Część mieszkalna

16
POST POSTACI
Dandre
Birian był chyba niejako zaskoczony, że tak przyjemnie rozmawiało mu się z wyspiarką. Oczekiwał wszak czegoś zupełnie innego, prostszego; rozkoszy, którą obiecywały jej roziskrzone oczy. Wydawało mu się, że nie potrzebował niczego więcej. A jednak z każdą kolejną wymianą zdań Yunana wydawała mu się bardziej interesująca. W odległym zakamarku umysłu śpiewaka pojawił się bliżej nieokreślony niepokój, który na razie ignorował, bo oto znów kobieta uniosła się na łokciu i pochyliła nad jego twarzą. Morze ciemnych, chaotycznych loków przysłoniło mu resztę świata, który po raz kolejny ograniczył się do jej twarzy. Ścisnął ją w talii, a drugą dłoń ułożył na kobiecym policzku, głaszcząc ją delikatnie między kolejnymi pocałunkami.
- Mylę?
Zdziwiła go siła przekonania w jej głosie. Zaintrygowany wzrok barda powrócił do tych hipnotyzujących, ciemnych oczu. Trudno było mu nie zgodzić się z jej argumentacją, kiedy uderzała w tak bliskie jego sercu nuty. W czułych ramionach i nocach pełnych pasji poszukiwał ukojenia trawiącego go pragnienia, chwili zapomnienia, czasem wszechogarniającej ekstazy, większej nawet od samego życia. Wciąż gonił za czymś, co nazywał w duchu ‘doświadczeniem absolutnym’. Niejako to właśnie ono przygnało go na Kattok. Ale czy jakiekolwiek inne miejsce, czy jakiekolwiek inne doświadczenie było bliższe raju? W tej chwili, gdy Yunana była tuż obok, nie potrafił o tym myśleć.
Pokiwał głową, prawie stykając się z nią nosem… By zaraz uśmiechnąć się, z początku zadziwiająco niewinnie.
- Boję się, że jestem człowiekiem małej wiary… – mruknął cicho, a niedbale nałożona maska niewinności powoli zsuwała się z jego twarzy – … nie widziałem wszak jeszcze jakimi ścieżkami kroczy córa Krinn – odwzajemnił jej uśmiech, a w jego niebieskich oczach znów błysnął ten dobrze znany jej już żar.


Dandre nie zdawał sobie chyba sprawy z tego, jak wiele jego słowa mogły znaczyć dla kobiety. Można dywagować, czy słodzenie pięknym damom tak weszło mu w krew, że nie był już w stanie przestać, czy może wszystko to było szczere. Iskry w jego spojrzeniu zdawały się sugerować tą drugą możliwość. Lubił przekomarzać się z innymi, czego najdotkliwiej doświadczał chyba Szalony Shiran, ale prawdą było, że zwykł doceniać ludzi za bycie takimi, jakimi są. Zdawał sobie sprawę, że nie potrzeba miecza w ręku i pieśni na ustach, by być bohaterem, a to, do czego posunęła się kobieta szczerze mu imponowało. Patrzył jej w oczy i zastanawiał się, jakie słowa waży w głowie. Gdy te w końcu nadeszły, parsknął cicho, gdzieś pomiędzy ubawieniem a zaskoczeniem.
- Och, Bogowie! Błąd – stwierdził, uśmiechając się szeroko, kiedy odgarniała mu potargane włosy z czoła. A więc to była ta zmiana, którą zdawało mu się, że dostrzegł w jej spojrzeniu, nagle jakby mniej żarłocznym, a niepokojąco miękkim. – Obawiam się, że jestem straasznym dupkiem… Choć… – przerwał, przekrzywiając lekko głowę. Zawahał się między kolejnym głupawym żartem, a odrobiną szczerości, której pojawienie się w jego myślach zaskoczyło go na tyle, że ostatecznie nie wybrał nic. Nie dopatrywał się w jej słowach fałszu, a słodki ton jej głosu odpowiadał mu aż za bardzo. Poczuł się, jakby ktoś brał go pod włos. Instynktowna potrzeba wykrzywienia swojego obrazu w jej oczach prędko dała o sobie znać.
- A może słucham tylko dla siebie? Żeby móc to później jakoś wykorzystać? – odbił, patrząc jej w oczy z wymuszoną bezczelnością. Nie potrafił jednak ostudzić swego spojrzenia na tyle, by wypaść w pełni przekonująco.


Z przyjemnością oddawał się leniwej pieszczocie jej palców, wędrujących w górę i w dół jego klatki piersiowej. Rozczulało go, jak delikatny i niepewny stawał się jej dotyk, gdy docierała do tych kilku ‘pamiątek’ już wtedy szpecących jego młode ciało. Odkąd pamiętał był porywczym idiotą. Z czasem tylko blizny stawały się płytsze, a jego spojrzenie chłodniejsze. Jak na kogoś, kto miał taki talent do splatania ze sobą słów, zbyt często musiał… Zbyt często chciał chwytać za miecz.
- Nie bój się. Są jak odległe wspomnienia, ból już dawno zniknął – rzekł cicho, nakrywając na krótką chwilę jej dłoń.
Uniósł lekko brew na pytanie o Barbano, po czym wzruszył ramionami.
- Nie zdążyliśmy poznać go jako zarządcy osady. Zresztą, szczerze mówiąc, w ogóle nie mieliśmy z nim zbyt wiele do czynienia – zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć historię Nellrien, ukrytą za ciężkimi oparami alkoholu, wciąż spowijającymi umysł barda. – Poza kapitan Maver. Tak, ci dwoje mieli nieprzyjemność poznać się już wcześniej. O Nellrien można mówić wiele, ale jest cholernie silną, zdeterminowaną i niezależną kobietą. Jemu zaś udało się ją sobie kompletnie i bezwarunkowo podporządkować. Uratował ją kiedyś, tylko po to, by uczynić z niej niewolnicę Syndykatu. Wiąże ją dług, którego nigdy nie będzie mogła spłacić, magia, której nie może się przeciwstawić. Ty zostawiłaś za sobą wszystko, co znałaś, by zaryzykować i wziąć swój los we własne ręce. Jej zabrano taką możliwość. Trudno mi wyobrazić sobie gorszy los dla osoby o jej charakterze – westchnął ciężko. Myślał przez chwilę, po czym roześmiał się cicho, gdy z dołu dobiegło go smutne, przepełnione tęsknotą miauknięcie zostawionego samemu sobie kota.
- Szalony Shiran szalenie się w niej zauroczył. I to w bardzo urokliwy sposób; latał za nią, jak zwierzątko. Trudno więc dziwić się, że i on pluje jadem na Barbano. Nie dość, że Dupobrody zrobił coś okropnego, to jeszcze zrobił to tej, do której wzdycha mój wspaniały kompan – uśmiechnął się lekko.

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale wydaje mi się to wręcz absurdalną wizją – zaśmiał się cicho, wyobrażając sobie Maver z Sebalfem - On był chyba tym, który przypieczętował kontrakt między nią, a Barbano. Nie wyobrażam sobie, żeby zrobił to, gdyby kiedykolwiek wcześniej coś ich łączyło, nieważne jak źle by się nie skończyło… Coraz bardziej intryguje mnie ten posąg… I jego twórca. Kiedy był z nami, nawet słowem nie zająknął się o Maver – podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Może marzy o niej… w ciszy? Ale cóż to za tajemnica, gdy później rzeźbi ją w taki sposób?
Obrazek

Część mieszkalna

17
POST BARDA
Zamiast zniechęcić się i wycofać po ostrzeżeniu barda, Yunana parsknęła tylko śmiechem. Wiadomość, jakoby był takim okropnym człowiekiem, nie zrobiła na niej absolutnie żadnego wrażenia.
- I co mi zrobisz? Straszny dupek mnie zostawi, stęsknioną i zapłakaną? Odpłynie z inną? - zmrużyła lekko oczy, poważniejąc nieco. - Chyba, że napiszesz o mnie jakąś paskudną pieśń. Wtedy inaczej porozmawiamy.
Chwilę później jej spojrzenie znów rozjaśniło się w szczerym rozbawieniu. Czy kobieta faktycznie świadomie brała go pod włos, czy po prostu pozwalała sobie na pełną szczerość? Powiedziała mu coś miłego, ale nie była to żadna obietnica. Nie znał jej na tyle, by móc z łatwością rozpoznać jej intencje, ale nie wyglądała, jakby miała problem z tym, że wcześniej czy później każde z nich pójdzie w swoją stronę, a nagle defensywna postawa barda niewątpliwie budziła w niej wesołość.
- Och. Gdybym tylko wiedziała wcześniej. Do czego wykorzystasz te wszystkie wstydliwe informacje, jakie udało ci się ze mnie wyciągnąć? - spytała, z tą samą niewinną słodyczą w głosie, która wcale tak niewinna nie była.

Kiedy zmienili temat, a Yunana skupiła się na historii rudowłosej kapitan, jej dłoń ostatecznie znieruchomiała, oparta o klatkę piersiową Biriana. Przysłuchiwała się mu z lekko przekrzywioną głową, a gdy patrzył w jej ciemne oczy, widział każdą emocję, jaką wywoływała w niej ta opowieść. Wyspiarka czasem była nieodkrytą tajemnicą, a czasem otwartą księgą - w tym przypadku tym drugim. Choć może Nellrien nie chciałaby, by jej prywatne sprawy rozpowiadane były wśród mieszkańców Iny, to nie było jej tu, by mogła oburzyć się na barda i powstrzymać go przed mówieniem wszystkiego Yunanie. I kto tu dostawał interesujące informacje, jakie mógł wykorzystać do własnych, niecnych celów, hm? Na pewno nie Dandre.
- To okropne - stwierdziła z przekonaniem. - Nie wiedziałam, że tak się da. Że magią można kogoś w ten sposób zniewolić. Ale w sumie... nie wiem, dlaczego miałoby się nie dać. Nie rozmawiałam z nią długo, ale wydawała się kimś, kto najbardziej z nas wszystkich trzyma swoje życie w garści. Konkretna, wie czego chce, wie też, czego nie chce... ale była w niej też jakaś gorycz. Teraz wiem z czego wynika. Okropne - powtórzyła i pokręciła głową. - Co teraz zrobi? Jej statek zatonął. Barbano każe jej zostać na wyspie? Wiem, że ludzie, którzy spędzają całe życie na wodach, z reguły nie potrafią później odnaleźć się na lądzie. Tęskno im za żaglami, za otwartym morzem. Z załóg, które przypłynęły tu na samym początku, tylko kilka osób postanowiło zostać tutaj, w Inie. Z drugiej strony, Syndykat pewnie dobrze im płaci za transporty.
Położyła się z powrotem, a jej głowa znalazła drogę do tego wgłębienia w ramieniu Biriana, które było chyba stworzone do tego, by mogła opierać się o nie kobieta. Córa Krinn, kusicielka, chwilowo zniknęła, ukryta gdzieś pod prześcieradłem i zamyślonym spojrzeniem wyspiarki.
- Może myślał, że już się nie obudzi? - podzieliła się przypuszczeniem. - Dość często odwiedzał lecznicę przez te ostatnie pół roku, ale zawsze sądziłam, że robił to ze względu na te swoje badania nad kryształem, które przynieśli razem z wami z dżungli. Z drugiej strony, może właśnie tak było. Nie wygląda na kogoś, kogo interesowałaby jakakolwiek kobieta - prychnęła cicho. - Może Nellrien była jedyną, której poświęcił więcej uwagi, a że Barbano chciał ładny posąg, to mu taki zrobił, nie zastanawiając się nad tym wiele? Kapitan jest ładna, nie zaprzeczysz. Ma piękne oczy, nie wiedziałam tylko dlaczego takie smutne, teraz już rozumiem. Ogniste włosy, ciało wyrzeźbione przez pracę na statku. Nie powinieneś się dziwić, że Shiran na jej punkcie oszalał. Ja się dziwię, że nie zrobiłeś tego też ty.
Yunana nie znała Nellrien i nie wiedziała jedynie, jak irytujący potrafił być jej charakter, ale kto wie, może jeszcze będzie miała niewątpliwą przyjemność się tego dowiedzieć.
- Barbano chciał was zobaczyć jutro z samego rana, czyż nie? - przypomniała. - Przejdźcie się przy okazji do ogrodu na tyłach jego domu. Aż poszłabym razem z wami. Ciekawa jestem jej reakcji.
Obrazek

