Karczma "Zły kot"

31
POST POSTACI
Shiran
Na moment nie trzeba było długo czekać. Te jej klasyczne negacje i przerzucanie rzeczywistości na jej własne projekcje. Chyba chciała mi powiedzieć, że coś jest ze mną nie tak... Być może było w tym trochę racji, ale wolałem myśleć o sobie, raczej jako o jednostce wysoko świadomej i wyjątkowej. Nie żebym był jakimś narcyzem.
Tak czy inaczej postanowiłem jej przerwać. Serce biło mi jak szalone, co było nowym przeżyciem. Lekki krok do przodu, a reszta zadziała się samoistnie. Jej delikatne, acz trochę wysuszone od alkoholu usta, zetknęły się z moimi wargami (które swoją drogą w lepszym stanie nie były). Poczułem jak lekki dreszcz przeszywa moje ciało, a bliżej nieokreślone mrowienie przybiera na sile. Coś we mnie drgnęło, uwalniając pewną falę błogości i odprężenia, sprawiając że dopiero teraz odczułem jak bardzo spięty i zdenerwowany byłem.
Nellrien nie patyczkowała się. Chwyciła mnie za koszulę, przyciągając do siebie. Blisko. Bardzo blisko. Czułem na sobie jej kształtnie piersi, które nie raz eksponowała swoim dekoltem, a także każdą inną krzywiznę jej ciała. Moja dłoń, niemal bez mojej kontroli, powędrowała w miejsce jej kibici. Na początku delikatnie, a potem pewniej, pochwyciłem ją w talii, by chwilę później przesunąć dłonią po jej boku. Stanowcza, acz nie brutalna pieszczota, przesunęła się na jej plecy, tym samym splatając nas w skomplikowaną układankę kończyn, która zadawała się kipić od środka.
Czułem jej usta, a każdy kolejny pocałunek, sprawiał że miałem ochotę na więcej. Przeszedł już stres i strach przed odrzuceniem. Teraz liczyło się przyjemne ciepło, rozlewające się po całym moim ciele i ona. Piękna, majestatyczna pani wód i oceanów. Jej błyszczące oczy, a nawet lekko zaróżowiałe poliki, wybijające się na tle alabastrowej wręcz skóry.
Smakowała owocami, bardzo przyjemnie i kobieco. Jej ciało było gorące, nawet przez ubrania, które w tamtym momencie miałem po prostu ochotę z niej zerwać. Pocałunki były namiętne. Raz energiczne, a drugim razem długie i leniwe. Moja dłoń z pleców, ruszyła gładko do jej szyi - skrawka nagiego ciała, którego mogłem dotknąć. Moje elfie i długie palce, powoli prześlizgnęły się po jej karku, pozwalając mi lekko wczepić się w jej włosy. Przyciągnąłem jej głowę mocniej do siebie, ostrożnie składając kolejny namiętny pocałunek na jej ustach. Chciałem w tamtej chwili widzieć ją w całości. Przyjrzeć się jej obojczykom. Pochłaniać wzrokiem, razem z każdym detalem i wzorem, jaki tylko mogłem dostrzec. Pragnąłem swoimi dłońmi, uczynić mapę jej ciała...
Świat przestał istnieć. Nic innego się nie liczyło.

Wtedy jednak poczułem jak jej uścisk się rozluźnia. Nie chcąc wyjść na łapczywego i znając w pewien sposób umiar, również odpuściłem, z pewnym smutkiem obserwując, jak się ode mnie odsuwa. Próbowałem zapanować nad rozemocjonowanym oddechem, powoli wciągając i wypuszczając powietrze. Musiałem się uspokoić...
Nellrien w tym czasie łypnęła wzrokiem dookoła, jakby szukając gapiów. Ja w tym momencie miałem to naprawdę głęboko w dupie. Stałem przed nią, uśmiechając się głupkowato. Nie byłem już zawstydzony.
No i chyba wszystko to sprawiło, że trochę przetrzeźwiałem. Wciąż odczuwałem szumienie w głowie, ale nie był to stan, gdzie odbijam się od ścian, czy gdzie miałbym problemy z mówieniem. Byłem też w stanie zapanować nad romantycznym pierdoleniem. Idealnie w czas. Przecież do romantyka mi daleko, prawda?

- A to podobno ja jestem łapczywy... Nie wiesz, że kwiaty dostaje na randce? - uśmiechnąłem się lekko, jeśli w ogóle było to jeszcze możliwe. - A jak kwiaty, to wiadomo, że będzie i wiązanka - Dokończyłem, upajając się jej dotykiem. Prostowała mi zagniecioną koszulę, co było... Bardzo ciekawy doznaniem.
- I jeszcze raz będziesz mi udowadniać, że moje zainteresowanie Tobą jest pomyłką... Każde zdanie będę przerywał pocałnukiem - skwitowałem, patrząc jej w oczy, które pochłaniały niczym głębia oceanu. Dalej stała blisko. Chłonąłem ten moment. Poczułem jednak wystarczającą odwagę, by stać się bardziej bezpośredni. To był stanowczo o wiele bardziej styl Shirana. Pozwoliłem sobie nachylić się ku jej boku.
- A co do opowieści o seksie, myślę że ciekawsze od nich, byłoby pokazanie niektórych rzeczy... - szepnąłem prosto to jej ucha, obniżając ton swojego głosu. Chyba nawet nieco zbyt mocno. - U góry? - zaproponowałem niezobowiązująco.

Karczma "Zły kot"

32
POST BARDA
Jeśli Dandre sądził, że Auth pozwoli mu się podrapać pod dziobem, to grubo się mylił. Kolejne szybkie dziabnięcie w palec przypomniało bardowi o tym drobnym fakcie, że tylko Nellrien póki co był dany ten przywilej i w najbliższym czasie nie miało się to zmienić. Potem ptak poderwał się z blatu i wyleciał przez otwarte na oścież okno, zapewne faktycznie w poszukiwaniu Shirana. I tylko niektórzy przy stole, w tym Yunana, spojrzeli na Biriana dziwnie, nie mając pojęcia, dlaczego i o czym rozmawia on z tym dziwnym, oswojonym ptaszyskiem.
- Więc niech sztuka przemówi! - Torberos uderzył otwartymi dłońmi o blat. - Masz instrument, pajacu, czy tylko puste obietnice możesz zaprezentować publiczności?
Trudno było się dziwić elfowi, że jest do Biriana negatywnie nastawiony, w końcu to jego zaatakowano tu słownie pierwszego. I do tego Yunana, z jaką najwyraźniej wiązała go jakaś mniej lub bardziej konkretna przeszłość, umizgiwała się do tego człowieka, który go tak bezczelnie obrażał dla przyklasku towarzystwa. Ona sama wydawała się bawić świetnie, bo chłonęła komplementy jak gąbka i z chwili na chwilę siedziała coraz bliżej, co sprawiało, że Dandre mógł praktycznie spodziewać się, że wraz z następnym kuflem kobieta wyląduje mu na kolanach. I gdy padł zawoalowany komentarz dotyczący tajemniczego problemu w relacji tamtej dwójki, bard zrozumiał, że trafił doskonale, bo elf poczerwieniał ze złości po same czubki swoich spiczastych uszu i jedynym, co powstrzymało go przed rozbiciem Birianowi kubka na twarzy, było czujne spojrzenie Pelora, tylko czekającego na powód, by wyrzucić go za drzwi przybytku. Ostatecznie sięgnął po jedną z butelek i przycisnął ją do ust, przy akompaniamencie oburzonego "ej, to moje" ze strony Folrego upijając z niej kilka głośnych łyków.
Kolejny potok słów sprawił, że Yunana uśmiechnęła się szeroko i podparła brodę na dłoni, wpatrując się w Biriana, a Torberos stęknął boleśnie, jakby ktoś ugodził go właśnie w splot słoneczny.
- Co za pierdolenie - mruknął pod nosem, ze stuknięciem odstawiając butelkę.
Towarzystwo roześmiało się, gdy usłyszało, że Dandre bez problemu stworzyłby godną pieśń w dwa dni, choć nikt nie doprecyzował, czy śmieją się z jego pewności siebie, czy z elfa, który temu nie podołał. Prawdopodobnie to drugie.
- Jakie wersy? - spytała Yunana, od niechcenia wyciągając dłoń i odgarniając kilka ciemnych kosmyków ze skroni Biriana. - Napiszesz coś dla mnie? Podoba mi się, jak mówisz. Podoba mi się, jak opowiadasz. Jestem przekonana, że pieśń też by mi się podobała. Chciałabym usłyszeć, jak śpiewasz.
Kolejne uderzenie dłonią w stół zbiło ją tropu i sprawiło, że cofnęła rękę, rzucając niepewne spojrzenie na źródło dźwięku, czyli elfa, który niezmiennie wściekle patrzył na swojego dzisiejszego przeciwnika. Jakby się nad tym głębiej zastanowić, to tego wieczora był wyjątkowym pechowcem. Nie dość, że wszyscy byli nastawieni przeciwko niemu, to jeszcze pojawił się inny artysta, który chciał zająć jego miejsce i do tego całkowicie ściągnął na siebie uwagę kobiety, na której mu ewidentnie zależało. Nie służył mu ten dzień.
- Gdybym miał pisać takie pieśni, to mógłbym wylać ich z siebie całe morze. Miłość - syknął pogardliwie. - Każdy głupiec o niej napisze, bo pisze się praktycznie sama. Barbano chciał hymnu Iny. Z oddaniem odpowiedniego honoru pieprzonemu Syndykatowi Tygrysa, do stu demonów. Przecież to jest jakaś robota rzemieślnicza. W tym się nie da odnaleźć sztuki, piękna. Nie da się!
- Gdy słońce nad Iną wstaje i nowy dzień się budzi,
Kattok otwiera podwoje dla elfów i dla ludzi...
- zanuciła Yunana, ze złośliwym błyskiem w oku. Miała przyjemny głos, miękki, choć nie idealnie czysty. Melodia jednakowoż sama w sobie była toporna, a słowa tego nie ratowały. Towarzystwo przy stole podchwyciło, a niektórzy zaczęli rytmicznie tupać do taktu. Aias poczerwieniał, a potem zbladł.
- Gdy Syndykat Tygrysa hojną rękę oferuje,
Nowe miasto rozkwita, Ina się buduje!

Pieśń z pewnością miała ciąg dalszy, ale wybuchy śmiechu nie pozwoliły im dokończyć śpiewu. Może i dobrze wyszło, bo biedny elf wyglądał, jakby miał zapaść się pod ziemię, albo jakby poważnie rozważał rozbicie kurczowo trzymanej butelki o blat i wbicie jej sobie w serce.


Choć Nellrien odsunęła się o mały krok, wciąż była objęta przez Shirana i nie próbowała tych objęć opuszczać. Jej dłonie, po tym, jak rozprostowały zmiętą koszulę, też zostały oparte o klatkę piersiową półelfa. Kiedy tak spoglądała na niego z dołu, docierało do niego, że gdy przebić się przez cały ten kolczasty pancerz, jaki rudowłosa wokół siebie nabudowała, gdy w cień odsuwała się jej buta i onieśmielająca pewność siebie, to była to niewielka, wręcz filigranowa kobieta, z dużym smutkiem kryjącym się gdzieś w tym zamyślonym spojrzeniu, za tak rzadko spotykanym u niej uśmiechem. Luźne ubrania, jakie nosiła na co dzień, nie podkreślały kształtów jej ciała tak, jak by mogły, gdyby tylko chciała. Shiranowi dane było już niektóre krzywizny wyczuć, tym razem pod własnymi palcami, zamiast obserwowania ich z oddali przez mokrą tkaninę po tym, jak driady wciągnęły ich do rzeki. Gdy przesuwał dłoń na jej szyję, za duża koszula znów zsunęła się z jej ramienia, odsłaniając pokrytą magicznym pnączem skórę. Linie wiły się i krzyżowały, wchodząc na bok szyi i niknąc pod włosami.
- Nie patrz na mnie tak - mruknęła Nellrien cicho, z jakiegoś powodu nagle zawstydzona, choć nikt w życiu nie mógłby podejrzewać jej o podobną reakcję. Parsknęła cicho śmiechem.
- Takim pocałunkiem możesz mi przerywać co chcesz.
Kiedy półelf się pochylił i rzucił propozycją tak bezpośrednią, jakiej Nellrien w życiu nie mogła się spodziewać, najpierw roześmiała się szczerze, przez kilka chwil z jakiegoś powodu wyjątkowo rozbawiona. W końcu jej dłonie zjechały w dół, przez brzuch Shirana po pasek jego spodni, na którym się zatrzymały - i za który kobieta ponownie przyciągnęła go blisko siebie.
- Nie za wcześnie na takie pokazywanie? Znamy się w końcu dopiero niecały rok - zażartowała. Wiatr zawiał jej kilka rudych kosmyków na twarz, ale to zignorowała. - Jak dostaniemy klucze... rozważę to.
Znów odnalazła ustami jego usta, domagając się kolejnego pocałunku, który swoją pasją odpowiadał mężczyźnie na pytanie, na które odpowiedzieć nie chciała ona. I chyba wiedział już, jakie będą wnioski z tych rozważań, nawet jeśli Nellrien jak zwykle odmawiała powiedzenia mu czegokolwiek konkretnie. Ze środka karczmy dobiegł śpiew, a potem głośne wybuchy śmiechu, ale chyba żadnego z nich to w tej chwili nie interesowało.
A ja co? Na dachu, znowu?
Słysząc głos Autha w głowie, kapitan niemal podskoczyła w miejscu i oderwała się od Shirana, gwałtownie się od niego odsuwając, tak jakby nie przyleciał tu kruk, a ojciec któregoś z nich, albo inna przyzwoitka. Odgarnęła włosy z twarzy i poprawiła koszulę. Siedzący na barierce tuż obok ptak przekręcił głowę, wbijając w nią oceniające spojrzenie swoich czarnych oczu.
- Auth, kurwa mać - Nellrien zaśmiała się nerwowo.
Chyba, że mogę posiedzieć z wami. Nie będę przeszkadzać. Tylko popatrzę. Wtedy nie mam nic przeciwko.
Kobieta zamachnęła się ręką, bezceremonialnie przeganiając ptaka z barierki. Poderwał się w ostatniej chwili, żeby uniknąć ciosu i zakrakał, co zabrzmiało wyjątkowo prześmiewczo. Bawił się ich kosztem i nie mogło to być bardziej oczywiste, ale czy ktoś mu się dziwił? Spędził ostatnie osiem miesięcy w zupełnej samotności. Na pewno się, biedaczek, stęsknił, a oni teraz bezczelnie zajmowali się sobą nawzajem, zamiast nim.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

