Re: W sercu Pogranicza

16
Odchodzący od stołu Kuszwa jako człowiek wyznający bogów i nie mniej święte prawo gościny podziękował kolejno — za kolejkę i pamięć w modlitwie. Sześć opłaconych przez krasnoluda kufli znalazło się na stołach wkrótce później.
Dzieżby to tak, pani Luizo… — bąknął młody junak, mając wyczucie dowcipu równie ciężkie, co wóz Kuszwy z całym dobytkiem i podróżującą na nim kompanią. Wnioskując z jego zakłopotanej i zmieszanej twarzy, trudno było jednak jednoznacznie orzec, czy perspektywa usługiwania nowej pani bardziej go podekscytowała, czy zakłopotała. — ...porzucać mi pana Giovania. — Przełknąwszy głośno łyk zupy, pokosił odruchowo zalęknione spojrzenie na Stronza, jakby gwoli niemego upewnienia się, czy nadal jest jego pachołkiem. Reakcje pozostałych członków drużyny, na czele z ojcowską reprymandą udzieloną mu przez samego pryncypała sprawiły, że były szeregowy Krasulak, nienawykły do bycia w centrum tak tłumnie i żywo okazywanej mu uwagi, speszył się okrutnie, salwując ucieczką w miskę z polewką, chowając się w niej aż po same uszy, obecnie czerwone jak polne maki.
Zjedli żwawo, a to, czego nie zjedli, natychmiast znikało z podłogi przy wtórze merdania wyjątkowo rozochoconego Maledetta. Po skończonym posiłku, pouczony przez drużynę Krasulak (kolejno o relacjach damsko-męskich, zielarstwie oraz wartości pieniądza) w rzadkim dla siebie przypływie pożyteczności, zaoferował się, że odniesie opróżnioną zastawę. Powstając zza stołu z kilkoma zgarniętymi naczyniami, żwawo ruszył ku szynkwasowi. Należało mu to oddać — że gubiąc po drodze tylko jedną rynienkę oraz strącając ze stołu zaledwie łyżkę, w dodatku swoją własną.
Tymczasem świeżo oddelegowany reprezentant właśnie utworzonego funduszu na rzecz dofinansowania stanu chłopskiego, rozdziawił lekko ogorzałą gębę, słuchając słów swoich potencjalnych darczyńców.
Kiej już wszystko obsiane, szanowna pani — odpowiedział zwracającej się doń w pierwszej kolejności akrobatce. — A więcej nam siać się nie opłaca. Jaki nam z tego pożytek? Im więcej obsiejem, tym nam więcej kasztelanowi zabierą — wyłożył chłopina, tak dobitnie i logicznie jak na wydziale uniwersyteckiej katedry. — Gdzie nam tu piłą machać jak my nie tartaczni. A młota… Młota nam ukradli. Trzy dni nazad. A co to za robota? Bez młota? — poskarżył się, zaszurawszy wytartymi butami po klepisku, by w następnym momencie przenieść wzrok na krasnoluda i odpowiedzieć również jemu. Równie logicznie i pomysłowo, tak jak to potrafili wyłącznie przedstawiciele najliczniejszego ze stanów.
Ano, tego ten, panie krasnolud, nie żebrzem. Jedno jednorazowej zapomogi prosim. I we karczmie, bo na polu to wieje, grzeje, a czasem i pada. A tutaj? Ot, w sam raz. — Trzech powodów nie wymienił, albo o nich zapominając, albo uznając, że wyczerpał je, odpowiadając na wątpliwości Luizy. — Pięć denarów będzie dosyć, nam więcej nie trza… — wyłożył ze szczerą, dziecięcą uczciwością, starając się ukryć nagły błysk zapalający się w oczach.
Pouczenie kondotiera, z którym początkowo wiązał największe nadzieje na ewentualne wsparcie, przetrwał tak jak wszystkie pokolenia jego przodków ścierpiały wszystkie gnębiące ich pokolenia panów — potakując, spuszczając głowę, unikając patrzenia w oczy. A nade wszystko nie odzywając się, jeżeli, któraś z wypowiadanych właśnie bur nie miała intonacji pytania. Jako, że żadna nie miała, uczcił niniejszy moment minutą ciszy
Niespodziewane wybawienie przyszło ze strony kapłanki, młodej i skromnie odzianej kobiety, do której chłopina nieroztropnie nie przykładał dotychczas większej uwagi. Miarkując swój błąd i po raz kolejny uświadamiając sobie starą prawdę, że od kogo jak od kogo, ale „od wielmożów” nie ma co wyglądać współczucia, natychmiast znalazł język w gębie, wyrywając się, by wykazać i wywiązać z przedstawionej mu oferty. W jego mniemaniu — wyjątkiem atrakcyjnej, bo niewymagającej aktywnego wysiłku fizycznego.
A co szanowne państwo chcą wiedzieć? Nasza okolica skraja, ale my tu w karczmie przy drodze urzędujemy i szyćko wiemy! A jest co wiedzieć, bo u nas, szanowne państwo, mnóstwo luda ciągnie tu ostatniemi czasy ze południa. I jeżdżą tamój na zamek… — Chłop wskazał na północą ścianę zajazdu, w kierunku, w którym wiódł główny w okolicy trakt. — A na posterunku przy drodze kasztelanowe ich baczą, czy aby nie wiewiórce. Ani te, no… Rajtary.
No to tego… — miłośnik picia za cudze podrapał się po brzuchu, na dłuższą chwilę skalał myślą i towarzyszącym jej wysiłkiem objawiającym się zmarszczonym czołem i małpim wyrazem prostej, okrągłej twarzy. — Ulian w Jadnej — podjął, zniżając ton do konspiracyjnego szeptu. — Pędzi. Dwanaście za garniec jak ma na zbyciu, jak nie ma to piętnaście. I rybę, karpia można u niego niedrogo brać. A we Drewni to mieszka taka jedna Larijka, tak ją chyba wołają... Co to wyjątkiem łasa na jadło. Nanieść jej gomółkę i nieoszukane pęto, to da. Czepryna mówi, że jemu dała darmo, ale ja jemu nie wierzę, bo łońskiego roku mówił też, że jego kury nie chadzają po Prokopowym polu, ale ziarno wszystek wydziobane, a czeprynowe kury tłuste jak moja stara… O, i broń was dobre bogi czegokolwiek ze studni nabierać, kochane wielmoże! Ludziska mówią, że Paskudź, obmierzła kreatura pod nocy pledem chadza od wsi do wsi i kazi źródła, a tymże występnym sposobem, że w nie tfu, tfu paskudzi! A i tylko patrzeć aż zabierze się za Rześko, nasze jeziorko tutejsze, gdzie siła szczupaka i inszego ryba...
Chłop gadał zdrów, nie przerywając i co rusz klucząc po rozmaitych dygresjach. Informując ich możliwie wyczerpująco i uczciwie jak tylko potrafił, być może wychodząc z założenia, że w tym wypadku inaczej niż w popularnym przysłowiu — to mowa była złotem. A przynajmniej podlegała uczciwemu kursowi wymiany.
Spoiler:

