Karczma "Zły kot"

61
POST POSTACI
Dandre
Birian na chwilę utonął w myślach. Choć na śmierć zanudzały go kamienne wywody Sebalfa, to pewnie byłby w stanie poświęcić mu trochę więcej uwagi, albo dalej przekomarzać się z Aremani, ale ostatecznie uległ czemuś zupełnie innemu. Podczas buńczucznych przechwałek w karczmie rzucił wszak, że w przeciwieństwie do tutejszego miernego barda, potrafiłby napisać coś relatywnie dobrego w ‘okamgnieniu’. Z pewnością przemawiał przez niego wtedy alkohol i zachęcające spojrzenia Yunany, ale nie miał zamiaru wycofywać się ze swoich słów.
Lekko nieobecnym wzrokiem powiódł za dłonią kobiety, gdy pociągnęła ich poza główną ulicę Iny i wskazała budynek, w którym mieścił się jej warsztat. Półprzytomnie kiwnął głową, przebierając w powietrzy palcami wolnej ręki, wizualizując sobie melodię, która powoli zakwitała mu w głowie. Nie miał zamiaru bawić się w nic odkrywczego, a raczej uderzyć w dobrze znane, osłuchane harmonie. Wszak to pieśń do karczmy, jeno pstryczek w nos konkurenta, nie musi skrzyć się geniuszem. Słowa?
Słowa przychodziły same. Może było to efektem kilku miesięcy w śpiączce, kiedy to nie miał okazji spożytkować jakkolwiek drzemiącej w nim kreatywnej energii, a może alkoholu, zacięcia i zauroczenia wystarczającego, by popchnąć go w odpowiednią stronę. Nawet zwykłe pożądanie może stać się podstawą kreacji. Do karczmy docierał z uśmiechem na ustach i niezachwianą pewnością siebie. Zdawało mu się, że był gotów.

Bard uniósł lekko brew, kiedy poczuł coś ciepłego na ramieniu wolnym od biednego Sebalfa, którego nawet mimo swoich artystycznych rozmyślań nie wypuszczał z mocnego uścisku. Prędzej spodziewałby się przypadkowej pianej panny przylegającej do niego w niewyszukanej próbie zdobycia odrobiny jego uwagi, niż Aremani, ich rudowłosej furii, szukającej… wsparcia?
Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Przegadałaś driady, zdobyłaś dżunglę i nie raz uratowałaś nam życia. Banda pijanych adoratorów to przy tym błahostka. – mrugnął do niej zachęcająco i pewnie nawet zmierzwiłby dziewczynie włosy, gdyby tylko wyswobodził rękę. Podskórnie czuł jednak, że to mogłoby nadwyrężyć dany mu kredyt zaufania, więc powstrzymał się nawet od dalszych komentarzy.
I jemu serce zabiło szybciej, gdy usłyszał ukochany gwar. Intensywność hałasu sugerowała znaczące powiększenie się towarzystwa. Wspaniale! Publika rosła, trunki z pewnoscią się przelewały. Jakże piękny to wieczór! Idealny na przebudzenie się.


Ryk, jaki podniósł się, gdy stanęli w drzwiach z pewnością przebudziłby nawet martwego. Najprawdopodobniej była ta suma ogólnego harmidru, z lekka tylko wspartego radością wcześniejszego towarzystwa, które zdawało sobie sprawę z tego, kim właściwie byli nowoprzybyli do karczmy, ale Birian nie zamierzał zaprzątać sobie głowy takimi szczegółami.
Puścił Sebalfa, uśmiechnął się szeroko i wykonując dłonią coś, co z pewnością było niesamowicie dystyngowanym zawijasem, skłonił się nisko, wysuwając do przodu jedną nogę, przed swą przyszłą publiką. Co fascynujące, nie zdążył się nawet odezwać, prześcignięty przez szczebioczącą Yunanę. Zaśmiał się cicho, bez ociągania się ruszając w stronę ich stolika.
- Maestro przybył, nie lękajcie się! Jeno zwilży jeszcze nieco gardło, bo przed tak wspaniałym towarzystwem o suchym pysku występować przeca nie wypada! – zakrzyknął, kiedy ekscytacja nadchodzącym występem, niczym zaraza przeszła na pobliskie stoliki. W spojrzeniu barda płonął szczery ogień. Całym sercem kochał stawać na scenie i dawać z siebie coś dla publiki, nieważne jaką by ona nie była. Wyśpiewywał łzawe poematy i elegie na dworach ociekających złotem i rycząc ze śmiechu wygrywał balladę o dwu cyckach w karczmach i spelunach, do których strach było wchodzić bez noża w bucie. Jedyne co się liczyło, to stanąć na środku, wspiąć się na jakiś stół i być. Dać ludziom to, czego chcieli, a może i więcej. Mimo lat spędzonych na scenach, ten dreszcz emocji nigdy go nie opuszczał, czasem obejmując go nawet bardziej, niż podczas chwil, gdy stawał naprzeciw kogoś z mieczem w ręku. Artyzm, sztuka, czy może zwykła zabawa… Dla tego żył, temu się oddawał. I choć przybył tu w poszukiwaniu ‘doświadczenia absolutnego’, czegoś, co naprawdę w pełni sprawi, że poczuje się żywy…
Teraz, w tej chwili, w tym znajomym chaosie, pośród dziesiątek nieznanych twarzy, był na swój sposób szczęśliwy. A nawet nie zaczął grać! Sama idea namiastki występu po tak długim poście wystarczyła.
Może życie próbowało dać mu lekcję? Pokazać, że intensywność doświadczeń może zależeć od czegoś tak błahego jak umiar? Jakże zawiedziony byłby Birian, gdyby tylko o tym pomyślał.
- Wódki, mości dobrodzieju! – krzyknął do karczmarza, jeszcze nim usiadł na upolowanym przez ciemnowłosą kobietę zydelku.


Czy aremani też będzie występować? Dandre ze szczerym zainteresowaniem spojrzał na rudowłosą, która sprawiała wrażenie, jakby miała zapaść się pod ziemię. Odszczeknęła coś Kerwinowi, ale spłoniła się przy tym tak, że aż drgnął, ubawiony do głębi. Nie śmiał się jednak, uznawszy, że rudzielca należy wspierać w jej, jak mniemał, pierwszych krokach w tego typu towarzyskich rozgrywkach.
- Poszuka waćpan guza, a jeszcze zapomni o zakazie. – rzucił jednak, puszczając oczko marynarzowi. Do jego towarzysza jedynie wyszczerzył się szeroko, za nic biorąc sobie jego wątpiące spojrzenie.
Czy wciąż było mu głupio ze względu na to, co zrobił Kervinowi? Nie, wcale. Uważał, że w tamtej chwili nie było czasu na słowa, a Neela zdecydowanie potrzebowała ratunku. Nie przewidział, co prawda, jak wiele złego mógł uczynić jednym kopniakiem, ale marynarz był rosłym chłopem. Czymże dla niego jedno więcej tango ze śmiercią, prawda?
Posłusznie usiadł na wskazanym mu zydelku. Włosy Yunany, wspartej na jego ramionach, spływały mu na klatkę piersiową. Zapatrzył się w nie na krótką chwilę, mimo uszu puszczając jej wkład w kłótnię dwóch elfek. Utwierdził się w przekonaniu, że wersy, które klarowały się w jego głowie, choć nieco banalne, były niezgorsze.
- Ależ Folre, występ będzie, nie rzucam słów na wiatr. Daj mi jeno przepłukać gardło, toć inaczej nie wypada. – żelazną logiką odparowywał prośby mężczyzny. Mniej więcej wtedy, gdy Yunana odepchnęła się od jego ramion, Olo postawił przed bardem solidny kieliszeczek pełen przezroczystej trucizny. Uniósł go przed siebie i z zainteresowaniem zerkał na Aremani. Jej dyskomfort bawił go do łez, a spodziewał się, że kontakt z podaną dziewczynie naleweczką będzie należał do nie najłatwiejszych.
- Aruś… Co ty, kot? – zaczepił ją, gdy zanurzyła czubek języka w kubku. Szturchnął ją łokciem, unosząc wyżej swój kieliszek. – Raz! Zdrowie naszej młodej bohaterki! Dzięki jej zdolnym dłoniom żadne rany nam nie straszne! – uderzył pięścią w stół, po czym przechylił kieliszek. Skrzywił się lekko, potrząsnął głową i odstawił go z hukiem na deski.
Przyjemne ciepło raz jeszcze rozlało się po jego ciele. Spojrzenie Biriana nieco zmiękło, a uśmiech się poszerzył. Nie miał zamiaru pozwolić sobie dzisiaj w pełni wytrzeźwieć.

Zaśmiał się cicho, kiedy Ara wyszeptała mu do ucha swą prośbę.
- To twój dzień! – chrypnął w odpowiedzi, po czym odchrząknął cicho – Skacz po stołach, aż polecą drzazgi, sama, bądź w towarzystwie. Kręć się na żyrandolach, balansuj na ławach… Baw się i niczym nie martw. Jak zaczniesz panikować, to coś wymyślę. – tym razem faktycznie zmierzwił jej włosy, z wyprzedzeniem uchylając się na bok, by uniknąć ewentualnego kontrataku.
- Nie jesteś sama, nic złego ci się nie stanie. – zapewnił, uśmiechając się pokrzepiajaco.

Po tych słowach wstał z zydelka i sięgnął po lutnię. Przejechał palcem po strunach, upewniając się, że stroi. Oczywiście nie stroiła. Demonie nasienie, przejdzie człowiek z dworu, do nagrzanej tawerny i od razu wszystko się rozjeżdża. Westchnął i począł stroić swój ukochany instrument, mrucząc pod nosem coś, co musiało być wyrazem czystej adoracji.
Wtedy do karczmy wparowała ich orcza pani oficer. Powitał ją lekkim półukłonem i uśmiechem.
- Przed paroma godzinami! Bogowie, ileż zdążyło się wydarzyć w tym czasie… Poza obitą mordą, wszystko w porządku. Najwyraźniej parę miesięcy pod pierzyną to za mało, żeby wyłączyć nas z gry. – mruknął, walcząc z jedną wyjątkowo niesforną struną. Na wspomnienie Shirana z panią kapitan aż zamarł.
Otworzył szeroko oczy, spojrzał na elfki… Po czym roześmiał się w głos, dźwięcznie i melodyjnie, jakby nawet to miało być elementem występu. Łzy pociekły mu z oczu, powoli torując sobie drogę przez jego policzki i skapując w końcu na brudne deski tawerny.
- Bogowie! – przesunął lutnię na bok, coby zetrzeć łzy z twarzy. Był o krok od zapowietrzenia się, czuł jak coś niepokojąco kłuje go w boku, a jednak nie mógł przestać się śmiać.
Sukinsyn jednak tego dokonał. Dwójka szaleńców skończyła w swych objęciach, jakiż to poetyckie!
Z drugiej jednak strony… Kto z nich nie był choć odrobinę szalony?
- Byle tam z nudów nie posnęli. – zachichotał, wracając do swojej lutni. Z trudem powstrzymał się przed kolejnym wybuchem, kiedy Mal zadziwiająco skutecznie przedrzeźniał panią Kapitan, ale zacisnął usta w wąską kreskę, po tym jak na głowę marynarza opadło potężne pacnięcie. Prześmiewczo zasalutował pani oficer, kiedy ta udała się na górę i choć piekielnie bawiła go wizja orczycy wparowującej do pokoju ich uroczych gołąbków, to postanowił zostawić ją w spokoju. Szanował Shirana wystarczająco, by mu nie przeszkadzać.


