Sala Wywerny
2 POST POSTACI
Elian
Drzwi otworzyły się delikatnie, robiąc przestrzeń dla światła padającego na twarz młodego człowieka. Zobaczywszy wnętrze sali, przystanął i badawczym, choć nieco niespokojnym spojrzeniem - wszak był to jego pierwszy raz w Chatce - zmierzył stojące przed nim stoliki. Niektóre z nich stały puste. Nie chcąc natarczywie przyglądać się gościom, opuścił delikatnie wzrok i ruszył przed siebie. "Najlepiej usiąść w neutralnym miejscu" pomyślał. Wielka oświetlona lada tuż przed nosem karczmarza, oberżysty, czy jak go nazywali wydała się całkiem bezpiecznym miejscem. Elian
- Poproszę kufel czegoś niezbyt mocnego - powiedział do osoby stojącej za ladą. Czekając na zamówienie, podniósł oczy ku górze i zaczął przyglądać się wielkim beczkom wiszącym nad nim. "Całkiem spore, ciekawe ile mieszczą. To musi sporo ważyć!" pomyślał analizując dosyć ciekawą architekturę przybytku.
Mimo niezbyt dużej liczby klientów, w sali działo się wystarczająco, by umysł Eliana mógł się zająć czymś przyjemniejszym od rozpamiętywania przeszłości. "Każdy stolik mieści dwie do trzech osób. Jeśli każdy z klientów uszczupliłby mieszek o... Całkiem intratny biznes!" - jego myśli co rusz zmieniały swoje tory, by za każdym razem odkryć przed nim nowy ciekawy fakt dotyczący otaczającej go scenerii. Każdorazowo w duchu wydobywał niemy krzyk zachwytu nad obserwacją. Być może był to tylko sposób na ucieczkę od natarczywych myśli i przekonywanie samego siebie, że wszystko jest w porządku. Tuż przed jego nosem pojawił się zamówiony kufel.
- Dziękuję... - rzucił nieco zaskoczony, szeroko otwierając oczy. Nie zauważył jak szybko minął czas od momentu, gdy usiadł przy ladzie. Podniósł kufel i zajrzał do środka. "Wygląda dobrze". Wychylił pierwszy łyk. "Dobre" - pomyślał. Smak trunku nie wydawał mu się szczególnie znajomy. Z resztą wszystko co widział było nowe dla człowieka, który całe dotychczasowe życie spędził na jednej z wysp Archipelagu.
Sala Wywerny
3Drzwi pomieszczenia rozwarły się z głośnym hukiem, ukazując stojące za nimi postacie. Opadający bucior orka jednoznacznie wskazywał na to, że to właśnie młodzian odpowiedzialny był za tak niecywilizowane wejście. Towarzyszący mu krasnolud pokręcił głową, ładując się do środka.
- A kiedy ja Ci mówię Nurkh. Swojego czasu, ktoś Ci te szkity połami i do dupska nakopie. Zważ moje słowa! Nigdey Ty nie wiesz, kto jest właścicielem. Jak mnie starość przygoni, też oberżę postawię. A spróbuj mnie wtedy drzwi z kopa wysadzić, to Ci młotem kultury do łba nałożę!
Widocznie rozbawiony młodzieniec parsknął kilka zdań w szorstkim, gardłowym języku Orków. Wymianie uwag towarzyszyła delikatna poświata noszonych przez nich talizmanów. Wyglądały jak dwie połówki tego samego akcesorium. Artefakt pasował bardziej do pary kochanków, złączonych historią tragiczną i jakże piękną zarazem. Aparycja podróżnych nie pozostawiała jednak żadnych wątpliwości. Sążny młot przy pasie krasnoluda oraz topór orka mocno ujmowały romantyzmu scenie.
- Wiesz Ci co? A Tobie to się wydaje, żeś młody i jurny. Że jak siła w łapsku, to i wszystko można, E? Broda Ci kiedy wyrośnie, latek nałapiesz, to się szacunku do starszych nauczysz! Pokory trochę złapiesz! A ja Ci lekcję dam tu i teraz!
Brodaty mężczyzna wyraźnie wściekł się na wyplute przez młodzieńca słowa.
- A lekcja taka jest. Jak idziesz chlać, to nie wkurwiaj tego z sakiewką!
To powiedziawszy, mężczyzna zerwał z szyli swoją cześć amuletu. Z impetem cisnął nią na ławę, machnął wyjętą spod koszuli sakiewką i wyszedł. Do drzwi odprowadziły go wrzaski Nurkha. Nawet nie znając języka, każdy bez omyłki rozpoznać mógł w nich poszanowania godny ciąg przekleństw. Tak oto ork został sam przy barze z dwoma połówkami amuletu wymowy, tarczą na plecach, toporem przy pasie i bez złamanej monety na bodaj najgorzej rozcieńczone piwo.
- A kiedy ja Ci mówię Nurkh. Swojego czasu, ktoś Ci te szkity połami i do dupska nakopie. Zważ moje słowa! Nigdey Ty nie wiesz, kto jest właścicielem. Jak mnie starość przygoni, też oberżę postawię. A spróbuj mnie wtedy drzwi z kopa wysadzić, to Ci młotem kultury do łba nałożę!
Widocznie rozbawiony młodzieniec parsknął kilka zdań w szorstkim, gardłowym języku Orków. Wymianie uwag towarzyszyła delikatna poświata noszonych przez nich talizmanów. Wyglądały jak dwie połówki tego samego akcesorium. Artefakt pasował bardziej do pary kochanków, złączonych historią tragiczną i jakże piękną zarazem. Aparycja podróżnych nie pozostawiała jednak żadnych wątpliwości. Sążny młot przy pasie krasnoluda oraz topór orka mocno ujmowały romantyzmu scenie.
- Wiesz Ci co? A Tobie to się wydaje, żeś młody i jurny. Że jak siła w łapsku, to i wszystko można, E? Broda Ci kiedy wyrośnie, latek nałapiesz, to się szacunku do starszych nauczysz! Pokory trochę złapiesz! A ja Ci lekcję dam tu i teraz!