Re: W sercu Pogranicza

17
Obrazek
Urodzona i wychowana w wędrownym cyrku Luiza, z tym mniej barwnym i porywającym – cyrkiem dnia codziennego – wspólnego miała niewiele. Wiedza akrobatki na temat rolnictwa zaczynała się i kończyła na tym, że są pola i trzeba je obsiać. Jak, kiedy i czym już nie wiedziała, toteż zamilkła, uznając, że skoro chłop twierdzi, że obsiane – musi obsiane. Nie oznaczało to jednak bynajmniej, że zamierzała zatruwać „zdrową siłę narodu” darmowym napitkiem.

Usiadła okrakiem na ławie, opierając się o drewnianą ścianę i jęła przysłuchiwać rozmowie. Nad głową miała okno, przez które wlatywał ożywczy wiaterek. Igrał w krótkiej czuprynie ciemnych włosów i sfruwał przyjemną pieszczotą po szyi i barkach kobiety. Najedzona, nagle poczuła obezwładniającą, miękką senność. Mrużąc leniwie oczy, przyglądała się Giovanniemu, obleczonemu w snop wpadającego przez okno światła. Wyglądał nieomal jak prorok Lebioda, którego kondotier wiecznie cytował. Całkiem jej się teraz podobał, taki rozświetlony i gorejący. Uśmiechnęła się półgębkiem, półsennie.

Gdy wyrosło przed nią kolejne piwo, uniosła brwi. — Jeszcze trochę i sama zacznę opowiadać o swoim życiu erotycznym — zadrwiła, upijając z kufla, aż jej drobna twarz całkiem skryła się za glinianym naczyniem.

Dzięki, Arbuth — powiedziała, ocierając wąsy z piany. — Chociaż Est Est to to nie jest — dodała z przekąsem, przypominając sobie jak krasnolud marudził zeszłego wieczora, że wina mało. Może i było mało, pomyślała Luiza, ale na takiego ochlejmordę, to i całej konwi by nie wystarczyło. Uśmiechnęła się krzywo, nie wiedzieć czy do swoich myśli, czy z powodu wyraźnej goryczki tutejszego ale'a, po czym łypnęła na wysłannika zakonu żebraczego.

Jeśli studnie zapaskudzone — zauważyła trzeźwo — to cośmy właśnie zjedli i wypili? — Luiza zajrzała podejrzliwie do trzymanego w ręku kufla. Mina jej zrzedła, a twarz jakby zbladła. — Chyba będę rzygać — dodała słabym głosem.
Obrazek

Re: W sercu Pogranicza

18
Obrazek
Zatrute studnie... To cenna informacja — odparła z przejęciem. — Być może oszczędzi nam to problemów w drodze. O przydatności reszty ciekawostek mogłabym dyskutować, ale dotrzymam słowa i zapłacę tyle, ile obiecałam. Za szczerość, jak wierzam. — Uśmiechnęła się i spojrzała rozmówcy głęboko w oczy. — Kto wie, może moi koledzy, w przeciwieństwie do mnie, dostrzegą większą wartość nowinki o pannie Larijce. — Zachichotała cicho, przerzucając wzrok na Arbutha, potem na Giovanniego i dopiero na końcu na Krasulaka.

Położyła piętnaście denarów na stole i nachyliła się nad nim, przesuwając kupkę monet bliżej trójki panów. Potem cofnęła się i wykorzystawszy fakt otwartej torby, upakowała w pustej kieszonce bukiet ostów od Krasulaka, w myśl powiedzenia a nuż się przyda. Następnie oparła się plecami o ścianę i skrzyżowała ręce, wsuwając je w długie i szerokie rękawy togi.

Dziękujemy panom. Niechaj Wszechmatka ma was w swojej opiece — pozdrowiła mężczyzn standardową formułką, która wynikała nie tyle z grzeczności, co z kapłańskiej tradycji poświęcenia słowem na pożegnanie swojemu rozmówcy.

Zaraz potem ukłoniła się nieznacznie, jakby chciała nieco ponaglić natarczywych mężczyzn, dać im do zrozumienia, że to koniec rozmowy i wypadałoby im się oddalić.

Jak już pojedliśmy i popiliśmy, to możemy się trochę rozruszać. Chodź Luiza, poszukamy tej wymarzonej balii albo choćby i beczki z zimną wodą. Ostatecznie nada się nawet wiadro. Po drodze zaczerpniemy świeżego powietrza. Zbladłaś jak trup. — Podniosła się z miejsca i pociągnęła towarzyszkę za nadgarstek.

Re: W sercu Pogranicza

19
Obrazek
Abruth parsknął pod nosem, po czym pstryknął dwie monety w stronę żebrzących robotników.

- Macie, jeno nie wydajcie wszystkiego na gorzałkę. - Powiedział z uśmiechem pod wąsem.

Więcej nie zamierzał dawać, no ale jednak trochę rozrywki im dostarczyli, toteż należała się zapłata. Plus ta informacja o studni była nader przydatna. Przeciągnąwszy się, krasnolud znów zatopił usta w kuflu z piwem, czekając na powrót Kuszwy, i kontemplując zakupienie sobie kolejnej kolejki, patrząc na oddalające się dziewczęta, a następnie rozglądając się po karczmie, coby jakoś zająć czas.