Część mieszkalna

18
POST POSTACI
Dandre
Jej śmiech sprawił, że wyszczerzył się zadowolony. Jakimś cudem ‘czarne’ serduszko barda nie pękło, gdy tak bezczelnie podważano jego chłód. Mężczyzna wydął lekko usta i przyłożył do brody palec wskazujący, jakby poważnie rozważał odpowiedź na zadane mu pytania.
- Och, to rozumie się samo przez się – mruknął, przerażony pustką w swojej głowie. A może, co równie straszne, trafnością jej riposty. Nie chcieli od siebie niczego, nie była zagubioną szlachcianką, wpatrującą się w niego maślanymi oczami podczas tańca, nie marzyła o tym, co wychwalał w swoich poezjach. Nie czekało na nią bolesne zderzenie się z rzeczywistością, ni zawód, chyba że spiłby się tak bardzo, iż padłby trupem na łóżko i zasnął.
- Bo gdzież na tej wysepce znajdziesz drugiego takiego jak ja? Uschniesz – orzekł z pełnym przekonaniem, wysuwając do przodu podbródek. Zaśmiał się cicho, kiedy pozornie spoważniała i mu pogroziła.
- Teraz zrobiłbym to tylko po to, by cię sprawdzić – puścił kobiecie oczko. Jej ubawiona rekcja na jego lekkie spięcie się i próbę zejścia do defensywy dobitnie uświadomiła mu, że nie miał się przed czym bronić. Ani po co. Było… dobrze?
- Hm, hm, hm. Do poezji, oczywiście. Rozłożę cię na czynniki pierwsze i sprzedam całą, od czarnych loków, okalających twe śliczne lico, przez niesłychaną głębię spojrzenia, aż po barwę twych słodkich westchnień – stwierdził, zbliżając do niej twarz. – Nie masz męża, który stłukłby cię do nieprzytomności, po tym, jak ktoś zasugerował mu, że kobieta z pewnego liryku krążącego po jego domu, łudząco przypomina jego cichą żonę. Nie masz dobrego imienia, które mógłbym zmieść w dłoni i rzucić na wiatr – ułożył dłoń na jej policzku, delikatnym ruchem zsuwając ją w dół, w stronę kobiecej szyi. Ta pozornie niewinna słodycz w jej głosie działała na niego jak afrodyzjak.
- A nade wszystko; pragniesz bycia wielbioną. Chcesz być na ustach i w umysłach ludzi, nieprawdaż? – zacisnął dłoń na jej gardle i nachylił się ku jej ustom, które porwał w drapieżnym pocałunku.
- Touché! Jesteś bezpieczna – uśmiechnął się, wypuszczając ją z uścisku.


Przez oczy Yunany przetaczała się cała paleta emocji, kiedy opowiadał o losie rudowłosej pani kapitan. Birianowi przez myśl nawet nie przeszło, by zatrzymać te informacje dla siebie. Ciekawe historie istnieją po to, by były opowiadane, nieprawdaż? I cóż z tego, że Nellrien mogła pragnąć odrobiny prywatności w swoim cierpieniu, które tak skrzętnie zalewała alkoholem? Nie było jej tu, by protestować. Nawet w tej kwestii odebrano jej głos, nawet jeśli w, zdawałoby się, dobrej wierze.
- Och, rozmawiałaś więc z nią bardzo krótko. Tak wielkiego ciężaru nie da się skrzętnie chować przed ludźmi i wierz mi, w czasie kiedy pod nią służyłem… Hm, inaczej. Odkąd dobiliśmy na wyspę, nie raz miałem okazję zajrzeć za tę fasadę. Gorycz to jeno wierzchołek góry lodowej. A wcale nie byłem z nią specjalnie blisko – rzekł, przekrzywiając lekko głowę. Na Bogów, pamiętał, jak władowała się do gardzieli jednego z wężów morskich, które zaatakowały ich obóz… Albo jak prawie zabiła ich wszystkich na tej cholernej polanie. Fasada kapitan Maver była pełna pęknięć i osuwała się niemal przy każdym jej kroku. Może dlatego większą część rejsu spędziła w swojej kajucie?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Ale nie wyobrażam sobie jej na lądzie. Tak naprawdę pytanie brzmi, czy dostanie nowy statek? W teorii, nie wydarzyło się wszak nic złego, póki pływali pod jej dowodzeniem. Zresztą, na tą chwilę i tak nie ma nic do powiedzenia. Zrobi to, do czego ją oddelegują – pogardliwie wykrzywił usta, na samą myśl o tej plugawej magii. Maver niemożebnie go irytowała, ale niejako stała się jedną z nich. Piła dzisiaj i śmiała się z nimi wszystkimi. Choć z początku był nieco sceptyczny, to bynajmniej nie zamierzał wycofać się z obietnicy pomocy w ich szalonym planie. Póki istniała nadzieja na odmianę jej losu, należało się jej trzymać.


Objął ją ramieniem, kiedy tylko postanowiła wrócić do niego na materacu. Jej bliskość chwilowo wydawała mu się od właściwa, nawet mimo ulatującego w ferworze rozmowy pierwiastka erotyzmu.
- Może… – poczuł lekki dyskomfort na myśl o Sebalfie, krążącym wokół niego w lecznicy. Dzięki niech będą Bogom, że to Nellrien wyrzeźbił. Parsknął śmiechem na uwagę wyspiarki. – Na Bogów, tak! Wydał mi się tak nudny i bezpłciowy, jak pospolity kawał skały – stwierdził. Dywagacje z genezy posągu i dziwności Sebalfa przeszły jednak na temat samej pani kapitan. Birian uniósł lekko brew. Wydał z siebie zaintrygowane mruknięcie, ale później milczał przez chwilę, wyraźnie zamyślony. Myślał o ognistowłosej Lwiej Lilii z Ujścia, której urok pochwycił go wtedy niemal od razu. Do teraz doskonale pamiętał ferwor twarzy ruchu oporu i coś, co początkowo brał za bezczelność, kiedy łapczywie szukała jego ust, mimo świadomości że jej ukochany może zjawić się w każdej chwili. Myślał o tej, która była przed nią. O skaldce z północy, dawnej kochance, której wspomnienie kazało mu wtedy zerwać się z prowadzonego przez gobliny wozu i rzucić do przodu, by powstrzymać egzekucję, jak na szlachetnego imbecyla przystało. Biegł wtedy ratować ducha, garstkę dobrych wspomnień, pełnych miodu i pieśni.
- Można jej pragnąć. Ale wydaje mi się, że nawet przez myśl mi to nie przeszło. Może przypominała mi kogoś, kogo zostawiłem za sobą w tym po dwakroć przeklętym mieście… – skrzywił się na wspomnienie Ujścia. Tak bardzo chciał spisać jego historię, podzielić się tym, co zobaczył… Ale nigdy nie potrafił znaleźć właściwych słów. – … a może zbyt często trafiał mię przy niej szlag, by spojrzeć na nią w inny sposób – zaśmiał się cicho. – Rzadko szaleję na czyimś punkcie, wcale nie masz się czemu dziwić. Ale! – uniósł nad siebie rękę z wyciągniętym palcem wskazującym.
- Gdybym miał rzeźbić kogoś z naszej łajby, to nie byłaby to Maver – zmrużył lekko oczy i rozciągnął usta w delikatnym uśmiechu. A może ten uśmiech w ogóle nie schodził mu z twarzy?


Pewnie pieprznie w niego kamieniem – zmarszczył brwi – Albo w posąg, albo w Barbano, albo w Sebalfa. Tyle możliwości! Jeśli chcesz zobaczyć naszą kapitan w akcji, zapraszam. Wejściówka za jeno pięć gryfów. – wyszczerzył się.
Obrazek

Część mieszkalna

19
POST BARDA
- To prawda, uschnąć mogę - przyznała Yunana cicho, a jej głos znów nabrał tych tonów, które Dandre tak lubił. Całą sobą zatonęła później w tym drapieżnym pocałunku i chyba tylko zmiana temu sprawiła, że kobieta nie weszła na niego z powrotem, zdeterminowana ponownie zabrać go do raju, w który nie wierzył. Żadne z nich nie wydawało się być szczególnie powściągliwym, a bardowi zdecydowanie należało się coś od życia za to wszystko, co musiał przejść. Yunana była pięknym darem od losu dla jego strudzonej duszy.
- Musieliby ten statek najpierw odebrać tej półorczycy, nie pamiętam imienia... Shaye? Załoga jest jedna, nie podzielą jej przecież na pół, bo im ludzi zabraknie. Nie wiem, czy odda go dobrowolnie. Barakuda to ładna, nowa jednostka. Oni mi dostarczają tkaniny z Eroli - dodała w ramach ciekawostki, która wcale nie musiała Biriana interesować, więc też nie rozwodziła się nad tym dłużej.
Przeciągnęła się w objęciach barda, zupełnie jak kot, po czym znalazła sobie wygodną pozycję, z jakiej prawdopodobnie nie zamierzała się już ruszać. Wtulona w bok mężczyzny mogła powoli szykować się do zapadnięcia w sen, co zbliżało się nieuchronnie. Ona nie spała ośmiu miesięcy, miała za sobą normalny dzień pracy, a od zapadnięcia zmroku minęło już sporo czasu. Błogo ukontentowana, wciąż kontynuowała rozmowę, ale zamknęła już oczy. W półmroku, na tle światła świec, Dandre nie widział dużo więcej, niż generalny kontur jej twarzy i cień uśmiechu, unoszącego kąciki jej ust.
- Jest nudny i bezpłciowy - potwierdziła. - Przysięgam, że nawet jak się staram, to nie mam o czym z nim rozmawiać.
Jej uśmiech poszerzył się nieco, ale mimo słów, które uznała za drobną prowokację, nie podniosła powiek.
- Racja. Rzeźba Kerwina byłaby ciekawsza, na przykład. Dzieci mogłyby dostać potem węgielki i go nimi obrysować od stóp do głów, żeby odwzorować tatuaże. Kobiety Iny miałyby na co popatrzeć, a i dla młodych byłaby atrakcja!
Wydęła usta z udawanym niezadowoleniem, uchylając jedno oko.
- No wiesz? Syndykat obsypie cię złotem, a ty jeszcze na mnie chcesz zarobić? Artyści naprawdę nie mają żadnego wyczucia - pokręciła głową, a potem otworzyła też drugie oko, unosząc na mężczyznę spojrzenie. - Nie, wydaje mi się, że nie ma tam dla mnie miejsca. Nie w tym momencie, przynajmniej, kiedy będziecie pierwszy raz rozmawiać z Barbano po tym wszystkim. Powinniście to załatwić we własnym gronie, zwłaszcza biorąc pod uwagę ten układ między nim a Maver, o którym mi opowiedziałeś.
Uśmiechnęła się z powrotem i uniosła dłoń, żeby przesunąć nią po jego szorstkim policzku.
- Jeśli będziesz chciał, na pewno gdzieś mnie potem znajdziesz. Zamierzam korzystać ze święta tyle, ile się da, zarówno za dnia, jak i w nocy. Wieczorem będzie się działo najwięcej, będą ogniska i tańce. Znasz Ary Crith? Nie znasz pewnie, nie jesteś z Archipelagu. To pieśń wschodnich elfów na równonoc. Zawsze mam ciarki, kiedy jej słucham. Jutro będzie z pokazem, o zachodzie słońca. Nie możecie tego przegapić. A potem... - poprawiła się w miejscu i ponownie zamknęła oczy. - Potem już ogniska i rzeka.
Milczała przez chwilę, sprawiając wrażenie, jakby zaczynała zapadać w sen, ale w pewnym momencie palce jej opartej o brzuch Biriana dłoni wystukały bliżej niekreślony rytm, a z jej ust padły kolejne słowa.
- Czy na moim punkcie już szalejesz? - wymruczała cicho, głosem jak ciepły miód, ale jednocześnie tak zupełnie, absolutnie niewinnym, jak to tylko możliwe.
Obrazek

