Apartamenty adeptów, część męska

1
Lewe skrzydło budynku, choć przeznaczone przede wszystkim na apartamenty, wciąż podtrzymywało standardy zdobnej i szykownej Akademii Mniejszej. Nie było tu miejsca na niestaranność, bylejakość i nudę. Korytarz, prowadzący do męskiej części mieszkalnej, obsiany był drobnymi figurynami i płaskorzeźbami. Pozłacane zdobienia nadawały banalnej przestrzeni użytkowej odpowiedniego sznytu i stołecznej elegancji. Szerokie okna oprawione były ciemnym drewnem, ze zgrabnie wprawionym szkłem.

Wiosna, 89. rok III ery

O tej porze roku, popołudniowe promienie słońca zazwyczaj podgrzewają dystyngowane mury do przyjemnych temperatur. Nawet najbardziej pilny żak czeka na upragniony moment, kiedy będzie mógł poczuć choć trochę wiosny w płucach. Najlepiej - w trakcie znienawidzonej a publicznej lektury “O kształcie polityki wewnętrznej Heliar w piątym wieku drugiej ery”, czy innego równie porywającego wywodu.

W tym roku, stalowe kolosy miały na ten temat zupełnie inne zdanie. Bezwstydnie wtoczyły swoje grube cielska nad mury Saran Dun, nie omijając przy tym okolicznych ziem. Słońce skrywało się więc gdzieś za pokrywą ciemnych chmur, napuszonych do granic możliwości. Czarna pokrywa wisiała nad miastem.

Pozostałę powietrze, jakie tylko zmieściło się między stołecznymi murami a granatowym niebem, wypełniała mokra zawiesina. Choć wciąż jeszcze nie padało, okrycie wierzchnie w mgnieniu oka stawało się śliskie. Drobne kropelki zbierały się w zgięciach materiału. Nieregularnie spadały na ziemię i trawę, zgniło-zieloną po długim okresie spoczynku zimowego. Ostatnie zimowe podmuchy krążyły po ogrodach Akademii, dopełniając obrazu melancholii i marazmu.

Ernoth de’Fenire wracał do swojego skrzydła z sali jadalnej, korzystając z wliczonego w opłatę akademicką przywileju śniadania o dowolnej porze poranka. Dowolnej, dopóki była to godzina szósta rano i ani minuty więcej. Kwadrans później kuchnia zamykała swoje podwoje, z pełną stanowczością i bez wyjątków, wracając dopiero w okolicach południa. Jedynym ratunkiem dla szanujących swój sen był szybki wypad do którejś z nudnych, miejskich tawern, lub… głodówka, aż do obiadu.

Drogę powrotną przeciął mu siwiutki mężczyzna, noszący się ekstremalnie elegancko. Posrzebrzane nici wypełniały zdobienia na zewnętrznym wamsie, a wykrochmalony kołnierz dodawał całości gracji i powagi. Znaczoną zmarszczkami twarz otaczała siwizną broda i włosy, utrzymane w nienagannym stanie. Boki krótko, góra dłużej. Mężczyzna pchał przed sobą drobny wózeczek, wypełniony dziesiątkami opieczętowanych listów. Obrazu dopełniał srebrny koszyk pełen drobnych paczuszek, przewiązanych sznurem przez środek, jak tradycja i zwyczaj nakazują. Asystent Ochmistrza, Fasay Lerad, skinął głową Ernothowi. Wydał z siebie tylko niezbędne słowa, służące jako przywitanie, komunikat i pożegnanie jednocześnie.

- Adepcie.

Wręczył mu jeden z listów, nie zatrzymując się przy tym na dłużej niż kilka sekund. Skrajnie wydajny, zawsze elegancki i uprzejmy. Pan Lerad zniknął tak szybko, jak się pojawił. Koperta zdobiona była przepięknymi motywami liści i przeplatanych gałęzi, przypominającymi złoty grawer na damskim sztylecie. Awers zdobiony był oficjalną pieczęcią Sekretarza Akademii, wściekle czerwoną na beżowym papierze. Rewers oznaczony był odręczną notatką, wykonaną z użyciem solidnego pióra, jasnoczerwonym tuszem. Oszczędne pismo można było, całe szczęście, łatwo odczytać. “Do rąk własnych absolwenta Ernotha de’Fenire. Pilne!”.

