POST POSTACI
Vera Umberto
Uśmiechnęła się tylko do nieznajomego szeroko. Pożyczone od niego kości dobrze się sprawdziły, zupełnie jakby stworzone były do tego, by leżeć w jej ręce. Jej pewność siebie nie wynikała z tego, że była przekonana o swojej wygranej, a raczej z naturalnego sposobu bycia, ale teraz zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem nie dlatego sen układał się po jej myśli, że dział się w jej głowie. No bo kto by pomyślał, że wskoczy z pokerem na dzień dobry? Z zadowoleniem odmalowanym na twarzy wyciągnęła ręce do sterty złota i przysunęła ją do siebie. Nie był to nie wiadomo jak wysoki zarobek, ale jakiś obiad sobie za to kupi, albo butelkę rumu średniej jakości. Vera Umberto
- Dzięki - odparła na gratulacje, zabierając się za układanie nieregularnych, złotych monet w trzy równe stosiki. Zapewne zagrają jeszcze raz, a może i dwa, więc pewnie straci wszystko, co zarobiła, bo tak to zwykle bywało z hazardem, ale ona lubiła go za bardzo, żeby wygrać swoje i się wycofać. Cóż, gdyby coś bardzo nie szło po jej myśli, mogła zawsze rzucić w kogoś krzesłem i rozpętać bitkę. To też była jakaś rozrywka.
Gdy temat został zmieniony na taki, który był jej znacznie bliższy, Umberto spoważniała z powrotem i uniosła na Ulisa uważne spojrzenie. Czarne okręty i potwory, czekające na nieuważne statki? Uciekając spod Everam, natrafili przecież na statek Kompanii, którego załoga została wybita przez lewiatany i ujeżdżające je demony. Sama teraz jednego z tych demonów trzymała pod pokładem, choć w ostatecznym rozrachunku okazał się raczej mało demoniczny. Jej dłoń znieruchomiała, oparta o monety.
- Aż tak oczywiste jest to, czym się zajmuję, że pytasz o wody? - uniosła pytająco ciemne brwi. Nie miała ze sobą kapitańskiego kapelusza, ale może mężczyzna miał już do czynienia z żeglarzami i rozpoznawał ich po... chociażby... dłoniach? Albo sposobie poruszania się? Zerknęła na drugiego, tego bezimiennego, który też brzmiał, jakby wiedział o czym mówi. Przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce, dochodząc do wniosku, że widziałaby go na statku, bo nie wydawał się tak absolutnie lądowym stworzeniem, jak niektórzy.
- Jesteś żeglarzem, człowieku bez imienia, że mówisz z taką pewnością? - zagadnęła. - Nie wiem, jak się do ciebie zwracać, więc chętnie poznam twoje imię, zanim będę musiała dla ciebie wymyślić jakieś swoje własne.
Rozsypała stosiki monet i zgarnęła je ze stołu, by wrzucić je do sakiewki.
- Na południowych wodach namnożyło się stworzeń, których nie powinno tam być. Syreny, wielkie węże, lewiatany. Nie jadłam halucynogennych rybek, ani nie przeholowałam z grogiem. Czarnych okrętów nie widziałam, ale...
Ile mogła powiedzieć? Odepchnęła od siebie tę myśl. To był tylko sen, mogła mówić wszystko; nie żeby miało to przynieść jakiekolwiek konsekwencje w realnym życiu. Zaraz obudzi się w swojej kajucie, trzęsąc się z zimna jak każdego poranka, a w sakiewce będzie ta sama ilość złota, co przedtem.
- ...Widziałam mroczne elfy - dokończyła. - Schwytałam nawet jednego. Tak czy inaczej, na Złotym Morzu źle się dzieje. Na północy póki co jest spokojniej.