Wzruszył ramionami na pytanie Aremani.
- Chuj wie, chyba świat się kończy. Bawmy się wiec, bo jutro niebo spadnie nam na głowy – rzucił, przejeżdżając palcem po wszystkich strunach. Zadowolony kiwnął do siebie głową. Przyciągnął stopą zydelek, na którym przed chwilą siedział, wsparł na nim nogę i osunął lutnię na udo, przy kolanie.
- Już czas! – krzyknął – Słyszałem o pewnym zawodzie, który uczynił wam wasz drogi bard i wziąłem sobie tę sprawę do serca. Oto pieśń, spisana na ziemiach tej wspaniałej osady, melodia, ułożona przez szmer fal, ciche pomruki wiatru… I uśmiechy pięknych kobiet. – uśmiechnął się szeroko, po czym zamilkł na moment.
Zamarł, jakby przemieniony w rzeźbę, ułożył palce do akordu, wsparł dłoń na strunach i zamknął oczy. Zaczął grać . Jego palce leniwie muskały gładkie struny lutni, która delikatnie wyśpiewywała swoją miłosną pieśń. Jej drżący, ciepły głos mógł być zbyt miękki, jak na rozpite towarzystwo, ale śpiew barda wybrzmiewał mocą, która musiała płynąć prosto z gorzały, rozgrzewającej jego żyły. Nie był tak aksamitny, jak wtedy, gdy podśpiewywał sobie na statku, wkradła się w niego nawet lekka chrypa, ale miał w sobie dość siły, by przebić się przez cały tutejszy harmider, postawić włosy na niejednym karku i wywołać dreszcz w słuchaczu, kiedy nagle miękł i przechodząc niemal w szept snuł opowieść o szczerej, czystej miłości, której sam nigdy nie doświadczył.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

62
POST BARDA
Shiran

Nic, co do tej pory mówił lub robił Shiran, nie było w stanie zawstydzić Nellrien. Rzucał przytyki, żartował i prowokował ją, ale nic póki co nie wywołało rumieńca na jej twarzy. Na każdą zaczepkę ona miała błyskotliwą odpowiedź, na każdy komentarz odpowiadała swoim własnym. A jednak w chwili, w której półelf uznał, że to jej uśmiech był tym, co zburzyło wszystkie jego ściany, kobieta podniosła głowę, by wbić w niego szczerze zszokowane spojrzenie. Ewidentnie nie było to coś, co słyszała od naprutych amantów. Z tego, co opowiadała przy pierwszym ich spotkaniu, była uważana za twardą i silną kobietę do zdobycia. To, czy przy okazji będzie się uśmiechała, czy też nie, dla nikogo istotnym elementem tej układanki.
Patrzyła na Shirana, a kąciki jej ust powoli powędrowały w górę, w najdelikatniejszym i najbardziej nieśmiałym uśmiechu, jaki chyba kiedykolwiek zagościł na jej twarzy. I zanim z powrotem opuściła głowę, by ukryć się przed spojrzeniem mężczyzny, mógłby przysiąc, że na jej policzki i skronie wypłynął wyjątkowo uroczy rumieniec. Nie istniało chyba na tym świecie nic, co do Nellrien Maver pasowałoby mniej, a co jednocześnie byłoby widokiem tak fascynującym.
- Już nie musisz - odezwała się cicho, zsuwając się na bok. Wylądowała po jego prawej stronie, od ściany, z głową opartą o zagłębienie półelfiego ramienia. - Poszłam już z tobą do łóżka. Właściwie nadal z tobą w nim jestem. Nie musisz już wymyślać.
Na resztę wyjaśnień nie odpowiedziała, chyba po raz pierwszy zbyt zbita z tropu, by znaleźć właściwe słowa. Wpatrywała się za to w profil Shirana, gdy mówił, w milczeniu przysłuchując się jego słowom i obserwując, jak światło rzucane przez płomień lampy tańczy na jego skórze, a ten lekki uśmiech chyba nie zamierzał już opuszczać jej twarzy. Kwestii Irios też nie skomentowała, choć zaśmiała się cicho po propozycji nauczenia jej braci jak walczyć po pijaku z większym przeciwnikiem. Czy brak protestu wiązał się ze zgodą na zabranie go ze sobą do swojego rodzimego miasta? Będą jeszcze mieli mnóstwo czasu, żeby to omówić, a obecnie Nellrien wyglądała na zbyt rozkojarzoną, żeby snuć poważniejsze plany.
- Nie chcesz... - zaczęła, być może powtarzając po półelfie, bo ciężko było jej w to uwierzyć inaczej. Ale jako że pozwoliła Shiranowi przerywać sobie pocałunkami, jeśli tylko będzie chciał, to dokładnie to zrobił, znów przyciągając ją do siebie i pozbawiając ją tchu w nagiej piersi. Przywarła do niego całym ciałem, tym razem nie czując potrzeby przejmowania nad niczym kontroli, w pełni poddając się pieszczocie.
- Szalony Shiran - wymruczała.
Mało delikatne łomotanie do drzwi nieco ją otrzeźwiło. Uniosła głowę, zerkając w stronę wyjścia z pokoju.
- Nellrien? - odezwał się głos zza ściany. Rudowłosa przeniosła wzrok na Shirana i uniosła palec wskazujący do ust w uciszającym geście. Może jak będą udawać, że ich tam nie ma, to ten ktoś sobie pójdzie? - Nellrien, wiem, że tam jesteś. Minęło pieprzone pół roku, jak nie więcej. Musimy porozmawiać.
- Shayane...?
- zorientowała się nagle kapitan, uciekając z objęć półelfa i podnosząc się do pozycji siedzącej. Przez długą chwilę tkwiła tak, z jednej strony gotowa spędzić resztę nocy w tym małym, niewygodnym łóżku, z drugiej jednak... Shiran widział, jak bardzo jest rozdarta. Wahała się jednak tylko przez chwilę.
- Mój statek. Moja załoga. Muszę wiedzieć, co z nimi - zadecydowała w końcu i przechodząc nad mężczyzną wygrzebała się ze zmiętej pościeli, by w porozrzucanych wokół łóżka ubraniach zacząć szukać swoich własnych, a gdy je znalazła, zacząć pospiesznie wciągać je na siebie. Wyglądało na to, że ich upojny wieczór dobiegł końca tak samo nagle, jak się zaczął. - Już idę! - zawołała.
Gdzieś w połowie wciskania koszuli w spodnie Nellrien uniosła głowę, a gdy jej zdeterminowane spojrzenie natrafiło na twarz półelfa, to znów złagodniało. W kilku krokach znalazła się przy nim, by złożyć na jego ustach jeszcze jeden, długi i pełen pasji pocałunek.
- Przepraszam - powiedziała, siadając potem na brzegu łóżka, by wciągnąć i zasznurować buty. - Muszę wiedzieć. Muszę.
Gdy później wychodziła na korytarz, Shiran zdążył zobaczyć, jak półorczyca bez chwili wahania obejmuje Nellrien, a ona odwzajemnia uścisk. Ewidentnie łączyło je więcej, niż relacja czysto zawodowa. Potem jednak drzwi zatrzasnęły się za rudowłosą i półelf został chwilowo sam. Mógł na nią poczekać, choć nie wiadomo, jak długo. Mógł też do niej dołączyć, ale nie wiedział, czy jego obecność będzie tam mile widziana, czy Maver wolała porozmawiać z Shayane sam na sam. Mógł też zejść na dół, gdzie zamiast dotychczasowego harmidru, zapadła nietypowa cisza. A potem... czy do niego dobiegał śpiew...?

Dandre i Aremani

Elfie siostry nie rozumiały konsternacji pozostałych, a już z całą pewnością nie rozumiały śmiechu Biriana. Zerknęły po sobie nawzajem i równo wzruszyły ramionami, jak jedna.
- Od początku jakby... mieli się ku sobie - odpowiedziała jedna z nich na pytanie Aremani. - Sądziłam, że są parą.
- Ja prawdę mówiąc też
- zgodziła się Yunana.
- Weszła tu, trzymając się za rękę, wzięła klucz od Ola i poszła na górę. Potem przyszedł Shiran i poszedł za nią. Długo nie wracają, więc zakładam, że mają lepsze rzeczy do roboty, niż picie z nami. Bo raczej nie poszli spać? - druga siostra zachichotała znowu, zasłaniając usta dłonią.
- Była trochę ranna. Na zewnątrz doszło do pewnej... konfrontacji. Między Dandre a Aiasem. Potem przyfrunęło to czarne ptaszysko i zaczęło dziobać. Nellrien je powstrzymała, oberwała przy okazji - zrelacjonowała pokrótce ciemnowłosa wyspiarka. Pochylona nad Birianem, skrzyżowała ręce na jego klatce piersiowej. Błysnęła zębami w uśmiechu. - ...Dobrze wiedzieć, że czuje się lepiej.
- Jak się długouchy postarał, to dużo lepiej, hehe
- wtrącił z rozbawieniem Mal, tym razem bardziej pewny siebie, bo nie ryzykował już oberwaniem od Shayane. - Chyba, że przerosły go wygórowane wymagania wiecznie, kurwa, ze wszystkiego niezadowolonej kapitan Maver.
- Czemu pod nią służysz, jak tak jej nie lubisz?
- spytał Kerwin.
- A nie wiem, kurwa. Syndykat dobrze płaci.
- Przenieś się na inny statek.
- A jebać, szkoda zachodu
- Mal machnął ręką. - Już nie służę pod nią, zresztą, tylko pod zieloną. Teraz jest lepiej.
- Jak dla mnie lepiej było przedtem
- Kerwin wzruszył ramionami. - Maver jest bardziej konkretna. Ona zresztą nigdy swoimi decyzjami nie doprowadziła do zatopienia statku. Shayane tak.
Jego żylasty towarzysz niechętnie mruknął coś, co mogło brzmieć jak przyznanie racji, zanim ponownie zanurzył usta w kuflu z piwem. Wyglądało więc na to, że Stara Suka nie wróciła jednak do portu. Załoga musiała przypłynąć czymś innym, czym dowodziła półorczyca, ale jaka kryła się za tym historia? Będą musieli dopytać.
To jednak nie była dobra ku temu okazja, bo Dandre zaczął swój długo wyczekiwany występ. Lutnia była za cichym instrumentem, by przebić się przez panujący tu hałas, pierwsze dźwięki więc uciszyły tylko tych najbliżej zgromadzonych. Ale gdy zaczął śpiewać, kilka sekund wystarczyło, by w karczmie zapadła cisza, a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Aremani mogła w spokoju pić sobie swoją nalewkę, chwilowo nie przejmując się tym, czy ktoś na nią patrzy, czy nie, bo każdy skupiony był na bardzie, którego muzyka niosła się po sali. A ta miała to do siebie, że zawsze dotykała serc, nieważne jak mały czy oporny umysł miał słuchacz. W pieśń wsłuchiwali się więc marynarze, robotnicy, żony i matki, inżynierowie i magowie, znane mu od miesięcy młode bohaterki Kattok i poznane dopiero dziś wyspiarki, o których włosach śpiewał Birian. Opierająca się biodrem o stół Yunana wpatrywała się w niego roziskrzonym spojrzeniem, może mniej lub bardziej słusznie wyobrażając sobie, że faktycznie stanowiła dla niego jakąś inspirację, a jako że ewidentnie miała słabość do artystów, w jej oczach pojawił się ten sam żar, który przedtem tylko udawała, by zirytować Torberosa. Teraz, w odpowiednich warunkach, z dużą publicznością i rozgrzewającym krew alkoholem, śpiew Biriana brzmiał zupełnie inaczej, niż na Starej Suce, albo w szalupie, gdy po raz pierwszy schodzili na dziki ląd wyspy Kattok. To miejsce, ten czas, były dla niego stworzone.
Oklaski, które rozbrzmiały po zakończeniu pieśni, były jednymi z największych, jakie Dandre miał okazję usłyszeć przez całe swoje życie. Czy wynikało to z wyjątkowo udanego występu, czy z faktu, że był jednak bohaterem Kattok, a temu z góry należał się podziw i chwała, wciąż budziły one znajome uczucie satysfakcji, narastające w jego klatce piersiowej ciepłem i absolutnym artystycznym spełnieniem. Mieszkańcy Iny okazywali się bardzo wdzięczną publicznością, dużo wdzięczniejszą niż większość nadętych kerońskich salonów.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

63
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna mocno ryzykowała i miała obawę, że Dandre obróci jej niepewności przeciwko niej. Nie miała, niestety, wokół siebie bardziej zaufanej osoby. Yunanę ledwo poznała i, choć zdążyła ją polubić, nie zamierzała się przed nią obnażać. Sebalfa to już w ogóle nie znała, poza tym jego inteligencja społeczno-emocjonalna nie zdawała się plasować zbyt wysoko, a Kerwin... "Nawet nie chcę myśleć."
Złotoustość barda wciąż ją irytowała, jednak sama konkret treści oraz gotowość do udzielenia przez niego wsparcia zdecydowanie pomogły Aremani wzbudzić ukryte teraz pokłady pewności siebie. Okazywanie słabości przed innymi wciąż było dla niej nie do zaakceptowania, to fakt. Jednak chyba to właśnie przed Dandre ową słabość zdarzało jej się okazywać najczęściej i najmocniej. Szczególnie przypomina jej się czas, gdy wyniósł ją z kamiennej chaty w środku dziczy. Dandre pozostał jej jedynym wyborem w kwestii odczuwanego niepokoju. Na szczęście nie zawiodła się.

Przynajmniej nie czuła tego zawodu aż do stolika. Gdy bard skomentował jej... "sposób degustacji" oraz zakrzyknął o toast dla niej ponownie zalała się rumieńcem i trochę bardziej skuliła w sobie. "Ja pierdolę, masz babo za swoje." - zganiła się w myśli. Jednak lepszego zapewnienia bezpieczeństwa teraz nie miała, toteż musiała to jakoś wytrzymać.
Aremani była kontent, że udało jej się poznać w szerszym kontekście historię burdy przed karczmą. No i przynajmniej wiedziała, że ranną Nellrien zajął się Shiran. "I to tak porządnie zajął..." Chęć śmiechu mieszała się u niej wraz z odruchem wymiotnym. Jednak wieść o zatonięciu Starej Suki zasmuciła ją bardziej, niż się spodziewała. Spędziła na niej w końu dość dużo czasu podróżując na Kattok. Wiedziała też, ile ten statek znaczył dla kapitan. "Chociaż teraz to już nie-kapitan... Będzie załamana."

