Szła chwiejnie, cokolwiek lunatycznie przez zgliszcza i cierpienie ku wątłemu przesmykowi w ognistym mroku. Niemal każde obnażone miejsce jej ciała prezentowało nieapetyczną babraninę czarnawych osmaleń, sinawych siniaków i czerwieni krwi z mniejszych i większych obtarć, rozcięć i ran od drzazg, rozmazanej lub wciąż cieknącej. Na krzyżach rozlewał się potężny czarno-fioletowy krwiak, tam ból grzmotniętych belką kości utrudniał trzymanie pionu i próbował złożyć kunę w pół, ale szła, brnęła - aż wybrnęła.
I padła: na kolana w błoto od wody rozlewanej w chaosie akcji gaśniczej, podpierając się poranionymi dłońmi.
Ale... nie czuła się poszkodowaną ofiarą. Mimo obrażeń ten kataklizm w jakiś sposób satysfakcjonował pewną (dość istotną zresztą) część jej osobowości. Była w nim przemoc, konkretny rozpierdziel, realny ból i krzywda, a to emitowało ku niej osobliwą napędzającą moc.
I pewnie to podtrzymywało jej względną kunią przytomność, bez której normalna dziewczyna w jej wieku już ległaby zaczadzona nadmiarem wszelakich bodźców.
Dzięki niej też pewnie mogła - choć nie bez trudu i pewnego sensorycznego opóźnienia - dostrzec tu sprawcę tego pandemonium, i częściowo pojąć istotę tej sceny.
A zwłaszcza to, z jaką siłą jakiś krasnolud powalił go ciosem młota w pierś. I kto wie czy nie zabił...
Nie... chyba nie...
Ruszyła w ich stronę, po dwóch niestabilnych krokach nawet przyspieszając, ale zatrzymał ją głos. To do niej?
Obróciła się, zobaczyła tylko elfkę. Jej słowa... nie: jej głos. Było w nim coś, co...
Nie, nie rozumiała czemu skręciła ze swej trasy - ku niej. Jakby wykonywała polecenie.
- Jestem... - zaczęła, biorąc
amulet w śliską od krwi dłoń - ale pogubiła się: między dziecięcą potrzebą ukojenia (niedopuszczalne!) i bojową potrzebą znalezienia się przy krasnoludzie (konieczne). I przy czarnym orku. Którego obecna sytuacja zupełnie jej się nie składała z poprzednią.
- Czekaj - wychrypiała do elfki, wahając się, krzywiąc z bólu, ale uchodząc jej kojącej obecności krokiem w bok. - Pomóż... jemu: - wskazała głową w kierunku, który właśnie ponownie podjęła. Wściekły krasnolud i ork, którego... nie mogła tak zostawić?
- To jej sprawka! - wrzasnął ktoś wśród zamętu. - Ja znam te wywłoki z Łez! Za nimi zawsze śmierć i ruina!!
Głos mieszał się z innymi, ale - jak bywa w takich sytuacjach - miał pewien potencjał konsolidacji. Dramat musi doczekać się racjonalnej przyczyny, ta zaś musi otrzymać postać konkretnego, dostępnego winowajcy. Niektórzy, którzy to usłyszeli, jeśli mogli, byli gotowi dać temu oskarżeniu wiarę. Inni - nie.
- Nie, to błyskawica magiczna, widziałam...
- A bo one umiom też w czarnom magiem! To ona!
- Trzymaj kurwa wiadro!
- Jaka "ona", gdzie?
- Lejcie tam! Tam lejcie!
- Kuna! Ta szpetna z mieczem!
Aikerren słyszała coraz więcej, słowa, jęki, szlochy, nawoływania gasicieli. Ale nie reagowała. Może nie rozumiała wszystkiego. Widziała natomiast i słyszała krasnoluda.