33
POST POSTACI
Dandre
Mały sukinsyn znowu dziabnął go w palec! A Birian przecież szczerze, z sercem na dłoni, z głębi własnego ja, zaproponował, żeby może łaskawie spierdalał krakać gdzie indziej. Bard wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, strząsając widmo bólu z biednego palca. Nie potrafił na razie zdecydować się, czy Auth bardziej go przerażał, czy wkurwiał, ale sądził, że z czasem uda mu się dojść do jakiejś sensownej konkluzji. Taki mały, niewinny ptaszek, a skrywał w sobie obrzydliwy głód krwi.
Dobrze, że poleciał. Dzięki jego nieobecności Dandre rozluźnił się jeszcze bardziej. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenia, machnął tylko ręką, ucinając temat, jeszcze nim w ogóle zdążył zaistnieć.

Oczy młodego barda rozjarzyły się, gdy Torberos trzasnął dłońmi o blat i podjął wreszcie temat artystycznej rywalizacji. Birian klasnął raz, a donośnie.
- Wspaniale! – nic tak nie radowało człowieka, jak możliwość sprawienia, by zły dzień drugiej osoby, stał się jeszcze gorszy… Oczywiście, jeśli dany nieszczęśnik wcześniej jakoś zawinił. Niezaprzeczalną winą Torberosa było zaś jego istnienie w tym samym wymiarze i w tym samym czasie, co podchmielony, łaknący atencji Birian. Powiedzieć, że Dandre czuł się pewny siebie, to powiedzieć mało. Widział, że całe karczemne towarzystwo mu sprzyjało, Yunana, na której najwyraźniej zależało biednemu elfowi, spijała z jego ust każde słowo, a wszelkie znaki na niebie i na ziemi mówiły mu, że artystą jest ze wszech miar sprawniejszym od swego oponenta.
- Pajac instrument posiada, nawet dwa! Niestety jednak nie pomyślał, by wziąć je ze sobą na obchód osady. Pójdę poń, jak tylko horyzont się nieco naprostuje. – uśmiechnął się, jednocześnie odsuwając od siebie kielich z alkoholem.
Birian odkrywał w sobie pokłady bezczelności, o których do teraz nie miał chyba pojęcia. Mógłby spróbować się przed sobą usprawiedliwić stwierdzeniem, że brakowało mu swego rodzaju kompana do słownej szermierki, ale byłoby to kłamstwem, gdyż Shiran doskonale sprawdzał się na tym polu i zazwyczaj nie brał małych kąśliwości do siebie. Widział w Torberosie rywala, któremu musiał pokazać, gdzie jego miejsce… Na każdy możliwy sposób.
Tak więc, gdy tylko zobaczył, jak elf czerwienieje ze złości po komentarzu dotyczących zainteresowań pewnej sukuby, Dandre uśmiechnął się półgębkiem i, nie odrywając wzroku od miotających piorunami oczu barda, jakby od niechcenia położył dłoń na kolanie siedzącej obok Yunany. Gładził ją lekko kciukiem.


Produkował się na temat buty i butów, wybitnie wręcz zadowolony z tej małej gry słów, co skrzętnie starał się ukryć. Wbity w niego wzrok uśmiechniętej szeroko dziewczyny wystarczał, by zachęcić go do odrobiny frywolności. Wspartą na jej kolanie dłoń uniósł jak do gry na fortepianie i przesunął nieco w górę kobiecego uda, delikatnie drapiąc ją przy tym paznokciami.
Uniósł brew, spoglądając na elfa i jego-nie-jego butelkę.
- Hm? Nie, jeszcze nie.

Śmiał się wraz z ciżbą iprzez myśl mu nawet nie przeszło, że ci mogliby zaśmiewać się nie z wraz z nim, a z niego. Birian był trochę, jak paw, ale wierzył, że każdy artysta musi być. Jeśli się odpowiednio nie napuszy, to przecież jeszcze ktoś by go nie zauważył!
- Chociażby o twoich włosach, moja droga… Ustach, tych delikatnych dłoniach… I ziemi, po której stąpasz. – uśmiechnął się lekko, po raz kolejny badając ją zamglonym nieco wzrokiem.
Piękno samo tworzy sztukę, niejako jest nią samo w sobie. Poezja, te wszystkie ballady, to tylko próba nazwania tego, co sprawia, że człowiekowi mocniej bije serce… Albo, wręcz przeciwnie, zatrzymuje się na chwilę. Za te miłe słowa, za ten miękki dotyk… Zobowiązany jestem znaleźć tych kilka słów i je dla ciebie wyśpiewać, Yunano – nachylił się lekko w jej stronę.


Drgnął jednak, kiedy to stół po raz kolejny odczuł na sobie wściekłość Torberosa. Dłoń kobiety oddaliła się od jego skroni, a sam bard z cichym westchnieniem wyprostował się na krześle, niechętnie wracając wzrokiem do elfa.
- Dlaczegóż więc się tego podjąłeś? Kim jest Dupobrody, by dyktować ci, co masz pisać? Żaden patronat nie wart jest fundamentalnego wyprzedania siebie… – Birian prychnął, święcie przekonany o prawdziwości swoich słów. Traf chciał, że nigdy nie znalazł się w sytuacji skrajnej, która wymusiłaby na nim zrewidowanie poglądu na temat tworzenia sztuki czysto w celach zarobkowych. Oczywiście, zdarzyło mu się klepać biedę, ale była ona wynikową bardzo rozrzutnego stylu życia, nie zaś braku zainteresowania jego twórczością. Jeśli zaś pióro mu ciążyło, miał ten przywilej, że mógł sięgnąć za miecz. Nie potrafił, bądź nie chciał zrozumieć, że artysta może tworzyć wiedziony nie potrzebą serca, a sakiewki i pustego żołądka.
Otwierał usta, by dodać coś jeszcze, ale Yunana zaskoczyła go swoim śpiewem. Tym razem to on spojrzał na nią z iskierkami w oczach, a uśmiech sam wpełznął na jego usta. Pewne drobne nieczystości w jej głosie mu nie przeszkadzały, w pewien sposób zdawały się pasować idealnie do… Topornego, muzycznie i lirycznie, utworu. Nie omieszkał się jednak dołączyć do klaszczącego towarzystwa. Klaskał i zaśmiewał się niemal do łez, napędzany cichym cierpieniem elfa.
- Panie Torberosie, sukces! Pieśń się przyjęła! A z jakiż ust wypłynęła! – zaklaskał raz jeszcze, po czym raptownie wstał od stołu. Lekko się zachwiał, ale uznał, że świat jest wystarczająco stabilny, by podjąć próbę marszu do lecznicy.
- Pora na lutnię, wszak sztuka zaczęła przemawiać, a jam pozbawiony instrumentu. Wstyd! – wsparł się na stole i powiódł wzrokiem po towarzystwie. – Mam nadzieję, że nigdzie państwo nie uciekną, gdy pomknę do lecznicy, serce by mi pękło. – uśmiechnął się, skłonił leciutko i bez dalszego ociągania się, ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się jednak na wyciągnięcie ręki od nich.


Obrócił się na pięcie.
Nim odejdę… Krótka strofa. Dziewicze Kattok i tygrysie sny, okiem postronnego. – odchrząknął, po czym wyprostował się i nieco zachrypniętym głosem zadeklamował;
To rumiana jutrzenka wita dżungli knieje
Bestie ryczą w oddali, a wiatr zimny wieje.
Martwi szkarłacą piasek, Tygrys tego nie odda
Kości chrzęszczą pod butem, taka Kattocka oda.
– skłonił się, odczekał chwilę i tyle go widzieli, zniknął za drzwiami.

Wytoczył się przed karczmę, lekko zdezorientowanym wzrokiem wodząc po okolicy. Bogom niech będą dzięki, że Ina nie rozrosła się znowu tak bardzo, bo ostatnie, czego teraz potrzebował, to zgubić się w jakichś ciemnych zaułkach.
Zamachał Shiranowi i Nellrien, jednocześnie ruszając żywo ku lecznicy, ku lutni.
- Robię sobie arcywroga! – oznajmił radośnie jak dziecko, któremu ktoś podarował nową zabawkę i teraz czuje się zobowiązane do pokazywania jej każdej napotkanej osobie. O dziwo, albo nie zauważył bratania się dowództwa z motłochem, albo kompletnie go to nie obeszło. Ot, wyszedł, powiedział, co wiedział, i pobiegł niemal w górę Iny’Kattok.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

34
POST POSTACI
Shiran
Nie mogłem wyjść z podziwu, śledząc każdy jej ruch. Zabrzmi to śmiesznie w moich ustach, ale ta kobieta naprawdę zapierała mi dech w piersi. Drobna istota, którą miałem ochotę ochronić przed całym złem, które do tej pory ją spotkało. Czułem się przy niej silny. Czułem, że mogę wszystko. Chciałem by była szczęśliwa i pragnąłem... Pragnąłem uwolnić ją od Barbano.
To jednak nie był koniec moich pragnień. Chciałem więcej. Czułem każdą linię jej ciała, gdy tak wodziłem wolno swoimi dłońmi. Było to całkowicie odmienne, o wiele przyjemniejsze, od zwykłego zerkania ukosem na odsłonięty obojczyk, czy zsuniętą koszulę. Nowe płomienie namiętności buchały i jedyne co mogłem wtedy robić to przekazywać je poprzez kolejne pocałunki, składane na ustach pani Kapitan.
- Będę... - wyszeptałem, gdy poprosiła mnie bym więcej tak na nią nie patrzył. - Jest na kogo... No chyba, że się wstydzisz - powiedziałem, uśmiechając się z dużą pewnością siebie. - Wtedy będą robić to jeszcze częściej! - wymruczałem, prawie że ponętnie, obniżając głos.
Gdy powiedziała, że mogę takimi pocałunkami przerywać jej co tylko chcę, nie omieszkałem skorzystać z okazji. Pewnym, mocnym ruchem, przyciągnąłem ją ku sobie i po prostu pocałowałem, dając ponownie ujście mojemu wewnętrznemu płomieniowi. Jej usta, smakowały całkowicie inaczej niż wcześniej. Czułem, jak jej wargi, po zetknięciu z moimi, zaczynają tworzyć całość jakieś chorej układanki. A wszystko to co towarzyszyło temu, wydawało by się mało znaczącemu gestowi, porównać można było do pokazów magicznych ognii po zakończeniu festynu.

A potem tylko słuchałem jej śmiechu, patrząc jak po raz pierwszy od dawna, w kącikach jej oczu, robią się kocie łapki. Prawdziwie rozchachana Nellrien. Nie do końca rozumiałem dlaczego moja propozycja została wyśmiana, ale... czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Czułem, jak jej dłonie, wcześniej oparte na mej piersi, zjechały niżej. To mi wystarczyło. Powoli przeniosły się na brzuch, zatrzymując się na pasku. Drażniła się... I dobrze wiedziała co robi. Jeśli twierdziłem, że wcześniej odczuwałem mrowienie w lędźwiach, nie chcecie wiedzieć co ta kobieta właśnie ze mną robiła.
- Zawsze mogę poprzestać na... - Nie dała mi dokończyć. A miałem taką świetną ripostę. Nie będę jednak narzekać, wszak kolejne zetknięcie warg, poskutkowało jeszcze bardziej czułymi i intensywnymi doznaniami. Pozwoliłem jej przejąć kontrolę, a sobie po prostu dać się pochłonąć. W ten sposób czułem jej ciało, które intensywnie nacierało. Płynnym ruchem, ustawiłem swoją nogę tak, by znalazła się między jej nogami. Wtuliłem się jeszcze mocniej, czując jej piersi ukryte pod koszulą, a także każdy fragment ciała, który w tamtym momencie do mnie przylegał.
Walić to! Jakiś śmiech na sali, ale mało mnie to obchodziło. Moje ręce powędrowały do talii Nellrien, by powoli wsunąć się pod jej koszulę. Chciałem położyć ręce na jej nagim ciele. Powoli, pozwoliłem sobie unieść jej przyduży ciuch, właśnie wtedy gdy... Odezwał się on.

