
Dopóki nie przyciskał Yunany do regału z ręcznikami, nie mogąc się doczekać, by posmakować wreszcie jej kuszących ust, nawet nie zdarzyło mu się pomyśleć o tym, że mógłby to niewinne dziewczę skrzywdzić. A może ta myśl pojawiła się jeszcze później, wtedy gdy wspinał się w ciemności po schodach w mieszkaniu krawcowej, marząc o tym, by jak najszybciej zedrzeć z niej sukienkę.
Niewiele z nią jednak zrobił. Zazwyczaj był bardzo dobry w zagłuszaniu głosów, które go nie wychwalały.
Nie ugryzł się nawet w język wtedy, gdy powinien.


Patrzył ze szczerym smutkiem w oczy dziewczyny, garbiąc się lekko pod ciężarem krzywdy w jej oczach. Przekrzywił nieznacznie głowę, kiedy zacisnęła pięści i zaczęła mówić.
Obserwował ją spod nieznacznie opuszczonych powiek, zaś jego twarz wyjątkowo nie wyrażała zbyt wiele. Zacisnął jeno usta, rozumiejąc, że tym razem nie był to czas na kolejne słowa. Przygryzał lekko wewnętrzną część policzka.
- Hm, to nieprawda… – rzekł cicho, marszcząc czoło i kręcąc powoli głową, nim odezwała się też Yunana. Bogowie jedni wiedzieli, czy mówił o tym, jak Neela go oceniła, czy o tym, że to nie było miejsce dla niej, zaś sam bard niczego nie klarował. Białowłosa momentalnie przerwała im obojgu, co skwitował kilkoma kiwnięciami głową.
Raz jeszcze zmarszczył czoło i wsparł brodę na dłoni. Słowa Neeli ubodły go o wiele bardziej, niż mógłby przypuszczać. Bynajmniej nie dlatego, że nigdy wcześniej nie słyszał podobnych wyrzutów, gdyż byłoby to niestety wierutne kłamstwo.
Uderzyło go to, że młódka mogła mieć o wiele więcej racji, niż chciałby to przyznać. W tej chwili, może pod ciężarem winy, który opadł na niego, kiedy zobaczył, jak zranił to biedne dziewczę, był w stanie stwierdzić, że najprawdopodobniej najwięcej miejsca w sercu monsieur Dandre zajmował on sam. Może jednak przemawiały przez niego wyrzuty sumienia.
Jego oczy zamgliły się na chwilę. Patrzył na Neelę, ale jego wzrok zdawał się przechodzić przez nią, przez ścianę za nią i uciekać gdzieś daleko, daleko poza ten nowy, paskudny świat.
Kiwnął głową po raz ostatni na chwilę przed tym jak dziewczyna zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym opadł na łóżko z ciężkim westchnieniem.


Wpatrywał się w sufit, a jego młode czoło nadal się nie wygładzało.
- Czyżbym naprawdę zgubił gdzieś swoje serce i nawet tego nie zauważył?
Na Bogi, jakaż to podła myśl! Czyż nie kochał? Zdarzało mu się, nieprawdaż? Krótko, ale intensywnie, z wyjątkiem tej jednej, od której nie mógł uwolnić myśli… Ani spróbować z nią żyć.
- Powiedziałbym, że to skomplikowane, ale chyba byłoby to kłamstwem – mruknął, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Nie masz sobie czego wyrzucać, tylko dosiadłaś się do nas w karczmie – odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się do niej nieznacznie. – O niczym nie wiedziałaś i nie miałaś prawa wiedzieć, a ja wiem, że najpewniej postąpiłbym tak samo. Jestem człowiekiem… słabej woli. Tyś zaś ambrozją – uśmiechnął się raz jeszcze, ale zaraz westchnął i zamilkł na chwilę.
- Nic się między nami nie wydarzyło – dodał, kiedy złapała za poduszkę. – …ale… nie widziała, że jestem kimś, z kim można jeno iść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko.
Patrzył na Yunanę nieco nieobecnym wzrokiem, ale i tak odnotował, że przestała ukrywać się przed jego spojrzeniem.
- Tak ci o wiele lepiej. Serce się kraja, gdy nikniesz wśród poduszek – rzucił, nim odwrócił głowę z powrotem w stronę sufitu. Kamień nie był zbyt rozmowny, jednak zdawało mu się, że patrzy na niego oskarżycielsko, z wyrzutem. Niezadowolony Birian wydął lekko usta.