Jakże stołeczne zwyczaje przenikały do murów Akademii, że zwykli adepci otrzymywali listy tak szykownie zdobione. Do rąk własnych! O machinie biurokratycznej, która musiała uzasadnić dysponowanie czerwonym tuszem - wspominać nie lza, bo materia delikatna a opinii wiele.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

2
Dzisiejszego ranka świt był osobliwie nieprzyjazny. Zwłaszcza gdy lekko ubrany młody mężczyzna wyszedł około piątej na poranną przebieżkę po udoskonalanym przez wiele lat szlaku. Szlaku, który niezawodnie dawał mu wystarczająco dużo czasu, aby zdążyć się umyć, i zjeść szybkie śniadanie.

Opracowanie owego zajęło mu wiele miesięcy, a przez kolejne lata spóźnień na śniadania i znajdowania kolejnych skrótów, ścieżek i udoskonalania swojej kondycji aby zawsze zdążyć na ostatnią chwilę, parę osób zdobyło niekiepskie pieniądze na zakładach czy tego dnia spóźni się czy też nie. Przez ostatni rok nie spóźnił się ani razu, tak jak i dzisiaj w ostatnich sekundach złapał wystawiony przez kucharza talerz, w parę minut pochłonął jego zawartość, po czym ruszył w powolną drogę do swojej komnaty.

Gdy wracał, jedyna osoba w Akademii która potrafiła pojawiać się i znikać bez niczyjej wiedzy, sam Fasay Lerad, asystent Ochmistrza, przeciął mu drogę. Była to osoba tak obeznana w rozkładzie Akademii, że mimo sędziwego wieku, prawdopodobnie wielu młodych adeptów miałoby problem z prześcignięciem tego osobnika, nie ze względu na szybkość, a na wiedzę. Nie był to pierwszy raz gdy Ernoth go widział, lecz na pewno pierwszy, w którym starzec miał do niego jakąś sprawę.

- Mistrzu Leradzie. – Powiedział, skłaniając głowę w pozdrowieniu pełnym szacunku, należnego przecież osobom starszym. Wziął zapieczętowany list, który Fasay mu podsunął, i starannie przestudiował opakowanie. Chciał podziękować dla staruszka, ale tego już nigdzie nie było. „Kiedyś za nim pójdę, i poznam te jego tajne przejścia” obiecał sobie w duchu, kierując na powrót uwagę na kopertę.

Przez chwilę zastanawiał się czy poczekać z otwarciem listu aż będzie w swojej komnacie, ale czerwony napis, i niecodzienność całej tej sytuacji przekonały go, że nie jest to dobry pomysł. Młody czarodziej starannie złamał pieczęć, starając się nie uszkodzić pięknej koperty, po czym wyjął list i zagłębił się w lekturze.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

3
Złamanie pieczęci dostarczyło Ernothowi wrażeń dla wszystkich zmysłów.

Po pierwsze, dźwięk łamanej pieczęci wydawał się wyjątkowo głośny, jak na prosty list. No, może trochę bardziej zdobny, niż zwykło się otrzymywać. Nawet w samej stolicy, na magicznej uczelni. Fakt faktem, mogło to być tylko złudzenie. Pozostawiło jednak uczucie zaintrygowania, na ile była to kwestia złudzenia dźwiękowego, a na ile nietypowej substancji czy jeszcze innego wynalazku.

Po drugie, zapach malinowych perfum rozszedł się po najbliższej przestrzeni z prędkością królika w rui. Uderzający, okrutnie słodki zapach wżerał się w śluzówkę nosa. Mężczyzna poczuł, jak gdyby znalazł się w malinowym chruśniaku. Precyzyjniej określając - jak gdyby wpadł w środek malinowego zagajnika, depcząc po drodze łodygi pełne owoców. Jak gdyby za każdy skosztowany owoc należała mu się garść złotych monet i butelka marcowego. Zapach był dokładnie tym, czego poszukuje się na straganach, kiedy bogata pani chce zrobić wrażenie na swoim adoratorze.