Pani Kapitan odskoczyła ode mnie jak oparzona, chwilę później poprawiając koszulę. Ogarnęła rozmierzwione przeze mnie włosy i stanęła, wyraźnie spięta.
- Auth! Do chuja Sulona! - odpaliłem się. - Czy ja Ci przeszkadzam jakoś szczególnie w życiu? - Dziwne emocje mną wtedy targały. Ale chyba jednak byłem nieco rozdrażniony. Westchnąłem głęboko i lekko się uśmiechnąłem, widząc chichoczącą nerwowo Nellrien.
- Śpisz w moim pokoju - wyjaśniłem krukowi. - W zaklepanym przeze mnie łóżku. - Doprecyzowałem - Sam. - Dokończyłem. Odwróciłem się do spiętej Nellrien i wzruszyłem ramionami.
- Widzisz z jakimi niewdzięcznikami muszę przebywać. Łóżko oddać musiałem. Więc... Albo mnie przyjmiesz od siebie, albo będę musiał spać w jakimś rowie nieopodal - mrugnąłem do niej okiem, licząc że trochę się rozluźni. Zwróciłem się ku Authowi, nie wiem w sumie na jaki efekt licząc.
- Jeśli nas zostawisz, jutro dostaniesz tyle suszonego mięsa, ile tylko zapragniesz - próbowałem go przekupić, gdy stwierdził, że chce nam towarzyszyć. - I znajdziemy Ci jakieś oko do wydziobania. Pasuje? - Przekręciłem głowę w bok, naśladując ptaka. Jakoś tak miałem z tą głową, że sam czasem przypominałem Autha w obyciu. To tak, gdyby kogoś interesowało moje spierdolenie.

I wtedy z karczmy wypadł Pajac, gnając gdzieś w stronę lecznicy. Zamachał i rzucił coś o arcywrogu.
- No i cały klimacik poszedł w piiiizdu - mruknąłem w sumie do siebie pod nosem, poprawiając włosy i roztarganą koszulę. Spojrzałem na Nellrien, nie za bardzo wiedząc co teraz zrobić. Wracać do karczmy? Spróbować znowu ją pocałować? Porozmawiać z Authem? Ech... Przegrana sprawa.
- To jak? Przygarniesz zbłąkanego pół-elfa bez pokoju? - zapytałem niewinnie, uśmiechając się do Nellrien promiennie.

- A teraz, możemy się albo gdzieś przejść w ustronne miejsce... - Zawiesiłem głos. Pani Kapitan z pewnością domyśliła się o co mi chodziło. - Albo wrócić do karczmy i jeszcze trochę wypić... Ale ja dużo więcej nie chcę. Wolę być później przytomny - Wytłumaczyłem się z pewnym siebie uśmieszkiem.

Karczma "Zły kot"

35
POST BARDA
Pod dotykiem Biriana tkanina jasnej sukni Yunany poruszyła się i spłynęła w dół, w wysokim rozcięciu typowo elfiego kroju odsłaniając smukłe udo. Kobieta rzuciła tylko bardowi krótki uśmiech i odchyliła się od niego, zagadnięta przez jedną z elfich sióstr, które przysiadły się po jej drugiej stronie. I może całe szczęście, bo kolejny, wyjątkowo niewybredny komentarz barda dotarł tylko do Torberosa - kto wie, jak zareagowałaby Yunana, słysząc to samo. W oczach wschodniego zapłonęła czysta nienawiść, a kostki jego zaciśniętej na butelce dłoni zbielały. W tej chwili już nie wyglądał jak ktoś, kto otwarty by był na artystyczne zapasy, jakie zaproponował zaledwie kilka sekund wcześniej. Choć Dandre nie potrafił czytać w myślach, tu nie potrzebował takiej umiejętności, by wiedzieć, że w wyobraźni Aiasa został właśnie zamordowany na co najmniej dziesięć różnych sposobów.
A kobieta zaiste spijała słowa z ust Biriana, bo gdy ten zwrócił się do niej ponownie, ta oderwała się od rozmowy z koleżanką i z powrotem skupiła na poetyckich obietnicach bohatera Kattok. Nie zrzucała dłoni, wędrującej po jej nodze, nie zwracała uwagi na milczącą furię elfiego barda. Być może gdyby byli tu tylko we dwoje, sprawy szybko potoczyłyby się w wyjątkowo przyjemnym dla Dandre kierunku... ale pewne rzeczy skutecznie spowalniały ten dość oczywisty ciąg wydarzeń.
Nie uzyskał od Torberosa odpowiedzi na pytanie, dlaczego podjął się takiego, a nie innego zlecenia, zresztą wschodni wyglądał, jakby nie zamierzał udzielać już Birianowi żadnych odpowiedzi. Gniewnym spojrzeniem śledził każdy jego ruch i zdawał się zapamiętywać każde jego zdanie, zarówno to obrażające jego, jak i te sławiące ciemnowłosą.
Towarzystwo ochoczo zapewniło, że nigdzie się nie wybiera i będą czekać na powrót z lutnią, a później gromkimi brawami, jakich zapewne Dandre oczekiwał, podsumowało jego krótką strofę, opisującą wyspę, na której się znaleźli. Nawet kompletny ignorant potrafiłby stwierdzić, że już teraz stało to o kilka poziomów artystycznych ponad gniotem, jaki stworzył Aias na cześć Syndykatu Tygrysa. Elf siedział przy stole, z dłońmi niemal boleśnie zaciśniętymi w pięści, najpierw wyszydzony przez wszystkich (choć Folre uparcie starał się rozluźnić atmosferę i załagodzić konflikt, niestety mało skutecznie), a później zupełnie zapomniany. Nikt już nawet na niego nie patrzył, gdy Dandre chybotliwie wybiegał z karczmy. Jak stara lutnia, zapomniana w jakimś kącie i popękana, instrument, którego nikt już nie chciał słuchać, bo pojawił się nowy, lepszy. Nikt nie zaszczycił go komentarzem, pytaniem, nikt nie poczęstował alkoholem i nie zagadnął, jak minął mu dzień. Birian, owijający sobie publiczność wokół palca, nawet wtedy, gdy nie był w trakcie żadnego występu, zgasił dogasający płomyk jego tutejszej sławy jednym, leniwym zaciśnięciem palców.

Nellrien przewróciła oczami i opuściła wzrok na własne dłonie. Spod rękawów wystawały końcówki pnączy, którymi driady bez pytania ozdobiły jej ciało.
- Te pierdolone pędy - mruknęła cicho, tym samym wyjaśniając Shiranowi, skąd brało się jej zawstydzenie. Nie chodziło o kompleksy, jakie mogła mieć (lub nie mieć) od dawna, ale o to, że wyglądała nie tak, jak mogłaby chcieć wyglądać. Jej skóra nie była już normalna, gładka, poprzecinana co najwyżej bliznami i innymi śladami, będącymi naturalną koleją rzeczy w zawodzie, jakim się parała, ale pokrywał ją magiczny wzór, którego ewidentnie nie lubiła, tak samo zresztą, jak Neela nie lubiła swoich rogów i pozbawionych źrenic oczu. Żadnej z nich nie został dany wybór i w przeciwieństwie do Biriana, który nie wyglądał dziwnie, ot, po prostu młodziej, nie były zadowolone ze swoich konsekwencji spotkania z niezwykłymi, leśnymi istotami.
Shiranowi natomiast najwyraźniej zupełnie to w niczym nie przeszkadzało. Pożerana przez niego spojrzeniem Nellrien mogła się świetnie bawić w udawanie obojętności, ale jej ciało ją zdradzało - zdradzały ją dłonie, które nie chciały go wypuścić, zdradzały ją ciarki, które przechodziły po jej skórze śladem półelfich palców, zdradzał ją oddech, nagle urwany w momencie, w którym noga Shirana wsunęła się pomiędzy jej własne. Całkiem możliwe, że gdyby nie Auth, któremu znudziło się towarzystwo Biriana, już szukaliby odosobnionego miejsca, albo poganialiby Pelora, by dał im klucze do przynajmniej jednego pokoju. Na ile było to prawdziwe pragnienie rudowłosej, a na ile podyktowane przez rozgrzewający ją alkohol - tego raczej nie będzie im dane dowiedzieć się dzisiaj. Póki co zupełnie zapomniała o tym, że jeszcze chwilę temu zastanawiała się, czy ktoś ich obserwuje... do momentu, gdy zorientowała się, że ktoś dokładnie to robi i jest przy tym wyjątkowo bezczelny.
Parsknęła śmiechem, widząc oburzenie Shirana, ale też nie wyglądała na zadowoloną z faktu, że im przerwano.
Kiedyś mogłem mieć każdego. Kogo tylko chciałem. Nawet byś na niego nie spojrzała, gdybym miał swoją prawdziwą formę.
Kapitan uniosła brwi z powątpiewaniem i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, kiedy zrzucony z barierki kruk lądował na niej z powrotem.
Ale jestem ptakiem. Ptakiem! I to takim. Mogłem być jastrzębiem, orłem, ale nie. Co mi po twoim łóżku, elfie?
- Nie będziesz spał w rowie - obiecała Nellrien, uśmiechając się do Shirana i totalnie ignorując żale Autha. - Dostaniesz kawałek podłogi w moim pokoju.
Kiedyś w końcu wydziobię twoje oko, zobaczysz.
- Wydupiaj stąd, Auth - żachnęła się w końcu rudowłosa, zganiając ptaszysko po raz kolejny i z powrotem przysuwając się do półelfa. - Możemy przejść się już teraz. Sprawdzić, jak tam nasze pokoje... albo łaźnia. Na górze na pewno jest łaźnia, czy inny pokój kąpielowy.

Gdy Dandre przekroczył próg Złego Kota, zastał Nellrien przeganiającą Autha z barierki i spoglądającego na nią z góry wygłodniałym spojrzeniem Shirana. Słysząc skrzypienie drzwi, kapitan zerknęła na barda przez ramię i zmarszczyła brwi w mieszance zaniepokojenia i rozbawienia, odmalowanej na twarzy.
- To się nie skończy dobrze - ostrzegła, choć ciężko stwierdzić, do którego z mężczyzn mówiła.
Potem wszystko potoczyło się już zbyt szybko, by podchmielony umysł Biriana zdążył zareagować.
Drewniane drzwi otworzyły się zaraz za nim, najpierw raz, potem kolejny. Dotarł do niego przestraszony okrzyk Yunany "Przestań!", dźwięk szybkich, doganiających go kroków, a potem czyjaś dłoń szarpnęła go za ramię i obróciła. W tej chwili zrozumiał, że popełnił jeden, podstawowy błąd: opuścił karczmę. Tam był bezpieczny, tam chroniły go zasady Pelora i niechęć elfa do spalenia sobie ważnej miejscówki. Ale na zewnątrz nie było nikogo, kto by go obronił. No, może poza Shiranem, Nellrien i Authem, którzy też nie spodziewali się takiego rozwoju wydarzeń i nie zdążyli zareagować wystarczająco szybko, zbyt zajęci swoimi własnymi, dość absorbującymi sprawami, dopóki nie padł pierwszy cios. Rudowłosa odwróciła się w stronę zamieszania i zaklęła pod nosem siarczyście.
Dobrze wymierzony i zaskakująco silny prawy sierpowy posłał pijanego Biriana na ubitą ziemię placu przed tawerną. Elf, poza przewagą zaskoczenia, miał też niestety przewagę bycia w przeciwieństwie do niego prawie całkiem trzeźwym, nawet jeśli był tylko muzykiem, który bitką się nie parał. Zanim Dandre przywitał się policzkiem z piachem, mignęła mu rozwścieczona twarz Torberosa. Potem, nim zdołał zareagować, kopnięcie w brzuch wypchnęło mu powietrze z płuc, a później... później zobaczył przerażoną Yunanę, za ramię odciągającą od niego elfa. Widział też Nellrien, biegnącą w ich stronę i wzbijającego się z barierki kruka, choć ten widok powoli zaczynała zalewać czerwień - zapewne krew płynąca z rozbitej brwi. Wyglądało na to, że walka bardów dawno już przeskoczyła na wyższy poziom, niż słowa.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

36
POST POSTACI
Dandre
Jego wzrok na krótką chwilę spłynął w dół i zaczepił się na smukłym udzie Yunany. Musiał przyznać, że wschodnia moda coraz bardziej mu się podobała. Nie trzeba mężowi do szczęścia ciasnych gorsetów i fikuśnych sukien, w których nie raz zamykały się Kerońskie szlachcianki. Ileż dobrego wynikało z prostoty zwiewnego, wyspiarskiego stroju! Nie testował jednak szczęścia, wzrok uniósł szybko i również uśmiechnął się do kobiety. Ciepło, niemal czule, z najszczerszą tkliwością w oku błękitnym jak niebo podczas najpiękniejszego letniego dnia. Zupełnie jak młody żaczek, przeżywający swoją pierwszą miłość. Jakże pasowało to do jego gładkiej aparycji! Nie było w jego ekspresji krzty fałszu, żadnej wyrachowanej gry w podchody, a czyste szczęście spowodowane tą odrobiną fizyczności, za którą zdążył się już stęsknić.
A jednak zagadnięty przez Torberosa, unosząc się wciąż na fali pijackiej może szczerości, odrzekł mu coś, za co od niejednej damy dostałby w twarz. Traf chciał, że Yunana akurat odchyliła się od niego na chwilę, zagadnięta przez jedną z siedzących przy stole kobiet, więc Birian nie musiał testować swojego szczęścia. Zaprawdę, bogini rozpusty musiała czuwać nad swoim oddanym wyznawcą.