Brodaty mężczyzna wyraźnie wściekł się na wyplute przez młodzieńca słowa.
- A lekcja taka jest. Jak idziesz chlać, to nie wkurwiaj tego z sakiewką!
To powiedziawszy, mężczyzna zerwał z szyli swoją cześć amuletu. Z impetem cisnął nią na ławę, machnął wyjętą spod koszuli sakiewką i wyszedł. Do drzwi odprowadziły go wrzaski Nurkha. Nawet nie znając języka, każdy bez omyłki rozpoznać mógł w nich poszanowania godny ciąg przekleństw. Tak oto ork został sam przy barze z dwoma połówkami amuletu wymowy, tarczą na plecach, toporem przy pasie i bez złamanej monety na bodaj najgorzej rozcieńczone piwo.
Sala Wywerny
4Łomot był taki, że chyba wszyscy się odwrócili – ale tylko na moment, bo skoro drzwi wytrzymały (a nawet zachowały się tak, jak zakładano, to znaczy, tak czy owak, ustąpiły), i skoro szynkarz jedynie podniósł flegmatycznie zniechęcony wzrok znad płukanego właśnie kufla, to znaczy, że wszystko w porządku.
Ta sekwencja reakcji – odwrócenie się na łomot, szybkie otaksowanie dwójki mięśniaków, a następnie powrót do własnych spraw – na ten jeden moment zjednał klientów karczmy w jeden wzorzec, praktycznie bez wyjątku. A jeśli ktoś zachował się odrobin inaczej, to przecież nikt tego nie zauważył – jak siedzącej nieco poza kręgiem głównego światła dziewczyny, która zatrzymała swój wzrok na dłużej na pozostałym wewnątrz półorku. Ba, odprowadziła go wzrokiem od jego rozstania aż do szynkwasu, i nawet jeszcze tam zerkała, choć już tylko bokiem i skosem, znad swej miski z kaszą i skwarkami.
Ta kasza ze skwarkami i pół kwarty ciepławego już piwa to był efekt trudnej decyzji – czy wydać ostatnie pieniądze na ukojenie takiej słabości jak dwudniowy głód, czy zachować na następne dni osobliwie pustawej egzystencji. Wybrała to pierwsze, bo rozliczała się jedynie sama z sobą – tak można by w każdym razie zakładać, gdyby na jednej szali zdumieć się nieco jej chyba młodym wiekiem, a na drugiej szali jednak stwierdzić obecność licznych przesłanek, sugerujących że ten dzieciak jest skądinąd raczej mocno samodzielnym bytem.
I nawet nie chodziło o to, że odziana była zdecydowanie niedziewczyńsko, a jak wojownik, i to taki dość prymitywny – klasy „berserk jakiś”, jako przeciwieństwo klasy „rycerz szlachetny”. I nawet nie chodziło o to, że z odległości trzech już kroków, gdyby przysiąść się do szynkwasu, dało się zauważyć, że dłonie i przedramiona ma obficie pocięte świeższymi i dawnymi bliznami, jakby przez całe dzieciństwo narażała się na czyjąś dość bezlitosną waleczność lub trudy przetrwania w trudnych warunkach. Chodziło raczej o wejrzenie tej na oko niespełna dwudziestoletniej dziewuchy. Nieufne, chłodne, wycofane, trochę puste, a jeśli jednak czegoś pełne, to czujności z wierzchu bitewnej, a gdzieś tam na dnie – bolesnej? Na takie obserwacje raczej nie było czasu. Kiedy półork dotarł do szynku, dziewczę wróciło do swej pozycji – zgarbionej nad miską i kuflem – zerkając tylko kontrolnie w bok. W mroku u swych stóp miała średnich rozmiarów w części tylko wypełniony wór, u pasa zaś zupełnie niepasujący do jej wątłej z pozoru budowy oraz nieznacznego wieku miecz jednoręczny i parę innych krótszych ostrzy. Karwasze leżały obok na blacie.
Najwyraźniej wróciła na dobre do swej konsumpcji, a tłustawe strąki włosów w kolorze starej kości opadając przesłoniły częściowo jej twarz, nieco zapadłą i napiętą, ale co chyba najważniejsze – naznaczoną tatuażami oraz wzorami blizn. W tych okolicach kontynentu pół na pół rozkładały się szanse na znalezienie kogoś, kto by w niektórych takich skaryfikacjach podejrzewał murzugum i tym tropem powziął przypuszczenie, że dziwna dziewczyna to kunica z Sellevge, dziwnym trochę trafem rzucona na stały ląd.
Czego kto się domyślał było zaś dla Aikerren nieistotne. Teraz, mimo że zanurzona w gwarze karczmy, była sama – jak zawsze sama, naprawdę sama – a teraz dodatkowo sama ze swoją resztką kaszy i piwa. Do baru mógł się dosiadać choćby i wrzaskliwy acz niskawy jak na swą rasę półork, w którym osobliwa może-i-przystojność cudacznie plątała się z zastanawiającą niegramotnością.
Ale takie sprawy to nie jej zmartwienie. Aikerren, plecami do sali, jadła i piła, bo jej organizm tak jej rozkazywał w trybie dość poważnego ultimatum. Reszta niech się toczy poza nią, tak, jak tam sobie musi.
Ta sekwencja reakcji – odwrócenie się na łomot, szybkie otaksowanie dwójki mięśniaków, a następnie powrót do własnych spraw – na ten jeden moment zjednał klientów karczmy w jeden wzorzec, praktycznie bez wyjątku. A jeśli ktoś zachował się odrobin inaczej, to przecież nikt tego nie zauważył – jak siedzącej nieco poza kręgiem głównego światła dziewczyny, która zatrzymała swój wzrok na dłużej na pozostałym wewnątrz półorku. Ba, odprowadziła go wzrokiem od jego rozstania aż do szynkwasu, i nawet jeszcze tam zerkała, choć już tylko bokiem i skosem, znad swej miski z kaszą i skwarkami.