Część mieszkalna

20
POST POSTACI
Dandre
Nigdy nie był typem człowieka, który odmówiłby sobie przyjemności, jakakolwiek by ona nie była. Jeśli czegoś nauczyły go burzliwe koleje jego życia, to chyba tylko, by czerpać z każdej chwili pełnymi garściami, bo w każdej chwili wszystko może się skończyć. Nie rozumiał, czemu kostucha nie wyciągnęła jeszcze ręki po niego, nie wiedział, czemu tak często sięgała po tych obok, tych, którzy nie byli mu wszak obojętni. Ale starał się o tym nie myśleć, tak było zdecydowanie łatwiej.
Nie było zaś nic łatwiejszego od zgubienia się jeszcze na chwilę w jej ramionach, utonięcia w pocałunku, który budził głód na więcej.

Statkową ciekawostkę podsumował niemrawym kiwnięciem głowy i wzruszeniem ramion. Ładne, nowe okręty, transport towarów? Za bardzo przypominało mu to dzieciństwo i naukę kupieckiego fachu pod poważnym okiem ojca. Może to jej miękkie usta odebrały mu na moment zdolność mowy, a może to po prostu zmęczenie? Prawdą było, że spał przez ponad pół roku, ale dzisiejszy dzień niewątpliwie pełen był wrażeń i bard czuł, jak powoli jego powieki stają się coraz cięższe.
Leniwie gładził kobietę po włosach.
- Tym bardziej więc nie rozumiem tej rzeźby… Tego domniemanego kunsztu, o którym mówiliście w łaźni. Trudno mi uwierzyć, że osoba tak płaska, potrafiłaby stworzyć coś tak pięknie lekkiego.

Ubawiony bard mruknął coś cicho pod nosem. Trudno było orzec, czy w ogóle było to słowo, czy jeno jakiś na wpół wyartykułowany dźwięk.
- To wcale nie najgorszy pomysł… – pokiwał niemrawo głową. Czuł, jak świat powoli ciemnieje, a głowa ciążyła mu już tak, że wydawało mu się, jakoby każde kolejne kiwnięcie mogło skończyć się katastrofą; oderwaniem jego biednej łepetyny, która potoczyłaby się gdzieś w dół łóżka i zostawiła Yunanę samą z dość nieprzyjemnym obrazkiem. – …rzeźba, na której powinno się malować… artysta zaprasza obserwatora do tańca, wciąga go w akt… – ziewnął cicho. – ... kreacji, przełamując tym samym sztywne ramy, do których nawykliśmy… Tylko po to, by połowę powierzchni rzeźby zajęły później dzikie kutasy. – zaśmiał się cicho, najwyraźniej powątpiewając w ideę wspólnego tworzenia. Jak nie dzieci, może zbyt jeszcze niewinne na takie wyszukane żarty, to dorośli, ktoś z pewnością by to zrobił. – Gorzej jakby się taki kamienny Kerwin wybrał na łowy. Tego flachą raczej nie uspokoisz, a i but chyba by nie zadziałał. – uśmiechnął się krzywo. Wciąż było mu głupio ze wspomnieniem tej sytuacji pod pokładem Starej Suki… Miał też absolutną pewność, że gdyby cofnął się w czasie, to zrobiłby to ponownie.

Wzruszył ramieniem pod którym nie leżała Yunana i również wydął lekko usta.
- Jestem tylko biednym, głodującym artystą… I kupieckim synem. Oczywiście, że wycisnę z ciebie, co tylko się da – zaśmiał się cicho. Bogowie, zaprawdę jabłko nie mogło paść dalej od jabłoni. Spojrzał spod przymkniętych powiek w oczy kobiety.
- Rozsądnie panna prawi, rozsądnie. Może więc złapię cię później i opowiem jak Markotna Maver zareagowała na zderzenie się ze swoją podobizną.
Uniósł lekko kąciki ust, kiedy kobieca dłoń znalazła się na jego policzku.
- Obawiam się, że mogę zechcieć porwać cię jeszcze na parę chwil – mruknął cicho, a uśmiech na jego twarzy delikatnie się rozszerzył. – I tak właśnie trzeba żyć! Mam nadzieję, że i mnie dane będzie doświadczyć w pełni waszego święta.
Bard zmarkotniał nieznacznie. Zobowiązał się wszak do pomocy swoim kompanom, a wszystko wskazywało na to, że najlepszym momentem na próbę znalezienia… czegokolwiek nie będą tam szukali, będzie oczywiście moment kulminacyjny wyspiarskich celebracji. Tak często wybierał własną przyjemność, ponad rozsądek, czy poczucie obowiązku… Czy teraz miałoby być inaczej? Uśmiech Yunany, wraz z dotykiem jej ciepłej, delikatnej dłoni znacząco utrudniały zrobienie tego, co mogło być słuszne.
- Niestety nie. Coraz bardziej żałuję, że nie miałem wcześniej szerszej styczności z waszą kulturą. W Keronie patrzą na wszystko z góry, przekonani o swojej wyższości, idiotycznie niechętni do tego, co obce. Nawet na Akademii, miejscu, w którym winno się, mym skromnym zdaniem, wyciągnąć na chwilę głowę z własnej dupy i docenić sztukę w ogóle, studiowaliśmy głównie wielkich, Kerońskich mistrzów – prychnął.
- Nie mogę się doczekać, by usłyszeć tę pieśń – mruknął, poprawiając się nieco na łóżku. Prawdą było, że zżerała go prosta, najszczersza ciekawość artysty, spragnionego kontaktu z nową formą jego ukochanej sztuki.
- Rzeka… – powtórzył jak echo, płaskim, zmęczonym głosem, który porwał ze sobą gdzieś znak zapytania. Zamknął oczy. Wsłuchiwał się w swój spokojny oddech, z każdą kolejną chwilą jakby coraz bardziej odległy.


Drgnął, wyrwany z tego dziwnego stanu ‘pomiędzy’, przez palce wyspiarki. Jej niewinne, słodkie mruknięcie samo zdawało się unosić kąciki ust barda, jednak tego Yunana już chyba nie widziała.
- Tak… – szepnął. – Dzisiaj tak.
Obrazek

Część mieszkalna

21
POST BARDA
Powoli zapadając w sen, Yunana nie mówiła już zbyt wiele. Kilka razy zaśmiała się cicho w reakcji na rozważania mężczyzny, mruknęła coś twierdzącego na plany jutrzejszego świętowania w swoim towarzystwie - nawet jeśli zaledwie na kilka chwil - i bezgłośnie ziewnęła, idąc śladem Biriana.
- I ponoć kult Krinn w Keronie jest zakazany - dodała z wyraźną dezaprobatą. - Idiotycznie niechętni - powtórzyła po bardzie.
Kiedy odpowiedział na jej ostatnie pytanie, dobiegło do niego jeszcze jedno zadowolone mruknięcie.
- Mmm... dobrze. Więc mogę spać spokojnie - westchnęła.
A potem oboje zapadli w sen, trudno stwierdzić które pierwsze, a które drugie. Kot, którego imienia Dandre nie miał okazji poznać, nie miauczał już więcej, znalazłszy sobie ciekawsze zajęcie, niż wystawanie pod drzwiami na piętro.

Obudziło go światło, najprawdopodobniej. Wpadające przez okno promienie porannego słońca padały na podłogę i ciało leżącej obok niego kobiety. Musiało być bardzo wcześnie - cienie były jeszcze długie, a on wciąż czuł się lekko pijany. Yunana też nie wyglądała, jakby zamierzała w najbliższym czasie się budzić. Leżała na brzuchu, z rozrzuconymi rękami i odwróconą od barda głową, oddychając spokojnie. W nocy jej włosy wyschły, tworząc absolutny chaos, który nie pozwalał mu dojrzeć jej twarzy, musiał więc zadowolić się widokiem pozostałych krzywizn jej ciała, z jakich dawno już zsunęło się okrycie, zahaczone teraz o jedną nogę Biriana i zmięte na dole łóżka. Po jego lewej stronie wciąż stało otwarte wczoraj i niedopite wino, ich zmięte ubrania porozrzucane były niedbale po podłodze, a lutnia niezmiennie opierała się o ścianę przy drzwiach. Przez okno, jakie wyspiarka musiała w nocy uchylić z powrotem, wpadał do środka zapach kwiatów i słodkich owoców. Czego więcej chcieć od życia? Obudził się w raju.
Gdzieś na zewnątrz czekał go nowy dzień. Wcześniej czy później zacznie się świąteczne zamieszanie, ale póki co panował błogi spokój - zarówno w tym pokoju, jak i na dworze, z którego Dandre słyszał tylko szum liści i pojedyncze krzyki ptaków. Żadnego z nich nie rozumiał, więc żaden z nich nie był Authem, co samo w sobie stanowiło zdecydowanie wartość dodaną. Ale ich przyjazne ptaszysko nie wiedziało chyba, gdzie bard skończył swój dzień, więc mało było prawdopodobne, by go tu znalazł, czy on sam, czy ktokolwiek inny. Może Aremani by tu trafiła, gdyby zechciała, choć nikt nie wiedział, jak zakończył się jej wczorajszy wieczór.
Yunana mruknęła coś przez sen i obróciła się na bok, plecami do Biriana. Jeśli chciał uciec, zanim się obudzi, miał ku temu idealną okazję. Mógł też zostać na śniadanie, jakie obiecała mu przygotować.
Obrazek

Część mieszkalna

22
POST POSTACI
Dandre
Zadowolone mruknięcie Yunany zdecydowanie wystarczyło, by uśmiech na twarz mężczyzny jeszcze nieco się poszerzył. Nie mówił już jednak nic, nie silił się na jakikolwiek mniej lub bardziej wyszukany komentarz, żart, czy próbę odbicia piłeczki. Wydawało mu się, że szalenie za Yunaną było stanem kompletnie naturalnym i samej wyspiarce doskonale znanym. Tak, jak mówił jej wcześniej; kobieta sprawiała wrażenie stworzonej do tego, by ją wielbić. Były to jedne z ostatnich myśli, które przewinęły się przez głowę Biriana, nim wszystko ucichło i porwała go głębia nocy. Uśmiech przez długi czas nie schodził śpiącemu Dandre z ust, a choć nie śniło mu się nic, to przynajmniej udało mu się odnaleźć w tej pustce spokój.