Zanim Dandre zaczął grać dziewczyna pociągnęła dłuższy łyk swojej porcji nalewki, powoli przyzwyczajając się do jego konsumpcji. W dodatku czuła, jak zarówno alkohol jak i emocje oraz tłok ludzi w karczmie powodują, że jest jej gorąco. Jednak ani myślała, by wyjść i przegapić występ! "No, wreszcie zobaczymy, czy Pan Wyższa Kultura jest taki jak o sobie opowiada czy tylko wyżej sra niż dupę ma."
Gdy tylko wybrzmiały pierwsze dźwięki jego lutni Aremani przeszły ciarki. Spodziewała się hulaszczej muzyczki dla rozentuzjazmowanego tłumu, jednak to... przerosło jej oczekiwania. Wiedziała, że bard ma ładny głos, jednak uformowany w śpiew okrył przed nią zupełnie nową jakość. Nie miała zbyt wiele okazji w życiu, by doznać tego rodzaju muzyki, w dodatku na takim poziomie wykonawczym. Zarówno melodia i jak i tekst były w stanie poruszyć ją do głębi. Dziewczyna miała teraz ochotę utożsamiać się z tą piosenką przez resztę swoich dni.
Występ barda niósł ze sobą także inne plusy. Harmider na chwilę ustał w karczmie a cała uwaga, którą powierzano Aremani, teraz przeniosła się na Dandre Biriana. To była przyjemna chwila na wytchnienie. Zasłuchana zielarka z zadowoleniem pociągnęła kolejny łyk ze szklanki. "Cholera dobre to." Ciężko było stwierdzić, czy mówiła o napoju czy występie.
Oczywistym było, że dołączyła się do oklasków. Ba, chyba próbowała nawet rozbrzmieć w nich najgłośniej ze wszystkich. W dodatku wstała z siedzenia i wydawała z siebie donośne okrzyki i zawołania. Cieszyła się, że ma takiego artystę wśród znajomych.
- Łał, Dandre. To było coś niesamowitego! - wyraziła swoją szczerą aprobatę gdy tylko bard wrócił na swoje miejsce. - Miałam taką nadzieję, że umiesz więcej niż tylko gadać. To komplement jakby co.
- Jejku, aż sprawiłeś że znów chciałbym grać na flecie! Wiesz, że grałam na flecie? To znaczy no, ojczym mi kazał grać na flecie. Nienawidziłam go. To znaczy, fletu. No... ojczyma chyba też. Heh. -nieskładna mowa okazywała się chyba pierwszymi objawami spodziewanego działania nalewki
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Karczma "Zły kot"

64
POST POSTACI
Dandre
Bard wsłuchiwał się w toczące się dookoła rozmowy, jednocześnie starając się doprowadzić niesforny, acz ukochany instrument do porządku. Przez lata współpracy nawykł do humorów lutni, nauczył się nie tylko je tolerować, ale nawet w pewien sposób ich wyczekiwał. Wszak gdziekolwiek by się nie znalazł, tych kilka chwil przeciągania strun będzie zawsze prezentowało się podobnie. W miłości do rzemiosła był bez wątpienia trwalszy, niźli w uczuciach do większości napotkanych kobiet. Adoracja nie kończyła się tutaj na tym najprostszym, fizycznym aspekcie istnienia, a docierała o wiele głębiej, poruszała wnętrze Biriana tak, jak miał nadzieję, robiła to jego muzyka. I choć brew Dandre powędrowała w górę, gdy przekomarzający się marynarze wspomnieli o, jak mniemał, zatonięciu Starej Suki, to postanowił zostawić ten temat na później. Miał tylko nadzieję, że wkurwiona Nellrien nie wparuje z buciorami do sali w najgorszym możliwym momencie.

Delikatne dźwięki lutni z początku nijak nie mogły przebić się przez panujący w Złym Kocie hałas, ale bard na to nie zważał. Gdy trzymał w ręku instrument, gdy głaskał delikatnie jego cienkie struny i czuł ich subtelny rezonans, cały świat zdawał się milknąć. Wsłuchiwał się w śpiew swojej najwytrwalszej towarzyszki, pozwolił rozbrzmieć kilku akordom i w końcu, gdy nadszedł właściwy moment, sam włączył się w występ. W okamgnieniu cała karczma zamilkła i choć dla samego Dandre różnica w postrzeganiu tutejszego harmidru była marginalna, to wyraźnie czuł na sobie ciężar ich spojrzeń. Nie było to jednak brzemię. Wręcz przeciwnie, każda para oczu wbita w jego wyprostowaną, chwiejącą się nieznacznie w rytm płynącej leniwie melodii sylwetkę, jakby przydawała mu skrzydeł. Sama lutnia, ośmielona poświęconą im uwagą, wybrzmiewała głośniej i pewniej, bez przeszkód wypełniając rozgrzane wnętrze tawerny swym słodkim tonem, tak dobrze uzupełniającym mocny, pełen pasji śpiew Biriana.
Bard musiał przyznać przed samym sobą, że nie oczekiwał, iż uda mu się aż tak oczarować zebrane tu towarzystwo. Każda mijana sekunda, każda nuta wydobyta z instrumentu i słodko wyśpiewana głoska udowadniała, że mimo kompletnej niewrażliwości na magię, pan Birian skrywał w sobie pewien czar, który choć czasem przygaszany jego trudnym charakterem, pozwalał w odpowiednich chwilach poruszyć serca i dusze tych, którzy słuchali jego pieśni… A przynajmniej tak czuł się w tej chwili; magicznie.
Widział, że w spojrzeniu Yunany płonie ten sam ogień, który wcześniej zdobył jego uwagę i popchnął go do ich małej gry. Czy naprawdę była dla niego muzą?
W pewien sposób tak, myślał wszak o niej, gdy mniej lub bardziej sprawnie składał w głowie kolejne wersy wyśpiewywanej właśnie ballady, choć sporą rolę odgrywało tu doświadczenie poety, rzemieślnicza wręcz sprawność. Elfi bard miał rację; miłość pisała się sama, jakakolwiek by ona nie była. Uśmiechnął się do czarnowłosej panny, którą dziś wysławiał pod niebiosa i pokłonił się przed nią lekko, nim rozbrzmiała ostatnia zwrotka. Była jak zwiastun tego, co będzie musiało w końcu nadejść, echo jego wiecznego głodu, nieustającego niespełnienia, które Yunana mogła zrozumieć o wiele lepiej, niż większość kobiet, z którymi dotychczas kończył.


Pozwolił wybrzmieć ostatnim nutom, nie przykrywając strun dłonią, dopóki same z siebie nie przestały rezonować, jak echo ostatniego, czułego westchnienia. Wreszcie nastała ta wszechobejmująca cisza, która potrafi być najbardziej przerażającą częścią każdego występu. Dandre czuł, jak serce biło mu w piersi, słyszał krew szumiącą mu w skroni.
Burza oklasków, która zaraz rozgorzała, sprawiła, że poczuł jak pojedyncza łza, klaruje mu się w kącie oka. Nieważne ile razy nie wyszedłby na scenę i nie wystawił pewnej wrażliwej, może najwrażliwszej części siebie na widok… Uczucie satysfakcji i szczerej, dziecięcej niemal radości było nie do opisania. Wypełniało go całkowicie, wypinało mu pierś do przodu i zapierało dech w piersiach. Znajome, przyjemne ciepło rozlewało się po jego ciele, gdy raz za razem kłaniał się, szerokim uśmiechem starając się maskować namiastkę wzruszenia. Takich emocji, takiej eksplozji entuzjazmu próżno było szukać na wielu kerońskich dworach, nawet tych należących do najbardziej hojnych patronów. Nie było tu zmanierowania, etykiety… Wszystko było tak niebywale czyste.
Czuł się niemal nie na miejscu.


Dziękuję! Jesteście cholernie wdzięczną publiką! Prawdą jest, co mówili o wyspiarskim temperamencie. – sam zaklaskał kilkukrotnie, chcąc jakoś zrewanżować się zebranemu w karczmie ludowi za tak ciepłe przyjęcie. Potem przewiesił lutnię przez ramię, a kopnięciem przesunął zydelek bliżej stołu. Nim nań usiadł, podszedł jednak do Yunany i błysnął zębami w krótkim uśmiechu, rozkoszując się widokiem jej roziskrzonych, ciemnych oczu. Już teraz najchętniej by się w nich zatopił.
Wysunął w jej stronę dłoń, aby pochwycić jej rękę i złożyć lekki pocałunek na wierzchu jej zgrabnej rączki.
- Jak mówiłem, piękno samo tworzy sztukę. Ja jej jeno pośredniczę. Waćpanna zaś jest niesłychanie… Inspirująca. – mruknął cicho.
Ledwie usiadł na stołku, nie zdążył nawet jeszcze oderwać wzroku od Yunany, a już dopadła do niego podekscytowana i z lekka podchmielona Aremani. Zaśmiał się cicho i skłonił przed nią nieznacznie.
- Dzięki, Ara. Komplement z twych ust ma niesłychaną wagę, biorąc pod uwagę, jak skąpo nas nimi obdarowujesz i jakim talentem wykazujesz się w wyklinaniu nas w najgłębsze otchłanie. – uśmiechnął się. Przekrzywił głowę, kiedy wspomniała o swoich muzycznych i… rodzinnych perypetiach.
- Trudno pokochać coś, jeśli jest się do tego przymuszanym. Ale nigdy nie jest za późno, by wrócić! Jeśli faktycznie pojawi się w tobie jakaś iskierka zainteresowania muzyką, to żal jej nie pielęgnować. Nawet najprostszy flet może być furtką do czegoś prawdziwie pięknego. – podrapał się po policzku, marszcząc lekko czoło. – Czemu go nienawidziłaś? Ojczyma, znaczy się. Niechęć do fletu potrafię zrozumieć. – zaśmiał się cicho – Mnie ojciec zmuszał do rachunków. Kupca chciał sobie wychować! Niedoczekanie.


Rozejrzał się później po sali, zawieszając w końcu wzrok na dwójce marynarzy ze Starej Suki.
- Stara Suka poszła na dno? – zapytał bez ogródek.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

65
POST POSTACI
Shiran
Zszokowane spojrzenie Nellrien było czymś odświeżającym. Nie narzekam, oczywiście, ale chyba pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Nie byłem do końca pewny, co wywołało w niej taką reakcję, a nawet ten ledwo zauważalny rumieniec. No chyba, że to drugie mi się przewidziało - nie było wtedy tematu.
Jednemu tylko nikt nie mógł zaprzeczyć... Uśmiech... Ten pieprzony uśmiech, który wgryzł mi się w głowę chyba tak mocno, jak nic innego do tej pory. Wypalił się w moich zwojach, niczym blizna na skórze po cięciu mieczem. Pozostawił swój ślad, którego nic nie cofnie. Bo... No bo wyglądała po prostu przeuroczo. Nieśmiały i delikatny, tak bardzo kontrastujący z jej codziennością, że... Po prostu brakuje mi jakichkolwiek słów, by to opisać. Musielibyście to po prostu zobaczyć.
- Wiem, że nie muszę... Nie wymyślam. Jaki miałbym teraz cel? Mówię co uważam - powiedziałem delikatnie, ręką przytulając ją do siebie. Przylgnęła do mego boku, niczym skulona łania. Nie miałem pojęcia jak wielu było przede mną. Jak wielu facetom pokazała taką swoją stronę. Czy uważałem to za słabość? Absolutnie! Podziwiałem to, jak bardzo ktoś taki może się przed kimś otworzyć. Też bym tak chciał, ale w tamtym momencie wydawało mi się to nie do zrobienia.

Reszty nie skomentowała. Uśmiechała się za to uroczo, co jakiś czas śmiejąc się z tego co mówiłem. I tak leciał ten wieczór... Szalony wieczór, rzekłbym. Gdyby ktoś parę godzin wcześniej, powiedział mi, że skończę przekomarzając się w łóżku z Nellrien Maver - wyśmiałbym go i stwierdził, że prędzej właduje mi bełt w dupsko. A jednak... Przyciągnąłem ją znów do siebie, składając kolejne pocałunki.
- Proszę, tylko nie szalony... Wymyślił se Pajac przydomek... - odmruknąłem, wyraźnie niezadowolony z nadanego określenia. Co jak co, ale szalony w ogóle do mnie nie pasowało. Płonący. Wciąż fatalnie, ale ujdzie. Nie wiem... Chociażby Drwiący, bo cisnę po każdym i wszystkim co tylko jest na tej pieprzonej wyspie. Ale nie, szalony. Szaloną to ja mam babkę, która skończyła w szpitalu psychiatrycznym. Psia jego mać. Na szczęście kolejne pocałunki stanowiły naprawdę przyjemną rekompensatę.