- Ej!... - wychrypiała, ale wyszło to słabo. - EJ! Kurrrwa... Zostaw! - i prawie do biegu ruszyła, namacawszy u boku miecz i już go dobywając, o sześć kroków od nich, gdy zrównało się z nią dwóch mężczyzn (rosły sflaczały grubas i mocno pokrwawiony, ale chyba całkiem sprawny młodzieniec), obaj z zemstą w oczach, obaj - jak i ona - nie pomni dwóch zakapturzonych sylwetek, wyrysowanych teraz ostrzej, gdy jęły wymijać elfkę na swej drodze ku Aikerren, być może.
- Won - sapnęła widząc teraz grubasa i młodzieniasa, i starając się przyspieszyć do truchtu. Ale chyba nie planowali zaniechać swych zamiarów, żywionych przecież żądzą szybkiej sprawiedliwości. Elfka, ku swemu zaskoczeniu (być może) zignorowana, to znikała to pojawiała się wśród kłębów dymu i cieni ludzi zajętych gaszeniem ognia.
Sala Wywerny
17Zaskoczona lekarka przez dłuższą chwilę wpatrywała się w plecy Kuny. Niewielu zdolnych było oprzeć się potędze jej Głosu. Widząc jednak determinację i siłę dziewczyny, postanowiła wrócić do bardziej naglących przypadków. Więcej uwagi poświęciła Jej natomiast jedna z zakapturzonych postaci. Mężczyzna z rapierem spacerował tuż za grupą i pomimo wyraźnie swobodnego kroku, bez problemu dotrzymywał tempa. Poruszał się z niespotykaną gracją, jak gdyby sunąc nad powierzchnią przysypanej pyłem drogi. Mijając otyłego mieszczanina, wykonał wprost niemożliwie szybki ruch. Jego rapier wysunął się z cichym synkiem, precyzyjnie sięgając celu. Większość nie dostrzegła nawet błysku klingi. Głowa martwego grubasa zsunęła się z karku, odsłaniając ślad po idealnie czystym cięciu. Masywne cielsko upadło na glebę, a zakapturzony nie zwolnił nawet, wsuwając broń do pochwy. Zachowywał się, jak gdyby czyn w ogóle go nie dotyczył. Nagła śmierć przyciągnęła liczne spojrzenia. Ludzie, którzy nadal walczyli z żywiołem, patrzyli teraz w kierunku Aikerren i trupa pod Jej nogami...
Dodatkowe zamieszanie mocno sprzyjało bolączkom młodego Orka. Rozproszony zamieszaniem krasnolud, na chwilę przestał wywijać pięściami, pozwalając chłopakowi zebrać myśli. - Shar - Wyrzucił z siebie, usiłując dotrzeć w objęcia ciepłych zaklęć Elfki. Niestety wycieńczenie i liczne obrażenia sprawiły, że w swej błyskawicy przeleciał wyłącznie pół drogi. Odzyskując swą naturalną postać, wylądował na świeżych zwłokach. Kuna, zwłoki i półprzytomny Nurkh ponownie znaleźli się w samym centrum wydarzeń. Z jednej strony obserwowani przez dość skołowany, ale i coraz bardziej wściekły tłum. Z drugiej były dwie zakapturzone postacie i wściekły krasnolud, gnający w ich kierunku. Wszystkiemu towarzyszyła wyraźna drwina mężczyzny z rapierem. Jego lekko zachrypły głos i szlachecka maniera nijak nie pasowały do sytuacji, w której musiał trzymać się tego drugiego, żeby nie paść ze śmiechu. - HAHAHA! Nurkh, Ty głupcze! Właśnie dlatego kocham z wami podróżować! Przysięgam na prastarą ciemność, jesteście doskonałym spektaklem!