Re: W sercu Pogranicza

20
Mizdrzący się do nich przechera natychmiast przyszedł w sukurs zrozumiałym skądinąd obawom akrobatki.
Nie, skąd, a gdzieżby, szanowna! Matejowa studnia daleko ode wsi, zresztą żadna wam po niej szkoda, kiedy wy się tu piwkiem raczycie — zauważył chłopina, jak na siebie — wcale trzeźwo, choć z nadzieją na rychłą odmianę tego stanu rzeczy na wprost przeciwny. — Może i toto słabiuśkie, ale przeca każdy zna, że żaden jad ni świństwo nie ma prawa się we piwie utrzymać, bo wnet je chmiel wygubi. Wszelako, kiedy zaraz już lęgnie się kiszek, nie masz wtedy jak mocniejszy trunek, któren zdolen… — Kto wie jak długo jeszcze ośmielony znajomym sobie tematem wieśniak plótłby im o dobroczynnych właściwościach trunków oraz ich odmianach, gdyby nie Kłoska wysupłująca monety z kalety. Oczy obdarowanego zrobiły się okrągłe jak wyłożone na stół denary, po które sięgnął odruchowo, lecz powodowany resztkami wbitymi mu rózga do rzyci jeszcze w dzieciństwie dobrego wychowania, względnie zaskoczeniem, cofnął dłoń i podniósł świecące jak znicze na Saovine spojrzenie na swoją dobrodziejkę.
Dziękować wam, dziękować i Wsiechmatce, dziękować serdecznie — zaseplenił z wrażenia, nieomal opluwając sobie brodę, pochylając się nad stołem, by zgarnąć na dłoń przyobiecaną zapomogę i prostując się akurat w samą porę, by złapać dwa lecące w niego denary Arbutha. Jedną ręką w locie, jedną po drugiej w krótszym od sekundowego odstępie czasu, ruchem godnym raczej wyrobionego sztukmistrza niż wiejskiego ćwoka, do bycia którym powrócił natychmiast, kiedy pieniądz z powrotem zaczął mu się zgadzać. Tak jak nie zgadzał się mu już od dawien dawna, co czyniło przestrogę krasnoluda wcale utrafioną — dzisiaj mieli szansę nie wydać wszystkiego na gorzałkę, ale uraczyć się do niej zagrychą.
Z rezultatem przekraczającym najśmielsze oczekiwania, zostawił drużynę w swoim towarzystwie, by wrócić do własnego w triumfującej glorii i chwale bohatera wracającego z wojny.
Życie w tawernie wróciło na spokojne tory. Zmęczony gonitwą za myszami, dokarmiony przez kompanię Maledetto umościł się pod stołem, leniwie strzygąc jednym uchem ustawionym w kierunku swojego pana. Krasulak nie wracał do stołu, zamarudziwszy przy szynkwasie, gdzie z nietypową dla siebie śmiałością z rozdziawioną gębą słuchał pełnej gestykulacji i potrząsania złowioną szczuką przemowy czerstwego brodacza. Nieco dalej, na lewo od wejścia, przy zawalonym bagażem stole toczyła się równie żywa rozmowa kupca Kuszwy z dwoma konfratrami. Wnioskując z dolatujących do nich pojedynczych słów, głównym jej przedmiotem była topografia — do uszu hanzy dolatywały pojedyncze urywki zdań, zwykle nazwy własne. „Nie, nie „Pogranicze” moiściewy, „Przyrzecze”...”, „…dawna Emblonia” „Ze dwie staje...”, „Łomki, Drewnia i...”, „Bywajcie, szerokiej!”
Wiem już wszystko, kochanieńcy — oświadczył im handlarz, pakując się za ich stół, zasapawszy się i popuszczając pasa. — Przepraszam, żem was opuścił, ale konieczności przed przyjemnościami. — Odstawiając kilka zawalających stół naczyń, umoczonym w piwie palcem począł kreślić im na blacie kierunki i punkty orientacyjne, opowiadając im pokrótce o każdym. — Jesteśmy o tutaj właśnie, przy głównym trakcie, jak w mordę strzelił na Houtborg… No ale to już wiemy. Na zachód zasię jeszcze jezioro i dwie osadki, Jadną i Drewnię, o którą to widzi mi się kawałeczek nadłożyć… — Dźgając w stół, przybliżył im obydwie lokalizacje, posługując się też niezmiecioną jeszcze rynienką w charakterze rekwizytu mającego wyobrażać wielkie połacie lasu na wschodzie, które obserwowali po swojej prawej ręce jeszcze w trakcie podróży.
Wszyscy mogli usłyszeć eksplanacje Kuszwy. Wszyscy mieli też okazję usłyszeć dobiegające z zewnątrz dudniące odgłosy, niesione od strony traktu. Zapamiętały w rozrysowaniu im terenu kupiec ignorował je dopóty, dopóki nie stały się jeszcze bliższe i na tyle wyraźne, by ignorować ich już nie mógł. Podnosząc zarośniętą czuprynę znad blatu, zamrugał szybko oczami, ciekawie wyciągając szyję w kierunku okna.
A cóż to? Kogoś niesie?

Spoiler:

Re: W sercu Pogranicza

21
Obrazek
Jakiekolwiek dalsze interakcje z wydrwigroszami Giovanni uznał już za całkowicie zbędne, wszakże wyraził swoje zdanie dobitnie i uratował swojego pomocnika od jakże haniebnej utraty ciężko zarobionego denara. Można było to uczynić na wiele innych sposobów, dających znacznie większa satysfakcję z wydawania pieniędzy. Chociażby kolejna kolejka… Przypomniawszy sobie nagle o trzymanym kuflu pogrążył się w zawartym w nim trunku, sącząc cienkusz raz za razem. Nieco skrzywił się na takie rozdawnictwo Kłoski i Arbutha ale nic mu do tego, nie jego monety. Niezadowolony wyraz twarzy ukrył zaś za naczyniem.