Tyle, że długo to nie trwało. Łomotanie w drzwi przerwało nasze pieszczoty. Nellrien nic mi nie musiała pokazywać. Wiedziałem, że trzeba siedzieć cicho. Tyle, że ta upierdliwa osoba nie miała zamiaru odpuścić... Żabcia. Kurwa, jej smutna, mać. Skoro czekała pół roku, mogła też poczekać do jutra. Jeden pierdolony wieczór...
- Leć - uśmiechnąłem się do niej smutno. Może nie rozumiałem jej rozterek, ale skoro taka była jej decyzja, to pozostało mi to aż zaakceptować. Ubrała się migiem, co pozwoliłem sobie obserwować. Ostatnie błyski bladej skóry znikały pod kolejnymi warstwami ubrań. Ale... Nawet teraz wyglądała zabójczo seksownie. Pomimo skołtunionych włosów. Miała w sobie to coś.
Nim jednak wyszła, odwróciła się do mnie i złożyła na moich ustach długi i namiętny pocałunek. Odwzajemniłem go, oddając jej całego siebie. Gdy go przerwała, poczułem się tak, jakby ktoś mi właśnie coś zabrał. Poczułem pustkę i niechęć do świata. Stary Shiran wrócił.
- Jestem dużym chłopcem. Poradzę sobie... Ale cokolwiek to nie będzie, wiesz gdzie mnie znaleźć... - odparłem, chcąc pokazać jej, że może na mnie liczyć. Żabcia brzmiała na poddenerwowaną, a pamiętając co mówił ten kurdupel w przychodni... No nie miałem dobrych przeczuć. Nellrien chyba też już wiedziała co się święci. Liczyła jednak do samego końca, że to nie będzie prawdą.

Zostałem sam. Leżałem tak chwilę, ale stwierdziłem że to bez sensu. Wstałem i sam zaciągnąłem na siebie ubrania. Zasznurowałem koszulę i buty, otrzepałem się. Ba! Nawet się szarpnąłem i zaścieliłem jej łóżko, coby uśmiechnęła się po wejściu do pokoju. Tylko... Co dalej?
Z jednej strony miałem ochotę dołączyć do dyskusji, z drugiej chciałem dać im trochę prywatności. Patrząc na to, jak Żabcia witała się z Nellrien, musiało być tam coś więcej. Podszedłem do okna, otworzyłem je i wychyliłem się, próbując dostrzec cokolwiek. Może Autha? Ciekawe co u biedaczyska. Musiałem mu podziękować, że postanowił dać mi chwilę dla siebie...

Karczma "Zły kot"

66
POST BARDA
Dandre i Aremani

Uniesione spojrzenie Yunany zawierało w sobie chyba wszystkie te emocje, które wyklaskiwali teraz goście karczmy. Jej skrzące się w świetle lamp oczy wciąż miały w sobie nieco obcy i niezwykle dla Biriana magnetyczny blask. Wyspiarska uroda nie była w końcu czymś, do czego był przyzwyczajony. Kobieta pozwoliła mu chwycić swoją dłoń, a gdy uniósł ją do ust, jej uśmiech poszerzył się.
- Widziałeś dziką, podsycaną magią dżunglę. Driady i inne stworzenia, znane większości tylko z legend. Odparłeś atak z morza, zagłębiłeś się w serce dżungli i pokonałeś zaklęte monstrum, co pogrążyło cię w wielomiesięcznym śnie, z jakiego obudziłeś się jak po jednej, dobrze przespanej nocy... - wymieniła powoli. - I pierwszą pieśń, jaką piszesz na nowym Kattok, piszesz o mnie.
Miała rację. Istniało mnóstwo innych tematów, o jakich mógłby wyśpiewywać ballady, zwłaszcza po wszystkim, co przeszli, a ją poznał dzisiaj, zaledwie kilka godzin temu. Skąd miała wiedzieć, że artyści odnajdowali swoje muzy w najmniej oczywistych miejscach, w najbardziej zaskakujących okolicznościach? Zupełnie zapomniała o słowach Torberosa, jakoby miłosne pieśni pisały się same. Kto by pomyślał, że największa inspiracja dla Dandre będzie na niego czekała w karczmie, podczas gdy fascynujące wydarzenia sprzed długiego snu zapełniłyby niejedną księgę.
- Chciałabym usłyszeć ją jeszcze raz - jej uśmiech zmienił się, nabierając nieco drapieżności. Było jej z nią całkiem do twarzy. - Bez publiczności.
Nie było im dane kontynuować tej rozmowy, zresztą noc jeszcze się nie skończyła, a w przeciwieństwie do Shirana i Nellrien raczej nie zamierzali olewać towarzystwa, w jakim przyszło im się bawić, i uciekać w odosobnienie teraz, natychmiast. Gdy Dandre zajął się rozmową z zielarką, Yunana wróciła też do przerwanej dyskusji dotyczącej ogrodu, jaką prowadziła z elfimi siostrami - choć co jakiś czas zerkała na barda, jakby ciężko było jej całkowicie zignorować jego obecność. Ale czy po tym występie ktoś się jej dziwił?
Aremani piła szybko, nieprzyzwyczajona do takiej mocy alkoholu i szybko też zaczęła czuć jego wpływ na swoje samopoczucie. Zrobiło się jej cieplej i przyjemnie mrowiły ją opuszki palców, a ludzie wokół stali się dużo mniej irytujący, niż byli w chwili, w której dołączyła do zabawy w karczmie - niby nie magia, a jednak magicznie poprawiły się jej umiejętności socjalizacji. Folre, jak się przedstawił szczupły, jasnowłosy elf, pilnował, by nie zabrakło jej trunku w kubku, uzupełniając jej go co jakiś czas - co mogło nie skończyć się dobrze, ale przecież Dandre jej pilnował, prawda?
- Ja też gram na flecie - powiedział elf i zaśmiał się. - Ale nie tak dobrze, żeby robić to publicznie. To znaczy, przed publicznością. Tutaj. W karczmie, bo tu jest publiczność. To znaczy, gram sobie czasem dla siebie. Grywam, raz na jakiś czas.
Sam już mocno był podpity, co nie przeszkadzało mu w próbach zaangażowania się w dyskusję - nawet jeśli mówił nieco bez ładu i składu.
W odpowiedzi na pytanie o Starą Sukę, Kerwin pokiwał głową. Mal z kolei westchnął, wyciągnął spod koszuli amulet w kształcie ryby i uniósł go do ust, by krótkim pocałunkiem złożyć hołd utraconej łajbie, a może i członkom załogi, którzy zatonęli razem ze statkiem.
- Będzie już z kilka miesięcy. Cztery? - powiedział. - Sztorm był. I nie żeby coś, my se ze sztormem poradzić potrafimy. Ale w nim było... coś więcej. Potwory morskie jakie, cholera wie.
- Połamało maszty. Zrobiło dziurę w kadłubie
- Kerwin skrzywił się. - Narzekam, bo narzekam, ale to nie była wina Shayane. Stara Suka poszła na dno - powtórzył słowa Biriana. Kolejne słowa długo smakował na języku, zanim cicho je wypowiedział. - Przeżyła może połowa.
Jeśli półorczyca poszła na górę, by przekazać te informacje Nellrien, rudowłosą (byłą) kapitan czekało dość bolesne zderzenie z rzeczywistością. Może gdyby któreś z nich wpadło na pomysł, by zatrzymać zielonoskórą na dole, przekonać, by dała jej czas na ponowne przywitanie się ze światem w sposób, jaki uznała za stosowny, miły wieczór dla Maver nie zakończyłby się tak brutalnie... ale zarówno Aremani, jak i Dandre mieli swoje własne sprawy na głowie.


Shiran

- Nie wiedziałam, że tak tego nie lubisz. Przepraszam - wycofała się Nellrien z nazywania Shirana szalonym i szybko zrekompensowała mu związane z tym cierpienie, odwracając jego uwagę w sposób wyjątkowo skuteczny. Spędzenie całego wieczoru, a potem sporej części nocy na cielesnych przyjemnościach, z dala od zamieszania na dole i niepotrzebnego im zupełnie towarzystwa, zmieniło się z planów w niespełnione marzenie, gdy Maver uciekła z jego ramion i zaczęła się prędko ubierać.
- Przepraszam - powtórzyła. - Wrócę. Nigdzie stąd nie idź.
Obietnica, rzucona na odchodne, okazała się trudna do zrealizowania. Shiran początkowo nie słyszał niczego przez drzwi, postanowił więc wykorzystać ten czas na ubranie się i zaścielenie łóżka. Kiedy wyjrzał przez okno w poszukiwaniu Autha, nie dostrzegł go nigdzie. Kruk musiał zająć się swoimi sprawami, albo polecieć do pokoju, jaki półelf dla niego przygotował i tam sobie już siedzieć.
Na zewnątrz zapadła już ciemna noc. W przeciwieństwie do dużych miast, małe osady miały to do siebie, że nikt nie ustawiał na ulicach latarni, które rozświetlałyby okolicę, gdy panował mrok. Widział nikły blask dobiegający z okolicznych okien, ale głównym źródłem światła były dwa wiszące nisko księżyce i gwiazdy, jakimi gęsto usiane było niebo. Coś wisiało w powietrzu; coś niedobrego, choć półelf nie był w stanie stwierdzić, w czym tkwił problem. Może po prostu musiał uzupełnić zawartość alkoholu w organizmie? Nieco przetrzeźwiał przez ten czas, jaki spędzili w łóżku.
Z korytarza zaczęły dobiegać podniesione głosy, ale grube, drewniane drzwi nie pozwalały mu zrozumieć słów. Nellrien brzmiała na zdenerwowaną, z chwili na chwilę coraz bardziej. Jeśli spodziewał się, że kobieta uśmiechnie się po powrocie do pokoju, czy na widok jego, czy też zaścielonego łóżka, z chwili na chwilę wydawało się to coraz mniej prawdopodobnie. On wrócił do starego, dobrze znajomego siebie i wyglądało na to, że ona też właśnie wracała.
W pewnym momencie drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i Maver wpadła do środka, rozwścieczona jak stado os. Jedno się zmieniło w jej wyglądzie - włosy miała zwinięte w niedbałego koka i związane rzemykiem, który musiała dostać od Shayane w geście dobrej woli, by nie wyglądała, jakby właśnie wygrzebała się z łóżka... nawet jeśli dokładnie to zrobiła. Za nią do środka weszła zielonoskóra, nic sobie nie robiąc z prywatności. Dobrze więc składało się, że Shiran zdążył się ubrać, bo w innym przypadku mogłoby to być bardzo niezręczne spotkanie.
- Nellrien! Poczekaj!
- Co ci mam powiedzieć, hm?
- rudowłosa odwróciła się gwałtownie, rozkładając ręce w wyrazie bezradności. - Co chcesz ode mnie usłyszeć? Że nic nie szkodzi? Że podjęłaś dobre decyzje, ale miałaś pecha?
- ...Tak! Bo tak dokładnie było!
- Zatonęło pół załogi, Shayane! Pół załogi! Czterdziestu ludzi! Jak możesz mi mówić, że mam się uspokoić?
- ...Trzydziestu sześciu. To wciąż dla ciebie świeże, ja to rozumiem
- półorczyca usiłowała udobruchać Nellrien. Strzeliła spojrzeniem w stronę Shirana, ale poza tym kompletnie zignorowała jego obecność. Ciężko było skupić się na uprzejmych powitaniach, gdy po pokoju miotała się rudowłosa wściekłość. -Ale to nie jest tak, że ja ich nie pamiętam, że jestem obojętna. Pamiętam doskonale, każdego z nich. Brand. Marlon. Clora. Arie. Taron.
- Taron nie żyje?
- powtórzyła Maver słabo.
- Dla nas minęło wiele miesięcy. Urządziliśmy im pogrzeb. Rodziny zostały powiadomione. Przeżyliśmy już swoją żałobę.
- Więc co, mnie się ona nie należy?
- Należy się! Ale nie musi wiązać się z pretensjami do mnie!

Maver przetarła twarz dłońmi i w kilku krokach znalazła się obok łóżka, choć tylko po to, by podnieść z podłogi przyniesioną przedtem przez półelfa butelkę. Pociągnęła z niej kilka łyków. Drżały jej dłonie.
- A wszystkie moje rzeczy? Wszystko, co miałam w kajucie...?
Shayane nie odpowiedziała.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

67
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna zignorowała zalotne zachowania Yunany względem barda, choć ciężko powiedzieć, czy był to zabieg świadomy. Może akurat zaczęła obserwować jakiś intrygujący punkt na ścianie naprzeciwko niej? "To zdecydowanie najbrzydsza ściana jaką widziałam." - zirytowała się w myśli na ścianę. "Po chuj w ogóle ściany? Czy nie można by mieć tylko no... tego. Dachu? Dachy są super. Ściany nie są super. Fuj ściany."