Dodatkowe zamieszanie mocno sprzyjało bolączkom młodego Orka. Rozproszony zamieszaniem krasnolud, na chwilę przestał wywijać pięściami, pozwalając chłopakowi zebrać myśli. - Shar - Wyrzucił z siebie, usiłując dotrzeć w objęcia ciepłych zaklęć Elfki. Niestety wycieńczenie i liczne obrażenia sprawiły, że w swej błyskawicy przeleciał wyłącznie pół drogi. Odzyskując swą naturalną postać, wylądował na świeżych zwłokach. Kuna, zwłoki i półprzytomny Nurkh ponownie znaleźli się w samym centrum wydarzeń. Z jednej strony obserwowani przez dość skołowany, ale i coraz bardziej wściekły tłum. Z drugiej były dwie zakapturzone postacie i wściekły krasnolud, gnający w ich kierunku. Wszystkiemu towarzyszyła wyraźna drwina mężczyzny z rapierem. Jego lekko zachrypły głos i szlachecka maniera nijak nie pasowały do sytuacji, w której musiał trzymać się tego drugiego, żeby nie paść ze śmiechu. - HAHAHA! Nurkh, Ty głupcze! Właśnie dlatego kocham z wami podróżować! Przysięgam na prastarą ciemność, jesteście doskonałym spektaklem!
Sala Wywerny
18Coś pchało ją w kierunku orka. Niestety w obecnym jej stanie nie sposób było orzec, co. Tak samo mogła to być jakaś odruchowa zemsta za tak drastyczne przerwanie jej posiłku, jak i potrzeba "wyjaśnienia" relacji oparta o oddanie połówki amuletu czy potrzeba wbicia się między czarnego orka i hiperagresywnego krasnoluda, bo przemoc przyciągała kunę, tę konkretną czy też każdą dowolną. Ale stan Aikerren i potencjał bojowy, pierwotnie wyższy wskutek szoku, teraz stabilizował się na niższym poziomie, niż (by) się po sobie spodziewała.
Kiedy kapturnik dopadł grubasa, ona stawiała kolejny chwiejny krok, ale upadek zdekapitowanego cielska przyciągnął jej zmysły. Stanęła - równie chwiejnie - dobywając miecza, tyleż instynktownie co bezsensownie. W chwili bowiem, gdy do tego wszystkiego błysnęła błyskawica i nagle ork runął tuż u jej stóp w sąsiedztwo trupa - kuna zachwiała się, coś nią targnęło, opadła na kolana (paskudnie lądując prawym na tłustym ramieniu świeżego nieboszczyka), nagle zgięło ją, podparła się dłońmi i w ten sposób wypuszczając miecz - gwałtownie zwymiotowała. Torsja miotnęła nią aż prawie upadła naprzód, z rozpędu podparła się o trupi brzuch, odbiła wstecz i tam się nieco okręciwszy, zaczęła wyrzucać z siebie kolację i skutki obrażeń ciała i niepojętego nagromadzenia nieprzetworzonych bodźców.
Między kolejnymi wstrząsami obejrzała się jednak w stronę głosu - ku wypowiedzi dostatecznie zaskakującej, by otarła bezmyślnie usta nagim (karwasze szlag trafił w pożarze) przedramieniem i wydusić z siebie charkotliwie:
- Wszyscy kurwa.. wypierdalać... ork jest... teraz mój... - jakkolwiek pociesznie to mogło teraz brzmieć. Ale otrzeźwiły ją trochę własne wysiłki komunikacyjne, splunęła resztkami i wyprostowała się, choć wciąż na klęczkach i wyraźnie bliska jakiegoś kolapsu, prawą dłonią próbując na oślep znaleźć miecz, a lewą unosząc ku zakapturzonemu: - A ty... to k...to?