Nie mogła go jednak uchronić przed nienawiścią elfiego barda. Wydawało mu się, że czuł, jak siedzący naprzeciw niego mężczyzna się gotuje, mógłby wręcz przysiąc, że bije od niego niezdrowe ciepło. Ta ostatnia szczypta soli, którą cisnął w otwartą ranę swego rywala, przelała chyba czarę goryczy. Dandre znał to spojrzenie. To był wzrok, który zabijał, nie kryło się w nim nic, poza głuchą, ślepą furią. Odruchowo spiął mięśnie, obawiając się, że żadne groźby karczmarza nie powstrzymają Torberosa przed ciśnięciem w Biriana butelką. Nawet jego dłoń przerwała na moment swą powolną podróż w górę uda Yunany. Chwila ta nie trwała jednak zbyt długo. O Dandre można było powiedzieć wiele rzeczy, ale nie należał zapewne do najrozsądniejszych osób na Herbii, zaś jego instynkt samozachowawczy był co najmniej niedorozwinięty. Oczywiście, potrafił wściec się na kompana, który rzygał ogniem i prawie spalił ich wszystkich na skwarki, ale kto wie, czy nie przebiłby się przez ścianę płomieni, gdyby dostrzegł za nią coś ciekawego .
Yunana zaś bardzo go ciekawiła. W ten najprostszy z możliwych sposobów. Zastanawiał się, jak miękka naprawdę była jej skóra, jak smakowały jej usta i jakich bogów wzywałaby drżąc pod jego dotykiem. Kiedy tak siedział naprzeciw niej, wpatrzony w jej roziskrzone oczy, był pewien, że i ona czekała na chwilę, w której mogłaby utonąć w jego ramionach. Na razie musieli się jednak ograniczyć do tych małych gestów i wyzywających spojrzeń; wszak nie byli tu sami. Birian postawił się w centrum uwagi i nie mógł tego prędko zmienić, choć żal powoli kiełkował w jego sercu. Wszak atencja atencji nie równa, a w tej chwili to nie na westchnieniach publiczności zależało mu najbardziej.
Nie doczekał się odpowiedzi na pytanie o komercjalizację poezji, ale skłamałby, gdyby stwierdził, że specjalnie go to zdziwiło. Zapewne pogrzebał już szanse na jakikolwiek neutralny chociażby dialog z panem Aiasem, Pierwszym Bardem Nowego Kattok.
Był zbyt zapatrzony w siebie, by chociażby pomyśleć o bólu, który sprawiał temu biednemu elfowi. Kto wie, może też świadomość ośmiu miesięcy wyjętych z życia, sprawiła, że stał się bardziej jadowity? Chwalił sobie to, że był pierwszym Poetą, który przybył na tę wyspę… Tylko po to, by zasnąć, nim na dobre przysiadł do pisania i obudzić się w zupełnie innym miejscu. Jakże więc ulżyło mu, gdy dowiedział się, że ten, który mógł go wygryźć, był… słaby. Swoją niepewność przekuwał w pychę i butę, puszył się jak paw, spychając Torberosa w cień. Kiedy recytował swoją krótką strofę, która wykwitła mu w głowie po ataku morskich bestyj na ich obóz, nie poświęcił swojemu rywalowi już nawet spojrzenia. Zwycięstwo było absolutne. Walka o serca, umysły i… ciała… zakończyła się sromotną, zdawałoby się klęską Elfa.
Rozanielony Dandre wybiegał z karczmy szczęśliwy jak dziecko. W uszach szumiało mu od braw i alkoholu, a serce biło mu mocniej, ilekroć tylko pomyślał o Yunanie. To był wspaniały wieczór.


Nie zwracał większej uwagi na Nellrien, przeganiającej niemogącego zagrzać nigdzie miejsca Autha, i Shirana. Pochwalił się osiągnięciem dzisiejszego wieczoru i chciał ruszyć w głąb miasteczka, zbywając słowa kapitan machnięciem ręką. Co niby miałoby się nie skończyć dobrze? Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że ten dzień będzie znakomity. Zadarł głowę i z lekko rozchylonymi ustami gapił się w niebo, jakby chcąc utwierdzić się w swoim przekonaniu.
Był bardzo skupiony na poszukiwaniu złotej myśli, którą mógł podzielić się z towarzyszami broni. Tego jednego, inspirującego słowa. ”Ładne?”
Odgłos drzwi puścił mimo uszu, podobnie jak poprzednie ostrzeżenie Nellrien. Okrzyku panienki Yunany zaś zignorować już nie mógł. Wrócił wzrokiem z powrotem na ziemię i chciał się odwrócić, ale nim przekonał ciało do wykonania tej potencjalnie prostej czynności, ktoś zrobił to za niego.
Dandre uniósł brew, skonfundowanym wzrokiem patrząc na swojego nemezis, wciąż trzęsącego się niemal ze zbyt długo tłumionej wściekłości.
- No tak! – uśmiechnął się do piąchy, zakręcającej w stronę jego skroni. Miało to sens. Wyszedł z karczmy.
Bogowie! Wydawało mu się, że tak zmiażdżył biednego Torberosa, że zamknie się i jak dobra myszka pójdzie siedzieć do kąta. Najwyraźniej nie docenił płomienia, buchającego w jego elfim sercu. Było w tym coś godnego pochwały.


Cios zwalił go z nóg. Zaskoczony Dandre przyglądał się nadciągającemu piachowi. Jego ciału zdecydowanie odpowiadała pozycja horyzontalna, więc postanowiło nie unieść nawet specjalnie ręki, ku zgrozie biednego barda. Zarył policzkiem w ziemię, lekko tylko amortyzując się barkiem.
- …! – wydukał, szczerze oburzony, nim kopniak w brzuch kompletnie pozbawił go zdolności ekspresji. Cudem tylko nie wyrzucił zawartości swego żołądka pod nogi swojego oprawcy. Ból na razie jeszcze do niego nie docierał, obserwował świat jak zza grubego szkła. Dźwięki, ruchy, wszystko było niewyraźną smugą, ból jeno sugestią.
Yunana, ciągnąca Torborosa za ramię powoli zalewała się czerwienią. Podobnie jak okoliczne budynki, Auth i biegnąca w ich stronę Nellrien.
- Sztymały kurwiu… – charknął, podnosząc się na kolana. Przymknął lewe oko, żeby krew nie zalała go jeszcze bardziej, jednocześnie starając się ją zetrzeć nieco chaotycznymi ruchami dłoni. Chwiejnie wstał na nogi i zadziwiająco płynnym, jak na jego obecny stan, ruchem dobył oręża. Sztychem miecza wymierzył w środek klatki piersiowej Torberosa i stał tak, parę kroków od niego. Sapał ze złości, krew spływała mu po twarzy i na koszulę. Kto wie, co by zrobił, gdyby obok uszatego nie stała Yunana, samą swoją obecnością przydając mu odrobiny rozsądku.
- OBURZAJĄCE! – krzyknął, a stal zadrżała mu w ręku. Łaknęła krwi nie mniej od Autha, ale nad nią, w przeciwieństwie do kruka, potrafił jeszcze zapanować.
Szo w ogóle… Ani me, ani be, ani rękawiczki, ani nawet w twarz nie napluje, tylko młóci. Młóci jak cepem! – machnął mieczem na odlew, tnąc wściekle powietrze, ażeby tylko elfowi nic głupiego nie przychodziło do głowy, i cofnął się jeszcze kilka kroków.
- Co za obyczaje?! Barbaria! Gdzie honor, panie artysto, gdzie zasady? W ramię tyknie, jełop… Gdzie takich chowają? – burknął sam do siebie, lekko zataczając się na nogach. Wywinął sprawnie mieczem, by zaraz wsunąć go z powrotem do pochwy.
- Jak ki zbój! – wsparł ręce na biodrach, pozwalając krwi z rozciętej brwi spokojnie płynąć po swojej twarzy i kapać na ziemię.
Ale zbójów się patroszy. Ciebie nie. Tyś nawet kopniaka nie warty. – kulturalnie, zgodnie z kontynentalnym obyczajem, splunął bardowi pod nogi. Mniej więcej, bo zbliżać się zanadto nie miał ochoty.
Yunanie podziękował jeno skinieniem głowy, wciąż całkiem skołowanym będąc, acz nieco już się uspokoiwszy.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

37
POST POSTACI
Shiran
Chwilo trwaj! Wręcz samą siłą woli, chciałem by słowa te przeniosły się na rzeczywistość. Nawet jeśli wydawało się to niemożliwe, byłem pewien, że nigdy do tej pory mój umysł i ciało nie pragnęły tak bardzo tego samego. Słodki, alkoholowy oddech pani kapitan uniósł się w powietrzu, gdy tylko się odezwała. Nie przeszkadzało mi to ani trochę.
Spojrzałem się na jej dłonie, gdy wspomniała o pędach. Wyjątkowe, pnące się po jej skórze wzory, naprawdę dodawały jej szyku i wyjątkowości. Jasna skóra również sprawiała, że w moich oczach wydawała się jeszcze bardziej... pociągająca. Nie powinno więc dziwić, że mój wzrok, który przesunął się po jej kończynach, ku górze, dalej wydawał się pożerać Nellrien. Jej wystający obojczyk, czy smukła niczym u łani szyja sprawiała, że nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, niż tylko o pocałunkach, składanych namiętnie w tamtych właśnie okolicach. Wciąż widziałem te dziwne wzory. Nie przeszkadzało mi to ani trochę.
Potem wystarczyło spojrzeć się w jej oczy... Rude włosy, tak bardzo teraz odcinające się od jej jasnej karnacji, dodawały dodatkowego ognia do całokształtu, jaki sobą reprezentowała. Mogłem ją podziwiać niczym obraz, czy inną wyższą sztukę, która do tej pory do mnie nie przemawiała. I nie przeszkadzało mi to ani trochę.
- Innej z pędami nie znajdę - odezwałem się zadziornie. - Zresztą... Z pędami, czy bez... Innej nie chcę - wyszeptałem, by chwilę później oddać się całkowicie rozkoszy, jaka płynęła z fizyczności, której dostarczała mi pani Kapitan.
Oczywiście Auth nie byłby sobą, gdyby tej chwili nie przerwał.

- Kiedyś i może. Teraz za to robisz pod siebie i nawet o tym nie wiesz - uśmiechnąłem się do ptaka, odpowiadając na jego marudzenie. - Patrz ile to daje możliwości!
- A orły są przereklamowane. Każdy chce być orłem. Jak dla mnie kruki są wyjątkowe. Piękne - próbowałem nieco połechtać ego mojego kruczego kompana, może tylko trochę się z niego nabijając. Liczyłem na to, że po prostu sobie odfrunie i w końcu zostawi nas samych.
- A łóżko? Wygodnie się położysz w ciepłym, a nie jak szczur na dworze. Przygruchasz sobie jakąś kruczycę i nikt się gapić nie będzie - wyjaśniłem.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć, gdy Nellrien obiecała, że wpuści mnie do swojego pokoju. Nawet jeśli mówiła o kawałku podłogi.
- Może być nawet i na podłodze, jeśli Cię to kręci... - wymruczałem i byłem pewny, że wychwyci kontekst. Objąłem ją mocniej, gdy po wygarnięciu Authowi, przysunęła się do mnie. Jej propozycja była naprawdę kusząca. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to jedna z tych okazji, których po prostu się nie odrzuca, a dziękuje losowi, że był tak bardzo łaskawy. Nie wiem czy to kwestia alkoholu czy nie, ale nie obchodziło mnie to w tamtym momencie. CHWILO TRWAJ! Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech, który mówił co sądzę o propozycji. Wspólna kąpiel to przecież bardzo przyjemny sposób na relaks. Najlepszy jaki można tylko wymyślić, po stanowczo zbyt długim śnie.

Nie dane było mi się jednak tym nacieszyć.
Tylko gdy Nellrien otworzyła usta, domyślałem się co się święci. No może nie spodziewałem się aż takiego obrotu spraw, ale nie powiem, że nie było to w pewien sposób satysfakcjonujące.
Znaczy obserwowanie jak ten elfi mistrz obija mordę Pajacowi.
Poleciał lepiej niż ścięte drzewo, które kiedyś sobie spokojnie rosło w naszej cudownej dżungli. Zniosło go i szedł sztywno jak kłoda. Wypłaszczył się niczym prawdziwy trup. To był koniec pana Biriana. Koniec jego i jego prześlicznej twarzyczki. Piękne przedstawienie, które jednak zamiast idealnego finału, miało nieoczekiwany i brutalny koniec. Co jak co, ale nawet ja piorąc się w największych mordowniach, nie kopałem leżącego.
Czara się jednak przelała, gdy przerażona Nellrien pobiegła w kierunku naszego poszkodowanego towarzysza. Co to, to nie. Przerywać to jedno, ale odciągać... Przegiął elf pałę. Byłem pijany, wściekły i wygłodniały. Musiałem odreagować. Nie myśląc wiele dłużej ruszyłem biegiem w stronę zamieszania.
- Masz swoje oczy do wydziobania - zdążyłem jeszcze tylko rzucić do kruka.