Ta kasza ze skwarkami i pół kwarty ciepławego już piwa to był efekt trudnej decyzji – czy wydać ostatnie pieniądze na ukojenie takiej słabości jak dwudniowy głód, czy zachować na następne dni osobliwie pustawej egzystencji. Wybrała to pierwsze, bo rozliczała się jedynie sama z sobą – tak można by w każdym razie zakładać, gdyby na jednej szali zdumieć się nieco jej chyba młodym wiekiem, a na drugiej szali jednak stwierdzić obecność licznych przesłanek, sugerujących że ten dzieciak jest skądinąd raczej mocno samodzielnym bytem.
I nawet nie chodziło o to, że odziana była zdecydowanie niedziewczyńsko, a jak wojownik, i to taki dość prymitywny – klasy „berserk jakiś”, jako przeciwieństwo klasy „rycerz szlachetny”. I nawet nie chodziło o to, że z odległości trzech już kroków, gdyby przysiąść się do szynkwasu, dało się zauważyć, że dłonie i przedramiona ma obficie pocięte świeższymi i dawnymi bliznami, jakby przez całe dzieciństwo narażała się na czyjąś dość bezlitosną waleczność lub trudy przetrwania w trudnych warunkach. Chodziło raczej o wejrzenie tej na oko niespełna dwudziestoletniej dziewuchy. Nieufne, chłodne, wycofane, trochę puste, a jeśli jednak czegoś pełne, to czujności z wierzchu bitewnej, a gdzieś tam na dnie – bolesnej? Na takie obserwacje raczej nie było czasu. Kiedy półork dotarł do szynku, dziewczę wróciło do swej pozycji – zgarbionej nad miską i kuflem – zerkając tylko kontrolnie w bok. W mroku u swych stóp miała średnich rozmiarów w części tylko wypełniony wór, u pasa zaś zupełnie niepasujący do jej wątłej z pozoru budowy oraz nieznacznego wieku miecz jednoręczny i parę innych krótszych ostrzy. Karwasze leżały obok na blacie.
Najwyraźniej wróciła na dobre do swej konsumpcji, a tłustawe strąki włosów w kolorze starej kości opadając przesłoniły częściowo jej twarz, nieco zapadłą i napiętą, ale co chyba najważniejsze – naznaczoną tatuażami oraz wzorami blizn. W tych okolicach kontynentu pół na pół rozkładały się szanse na znalezienie kogoś, kto by w niektórych takich skaryfikacjach podejrzewał murzugum i tym tropem powziął przypuszczenie, że dziwna dziewczyna to kunica z Sellevge, dziwnym trochę trafem rzucona na stały ląd.
Czego kto się domyślał było zaś dla Aikerren nieistotne. Teraz, mimo że zanurzona w gwarze karczmy, była sama – jak zawsze sama, naprawdę sama – a teraz dodatkowo sama ze swoją resztką kaszy i piwa. Do baru mógł się dosiadać choćby i wrzaskliwy acz niskawy jak na swą rasę półork, w którym osobliwa może-i-przystojność cudacznie plątała się z zastanawiającą niegramotnością.
Ale takie sprawy to nie jej zmartwienie. Aikerren, plecami do sali, jadła i piła, bo jej organizm tak jej rozkazywał w trybie dość poważnego ultimatum. Reszta niech się toczy poza nią, tak, jak tam sobie musi.
Sala Wywerny
5Gniew dość szybko ustąpił znużeniu. Nie ma pieniędzy, alkoholu, ani kompana. Trzeba wymyślić coś innego. Omiótł salę spojrzeniem, dostrzegając wyłącznie nudne pyski stałych bywalców. Dopiero pod koniec pobieżnych oględzin dostrzegł Ją. Czy była piękna? Dyskusyjnie. Ciało młodej kobiety prezentowało się całkiem smakowicie, ale jej strój i liczne blizny mocno ujmowały ogólnej ocenie. Może zatem bogata? Biorąc pod uwagę smutną parodię jedzenia i najtańsze szczyny w ofercie tegoż przybytku, które karczmarz najwyraźniej tylko z nawyku określał piwem, jej stan finansowy nie różnił się szczególnie od Nurkha. Miała za to w sobie coś, co przyciągało orkowego wojownika. Była INNA. Nosiła też całkiem porządną broń. Wszystko, począwszy od postury, przez charakterystyczny, złowrogi błysk w oku wskazywało, że potrafiła się nią posłużyć. Sprawiała wrażenie niebezpiecznej w bardzo ekscytujący sposób. Jak dzika róża, której kolce wprost proszą się o szturchnięcie. Powolnym krokiem ruszył w Jej stronę. Usiadł na krześle, które pod wpływem ciężaru wydało z siebie ciche, żałosne skrzypnięcie. Jego wygląd stanowił intrygujące połączenie barbarzyńskiej aparycji i szlacheckiego zapachu. Roztaczał wokół siebie delikatną, aczkolwiek wyraźną woń starego drewna, przeplatającą się z nutą ostrych przypraw i ledwo wyczuwalnym posmakiem cytrusów. Płynnym ruchem położył przed Nią połowę medalionu, gestem wskazując, by ubrała biżuterię. Po dosyć głośnym wejściu zastosowanie zabawki powinno być nader oczywiste.
- Wyglądasz mi trochę, jak te kobiety z wysp... -Lubił robić wrażenie, niezależnie od tego, jak dobre, lub złe mogłoby nie być. - ...Jedna taka usiłowała uciąć mi kiedyś łeb. - Co ciekawe nie pamiętał nawet dlaczego. Pewnie przez coś głupiego, co zdarzyło mu się powiedzieć przy piwie.
- Całkiem groźnie wygląda ten Twój scyzoryk. - Wskazał na broń, skupiając na niej uwagę dziewczyny. - Wiążą się z nim jakieś ciekawe historie? - Sprawiała wrażenie takiej, która miałaby garść opowieści. Jeżeli rzeczywiście była z wysp, może nawet morskich opowieści. Równocześnie płynnym ruchem sięgnął w kierunku Jej kufla.