Bezczelne promienie słońca szukały kontaktu z twarzą barda. Mężczyzna spokojnie spał, z jednym ramieniem podłożonym pod głowę, a drugim smętnie walającym się po materacu, bo w ciągu nocy Yunana jakoś wyślizgnęła się z jego objęć. Może jakiś promyczek za bardzo interesował się powiekami mężczyzny, kiedy to nos Biriana drgnął kilka razy, niemal jak u gryzonia, z jego ust wydobyło się jakieś niemrawe, acz dość obsceniczne burknięcie, a sam dzielny mąż obrócił się na bok i zawisł na chwilę na swoim bezwładnym ramieniu, nieświadomie balansując nań ciężarem swego ciała. Przegrał walkę z grawitacją i z niemałym impetem przewalił się na brzuch.
Zarycie nosem w materac wyrwało jego świadomość z błogiej pustki. Obrócił głowę tak, by oprzeć policzek na materacu i niemrawo uchylił jedno oko. Czuł, że w głowie wciąż z lekka szumiał mu alkohol, więc nie mógł spać zbyt długo. Patrzył na stojącą naprzeciw niego butelkę wina. Była dość daleko, musiałby zbliżyć się do krawędzi łóżka i dość mocno wychylić, żeby ją złapać. I choć z tyłu głowy rozbrzmiewała mu myśl, że wczoraj zdecydowanie za kołnierz nie wylewał, co mogło się jeszcze na nim zemścić, to stłumił w sobie głos rozsądku, nakazujący mu rozpocząć dzień od paru solidnych łyków wina, żeby odegnać kaca, który przecież nigdy nie przyjdzie, jeśli nigdy człowiek nie wytrzeźwieje. Jak na razie nie miał nawet nudności, we łbie mu nie dudniło i nie miał zamiaru wyzywać słońca na pojedynek, więc żył nadzieją.
Ciężko wypuścił z siebie powietrze, machając w powietrzu nogą, żeby wyplątać ją z cieniutkiego prześcieradła, którym wczoraj okryła ich kobieta. Słońce przyjemnie muskało jego ciało i leżał tak przez chwilę, czerpiąc z tego ciepła prostą przyjemność. Obrócił głowę w stronę Yunany, rozpłaszczając na materacu swój drugi policzek.

Dopiero, gdy na nią spojrzał, do jego świadomości wdarł się zapach wyspy. Przyjemne odcienie słodyczy kwiatów i owoców. Zupełnie jakby samo Kattok chciało zadbać o to, by przedstawić wyspiarkę w najlepszym możliwym świetle, podtrzymać ten urok, który rzuciła na niego wczoraj, przedłużyć to ogniste szaleństwo chociaż o jeszcze jeden dzień. Patrzył na jej smukłe ciało, rozrzucone ręce i wodził wzrokiem po czerwonawych śladach jego paznokci, czasem przerywanymi grupkami małych strupków, na jej rozkosznie miękkiej skórze, której dotykiem wciąż jeszcze się nie nasycił. Uśmiechnął się delikatnie, kiedy dostrzegł absolutny chaos czerni, w którym zniknęła gdzieś jej twarz. Obserwował ją przez chwilę, wsłuchując się w jej cichy oddech i odległy szum liści, wkradający się do pokoju przez uchylone okno.
Po jakimś czasie obrócił się na plecy i splótł dłonie na brzuchu. Poczucie błogości jeszcze go nie opuściło; patrzył w sufit i czuł się rozkosznie spokojny.

Wiedział, że za oknem czekał na niego nowy dzień, a jednak, na Bogów, nie śpieszyło mu się do rozstania z poprzednim, którego uosobieniem była kobieta leżąca tuż obok, w zasięgu ręki. Mógłby wstać, ubrać się i odejść, póki jeszcze spała. Ale po co? Wstępnie przystał na propozycję wspólnego śniadania i z każdą kolejną minutą przeleżaną w łóżku, utwierdzał się w przekonaniu, że była to dobra decyzja. Był w nim też pierwiastek ciekawości, który czekał na zaspokojenie. Wbrew przekonaniu Yunany, nie zapomniał o tym, że miała mu pokazać swoje co ciekawsze kreacje.
Na razie jednak spała.
Przysunął się bliżej niej, obrócił na bok, objął lekko ramieniem i ułożył głowę blisko chaotycznego morza jej włosów. Zamknął oczy, gotów odpłynąć jeszcze na chwilę. Nigdzie mu się nie śpieszyło.
Obrazek

Część mieszkalna

23
POST BARDA
Czując jego dotyk, Yunana drgnęła, wybudzona ze snu. Zerknęła na niego przez ramię trochę nieprzytomnie, wymruczała coś niewyraźnie i splotła palce z palcami tej ręki barda, którą ją objął, a potem zapadła z powrotem w sen. Było zdecydowanie zbyt wcześnie, by wstawać, zwłaszcza po wczorajszej popijawie, a dziś było święto, więc z pewnością nie otwierała swojej pracowni dla klientów. Jak mówiła, zamierzała korzystać z tego, co Ina miała do zaoferowania w ten wyjątkowy dzień i jak widać, to samo postanowił zrobić także Dandre. Dla niego Ina miała do zaoferowania czarne loki i gładką, oliwkową skórę śpiącej obok kobiety - dlaczego miałby z tego dobrowolnie rezygnować?

Gdy otworzył oczy ponownie, nie czuł się już tak błogo, jak poprzednio. Powoli nadchodził ból głowy, a suchość w ustach była nie do wytrzymania. W szerokim łóżku został zupełnie sam, gdy Yunana zniknęła gdzieś, zostawiając go na pastwę promieni słonecznych, które teraz już nie zaczepiały go subtelnie, a przez niedokładnie zasuniętą zasłonę padały mu prosto na twarz. Samej kobiety może nie widział, ale słyszał jej ciche kroki zza uchylonych drzwi. Kilka razy też mignął jej jej cień, gdy przemieszczała się w sobie tylko znanym celu w tę i z powrotem.
Minęło dobre kilka minut, zanim przechodząc ponownie obok wejścia do sypialni zajrzała do środka i zorientowała się, że jej gość już nie śpi. Zniknęła na moment, a kilka uderzeń serca później wróciła, niosąc mu kubek z czymś do picia. Włosy otaczały jej twarz czarną aureolą i opadały na ramiona, które tak samo, jak reszta jej ciała, okryte były cienką, lejącą się tkaniną jasnożółtej podomki, związanej w pasie i sięgającej prawie samej ziemi. Kiedy jednak usiadła obok barda, poły jej odzienia rozsunęły się i spłynęły w dół, odsłaniając całkiem nieźle mu już znajome, długie nogi.
- Dzień dobry - wręczyła mu kubek. - Wstaje pan na śniadanie, czy życzy je pan sobie do łóżka?
Napój okazał się kwaśnym sokiem, rozcieńczonym z wodą. Początkowo nieco go wykrzywiło, ale potem poczuł orzeźwienie, jakiego potrzebował. Yunana nie wyglądała, jakby cierpiała po wczoraj, ale może miała lepszą tolerancję, albo po prostu wypiła dużo mniej. To drugie było bardziej prawdopodobne, bo z tego, co pamiętał, ani przez chwilę nie wyglądała na szczególnie pijaną. Choć wygląd kobiety o poranku, gdy alkohol przestawał czynić swoje cuda, niejednokrotnie okazywał się rozczarowujący, w tym przypadku nie było o tym mowy. Wyspiarka była równie czarująca w świetle lamp karczmy, co w promieniach słońca. Musiała doskonale zdawać sobie z tego sprawę, bo uśmiechała się do niego z góry tak samo, jak wczoraj, bez cienia wstydu, czy porannej niepewności.
- Przyszykowałam ci trzy koszule do wyboru, więc będziesz miał okazję zapoznania się z moim nadzwyczajnym kunsztem z pierwszej ręki - powiedziała. - Twoja jest brudna. Wygląda, jakby Folre wczoraj po niej przeszedł w łaźni.
Obrazek

Część mieszkalna

24
POST POSTACI
Dandre
Zbyt łatwo zawierzył wytrzymałości swego odmłodzonego ciała. Poczucie błogości, które wypełniało go, gdy ospale rozchylał powieki przed paroma godzinami, zniknęło, zastąpione niemrawym jeszcze bólem głowy. Porażająca suchość w ustach barda kazała mu jednak myśleć, że ten stan nie utrzyma się zbyt długo. Winien był posłuchać głosu rozsądku i uraczyć się odrobiną wina w przerwie od snu.
Bezczelne słońce śmiało mu się prosto w twarz. Dandre burknął coś niezadowolony i przeturlał się na bok, z dala od prażącego dotyku gwiazdy. Czuł, że został w łóżku sam, choć na razie nie garnął się jeszcze do otwierania oczu. Wizja kontaktu ze światłem nie napawała go optymizmem.


Po paru minutach leżenia i wsłuchiwania się w ciche kroki krzątającej się po domu kobiety, Dandre był już prawie gotowy na wytoczenie się z posłania. Przepełznął powoli, ze wciąż zamkniętymi oczyma, do krawędzi dużego łóżka i zwiesił przez nią ramię. Palce muzyka nawiązały kontakt z podłogą; zbliżał się. Zdobył się na otwarcie oczu, akurat w chwili, gdy Yunana zerknęła do sypialni i powitał ją lekko zbolałym uśmiechem z głębin materaca. Zniknęła na moment, a biedny bard przeturlał się z powrotem na środek materaca i masował sobie skroń, kiedy wróciła z kubkiem w ręku. Światło na całe szczęście nie okazało się być tak bolesne, jak przypuszczał, więc mógł w spokoju przyjrzeć się kobiecie spod lekko opuszczonych powiek. Z pewnym zawodem odnotował jasnożółtą podomkę, którą się okryła. Choć samo odzienie było dość efemeryczne, to i tak było czymś.
- Dzień dobry – chrypnął, podnosząc się do siadu. Boleśnie suchy język nieco plątał mu się w ustach. Kiwnął głową w podzięce, odbierając kubek i uśmiechnął się szeroko, jeszcze nim pociągnął pierwszy łyk. Ułożył dłoń na jednej z jej odsłoniętych dzięki kurtuazji efemerycznej podomki nóg i pogładził ją delikatnie. – Obawiam się, że z panienką w pobliżu mógłbym wypracować ogromne problemy w odnajdywaniu chęci do wstania z łóżka... – z każdym kolejnym słowem jego głos wracał powoli do normy, choć pozostawał nieco niższy, niż wczoraj – …więc pan wstanie. Niestety czasem musi.