Po trzecie, w środku pieczęci ukryta była ostra spinka, od razu kalecząca palce otwierającego. Ernoth poczuł ukłucie w sam opuszek, natychmiast rozcinające skórę. Odruch wycofania ręki nie pomógł ani nie zaszkodził. Ot, metalowe ostrze zostało na swoim miejscu, wtopione we wnętrze pieczęci.

Nie tracąc czasu, wyciągnął zawartość koperty na zewnątrz. Przepiękna kartka, delikatnie zdobiona ornamentami, była złożona na trzy części. Standardowego rozmiaru arkusz był jednak pusty, zupełnie nietknięty tradycyjnym tuszem. Kartka nie nosiła na sobie żadnych śladów, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tak ostrożnie wyciągnięta z koperty przez Ernotha, wciąż nie przyniosła żadnych nowych wiadomości. No, może poza rozciętym palcem. Czerwony szkarłat rozchodził się po liniach papilarnych, z rzadka kapiąc na czarne, grube drewno, wypełniające parkiet korytarza w tej części Akademii.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

4
- Nosz kurrr… sssssssaaa… - Usłyszałby każdy kto akurat przechodziłby obok. Zobaczyłby również studenta z jedną ręką wyciągniętą przed siebie, jak gdyby chciał trzymać słodko pachnący list jak najdalej od siebie, a palec drugiej wsadzony został w usta. Widok niesłychanie niecodzienny, zwłaszcza że Ernoth był już absolwentem, z dala od szczeniackich wybryków i wygłupów.

Tymczasem młody czarodziej, powstrzymując przekleństwa pod adresem nadawcy, trzymał jedną ręką list jak najdalej od siebie, machając nim z lekka, aby duszący i otumaniający zmysły zapach perfum wywietrzał ze środka. Co chwila wyjmował palec z ust, i oglądał go, po czym raz za razem stwierdzał że dalej krwawi, i wsadzał znów do ust, nie zważając na żelazisty posmak.

„Spinka w pieczęci. Noż co mnie podkusiło żeby po prostu tego listu nie rozerwać...” Pomyślał mężczyzna, wyciągnąwszy (z pewnym trudem, ponieważ jeden palec nadal miał w ustach) kartę papieru, która, jakżeby inaczej, okazała się pusta. Ernoth myślał gorączkowo nad sprawcą tego małego incydentu, wkładając znów papier do koperty, unikając tym razem ostrej spinki. Odpowiedzi należałoby szukać u osoby która ten list wysłała, to jasne. A jako że Fasay Lerad, z jego wieloletnim stażem raczej rozpoznałby fałszywą pieczęć, wszystkie tropy prowadziły do Sekretarza.

Ernoth już miał pobieżać w stronę jego biura, lecz patrząc na spinkę nie mógł się pozbyć uczucia że coś tu jest nie tak. Może na wszelki wypadek należałoby najpierw to opatrzeć? Kto wie gdzie ten kawał żelastwa był wcześniej, jeszcze nabawi się jakiejś choroby i co? „Nawet jeśli, to leczenie poczeka. Najpierw muszę rozmówić się z Sekretarzem na temat tego, komu użycza swoich pieczęci” Pomyślał mężczyzna, po czym wyjął zza pazuchy chustę i zawinął w nią krwawiący palec, jednocześnie kierując kroki ku gabinetowi Sekretarza Akademii.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

5
Sytuacja, w której znalazł się Ernoth była dokładnie tak samo jasna, jak cel, który zamierzył sobie nadawca listu. Pusta karta i spinka, jak na razie, przyniosły tylko problemy. Tymczasem, każda istota rozumna chciałaby tu rzeczywistych odpowiedzi czy korzyści. Tym samym absolwent wyruszył w drogę, klucząc po tutejszych korytarzach.