- Wyglądasz mi trochę, jak te kobiety z wysp... -Lubił robić wrażenie, niezależnie od tego, jak dobre, lub złe mogłoby nie być. - ...Jedna taka usiłowała uciąć mi kiedyś łeb. - Co ciekawe nie pamiętał nawet dlaczego. Pewnie przez coś głupiego, co zdarzyło mu się powiedzieć przy piwie.
- Całkiem groźnie wygląda ten Twój scyzoryk. - Wskazał na broń, skupiając na niej uwagę dziewczyny. - Wiążą się z nim jakieś ciekawe historie? - Sprawiała wrażenie takiej, która miałaby garść opowieści. Jeżeli rzeczywiście była z wysp, może nawet morskich opowieści. Równocześnie płynnym ruchem sięgnął w kierunku Jej kufla.
Sala Wywerny
6Aikerren pałaszowała już (czy raczej metodycznie likwidowała kolejne kęsy), nie patrząc na nic konkretnego, gdy skrzypnęło krzesło obok niej. Zamarła na moment, wstrzymując żucie, ale nie spojrzała w bok.
Choć w sumie coś ją ciągnęło ku temu. Zapach? Czy ten półork…pachniał?! Pachnięcie to było, całkiem poważnie, coś, czego nie tylko Aikerren pewnie nie miała okazji doświadczyć w życiu!
Przemieliła w ustach to, co miała, przełknęła – i jednak odwróciła głowę ku niemu; powoli i jakby łaskawie.
Oprócz tego że pachniał – to nawet też wyglądał w miarę. Dziwne.
Z jego raczej sympatycznej niż orczo-durnej gęby zjechała wzrokiem na dziwny medalion – a raczej jego „drugie pół”. Pojęła jego zachęcający gest, ale ani drgnęła, więc to, co ork z siebie wydał, brzmiało jej tak, jak dla każdego innego: na charakterystyczny ciąg agresywnych orczych spółgłosek przetykanych wypełzającymi z zaciśniętej krtani samogłoskami.
Ale zobaczyła, że mówiąc w pewnym momencie wskazał jej miecz, powędrowała tam nawet na moment wzrokiem, nie zmieniając wszelako pozycji głowy. Gdy skończył – nie odsunęła swojej połówki medalionu, po prostu wróciła do kaszy z piwem. Choć w jej głowie narodziła się myśl – i to na nią Aikerren, tuż przed wychyleniem kufla, pufnęła bezgłośnym śmiechem przez nos.
Choć w sumie coś ją ciągnęło ku temu. Zapach? Czy ten półork…pachniał?! Pachnięcie to było, całkiem poważnie, coś, czego nie tylko Aikerren pewnie nie miała okazji doświadczyć w życiu!
Przemieliła w ustach to, co miała, przełknęła – i jednak odwróciła głowę ku niemu; powoli i jakby łaskawie.
Oprócz tego że pachniał – to nawet też wyglądał w miarę. Dziwne.
Z jego raczej sympatycznej niż orczo-durnej gęby zjechała wzrokiem na dziwny medalion – a raczej jego „drugie pół”. Pojęła jego zachęcający gest, ale ani drgnęła, więc to, co ork z siebie wydał, brzmiało jej tak, jak dla każdego innego: na charakterystyczny ciąg agresywnych orczych spółgłosek przetykanych wypełzającymi z zaciśniętej krtani samogłoskami.
Ale zobaczyła, że mówiąc w pewnym momencie wskazał jej miecz, powędrowała tam nawet na moment wzrokiem, nie zmieniając wszelako pozycji głowy. Gdy skończył – nie odsunęła swojej połówki medalionu, po prostu wróciła do kaszy z piwem. Choć w jej głowie narodziła się myśl – i to na nią Aikerren, tuż przed wychyleniem kufla, pufnęła bezgłośnym śmiechem przez nos.
Sala Wywerny
7Dziewczyna grała niedostępną, rzucając wyzwanie szczeniackim zaczepkom. Uśmiechnął się szeroko, okazując imponujące, orkowe zębiska. Widząc, jak zawartość kufla znika w jej gardle, płynnie zmienił ruch. Zamiast sięgać po pusty już kufel, położył przedramię na blacie i podparł się, tym samym siadając frontem do nieznajomej. - Nawet uroczy ten Twój uśmiech. - Najwyraźniej zupełnie nie przejmował się faktem, że zignorowała medalion. - Jestem Nurkh... - Zawiesił głos, wskazując palcem na swoją klatę. - Ja... Nurkh. - Podobno miłość nie zna granic. Alkohol, nie zna ich na pewno. Gdyby wypiła więcej, doskonale rozumiałaby słowa w zupełnie obcym języku. Szkoda, że obojgu brakowało gotówki. Uważnie przyglądając się Jej ruchom, zaczął myśleć nad posiadanym dobytkiem. Czy miał przy sobie coś, co w ramach zastawy, pozwoliłoby napić się "na kreskę"? Nagłe grzebanie po wszystkich zakamarkach skórzni wyglądałoby raczej absurdalnie. Sakwa po lewej? Tam nosił zioła do żucia. Te raczej nie zainteresują karczmarza. Myśląc o nich, bezwładnym ruchem wyciągnął garstkę i wpakował sobie do ust. Z bogatej mieszanki smaków i aromatów tym razem trafił suchawe liście, puszczający gęsty, wybitnie gorzki smak korzeń i kilka mniej wyraźnych dodatków. Poświęcił chwilę, wytężając zmysły, aż określił nazwy każdego zielska, wchodzącego w skład mieszanki. Przez cały ten czas patrzył Jej w oczy. Równocześnie powoli przesuwał rękę, by "zupełnie przypadkiem" strącić karwasze. Wyglądała na osobę, której uwagę znacznie łatwiej zdobyć wywołując wściekłość. Ognisty temperament, miecz i noże. Pogrywanie z taką to niebezpieczna, ale też bardzo satysfakcjonująca zabawa.
Sala Wywerny
8Aikerren nie musiała grać niedostępnej - wyuczono ją tego w wieku najbardziej podatnym na naukę głębokich podstaw relacji, ale kątem niezbyt przyjaznego oka obserwując coraz śmielsze działania półorka nabierała przekonania co do ich istoty. Samce często próbują jakoś podejść samice. Tym aktywniej, im jest im trudniej.