Pociągnął duży łyk z kubka. Kwaśny sok wykrzywił na chwilę twarz Biriana, ale prędko przyniósł potrzebne mu orzeźwienie. Nie omieszkał się więc dopić reszty praktycznie jednym duszkiem. Wszystko, byle zalać czymś tą pustynię w ustach. Yunana wyglądała zadziwiająco dobrze, ale, z drugiej strony, nie potrafił sobie przypomnieć, by choć przez chwilę była wczoraj jakoś szczególnie pijana. On zaś… Cóż. Z Shiranem i Maver niewątpliwie narzucili sobie dość szybkie tempo, a gdy jeszcze zleciało się do nich chętne opowieści towarzystwo, pilnujące, by kufel Biriana nawet przez sekundę nie zostawał pusty, to nie wypadało przestać. Kto wie, może gdyby nie dostał w mordę od tamtego muzyka, to w ogóle nie wytrzeźwiałby na tyle, by udać się do sauny?
Urok wyspiarki nie uleciał, przegnany bolesnymi oparami trzeźwości. Teraz, w bezkompromisowych promieniach słońca wyglądała równie oszałamiająco, jak wczoraj, co zapewne widziała w jego spojrzeniu.
Z ich dwojga, to on znajdował się w tym starciu na przegranej pozycji. Przekrwione oczy, zdarty głos, wciąż nieco zbolały wyraz twarzy, gdy tylko padło na nią zbyt dużo światła... Płacił cenę za wczorajszą zabawę. Bynajmniej się tym jednak nie przejmował. Uniósł lekko brew.
- Och, Bogowie, o niczym innym nie marzę – mruknął, a nieco dwuznaczny uśmieszek wykwitł mu na ustach. Zmarszczył jednak czoło, słysząc o losie swojej koszuli. Był tak pijany, gdy szli do lecznicy, że nawet nie pamiętał, czy przebrał się po tym, jak skopał go jej dawny kochaś. Znając siebie; powinien, ale czy to zrobił? – Czy ta hojna propozycja, to już ta mała ekspozycja, którą mi wczoraj proponowałaś? Łapię za słowo, łapię i nie puszczę – uśmiechnął się szeroko, gramoląc się na krawędź łóżka. Opuścił nogi na podłogę i z pustym kubkiem w ręku przeciągnął się solidnie, aż mu kości postrzelały. – Dziękuję – dodał jeszcze, nim wstał i klasnął w dłonie, jakby chciał odgonić od siebie resztki ospałości. Nowy dzień nie będzie wszak czekał na niego w nieskończoność.
Niezainteresowane spojrzenie barda padło na jego zmięte spodnie, walające się po podłodze.
- Powinienem coś na siebie wciągnąć i udawać przyzwoitego?
Obrazek

Część mieszkalna

25
POST BARDA
Na dobrze już znajomy, dwuznaczny uśmieszek barda, Yunana odpowiedziała tym samym. Pochyliła się nad nim, pachnąca cytrusami, które musiała przed chwilą kroić i być może też podjadać, przez chwilę znajdując się wystarczająco blisko, by to poczuł.
- Mówię o szyciu - odpowiedziała i wyprostowała się z powrotem, jeśli tylko spróbował ją złapać. - Na ten drugi kunszt musisz sobie bardziej zasłużyć, niż tylko się obudzić. Ty też mi coś obiecałeś.
Niezainteresowane spojrzenie Biriana padło na spodnie, podczas gdy całkiem zaciekawiony wzrok wyspiarki lustrował jego ciało, gdy wstał. Przez chwilę jeszcze nie ruszała się, siedząc sobie na brzegu łóżka, podparta na jednej dłoni, ale w końcu westchnęła cicho i podniosła się, odgarniając włosy z twarzy.
- Tak. Idealny rozkład osady, tak starannie stworzony przez wykwalifikowanych planistów, nie brał pod uwagę tego, że domy wylądują okno w okno. Pani Alarica jest bardzo miła, nie chciałabym jej przerazić - pochyliła się i podała bardowi spodnie. - Po lewej jest pokój kąpielowy. Możesz z niego skorzystać.
Gdy Dandre doprowadził się do stanu względnie przyzwoitego i opuścił sypialnię, znalazł się w pomieszczeniu, które zaskoczyło go swoją wielkością. To nie był korytarz, tylko duży pokój, w którym Yunana zapewne spędzała większość wolnego czasu. Odchodziło od niego czworo drzwi: jedne na parter, drugie do wspomnianego pokoju kąpielowego, trzecie najpewniej do kuchni i ostatnie tam, skąd mężczyzna właśnie wychodził. Na dużym stole stało już jakieś śniadanie, z daleka wyglądające, jak bliżej nieokreślony wytrawny placek, na niedużym fotelu leżała jakaś rozpoczęta, nieduża książka, a kilka innych niskich mebli skrywało tajemniczą póki co zawartość. Uchylone okno po drugiej stronie faktycznie wychodziło wprost na zamknięte jeszcze okiennice sąsiadów. Było tu zwyczajnie, ale ładnie, na tyle, na ile dało się osiągnąć ten efekt w tak dzikim miejscu, jakim wciąż była Ina'Kattok.
- Zobacz - kobieta podniosła w górę rozprostowaną koszulę, którą poznawał, a na której wyraźnie odciśnięte były ślady butów. Nie był to skutek bójki z Torberosem, tylko ktoś ewidentnie po prostu po niej przeszedł. - Tutaj masz inne.
Odłożyła tę brudną i wręczyła Birianowi trzy koszule do wyboru. Były wyraźnie nowe i nieużywane, choć żart o innych mężczyznach, zostawiających ubrania w jej domu, sam cisnął się na usta. Pierwsza była zwykła, biała i sznurowana u góry, druga, granatowa, miała szerokie rękawy z długimi, haftowanymi mankietami, a trzecia tych rękawów nie posiadała wcale, będąc chyba najlepszym wyborem w kontekście tutejszej pogody. Miała jednak kolor zgaszonego pomarańczu, który nie należał dotychczas do jego zwyczajowej kolorystyki.
Choć na zewnątrz słychać było już rozmowy, śmiechy i pokrzykiwania, Yunana nie pospieszała mężczyzny, dając mu tyle czasu, ile potrzebował. Sama opadła na swój fotel i tam też ją zastał, gdy wyszedł, po orzeźwieniu się nieco chłodną wodą. Podniosła wzrok znad książki, by przesunąć spojrzeniem po jego sylwetce, która, trzeba było przyznać, jak na barda prezentowała się wyjątkowo imponująco. Gdy Dandre zasiadł do stołu, ona przeniosła się do niego i nałożyła mu na talerz kawałek podgrzanego placka z warzywami, który z pewnością nie został upieczony dziś rano, ale nie był też nieświeży - kobieta zapewne zrobiła lub kupiła go wczoraj. W międzyczasie w drugim budynku uchyliły się okiennice, a Biriana natychmiast wypatrzyły oczy chudej, na oko pięćdziesięcioletniej kobiety, która przecież musiała spełnić swój obowiązek, rozejrzeć się i zorientować, co takiego dzieje się zarówno dookoła, jak i u młodej sąsiadki. Nie uraczyła go uśmiechem, poobserwowała tylko przez chwilę chłodnym, oceniającym spojrzeniem i zniknęła za ścianą. Chyba nie była zadowolona ze swoich obserwacji.
- Już słyszę zamieszanie - zagadnęła Yunana, nakładając porcję też sobie. - Brakowało mi tego, dziś nareszcie coś się będzie dziać. Myślisz, że będziesz czuć się na siłach, żeby zagrać też coś dla szerszej publiczności? Może znów wieczorem? Jeśli zakładasz, że dziś już nie będziecie w centrum uwagi, to obawiam się, że nie mógłbyś mylić się bardziej. Nie wiem, przed kim grałeś do tej pory, ale pokuszę się o stwierdzenie, że mogłeś nigdy nie mieć bardziej przychylnej publiczności, niż tutaj.
Obrazek

Część mieszkalna

26
POST POSTACI
Dandre
Bard zmrużył lekko oczy, kiedy kobieta nachyliła się w jego stronę. Pachniała cytrusami, a sama namiastka jej bliskości wystarczyła, by zapragnął sięgnąć ku niej, porwać ją jeszcze na chwilę. Miast tego uśmiechnął się niewinnie.
- Ależ oczywiście, jak mógłbym śmieć sugerować cokolwiek innego? – zapytał, przeglądając się w jej ciemnych oczach. Uśmiech barda rozszerzył się nieznacznie i stracił odrobinę tej niewinności, kiedy Yunana kontynuowała swą wypowiedź. – Pamiętam, i obietnicy dotrzymam… Jednak dopiero po tym, jak jaśnie pani zapozna mnie ze swoją sztuką. Nie wiem, czy wczoraj miałaś na myśli te koszule, czy coś jeszcze innego, ale nie kłamałem, kiedy mówiłem, że chętnie zobaczę, cóż za kurioza wychodzą spod twoich zręcznych palców.
Wstał, klasnął i na tym jakoś jego pęd do spotkania z nowym dniem na razie się zakończył. Czuł na sobie jej wzrok, więc nie garbił się pod ciężarem poranka. Podrapał się po głowie i przeczesał niedbale włosy.
- Lubię się zachwycać – dodał z delikatnym, szczerym uśmiechem. Zerknął na nią, gdy wstała z łóżka, po czym wygiął usta w małą, smutną podkówkę.
- Winszuję więc odwagi. Nie wiedziałem, że jestem taki straszny – mruknął, jakby smętnie, wodząc jednocześnie wzrokiem za Yunaną, która pochyliła się nad jego spodniami i podała mu je do ręki. Podziękował jej skinieniem głowy. – Trochę bawi mnie, że ten irytujący, miejski ścisk wcisnął się jakoś nawet tutaj, w tak świeże miejsce. No ale cóż… – mówił, nieśpiesznie wciągając na siebie spodnie. W końcu wydął lekko usta, ograniczając swój dalszy komentarz do tego jednego grymasu. Raz jeszcze przejechał ręką po wciąż pogrożonej we względnym chaosie czuprynie, po czym wyszedł z sypialni.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, któremu wczoraj nie zdołał poświęcić nawet odrobiny uwagi, kompletnie zgubiony w ciemności nocy i cieple uścisku wyspiarki. Z jakiegoś powodu zaskoczyła go lekko obecność książki, leżącej spokojnie na fotelu. Bynajmniej nie była to tania rozrywka, a obecność jakiejkolwiek literatury w domu na krańcu świata ogrzewała jego czułe na takie nuty serce. Dzikość i egzotyka Kattok niknęła z lekka, przyćmiona tym jednym, małym przedmiotem. Pytanie kłębiło się gdzieś na końcu jego języka, ale Yunana odciągnęła na chwilę jego uwagę.
- No co za jełop – burknął, ze zmarszczonym czołem przyglądając się swojej biednej, podeptanej koszuli. Przynajmniej nie była podarta… - Wezmę ją… później do lecznicy i wypiorę w wolnej chwili. Na razie gdzieś ją rzuć. Będę miał pretekst do wizyty – puścił jej oczko.

Wziął od kobiety koszule i poświęcił dobrą chwilę na rozważania nad swą dzisiejszą kreacją. Doszedł do wniosku, że skoro planował, choćby i na poły poważnie, szarpnąć się na wielce ekstrawagancki, krzykliwy, okraszony piórami i Bogowie wiedzą czym jeszcze, strój, to należało już teraz powoli skłaniać się w tę stronę. W Keronie odziewał się zwykle w czerń i złoto, które tutaj spiekłyby go na skwarkę. Nie był najbardziej kolorowym z artystów.
Należało więc to zmienić! Zerknął jeno tęsknie w stronę haftowanych, granatowych mankietów, po czym porwał pomarańczową koszulę bez rękawów. Resztę oddał Yunanie, albo położył w miejscu, które uznał za stosowne.
Dość szybko doprowadził się później do porządku, nie raz i nie dwa chluszcząc sobie zimną dłonią w twarz i podszczypując lekko skórę pod nieco podkrążonymi oczami. Wyczyścił się, na ile mógł, doprowadził fryzurę do odpowiedniego stanu i, odziany w nową, odsłaniającą jego nieco zbyt muskularne jak na muzyka ramiona, kreację, wrócił do wyspiarki w saloniku.
- Będę musiał się do tego przyzwyczaić – stwierdził, machając ramionami, jakby zaskoczony daną mu nagle swobodą ruchów. Poczuł na sobie jej zainteresowany wzrok i postanowił przyjąć jakąś idiotyczną, ‘bohaterską’ pozę, w której wytrwał jeno parę chwil, nim zatrząsnął się ze śmiechu i ruszył w stronę stołu.
- Co czytałaś? – zagadnął, jednocześnie szerokim uśmiechem i kiwnięciem głowy dziękując za śniadanie, które mu zaoferowała. Kątem oka dostrzegł ruch za oknem, więc podążył za nim spojrzeniem. W budynku naprzeciw uchyliły się okiennice, a w oknie pojawiła się chuda, starsza kobieta. Czujny wzrok somsiadki napotkał obcy element. Mógł tylko gdybać, jak częsty był dla niej widok obcych mężczyzn w mieszkaniu krawcowej. Birian zmrużył oczy, gotów na kolejny pojedynek. Kot, czy baba w oknie, co za różnica? Jej chłodne, analityczne spojrzenie sprawiało, że czuł się nieco nieswojo, więc przeszedł do kontrataku. Wystawił język, dzielnie niewzruszony jej niezadowoleniem.