Jednym uchem wychwyciwszy słowa Luizy spojrzał na blednącą akrobatkę ze zdziwieniem. Powąchał swoje piwo i wzruszył ramionami, by ze szczerością stwierdzić:
— Mój jest chyba dobry? Chyba, że reflektujesz na spacer, Luizo? O! Kłoska dobrze mówi, pomogę paniom nabrać wody, a i sam przy okazji zaczerpnę świeżego powietrza. Pojedli, popili to teraz by się nieco ruszyli co by się ułożyło. A! — Stronzo uniósł prawą dłoń z wyprostowanym palcem wskazującym, by nadać następnemu zdaniu odpowiedniej wagi. — Jakby ktoś po dolewkę chciał prosić, to na mój koszt będzie. Chodźmy więc…

Giovanni powstał ochoczo, akurat by przywitać Kuszwę prawie, że na baczność. Skoro kupiec powrócił z wiadomościami i zaczął się z nimi dzielić, kondotier uznał za stosowne posłuchać go. Ot, choćby z grzeczności dla gospodarza ich powozu. Ruchem dłoni wskazał, by poczekać nieco i skupił się na powstającej mapie okolicy. Wysłuchał tak Kuszwę, pokiwał głową ze zrozumieniem, a nawet skomentował sprawę:
— Aha. O Drewnię, panie kupcze? Jeden z tutejszych wspominał o jakiej Larijce i jej usługach. O nią Kuszwie się rozchodzi? Czy interesy? — zarechotał krótko, wspomniawszy o informacji podanej przez chłopa. Zmysły trepa wiedziały, które tematy wychwytywać.

— A długo się nam tam w tej Drewni zejdzie? Nie, że jakoś mnie śpieszno. O? — Giovanni także zainteresował się narastającym dudnieniem. — Ruch jak na Głównym w Kovirze. Może zerkniem idąc po tą wodę? Hę?
"Die Nacht neigt sich dem Ende
und unsere Flamme führt
zur langersehnten Wende.
Drum schürt, Genossen schürt!
Das Feuer es soll lodern.
Ein gleißend heller Brand!"

Re: W sercu Pogranicza

22
Obrazek
Pobladła, a po chwili zzieleniała na twarzy akrobatka słuchała słów miejscowego bez przekonania. Odstawiła do połowy opróżniony kufel na stół, a szarpnięta nagłym spazmem dopadła rozwartego okna, pod którym jeszcze przed chwilą siedziała. Żołądek zrobił fikołka, lecz mimo to nie wypuścił strawy, zazdrośnie strzegąc pierwszego ciepłego posiłku od wielu spędzonych na trakcie dni. Suche torsje rozwiał w końcu rześki wiatr, a wytarmoszona wewnętrznie Luiza wróciła ciałem i uwagą do towarzystwa. W sam raz, by dać się pociągnąć Kłosce za rękę, usłyszeć propozycję Giovanniego i zobaczyć wracającego do nich Kuszwę.

Zatrzymali się zatem w pół drogi, cała trójka, słuchając co ma do powiedzenia kupiec, a gdy tak stali, próbując nadążyć za rysowaną piwem mapą, na zewnątrz rozległ się i z każdą chwilą rósł tumult. Wyraźnie zaniepokojona — o czym świadczył brak reakcji na larijkową krotochwilę — Luiza ponownie dopadła okienka, tym razem w celach zgoła odmiennych, niż poprzednio. Wytężając wzrok, ślepiła w stronę, z której dochodziło dudnienie. Albo tak jej się wydawało.

Stąd nic nie widać, psia krew — rzuciła w odpowiedzi na pytanie Kuszwy, któremu przesłoniła cały widok wypiętym od wychylania się tyłkiem. — Stronzo dobrze gada. Trzeba nam z podwórca żurawia zapuścić. — Zlazła z framugi, obciągając odzienie i mimochodem sprawdzając czy noże gładko wysuwają się z pasków na udzie. Nudności minęły jak ręką odjął, choć wciąż była blada. Tyle, że teraz z zupełnie innego powodu. Pośpiech w podróży nigdy nie wróżył nic dobrego. — No chodźcie — ponagliła towarzyszy, wyjątkiem intensywnie wiercąc wzrokiem Arbutha i Giovanniego. — Sama się wstydzę.
Obrazek