Kiedy kapturnik dopadł grubasa, ona stawiała kolejny chwiejny krok, ale upadek zdekapitowanego cielska przyciągnął jej zmysły. Stanęła - równie chwiejnie - dobywając miecza, tyleż instynktownie co bezsensownie. W chwili bowiem, gdy do tego wszystkiego błysnęła błyskawica i nagle ork runął tuż u jej stóp w sąsiedztwo trupa - kuna zachwiała się, coś nią targnęło, opadła na kolana (paskudnie lądując prawym na tłustym ramieniu świeżego nieboszczyka), nagle zgięło ją, podparła się dłońmi i w ten sposób wypuszczając miecz - gwałtownie zwymiotowała. Torsja miotnęła nią aż prawie upadła naprzód, z rozpędu podparła się o trupi brzuch, odbiła wstecz i tam się nieco okręciwszy, zaczęła wyrzucać z siebie kolację i skutki obrażeń ciała i niepojętego nagromadzenia nieprzetworzonych bodźców.
Między kolejnymi wstrząsami obejrzała się jednak w stronę głosu - ku wypowiedzi dostatecznie zaskakującej, by otarła bezmyślnie usta nagim (karwasze szlag trafił w pożarze) przedramieniem i wydusić z siebie charkotliwie:
- Wszyscy kurwa.. wypierdalać... ork jest... teraz mój... - jakkolwiek pociesznie to mogło teraz brzmieć. Ale otrzeźwiły ją trochę własne wysiłki komunikacyjne, splunęła resztkami i wyprostowała się, choć wciąż na klęczkach i wyraźnie bliska jakiegoś kolapsu, prawą dłonią próbując na oślep znaleźć miecz, a lewą unosząc ku zakapturzonemu: - A ty... to k...to?
Sala Wywerny
19Mężczyzna pokłonił się nader teatralnym gestem, posyłając krótkie spojrzenie w kierunku gasnącej gwiazdy. Słońce całkiem schowało się już za horyzontem, zostawiając za sobą łunę cieplej czerwieni. Odrzucając kaptur, odsłonił przystojną twarz o szlacheckich rysach i posłał Kunie szeroki uśmiech. Wyraźnie wampirze kły błysnęły w świetle pobliskich płomieni. - Panienka wybaczy ten brak manier. Sir Rave, Kruczej Przystani. Książę Aliri, Pan na Gartudze, jak i wiele, wiele innych tytułów, które przeminęły wraz z dawno zapomnianymi ziemiami. Dla Panienki jednak nawigator Srebrnej Łuny. Po prostu Rave. Również, choć rzecz jasna nie tylko, jeden z opiekunów naszego narowistego ogiera. - Nie kryjąc rozbawienia, wskazał dłonią, gramolącego się z podłogi Orka. Nurkh nucił coś cicho, krzywiąc się z bólu. Po jego Ciele przeskakiwały drobne niebieskie wyładowania. Momentami, wstrząsy szarpały sylwetką szamana. Pomimo opłakanego stanu, wzrokiem szukał oczu dziewczyny. - Wiele tradycji zmienia się w czasie. Ostatnim razem, gdy panna na wydaniu tak rozpaczliwie wołała "Mój ci on, mój ci!" dobry zwyczaj nakazywał okryć wybranka chustą. Szczególna to sytuacja, a że chłopak nie jest mi obcy, chętnie użyczę własnej. - Głos, maniera i wygląd vampierza zupełnie nie pasowały do wypowiadanych kpin. Tym bardziej że mówił to w pełni poważnym tonem. Na poparcie swych słów, sięgnął gdzieś pod płaszcz. Dłoń, którą moment wcześniej dzierżył rapier, miał teraz wyciągniętą ku Kunie. Trzymał w niej jedwabną chustę koloru krwi i tylko wyraz wyszczerzonego pyska zdradzał, jak bardzo bawi go ta sytuacja. Nagłe oświadczyny zbiły z tropu wszystkich obecnych. Najwyraźniej-Pan-Młody gapił się materiał, wypuszczając z siebie jęki bólu. Pędzący krasnolud stanął jak wryty. Podobnie uczyniła też idąca w ich stronę elfka. Pokrwawiony młodzieniec, który biegł przy boku Aikerren, nagle pozbawiony wsparcia grubasa usiłował wtopić się w tło. Komentarza udzielił również drugi zakapturzony. Ten więcej uwagi poświęcał napływowi wściekłego tłumu. - Ja pierdole... - Westchnął, masując nasadę nosa.