Prawda, wasza Ina budzi się do życia – pokiwał głową, sięgając po jedzenie. Kulturalnie skubnął kawałek ciasta, wsłuchując się w odgłosy ulicy. Prawdopodobnie były to ostatnie dźwięki, których spodziewałby się po Kattok. – Czerp więc z tego pełnymi garściami, jak zapowiadałaś, i niczego sobie nie żałuj. Wciąż nie mogę pojąć, jak wiele nas ominęło. To miejsce wydaje się być kompletnie nie na miejscu, jak jakiś przedziwny… Choć niezmiernie przyjemny sen – uśmiechnął się lekko, biorąc w międzyczasie kolejny kęs ciasta. Na pytanie o występ uniósł na kobietę spojrzenie, a wraz z nim jedną brew. – Och, proszę mi nie ubliżać powątpiewaniem w me siły. Oczywiście! Odrobina wina i będę jak nowy. Głosu sobie do cna nie zdarłem, dłonie rozgrzeję… Będzie dobrze. Nowej publice należy się odpowiednio zaprezentować i to też zamierzam zrobić – uśmiechnął się, choć prawda była taka, że w tej chwili nawet nie wiedział, co mógłby zaśpiewać. Aczkolwiek ospały mózg barda powoli się budził i gdzieś na granicy świadomości szukał pieśni, które mogłyby pochwycić wyspiarzy za serca.
- Nie przeszkadza mi odrobina atencji – wydął leciutko usta, unosząc na nią dziwnie rozbawione spojrzenie. Po ostatnim zdaniu Yunany zamilkł na chwilę. Wzrok poety zsunął się powoli z jej twarzy i wbił w na wpół zjedzony kawałek ciasta, którym go uraczyła. Wydawał się nad czymś dumać.
- Grałem kiedyś… Niedawno, a jednak w tak przerażająco innym świecie… – zamilkł raz jeszcze, marszcząc lekko czoło, jakby zdziwiony i oburzony myślą, bądź wspomnieniem, które nagle pochwyciło jego uwagę. – Grałem w Ujściu, w dzień po tym, jak wycofała się zeń ta zielona zaraza – wyglądał, jakby miał splunąć na podłogę. Jego młoda twarz wykrzywiła się w wyrazie najszczerszej, głębokiej pogardy. Nie sądził, by krawcowa z Archipelagu wiedziała, co działo się na krańcu Keronu, ale słowa same cisnęły mu się na usta. – Miasto było miesiącami pod okupacją południowców. Nie potrafiłabyś sobie nawet wyobrazić, a ja, choć próbowałem nie raz, nie jestem w stanie znaleźć słów, by opisać cierpienie jego mieszkańców. Z Lwią Lilią, twarzą i głosem ruchu oporu, graliśmy na szafocie, na którym miała zostać stracona miesiące wcześniej. Była w tym jakaś przewrotna ironia.
Jeden z miejskich rynków wypełnił się tłumem ludzkich cieni, dla których wcześniej tak dużo robiliśmy. Pamiętam te brudne, wychudzone twarze. Pamiętam łachmany, wiszące na ich ciałach. Śpiewaliśmy pieśni o nadziei. O lepszym jutrze, na które tak bardzo zasługiwali
– wyprostował się na krześle i uśmiechnął lekko, ale w jego oczach skrywała się przerażająca pustka, która zdawała się wykradać im wszelki kolor.
- I nigdy wcześniej nie widziałem, by pieśń odbijała się od tak przejmującej ciszy. Kochali ją. Kochali nas. Ale nie wierzyli w ani jedno słowo.


Bard siedział wyprostowany, a jednak dziwnie mały, jakby fizycznie zapadł się w sobie, stał się jednym z cieni, o których opowiadał.
- Miło… Miło będzie zagrać tutaj. Wierzę, że tym razem nie utonę w ciszy. – uśmiechnął się, po czym wepchnął sobie do ust wręcz karykaturalnie duży kawałek ciasta.
Obrazek

Część mieszkalna

27
POST BARDA
- Wielkie plany co do małej osady. Syndykat wszystko zaplanował na wiele lat w przód, tak sądzę. W tym rozbudowę Iny do wielkiego miasta. Z tego, co wiem, dzięki kopalni, którą znaleźliście, inwestycja dobrze im się zwraca. Czemu więc nie upchnąć tu tylu domów, ile tylko się zmieści? - Yunana wzruszyła ramionami. - Mogliby tylko pomyśleć o tym, żeby nie budować ich okno w okno, ale cóż. Okiennice można przecież zamknąć, czy powiesić zasłony, to nie problem.
Kiedy później Dandre wyprężył się przed nią efektownie, kobieta roześmiała się, nie próbując nawet ukrywać rozbawienia. Ale mimo jego wygłupów, wyglądała na zadowoloną z tego, którą koszulę wybrał. Wzrok jej migdałowych oczu raz po raz uciekał do jego odsłoniętych ramion i tego, jak dobrze skrojona tkanina układała się na jego klatce piersiowej. Na pewno wynikało to wyłącznie z zadowolenia z dobrze wykonanej pracy, prawda?
- Refleksje o życiu i ludzkiej naturze, Sartin Milenius - przeczytała Yunana z okładki, odkładając książkę za sobą, gdy wstawała.
Nie była to literatura Birianowi obca, choć nie nazwałby jej też niczym wysokich lotów. Ot, zbiór poezji jednego z nieco nawiedzonych, kerońskich twórców, w którym niektórzy doszukiwali się wielkich idei, podczas gdy inni nie brali go nawet na poważnie. Skąd wyspiarka wzięła tę lekturę i dlaczego wybrała akurat ją, tego Dandre nie wiedział, choć gdyby spytał, zapewne otrzymałby odpowiedź. Yunana nie wydawała się osobą, która miała szczególnie dużo do ukrycia, zresztą czytała dość otwarcie.
Znów zobaczył błysk rozbawienia w jej oczach, kiedy wdał się w potyczkę na spojrzenia z uprzejmą starszą panią, ale nie skomentowała tego, może dla zachowania dobrych kontaktów sąsiedzkich udając, że niczego nie zauważyła. Dużo łatwiej później będzie jej powiedzieć "tak? Och, przepraszam za niego", niż tłumaczyć się teraz, rozpoczynając zupełnie wszystkim zbędną dyskusję z samego rana.
Jadła powoli, słuchając jego obietnic dotyczących potencjalnych występów i nie musiała nic mówić, by wiedział, że całkowicie mu wierzy. Całkiem możliwe, że to jego wczorajsze wystąpienie w Złym Kocie doprowadziło ostatecznie do tego, że siedzieli tu teraz razem, po upojnej wspólnej nocy. W końcu śpiewał dla niej i to tą pieśnią dosięgnął w niej tego, czego przedtem tylko drapał powierzchnię, wierzyła więc, że ma do czynienia z artystą, któremu niestraszne nowe tłumy i nieplanowane koncerty.
A później znieruchomiała, przyglądając mu się w milczeniu, gdy opowiadał o innym miejscu i innych czasach. Oczywiście, że ktoś taki, jak Yunana, kto wychował się na oderwanym od konfliktów kontynentu Archipelagu, nie potrafił wyobrazić sobie nawet tego, o czym mówił, a co dopiero wiedzieć i rozumieć, co działo się wtedy w Ujściu. Nie musiała już pytać, dlaczego postanowił wsiąść na statek i popłynąć na drugi koniec świata. Nie zamierzała tego robić. Gdy Dandre na chwilę zamilkł, palce kobiety przesunęły się delikatnie w górę jego przedramienia i zacisnęły na nim lekko w kojącym geście.
- Nie utoniesz w ciszy - potwierdziła, a choć starała się tego po sobie nie pokazać, wyczuł niepewność w jej głosie. Niepewność, która nie wynikała z braku wiary w swojej własne słowa, a z nagłej powagi i mroku, jaki wypełnił oczy barda. - Tutaj nie ma wojen i najeźdźców, a wielkie wydarzenia i wielkie czyny masz już za sobą.
Uśmiechnęła się do niego, przekrzywiając lekko głowę.
- Chociaż podejrzewam, że jak tylko zechcesz, to znajdziesz okazję do kolejnych.
Musiała zdawać sobie z niezdarności swoich prób wyrwania Biriana z tego bolesnego wspomnienia. W gruncie rzeczy go nie znała, nie miała pojęcia, co na niego zadziała, a co nie. W tym przypadku też użycie swoich wdzięków do odwrócenia jego uwagi wydawało się dziwnie nie na miejscu.
- Wiem, że wczoraj narzekałam trochę na Inę, ale poza wszystkimi wadami, jakie może mieć życie w takim miejscu, ma też wiele zalet. Dźwięki, zapachy, mieszkańcy jeszcze pełni zaangażowania i motywacji do działania... do tego specyficzna społeczność, jaka się tu wytworzyła, gdzie każdy każdego zna. I życie na skraju dzikiej przyrody, to też ma swój niepowtarzalny urok. W Porcie Erola nigdy nie doświadczyłabym czegoś takiego. Więc może... może ten skrawek innego świata pozwoli ci oczyścić umysł i na jakiś czas zapomnieć o tym, jak bardzo źle może być gdzieś indziej. Myślę, że nie będziesz żałował, jak zanurzysz się w tu i teraz. Zawsze mogę ci w tym pomóc, gdybyś tylko chciał - podparła brodę na drugiej dłoni. - Na tyle, na ile będę w stanie.
Obrazek

Część mieszkalna

28
POST POSTACI
Dandre
Birian uśmiechnął się krzywo na wspomnienie kopalni, którą ‘znaleźli’ wraz z resztą. Pamiętał, jak zmęczeni byli, gdy do niej dotarli, już po starciu z kamienną bestyją, które dzięki niesamowitemu zrządzeniu opatrzności nie skończyło się ich paskudną śmiercią. Syndykat zawdzięczał im jeszcze więcej, niż bard zdawał sobie z tego sprawę. Zresztą, do teraz nie miał nawet czasu na podobne przemyślenia.
- Nie lubię takiego ścisku. Zamienia własne cztery ściany w klatkę – stwierdził, wzruszeniem ramion rozprawiając się z okiennicami i zasłonami. – Z drugiej strony, co ja tam wiem o własnych czterech ścianach? Odkąd opuściłem Akademię nigdzie nie zagrzałem na dłużej miejsca. Może właśnie ten pęd jest moją prawdziwą klatką – pełen głębokich przemyśleń bard zatrzymał się na moment, by, jak na wielkiego filozofa przystało, wyprężyć się efektownie przed swoją rozmówczynią.
Śmiejąc się, ruszył z powrotem do stołu, niezmiernie zadowolony ze spojrzeń, którymi raczyła go kobieta. Karmiła jego próżność w bardzo satysfakcjonujący sposób. Usiadł przy stole, po czym uniósł brew, słysząc nazwisko autora czytanej przez Yunanę książki.
- Bogowie, gdyby poezyje Mileniusa były choć w połowie tak interesujące, jak jego domniemany życiorys, to pewnie nie czytałbym niczego innego – uśmiechnął się krzywo. Gdyby choć połowa z tego, co mówi się na temat życia Sartina, wydarzyła się naprawdę, to po poecie nie zostałaby nawet kupka popiołów, a Zakon zadbałby o to, by jego dzieła przepadły wraz z nim.
Według Biriana, najgłębszą myślą, jaka mogłaby wyjść spod pióra mężczyzny, byłaby refleksja na temat ćwierci flaszki.
Przemawiają do ciebie refleksje satyra? – zapytał, śmiejąc się cicho. – Skąd w ogóle u ciebie rozprawa, no… Tomik kerońskiego poety? – pytanie, czemu akurat nie był to jego tomik na razie sobie darował.


