POST POSTACI
Dindre Barian
– Nie znoszę takich śliskich szuj jak Barbano. – westchnęła Śliska Szuja, wściekle napierając gradem ognistych pstryknięć w swój puściejący powoli kubek. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie był wzorem do naśladowania, szlachetnym rycerzem bez skazy, którego słowo warte było tyle co diament. Mimo dość romantycznego podejścia do szarej codzienności, pogoni za magyją dnia powszedniego i pełnej gotowości do mityzacji co drugiego pięknego zachodu słońca, Birian nie wierzył w jako taki koncept honoru. Z pewnością nie wierzył weń na udeptanej ziemi, nie mówiąc już o polu bitwy. Starał się jednak, w miarę swoich możliwości, zachowywać tak, by nie było mu siebie samego wstyd.Dindre Barian
- Jest ze mnie dupa wołowa, nie kupiec, ale jedną rzecz tatulek wbił mi do głowy. „Umowy należy respektować, jeśli chcesz, by inni respektowali ciebie.” – podetknął sobie palec pod nos, coby przedstawić namiastkę sumiastego wąsa seniora, oraz obniżył nieco głos. – Powtórzę, rachmistrzem nie jestem, ale, na mój chłopski rozum, spłaciłaś swój dług po tysiąckroć. Winien cię wypuścić, skurdupiały skurwiel. Jeśli tego nie zrobi, niech sczeźnie w Otchłani. – hej ho, wypiję do tego.
W magiczny sposób trunek zniknął z jego kufla. Wszechświat nie lubi pustki, więc nim ktokolwiek się spostrzegł, wypełnił ją resztkami nalewki z butelki. Bardowi szumiało w uszach. Ba! Czuł nawet ten znajomy ciężar we łbie, który krzyczał wręcz, wielkimi, ornamentalnymi literami; z w o l n i j.
Był bardzo dobry w ignorowaniu tych wskazówek. Uważał, że dzięki temu właśnie stał się solidnym artystą.
– Trzymaj się więc tych wspomnień, niech nie pozwolą ci zatonąć, gdy otaczający cię mrok jeszcze zgęstnieje. Nie spisywałbym jeszcze na straty wieczornych promieni słońca, leniwie wkradających się do twej kajuty, ani nawet tych cholernych, skrzypiących drzwi… Może martwimy się na zapas? – uniósł lekko brew, ukojony uśmiechem Nellrien. Ta biedna, umęczona kobieta zasługiwała na takie chwile, zasługiwała na spokój.
- Bogowie niechaj mi będą świadkami! Prawdziwym szczęśliwcem będzie ten, o którym powiesz kiedyś tak, jak mówiłaś o źle naoliwionych zawiasach. – wyszczerzył się, nim przeszedł do przedstawiania zalet kawalera Shirana. Bawił się przy tym znakomicie, a śmiech rudowłosej ponuraczki utwierdzał go tylko w przekonaniu, że dobrze robi.
Aż się zapowietrzył, gdy półelf podzielił się swoim spostrzeżeniem o prawie przyciągania.
Chaotycznie zamachał rękoma, przejęty i oburzony do głębi.
- Mnie się obrywa, podczas gdy tu o wrakach mowa?! Gdziesz sprrawiedliwość?! – zakręcił ‘r’ niczym babka słoik na zimę. Uniósł wierzch dłoni do czoła i opadł twarzą na stół. – Ciężki jest żywot człowieka poczciwego. – wymamrotał do desek, po czym przekrzywił nieco swój odmłodzony czerep i spojrzał z dołu na ostrą twarz pani kapitan.
- Ostrzegam, że wielu pszet panią próbowało. A ja wciąż gawędzę w najlepsze! – podniósł się do pionu.
- Szajrn, kochany, sprzedaję cię najlepiej, jak mogę. – zaśmiał się jeszcze, nim wzruszył ramionami.
- Oglądam się? Odpowiedziałem damie na uśmiech; te należy cenić i basta.
Po chwili westchnął ciężko.
- Za to mi w końcu płacą. Za malowanie słowami obrazów, które ukoją skołatane nerwy, bądź poruszą zastygłe dawno serca. Dobrze jest czasem uwierzyć w baśń, moi drodzy wątpiący. Łatwiej się wtedy zasypia. – wydął usta, obrażony z lekka.
Martwił się wciąż o biedną Neelę, nie mógł zaprzeczyć, jakaś część jego persony szczerze chciała udać się do niej do lecznicy i po prostu trochę z nią pobyć, uspokoić jakoś, zapewnić, że wszystko jest w porządku. Aczkolwiek głos ten był z jakiegoś powodu zagłuszany, przechodził w biały szum, potęgowany tylko kolejnymi wychylanymi kolejkami i podchwycanymi przychylnymi spojrzeniami. Może miał w sobie dość przyzwoitości, by nie chcieć zranić młodej dziewki, którą wystarczająco los już umęczył, a może właśnie wypłukiwał z siebie jej resztki, gotów zgubić się gdzieś na parę godzin z jedną z chętnych na zabawy panien.
Bard syknął, dziabnięty w palec przez kruczy pomiot. Znalazł się moralista! Patrzcie go, puszy się taki jak paw, mówi kimże to nie jest, a jednocześnie łasi się do pieszczot jak szczenię.
- Chuja mi poszarpiesz, mały paskudzie. – poeta taktownie rozładował napiętą sytuację, masując obolałą skórę. Nie raz myślał, że jego niekonfliktowa natura jest prawdziwym błogosławieństwem. Strach pomyśleć, jak potoczyłyby się koleje jego życia, gdyby nie potrafił trzymać języka za zębami i zachowywał się jak zwykły gbur i awanturnik z pierwszej lepszej karczmy, a nie światowy poeta i muzyk.
- Pan Szir spewnościąwpewnych sprawach jest konsekwentny do b ó l u.
Podrapał się po czole, mrugnął ze dwa razy i nagle zrobiło się poważnie.
Bu, magiczne pierdolenie. Za każdą magyję po kolejce. Chlup!
- Cusz, ja magiczny, wbrew pewnyyym doniesieniom, nie jestem ni w ząb. Ba! Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że jestem mniej magiczny od kamienia, leżącego przy trakcie. Tak długo, jak magiczny zbiornik magii na czarodziejski kontrakt… trzy kolejki… nie trzaśnie mi czymś w pysk, to w poszukiwaniach na wiele się nie zdam. Ale nie palmy miasta, co? No nie palmy, nie palmy, przecież on nie wie, że my wiemy, że on nie wie, co my wiemy, żal tego nie wykorzystać. – schował twarz w dłoniach, wypuszczając powietrze gdzieś między palcami.
- Strawy! – zawołał.
Chybocąc się lekko na stołku, szturchnął Shirana w bok. Całkiem mocno, tak żeby poczuł odpowiedni dyskomfort.
- Szrn, ale ty jesteś smutas. Tole ruję melancholijne serca zawieruchy, ale głupoty nie dzierżę. Więc nie pierdol mi tu takich dyrdymałów, bo nikt nie zamierza w nie uwierzyć. – uderzył lekko w stół.
- Właśnie zaproponowałeś rozwiązanie nierozwiązywalnego problemu. To się ceni.