Zanim świadomie zadecydowała że nie będzie mu tego przecież ułatwiać - mimo wszystko ściągnął jej uwagę (tym bardziej że irytująco próbował patrzyć jej w oczy): najpierw warknięciem, które mogło być jego imieniem, potem poszukiwaniem czegoś, potem (dziwne jakieś) zielskiem w całkiem wyględnej gębie, a na koniec...
CAP!
Jej dłoń błyskawicznie zamknęła się na jego nadgarstku, gdy sięgnął w stronę jej karwaszy.
Zmarszczyła brwi już całkiem złowróżbnie i zaciskając palce całkiem mocno druga dłonią wzięła wolną połówkę medalionu.
-- Kurwa tylko spróbuj -- warknęła dość niskim i lekko zachrypniętym głosem, sama teraz wbijając weń spojrzenie. Była w nim złość - jak się może spodziewał - ale także jakiś cień ostrożnej ciekawości. -- Jesteś taki bidny że nie masz swoich karwaszy, czy taki głupi, że chcesz zaryzykować odcięcie łapy?
I tak go trzymała w swym (dla niego wszak nie aż tak żelaznym) chwycie, i tak wierciła mu spojrzeniem dziurkę w oczach.
Zanim świadomie zadecydowała że nie będzie mu tego przecież ułatwiać - mimo wszystko ściągnął jej uwagę (tym bardziej że irytująco próbował patrzyć jej w oczy): najpierw warknięciem, które mogło być jego imieniem, potem poszukiwaniem czegoś, potem (dziwne jakieś) zielskiem w całkiem wyględnej gębie, a na koniec...
CAP!
Jej dłoń błyskawicznie zamknęła się na jego nadgarstku, gdy sięgnął w stronę jej karwaszy.
Zmarszczyła brwi już całkiem złowróżbnie i zaciskając palce całkiem mocno druga dłonią wzięła wolną połówkę medalionu.
-- Kurwa tylko spróbuj -- warknęła dość niskim i lekko zachrypniętym głosem, sama teraz wbijając weń spojrzenie. Była w nim złość - jak się może spodziewał - ale także jakiś cień ostrożnej ciekawości. -- Jesteś taki bidny że nie masz swoich karwaszy, czy taki głupi, że chcesz zaryzykować odcięcie łapy?
I tak go trzymała w swym (dla niego wszak nie aż tak żelaznym) chwycie, i tak wierciła mu spojrzeniem dziurkę w oczach.
Sala Wywerny
9Jej uścisk? Zdecydowanie mało kobiecy. Brutalna siła, ukryta w tak niepozornym ciele stanowiła pewne zaskoczenie. Na ustach chłopaka pojawił się jednak rozbrajająco szczery, młodzieńczy uśmiech. W tej walce stracił rękę, ale zdobył Jej spojrzenie i mowę. Miażdżące zwycięstwo! Głodna, spragniona wojowniczka skupiła się na nim, odrywając wzrok od jedzenia. Jako człowiek szlaku doskonale zdawał sobie sprawę z wartości nawet najgorszej paszy. Kolejny sukces. - Jak Ci na imię? - Zupełnie nie przejmował się agresją dziewczyny. Tym bardziej Jej dłonią na swojej ręce. Kontakt fizyczny ułatwiał zbliżenie się do drugiej osoby. Wbrew intuicji, ten gniew sprzyjał zamiarom młodzieńca. Szybkość i precyzja wykonanego przez Nią ruchu nie uszła uwadze Orka. Był jednak przesadnie pewny siebie i absolutnie przekonany, że ma nad Nią przewagę. Nie tracąc głupawego wyrazu twarzy, na moment zerknął w kierunku przytroczonej do pasa broni. Pewność własnej potęgi, nie czyniła go przecież głupcem. Długie ostrze w tych warunkach miało bardzo niską wartość, ale te krótsze, mogły okazać się dość groźne. Szybko powrócił spojrzeniem do Jej oczu, po drodze zahaczając o apetyczną sylwetkę. Na pewno dostrzegła ten ruch. Ich niebezpieczna gra, nabierała pikanterii.
Sala Wywerny
10"Głupi? czy..." - mniej więcej tyle zdołało zdradzić jej spojrzenie, w którym mocno zakorzeniony trening trochę przegrywał z najzwyklejszą ludzką ciekawością wobec tego, co niejasne. On się... uśmiechał? Do niej?
Ależ owszem: o tym łasice w zagrodach treningowych też uczono: mężczyźni to gatunek zasadniczo silniejszy, cięższy i bardziej skłonny do przemocy, ale należy się od nich również spodziewać tego. No. Ochoty. Która się wyraża albo gwałtem, albo ewentualnie przyjmuje jakieś oszukańcze formy pośrednie/wstępne. Może taka właśnie formę wstępno-pośrednią odstawiał tu ten młody półork?
Może. Ale u Aikerren myśli o takim stopniu zawiłości i o takim udziale niewiadomej były wolniejsze od mięśni napędzających czyny.
- Krew? - syknęła prowokacyjnie-pytająco i w tym samym momencie druga dłoń śmignęła przed jego nosem wraz z błyskiem krótkiego ostrza - idealnie zgrabna z ruchem pierwszej dłoni, uchodzącej z uchwytu by zrobić miejsce tej uzbrojonej. Zatrzymała się więc ona ostrzem na jego przegubie z takim skutkiem, że skóra jego przedramiennej opaski bezgłośnie i z pewną taką nieśmiałością... rozwarła się szramką wąskiego rozcięcia. Ostrze dotykało teraz jego własnej skóry, a Aikerren patrzyła na niego tak, jak się patrzy na przeciwnika, który powinien rozważyć swe szanse. Po trzech oddechach jednak dziewczyna odjęła ostrze, równie szybkim ruchem schowała w pochwie, i powiedziała cicho:
- Jakbyś jeszcze nie pojął, jestem qhira. My, kuny, nie mamy imion. Ale nawet gdyby szło o imię, to kto pyta i po co? Hm?