Monumentalne (ale nie monotonne!) korytarze ciągnęły się metr za metrem, gdzieś w kierunku głównego wejścia. Były niemal zupełnie puste, z adeptami rozesłanymi w różne części budynku. Nieliczni uczniowie, którzy mijali mężczyznę, skupieni byli na swoich zadaniach i pakunkach. Nikt nie zwracał uwagi na samotnego człowieka.

Do czasu!

Na ostatniej prostej, przed wejściem do części wspólnej, drogę Ernotha przeciął niski mężczyzna o potarganej aparycji. Podejrzliwie spojrzał na absolwenta, przekrzywiając przy tym głowę na wzór pospolitej sowy. Zresztą - porównanie to celne o tyle, o ile facet zaczynał siwieć, a wytrzeszcz nie schodził mu z twarzy. Wyższy Przedstawiciel Królewskiej Kompanii Medycznej Jego Królewskiej Mości, a w żargonie żaków - Piguła, wyszedł na sam środek przejścia i ani myślał ustąpić.

- Tutejsze dzikie lisy wyczuwają krew z odległości siedemnastu stajań. Czy adept życzy sobie tragicznego wypadku? - zadał pytanie retoryczne, przekrzywiając głowę jeszcze bardziej na bok.

- Zapraszam do gabinetu, opatrzymy ranę, podamy odpowiednie remedia - to powiedziawszy wykonał teatralny ruch ręką, nieomal zagarniając Ernotha do środka. Trwał na samym środku przejścia, jak gdyby za punkt honoru postawił sobie, że nie przepuści go dalej.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

6
Ernoth przemierzał znajome korytarze szybkim krokiem, z elastycznością zapewnioną przez dobrze rozgrzane po porannej przebieżce i nakarmione śniadaniem mięśnie. Miał nadzieję że ukłucie jak najszybciej się zagoi, gdyż nie mógł zaniedbać swoich szermierczych ćwiczeń. Jednak jeśli lata studiów czegoś go nauczyły, to właśnie tego że takimi niewinnymi żartami jak igła w pieczęci należy zająć się jak najszybciej, bo mają tendencję do szybkiej i niekontrolowanej eskalacji.

Jednak zajęcie się wspomnianym problemem nie było takie proste, gdyż drogę zastąpiła mu zmora uczelni. Ktoś, u kogo wizyt każdy się bał, ale gdy chodziło o coś poważnego, biegł właśnie do niego co sił w nogach. Najbardziej irytujący w swoim dążeniu do pomocy innym, najbardziej nieugięty ze wszystkich pracowników szkoły, i jeden z bardziej znienawidzonych, ale jakże bardzo potrzebnych członków kadry.

Piguła.

„On? W takiej chwili?” Przeklął mężczyzna w duchu, patrząc na jedną z niewielu osób, która mogła go zatrzymać w drodze do celu. „Ech, nie ma sensu buntować się przeciwko temu na co nie mam wpływu, najwyżej zajdę do sekretarza parę minut później…” Pomyślał Ernoth patrząc na irytującego człowieka, jednocześnie gorączkowo szukając jakiejkolwiek wzmianki o tym, czy takich ludzi należy jakoś specjalnie tytułować. Jako uczeń nigdy nie zwracał na to uwagi, ale już nie był uczniem. W końcu zdecydował się na zwykłe powitanie. „Piguła będzie tak zadowolony że postawił na swoim, że pewnie nawet nie zauważy…”.

- To zwykłe ukłucie, nic więcej, ale jeśli Pan nalega… - Powiedział, wchodząc do gabinetu medyka. Przynajmniej upewni się że igła nie była zatruta, albo zanieczyszczona w jakiś inny sposób. Bóg sam wie że widział kiedyś jak wstrzyknięto dla ucznia magiczny środek na przeczyszczenie, który prawie rozsadził biedakowi miejsce gdzie, że tak powiem, plecy tracą swoją szlachetną nazwę.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

7
- Owszem, nalegam! - wypalił natychmiast.