Byłem jak strzała. Mściciel. Prawdziwy pogromca i obrońca dobrego imienia. Mknąłem przed siebie, nie zataczając się jakoś specjalnie. Adrenalina działała. Być może na trzeźwo zachowałbym się nieco inaczej, ale... po prostu miałem ochotę obić komuś pysk.
Minąłem Nellrien, zlewając całkowicie tamtą laskę z karczmy, która ciągnęła naszego boksera za ramię. Wyskoczyłem tuż przed elfem, częstując go naprawdę mocnym kopniakiem.
- Kurwo niemyta, żeby do jednego bohatera Kattok tak od tyłu, a drugiemu momenty przerywać? - Mój wybuch nawet mnie zdziwił. Liczyłem, że udało się posłać grajka na ziemię, podobnie jak on chwilę wcześniej poczynił to z naszym towarzyszem.
- Chowaj to ostrze, Birian. Dwóch pijanych na jednego trzeźwego brzmi już wystarczająco komicznie - skomentowałem, starając się swoim pijanym umysłem przeanalizować otoczenie, gdy ten się podnosił i wyciągnął miecz.
Pierwsza zasada karczmiennych bójek - nie daj się zaskoczyć.

Karczma "Zły kot"

38
POST BARDA
Spoiler:
Aremani miała całkiem udany wieczór. Gdy opuszczała lecznicę, zostawiając za plecami śpiącą Neelę, słońce dopiero powoli chyliło się ku zachodowi nad nowo wybudowaną, pachnącą wciąż nowością osadą. Długą chwilę zajęło jej zrozumienie, że małe miasteczko, na progu którego się zatrzymała, stało tam, gdzie przedtem rosła bujna dżungla. Musiała znajdować się spory kawałek w głąb lądu, bo nawet nie słyszała szumu fal, więc jak dużo drzew musieli wyciąć? Ostatnie strzeliste palmy wznosiły się nad dachem lecznicy, zapewne czekając na dalsze karczowanie, by zrobić miejsce dla kolejnych budynków.
Sama Ina zdawała się jednak być urokliwym miejscem. Pogrążone w złocistym świetle ostatnich promieni słońca, równo ustawione domy i budynki o przeróżnym przeznaczeniu zachęcały do spaceru pomiędzy nimi. Tak samo jak przedtem Nellrien, Shiran i Dandre, tak i teraz Aremani przyciągała spojrzenia mieszkańców, ale nikt jej nie zaczepiał - poza dwójką na oko dziesięcioletnich, elfich dziewczynek, które od razu zasypały ją toną pytań i pociągnęły w kierunku portu, gdzie według nich mogła jeszcze dziś zostawić list do wysłania.
Doprowadziły ją na długie, drewniane nabrzeże, przy którym cumowało kilka mniejszych i większych statków - najwyraźniej pogłębiono przybrzeżne wody, by im to umożliwić - a potem do punktu handlowego, który właśnie się zamykał. W ostatniej chwili Aremani nadała swój list i przynajmniej wiedziała już, gdzie będzie mogła przyprowadzić jutro Neelę, gdy ta poczuje się lepiej i dokończy własną wiadomość do rodziny. Potem dziewczynki (o dźwięcznych imionach Aneirin i Shalia) pokierowały ją do jedynej karczmy w osadzie, w której, jak twierdziły, widziały resztę znikających bohaterów Kattok. Nie omieszkały jej powiedzieć przy okazji, że ma piękne włosy i jeszcze piękniejsze piegi, a w ogóle to jest bardzo wysoka, że na pewno strasznie szybko biega i że dziś rano wśród drzew widziały papugę, która była cała czerwona.
Gdy dotarła na miejsce, już sama, bo dziewczynki zostały zawołane przez matkę i musiały się z nią pożegnać, zastała na placu przed wejściem do Złego Kota dość... spore zamieszanie.

Nellrien wydawała się poważnie skupiona na dwuznacznych przekomarzankach z Shiranem i innych towarzyszących im aktywnościach, ale Dandre i jego nowy arcywróg mieli inne plany na ciąg dalszy tego wieczoru. I może gdyby nie przeszli już w swoim towarzystwie tak wiele, kapitan zignorowałaby bójkę, koncentrując się na tym, co dla niej w tej chwili było znacznie bardziej absorbujące. No, może przyglądałaby się przez chwilę, ale nie angażowałaby się w nią. Ale to był Birian, który, choć rozgadany i wyjątkowo dla niej irytujący, to wciąż stanowił towarzysza, z którym przeszła wiele... i nie zamierzała pozwolić na to, by jakiś elfi grajek kopał go, leżącego.
- Ej! Kurwiu ty rudawy! - krzyknęła, idąc w ich stronę z bojowym wyrazem twarzy, podczas gdy Shiran ze swoim krukiem wyprzedzali ją, a Dandre podnosił się z ziemi i dobywał właśnie broni. - Nie! Kurwa mać!
Ostatnie jej słowa były jedynie bezsilnym sprzeciwem przeciwko temu, co się działo, bo sytuacja z sekundy na sekundę wyglądała coraz gorzej. Choć na widok ostrza Torberos cofnął się o krok, wpadając na Yunanę, która się tego nie spodziewała, to zanim zdążył zrezygnować z dalszej walki, kopnięcie ze strony nadbiegającego półelfa wyrwało go z chwytu kobiety i powaliło go na piach. Zdążył tylko coś krzyknąć, zanim z nieba spadł na niego czarny mściciel, czający się na oczy, których wydłubanie było jego pragnieniem od samego rana. Pierwsze dziobnięcie zostawiło krwawą szramę na policzku wschodniego, przed kolejnymi osłonił się rękami, więc Auth raz za razem atakował elfie przedramiona, zdeterminowany, by dostać się do twarzy.
- Auth, przestań! Przestań! - krzyknęła Nellrien, dopadając do szarpiącej się na ziemi dwójki. Widząc, że ptaszysko jej nie słucha, zanurkowała pomiędzy niego, a elfa, zasłaniając podziobanego mężczyznę własnymi rękami. To pomogło, choć nie od razu. Zanim Auth zorientował się, co się dzieje, wbił dziób w ramię rudowłosej, co chyba otrzeźwiło go nieco. Poderwał się i zatoczył nad nimi koło, wykrakując swoją wściekłość, wyjątkowo bez żadnego przekazu werbalnego.
- Co wam odjebało wszystkim? - syknęła kapitan, a gdy już upewniła się, że ani ptak, ani żaden z podminowanych mężczyzn nie zamierzał atakować ponownie, odsunęła się od barda, siadając obok niego na ziemi i zaciskając dłoń na przedramieniu, w miejscu, gdzie na jasnej koszuli wykwitała krwawa plama. Zaklęła znowu, zerkając na Aiasa. Elf nie podnosił się, oddychał ciężko, wciąż chowając twarz pod rozoranymi ptasim dziobem rękami.
- Nie będziecie mi tu robić burdy, nie godzę się na to - warknęła Nellrien, unosząc wściekły wzrok na Biriana. - Najpierw driady, potem to pierdolone zaćmienie i węże, potem jeszcze dżungla, która chciała nas zajebać i kamienny golem, dzień po dniu coś, dzień po dniu kolejny problem, kolejne, kurwa, wyzwanie! A teraz budzę się, jak się okazuje, po ośmiu miesiącach, nie ma mojego statku, a Barbano jest pierdolonym zarządcą kolonii! Chciałam tylko jednego spokojnego wieczoru, czy to tak dużo, do jasnej kurwy? Jednego wieczoru, kiedy mogę zająć się swoimi własnymi potrzebami, zamiast zastanawiać się, co znowu się odpierdoli dziś? Co chcecie sobie udowodnić, jeden z drugim, co? I z trzecim? Naprawdę myślisz, Shiran, że to dobry pomysł, żeby Auth wydziobał komuś, kurwa, oczy, na samym środku miasta?!
Yunana stała nieruchomo, z dłońmi przyciśniętymi do ust w niemym przerażeniu. Dookoła zaczęła powoli zbierać się mała widownia... wśród której stała także Ara, zapewne nie spodziewając się, że jej umiejętności opatrywania ran okażą się przydatne jeszcze dziś. Czy w ogóle zabrała ze sobą torbę z lecznicy...? Torberos jęknął i powoli odsłonił twarz, a potem usiadł, najpierw strzelając przestraszonym spojrzeniem w stronę kruka, a gdy upewnił się, że ten nie atakuje, opuszczając wzrok na drżące, zakrwawione ręce. Dziób Autha zostawił w nich dziury i poszarpał skórę w sposób, którego nie można było nazwać powierzchownymi obrażeniami. Z pewnością nie tego się spodziewał, gdy wybiegał z karczmy za Birianem.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

39
POST POSTACI
Shiran
Wszystko działo się zbyt szybko. Alkoholowy amok dołożył swoje, ale to tylko durne tłumaczenie samego siebie. Prawda jest jednak taka, że niczego nie żałowałem. Lot z wyciągniętą nogą dodawał mi skrzydeł. Uczucie, gdy kop posłał tego nieszczęsnego skurwysyna na ziemie, było nie do opisania. Jego ciało przewaliło się niczym worek piachu, kończąc swoje przedstawienie efekciarskim grzmotnięciem o piach. Przyjemna strawa dla ducha i uszu.
Coś tam sobie krzyknął, gdy Auth zleciał na niego, niczym jakaś mroczna furia. Nie czułem nic. Widziałem jak ten próbuje dostać się do swoich wymarzonych oczu, spragniony krwi, zaślepiony chyba jeszcze mocniej niż ja. Wolnym krokiem ruszyłem w jego stronę. Wystarczyło przecież strzelić go na odlew, a potem po prostu przytrzymać, ku uciesze kruka. Chujek zasłużył. Bo jedno do sprawiedliwa walka, a drugie to kopanie leżącego po brzuchu. Skurwiel.
I wszystko to zakończyłoby się jeszcze gorzej, gdyby nie jakieś dziwne uczucie, które zagrało w moich trzewiach, gdy usłyszałem przerażony głos Nellrien. Zamarłem wpół kroku i obejrzałem się przez ramię, widząc jej przerażoną twarz. Nie miała nad niczym kontroli. Nad Authem, nad Grajkiem, nade mną... Nie do tego była przyzwyczajona.

Dopadła do dwójki mocującej się na ziemi, próbując powstrzymać mojego kruka. A ten? Ten w szale zaczął atakować też Nellrien. Nie tak to miało wyglądać...
- Wystarczy, Auth! - warknąłem, nie wiedząc do końca jakie emocje się we mnie kotłują. Zwykle byłem nieczułym draniem, który pozwalał rzeczom się dziać. Dupkiem, który bez zawahania i zbędnych emocji krzywdził każdego, gdy tylko uznał to za słuszne. I gdyby nie Nellrien... Gdyby nie ona... Ona niczemu nie zawiniła.
Dopadłem do trójki leżącej na ziemi, akurat w momencie, gdy Auth poderwał się do lotu. Nellrien ocaliła wyspiarskiego grajka, niestety swoim kosztem. Widziałem jej rękę, która była podziurawiona ptasim dziobem.
- Medyka! - krzyknąłem w zbierający się tłum. Rozejrzałem się dookoła, szukając jakiś znajomych twarzy. Może kogoś kojarzyłem z przychodni - wtedy z pewnością bym go zawołał. Zabawne, że całkowicie nie obchodziło mnie zdrowie i stan posłanego wcześniej na ziemię elfa. W głowie miałem tylko krwawiące przedramię Nellrien. A może bardziej to, że zrobił to Auth, na moją luźno rzuconą sugestię.

Pani Kapitan opadła obok naszego grajka. Po jej twarzy widać było, że rana na przedramieniu sprawia jej ból. Mimo tego wygłosiła niemiłosiernie jebiącą po nas tyradę. Najpierw zaczęła od Biriana, przechodząc na to że chciała tylko odpocząć. Skończyła jednak na mnie, wytykając mi słowa, które rzuciłem mimochodem do Autha.
Stałem więc tak, patrząc się na nią z nieopisanym poczuciem winy. Jakby cała ta sytuacja była głównie przeze mnie. Zacisnąłem pięści w niemym wyrazie gniewu na samego siebie. Miała trochę racji. Byłem zły. Nie dość, że zaprzepaściłem szanse na przyjemną noc, to dodatkowo straciłem w oczach Nellrien. A romans nawet nie zdążył się rozkręcić. Co za porażka...
- Kopał leżącego. Ba, chciał skatować naszego człowieka. Nikt już o tym nie pamięta? - Próbowałem nas jakoś wybronić, sam nie wiem dlaczego. Wiedziałem jednak, że nic nie ugram. Westchnąłem ciężko, próbując pozbierać myśli. Adrenalina jaka krążyła po moich żyłach, sprawiła że czułem się zaskakująco trzeźwo. Świadomy tego co się dzieje dookoła, widziałem jak ludzie patrzą na nas z przerażeniem. Za chwilę z bohaterów staniemy się Wielkimi Oprawcami Kattok. Gdzieś w tłumie zauważyłem bujną czuprynę, która mocno odznaczała się od zbierającego się motłochu.
- Ara! Mamy rannych. Pomożesz? - rzuciłem, gdy tylko zauważyłam naszą gigantyczną, nastoletnią piękność.