Zadziwiające, jak szybko potrafił zmienić się nastrój muzyka. Pozornie niczym niesprowokowany, umysł barda odbił się od sielanki ostatniego dnia, sielanki, która wciąż przecież trwała, i zanurkował w odmętach skrywającego się w nim mroku. Jedno niewinne zdanie Yunany zaprowadziło go nagle gdzieś, gdzie bardzo nie chciał się znaleźć. A jednak, miast spróbować stłumić to uczucie, jak zwykle, gdy zdawało się przebijać przez pęknięcia w jego mentalnym murze, zaczął mówić. Czuł, że jedynym sposobem, by uwolnić się od tych obrazów, było ich wyartykułowanie. Próbował to robić, próbował pisać swoje magnum opus, oddać należną cześć bohaterom oblężonego miasta, a jednak wtedy właśnie jego umysł milczał, jakby robił mu na złość.
Mówił o Ujściu, bo musiał to z siebie w końcu wyrzucić, okruch po okruchu. Zdarzało mu się to już wcześniej, choć w chwilach, jak przypuszczał, bardziej ku temu stosownych. Na kontynencie.
Teraz poddał się prądowi, topiąc Yunanę w beznadziei, której nigdy nie dane było jej poznać. W beznadziei, której, o co mógłby się szczerze modlić, gdyby tylko miał do kogo, nigdy nie pozna.
W milczeniu przeżywał ciasto. Lekki dotyk jej palców na ramieniu koił go lekko, ale był jeno kroplą w morzu, które go właśnie porwało. Czuł niepewność w jej głosie, więc postarał się wziąć w garść i uśmiechnąć, choć jego ciało zdawało się wręcz zapadać w sobie, jakby smutek miął go na jej oczach.
- Wiem – rzekł, kiwając głową. W cichym głosie Biriana faktycznie wybrzmiewała pewność siebie, jego nieposkromiona buta. Choć zdawało się to niemożliwym, rozluźnił się nieco, słysząc jej kolejne słowa.
- Tak… Tak, chyba masz rację – niósł na nią wzrok, wciąż pozbawiony tej charakterystycznej dla niego iskry – A jednak czasem łapię się na tym, że boję się, że to nie ja szukam… Cholera wie czego. Wrażeń? Przygody? Czasem wydaje mi się, że im bardziej chcę odpocząć, tym dosadniej świat zwala mi się na łeb – opuścił wzrok na stół.
Przecież wiedział, że sam wpakował się do Ujścia. Wepchnął się w jego paskudny uścisk swoją własną brawurą, okrytą płaszczem dobrych intencji i wielkich idei. Sam wciskał się wszędzie tam, gdzie barda być nie powinno, szukając okazji do pomachania mieczem, jakby miało to być zwykłą zabawą. W rzadkich chwilach refleksji łapał się na tym, że kompletnie się nie rozumiał. Chciał odpocząć, a jednak wizja przystanięcia na chwilę, by zaczerpnąć oddech, również go przerażała. Musiał być w ciągłym ruchu, inaczej wiądł. Wydawało mu się, że nie znał niczego pomiędzy, choć chyba na chwilę pochwycił to przed laty ze Svenią. I uciekł. Najdalej, jak mógł.
Uśmiechnął się lekko, a w jego oku na chwilę znów coś psotnie błysnęło.
- Znajdę.


Oparł łokieć na stole i wsparł policzek na swojej dłoni. Patrzył na Yunanę spod półprzymkniętych powiek.
- Oj ma, niewątpliwie. Jedna z nich zdążyła mnie już porwać – mruknął. Flirt zdawał się być dla niego czynnością tak naturalną, jak oddychanie. Nawet teraz, gdy wciąż zginał kark pod ciężarem zalewających go wspomnień. Z każdym kolejnym słowem wyspiarki, obraz oblężonego miasta zdawał się blaknąć. Smród kału i śmierci ustępował zapachowi cytrusów i morskiej bryzy. Szczęk stali i trupia cisza przechodziły płynnie w zwyczajny poranny zgiełk osady. Ina’Kattok zdawała się być dobrym miejscem, by spróbować zapomnieć.
Na razie jednak zapomniał jeno języka w gębie. Nie oczekiwał od Yunany, by dźgnęła go patykiem i kazała iść być smutnym gdzie indziej, a jednak jej próby wyrwania go z tego paskudnego miejsca, do którego się na chwilę stoczył, rozczuliły go bardziej, niż mógłby przypuszczać. Nie wydawało mu się, by zasługiwał na taką życzliwość od obcej.
- Dziękuję. – uśmiechnął się szczerze i ciepło, unosząc swoją wolną dłoń do ramienia, i zaciskając ją na kobiecych palcach. – Potrzebuję tego bardziej, niż myślałem. Och, niech porwie mnie wasze święto, niech w nim nawet utonę. – mruknął, prostując się na krześle.
- Ale zapomnieć nie mogę.
Obrazek

Część mieszkalna

29
POST BARDA
- Jestem zaznajomiona głównie z literaturą twórców Archipelagu, ale chciałam też poznać coś z waszych stron. Z kontynentu. Aias polecił mi jego i poniekąd potrafię zrozumieć, dlaczego. Są podobnie... skłonni do egzaltacji, choć mam wrażenie, że Aias technicznie nie dorasta mu do pięt. Niektóre wiersze do mnie trafiają - Yunana zerknęła przez ramię na porzuconą na fotelu książkę. - Nie znam jego życiorysu, niestety, ale chętnie poznam.
Później, gdy Dandre z chwili na chwilę coraz bardziej zapadał się w sobie, ciepłemu uśmiechowi Yunany też zaczynało brakować przekonania. Starała się mu pomóc, wyciągnąć go z beznadziei, w jaką przez jakieś jej niefortunne słowo wpadł, ale kompletnie nie miała pojęcia, jak to zrobić. Nie znali się przecież, byli dwójką obcych ludzi, którzy poznali się wczoraj i przypadkiem wylądowali ze sobą w łóżku. Może gdzieś za jej uniesionymi kącikami ust krył się żal, że Birian jednak nie zebrał się rano i nie uciekł, dopóki spała, żeby nie musiała teraz radzić sobie z jego załamaniem, a może wręcz przeciwnie, była osobą pełną empatii i jedyny dyskomfort, jaki czuła, wynikał z jej bezradności. Dandre tego nie wiedział. Bogini, w jaką wierzyła i jaka kierowała podejmowanymi przez nią decyzjami, nie mogła jej pomóc w chwili takiej, jak ta, nawet jeśli faktycznie obdarowała ją odłamkiem swojej boskości. To były problemy boleśnie ludzkie.
- Na pewno świat nie zwali ci się na głowę dzisiaj, ani jutro - powiedziała w końcu. - Ani tak długo, jak zostaniesz w Inie. Możesz co najwyżej umrzeć z nudów, ale brzmi to jak nie najgorsza śmierć. Chociaż są lepsze, Paria o tym śpiewa. Biały, słodki łabędź śpiewa, umierając - zacytowała, tym razem nie decydując się dołączyć do tych słów melodii, być może przekonana, że byłby to gwałt na sztuce. Śpiewanie dzieł Torberosa z jakiegoś powodu było mniejszym grzechem. - Gdy on kona w smutku, ja ginę szczęśliwa. Jeśli w śmierci tylko tyle jest bólu, mogłabym umierać tysiące razy. Niektórzy na Archipelagu lubią nazywać ekstazę uniesienia małą śmiercią. Może właśnie dlatego, że zabiera nas na te kilka chwil do bram raju. Słyszałeś kiedyś Parię?
Rozpaczliwie usiłowała zmienić temat, na taki, który barda mógłby zainteresować, albo przynajmniej odegnać nieprzyjemne wspomnienia i ponownie przywołać do jego spojrzenia ten blask, który sprawił, że bez wahania zatonęła w jego objęciach. Z drugiej strony, blask mógł wynikać z wypitego wina. W przeciwieństwie do niej, dziś Dandre z wielu powodów był cieniem wczorajszego siebie.
- Jesteś... rozpoznawalnym artystą w Keronie? - zagadnęła, z powrotem zabierając się za swoje śniadanie. - Z takim talentem zdziwiłabym się, gdybyś nie był, ale różnie czasem prowadzą ścieżki życia. Może to twoje tomiki poezji powinnam mieć na półce? Wydałeś coś, czy głównie... koncertowałeś? - spytała, tym samym zahaczając o kwestię, której on sam ostatecznie nie poruszył.
Dolała mu kwaśnego napoju i dołożyła kolejną porcję placka, jeśli wciąż był głodny - i jeśli jego żołądek przyjmował pożywienie tak, jak powinien.
- Wiem, że to pewnie żadne porównanie, bo mimo twoich bardzo miłych słów, niewielu chętnych jest nazywać to, co robię sztuką, ale ja... ja w Porcie Erola tworzyłam tylko pod nazwiskiem swojej mistrzyni. Moje projekty też wychodziły pod jej nazwiskiem. Donatella to, Donatella tamto. Prędzej by sobie powyrywała wszystkie włosy z głowy, niż publicznie przyznała do tego, że sprzedaje moje kreacje jako własne, argumentując to tym, że wciąż się uczę - zamilkła na moment, pewnie zdając sobie sprawę, że w kontekście doświadczeń barda jej dotychczasowe problemy nie mogłyby być bardziej błahe. Ale skoro już zaczęła, to kontynuowała, choć z mniejszym przekonaniem. - Teraz, jak tak sobie przypominam, to mam jedną, niedokończoną. Zabrałam ją wypływając z Eroli, gdy zorientowałam się, że Donatella ją kopiuje, haft po hafcie. Teraz nie ma z czego zerżnąć projektu, więc mam nadzieję, że nie dokończyła jej nigdy.
Znów zjadła kawałek placka, nie podnosząc wzroku znad talerza.
- Nie ruszałam jej od tamtej pory. Nie miałam po co, nie miałam dla kogo... nie miałam motywacji. Ale myślę, że... że mogłaby ci się spodobać. To znaczy, nie dla ciebie. To damska suknia. Chyba, że lubisz takie? - uśmiechnęła się, ryzykując ostrożnym żartem.
Obrazek