Re: W sercu Pogranicza

23
Kuszwa zagadnięty przez kondotiera o plany na najbliższą przyszłość, Drewnię i taką jedną Larijkę, zmarszczył się, zasłuchał, potrząsnąwszy głową i wiechciatymi wąsiskami. I jak zawsze jął odpowiadać szybciej niźli dosłuchał do końca.
Gdzie tam, to zaraz po drodze, nie nadłożymy wiele drogi, a i nie ma co zabawiać i zwlekać po popasie i wywczasie dla nas i mułów… Co? Jakaże znowu Larijka, co wy tam znowu knujecie, niecnoty? — upewnił się, rozglądając po twarzach pozostałych w poszukiwaniu podpowiedzi. A dostrzegając wyłącznie kolory na twarzy Luizy, zdradzające niedawną słabość. — Ojej, niedobrze wam? Oj zdarza się czasem, jak po suchym prowiancie przerzucić się zaraz na coś ciężkostrawnego, alem psiakrew miał takiego smaka na kiełbasę, że nie pomyślałem zawczasu… Napijesz się gorącego naparu, wnet odejmie ci ciężkość z kiszek. Hej! Hej, Pani Karczmarzowa... — sposobił się do zawołania obsługującej ich niedawno kobiety, gdy wnet odgłosy zwiastujące przyjezdnych przybrały na sile. Kilka podkutych koni zadudniło głucho po trawiastym dziedzińcu przed karczmą, posłyszeli wstrzymujące wierzchowce prychnięcia i pokrzykiwania jeźdźców, w końcu parskania samych zwierząt, bijących kopytami w miękką ziemię tuż na podwórcu za ścianą.
Naraz wnętrze karczmy, choć do niedawna żywe, choć nietłoczne, skurczyło się i przygasło. Posykując na żonę i pomagającego przy obejściu wyrostka, karczmarz odprawił ich do kuchni. Ku smutkowi podziwiającego połów Krasulaka wciągnął za szynkwas imponującą szczukę przywleczoną przez czerstwego rybaka-staruszka, który naraz postarzał się jeszcze bardziej, przygarbiwszy u szynkwasu i naciągnąwszy wymiętą, filcową czapkę niemal na same oczy. Świętujący w rogu gorzałkosie szczodrze wsparci złotem drużyny, pościągali kufle ze stołu, a jedyny obuty z całego ich towarzystwa, sypał złote denary do cholewy i wnet dołączył do kompanów, którzy bez wyjątku poodwracali się plecami do wejścia, pochyliwszy tak głęboko nad blatem, że skołtunione głowy ledwie wystawały im znad barków. „Panowie kupcy”, z którymi do niedawna przestawał Kuszwa, wypytując ich o drogę, zawiercili się nerwowo za swoim zagraconym stołem, rozglądając się nerwowo — najpierw po karczmie, a później, wyglądając przez sąsiadującą za nimi najbliżej okiennicę. Różniąc się w swej reakcji od tutejszych, którzy sprawiali wrażenie, że nie jest to przypadkowa ani pierwsza wizyta. Oraz że dobrze wiedzą czego się po niej spodziewać.
… ci Drabik. Że nie zaszkodzi zajechać. Furda, że we wczesny czas! Jakoś mnię natknęło. I co? I moja racja!— rozległ się przytłumiony ocieplanymi słomą balami skrzekliwy głos dobiegający z zewnątrz.
Raz, dwa, trz… Dwóch konno, jeden koleśno! Baczcie! — zawtórował mu drugi, nosowy i buczący.
Nie pieprzyć!— opieprzył ich trzeci, twardy, nawykły do szczekania komend. — Przepatrzeć! Rymaj, ćwoku nierobotny, gdzie tam pełzniesz, nie było jeszcze na fajrant! — zmył głowę kolejnemu, dotychczas milczącemu, którego słyszeli tylko z narastającego pobrzękiwania, które po ochrzanie ucichło i zaczęło się oddalać.
Pany — szepnął już wewnątrz jeden z obdarowanych pijaczków za nimi, patrząc na ciągle stojącą w środku gospody kompanię. — Siednijcie se lepiej.
Kuszwa, nie myśląc stosować się do udzielonej mu właśnie rady, zdaje się, że nawet jej nie słysząc, dawno był już przypadł do okna, starając się wypatrzeć co dzieje się na zewnątrz przez zakurzoną błonę wąskiej okiennicy. W czasie obserwacji, blednąc i czerwieniejąc na przemian.
Jak? Jakże! — zdążył wysapać, nim wypadł na podwórze, wyskakując za próg oberży jak żaba z gotującego się gara. — Ostawcież w spokoju mój wóz! — doleciało ich, ledwie zdążyły się zamknąć, rozwarte pędem gorącującego się kupca drzwi gospody.

Re: W sercu Pogranicza

24
Obrazek
Chyba nici z kąpieli — oznajmiła ze smutkiem i westchnęła przeciągle, opierając brodę o dłonie a łokcie o blat stołu. — Cóż tam się dzieje na zewnątrz? — zapytała retorycznie i po chwili nasłuchiwania niechętnie wygramoliła się zza stołu.

Jej uwagę przykuło dziwne zachowanie bywalców jak i samego posesora karczmy. Podbiegła do okna, widząc już z odległości kilku kroków, jak kupca wyraźnie coś niepokoi, a wręcz bulwersuje. Nie zdążyła nawet przypatrzeć się scenie po drugiej stronie, kiedy Kuszwa wystrzelił jak z procy w stronę wyjścia. Dziewczyna odskoczyła i przyparła do ściany, torując drogę handlarzowi. Z osłupieniem patrzyła jak ten wypada na zewnątrz, a rozhulane drzwi domykają się z powrotem.

Na boginię, jeszcze stanie mu się krzywda! — zawołała w stronę towarzyszy.

Sama nie wiedziała co w tej sytuacji robić, toteż odwróciła się, wbiła wzrok w podwórze za oknem i z przejęciem wypatrywała dalszego rozwoju wydarzeń. Nie była jednak całkowicie bezczynna. Osoby o bardziej wytężonym słuchu mogły wyłapać jak kapłanka drżącym i cichym głosem wypowiada modłę ofiarną do swojej patronki.

Słodka Matko, strzeż mnie i mych towarzyszy przed złem tego świata. Od klingi miecza, od złego słowa, od nienawiści i podłych występków, zbaw nas, piękna Melitele.

Dziewczyna wsunęła dłoń to torby i wyciągnęła naprędce ofiarowane przez Krasulaka osty, raniąc sobie przy tym skórę ostrymi kolcami. Otworzyła okiennicę i wytrząsnęła z bukietu nasiona.

Ofiaruję ci nasienie płodów tej ziemi, kawałek wiecznego cyklu życia i śmierci. Uchroń nas, o Wszechmatko. Ześlij nam swą łaskę.

Re: W sercu Pogranicza

25
Obrazek
Stronzo omiótł spojrzeniem salę karczemną, gdzie cały zgiełk zniknął. Wybył wraz z przybyciem tych na zewnątrz, ktokolwiek to był. Brew kondotiera drgnęła.
— No co jest, chłopy? Pańscy jadą wam kipisz zrobić czy kiego innego? — skomentował to wydarzenie głośno, poprawiając jednocześnie portki i pas. — Czekaj, czekaj. Co oni tam?
Zaskakująco, Giovanni zamilkł na kilka chwil, przysłuchując się dźwiękom rozmowy z zewnątrz. Może i miał racje, że to od tutejszego pana? Podszedł także do okna, a że było zajęte, jedynie nachylił ucho.