Piguła był zafascynowany przepływem świeżej krwi w swoim gabinecie. Dosłownie i metaforycznie. Nieomal wepchnął swojego podopiecznego na drewnianą konstrukcję, służącą za dziwną mieszankę stołu i krzesła. Szerokie dechy ozdobione były wcale miękkimi poduchami, połączone metalowymi zawiasami. Przedziwnie ambiwalentne, bo straszne i wygodne jednocześnie. A wszystko to dostosowane do najnowszych wymagań Akademii, stosownie do odkryć królewskich sztabów medycznych.

Umoczył kawałek śnieżnobiałej tkaniny w gęstej mazi koloru moczu. Słoik zawierał końską porcję tej substancji, roztaczając jej zapach na całe pomieszczenie. Z szerokim uśmiechem przetruchtał w kierunku Ernotha, złapał go za przedramię i zaaplikował remedium. Niestandardowym można by nazwać proces leczenia, w którym ledwie skaleczona kończyna pacjenta zanurza się w lekach po nadgarstek. Ale, kim należałoby być, aby postawić się wykręconemu Pigule?

Przerywając proces leczenia, do pomieszczenia wparował kolejny pacjent. Wyższy Przedstawiciel Królewskiej Kompanii Medycznej Jego Królewskiej Mości ukłonił się szarmancko, widząc zakrwawionego chłopaka.

- Siadaj i opowiadaj, przyjacielu! - usadził go tym samym na kolejnym krzesło-stole, zajmując już połowę dostępnych w gabinecie miejsc.

Z cierpliwością wysłuchał historii o nieszczęśliwym wypadku podczas jednej z praktycznych lekcji, trzymając żaka za ręce. Dopiero na sam koniec puścił biedaka, reflektując się, że rozbite czoło zalewa mu oczy i nos, a do ogarnięcia się brakuje mu właśnie… rąk. Zakręcony lekarz zdawał się zapomnieć o pierwszym pacjencie, szykując coś na białym płotnie, grubszym i elegancko obszytym. Nasuwało to kolejne pytanie - czy lekarze rzeczywiście potrzebują tak eleganckich obrusów?

Re: Apartamenty adeptów, część męska

8
Z mieszaniną strachu i zażenowania, że tyle uwagi przyciąga tak mała rana, mężczyzna usiadł na wygodnym fotelu, zwodniczo przypominającym krzesło do tortur z poduszkami. „Ach, Piguła… Jak Ty się tłumaczysz gdy z urzędu przychodzą pisma, pytające dlaczego zużywasz sześćset procent normy w lekach?” Zamyślił się Ernoth, gdy medyk aplikował leczniczy balsam. W każdym razie czarodziej miał nadzieję że był to balsam, gdyż alternatywa wydawała się zbyt złowroga i straszna, żeby się nad nią zastanawiać. Zwłaszcza sądząc po zapachu. Ważne żeby zadziałało, o resztę można pomartwić się potem.

Wtem do gabinetu przyszedł kolejny człowiek. Wszedł sam, ale niewykluczone że ktokolwiek go tu doprowadził, uciekł, zanim niesławny medyk wykrył u niego jakąś niezwykle rzadką, acz bezobjawową chorobę. Najprawdopodobniej taką, której istnienia nie dałoby się wykluczyć żadnymi znanymi metodami. Ernoth słyszał o jednym nieszczęśniku, który w ten sposób przeleżał pół semestru, zanim udało mu się uciec i poprosić najbliższego nauczyciela o pomoc. Plotka głosi, że nawet wtedy Piguła biegł za nim ze strzykawką. Przypominając to sobie, pomyślał że dobrze że nie powiedział medykowi o źródle „rany”, gdyż mógłby wtedy sam skończyć w podobny sposób.

„Muszę się stąd ulotnić, byle szybko.” Pomyślał czarodziej. Korzystając z nadnaturalnego przybycia adrenaliny, jakie zapewniła mu wizja siebie sam na sam z Pigułą, poczuł jak jego mózg przyspiesza, a świat wokół zwalnia. Flashbacki z zakonnego lochu przemknęły mu przed oczami, tylko teraz każdy z zakonników miał twarz Piguły. Jedynie za pomocą wielkiej siły woli i samozaparcia, umysł Ernotha nie osunął się w szaleństwo na widok tak mrożącej krew w żyłach sceny. „Muszę stąd uciec. MUSZĘ!” Pomyślał, i wytężył swój doładowany adrenaliną umysł.