Sala Wywerny
20Po - miejmy nadzieję - zakończeniu ataku torsji Aikerren była bardziej wycieńczona, niż by chciała jako kuna, nie miała nawet dość siły by wyglądać groźnie wobec niepewnej znaczenia ich spotkania gawiedzi, rozdartej między potrzebę gaszenia karczmy i ciekawość związaną z ucięciem grubasowi głowy.
Na to, że użyte wyrażenie może mieć sens jakikolwiek inny niż "Załatwienie go to moja sprawa, inni won", kuna nawet nie miała jak wpaść, ten wymiar relacji, który opisał ten cały Rave, zupełnie do niej nie dotarł. Zresztą między innymi z powodu absolutnego nadmiaru słów, jakie towarzyszyły jego autoprezentacji. Wyłuskała z tej gadaniny, że Rave, że sir, i że "jeden z opiekunów" jakiegoś ogiera, czyli pewnie "jej" orka - ale czemu miałby ów ork mieć roku opiekunów? Czy nie mniej narowisty krasnolud też do nich należał? Dlaczego?
Nie pojmowała tego teraz, ani nawet nie planowała jakoś tego sobie poukładać; skoro nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się także przedstawić. Ale w gruncie rzeczy to, co przed chwilą było dla niej bodźcem do "zakończenia porachunków z czarnym orkiem", teraz też dziwnie jakoś się rozmywało. Wydarzyło tak prędko tak wiele osobliwych a szybkich scen, że prawdę powiedziawszy była trochę skołowana.
Więc?...
... podobnie jak ork, jak krasnolud i jak drugi kapturnik, tak i Aikerren stała teraz na tyle sztywno, na ile mogła się utrzymać na nogach, gapiąc się na oferowaną jej? (czy o co Ravemu chodziło?) chustę, póki nie padło ciche, lecz niezwykle pomocne przekleństwo.
- Właśnie - orzekła i w dość prostym odruchu ciachnęła chustę ruchem miecza niestarannym, takim "a weź mi to stąd", bo już szukała wzrokiem zignorowanej wcześniej elfki.
- Hej, jeśli możesz jeszcze pomóc, to zacznij od tego tu - wskazała podbródkiem bzyczącego zamierającymi wyładowaniami Nurkha, ku któremu zresztą podeszła na tyle, by wyciągniętego ku niemu ramienia wystarczyło na przekazanie trzymanej przez nią wciąż drugiej połówki medalionu. Chciała mu ją oddać - ale i nie chciała. Bo coś szeptało jej nie tylko, że chętnie by jej od teraz używała, ale i że lepiej mieć coś... coś, co będzie podtrzymywało potencjalność ich dalszego kontaktu? Hm.
- A jak z nim skończysz - kontynuowała, mając na myśli elfkę - to możesz zobaczyć co mi tam w krzyżach... tak jakoś...
I paradoksalnie jakby wspomnienie swych obrażeń jakoś je wzmogło - kuna skrzywiła się, wprawiając w ruch swe muzurgun na usmolojej twarzy i zachwiała się niebezpiecznie.
Na to, że użyte wyrażenie może mieć sens jakikolwiek inny niż "Załatwienie go to moja sprawa, inni won", kuna nawet nie miała jak wpaść, ten wymiar relacji, który opisał ten cały Rave, zupełnie do niej nie dotarł. Zresztą między innymi z powodu absolutnego nadmiaru słów, jakie towarzyszyły jego autoprezentacji. Wyłuskała z tej gadaniny, że Rave, że sir, i że "jeden z opiekunów" jakiegoś ogiera, czyli pewnie "jej" orka - ale czemu miałby ów ork mieć roku opiekunów? Czy nie mniej narowisty krasnolud też do nich należał? Dlaczego?