Kiedy to kuszwa ruszył swoje cielsku ku drzwiom, Giovanni ledwo uniknął rozpędzającego się walca. Przylgnął do ściany na równi z kapłanką, rzucając Kłosce przerażone spojrzenie, co najmniej jakby właśnie przetoczył się głaz. Odkleił się po chwili od owej ściany, chcąc jeszcze raz wyjrzeć przez okno.
— Co on z tym wozem? — rzucił i spojrzał się na modlącą się kapłankę nim zdążył wreszcie kuknąć na zewnątrz. — Wielebna, jeszcze nie ma co bogów wzywać. Przeca to nie śmiertelna sytuacja.

Chyba jednak nie usłuchała. Stronzo mógł tylko spojrzeć jak wyszarpnięty bukiecik kwiatów, przynajmniej w mniemaniu Krasulaka, traci swe nasiona na rzecz jakiegoś zdaje się istotnego rytuału. Dobra Księga to jedno ale żeby z łachmytami ostami walczyć? Do takich problemów podchodzi się inaczej. A osty momentalnie przypomniały mu giermka, który przecież musiał zabrać kuszę swego pryncypała. Giovanni obrócił się do tyłu, wyciągając dłoń i szukając swego kosztownego samostrzału krzyknął do swego pomagiera:
— Krasulak! Weź mie podaj te… — dopiero po chwili zrozumiał, że obiektu za którym tak skwapliwie się rozglądał, nie ma w karczmie. A to znaczy, że został w wozie.

— O żesz w dupę! — zakrzyknął głośno i nie bacząc na żadne przeciwności losu rzucił się do wyjścia, a drzwiami machnął aż uderzyły o framugę. Kondotier był już wtedy na zewnątrz, doganiając Kuszwę.
"Die Nacht neigt sich dem Ende
und unsere Flamme führt
zur langersehnten Wende.
Drum schürt, Genossen schürt!
Das Feuer es soll lodern.
Ein gleißend heller Brand!"

Re: W sercu Pogranicza

26
Obrazek
Nie, nie, panie Kuszwa, nie trza mi żadnego naparu — zwróciła się zniecierpliwiona opieszałością towarzyszy do kupca, próbując powstrzymać go słowem i gestem. Nie zdążyła. Powstrzymał się sam, gdy pojął, że oto niespodziewani goście mają chrapkę na jego wóz. W ostatniej chwili uskoczyła przed szarżującym na okno Kuszwą, uderzając plecami o ścianę. — Ejże!

Na przekór lękliwym i cichociemnym nastrojom miejscowych, atmosfera wokół dzielnej kompanii rozgrzała się do czerwoności. Kupiec wystrzelił na zewnątrz, gotów własną piersią bronić dobytku, nie bacząc, że był sam jeden, nieuzbrojony, podczas gdy tamtych było co najmniej trzech i wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi — łotrów pierwszej wody. Widać gniew umniejszał tak rozsądek, jak i umiejętność rachowania.

Obawiam się, że zielsko może nie wystarczyć, siostrzyczko — mruknęła Luiza, obserwując inkantującą kapłankę, a sama wyciągnęła oriona. — Tacy się bogów nie boją, a modlitwa przed ostrzem nie ochroni.

O, proszę — zauważyła kąśliwie, gdy Stronzo mało nóg nie pogubił, wybiegając za Kuszwą. — Wystarczyła odpowiednia motywacja. — Uśmiechnęła się krzywo, po czym westchnęła i odkleiła się od ściany. — Idę. Żeby nie było, że tamci w przewadze.

Bawiąc się metalową gwiazdką, ruszyła nonszalancko w stronę drzwi. O dziwo, nie czuła już lęku. Niepewność, która go wywoływała, ulotniła się w momencie, gdy posłyszała niedwuznaczne słowa z podwórca. Z bandytami już sobie radzili. Luiza nie widziała powodu, dla którego tym razem miałoby być inaczej.
Obrazek

Re: W sercu Pogranicza

27
Obrazek
Arbuth cicho siedział przy stole, i sączył piwo, przysłuchując się towarzyszom, myśląc o niebieskich migdałach i generalnie doceniając odrobinę wygody jakiej zaznał w przerwach między podskakiwaniem na niewygodnym wozie.

Wtem, jak to zwykle w takich sielankach bywa, coś poszło źle. Tym razem byli to jacyś jegomoście, najwyraźniej dobierający się do ich wozu.

- Psiakrew. -
Mruknął krasnolud, patrząc jak Kuszwa niczym pocisk wypada za drzwi. Zanim jeszcze Kłoska zaczęła odprawiać swe modły do Melitele, kwadratowy brodacz pędził już do drzwi, gotów przytrzymać dobrodzieja, jakby chciał się komuś do gardła rzucać, albo pomóc mu, jeśli sytuacja nie byłaby już do opanowania.