Kiwnął głową.
- To porządna panienka z dobrego kerońskiego domu. Wykształcona, choć naiwna. Niewinna, acz… ciekawa. Niestety, życie doświadczyło ją o wiele bardziej, niż powinno. Jeszcze przed tym całym… szaleństwem – zamilkł raz jeszcze, kiedy wyrzuty sumienia po raz kolejny wręcz zdzieliły go w twarz. Powinien się był nią zaopiekować, sprawić, by choć tutaj mogła poczuć się bezpiecznie, po tym, co wydarzyło się na kontynencie.
A jednak wolał zabawić się jej sercem.
Następne słowa Yunany sprawiły, że raz jeszcze obrócił się w jej stronę ze zmarszczonym czołem… Po czym roześmiał się cicho.
- Och, Bogowie, jakież to mocne słowa. Pokochać… – zamknął na chwilę oczy. – Czyż nie znasz mnie zbyt krótko, by wydawać takie osądy? – przez głowę mu nie przeszło, by szukać w jej słowach wyznania. Patrzył na kobietę ze szczerą ciekawością. Znał ją tak krótko, że równie dobrze mogło być to jeno mgnienie oka, a jednak intrygowało go, co miała na myśli.
Może jednak wyczuł, że to jej głos może być tym, który powie mu teraz coś miłego. Coś, czego lubił słuchać.


Dziękuję, ale… Wydaje mi się, że to ja powinienem z nią porozmawiać. Może jeszcze nie teraz, ale… To ja ją ubodłem… skrzywdziłem – dodał o wiele ciszej, opuszczając na chwilę wzrok.
Jej kolejne pytanie wywołało następną falę milczenia. Dandre zamknął oczy, a jego twarz na chwilę się wygładziła.
- … nie wiem. Chyba nie miałem czasu o tym myśleć, wiesz? – uśmiechnął się słabo, po czym wskazał na swoje zaczerwienione czoło. – Wiem, że na chwilę mi odbiło. Po tym jak Shiran został w tamtej grocie, po tym jak odebrali nam Nellrien i ciebie, a wszystkie moje próby, by jakkolwiek porozumieć się z tymi cholernymi barbarzyńcami zdawały się spalać na panewce… Wrzucili nas do jakiejś sali. Nie wiem, czy kiedykolwiek czułem się równie bezsilny, jak w chwili, gdy klucz zachrobotał w zamku, a my zostaliśmy tam sami. Oj, dla tamtej osoby nikt nie straciłby głowy. – zaśmiał się, choć brzmiało to pusto, jakby dźwiękiem własnego śmiechu chciał zagłuszyć wszystkie te myśli, które sprawiły, że trzasnął wtedy czołem w ścianę.
- I Bogowie… Bogowie mi świadkami, że niczego tak nienawidzę, jak tego okropnego uczucia. Przez chwilę szczerze nienawidziłem się za to, że uśmiechałem się do tej suki po tym, jak was nam zabrali. Że padałem przed nimi na kolana, by odbić się od ciszy, gdy błagałem, by zostawili nas w spokoju.
Teraz… teraz jestem chyba tylko zmęczony. I boję się, kurewsko się boję, że znowu coś spierdolę i coś stanie się Neeli, tobie, czy komukolwiek innemu
– wypuścił z sykiem powietrze, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach. Zaraz jednak rozrzucił ręce na boki. Jego ramiona odbiły się lekko od zaskakująco miękkiego łóżka.
- I jeszcze Ara… – na moment zaszkliły mu się oczy. – Trudno… trudno mi… żyć, patrząc jak okropne rzeczy dzieją się ludziom, na których mi zależy. Ludziom lepszym ode mnie. Podczas gdy ja… sobie trwam. – zerknął na ranę na swojej piersi, dobrze widoczną pomiędzy połami niezapiętej koszuli, ale machnął tylko ręką, zbywając to jako niegodną uwagi błahostkę. Człowiek, który leżał teraz na łóżku był z pewnością boleśnie ludzki. Odległy od roześmianego, rozpitego bohatera Kattok tak bardzo, jak górskie szczyty oddalone są od morskich głębin.
- Ale to nic. Na wszystkich Bogów klnę się, że póki dycham, zrobię wszystko co w mojej mocy, byście stąd uciekli. Jutro… jutro zaczniemy nad tym myśleć. I będzie dobrze. Ze mną… jest. – pokiwał głową z przekonaniem, którym próbował zarazić sam siebie.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Klan Wodnej Gwiazdy”