Dandre na szczęście wyrwał ją z zamyślenia, gdy zaangażowała go rozmowa o flecie. Aremani ocuciła się w widoczny sposób potrząsając głową i aplikując uśmiech firmowy numer dwa. Nie zapomniała także pociągnąć kolejnego łyka ze swojej nowej, ulubionej szklanki. "Ej, co jest? Wydawało mi się, że już więcej upiłam, a to prawie pełne. Nie mogę być miękka pała, chociaż jedną szklankę wypiję do dna. A potem odłożę. By nie przeholować. Tak." Niestety nie zorientowała się, że czuwa nad nią jakiś nad wyraz troskliwy anioł stróż, pilnujący, by miała co pić.
- No właśnie chyba twój występ wzbudził, Dandre. Jakąś iskierkę. Jesteś bardzo inspirujący. Wkurwiasz mnie niemiłosiernie,wiesz? Ale dzięki temu wkurwowi mogę wymyślać co nowe... inwektywy. Naprawdę mnie inspirujesz. Dziękuję. - na ostatnie dwa zdania pozwoliła sobie poklepać i pogłaskać barda po ramieniu. "O, spoko ma te ramiona. Faaajnieee." Dziewczyna chyba za bardzo zamyśliła się w tym klepaniu, gdyż trwało to trochę dłużej niż konwenans by nakazywał. Gdy tylko zorientowała się, że przesadza, szybciutko cofnęła rękę, by znów wrócić do trzymania szklanki oburącz. Z pewnością oblałaby się rumieńcem, gdyby nie była już dostatecznie czerwona.
Na szczęście bard zapytał ją o sprawy osobiste. Normalnie nie lubiła o tym mówić, ale w tym momencie była to idealna dystrakcja dla przykrycia poczucia zażenowania. No i też chyba było jej to teraz obojętne, o czym gada.
- Aj, szkoda s-strzępić jęzor na typa. Durny chuj z kijem w dupie na pół metra. - skwasiła się na wspomnienie swojej najbardziej nieulubionej osoby na świecie. - Co nie robiłam, to jemu się nie podobało. Wścibił się w rodzinę i próbował mnie ustawiać. A ty wiesz, że ja się nie daję ustawiać. - zaśmiała się szczerze. - Kupiec w sumie dobry zawód. U nas na wyspie wciąż jacyś przyjeżdżali. Wyglądali jakby powodziło im się w życiu. Czemu stwierdziłeś, że bycie bardem będzie lepsze? - zapytała szczerze zaintrygowana. Od tego gadania zaschło jej też w gardle.
Trochę też nieświadomie zignorowała próbującego się wdrożyć w dyskusje elfa, ale uraczyła go spojrzeniem w jego stronę. Na wszelki wypadek zapamiętała jego twarz i była gotowa zagadać go potem o granie na flecie, którego w tym momencie faktycznie chciała się nauczyć.

Wieść o tym, jak zatonęła Stara Suka była przygnębiająca. Jednak coś ją w tej historii zaintrygowało. Ostatnie podrygi trzeźwości umysłu Aremani włączyły swoje analityczne trybiki i sformułowała do Kerwina precyzyjne pytanie... choć może nie tak precyzyjnie wypowiedziane.
- Cztery miesiące? Potwory? Przecież my ujarzmiliśmy wyspę osiem m-miesięcy temu. Czyżbyyy to było niezwiązane?
Próbowała zabrzmieć inteligentnie, ale nie miała teraz gwarancji jak to wyszło z perspektywy rozmówcy. Nadrobiła swoją niedbałość szybkim uśmiechem w stronę Kerwina. - Cieszę się, że tobie się udało. Zaradny na morzu jak i w magazynie.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Karczma "Zły kot"

68
POST POSTACI
Dandre
Nie odrywał wzroku od hipnotyzujących, roziskrzonych oczu Yunany, gdy powoli unosił do ust jej delikatną, opaloną dłoń. Gdyby nie ubranie, w Keronie zapewne byłaby brana za chłopkę, bo jakaż dobrze prowadząca się panna z wyższych sfer pozwoliłaby słońcu spalić jej drogą, jasną skórę? Nawet dla barda była… egzotyczna. Może dlatego tak szybko się nią zainteresował? Kłamstwem byłoby jednak sugerować, że potrzeba było wiele, by pochwycić uwagę pana Biriana.
Słuchał słów wyspiarki, nie wypuszczając jej dłoni z uścisku po tym, jak już złożył na niej delikatny pocałunek. Uśmiechnął się tylko szeroko, przekrzywiwszy nieznacznie głowę.
Abstrakcją wydawało się, jak wiele przeszli, odkąd wylądowali na Kattok. I to nie w przeciągu roku, a ledwie paru tygodni. Poematy winne pisać się same, w obliczu tak niesłychanie inspirujących wydarzeń. I choć faktycznie Dandre skreślił już na Kattok nie jeden wiersz, to na razie były to głównie artystyczne zachwyty nad tutejszą naturą, jakkolwiek przerażająca by ona nie była. Pozostało jeszcze tak wiele do opisania, tak wiele wdzięcznych tematów, czekających, aż ktoś je wreszcie spisze…
A jednak pierwszą pieśń poświęcił tej, której dłoń właśnie trzymał. I nie żałował. Ogień w jej oczach był najlepszą gratyfikacją, wystarczał, by i jego serce zabiło mocniej. Na wszystko przyjdzie czas. Wszak driady podarowały mu kilka dodatkowych lat. Bogowie faktycznie zdawali się spoglądać na Dandre łaskawym okiem.
- Po prostu nic na… nowym Kattok nie porwało mnie, tak, jak porwałaś mnie ty – rzekł cicho.
Uśmiech kobiety nabrał drapieżności, a Birian mimowolnie ścisnął jej dłoń nieco mocniej, pożerając ją roziskrzonym spojrzeniem. Słowa nie były potrzebne.
- Służę uniżenie. – raz jeszcze cmoknął jej dłoń, po czym odsunął się wreszcie, powoli wypuszczając ją z uścisku, nie omieszkawszy się przy tym przeciągnąć leniwie paznokciem po jej gładkiej skórze.


Aremani sprawiła zaś, że Birian roześmiał się szczerze. Patrzył na rudzielca z nieskrywanym rozbawieniem. Nie spodziewał się tego, gdy spotkali się na pokładzie Starej Suki, ale polubił tą pyskatą smarkulę. I naprawdę cieszył się, że została częścią ich szalonej kompanii.
- Och, słyszałem to nie raz. Miewam taki efekt na ludziach – pokiwał głową, na moment przyjmując jakby poważną pozę. – Ponoć faktycznie jestem niebywale wkurwiający. Ale to dobrze! Grunt, by pamiętali kto ich tak wkurwiał – zaśmiał się raz jeszcze, kręcąc powoli głową.
- Jeśli zaś czasem wyjdzie jeszcze z tego coś dobrego… Cieszę się. Cieszę się, że popycham cię ku kreatywności. Język to piękna rzecz, żal się nim nie bawić! – zmarszczył lekko czoło, niepewny, czy nie zabrzmiał nieco dwuznacznie. Aremani, nagle bardzo zajęta głaskaniem jego ramienia, zdawała się jednak głęboko pogrążona w myślach. Widział, że jej spojrzenie zamgliło się na moment i chichotał tylko cicho. Był zapewne ostatnią osobą na świecie, którą przejmowałyby jakieś dotykowe konwenanse, tym bardziej, że alkohol zdążył się już polać. Odrobina trunku może zdziałać cuda, jeśli chodzi o przesuwanie pewnych granic.
Czuł na sobie spojrzenia Yunany i nie wahał się odpowiedzieć na nie szybkim uśmiechem, czy puszczeniem oczka.
- O! – ożywił się bard – Widzisz, kolega też się bawi fletami. Świetnie, świetnie! – aż klasnął, z uśmiechem spoglądając na uszatego – Może będzie cię mógł czegoś nauczyć~… – mruknął, patrząc na ich trzeciego rozmówcę spod lekko przymkniętych oczu. Cóż, na pewno był ciekawszy od jakiegoś kiepa marynarza.


Pokiwał ze zrozumieniem głową, gdy Aremani zaczęła mówić o swoim ojczymie. Potrafił sobie wyobrazić przez co biedak musiał z nią przechodzić. A jednak ufał Aremani na tyle, by przypuszczać, że musiał czymś sobie zasłużyć na jej niechęć. Sam nie myślał o swoim ojcu za wiele, zresztą, Bogowie, nie widział go od ponad dekady. Coraz bardziej pamiętał starego Biriana przez pryzmat jego wybuchów, nie tego, jakim mógł bywać na co dzień.
- Oj, wiem doskonale. Szczerze mówiąc, to wręcz mu współczuję. Próbować wychować taką małą-nie-małą furię, jak ty, to pewnie męczeńska sprawa. – zaśmiał się cicho – Ale każdy zasługuje też na wolność. Żaden kij nie powinien ustawiać cię do pionu… Jesteś odrobinę szalona, ale masz zadziwiająco sporo oleju w głowie. Chciałbym móc powiedzieć o młodym Dandre to samo. – uśmiechnął się smutno i uciekł na chwilę spojrzeniem w bok. Trawił jej pytanie.
- Nigdy… Nigdy nie przemawiały do mnie ciągi cyfr i brzęk tego cholernego złota. Mój ojciec był obrzydliwie bogaty, mieszkaliśmy w rezydencji, której mógłby pozazdrościć mu niejeden baron. Ale nigdy nie czułem, by był szczęśliwy. Ciągle krzątał się z kąta w kąt, krzyczał i wybuchał. Bogowie, na palcach jednej dłoni zliczyłbym jego uśmiechy. – wydął lekko usta, po czym sięgnął po swój kielich i zwilżył sobie gardło. – Moja matka malowała. Tworzyła… Zresztą, mam nadzieję, że wciąż tworzy, przepiękne obrazy. Miała niebywały talent do zaklinania płótna, wyrywania z rzeczywistości tego, co najdoskonalsze i karmienia swojej sztuki tymi ziarenkami piękna, które pod jej czułą dłonią wyrastały w coś… niesamowitego. Nie potrafiłem odnaleźć się w tym wszystkim, choć starała się nauczyć mnie choćby szkicowania węgielkiem, ku niezadowoleniu pana seniora – uśmiechnął się. – Cóż, tym świata bym nie podbił, więc miał trochę racji.
Pewnego dnia usłyszałem pod naszymi oknami wędrownego barda. Zdążył zaśpiewać jedną, jedyną pieśń, nim ojciec pognał go do otchłani. Huh, przedziwny człowiek.
– zamilkł na chwilę, w skupieniu wpatrując się w jakiś punkt w rogu sali. Upił łyk ze swojego kielicha.
- Jak ta dwójka się ze sobą zeszła, nie mam, kurwa, pojęcia. Wydaje mi się, że cenił sobie sztukę. A jednocześnie każdego artystę, który nie był moją matką, przeganiał od nas na kopach. „Dystrakcje”. – prychnął. – Dość rzec, że ta jedna pieśń, jakaś stara miłosna ballada, wystarczyła, by porwać moje serce. Czasem nie potrzeba nic więcej, Aremani. Wiem, że jedna nuta może zmienić człowiecze życie, bo sam tego doświadczyłem. Postawiłem się ojcu i dzięki wstawiennictwu matki udało mi się nakłonić go do dania mi szansy. Gdy raz już spróbowałem muzyki, wiedziałem, że to coś, czemu będę mógł się oddać. Ta… ekscytacja, ta fascynacja towarzyszy mi do dziś. Chyba chciałem być po prostu szczęśliwy… A czułem, że robiąc to, co ojciec, spalę się i utonę. – mruknął, przygryzając lekko wargę.
Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko i trącił ją lekko łokciem.
- I wiesz co? Jestem.


Sam nie wiedział, ile było w tym prawdy. Muzyka i poezja dawały mu nieopisane szczęście, ale gdyby poszedł śladami ojca, zapewne ominęłoby go wiele bólu. Jego zabawy z mieczem, najemnicze tańce, podróż do Ujścia… Przygody i blizny; na ciele i duchu. Śmierć wszak nie oszczędzała nawet tych, którzy tylko na nią patrzyli.
Birian posmutniał na wieść o zatonięciu Starej Suki. Nie lubił tej łajby, nie porwało go towarzystwo marynarzy… Ale jednak byli mu kompanami. Żaden z nich nie zasługiwał na śmierć w morskich odmętach. Strach Nellrien okazał się uzasadniony. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak mogła zareagować na te wieści. Czy będzie pluła sobie w brodę, że nie mogła zatonąć razem z nimi, że nie było jej tam w tych najważniejszych chwilach? I cóż z tego, że nie istniała przez prawie rok. Poczucie winy potrafiło być bezlitosne.
- Niech Bogowie mają ich w swojej opiece. – mruknął bard, dolewając sobie… czegokolwiek do kielicha. Aremani poruszyła odpowiedni temat. – Gdzie to się stało?
Obrazek

Karczma "Zły kot"

69
POST POSTACI
Shiran
To całe "przepraszam", tak bardzo chodziło mi po głowie, że mógłbym nazwać je jakimś małym kurwiem, który szlaja się za Tobą i krzyczy: "Dej cukierka". Podobny poziom uciążliwości i podkurwiania. Poddenerwowane głosy, które dochodziły z korytarza wcale też nie sprawiały, że stawałem się bardziej spokojny. Ogólnie przewalona sytuacja. Jeden z nielicznych wolnych wieczorów, gdzie nie myślisz o niczym. Po czym do drzwi dobija Ci się zielona brzydula, mówiąc że musi TERAZ z Tobą porozmawiać. I to podobno ja jestem w gorącej wodzie kąpany.