Re: W sercu Pogranicza

28
Wota zatroskanej kapłanki uleciały z jej ust razem z krwią i nasionami, które powróciły do ziemi wraz z uwolnioną modlitwą Mocą. Nie usłyszała jednak niczego więcej oprócz echa własnej supliki, milknącej w nagłym tumulcie przepychających się na zewnątrz kompanów i grzmiącej na zewnątrz zapowiedzi awantury. Bywało i tak. Opatrzność nie zawsze manifestowała się tryskającymi wśród zórz i blasków wodami zdrój i tęczą na niebie. Nie była też, na przekór kacerskim mniemaniom, przekupniem, z którym można było handlować dobrymi uczynkami, ani przywilejem bezwzględnie należnym nawet tym, których pobłogosławiła swym Darem. Czasem nie pozostawało nic innego jak zawierzyć, zdając się na czas i nadzieję. Jedną z trzech cnót uosabianych przez dobrą Melitele, samą również potrójną i odwieczną.
„Chłopy”, o ile można było jeszcze tak powiedzieć o cichutkim jak mysie pierdnięcie towarzystwie wewnątrz, nie zareagowaly na celny skądinąd przytyk kondotiera, warujący przy blatach zajmowanych stolików bojaźliwie jak sobaki od szczenięctwa wychowywane kijem i kopniakiem. Nie uwłaczając sobakom, bo ospały po niedawnym dokarmieniu Maledetto, z zapałem rasowego posokowca przybieżał do swojego pana, wespół z nim nadstawiając ucha podle okna, dołączając się swoim wysokim szczekliwym trelem do ogólnej wrzawy i hałasu. Wywołany do podania samostrzału Krasulak, dotychczas ślepiący niemo po gospodzie i ogarniający sytuację jak wolny Seidhe agrokulturę, zachłysnął się powietrzem, szykując do wyjaśnienia, lecz nie zdążywszy wyjąkać jego pierwszych sylab, nim jego tknięty nagłym niemiłym olśnieniem pan nie wybył na zewnątrz jak spłukany żak z burdelu.
Nim obite o ścianę plecy zdążyły zaboleć akrobatkę, Kłoska zdążyła zawierzyć już swojej bogini, a kupiec i kondotier — nagle rozbudzonym instynktom i odruchom, dotychczas mile uśpionym ciepłą strawą i odrobiną wygody zaznanej po przedłużającym i męczącym szlaku. Ona sama zaś — popartej życiowym doświadczeniem ocenie sytuacji, która była dla niej wszystkim, tylko nie zaskoczeniem. Nie dla kogoś, komu przed poznaniem obecnej kompanii dobro nie bywało wiernym towarzyszem na szlaku. Miękko i nieskrępowanie jak jej alias, Luiza jako pierwsza poszła, nie pobiegła, za pozostałymi.
Biegł jeszcze natomiast Arbuth, już zawczasu szykujący się do powstrzymania Kuszwy, lecz próżnym wysiłkiem, bo choćby i przydać mu dodatkową parę nóg albo skrzydeł, nie wydoliłby nadążyć za kupcem, który już był na chodzie i pojął, że oto jego dobytek pozostaje zagrożony, co dodało mu w piętach chyżości, którą normalnie przejawiał w mowie. Krasnolud zdążył przytrzymać zamykające się za opuszczającą izbę resztą kompanii oraz wyłapać ostatnie lękliwe, oderwane od okiennic spojrzenia panów kupców wysiadujących obok i jedno gospodarza, który kręcił mu głową na „nie warto”, uspokajając drżenie dłoni wycieraniem tego samego, całkiem już suchego kufla przez ostatnie osobliwie długie minuty.
Zło tego świata — jak mogli skonstatować, wychodząc na zarośnięte podwórko na zewnątrz (lub mając na nie dobry widok z karczemnych okiennic), obecnie wzbogacone czwórką koni uwiązanych u płota przy bramie, było czwórką uzbrojonych jeźdźców w ciemnych, watowanych brygantynach, zajętych buszowaniem po ich wozie, za wyjątkiem jednego, wyróżniającego się żelaznym napierśnikiem na swoim uniformie oraz brzydką, przecinającą całą skroń szramą, karczującą ją z włosów nieładnym i gołym jak odchwaszczony wykrot w lesie bruzdą , próżno maskowaną noszonymi luźno i na półdługo przetłuszczającymi się włosami. Pan Czwarty, w przeciwieństwie do pozostałych, ze skrzyżowanymi rękami podpierał studnię, sporadycznie oglądając się przez ramię na poczynania kompanów. Kiedy wraz z Kuszwą na czele wypadli na zewnątrz, nie zareagował więcej niż wysyconym leniwą ciekawością spojrzeniem, którą pobieżnie omiótł całą drużynę.
Widziałeś kiedyś taką machinę? — zapytał jeden z buszujących, krzywo ostrzyżony dryblas, prezentując kondotierską kuszę kompanowi o upstrzonej czerwonymi jak sińce po świeżej bójce plamami na twarzy, sprawdzającym ostrość arbuthowego topora wyciągniętą z pobliskiej wybebeszonej skrzyni słomką. Trzeci z niezapowiedzianych szperaczy w ogóle nie zwracał uwagi na boży świat, pochłonięty podważaniem nieładnie wyglądającym nadziakiem pozostałych skrzyń, jedna po drugiej i wyciąganiu zabezpieczających towar pakuł i wiechci. Słysząc larum podniesione przez zaalarmowanego ich wcześniejszą wymianą zdań kupca, wychylili się ciekawie zza wehikułu, lecz nie przerwali swojej pracy.
Hejże, psubraty! To… mój... wóz! I dobytek! — posapywał, wybiegłszy na zewnątrz i zamiarujący pobiegnąć dalej, dopóty zamiaru nie zweryfikował człowiek z blizną, jednym pozbawionym szczególnego pośpiechu, za to uczynionym zawczasu krokiem, zagradzając mu drogę. Sobą, napierśnikiem, spojrzeniem towarzyszącym dłoni wspartej o głowicę szerokiego, obciążającego mu pas miecza o prostej głowni.
A moja jurysdykcja — wyjaśnił wyzutym z jakiejkolwiek życzliwości tonem, patrząc nań z góry, nim kupiec zdążył odsapać i odczerwienieć na tyle, by wykrzyczeć kolejne zdanie. — Bacz tedy, kogo nazywasz psubratem, wąsaczu — dodał, strzyknąwszy śliną przez zęby, patrząc nie na kupca, ale na przychodzących mu w sukurs towarzyszy, taksując ich w sposób jawny i oczywisty.
Jurdysdykcja! — przejęzyczył się i zapowietrzył jeszcze bardziej Kuszwa, wymachując dłonią w kierunku wozu stojącego za plecami jurysdykatora. — To bezprawie? Jakim porządkiem bandyckim, rozrzucacie mój towar? — zeźlony kupiec już sposobił się do ominięcia jegomościa, lecz powstrzymała go pozbawiona palców pancerna rękawica lądująca na jego ramieniu.
Kasztelanowym — wycedził dobitnie, osadzając kupca w miejscu, tonem kogoś zmęczonego dziesięciokrotnym powtarzaniem, że trawa wokół studni jest zielona, a niebo nad nimi błękitne. — Mus nam sprawdzić czy aby nie kontrabanda. Naliczyć wam myto i skierować na odprawę.
Myto? Na tym odludziu? Podle karczmy na postoju? W biały dzień? Święta Melitele, przecież to nikczemne bredenie! — Strach bił się w jego oczach z poczuciem niesprawiedliwości, a nie trzeba było się nadto przyglądać, by wiedzieć, że miał w tej walce szanse jak poczciwiec Kuszwa ze stojącym mu na drodze celnikiem. — Jaką kontrabandę? Jaką odprawę? Dokąd?
Naa Hout-borg. — objaśnił powoli i wyraźnie jak komuś słabującemu na umyśle, boleśnie skwaszony pomniejszą niedogodnością, jaką był oskakujący go i okrzykujący kupiec. — Odsuńcież się, proszę was po raz pierwszy i ostatni. Przeszkadzacie nam.
Skandal to i gwałt! — Kuszwa cofnął się, lecz milknąć ani myślał. Ryjąc trawę obcasem, sięgnął na czubek głowy, jakby z zamiarem sięgnięcia do czapki, lecz żadnej nie nosił.— Ja, człowieku, wystaw sobie jestem kupcem zrzeszonym, a nie jakimś domokrążcą-powsinogą, którego to lza wam sobie rewidować i wymuszać haracze! Poskarżę się do gildii! A i samemu diukowi Herewardowi!
A poskarż, lelijko. — Brygant nawet nie krył się z prychnięciem. — Tu Przyrzecze. I nie diukowska, ba nawet nie królewska wola. Ino kasztelanowa. A kasztelanowa rzecze: podróżnych rewidować, na rewidujących ręki, a choćby głosu nie podnosić — objawił, nadal nieporuszony słusznym gniewem blednącego naraz handlarza. — Bo władza gotowa podnieść nań nogę i kopnąć w rzyć. Hen, za Ismenę. — Stalowa rękawica, bez udziału głowy i spojrzenia człowieka zakreśliła ruch bezbłędnie w kierunku, z którego przyjechali.
Siła tu różnego żelastwa, dowódco! — zakrzyknął z właściwym wyczuciem czasu na to, by przerwać ciężkie, złowróżebne milczenie jeden z majstrujących przy wozie. — Podejrzane! Może być, że kontrabanda!