Nie pojmowała tego teraz, ani nawet nie planowała jakoś tego sobie poukładać; skoro nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się także przedstawić. Ale w gruncie rzeczy to, co przed chwilą było dla niej bodźcem do "zakończenia porachunków z czarnym orkiem", teraz też dziwnie jakoś się rozmywało. Wydarzyło tak prędko tak wiele osobliwych a szybkich scen, że prawdę powiedziawszy była trochę skołowana.
Więc?...
... podobnie jak ork, jak krasnolud i jak drugi kapturnik, tak i Aikerren stała teraz na tyle sztywno, na ile mogła się utrzymać na nogach, gapiąc się na oferowaną jej? (czy o co Ravemu chodziło?) chustę, póki nie padło ciche, lecz niezwykle pomocne przekleństwo.
- Właśnie - orzekła i w dość prostym odruchu ciachnęła chustę ruchem miecza niestarannym, takim "a weź mi to stąd", bo już szukała wzrokiem zignorowanej wcześniej elfki.
- Hej, jeśli możesz jeszcze pomóc, to zacznij od tego tu - wskazała podbródkiem bzyczącego zamierającymi wyładowaniami Nurkha, ku któremu zresztą podeszła na tyle, by wyciągniętego ku niemu ramienia wystarczyło na przekazanie trzymanej przez nią wciąż drugiej połówki medalionu. Chciała mu ją oddać - ale i nie chciała. Bo coś szeptało jej nie tylko, że chętnie by jej od teraz używała, ale i że lepiej mieć coś... coś, co będzie podtrzymywało potencjalność ich dalszego kontaktu? Hm.
- A jak z nim skończysz - kontynuowała, mając na myśli elfkę - to możesz zobaczyć co mi tam w krzyżach... tak jakoś...
I paradoksalnie jakby wspomnienie swych obrażeń jakoś je wzmogło - kuna skrzywiła się, wprawiając w ruch swe muzurgun na usmolojej twarzy i zachwiała się niebezpiecznie.
Sala Wywerny
21- KONIEC tego zamieszania. - Głos zakapturzonego rozniósł się po okolicy z mocą gromu. - Sela, zajmij się nimi. Bolgdur? Utoruj nam drogę. - Sposób, w jaki wydawał rozkazy, pozwalał przypuszczać, że jest do tego całkiem nawykły. - Rave racz skończyć wygłupy i towarzyszyć Bolgdurowi. Wracamy na okręt. Nurkh! Ty masz... - Mężczyzna wbił wzrok w medalion. Znajdujący się w posiadaniu Aikerren artefakt był obecnie jedyną dostępną formą komunikacji z Orkiem. - Ty. Ją. PILNUJ. - Warknął na chłopaka, intensywnie przy tym gestykulując. Komenda okazała się wystarczająco prosta. Skąpany w głębokiej zieleni leczniczej magii szaman skinął głową, wbijając wzrok w dziewczynę. - Wychodzi na to, że Kapitan zaprasza Cię na pokład. Nie godzi się odmówić. - Szczerząc się, ruchem głowy wskazał coraz mniej przerażony tłum, który powoli organizował się w większą grupę. Zielona poświata kojących rany czarów spłynęła również na dziewczynę. Dzięki temu w mniejszym lub większym stopniu byli już w stanie poruszać się o własnych siłach. Reszta załogi podążając za nakazem lub jak w przypadku Rve, uprzejmą prośbą zakapturzonego ruszyła w kierunku statku. Mordercza klinga Vampierza i twardy młot krasnoluda na razie skutecznie odstraszały okoliczne pospólstwo. Rosnąca masa ludzka sprawiała jednak, że co odważniejsi i co głupsi ponownie wskazywali grupę palcami. - MORDERCA! - Dało się usłyszeć gdzieś z głębi tłumu. - Zabić sukę! - Padło z zupełnie przeciwnej strony. Dookoła drużyny powoli formował się okrąg, odcinający im drogę do portu. - To ten ork! To on wzniecił ogień! - Wypluwający z siebie imponujące litanie przekleństw krasnolud brnął w kierunku wody, intensywnie wymachując młotem. Motłoch na razie trzymał się na tyle daleko, że prewencyjne ciosy nie dosięgały żadnego celu. Winowajca całej tej sytuacji nie silił się nawet na pozorną skruchę. Z szerokim uśmiechem wyciągnął dłoń w kierunku wojowniczki. - Chodź Kuno. Dokończymy naszą rozmowę w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach.