No, ale mogłem sobie chociaż popatrzeć w otchłań. Miasto się znaczy. Bo oczywiście Auth fochnął się na tyle, że nie zamierzał się przez najbliższy czas pokazywać. Albo grzecznie siedział w pokoju, tak jak obiecał. No dobra, nie obiecał, ale powiedział. A przynajmniej to wyczytałem pomiędzy wierszami.
Ogólnie trochę się martwiłem. Zastanawiałem się co zrobię, jak nie znajdę go w pokoju. Szczerze mówiąc nawet nie wiedziałem gdzie go szukać... Z drugiej strony, czy do tej pory tak się zachowywał? No nie bardzo. Czyżby zmiękł przez ten czas, gdy był skazany tylko na siebie? Albo to ja się zbyt przyzwyczaiłem do jego towarzystwa. No, ale jakby nie patrzeć, nie było nas przez parę miesięcy. Przerażające doświadczenie... Dla niego oczywiście. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Mieścina była ciemna. Praktycznie bez oświetlenia, a gdzieniegdzie w oknach można było dostrzec jakieś drobne punkciki światła. Pewnikiem takie lampy, jak ta, która stała obok. Zapalane krzesiwem, albo przez zdolnych magów, chcących popisać się przed kobietami, z którymi spędzają właśnie dłuuuugą noc. Ech... Jebał to pies. Aż jakoś tak nosi, by zapalić i po prostu przestać myśleć.
Nie miałem ani trochę ochoty mierzyć się z zastaną rzeczywistością. Nie chciałem tego, co właśnie zrobiła Nellrien. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później to nadejdzie. Podświadomie odkładałem to, nie mając ochoty mierzyć się z konsekwencjami. Nie żeby coś się zmieniło w moim życiu - dalej byłem tutaj obcym, nowo-przyjezdnym - osobą, której nawet tu być nie powinno. A jednak...

Drzwi wtedy otworzyły się z hukiem. Nellrien nie była ani trochę zadowolona. Cóż... Chyba się tego spodziewałem. A przynajmniej na to nastawiały mnie podniesione głosy, które dosłownie przed chwilą rozbrzmiewały z korytarza. Odwróciłem się powoli, jakby trochę obawiając się tego wszystkiego. Żabcia wmaszerowała zaraz za nią, jakby ignorując że jest w nie swoim pokoju.
Obserwowałem ze spokojem całe zajście. No, przynajmniej do pewnego momentu. Bo nie wytrzymałem, jak zaczęła mówić o sobie. Jak niedelikatnie zaczęła przekazywać każdą z wiadomości, które niczym gwoździe do trumny, sprawiały że uśmiechnięta Nellrien Maver zanikała, chowana za twardym pancerzem obojętności. Nie umiałem tego znieść.
- Te, Piękna - rzuciłem do Żabci. - Ja wiem, że kajuta kapitańska, to prawie jak Twoja, ale panoszysz się gorzej jak smród po nie swoich gaciach. - warknąłem, wyraźnie zły. Miałem w dupie to, że była dwa razy wyższa i przynajmniej raz szersza niż ja. - Jeden pierdolony wieczór bez dram i myślenia. Tylko tyle chciała, a Ty oczywiście, musisz wpierdolić się samolubnie ze swoim ja?! Bo nie chciałaś? Bo musiałaś usłyszeć, że to nie Twoja wina? Kurwa, Ty w ogóle siebie słyszysz? Oficer? - zadrwiłem, obojętny na konsekwencje tego występku. Wystarczyło spojrzeć w moje oczy, które nabrały niezdrowych pomarańczowych rozbłysków, zwiastując najgorsze. Nie byłem pewny, ale raz słyszałem, że w takich sytuacjach zaczynały niepokojąco się żarzyć, niczym prawdziwie płomienie.
- Miej trochę godności i wyjdź, zanim zjebiesz jeszcze bardziej ten wieczór. Pozwól jej przetrawić to co zafundowałaś i najlepiej nie pokazuj się jej na oczy, przynajmniej do rana... - słowa, które wypowiedziałem były przepełnione pewnością siebie i jakąś dziką mocą. Zaskakująco łagodnie, jak na mnie. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale orczyca była ostatnią osobą, jaką miałem ochotę teraz widzieć na oczy, ale... Przez ten czuły gest, jaki wykonała względem Nellrien za zamykającymi się drzwiami, nie potrafiłem jej zmiażdżyć, niczym nic nieznaczącego robaka.

Sam stanąłem w pozycji bojowej, nachylając się agresywnie do przodu, czując że jeszcze usłyszę jakiekolwiek tłumaczenia i nie wytrzymam. Te oczywiście miałem zamiar uciszyć... A potem? A potem czekać na jakąkolwiek reakcję Nellrien. Ramię? Towarzystwo? A może jego brak? Każdy inaczej radzi sobie z żałobą i trzeba to uszanować, jakkolwiek wielkim wrzodem na dupie by się nie było.

Karczma "Zły kot"

70
POST BARDA
Shiran

Gdy półelf postanowił się wtrącić, Shayane gwałtownie obróciła głowę w jego stronę, a jej niewielkie, choć zdecydowanie orczej natury kły wyszczerzyły się nieprzyjemnie.
- Kapitan. Nie oficer - poprawiła go. - Minęło ponad pół roku, myślałeś, że statek funkcjonował przez cały ten czas pod nieistniejącym dowództwem?
Akurat tym Nellrien wydawała się przejęta najmniej. To był oczywisty ciąg zdarzeń, trudno było oczekiwać, że Stara Suka będzie pływać bez kapitana, żeby w jakiś dziwny sposób uhonorować pogrążoną we śnie kobietę, która równie dobrze mogła obudzić się za chwilę, jak i nie zrobić tego nigdy.
- Nie przyszłam tu po rozgrzeszenie - warknęła i przeniosła wzrok z powrotem na rudowłosą. - Uznałam, że musisz wiedzieć, co zatopiło statek, zanim spotkasz się z Barbano. Zanim będziesz z nim negocjować warunki swojej... umowy. To nie był sam sztorm, rozumiesz? On chce to ukryć. Nie chce zniechęcać ludzi do osiedlania się na Kattok, do handlu... jeśli będziesz to wiedzieć, może będziesz miała pewną kartę przetargową, rozumiesz, co mam na myśli?
Ewidentnie wiedziała o kontrakcie, choć Nellrien utrzymywała przedtem, że załoga nie miała o nim pojęcia. Oficer musiała być jej bliska, skoro stanowiła wyjątek od tej reguły. Nie wiedziała tylko, jakie informacje dotarły do półelfa, bo skąd miała przypuszczać, że zarówno on, jak i pozostali bohaterowie Kattok zostali zaznajomieni z tym problemem, a nawet zaoferowali pomóc z jego rozwiązaniem?
Rudowłosa była wściekła, ale nie na tyle, by wściekłość uczyniła ją ślepą i niewrażliwą na otoczenie. Podeszła do Shirana i oparła dłoń o jego klatkę piersiową w uspokajającym geście, choć mało to mogło być skuteczne, gdy sama tego spokoju w sobie nie miała. Stanęła pomiędzy nim, a Shayane, nie chcąc, żeby doszło do niepotrzebnej konfrontacji. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby półelf spalił pół karczmy. Patrzyła jednak tylko na półorczycę.
- Shiran ma rację. Wyjdź - powiedziała gorzko.
- Zawsze chciałaś wiedzieć rzeczy wcześniej. Zawsze wolałaś przetrawić sobie wszystko na spokojnie, zanim podejmowałaś decyzje, bo wiesz, że w nerwach podejmujesz niewłaściwe. To twoje słowa, sama mi to powiedziałaś. Tylko dlatego przyszłam, przecież gdybym czekała na ciebie na dole jutro z rana...
- Wyjdź.
- Nellrien...
- Jeden. Pierdolony. Wieczór
- wysyczała była kapitan, powtarzając po półelfie. - Bez świadomości, że moje spierdolone życie właśnie straciło resztki sensu. Co to znaczy, kartę przetargową? Mam się cieszyć, że wszystko, nad czym pracowałam przez lata, poszło się jebać, bo może dzięki temu jebany krasnal uzna, że nie jestem mu już potrzebna? Czy ty siebie słyszysz? Ma mi to rekompensować śmierć moich ludzi?
Shayane zacisnęła zęby, a mięśnie jej szczęki zapracowały.
- Nie ja ich zabiłam.
- Wyjdź.
- Żebyś mogła znów się najebać, albo wracać do łóżka ze swoim nowym kochasiem, zamiast w końcu stawić czoła rzeczywistości? Ile moż...

To trwało zaledwie chwilę. Dłoń odsunęła się od klatki piersiowej Shirana, gdy Nellrien zrobiła trzy kroki w kierunku zielonoskórej. Idealnie wyprowadzony prawy sierpowy przerwał rozpoczynającą się tyradę, o którą nikt nie prosił. Shayane zachwiała się i złapała się za twarz, rzucając przyjaciółce i byłej przełożonej zszokowane spojrzenie. Cios raczej nie zrobił jej żadnej krzywdy, poza ujmą na honorze i raczej poważną skazą na ich relacji. Przez chwilę wpatrywała się w płonące wściekłością oczy niższej kobiety, zanim powoli opuściła rękę i wycofała się w stronę drzwi.
- Będę na dole, a potem na Barakudzie. Tak, w razie gdybyś zaczęła myśleć z powrotem rozsądnie, bo widzę, że teraz ci oczy chujem zaszły - poinformowała chłodno.
Dwa uderzenia serca później drzwi zatrzasnęły się za nią i z powrotem zostali sami. Nellrien przez jakiś czas wpatrywała się w wyjście, z tą samą butną miną, ale z chwili na chwilę w tej fasadzie pojawiały się coraz większe pęknięcia. W końcu opuściła wzrok na trzymaną butelkę, a nogi ugięły się pod nią i usiadła na podłodze, tam, gdzie stała, ostatecznie tracąc już motywację do udawania, że ze wszystkim sobie radzi.


Aremani i Dandre

- Ja też mam ojca - wtrącił Folre elokwentnie, podpierając brodę na splecionych dłoniach i posyłając szeroki uśmiech w stronę Aremani, ewidentnie nie mając zielonego pojęcia, czego dotyczy prowadzona rozmowa, tylko z wyłowionych, pojedynczych słów wyciągając swoje własne, alkoholowe wnioski.
- Tak! Lubię się bawić fletem - zgodził się radośnie ze słowami Biriana, co wywołało wybuch śmiechu wśród zebranego przy stole towarzystwa. Niczego nieświadomy elf zaśmiał się razem z nimi. Czy mógł czegoś nauczyć Arę, czy też nie, w swoim obecnym stanie raczej nie nadawał się do niczego.
- Ja też jestem - uderzeniem dłoni w blat podsumował długi monolog barda. - Jestem szczęśliwy, bo jestem z wami! Zdrowie bohaterów Kattok!
Po jego okrzyku część sali znów wzniosła kufle, niezależnie od tego, czym akurat była zajęta i czy w ogóle zrozumieli elfie zawołanie. Ale każda okazja była dobra do dalszego picia i radosnych wiwatów, prawda?
Słysząc miłe słowa od zielarki, Kerwin uśmiechnął się i pochylił w jej stronę.
- Cieszysz się? Zmienna jak jesienny wiatr. Raz się cieszy, raz każe się nie zbliżać. Lubisz popatrzeć z daleka? - spytał, zanim spoważniał i wrócił do dużo mniej przyjemnego tematu. Statek mógł zatonąć dawno, ale dla nich wspomnienie wciąż musiało być świeże, zwłaszcza, gdy niewiele brakowało, by i oni potracili życie.
- Na środku Archipelagu. Między Erolą, Chandi i Taj'cah - odpowiedział z westchnieniem na pytanie Biriana. - Sztormy tam są niebezpieczne, bo można porozbijać się o skały, ale te już znamy jak własną kieszeń. Z fal wynurzyło się coś paskudnego. Ze trzy razy większe niż te węże, co to je ubijaliśmy na plaży.
- I zielone
- wtrącił Mal.
- Skąd, kurwa, wiesz, jaki miały kolor, jak ledwo było coś widać w deszczu?
- No widziałem, że zielone! Jak mówię, że były zielone, to znaczy, że były, tak? Albo niebieskie.