Ależ owszem: o tym łasice w zagrodach treningowych też uczono: mężczyźni to gatunek zasadniczo silniejszy, cięższy i bardziej skłonny do przemocy, ale należy się od nich również spodziewać tego. No. Ochoty. Która się wyraża albo gwałtem, albo ewentualnie przyjmuje jakieś oszukańcze formy pośrednie/wstępne. Może taka właśnie formę wstępno-pośrednią odstawiał tu ten młody półork?
Może. Ale u Aikerren myśli o takim stopniu zawiłości i o takim udziale niewiadomej były wolniejsze od mięśni napędzających czyny.
- Krew? - syknęła prowokacyjnie-pytająco i w tym samym momencie druga dłoń śmignęła przed jego nosem wraz z błyskiem krótkiego ostrza - idealnie zgrabna z ruchem pierwszej dłoni, uchodzącej z uchwytu by zrobić miejsce tej uzbrojonej. Zatrzymała się więc ona ostrzem na jego przegubie z takim skutkiem, że skóra jego przedramiennej opaski bezgłośnie i z pewną taką nieśmiałością... rozwarła się szramką wąskiego rozcięcia. Ostrze dotykało teraz jego własnej skóry, a Aikerren patrzyła na niego tak, jak się patrzy na przeciwnika, który powinien rozważyć swe szanse. Po trzech oddechach jednak dziewczyna odjęła ostrze, równie szybkim ruchem schowała w pochwie, i powiedziała cicho:
- Jakbyś jeszcze nie pojął, jestem qhira. My, kuny, nie mamy imion. Ale nawet gdyby szło o imię, to kto pyta i po co? Hm?
Sala Wywerny
11Spodziewał się tego ruchu. Oczekiwał też sprawności, z jaką go wykonała. Chciał przyjąć go z chłodną obojętnością, demonstrując stalowe nerwy. Nie docenił jednak własnej reakcji na zagrożenie. Mięśnie Orka napiły się do granic możliwości. Uśmiech zniknął szybciej, niż pojawił się na twarzy. Wzrok spoczął na nożu, a spojrzenie nabrało zwierzęcej czujności. Pusty, przesycony grobową powagą głos, opuścił nagle zaschnięte gardło. - Moje imię Shar. - Obce słowo aktywowało zaklęcie. Ciało wojownika nagle zmieniło się w szkarłatną błyskawicę. Gniew żywiołu pokonał pięć metrów w tył. Niewielki wybuch, wywołany uderzeniem pioruna rozsadził podłogę. Pył i drzazgi poleciały we wszystkie strony, raniąc przypadkowych biesiadników. Ogień zajął pobliskie stoły. Strzępy wypalonej podłogi tliły się gęstym smolistym dymem. Dźwięk gromu na chwilę zagłuszył krzyki strachu, a powietrze przeszło mieszanką ostrych zapachów. Lewą ręką sięgał już do tarczy, by zasłonić się przed nadlatującymi ostrzami. W wyprostowanej prawicy ponownie zbierała się energia. - ZAR TIV! - Ryknął wściekle, uwalniając kulisty pocisk, który niczym kometa wystrzelił w kierunku zajmowanego przez Nią miejsca. Nie zwracał uwagi na lokal. Życia niewinnych osób stanowiły tylko zasób. Chodzące tarcze i pośrednie cele, dla kolejnego, już przygotowywanego zaklęcia. - Zar-ti...
Sala Wywerny
12Aikerren spodziewała się, że mógł się spodziewać tego jej ruchu - większość jej zmysłów automatycznie angażowała się we wszelkie aspekty potencjalnej bojowej aktywności. Ale absolutnie nie spodziewała się... tego.
Jej jakże bardzo teraz bojowo-napięte zmysły i tak z opóźnieniem kazały jej unieść ramię w odruchu przesłonięcia oczu gdy w miejsce orka rozbłysła błyskawica. Nic też nie mogła zrobić, poza chronieniem twarzy, gdy nastąpił wybuch, może nieduży, ale wystarczający, by drzazgi z podłogi i lady posiekły jej ramiona, brzuch i obnażone części nóg.
Poczuła podmuch i żar ognia. Oddaliła lewą dłoń nieco od twarzy, w prawej wciąż trzymała nóż i faktycznie cisnęła nim w orka; zaskoczenie jego przedziwną zmianą (zarówno w jego nastawieniu, jak i... substancji bytowej) dodało jej działaniom automatyzmu, ale mogło odebrać trochę skuteczności; więc nie dane jej było zobaczyć, co zdziałał pocisk noża. Usłyszała znów słowa - teraz już rozumiejąc, że ork składa kolejne zaklęcie - i zobaczyła formującą się ognistą kulę...
Na ile mogła - zerwała się z krzesła, by wśród zamętu, wrzasków, płomieni i dymu runąć w dół, na podłogę, w lewo (jakby pod ladę szynkwasu), żeby się zaraz przeturlać wstecz. Poczuła na sobie gwałtowne zbliżenie fali żaru...
Jej jakże bardzo teraz bojowo-napięte zmysły i tak z opóźnieniem kazały jej unieść ramię w odruchu przesłonięcia oczu gdy w miejsce orka rozbłysła błyskawica. Nic też nie mogła zrobić, poza chronieniem twarzy, gdy nastąpił wybuch, może nieduży, ale wystarczający, by drzazgi z podłogi i lady posiekły jej ramiona, brzuch i obnażone części nóg.
Poczuła podmuch i żar ognia. Oddaliła lewą dłoń nieco od twarzy, w prawej wciąż trzymała nóż i faktycznie cisnęła nim w orka; zaskoczenie jego przedziwną zmianą (zarówno w jego nastawieniu, jak i... substancji bytowej) dodało jej działaniom automatyzmu, ale mogło odebrać trochę skuteczności; więc nie dane jej było zobaczyć, co zdziałał pocisk noża. Usłyszała znów słowa - teraz już rozumiejąc, że ork składa kolejne zaklęcie - i zobaczyła formującą się ognistą kulę...