Wschodni elf na całe szczęście się podniósł, ale to co Auth zrobił z jego rękoma, nie wyglądało za ciekawie. Chyba... Wypadało powiedzieć coś, na co totalnie nie miałem ochoty.
- Nellrien ma rację. Trochę po alkoholu nas poniosło - powiedziałem wolno i posępnie. Próbowałem dopasować się do tej szalonej sytuacji i może spróbować jakoś wyratować całą sytuację. Liczyłem, że się uda... W najgorszym wypadku, będę zapijał ryj z moim mrocznym oprawcą, przez całą noc.

Karczma "Zły kot"

40
POST POSTACI
Dandre
Pijany, skopany i zalewający się powoli krwią Birian miał wszystko pod kontrolą. Był, co prawda, wściekły jak osa, ale wydawało się to całkiem zrozumiałe w jego obecnym położeniu. Nikt nie lubił dostawać po twarzy, nawet jeśli na to zasługiwali. A kopniak, gdy leżał na ziemi, zaprawdę przelał czarę goryczy. Dzięki interwencji Yunany, jakże urokliwej kości niezgody, był w stanie nawet podnieść się na nogi. Dobył miecza i chwiejąc się z lekka postanowił powiedzieć szpiczastouchemu dokładnie, co o nim myśli. Birian nie mógł zaprzeczyć, że w jego światłym umyśle pojawiła się idea Elfa zaszlachtowanego, ale obecność damy i cichy krzyk głosu rozsądku sprawiły, że zarzucił te pomysły. Ludzie nauki i sztuki swe niesnaski winni rozwiązywać poprzez dyskurs, nieprawdaż?
Krew z rozbitej brwi spływała mu po twarzy i próbowała wcisnąć się do oka, którego gorliwie bronił zaciskając uparcie powiekę, a Birian wykrzykiwał to i owo w stronę swego oponenta.
Powiedziałby mu więcej, oj, z pewnością przemówiłby jełopowi do rozsądku na tyle, że ten skuliłby się i schował w jakim kącie, ale Szalony Shiran postanowił przyjść swemu towarzyszowi broni z pomocą.
Z Dandre jakby uszło powietrze, gdy zobaczył, jak Torberos łamie się pod kopniakiem półelfa i ląduje w piasku.
- Szijrn… – westchnął tak głęboko, że aż zgubił gdzieś samogłoskę. Ramię z mieczem osunęło się bezwładnie ku ziemi, a zażenowany bard podążył za nim wzrokiem, jakby szukając dźwięku, który wcześniej gdzieś zgubił. Pochlebiała mu gotowość Shirana do pomocy, ale był głęboko przekonany, że poradziłby sobie sam, niczym dziecko, wspinające się na misterną, chwiejącą się konstrukcję złożoną z krzesła, taboreciku i małego pudełka, coby sięgnąć położony w niedostępnym dlań miejscu słodycz. Birian, zupełnie jak przytoczone przed chwilą dziecko, kompletnie nie rozumiał czemu ktoś chciałby interweniować. Tak, wszystko się chwiało, ale to przecież nic złego. Torberos zrozumiałby swój błąd, cukierek zostałby dosięgnięty. Zawiedziony bard wciskał miecz z powrotem do pochwy, gdy na jego biednego arcywroga opadł Auth, z odrażającą wręcz gorliwością atakując elfią twarz.
- Oczy! A to chory sukinsyn! – krew sącząca się z powoli rozorywanych ramion leżącego męża zadziałała na barda niczym uderzenie w twarz mokrym ręcznikiem. Otrzeźwiło go to bardziej od poprzednich ciosów, które nań opadły. Otworzył szeroko oczy, a niestrudzona krew zalała jedno z nich, zapewne ciesząc się, że wreszcie dopięła swego.
- Nie, nie, nie! Na bogów! Co wy odpierdalacie? Przecież… – zamachał rękoma, podbiegając szybko do skotłowanych ze sobą ciał. Elfie, krucze… Nim dobiegł, dopadła do nich jeszcze Nellrien, własnymi rękoma zasłaniając katowanego muzyka trzeciego sortu. Cały ten obrazek jawił mu się w szkarłatnych barwach, zupełnie, jakby krwawe zaćmienie słońca na moment wróciło, niosąc ze sobą chaos, którego przyszło im już wcześniej posmakować.
- …kontrolą… – wymamrotał tylko, niepomny tego, że zgubił w biegu kilka słów. Zresztą, czy było to teraz ważne?
Mała, przyjemna słowna potyczka zamieniła się w krwawą łaźnię. Nie docenił wyspiarskiego temperamentu… Nie. Poszedł o kilka kroków za daleko, zmasakrował tego biednego elfa, jeszcze zanim opadł na niego jakikolwiek cios. I choć wszystko jeszcze przed paroma minutami wydawało się jasne i klarowne, to teraz nie potrafiłby jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego to zrobił. Czy naprawdę aż tak obawiał się konkurencji? Czy wściekłość i zawód powodowane utratą tak wielkiej ilości czasu, którą wyrwała mu śpiączka, znalazły sobie ujście w gnębieniu Torberosa? To chyba nie było ważne. Ważny był efekt.


Nellrien krwawiła. Choć czuł pierwsze ukłucia wyrzutów sumienia, to jednak wciąż pani kapitan była mu o wiele bliższa od tego biednego elfa. Westchnął głęboko, patrząc na posokę, barwiącą powoli kobiecą koszulę. Jej gach wołał o pomoc. Słusznie, nikt tu bandaży ze sobą nie nosił, a Birianowi zbyt szkoda było koszuli, by rozrywać ją w celu zrobienia prowizorycznego opatrunku. Rana nie była a ż t a k poważna.
- Nikt tu burdy nie robi, jeno rozmawialiśmy… – odruchowo odsunął od siebie winę, jednak zaraz pokręcił głową i wsparł ręce na biodrach.
Najwyraźniej emocje wzięły górę. Mój… Mój błąd. Nie sądziłem, że tak się to potoczy. – wydukał, niepocieszony. Nie podobało mu się przyznawanie się do błędu, ale jego pokłady hipokryzji i nieświadomości chyba się powoli kończyły, przynajmniej jak na ten wieczór.
Zmarszczył lekko czoło, słuchając wściekłego wywodu kobiety, która chyba jako jedyna myślała tutaj trzeźwo.
- Nellrien… Mogliście dać spokój. Doceniam chęć pomocy, ale… Kurwa mać. – poszukał wzrokiem Autha, który krążył nad nimi wściekle kracząc. – Przeżyliśmy razem trochę, czyż nie? Jestem w stanie sobie poradzić z wściekłym muzykiem… A nawet jeśli nie, to może faktycznie zasługiwałem, by ktoś obił mi mordę, może Torberos miał w tym wszystkim trochę racji? Nie jestem kryształem, nie pęknę… Raczej. – pomacał swoje żebra, żeby upewnić się, że bucior muzyka nie trafił niefortunnie w którekolwiek z nich.
Chuj ze mnie, a nie żaden rycerz w lśniącej zbroi, ale we dwóch na jednego iść nie przystoi. – spojrzał na Shirana, chyba próbując znaleźć w sobie trochę złości, ale próba ta spełzła na niczym. Schował twarz w dłoniach. Chciałby zniknąć. Odciąć się od konsekwencji dzisiejszego wieczoru. Nie widzieć paskudnie poranionych rąk elfa, który zawinił mu tylko tym, że istniał w czasie, kiedy on sam nie mógł.
Wziął kilka głębokich oddechów, nim ośmielił się opuścić ręce i spojrzeć na to wszystko jeszcze raz. Yunana wciąż tkwiła nieruchomo z dłońmi przyciśniętymi do ust, niczym jakowa rzeźba. Torberos z jękiem podniósł się z ziemi do siadu i patrzył zdezorientowany na swoje poranione ręce. Głupota, to wszystko jedna, wielka głupota.
- Kurwa, dziękuję, Shiran. Wiem, że mogę na ciebie liczyć, ale daj mi czasem zebrać baty. I trzymaj tego cholernego ptaka na smyczy, bo skurwiel jest szalony – warknął. Biriana przeszedł dreszcz, gdy pomyślał o słowach, które Auth szeptał doń jeszcze w karczmie. Paskudny pomiot chaosu… Demon. Tak, w to nie wątpił.


Wcisnął dłonie do kieszeni spodni, zmieszany, jak nigdy. Ni cholery nie obchodził go tłum, powoli zbierający się wokół wielkich bohaterów Kattok, ślicznej damy i skatowanego elfa, ale ciężar dzisiejszego dnia powoli dociskał go do ziemi. Ze smutkiem i wstydem patrzył na rannego grajka.
- Będzie dobrze, elfie. Będziesz grał dalej. Jeszcze pokażesz mi, gdzie moje miejsce, nie wątpię – uśmiechnął się krzywo. – Jeśli zaś wciąż będziesz szukał satysfakcji za dzisiejszy wieczór, poślij po mnie. Stawię się. – nie sądził, by po tym, co się stało, Torberos dalej łaknął fizycznego odwetu za cierpienia, sprawione mu przez cięty język Biriana, ale nie mógł odmówić mu do tego prawa.
Uniósł wreszcie wzrok na Yunanę. Adrenalina w żyłach barda powoli się kończyła, ból dawał o sobie znać. Czuł się ze wszech miar paskudnie.
- Wybacz za tę scenę. Nie tak… Nie tak miało to wszystko wyglądać. Może i jestem starszy, niż wyglądam, ale wciąż pozostaję głupcem. Pianym głupcem, wdzięcznym za twoją pomoc, gdym leżał tu w piasku, jak bela. – zaśmiał się lekko, naruszając tym cienką warstwę zaschniętej krwi przy jego brwi. Nowy strumień posoki spłynął mu po twarzy. Pokręcił tylko głową, westchnął i obrócił się na pięcie.
- Idę. – ku lecznicy. Obiecał występ, to wystąpi, choćby niebo miało mu spaść na głowę. Zbyt długo robił już za zwykłego rębajłę.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

41
POST POSTACI
Aremani
Wyjście na dwór okazało się dla Aremani bardziej zbawienne niż mogła przypuszczać. Początkowo oczekiwała szoku z przekształcenia niegdyś dziewiczego fragmentu wyspy w tętniącą życiem osadę, jednak byli na tyle w głębi zieleni, że bardziej objął ją zachwyt nad ponownym ujrzeniem natury po ośmiu miesiącach wymuszonego snu i spędzeniu pierwszych chwil po przebudzeniu zamkniętą w czterech ścianach. Być może pisząc też list i myśląc o tym gdzie będzie mogła pójść go wysłać powoli przyzwyczajała się do myśli, że nie ujrzy tego, co mogła się spodziewać. Brak szumu fal niepokoił, jednak prześliczna barwa nieba goszczącego zachodzące słońce wprawiała ją w miły nastrój. Wybudowanie takiej osady w tak (jej zdaniem) krótkim czasie dziwił ją w tak równej mierze jak i imponował. “Kto by przypuszczał, że banda przypadkowych marynarzy i nie grzeszących sympatią najmitów jest w stanie tak sprawnie zmobilizować się i wykonać porządną robotę.”
Choć jej dzieciństwo sugerowałoby, że ceni sobie niezależność i odizolowanie jej serce tak naprawdę pragnęło bycia częścią dobrze zorganizowanej, szanującej się wzajemnie wspólnoty, do której mogła należeć.
Najbardziej jednak zaskoczyło ją, jakim zainteresowaniem obarczyły ją dwie ciekawskie dziewczynki, Aneirin i Shalia. Miło było poczuć się prawie jak jakiś autorytet dla kogoś! W końcu do tego dążyła. “Lepiej żebyście umiały czytać, bo moją kobyłę o historii tego miejsca jeszcze będą kazać wykuwać na każdym szanującym się uniwersytecie”. I te komplementy… “Absolutnie mogłabym do tego przywyknąć.” Chwilka pobytu tak blisko brzegu morza też działała na Arę kojąco - zamykając oczy mogła wręcz poczuć się jak na Apozo, za którym, po ostatnich dzikich przygodach ich ekipy, zdążyła nawet zatęsknić.