Kerwin skrzywił się tylko.
- Wróciliśmy tam potem, żeby wyłowić to, co nie poszło na dno. Zabraliśmy też ciała, żeby urządzić pogrzeb, bo niektóre unosiły się na powierzchni, na kawałkach wraku... i znaleźliśmy w chuj dziwne zwłoki. Nie były nasze. To znaczy, nie były z załogi. Ale nie mogły też pochodzić... nawet nie wiem, jak to powiedzieć... ze sztormu?
- Ja ci mówię, że to demony Ula
- wtrącił starszy człowiek bez zęba na przedzie, siedzący z drugiej strony stołu.
- Widziałem kiedyś demona - wtrącił nagle Folre, zaskakująco poważnie. - ...Albo mógł mi się śnić.
Yunana i elfie siostry przerwały swoją rozmowę, by skupić się na tym, co opowiadał wytatuowany po szyję marynarz. Generalnie w ich najbliższej okolicy zapadła cisza, która choć nieporównywalna do tej, jaka panowała w karczmie podczas występu Biriana, to wciąż ułatwiała przysłuchiwanie się historii. Sebalf też wpatrywał się w Kerwina intensywnie, ale choć wyglądał, jakby usilnie próbował dać mu coś do zrozumienia, to skoncentrowany na Aremani żeglarz zupełnie tego nie zauważał.
- Czy demony mogą wyglądać jak elfy? Te wyglądały, jak elfy, tylko... jakby ich skóra wysmarowana była popiołem. Cała.
- I małe były jakieś
- wtrącił znów Mal.
Mag odchrząknął ostentacyjnie i uderzył kubkiem o blat, przyciągając do siebie spojrzenia. Wytatuowany mężczyzna zerknął na niego i cmoknął z niezadowoleniem.
- Fakt. Mieliśmy nie rozpowiadać - mruknął. - Ale to nie tak, że ci tutaj nie przypłyną do Iny, bo przestraszą się smoków morskich i czarnych elfów, co? Już tu są.
- Pan Barbano przekazał wam jasne wytyczne.
- To nawet nie było przy tej wyspie, do cholery, już się Sebalf nie pultaj
- prychnął pogardliwie Mal. - Co to niby zmieni, że im powiemy? To nie tak, że cokolwiek z tymi informacjami zrobią. Zresztą, to tylko dziwne trupy. Bo to pierwsze i ostatnie?
Obrazek

Karczma "Zły kot"

71
POST POSTACI
Shiran
Nienawiść do orczycy przenikała mnie wskroś, szczególnie że na każdym możliwym kroku, afiszowała się swoim "ja". Kapitan, które musiała pokreślić, bo przecież oficer było ujmą na honorze. Wcale jej awans nie wynikał z nieobecności Nellrien.
- A ja wcale nie spaliłem połowy dżungli - odwarknąłem na jej tłumaczenia, w które nie wierzyłem ani trochę. Wymyśliła sobie jakąś pojebaną narrację, której zamierzała się trzymać, mimo tego że w każde zdanie musiała wpleść informacje o sobie. Miała jeszcze czelność wspomnieć o wyroku Nellrien, sugerując że to daje jej przewagę? Przeginała coraz mocniej, z każdym ziarnem piasku, które przesypywało się przez klepsydrę.

Nie obchodziło mnie kogo Nellrien informowała o swoich prywatnych sprawach. Miałem też gdzieś jej zażyłość z chociażby Żabcią. Teraz obchodziło mnie tylko, by w końcu zniknęła.
Nie miałem zamiaru się chwalić bliższą relacją z byłą panią kapitan, zbyt przejęty wydarzeniami, które rozgrywały się przed moimi oczyma. Te swoją drogą nabierały coraz jaśniejszej odcieni pomarańczy, zaczynając powoli świecić. I... I gdyby nie uspakajający gest Nellrien, mogłoby to skończyć się nieciekawie, zarówno dla Żabci, jak i dla mnie. Płomyczek co prawda nie wyglądała na wygładzoną taflę jeziora, ale jej dotyk sprawił, że w moim umyśle, ponownie pojawiły się obrazy, które jeszcze chwilę temu żyły nie tylko w mojej głowie.

Nabrałem głębiej powietrza, gdy oddzieliła mnie od zielonej paskudy, ale nie protestowałem. Ba, nawet nieco się zdziwiłem, że przyznała mi rację, co nie zdarza się zbyt często. Na co usłyszeliśmy co? Kolejny słowotok na temat tego, jak ona to chciała dobrze i jak bardzo nie wyszło. Nellrien jednak była stanowcza. Ta tyle stanowcza, że i paskuda straciła panowanie nad sobą uderzając bardzo... ale to bardzo czule. Skończyła się to pięknym sierpowym, który został wyprowadzony z takim wdziękiem, że sam bym się go nie powstydził. Co prawda mimo idealnej techniki, waga zrobiła swoje i cios nie wyrządził żadnej szkody... Jedankże! Cel został osiągnięty. Żabcia wycofała się rakiem, trzaskając za sobą drzwiami, a my zostaliśmy tak jak wcześniej, sami ze sobą. Nic jednak nie było takie jak chwilę temu.

Wystarczyła chwila, a Nellrien ponownie zamknęła się w sobie. Spojrzała na butelkę i zrezygnowana usiadła na ziemi, jakby tracąc jakiekolwiek siły. A ja? Stałem tak, nie wiedzą nawet za bardzo jak mogę zareagować. Normalnie rzuciłbym jakimś głupim tekstem, ale... tak chyba się nie robi, gdy cały świat wali Ci się na łeb.
Przypomniałem sobie scenę z domu rodzinnego. Jak matka załamana jakąś pierdołą płakała, siedząc skulona na podłodze. Ojciec wtedy westchnął ciężko i podszedł do niej, siadając z tyłu. Objął ją i rzucił jakimś drętwym żartem, co najwyraźniej rozbawiło matkę...
Spojrzałem się na rudowłosą i... siadłem za nią podobnie jak wtedy ojciec. Z lekkim oporem, ale dotknąłem pleców Nellrien, a jeśli nie poczułem żadnego sprzeciwu, miałem zamiar objąć ją całkowicie, wytwarzając sobą swoisty pancerz, który ochroni ją przed rzeczywistością.
- Nie ma to jak moment, w którym zrzucają Ci cały świat na beret. Lepiej byłoby chyba dostać kulą z armaty - wypaliłem, oddychając powoli. - Jeśli potrzebujesz samotności... - dorzuciłem już poważniej, czując się trochę zagubiony.

Karczma "Zły kot"

72
POST BARDA
Shiran

Obejmując Nellrien od tyłu, Shiran nie widział jej twarzy. Skulona na podłodze straciła całą tę siłę, jaką emanowała na co dzień, całą pewność siebie i wiecznie towarzyszącą jej brawurę. Nie zaprotestowała, kiedy poczuła dotyk, ale nie zareagowała też na niego w żaden sposób. Nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, choć drżała wyraźnie, usiłując trzymać emocje na wodzy.
- Nie musisz... - zaczęła głucho, ale głos ugrzązł jej w gardle.
Zapewne chciała powiedzieć Shiranowi, że może ją tu zostawić i sobie iść. Chciał miłego wieczoru, miłego towarzystwa, tymczasem dostał kobietę, której świat w jednej chwili runął w gruzach. Nellrien Maver nie zamierzała być brzemieniem dla nikogo, poza sobą samą, więc chęć zamknięcia się z powrotem w swoim pancerzu, przez który nic się nie przebijało, musiała być nadzwyczaj silna. Siedziała nieruchomo przez długie kilka minut, walcząc sama ze sobą, zanim podciągnęła nogi pod siebie, obróciła się w miejscu i wtuliła w klatkę piersiową półelfa, chowając twarz w materiale jego ciemnej koszuli. W tej pozycji znieruchomiała ponownie i choć wciąż nie wydała z siebie choćby jednego dźwięku, mężczyzna czuł, jak nierówny staje się jej oddech, a na jego koszuli rosną plamy mokre od łez. Może i było to dla niego zbyt wiele, może nie tego oczekiwał od tego dość świeżego jednak związku, ale nawet jeśli zamierzał zaraz po tym uciec od niewygodnej rzeczywistości, Nellrien nie była w stanie zamknąć w sobie absolutnie wszystkiego - nie kiedy czara goryczy przelała się już bardzo, za bardzo. Być może byłoby łatwiej, gdyby jej nie przytulił. Kochała ten statek jak swój dom, mówiła im o tym; kajuta kapitańska Starej Suki była jej miejscem na tym świecie. Co jej zostało teraz? Skrzynia pełna ubrań w lecznicy i wysłużona kusza?
Niczego z tego nie wypowiedziała na głos. Stopniowo uspokajała się, tłumiąc buzujące w niej emocje na tyle, na ile była w stanie. Gdy odsunęła w końcu twarz od klatki piersiowej Shirana, miała zaczerwienione oczy i mokre policzki. Nie podnosiła na niego wzroku, ale odsunęła się na tyle, na ile pozwalały jej na to jego ramiona.
- Moje życie to żart - powiedziała cicho, głosem równie martwym, co jej spojrzenie. - Pierdolony żart mściwych bogów. Powinnam była tam być, zatonąć razem ze statkiem. Nie wiem, co im zrobiłam. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Nie byłam złym człowiekiem. Moje życie to żart.
Przetarła twarz rękawem i wyprostowała się, usiłując przynajmniej częściowo przybrać tę dumną fasadę, jaką prezentowała na co dzień. Wyszło dość żałośnie, ale ona tego nie wiedziała.
- Powinieneś zejść na dół do pozostałych. Wrócili już do karczmy. Jak byłam na korytarzu, słyszałam, jak Dandre gra - odgarnęła z twarzy te rude kosmyki, które zmokły od łez i poprzyklejały się do jej skroni. Pociągnęła nosem, zerkając w końcu na Shirana krótko. - Nie musisz tu siedzieć. Wiem, że nie na to się pisałeś. Możesz iść.
Wyplątała się z jego objęć i wstała, nie widząc powodu, dla którego półelf miałby zrezygnować ze swoich wieczornych rozrywek na rzecz towarzyszenia jej w użalaniu się nad sobą. Przez moment wyraźnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc stała tylko w miejscu, ze wzrokiem utkwionym w butelce, którą zostawiła na podłodze. Wpatrywała się w nią z dziwną intensywnością, jakby w jej głowie pojawiały się właśnie nowe, obce jej dotąd myśli. Nawet jeśli tak właśnie było, żadną z nich nie podzieliła się z Shiranem. Zbladła tylko jeszcze bardziej.
- Zawiodłam ich wszystkich. Zawiodę i ciebie - powiedziała za to cicho. - Nie wiem... nie wiem jaki sens ma teraz cokolwiek. Stałam się nikim. Nikim. Niewolnicą, taką, jaką byłam w Tsu'rasate. Jeszcze tylko brakuje, żeby Barbano teraz...
Nie dokończyła, bo coś w jej twarzy drgnęło na wspomnienie, o którym nie zamierzała mówić. Zacisnęła dłonie w pięści i znów podniosła pusty wzrok na Shirana.
- Powinieneś wrócić do pozostałych.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

73
POST POSTACI
Shiran
Jakieś to wszystko takie... Nie wiem. Cała ta sytuacja była dla mnie trochę niezręczna. No i w sumie jakby nie patrzeć, chyba pierwsza taka. Może i to nie był wymarzony wieczór i może miałem trochę chęci teraz uciekać, ale coś w środku podpowiadało mi, że gdybym to zrobił, to byłoby moje ostatnie spotkanie z Nellrien Maver.
W pewnym momencie myślałem nawet, że się zbłaźniłem, naśladując ruchy ojca. Wszak u niego reakcja była natychmiastowa. Minuty mijały, zdawając się przeciągać w długie godziny. Każdy oddech wydawał się jakby spowolniony. Natłok myśli, jakie mi towarzyszyły zaczął powoli i mnie przytłaczać, ale wtedy... Wtedy Nellrien po prostu się obróciła i wtuliła. Schowała twarz w mojej koszuli. Nie było żadnego dźwięku i gdyby nie mokra plama na tkaninie, w życiu bym nie powiedział, że uroniła choć jedną łzę. Chyba na to czekałem.
Przytuliłem ją do siebie mocniej, powoli głaszcząc po plecach, wciskając ją mocniej w siebie. Nie byłem pewny, czy to rozsądne, ale coś w środku podpowiadało mi, że tak właśnie wypada. Zresztą nie wiedziałem co mogę więcej zrobić. Szukałem w pamięci sytuacji z dzieciństwa, usiłując sobie przypomnieć jak ojciec uspokajał roztrzęsioną matkę-histeryczkę.
- Śmiało - zachęciłem, gdy w odmętach wspomnień usłyszałem słowa ojca. Stanowczo nie byłem w tym dobry... Trochę mnie to przytłaczało, ale mimo tego nie zamierzałem uciekać. Nellrien nie miała nic: statku, przybranej rodziny, ani domu. Odebrali jej wszystko to, co zdołała wypracować sama w tej nędznej parodii życia pod kopytem tego jebanego kurdupla. Nie na to zasługiwała. Jeśli miałem więc być jedynym chwiejnie-stałym elementem jej życia, mogłem ją przytulać i słuchać jak niemo płacze. Kropka.