Na ile mogła - zerwała się z krzesła, by wśród zamętu, wrzasków, płomieni i dymu runąć w dół, na podłogę, w lewo (jakby pod ladę szynkwasu), żeby się zaraz przeturlać wstecz. Poczuła na sobie gwałtowne zbliżenie fali żaru...
Sala Wywerny
13Jej nóż ciął powietrze, wdzięcznym łukiem omijając tarczę. Pocisk znalazł swoje miejsce w barku Orka, wbijając się po samą rękojeść. Solidne szarpnięcie, wraz z falą otępiającego bólu uderzyły go w momencie uwalniania szkarłatnej błyskawicy. Przeznaczony dla Niej pocisk chybił, trafiając w sufit pomiędzy nimi. Kawałek stropu eksplodował, zasypując pomieszczenie iskrami. Kryjący się za tarczą szaman już cedził inkantację kolejnego zaklęcia. - Zar-tiv-ral! - Wyrzucił z siebie, wypluwając przeszkadzające w walce zioła. Wyładowanie łańcuchowe poszybowało w kierunku człowieka, który stojąc niedaleko przeciwniczki, niezdarnie zbierał się do ucieczki. Seria rozszczepiających się piorunów zaczęła wybuchać w różnych miejscach, przeskakując z celu, na cel. Czy jednym z nich okazała się Kuna? Tego nie wiedział. Zauważywszy efekty pochopnej magii, rzucił się do ucieczki. Podtrzymujące budynek filary padały niemalże równocześnie. Pozbawiony podpory sufit, torturowany serią wybuchów poddawał się sile żywiołu. Wszechobecne płomienie pożerały powietrze, tłocząc dym w oczy i płuca. - SHAR! - Całą energię skierował ku desperackiej próbie przetrwania tego piekła. Zmieniając w piękną, błękitną błyskawicę, lawirował pomiędzy ognistym chaosem. Leciał ku wyjściu, przez które jeszcze przed chwilą tak dumnie wbił się do środka. Wyglądała na trudną do zabicia. Uciekający szaman obiecał sobie, że postawi Jej piwo, jeżeli oboje przeżyją tę kabałę. Poza tym wciąż miała jego amulet...
Sala Wywerny
14Absolutnie nie było ni chwili na stwierdzenie, czy to refleksowi i chyżości, czy głupiemu szczęściu zawdzięczała uniknięcie bezpośredniej krzywdy, jaką wywrzeć miał ognisty pocisk. Wszystko szło w rozsypkę, iskry, drzazgi, ruinę. Bokiem świadomości posłyszała rozdzierający trzask po czym łomot stropu, którego najpierw żarzące się odłamki runęły na nią, następnie zwiastując chyba wręcz zawalenie się konstrukcji. W takim ognistym bombardowaniu jeszcze nie była - ale okoliczności w gruncie rzeczy po prostu gwałtowniej i skuteczniej przyłączyły całą kunę w tryb ekstremalnej gotowości bojowej.
Tyle że w tej chwili nie bardzo było przeciwko komu walczyć. Przetoczenie się - dzięki któremu to nie ona oberwała ogniokulą - uratowało jej życie, zatrzymała się na wznak, zasypana tlącymi się draskami, płatami zaprawy, płonącymi pakułami. Powstała, trochę niezgrabnie, otrząsając się gwałtownie. Dłonie miała puste. Gdzie połówka medalionu?
Obok niej zatrzeszczał i począł się łamać kolejny filar.
Medalion?...
Przeszurała się po powierzchni zgliszczy nie czując, że rozcina sobie lewą łydkę, lewą dłoń, z wierzchu lekko poparzoną, oraz prawe przedramię o jakiś gwóźdź, filar padł w erupcji pyłu i iskier, wrzasków i jęków. Pełzła chwilę, podniosła się na kolana, padł kolejny filar i dach zapadł się nad czymś, co niedawno było trzema bocznymi stołami...
Medalion.
...Aikerren powstała, zachwiała się, oślepła w chmurze dymu, upadła na kolano, podniosła się, pokracznie przebiegła parę kroków, hamując tuż przed kolejnym płatem stropu, odbiła w bok, nieświadomie zawracając, upadła w sadze i iskrodrwa, i tam...
Medalion!?
Gdzież jej teraz nurkować w tym pandemonium po durny amulet kogoś, kto zwalał jej właśnie na łeb całą karczmę...
Ach... no zanurkowała. Capnęła za medalion, podnosila się właśnie z czworaków - i wtedy dostała w krzyże jakąś belką.
Cios nie tylko powalił ją znów do pozycji żaby ale i odebrał na moment czucie i obraz, a poza tym... sypnął iskrami na włosy. O parę sekund za długo się po nim zbierała. Kiedy udało jej się wreszcie powstać i pojąć że ma płomyki we włosach na plecach - szalony szaman w wersji dosłownie błyskawicznej pewnie właśnie salwował się ucieczką. Nie widziała tego. Ruszyła przed siebie po omacku przez huk, ryk, pył, zgliszcza i płomienie, przez ciała w amoku - i przez ciała w bezruchu.
Potykała się, brnąc przypadkowo ku wyrwie w ścianie, zebrawszy rękoma włosy na tors próbując je gasić otwartymi dłońmi, medalion trzymając zębami, chwiejąc się ku światłu, a przynajmniej ku jasnemu tunelowi w ścianie iskrzącego czarnego dymu...
Oby już nic nie stanęło jej na drodze - wtedy będzie szansa że wydostanie się z tego przez tę dziurę, a może nawet ugasi włosy (bo okrywająca grzbiet kamizela była już jedynie plątaniną przepalonych rzemieni...
Tyle że w tej chwili nie bardzo było przeciwko komu walczyć. Przetoczenie się - dzięki któremu to nie ona oberwała ogniokulą - uratowało jej życie, zatrzymała się na wznak, zasypana tlącymi się draskami, płatami zaprawy, płonącymi pakułami. Powstała, trochę niezgrabnie, otrząsając się gwałtownie. Dłonie miała puste. Gdzie połówka medalionu?
Obok niej zatrzeszczał i począł się łamać kolejny filar.
Medalion?...