Re: W sercu Pogranicza

29
Obrazek
Sranda, nie kontrabanda — prychnęła Luiza, stając pomiędzy wszystkimi, którzy wypadli byli z gospody tuż przed nią. Skrzyżowała ręce na piersi, w jednej dłoni ukrywając przed wzrokiem „kasztelanowych” oriona. — Żelastwo jest nasze — akrobatka powiodła wolną dłonią po towarzyszach — znaczy kompanii, podróżującej dzięki uprzejmości pana kupca wespół z nim. To z kolei znaczy, że nie na handel owo żelastwo, ino prywatne, osobiste. A skoro pańscy ludzie nigdy samostrzału nie widzieli — Luiza błysnęła zębami w kpiarskim uśmiechu — to i kontrabandy by nie rozpoznali, nawet gdyby wyskoczyła zza krzaków i kopnęła ich w dupę. Z przeproszeniem pana dowódcy, oczywiście.

Minou paplała, pozornie zajęta brzmieniem własnego głosu i osobą rozmówcy, lecz w istocie starała się dostrzec jakiekolwiek widoczne ślady dystynkcji, na które się powoływali — jakieś wyszyte na odzieniu herby czy inne badziewie, którym zwykle znakowano podobne im narzędzia. Mogli bowiem mówić prawdę, lecz po drodze wesoła kompania Kuszwy napotkała niejednego łapsa, co to za samego króla Vizimira się miał, a który — jako i ci tutaj — chciał ich rewidować, myto naliczać i kierować na odprawę. Wieczną, co prawda, wciąż jednak odprawę.

Wypadałoby wprzódy poinformować a zapytać, nim zacznie się w cudzych tobołach grzebać, panowie. W przeciwnym razie jak zwykły gwałt takie działanie wygląda, nie żadna rewizja.
Ostatnio zmieniony 11 gru 2019, 21:46 przez Juno, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: W sercu Pogranicza

30
Obrazek

Stronzo pruł przez podwórze niczym barka fale na Pontarze, a wzbierało się w nim jak w Baryle. Zazwyczaj pogodnie jasna twarz teraz oblała się rumieńcem wkurwienia, które swoje apogeum osiągnęło w momencie kiedy to nowo przyjezdni właśnie podeszli metodą poznawczą do kuszy. Jego kuszy. Giovanni wycelował w nich palec wskazujący prawej dłoni, gromiąc chłopów wzrokiem.
— Samostrzał! A teraz to odłożyć, kurwa twoja mać! Dobra Księga mówi: “Żyj z prawem w dobrym stosunku.” I tego się trzymam ale jak Lebiodę kocham, odłożyć bo przypierdolę! — ogłosił wszem i wobec, swoją postawą i pozycją wspierając pulchnego kupca i jego wysiłki w walce o własność prywatną.

Setki inwektyw i innych przesłań napływały do głowy kondotiera, powodując istny mętlik w kovirskiej czaszce. To zaś skutkowało tym, że chłop się zaciął, nie wiedząc co wyartykułować. Policzki napełniły się powietrzem, a jego dłoń gestykulowała nerwowo. Na jego szczęście, jego wspomnienie z Toussaint przyszło w sukurs i wyraziło w przystępny sposób to, co myślał sam Giovanni. Wypuścił głośno powietrze, splatając ręce na piersi i wskazał głową Luize obok. Nieco się już uspokoił.
— Słyszeliście co pani powiedziała? — poparł akrobatkę pewnym głosem i skinieniem głowy. — Własność prywatna. P R Y W A T N A. Mówi to coś? Przyjść, zapowiedzieć się i prawą kontrolę przeprowadzić, a nie przetrzepywać czyjś wóz jak własny barłóg. O.
Ostatnio zmieniony 12 gru 2019, 12:28 przez El Rattan, łącznie zmieniany 1 raz.
"Die Nacht neigt sich dem Ende
und unsere Flamme führt
zur langersehnten Wende.
Drum schürt, Genossen schürt!
Das Feuer es soll lodern.
Ein gleißend heller Brand!"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księga niesamowitych opowieści”