Rozentuzjazmowana niespodziewaną błogością Aremani radośnie zaczęła kroczyć w kierunku przybytku, który wskazały jej dziewczynki. Chciała czym prędzej dołączyć do reszty ekipy i zobaczyć, czy dowiedzieli się czegoś ciekawego. “Ale cudowny nastrój i cudowny dzień! Absolutnie nic nie będzie w stanie mi tego zepsu-”.
Pozytywną myśl przerwała scena, którą dziewczyna zastała pod szyldem “Złego Kota”. Jej kompani, wrzeszczący na siebie, leżący na ziemi, krwawiący, a to wszystko w cudownym otoczeniu zaintrygowanej gawiedzi. A wśród nich Ara.
“Ja pierdolę.” pomyślała dziewczyna.
- Ja pierdolę. - powiedziała dziewczyna, dość głośno. Na zawołanie Shirana zrobiła kwaśną minę, jak matka wołająca swoje dziecko by przyniosło jej ziemniaki do obiadu ze spiżarni, jednak pewnym krokiem podeszła do nich przedzierając się przez tłum. - Czy wy serio nie możecie zagościć w jednym miejscu przy okazji nie rozpierdalając wszystkiego dookoła? I to niby ja jestem gówniarą w tym towarzystwie, pff.
Oczywiście, Aremani nie wzięła swoich rzeczy. Wszystko zostawiła w lecznicy, gdyż myślała, że wysłanie listu i znalezienie kompanów to będzie szybka akcja. Nie sądziła, że będzie trzeba kogokolwiek łatać.
- Czy wy we mnie widzicie tylko chodzącą apteczkę? Ależ ja mam was kurwa dość. - szkoda, że jej nastawienie do Dandre i Shirana zmieniało się szybciej niż kolory w kalejdoskopie, niemniej nie czuła, że to było coś co od niej zależało. Po prostu się temu poddawała. W każdej złości i w każdym zachwycie. Choć teraz to była z pewnością złość.

Dziewczyna pomogła wstać oszołomionemu, śmierdzącemu gorzałą znajomemu bardowi.
- Do dupy sam pójdziesz, nie do lecznicy. Echh, chodź. Odprowadzę cię.
Niezbyt silna zielarka próbująca targać nietrzeźwego dorosłego chłopa z pewnością musiała wyglądać komicznie, ale obecnie miała to gdzieś. Pomachała tylko niechętnie w stronę Kapitan po czym pomagając Dandre stawiać kroki zaczęła iść wraz z nim.
- Coś tym razem odjebał, co? Zacząłeś podrywać cudzą żonę czy byłeś po prostu zwyczajnym, irytującym sobą? - powiedziała, choć nie tyle ze złością co z przekorą i humorem.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Karczma "Zły kot"

42
POST BARDA
Kruk krążył nad nimi, chwilowo pozbawiony już chyba swojej żądzy mordu i pragnienia wydziobywania oczu. Nie odzywał się, co chyba świadczyło o tym, że nie czuje się najlepiej z faktem, że w amoku trafił w ramię Nellrien, którą z jakiegoś powodu zdawał się lubić. Normalnie z pewnością miałby dla nich jakiś niewybredny komentarz, podsumowujący słabość i przesadną wrażliwość śmiertelników. Jego dziób i niektóre pióra błyszczały w słońcu, unurzane we krwi. Dość upiorny widok, któremu przyglądała się też część gapiów.
- Więcej nie będę - odpowiedziała kapitan Birianowi, opuszczając wzrok na własne przedramię. Plama krwi zaczęła rozlewać się poza obręb jej zaciśniętych na nim palców. - Więcej nie będę się w nic angażować. W dupie mam was wszystkich - warknęła, choć oczywistym było, że wcale nie miała.
Względnie pokojowe zakończenie sceny sprawiło, że zamieszanie nie zrobiło się większe, niż powinno. Nikt też nie posłał po żadnych stróżów prawa, o ile Ina w ogóle takich miała; gapie przyglądali się sytuacji, komentując między sobą, ale nikt nie kwapił się do tego, by rzucić się im na pomoc - poza Arą, naturalnie. Nie było tam medyków, a przynajmniej nikt się do bycia takim nie przyznawał. Siedzący obok Nellrien Torberos oddychał szybko i urywanie, zbyt zszokowany stanem swoich rąk i przytępiony przez ból, by być w stanie odpowiedzieć na słowa wrogiego barda. Ciężko stwierdzić, czy w ogóle one do niego dotarły; mało prawdopodobne.
Aremani zajęła się zupełnie nie tym, kim Shiran chciał, by się zajęła... ani tym, który jej pomocy potrzebował najbardziej. Podczas gdy ona chwyciła Biriana, by pomóc mu w dotarciu do lecznicy, Yunana po chwili wahania podeszła do elfa i pomogła mu wstać. Nie potrzebował tego szczególnie, nie był pijany i miał siłę się ruszać, ale przerażenie, w jakie wpędziła go zaistniała sytuacja, nie pozwalało mu samodzielnie wyrwać się z otępienia. Dopiero dotyk kobiety zmotywował go do tego, by podnieść się z ziemi. Strzelił spojrzeniem w stronę Yunany, a potem opuścił je na Nellrien.
- Dziękuję - rzucił ochryple. - Dziękuję.
- Chodź
- ciemnowłosa oparła dłoń między jego łopatkami i popchnęła go w kierunku, w którym udali się przed momentem Dandre i Aremani. - On ma rację. Będziesz dalej grał. Twoje dłonie są całe, tak? Aias, spójrz na mnie. Są całe, tak?
- T-tak.
- I dziwicie się, że Olo nie chce burd w karczmie, jak tak to się potem kończy
- westchnęła, zerkając jeszcze na plamy krwi, wsiąkające w piach.

Nellrien odprowadziła spojrzeniem całą czwórkę, zanim zmusiła się do rozluźnienia palców i podwinięcia splamionego czerwienią rękawa pod łokieć. Pomiędzy liniami, zdobiącymi jej skórę, widniała niewielka, ale dość głęboka dziura, z której sączyła się krew. Zaklęła, z powrotem zaciskając na niej dłoń i unosząc wzrok na Shirana. Auth zrobił jeszcze jedno kółko w powietrzu i sfrunął w dół, by zasiąść na jego ramieniu. Wciąż milczał.
- Mam dość - odezwała się kobieta w końcu, z ciężkim westchnięciem podnosząc się z ziemi. - Mam tego wszystkiego, kurwa, serdecznie dość. Ciebie przede wszystkim, pierdolony przerośnięty gołębiu - syknęła do ptaka, który znów, zaskakująco, nie miał dla niej żadnej odpowiedzi. - Wynoś mi się z oczu.
Starała się nie pokazywać po sobie bólu, ale widać było, że świeża rana nie jest dla niej obojętna. Wciąż zdarzało się jej kuleć odrobinę po tym, jak ząb morskiego węża rozorał jej udo, a teraz los w postaci Autha pokarał ją ponownie.
- Pierdolę tę lecznicę. Pierdolę tych śpiewaków. Olo też pewnie ma jakieś bandaże na wszelki wypadek. Albo chociaż czystą szmatę - mruknęła, ruszając z powrotem w stronę karczmy.

Pozostała czwórka dość szybko dotarła do lecznicy. Droga była prosta i nikt nie zawracał im głowy. Tłumek przed karczmą rozpierzchł się, część skierowała się wraz z Nellrien do środka, inni wrócili do swoich zajęć. Po wejściu do lecznicy, trafili na młodą uczennicę Hastrona, która, choć może nie posiadła wszystkich jego umiejętności, to z takimi ranami potrafiła sobie poradzić. Poprowadziła ich do pierwszego, dużego pomieszczenia z czterema prowizorycznymi leżankami, przeznaczonego do przyjmowania takich przypadków, jak oni: zwykłych rannych, ofiar wypadków przy pracy, czy też właśnie bójek. Kazała bardom usiąść, po czym zabrała się za przygotowywanie miski z wodą, czystych bandaży, a także igły z nicią, gdyby okazało się, że któregoś trzeba szyć. Torberos wylądował naprzeciwko Biriana, ale wydawał się tego w ogóle nie zauważać, oddychając z trudem i w przerażeniu obserwując własne, krwawiące przedramiona.
- Ty jesteś Ara, tak? - zagadnęła zielarkę ciemnowłosa kobieta o oliwkowej skórze, która przyprowadziła elfa i przedstawiła się: - Yunana. Dandre opowiadał historię waszej wyprawy. Powiedziałabym, że miło cię poznać, ale okoliczności... sama wiesz.
Medyczka podeszła do Biriana i przetarła jego brew, a gdy upewniła się, że nie stało się mu nic bardzo poważnego, dała mu kawałek czystej tkaniny i kazała przytrzymać przy ranie, dopóki nie będzie mogła się nim zająć. Co by nie mówić, stan Aiasa był dużo poważniejszy. Postawiła miskę z wodą na pryczy obok niego i zaczęła obmywać jego ręce z krwi.
- Ten ptak... co to był za ptak? - spytał elf drżącym głosem. - To nie był normalny ptak.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

43
POST POSTACI
Shiran
Ten wieczór zdawał się być jednym, wielkim, pierdolonym, nieporozumieniem. Nawet złotousty Pajac nie umiał odpowiednio dobrać słów, czym tylko wyraźnie zirytował Nellrien, której ewidentnie zależało na zdrowiu tego lalusia. Nie dziwię się, sam mam podobne odczucia, jeśli brać pod uwagę, że chciało się tylko miło spędzić wieczór. Pędzisz dupkowi na ratunek, a ten częstuje Cię pyszną kurwą, ironizując całą wypowiedź.
- A i niech Cię na następny raz zajebią i zdemolują mordę. Więcej pomagać nie będę - Słowa skierowane do barda były przepełnione emocjami, które zdradzał wypity wcześniej przeze mnie alkohol. Całe napięcie tego wieczoru, czy to wcześniej z Nellrien, czy teraz niewdzięczność pana dupka, zwyczajnie wylały się ze mnie, niczym potok szamba.
Spojrzałem kątem oka na Arę, która raczyła ruszyć swoje kościste dupsko, ale oczywiście poza rzucaniem kurwami, nie przydała się ani trochę. Co więcej nie pomogła ani zranionemu przez Autha elfowi, ni nawet Nellrien (a o to przecież mi chodziło). Wzięła za to pana dupka pod ramię i stwierdziła, że z radością go odprowadzi po lutnię. Bo przecież wiadomo, że najważniejsze jest tutaj przedstawienie.
- A idźcie w pizdu - mruknąłem wyraźnie zirytowany. Sam z chęcią pomógłbym pani kapitan, ale o ile coś tam o budowie ręki wiedziałem, o tyle o ranach i zakładaniu opatrunków miałem pojęcia tyle, co Auth o pokorze.

Ludzie zaczęli odchodzić, a cała ta Yunana, czy jak ona się tam zwała, wzięła rannego elfa na podobieństwo Ary i ruszyła za nią.
Dopiero wtedy Nellrien podwinęła rękaw. Jej rany były mniejsze od ran elfa, ale wciąż nie wyglądało to za ciekawie. Z pewnością bolało jak sukinsyn, ale była dzielna. Spojrzała się na mnie, a chwilę później Auth stwierdził że świetnym pomysłem będzie wylądowanie mi na ramieniu. Nawet nie zdążyłem się odezwać, gdy rudowłosa po prostu wybuchła. Czy czułem się winny? Nie za bardzo. Odczuwałem jednak wściekłość w stosunku do kruka. O ile nie mam nic przeciwko wydłubywaniu oczu i atakowaniu jakichś dzbanów, o tyle mam coś przeciwko ranieniu innych.
Płomyczek nie zamierzała tak stać. Stwierdziła, że pierdoli lecznicę i odwróciła się, ruszając od karczmy.

- I czego, kurwa, z zamkniętym dziobem siedzisz? - zapytałem się kruka, wyraźnie akcentując słówko przystankowe. - Nie wiem co teraz masz w swoim małym móżdżku, ale zrobiłeś jej krzywdę. Nie będę, Auth, popierał takich praktyk. W chuju mam jak to zrobisz, ale jeśli lubisz ją tak, jak to okazujesz, to będziesz to musiał jakoś odkręcić - mruknąłem już bez większych emocji. - Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - sapnąłem. - Przemyśl to sobie...

Jakkolwiek na sytuację nie spojrzeć, była chujowa. Już pominę straty fizyczne, czy moralne. Teraz każdy będzie spoglądał na Autha jak na chorego mordercę, nie mówiąc o tym, że będę pewnie jedyną osobą, która będzie chciała z nim dalej jakkolwiek rozmawiać.
Rozejrzałem się po placu, zauważając że zostałem z krukiem sam. Nie wiem co zamierzała Nellrien... Nie wiem też czy po prostu nie potrzebowała odpocząć ode mnie. Mimo jednak takich podejrzeń, ruszyłem za nią. I tak było to jedne rozsądne miejsce na zakończenie tego zjebanego wieczoru. Nie mówiąc o tym, że być może trochę potrzebowałem jej obecności i nie miałem chęci zostawiać jej samej.

- Leć do mojego pokoju, pogadamy rano - mój ton nie znosił sprzeciwu. Miałem nadzieję, że kruk ma jakieś resztki rozumu. A ja? Ja stanowczo go nie miałem, a przynajmniej to przyszło mi do głowy, gdy przekraczałem próg karczmy, idąc za Nellrien.