Przeszurała się po powierzchni zgliszczy nie czując, że rozcina sobie lewą łydkę, lewą dłoń, z wierzchu lekko poparzoną, oraz prawe przedramię o jakiś gwóźdź, filar padł w erupcji pyłu i iskier, wrzasków i jęków. Pełzła chwilę, podniosła się na kolana, padł kolejny filar i dach zapadł się nad czymś, co niedawno było trzema bocznymi stołami...
Medalion.
...Aikerren powstała, zachwiała się, oślepła w chmurze dymu, upadła na kolano, podniosła się, pokracznie przebiegła parę kroków, hamując tuż przed kolejnym płatem stropu, odbiła w bok, nieświadomie zawracając, upadła w sadze i iskrodrwa, i tam...
Medalion!?
Gdzież jej teraz nurkować w tym pandemonium po durny amulet kogoś, kto zwalał jej właśnie na łeb całą karczmę...
Ach... no zanurkowała. Capnęła za medalion, podnosila się właśnie z czworaków - i wtedy dostała w krzyże jakąś belką.
Cios nie tylko powalił ją znów do pozycji żaby ale i odebrał na moment czucie i obraz, a poza tym... sypnął iskrami na włosy. O parę sekund za długo się po nim zbierała. Kiedy udało jej się wreszcie powstać i pojąć że ma płomyki we włosach na plecach - szalony szaman w wersji dosłownie błyskawicznej pewnie właśnie salwował się ucieczką. Nie widziała tego. Ruszyła przed siebie po omacku przez huk, ryk, pył, zgliszcza i płomienie, przez ciała w amoku - i przez ciała w bezruchu.
Potykała się, brnąc przypadkowo ku wyrwie w ścianie, zebrawszy rękoma włosy na tors próbując je gasić otwartymi dłońmi, medalion trzymając zębami, chwiejąc się ku światłu, a przynajmniej ku jasnemu tunelowi w ścianie iskrzącego czarnego dymu...
Oby już nic nie stanęło jej na drodze - wtedy będzie szansa że wydostanie się z tego przez tę dziurę, a może nawet ugasi włosy (bo okrywająca grzbiet kamizela była już jedynie plątaniną przepalonych rzemieni...
Sala Wywerny
15Dziura w ścianie zapraszała promieniami leniwie zachodzącego słońca. Powiew letniego wiatru delikatnie rozwiewały dym, stanowiąc równocześnie pożywkę dla gorejącego piekła, z którego usiłowała się wydostać. Nie tylko Ona walczyła o przetrwanie. Tłum przypadkowych ofiar biegał już wokół, tworząc groteskowy spektakl. Żywe pochodnie miotały się pośród wieczornych cieni. Buchający ogniem budynek wyraźnie konkurował z odległą gwiazdą, barwiąc twarze szkarłatną łuną. Zagłuszane wrzaskami dzwony biły na alarm, a wiadra z wodą sprawnie przechodziły z rąk do rąk. Miasto prężnie walczyło z pożarem. Kilka osób wybiło się nad przeciętność, usiłując zapanować nad przerażonym tłumem. Niedaleko wyrwy blada elfka pochylała się nad rannym, szepcząc lecznicze zaklęcia. Asystowało jej kilku dryblasów, przenosząc pacjentów w bezpieczne miejsce.
W całym zamieszaniu nie zabrakło również głównego winowajcy. Szaman wystrzelił z walącego się budynku, wracając do orkowej postaci. Na zewnątrz przywitał go błękit nieba i precyzyjnie wymierzony cios. Ciężki, krasnoludzki młot trafił prosto w pierś. Kości nie wytrzymały naporu i pękły z głośnym chrupnięciem. Potężne uderzenie cisnęło nim niczym szmacianą lalką. Wściekły brodacz odrzucił narzędzie, zasypując Orka gradem uderzeń. Kopiąc, przepychał oszołomionego chłopaka, wywrzaskując przy tym wiązki różnorakich przekleństw. - ŻEBY CIĘ KURWIU MAŁY MROK ZIEMI POCHŁONĄŁ! POKORYŚ MIAŁ NABRAĆ, NIE KNAJPĘ ROZJEBAĆ! JUŻ JA CI MŁOTEM ROZUMU NAKŁADĘ! PSI SYNU JE... - Przebywająca nieopodal lekarka dostrzegła w tym czasie ranną Kunę i ruszyła w Jej stronę. Za białowłosą pięknością snuły się dwie zakapturzone postacie. Ręka wyższej z nich spoczywała na rękojeści misternie zdobionego rapiera. - Podejdź dziecko. Pozwól sobie pomóc. - Głos Elfki spłynął jak miód, przynosząc spokój i ulgę w bólu.
W całym zamieszaniu nie zabrakło również głównego winowajcy. Szaman wystrzelił z walącego się budynku, wracając do orkowej postaci. Na zewnątrz przywitał go błękit nieba i precyzyjnie wymierzony cios. Ciężki, krasnoludzki młot trafił prosto w pierś. Kości nie wytrzymały naporu i pękły z głośnym chrupnięciem. Potężne uderzenie cisnęło nim niczym szmacianą lalką. Wściekły brodacz odrzucił narzędzie, zasypując Orka gradem uderzeń. Kopiąc, przepychał oszołomionego chłopaka, wywrzaskując przy tym wiązki różnorakich przekleństw. - ŻEBY CIĘ KURWIU MAŁY MROK ZIEMI POCHŁONĄŁ! POKORYŚ MIAŁ NABRAĆ, NIE KNAJPĘ ROZJEBAĆ! JUŻ JA CI MŁOTEM ROZUMU NAKŁADĘ! PSI SYNU JE... - Przebywająca nieopodal lekarka dostrzegła w tym czasie ranną Kunę i ruszyła w Jej stronę. Za białowłosą pięknością snuły się dwie zakapturzone postacie. Ręka wyższej z nich spoczywała na rękojeści misternie zdobionego rapiera. - Podejdź dziecko. Pozwól sobie pomóc. - Głos Elfki spłynął jak miód, przynosząc spokój i ulgę w bólu.