Część mieszkalna

30
POST POSTACI
Sadre
Birian wyszczerzył się, słysząc porównanie kerońskiego poety do Aiasa.
- Teraz to jeszcze zabawniejsze! Gdyby Aias wpadł gdzieś na Mileniusa, zapewne zaraz zapragnąłby zasunąć mu w zęby. Poetą jest… wprawnym, nie mogę odmówić mu kunsztu, ale, jeśli dowierzać temu, co o nim mówią, niewielu z nas żyje w takim dysonansie między tym, co czynimy, a tym, o czym piszemy. Kreuje się na wielkiego myśliciela, przejętego stanem kolektywu kerońskich dusz, samemu będąc ponoć niebywałym prostakiem. No i pierdoli wciąż o przeszłości, wzdycha do tego, co było, takie to jego wielkie refleksje – wydął lekko usta i przewrócił oczami. Zaraz jednak zmarszczył lekko czoło.
- Ma w tym jednak trochę racji – przyznał niechętnie. Bard zatarł ręce, gdy Yunana wyraziła zainteresowanie życiorysem mężczyzny, który stał za czytanymi przez nią słowami. – Zaczął jak wielu poetów; wywodzi się z rodziny tak obrzydliwie bogatej, że nie nigdy nie musiał i najpewniej nie musiałby kiwnąć nawet palcem. Miast jednak chlać i żreć, jak na prawdziwego magnata przystało, czytał. Poezyje, traktaty i kroniki, wszystko, jak leci. Zachwycał się, recytował klasyków, a wszystko to nudne. Pewnego dnia ponoć opuścił rodzinną posiadłość, by ruszyć do karczmy… I zniknął. Bez śladu. Nikt nie wiedział, czy został porwany, czy zamordowany, ale żądanie okupu nigdy nie dotarło do jego rodziny. Zapadł się pod ziemię. Odnaleziono go parę lat później… W kamieniołomie, należącym do jego własnej familii. Był kompletnie otępiały, niemal jak dziecko… Wybitnie oklęte dziecko! Z jakiegoś powodu niemal kompletnie stracił zdolność mowy. Cały jego leksykon ograniczał się do różnych kurw, chujów i wariacji na temat pierdolenia – zaśmiał się cicho, choć sama idea mogła zapewne wydawać się przerażająca. Trudno było jednoznacznie powiedzieć, czy bard wierzył choć w jedno słowo opowiadanej przez siebie historii. – Nie wiadomo, co się stało, ale rana na jego głowie sugerowała wypadek. Kto wie, może jakaś cegła spadła mu na łeb, gdy szedł do karczmy? Po powrocie do domu powoli – przerwał nagle, mrużąc na chwilę oczy. Myślał.
- Właściwie to chyba już w tym kamieniołomie powoli odzyskiwał dawne zdolności. Ponoć fragmenty swych pierwszych wielkich poezyj spisywał właśnie tam, wydzierając każde słowo pazurami z odległych zakamarków swojego umysłu. Może jakąś z nich nawet miałaś okazję przeczytać! A to wszystko grudką węgla, na kawałkach szmat i skradzionym papierze. Później dom, powrót do siebie, znowu nuda, poza tym, ze pan Milenius zmienił się w chama i prostaka, którego bardziej niż do książki, ciągnęło do flachy i burdelu. Z jednej strony, zrozumiałe, z drugiej, była to ponoć spora zmiana. Jego rodzina straciła majątek, a on ruszył w świat, szukając patronów. Mówiło się, że przygarnęli go Montweisserowie, znani z… Hm. Absolutnie wszystkiego, co najgorsze. Milenius miał ubłagać jakiegoś maga, by przemienił go w satyra i spędził lata rozdziewiczając końskim kutasem chętne, a może te mniej chętne również, dzieweczki sprowadzane na dwór Montweissera.
Gdzieś w międzyczasie pisywał wiersze, ale ponoć najbardziej płodnym artystą był, gdy brakowało mu słów, by to wyrazić
– znów zaśmiał się cicho, kręcąc powoli głową.


Nie wiedział, co kryło się za jej więdnącym uśmiechem, ale nie próbował tego roztrząsać. Wiedział, że nie na to się pisała, kiedy ciągnęła go za rękę po schodach i naprędce zdzierała z niego koszulę. Kto wczoraj mógłby pomyśleć, że Birian był czymś więcej, poza ujmującym uśmiechem i potokiem miłych słów? Miast porywającego kochanka, przy stole siedział z nią zaś boleśnie doświadczony przez życie człowiek, który nie potrafił w pełni poradzić sobie z ciężarem, który nagle na niego opadł. Bohater Kattok, wyzwoliciel Ujścia, poeta tańczący z mieczem… Był tak naprawdę tylko tym; człowiekiem.
Dandre pokiwał głową z przekonaniem, które powoli rozjaśniało jego spojrzenie.
- Prawda! Och, gdzież wino, kiedy jest potrzebne? W tej chwili wzniósłbym toast za nudę. Niech koi duszę i prowadzi umysł ku sztuce – uniósł swój pusty kubeczek i ceremonialnie wlał w siebie ostatnią kropelkę soku. Birian starał się ze wszystkich sił, by zebrać się do kupy. Jego głos powoli stawał się mniej płaski, ale nadal nie był w pełni sobą.
Zacisnął usta w wąską kreskę i milczał przez chwilę, po tym, jak kobieta przytoczyła parę wersów niejakiej Parii.
- Pieśni śmierci. Wrzask, łkanie i zawodzenie. Szczęśliwi ci, którzy odchodzą w ciszy, na tyle szybko, by nie zdali sobie sprawy z tego, jak gaśnie ich światło.
- Optymistyczne spojrzenie… – wydukał w końcu. Potrząsnął głową, odganiając od siebie kolejny natłok nieprzyjemnych obrazów. – … I jest w tym niewątpliwie ziarno prawdy. W jakiej innej chwili jesteśmy bliżej obiecanej nam boskiej błogości? Obawiam się, że samej Parii nie słyszałem, choć nie wykluczam, że jej imię obiło mi się o uszy. Niewielu artystów z Archipelagu zapędza się na kerońskie dwory, a ja, szczerze mówiąc, wcale im się nie dziwię – zaśmiał się cicho. Nagle otworzył szerzej oczy i uderzył otwartą dłonią w stół.
- Pamiętam! Czyż nie pisywała satyr? Kompletnie nie dziwię się więc, że do Keronu nie zawitała. Nasza szlachta trzyma głowy tak głęboko w swoich dupach, że najpierw by się spłakali, a później kazali ją wychłostać. Niebezpieczna zabawa – cmoknął z niezadowoleniem. Sam skończył raz na pręgierzu, a jego plecy latami nosiły ślady paskudnych ran. Nie była to jednak kwestia zbyt trafnego żartu. A jednak, mimo nieprzyjemnego wspomnienia, mężczyzna odzyskiwał powoli kolory. Nawykł do tłamszenia w sobie wszystkiego, co nieprzyjemne, może lata praktyki pomagały mu i teraz, w chwili nagłego, niespodziewanego kryzysu. W głębi serca czuł, że powinien zrobić z tym coś więcej, bo kiedyś może zwyczajnie pęknąć i rozpaść się na kawałki, ale nie wiedział co, ani jak.


Dandre uniósł brew, słysząc jej kolejne pytanie. Jego usta zaraz rozciągnęły się w charakterystycznym dla niego uśmiechu.
- Skromność kazałaby mi zaprzeczyć, ale nigdy nie było mi z nią do twarzy – błysnął zębami w jeszcze szerszym uśmiechu i wyprostował się nieco na krześle. Trudno rzec, czy to dzięki pieszczeniu jego próżności kolejnymi komplementami, czy zręcznemu zepchnięciu tematu rozmowy na sztukę, ale wyraźnie wracał do siebie.
- Tak. Odkąd ukończyłem Akademię wystąpiłem chyba na każdym ważniejszym Kerońskim dworze… Poza królewskim – wydął lekko usta, wyraźnie niezadowolony ze wspomnianego faktu. – Moje poezje są fundamentem biblioteczki każdej szanującej się rodziny, a pieśni wędrują tak po dworskich salonach, jak i po karczmach. – wypiął się dumny, jak paw, ale zaraz zatrząsnął się ze śmiechu.
- Trochę łżę, oczywiście. Ale tak, niewątpliwie jestem na kontynencie rozpoznawalny. Po części przez moją twórczość, po części przez… tryb życia, jak przypuszczam. Nie na każdy dwór wpuszczą mnie z powrotem – uśmiechnął się krzywo, wspominając swoje dawne ekscesy. – Czasem zbyt chętnie sięgałem po miecz, by podeprzeć stalą pewne ideały. Nie wiem, czy dasz wiarę, ale mam też niemały talent do podżegania konfliktów.

- To przecież oczywiste, że powinnaś mieć jakiś mój tomik na swojej półce, droga pani. Nie można być miłośniczką sztuki i obyć się bez niego! – prychnął ubawiony, po czym puścił jej oczko.
- Poezye końca i początku, bądź Liryki najpiękniejsze mogłyby przypaść ci do gustu. Bardzo skromne, wiem wyszczerzył się raz jeszcze, po czym sięgnął po napój, dziękując kobiecie skinieniem głowy. Przez chwilę z zawahaniem patrzył na placek, ale w końcu skusił się na jeszcze jeden kawałek. Był dobry, a gula w gardle zniknęła, przegnana gdzieś wcześniejszym śmiechem.


A to suka – oburzył się, przeżuwając akurat kęs placka. Wyciągnął wysunięty palec wskazujący w stronę kobiety. – U nas jeno mnisi bywają zmuszani do wyrzeknięcia się własnego nazwiska, tworząc w imieniu bóstwa. Nie wyobrażam sobie, jak można tak… okradać! artystkę. – dla Biriana poruszona przez nią sprawa, bynajmniej nie wydała się błaha. Prawdę mówiąc, nie miał bladego pojęcia, jak na podobne sprawy zapatrywały się kerońskie cechy i właściwie nie zdziwiłby się, gdyby na kontynencie postępowano podobnie. Nigdy jednak o tym wcześniej nie myślał, a w tej chwili wydało mu się to nad wyraz okrutne. – Ach, gdyby jakiś dziadyga z Akademii porwał byle wierszyk spod mojego pióra i próbował mówić, że w gruncie rzeczy jest jego, to wybiłbym mu chyba zęby! – warknął.
- …I skończył na ulicy. Dobrze więc, że tak się nie stało. – pokręcił głową, nie odrywając wzroku od swojej rozmówczyni. – Pf! Dokończyć mogła, ale nawet przez chwilę nie wątpię, że w ostatecznym rozrachunku jej suknia więdłaby przy twoim dziele – stwierdził, kiwnięciem głowy przydając swoim słowom dodatkowej wagi.
Przysunął dłoń tuż obok krawędzi talerza, w który wyspiarka wbiła wzrok i zastukał paznokciami w deski stołu.
- Musisz mi pokazać! Inaczej nie wyjdę – zagroził, uśmiechając się do niej, jeśli tylko uniosła na niego wzrok. – Czy lubię? Gdyby znalazła się na tobie, to polubiłbym z pewnością. Choć obawiam się, że im piękniejszą się okaże, tym szybciej chciałbym ją z panienki zerwać. Nie wiem, czy miałbym odwagę, by spróbować się w nią wcisnąć osobiście – zaśmiał się cicho, odchylając się na krześle.
- Odpłacę się balladą. Obiecałem – stuknął w stół raz jeszcze.


Milczał przez chwilę z nieobecnym uśmiechem na ustach.
- Moim zdaniem powinnaś ją skończyć. Dla siebie. Choćby po to, by być z siebie dumną, a pewnie czasem o to trudno, gdy tonie się w tej prozie codzienności. Tyś wszak poezją… Spraw więc, by jej odrobina zawsze tu z tobą była, bardziej namacalna, niż w księgach – mruknął, mrużąc lekko oczy.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ina'Kattok”