Nie wiedziałem ile czasu minęło. Zauważyłem tylko, że jej oddech się uspokaja. Odsunęła twarz od mojej klatki piersiowej, ukazując swoje zaczerwienione oczy i mokre poliki. Ostrożnym ruchem, wytarłem kciukiem jej łzy, które zebrały się w okolicy oczu i na poliku.
- Nie byłaś złym człowiekiem... - powtórzyłem za nią, za bardzo nie wiedząc co powiedzieć. Wtedy to wstała.
Daleko jej było do dumnej pani kapitan, która panowała nad wszystkim. Przypominała teraz zgarbioną i zagubioną dziewczynkę, której cały świat posypał się na głowę. Nie wiem co ze mną było nie tak, ale działało to na mnie dziwnie - miałem chęć zabrać z jej barków cały ten ciężar, który ją przytłaczał. Pragnąłem sprawić, by się uśmiechnęła i... być może raz, coś dobrego spotkało ją w tym chorym życiu. Podniosłem się za nią, gdy wyplątała się z moich objęć

- Czy ja Ci wyglądam na jakiegoś konesera muzyki biesiadnej? - odpowiedziałem na jej stwierdzenie, gdy zdołała się na mnie spojrzeć. Z pewnością było to dla niej ciężkie. - Zresztą... Mam chwilowo dość tłumów - wybrnąłem jakoś z dziwnej sytuacji. Patrzyłem jak smętnie jej wzrok wędruje w stronę butelki, która niejednego pewnie w takiej sytuacji przyciągała. Powiedziała cicho, że mnie zawiedzie i że stała się nikim... I że...
Podszedłem do niej, chwytając ją za rękę. Obróciłem w swoją stronę. Moje oczy ponownie rozpalone były wewnętrznym płomieniem, nabierając pomarańczowej barwy.
- Pierdolony krasnal nigdy więcej Cię nie tknie - powiedziałem powoli, bardzo dobitnie, tak że odniosłem wrażenie, że przekonałbym każdego. Wziąłem kilka oddechów, starając się uciszyć gniew.
- Nellrien... - zacząłem ostrożnie, gdy płomień w mych oczach przygasł. - Uwolnimy Cię... Nie wiem jeszcze, kurwa, jak... Ale uwolnimy Cię - powiedziałem.
- Nigdy nie byłaś nikim w moich oczach - dodałem cicho, wstrzymując na chwilę oddech. Cisza przeciągała się niepokojąco, a ja poczułem, że to wyznanie było aktem czystego kretynizmu.
- I jebać bogów. Tak samo jak Barbano. Udupmy Krasnala. Odpłaci za wszystko. A potem zabierzemy się za bogów. Wypowiemy wojnę każdemu po kolei - Mówiąc to wszystko patrzyłem jej głęboko w oczy. Płomień narastał, ale tym razem nie wynikał z gniewu, a ognistej determinacji jaka we mnie rozgorzała.

- Nie mam zamiaru wracać na dół - powiedziałem cicho. - Nie zostawię Cię samej... Chyba, że mnie tu po prostu nie chcesz - ostatnie słowa były powiedziane prawie szeptem, ale Nellrien na pewno je usłyszała. Reszta zależała od niej.

Karczma "Zły kot"

74
POST BARDA
Shiran

Chwycona za rękę Nellrien powoli uniosła wzrok na Shirana. Czubek jej nosa czerwony był od płaczu, tak samo jak wcześniej od alkoholu, ale kobieta raczej tego nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Wciąż ostatkiem siły woli utrzymywała pozę dumnej kapitan, którą już nie była; od kilku miesięcy, choć dowiedziała się o tym dopiero teraz. Jeszcze wczoraj zasypiała w jaskini, po triumfalnej wygranej z gigantycznym, magicznym stworzeniem z dżungli. Dziś poza nic nieznaczącym tytułem bohaterki Kattok nie miała nic. Starała się udawać, że nic się nie stało, że przed chwilą nie złamała się jak sucha gałązka pod ciężkim butem losu, bo przecież nie mogła zmuszać Shirana do pozostania tutaj ze względu na jej słabość, ale nie wychodziło jej to najlepiej.
- To żałosne - podsumowała głucho, po czym zabrała mu swoją rękę i przetarła twarz, ścierając z niej resztki łez i odgarniając włosy. - Bogowie, jestem żałosna. Nie powinieneś był tego widzieć. Ja... normalnie nie...
Nie znalazła wyjaśnienia, które usprawiedliwiałoby jej zachowanie w sposób dla niej satysfakcjonujący, więc westchnęła tylko, wpatrując się w płonące pomarańczowym blaskiem oczy Shirana, który mimo jej tragicznego stanu nie postanowił jej zostawić. Znów milczała długo, przyglądając się mu, jakby widziała go po raz pierwszy, albo jakby chciała zapamiętać wszystkie rysy jego twarzy. Nie reagowała tak, jakby rzucone przez półelfa wyznanie było aktem kretynizmu, a jakby nie do końca dowierzała we wszystko, co słyszała. Ale jakie miałby powody, żeby ją teraz okłamywać i bałamucić? Dała mu już wszystko, czego mógł od niej chcieć, a mimo to mężczyzna został z nią, gdy niebo zwaliło się jej na głowę, choć przecież musiało to być dla niego bardziej niż trudne.
- Jesteś... - zaczęła, ale głos ugrzązł jej w gardle.
Ostatni raz zerknęła na stojącą gdzieś nieopodal butelkę, potem na własne dłonie, aż wreszcie z powrotem na Shirana. I wtedy coś w niej pękło. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno, tym razem nie po to, by dalej płakać, a w geście tak przepełnionym czułością i wdzięcznością, jak nic, co robiła lub mówiła do tej pory. Znów oparła czoło o jego klatkę piersiową, powoli uspokajając oddech i stopniowo doprowadzając się do stanu, w którym była w stanie jakoś funkcjonować i racjonalnie myśleć.
- Dziękuję - powiedziała w końcu ochryple. - Nie idź. Gdyby nie ty... nie wiem, czy miałabym siłę dłużej...
Nie dokończyła, pewnie już żałując swoich słów. To chyba była ich cecha wspólna, panika na samą myśl o tym, że jakikolwiek skrawek ich emocji ujrzał światło dzienne, że dotarły one do drugiej osoby, odsłaniając ich do tego stopnia. W końcu Nellrien westchnęła i odsunęła się, by podejść do okna. Tam zacisnęła dłonie na parapecie i wychyliła się, wystawiając głowę na orzeźwiające, nocne powietrze, pewnie po to, by trochę ochłonąć. Nie odzywała się przez kolejne kilka minut, niezależnie od tego, czy Shiran został tam, gdzie stał, czy poszedł za nią; czy stał tylko obok, czy znów ją obejmował. Po prostu wpatrywała się w noc, tak samo, jak on robił to wcześniej.
- Chodźmy stąd - zaproponowała w końcu, zupełnie znienacka. Minęło już trochę czasu, ślady płaczu prawie już zniknęły z jej twarzy. - Chodźmy gdzieś indziej. Na nabrzeże, albo na plażę, chcę zobaczyć morze. Pójdziesz ze mną?
Lekki wiatr unosił te kosmyki rudych włosów, których nie złapał rzemień. Wydawało się ją to irytować, ale nic z tym nie zrobiła.
- Albo zobaczyć tę pieprzoną Barakudę. Zobaczyć, czym pływa teraz moja... czym pływa załoga Shayane. Albo nie wiem. Po prostu chodźmy stąd.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

75
POST POSTACI
Dandre
Bard uniósł brew i pokiwał z powagą głową, starając się nie wybuchnąć śmiechem w reakcji na bardzo odkrywcze wtrącenie wyspiarza. Na razie powstrzymywał się jednak od komentarza, spod półprzymkniętych powiek obserwując jedynie reakcję Aremani. Żadna siła nie powstrzymałaby jednak donośnego rechotu, który wybrzmiał z bardziej gardzieli, kiedy to Folre zjawiskowo wpadł w wykopany pod nim dołek. Radosny ton głosu elfa i jego zamglone spojrzenie, sugerujące, że kompletnie nie miał pojęcia, jak dwuznacznie można by odebrać jego słowa, w oczach Biriana były w tym momencie elementami najśmieszniejszego żartu na świecie. Może i utrudniał mierne zabawy barda w swatkę, ale czymże to wszystko w obliczu komedii? Łzy ciekły mu z oczu, gdy trzęsąc się ze śmiechu schował twarz w dłoniach i zgiął się w pół, wspierając czoło na deskach stołu.
Jeden monolog później i po wysączeniu kilku łyków w ramach zaproponowanego przez elfa toastu, Birian patrzył z powagą na Kerwina. Alkohol znów szumiał mu w głowie, ale świat jak na razie zachowywał się tak, jak na świat przystało. Pion nie uciekał, powieki nie ciążyły zbyt drastycznie; wiedział jednak, że musi dać sobie chwilę wytchnienia.
Dandre pokiwał głową, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę, że pytanie, które zadał było w gruncie rzeczy idiotyczne, gdyż jego znajomość geografii archipelagu ograniczała się do świadomości istnienia jego stolicy i jej przybliżonej lokalizacji. Nigdy wcześniej nie zapuszczał się w te tereny, a że nawet kulturowo nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia, to zwyczajnie pozwolił sobie na posiadanie pewnych rażących luk w wiedzy, dla niego, niemal bezużytecznej. Niczym student na egzaminie, nie miał zamiaru dać jakkolwiek po sobie poznać, że w jego ciemnej łepetynie nic się nawet nie zaiskrzyło.
- Morskie stwory… Na Otchłań, co jeszcze? – przymknął na moment oczy, słuchając przekomarzań marynarzy. Przed przybyciem na Kattok był przekonany, że wszelkie historie o morskich stworach, wciągających statki w mroczne odmęty oceanów były jeno tym, historiami właśnie. Ledwie parę dni na tej piekielnej wyspie udowodniło mu, że, w istocie, przeróżne nieboskie stworzenia kryją się pod pięknym, morskim błękitem i czekają tylko na to, by rzucić się innym do gardeł. Myśl o kryjących się gdzieś tam lewiatanach, zdolnych pociągnąć w głębiny cały statek przyprawiała go o gęsią skórkę. Chciał przecież wrócić do domu… A coś mówiło mu, że gdyby przyszło co do czego, mógłby nie mieć tyle szczęścia, co Kerwin i jego przyjaciel, gdyż woda była dla niego zagadką.
Na wieść o dziwnych ciałach, spojrzenie barda ożywiło się nieco. Spojrzał na starszego mężczyznę, unosząc lekko brew.
- Czym mielibyście się narazić Ulowi? Czyżby zachłanność Syndykatu mogła wzburzyć Dobrego Rybaka? – podrapał się w zamyśleniu po brodzie. Nie nadawał się zbytnio do teologicznych dyskusji, ale starał się wyobrazić sobie, jak mógłby wyglądać sługa Ula. Krzyżówka ryby z człekiem? Nie był to przyjemny obraz, a szczerze wątpił, by demon mógł być podobnym do syreny.
- Taak? Ja jeno sukkubę. – Dandre błysnął zębami w krótkim uśmiechu, spoglądając na moment na Yunanę, ale zaraz na powrót spoważniał.


W Keronie zawsze mówiono o demonach, jak o paskudnych stworzeniach, nieforemnych zbitkach mięsa i kości, o nieopisywalnych wręcz kształtach i formach, czasem nie pojętych dla prostych, ludzkich umysłów. Nie wiem, ile w tym prawdy, a ile propagandy Zakonu, desperacko próbującego udowodnić, że jest potrzebny, ale… Szary elf wydaje mi się zbyt… normalny? Ni jak nie potrafię sobie też wyobrazić związku z taką… formą, a Ulem. – podrapał się po głowie. Może dywagowałby dalej, ale Sebalf uderzył kubkiem o blat, sprawnie przyciągając do siebie uwagę i ucinając, choć na chwilę, temat.
Bard wzruszył ramionami.
- Wytyczne to jeno wskazówki, Kerwin z… Malem mają rację. – westchnął cicho – Cóż, w naszym przypadku takie informacje mogłyby jeno przytrzymać nas na wyspie, a z tym chyba nikt problemu nie widzi. Abstrahując, wieści takie jak ta lubią żyć własnym życiem. Myślę, że w ten czy inny sposób i tak dotrą na Archipelag. Trupy jak trupy, ale zdają się być kompletnie… nie na miejscu? Dziwy, dziwy… – mruknął jeno, wsparłwszy głowę na dłoniach, łokciami zapierając się o deski stołu.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ina'Kattok”