Sala Wywerny
22Zachwiała się, ale utrzymała ostatecznie na stopach, ba – nawet poczuł dziwny przypływ sił, jakby z zewnątrz; sił, które jęły rozchodzić się po jej ciele. Było to przyjemne – głównie poprzez to, że przynosiło ulgę, zwłaszcza jej łomotniętym krzyżom, bo na rany jeszcze nie zwracała uwagi.
Śledziła więc przepływ komend zmarszczona, w sumie jak zwykle, ale spokojniejsza, czujniejsza. Zakapturzony rządził – to pewne. Krasnolud się szarogęsił – to jasne. Sela się dwoiłaitroiła – to odczuwalne. Nurkh się… uśmiechał.
Przewróciła oczami. Oszalał? Uśmiechał się do niej?!
Aż musiała odwrócić wzrok. Niekoniecznie była to reakcja, którą planowała. I tak samo dziwnie się z nią czuła, jak z wyszczerzem Nurkha na sobie. Na propozycję wejścia na pokład wzruszyła więc ramionami – kretyńska odpowiedź, zwłaszcza w tej sytuacji, ale więcej konwersacyjnej maestrii w tej chwili Aikerreen nie miała.
Poprawiła miecz w pochwie, naciągnęła rapcie i rzemienie tu i tam, by poczuć się zwarta, tak jak należało. Ttrochę kręciło się jej w głowie, ale niebezpieczeństwo torsji minęło, pozostał niesmak, więc splunęła gdzieś w bok (wzbudzając jakieś oburzone „Ejkurważeż!” w pierwszej linii znów zacieśniającego się tłumu) i ruszyła z nimi.
Czyli z kim?
Z jakąś dziwną watahą, pomieszaną rasami, intencjami i spojrzeniami na życie, najpewniej. „Zabić sukę” zignorowała zupełnie. Słykszała to już nie raz i jeszzce nie raz usłyszy. Za to działania krasnoluda świadczyły o tym, że on, może podobnie jak inni w tej ekipie, w osobliwy sposób czuli się zobligowani do ochrony Nurkha. Akurat Nurkh najmniej bodaj z nich wszystkich wydawał się obiektywnie wart jakiejś niebywałej troski – ot, orczy chłopak, dziwny, ale możebny. Czemu więc to jemu w sumie krasnal toruje drogę wymachami młota, czemu zakapturzony kazał mu ją PILNOWAĆ? Dziwne to wszystko. Ale faktycznie AIkerren chyba wolała terazx już z dwojga złego oddalać się z nimi, niż próbować lawirować wśród ciżby, zawsze chętnej do tego, by falami tracić i odzyskiwa zainteresowanie tym, by dziwadło w postaci qhira albo spalić, albo obić, albo przynajmniej zbluzgać.
Spojrzała więc na dłoń orka, zatrzymała wzrok, przeniosła na niego – i uniosła brwi w reakcji na jego szczery chyba uśmiech. Psiakrew – i prawie coś drgnęło jej w kącikach!
Odwróciła głowę, nie podała mu dłoni, ale przynajmniej nie odtrąciła jego; to już powinno się docenić, gdyby ktoś był świadom bardziej szczegółowo sposobu wychowywania i trenowania kun.
Kuna więc poszła; tak jak zaprosił ją Nurkh. Była brudna, usmolona, tu i tam nadszarpnięta, ale o takie rzeczy i tak specjalnie nie dbała i jeśli jakiś szaleniec chciałby z niej zrobić kobietę u swego boku, musiałby mocno pomiażdżyć standardy. Ale szła. Z nimi. Na jakiś tam… okręt. Daleko jeszcze?