Karczma "Zły kot"

44
POST BARDA
Spoiler:
Skarcony przez Shirana, Auth nastroszył się cały, ale wciąż siedział na jego ramieniu, jakby miało to cokolwiek rekompensować, albo świadczyć o jakiejś jego dobrej woli.
Widziała, gdzie łapska pcha.
Był to jakiś argument, choć fakt, że powiedział to dopiero teraz, gdy Nellrien nie mogła go już usłyszeć, sugerował, że chyba jednak nie czuje się z tym tak do końca pewnie. Nie miał żadnych argumentów, gdy kobieta warczała na niego wcześniej i nie kłócił się bezpośrednio z nią - dopiero teraz odpyskował, samemu półelfowi.
Wy, śmiertelnicy. Wasze działania nie mają sensu. Najpierw chcą się mścić, potem nie chcą. Gdybym miał inne towarzystwo, poleciałbym do innego. Takiego, które mnie co chwilę nie przepędza. I nie jest bez sensu.
Auth pożalił się i poderwał w końcu z ramienia Shirana, by odlecieć kawałek i usiąść na niewielkim daszku nad wejściem do karczmy. Tam odwrócił się bokiem, udając, że nie jest zainteresowany dalszą rozmową. Z jego punktu widzenia musiało to być okrutnie przykre, bo przecież chciał pomóc, chciał bronić Biriana najpierw w karczmie, a potem na zewnątrz. Nie wszystko wynikało z jego żądzy wydziobywania oczu, prawda? Potrafił ją kontrolować, ale teraz przecież dostał pozwolenie. Był demonem, nie musiał na nie czekać, a jednak nie sprawiał tak dużych problemów, jak mógłby sprawiać. Zdawało się, że nikt tego nie doceniał, tak samo jak jego skrzywionej chęci niesienia pomocy. Podniósł skrzydło, by zasłonić się nim przed wzrokiem półelfa, udając, że jest nadzwyczaj zajęty czyszczeniem piór.
Nie masz pokoju, elfie. Jak będziesz miał, otwórz okno.

Gdy Shiran dotarł z powrotem do karczmy i przesunął spojrzeniem po sali, nigdzie nie zauważył Nellrien. Ich towarzystwo od picia za to zauważyło jego i zawołało do niego radośnie, nieświadome tego, co przed chwila wydarzyło się na zewnątrz. Dla tych tutaj wciąż był nieskalanym bohaterem Kattok! Ktoś już uzupełniał dla niego kieliszek, ktoś inny wstał z krzesła, na jakim półelf, a potem Torberos siedzieli przedtem. Picie z nimi jednak nie było tym, czym chciał teraz zajmować się Shiran, więc gdy spytał o rudowłosą, dowiedział się, że dostała klucz od Pelora i poszła na górę.
Na piętro prowadziły wąskie schody, a górny korytarz pogrążony był w półmroku. Niewielka ilość światła wpadała jedynie przez małe okienko po prawej stronie. Wszystkie drzwi do pokoi były pozamykane - wszystkie osiem sztuk - poza jednymi. Uchylone skrzydło wpuszczało jeszcze jeden słaby strumień wieczornego światła do ciemnego korytarza i gdy półelf zerknął do środka, zobaczył Nellrien, stojącą przy stole i obmywającą sobie przedramię wodą z niewielkiej miski. Słysząc kroki, uniosła wzrok, a kiedy upewniła się, że to Shiran, nikt inny, wróciła do swojego zajęcia.
Pokój nie był szczególnie imponujący, wystrój miał dość prosty, ale czysty i przytulny. Pojedyncze, jednoosobowe łóżko stało pod przeciwległą ścianą do stołu i jednego krzesła, a wąski regał z kilkoma pustymi półkami pozwalał potencjalnie rozgościć się komuś, kto chciałby zostać tu na dłużej. Obok miski z wodą leżał też zwinięty bandaż i stała lampa, której Nellrien jeszcze nie zapaliła, bo przez okno wpadało ostatnie światło dzisiejszego dnia.
- Może to bogowie karzą mnie za coś? - rzuciła, nie podnosząc wzroku znad stopniowo barwiącej się na pomarańczowo wody. - Za próby życia własnym życiem, na przykład. Nie wiem, kurwa, przysięgam, że nie wiem.
Sięgnęła po bandaż i zabrała się za nieporadne próby owinięcia sobie nim przedramienia. Jedną ręką nie dało się tego zrobić dobrze. Jej głos pozbawiony był emocji.
- Źle zrobiłam? Że go powstrzymałam? W końcu ty mu na to pozwoliłeś, a ja sama wpakowałam mu ręce pod dziób - zauważyła, nieświadomie powtarzając to samo, co przedtem na swoją obronę powiedział sam Auth. Uśmiechnęła się krzywo. - Wiesz, co do mnie dotarło? Że tak naprawdę nic o was nie wiem. O tobie też nic nie wiem. Już sam fakt, że przyjaźnisz się z pierdolonym demonem, powinien o czymś świadczyć. Ale ja najwyraźniej muszę utrudniać sobie życie. Muszę.
Usiadła na brzegu łóżka z ciężkim westchnięciem.
- Pomożesz mi? - poprosiła, gestem głowy wskazując bandaż.
Obrazek

Karczma "Zły kot"

45
POST BARDA
Nastroszony Auth był mi już dobrze znanym widokiem. Bo to pierwszy raz się na mnie wściekał... Nie bałem się go. Zbyt wiele razem przeszliśmy. Nie zamierzałem go też zostawiać, mimo jakichś tam płomiennych języków gniewu, które iskały moje wnętrze.
- No dobra, ale nawet jeśli pchała łapska, to ranienie swoich nie jest dobrym pomysłem - Trochę spuściłem z tonu, bo jakby nie patrzeć, nie widziałem całej sytuacji z bliska. Byłem tylko świadkiem efektów, gdy Nellrien oderwała się od poturbowanego przez nas gnojka.
- Ale czy ja jestem zły o mszczenie się? W dupie mam czy byś mu oczy wydziobał, czy nie. Tutaj raczej o atakowanie swoich chodzi - Gniew powoli przechodził. Aż nieco żal mi się zrobiło ptaka, który atakowany z każdej strony, musiał czuć się teraz sam jak palec.
Poderwał się z mojego ramienia, po czym usiadł nad wejściem, wyraźnie na mnie obrażony. Nie wiedziałem, czy mu przejdzie. Nieco zbyt się do niego przywiązałem, by móc go teraz zostawić. Był dobrym kompanem, mimo tego że momentami bywał zbyt wścibski, czy za bardzo zadufany w sobie. Mogłem na niego liczyć, co niejednokrotnie udowodnił. Był chyba najbliższy określenia go członkiem rodziny. Pojebane. Zamykają ludzi za wypowiadanie takich myśli na głos. "Bo wiesz, ten ptak to w sumie jest moim bratem i jak on kracze, to tak naprawdę ja go rozumiem". Nawet się nie przyznaję.

- Zaraz go ogarnę - odpowiedziałem na zarzut o braku pokoju. Wolnym krokiem wszedłem do budynku, zastanawiając się co robię nie tak. Chciałem tylko, by nic się zbyt mocno nie pierdoliło. Chciałem spędzić noc z Nellrien. Chciałem by Auth nie był sam. A teraz się trochę pokurwiło. Przynajmniej trójka rannych, wszyscy źli na Autha, a do tego cała sprawa z panią kapitan... Wydawało się to wszystko sypać. Szlag by to...
Adrenalina zeszła, a ja dalej lekko czułem wpływ alkoholu. Stanowczo już się nie zataczałem, ale przyjemny szum w głowie przytępiał nieco zmysły. Gwar jaki zastałem w karczmie i smród spoconych ciał nie był aż tak dokuczliwy. Rozejrzałem się po wnętrzu nieobecnym wzrokiem, z bardzo zdeterminowaną miną, poszukując Nellrien. Jej nie znalazłem. Znalazłem za to gawiedź, która zachęcała mnie do kolejnych kieliszków, ustępowała miejsca i w ogóle... Dalej traktowali mnie jak bohatera. W dupie to miałem. Pokazałem ręką, że odpuszczam i zapytałem najbliższego pachołka o rudowłosą. Wskazał mi schody na górę... Cóż... Czyli raczej przeszło jej doborowe towarzystwo. Może to i lepiej?

Zanim jednak wdrapałem się po schodach, stwierdziłem że dobrym pomysłem będzie najpierw zahaczenie o bar.
- Butelkę czegoś mocnego... Klucz do pokoju, który wcześniej klepałem... I masz może jakieś kawałki suszonego mięsa i coś słodkiego? Owoce może? - zapytałem, sam nie wiedząc czego szukam. Poczekałem cierpliwie aż uwinął się ze wszystkim. Pieniądze nie były problemem, bo wciągał pewnie wszystko na rachunek Barbano. Gołodupiec powinien nam odpłacić za ten wieczór. W najgorszym wypadku coś przy sobie powinienem mieć...
Nie czekałem jednak ani chwili dłużej, niż było to wymagane. Z takim zestawem pod pachą ruszyłem po schodach. Wnętrze było zwyczajne, ale jakby budowane w pośpiechu. Schody wąskie, półmrok, okienko po prawej stronie. Namierzyłem pokój Nellrien, zgadując że to jej drzwi są uchylone. Moim celem był jednak mój pokój. Otworzyłem drzwi wskazane przez Ola i wcisnąłem się do środka. Na łóżku położyłem trochę suszonego mięsa i otworzyłem okno.
- Auth! - zawołałem tak by usłyszał. Przeprosinową kolację zostawiłem za sobą, podobnie zresztą jak otwarte okno. Byłem słowny... Wyszedłem z pokoju, zamknąłem za sobą drzwi i z resztą udałem się w kierunku światła.

Zerknąłem ostrożnie przez uchylone drzwi, a gdy zobaczyłem w nich Nellrien, wsunąłem się do wnętrza, zamykając za sobą drzwi. Wnętrze iście ascetyczne, które było odzwierciedleniem mojego pokoju, całkiem mi odpowiadało. Sprawiało, że nie miało się chęci przywiązywać jakoś szczególnie. Przespać się, może spędzić miło trochę czasu i zapomnieć całkowicie o miejscu. Grunt, że było całkiem przytulnie. Zostawiłem przyniesione rzeczy na stole i oparłem się o niego, odwracając się do rudowłosej, która ślęczała nad miską.
- Zależy jak wielką karą jest moje towarzystwo - Uśmiechnąłem się lekko, choć coś w środku mnie, po raz pierwszy chyba, podszeptywało mi że to nie czas i miejsce na żarty. Obserwowałem jak próbuje sobie poradzić z bandażem. Sam pewnie lepiej bym tego nie zrobił. Niby nic trudnego, ale kiedyś jak próbowali mnie tego nauczyć, wychodziły mi jakieś dzikie rzeczy.

- Nie zrobiłaś źle... Co więcej być może uratowałaś nam dupy. Mściciele z Kattok brzmią o wiele gorzej niż Bohaterowie - mruknąłem, odpowiadając na jej pytanie. - Najprędzej to moja wina... Ale czuję się winny tylko temu, że Ty za mnie oberwałaś - wyjaśniłem. Nie miałem ochoty kłamać, jak zrobiłbym w każdym innym przypadku. Nie Nellrien.
- Auth... On chciał tylko być częścią zespołu - próbowałem go wytłumaczyć. - Nigdy tego nie przyzna, ale zależy mu. A samo to, że Ci nie odpyskował, mówi że jest mu dostatecznie głupio - wyjaśniłem spokojnym tonem, kwaśno się uśmiechając. Byłem pewny, że wybuchnie gniewem.
Zarzuty na temat tego, że nas nie zna przyjąłem iście stoicko. Choć wywołało to u mnie pewne dziwne uczucie, które miałem ochotę zlikwidować. Miast tego po prostu milczałem. Przynajmniej do momentu, gdy Nellrien opadła na łóżko i poprosiła mnie o pomoc.
Z lekkim zawahaniem zbliżyłem się do łóżka i usiadłem koło niej. Wziąłem w ręce bandaż i przekrzywiłem lekko głowię.
- Ostrzegam, że arcydziełem to to nie będzie - oświadczyłem pod nosem, zabierając się za nieporadne zakładanie opatrunku. Coś tam obwiązałem dookoła, próbując sobie przypomnieć szkolne czasy. Kilka razy coś tam skrzyżowałem, a na końcu przewiązałem. Przez cały czas skupiony na pracy... Gdy skończyłem, spojrzałem na rudowłosą, unosząc brwi.
- Proszę nie oceniać, okej? - Nie wyglądało to fatalnie, ale jestem pewny, że ludzie z lecznicy by mnie wyśmiali.

Ech... Westchnąłem ciężko, ale dalej siedziałem przy pani Kapitan. Ciężki temat mnie czekał, ale wiedziałem że jeśli chociaż nie spróbuję się otworzyć, być może skopię swój własny los.
- Co byś chciała wiedzieć? - rzuciłem nagle. - Chcę być dzisiaj szczery. Przed Tobą... - dodałem po dłuższej chwili milczenia.
- Zawsze mówisz, że to Ty jesteś ta pierdolnięta i zepsuta przez życie i że niszczysz życia innym... Może po prostu trafiasz zawsze na takich dupków jak ja? - uśmiechnąłem się krzywo, licząc na to, że chociaż odrobinę ją rozbawię.
- Serio. Pytaj o co chcesz...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ina'Kattok”