A to się zobaczy.
W sumie mogła by tak iść parę dni czy tygodni. Przecież gadają o kunach, że one żadnego porządnego celu w życiu i tak nie mają. Ot – zabijać, gdy ktoś każe, a za którymś razem przy okazji zginąć, i tyle.
Śledziła więc przepływ komend zmarszczona, w sumie jak zwykle, ale spokojniejsza, czujniejsza. Zakapturzony rządził – to pewne. Krasnolud się szarogęsił – to jasne. Sela się dwoiłaitroiła – to odczuwalne. Nurkh się… uśmiechał.
Przewróciła oczami. Oszalał? Uśmiechał się do niej?!
Aż musiała odwrócić wzrok. Niekoniecznie była to reakcja, którą planowała. I tak samo dziwnie się z nią czuła, jak z wyszczerzem Nurkha na sobie. Na propozycję wejścia na pokład wzruszyła więc ramionami – kretyńska odpowiedź, zwłaszcza w tej sytuacji, ale więcej konwersacyjnej maestrii w tej chwili Aikerreen nie miała.
Poprawiła miecz w pochwie, naciągnęła rapcie i rzemienie tu i tam, by poczuć się zwarta, tak jak należało. Ttrochę kręciło się jej w głowie, ale niebezpieczeństwo torsji minęło, pozostał niesmak, więc splunęła gdzieś w bok (wzbudzając jakieś oburzone „Ejkurważeż!” w pierwszej linii znów zacieśniającego się tłumu) i ruszyła z nimi.
Czyli z kim?
Z jakąś dziwną watahą, pomieszaną rasami, intencjami i spojrzeniami na życie, najpewniej. „Zabić sukę” zignorowała zupełnie. Słykszała to już nie raz i jeszzce nie raz usłyszy. Za to działania krasnoluda świadczyły o tym, że on, może podobnie jak inni w tej ekipie, w osobliwy sposób czuli się zobligowani do ochrony Nurkha. Akurat Nurkh najmniej bodaj z nich wszystkich wydawał się obiektywnie wart jakiejś niebywałej troski – ot, orczy chłopak, dziwny, ale możebny. Czemu więc to jemu w sumie krasnal toruje drogę wymachami młota, czemu zakapturzony kazał mu ją PILNOWAĆ? Dziwne to wszystko. Ale faktycznie AIkerren chyba wolała terazx już z dwojga złego oddalać się z nimi, niż próbować lawirować wśród ciżby, zawsze chętnej do tego, by falami tracić i odzyskiwa zainteresowanie tym, by dziwadło w postaci qhira albo spalić, albo obić, albo przynajmniej zbluzgać.
Spojrzała więc na dłoń orka, zatrzymała wzrok, przeniosła na niego – i uniosła brwi w reakcji na jego szczery chyba uśmiech. Psiakrew – i prawie coś drgnęło jej w kącikach!
Odwróciła głowę, nie podała mu dłoni, ale przynajmniej nie odtrąciła jego; to już powinno się docenić, gdyby ktoś był świadom bardziej szczegółowo sposobu wychowywania i trenowania kun.
Kuna więc poszła; tak jak zaprosił ją Nurkh. Była brudna, usmolona, tu i tam nadszarpnięta, ale o takie rzeczy i tak specjalnie nie dbała i jeśli jakiś szaleniec chciałby z niej zrobić kobietę u swego boku, musiałby mocno pomiażdżyć standardy. Ale szła. Z nimi. Na jakiś tam… okręt. Daleko jeszcze?
A to się zobaczy.
W sumie mogła by tak iść parę dni czy tygodni. Przecież gadają o kunach, że one żadnego porządnego celu w życiu i tak nie mają. Ot – zabijać, gdy ktoś każe, a za którymś razem przy okazji zginąć, i tyle.