W czasie mniejszym niż trzy dziesiąte sekundy, czarodziej przeprowadził w swojej głowie symulację trzech tysięcy trzystu dziewięćdziesięciu dwóch prawdopodobnych rozwinięć sytuacji, z czego z powodzeniem udało mu się uciec tylko w sześciu. Jednak alternatywa bycia na łasce Piguły, była o stokroć gorsza niż śmierć. Wybrał więc ten plan, który gwarantował mu największe szanse, i gdy tylko mężczyzna był pochłonięty drugim pacjentem, wyzbywszy się wszelkich skrupułów, powoli zszedł z krzesła i zaczął się przekradać za plecami medyka.

Z walącym sercem i umysłem krzyczącym aby uciekał, Ernoth postanowił, że gdy tylko Wyższy Przedstawiciel Królewskiej Kompanii Medycznej Jego Królewskiej Mości go zauważy, zacznie sprintować do wyjścia, i byle szybciej do gabinetu Sekretarza, gdzie zamierzał zabarykadować drzwi własnym ciałem, jeśli byłoby trzeba.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

9
Sekundy, które dzieliły Ernotha od drzwi wejściowych wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Wszystkie utensylia, rozstawione po ścianach i podwieszone u sufitu, zdawały się obserwować jego ruchy. Nie podniosły jeszcze alarmującego krzyku, jak to nieożywione przedmioty, ale atmosfera nie zmieniła się przez to ani trochę. Gęsia skórka podniosła się na przedramionach mężczyzny, w napięciu i oczekiwaniu.

Piguła wydawał się pochłonięty nowym pacjentem w pełni. Obserwował go od góry do dołu, mięśnie opukując nadgarstkiem, dociskając pacjenta do fotela. Jego stawy oglądał z bliska, pomagając sobie przy tym szkłem powiększającym wielkości porządnego kabaczka. Każdy kolejny zabieg zbliżał jednak Ernotha do wolności, nawet jeśli z dłonią w przedziwnej mazi.

Kiedy mężczyzna położył dłoń na klamce, Piguła odwrócił się i zamarł. Spojrzał adeptowi prosto w oczy, po czym sięgnął po jakiś produkt z innego miejsca i… Wrócił do drugiego pacjenta! Jakkolwiek niesamowicie nie brzmiałoby to z perspektywy postronnego - szalony lekarz ani drgnął w kierunku drzwi czy wyjścia. Mogłoby to podsuwać pytania na temat stanu jego psychiki, trzeźwości w zawodzie i innych dysput o etyce, oczywiście. Ale wolność była tak blisko, że Ernoth aż poczuł jej słodki smak na ustach. A przy tym - lekkie mrowienie dłoni, dokładnie pod dziwną mazią.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

10
Ernoth przez chwilę stał z ręką na klamce, patrząc z niedowierzaniem na Pigułę. W sumie, stan drugiego pacjenta był x razy ciekawszy niż jego, więc w sumie nie zdziwił się aż tak bardzo, ale brak jakiejkolwiek reakcji stanowił dla niego niemałe zaskoczenie. Burcząc podziękowanie pod nosem, nacisnął klamkę i wyszedł z gabinetu, zbywając mrowienie w ręce jako lecznicze działanie mazi. W końcu niektóre leki potrafiły całkowicie znieczulić pacjenta, więc mrowienie nie powinno być niczym złym, prawda?

Odetchnąwszy z ulgą po wyjściu z gabinetu, od razu skierował kroki w stronę swojego wcześniejszego celu. Po krótkim zastanowieniu zdecydował się nie zbaczać drogi w celu zmycia mazi z ręki, mając nadzieję że się wchłonie, ale gdyby przeszedł obok jakiegoś źródełka wody, nadmiar owej można by zmyć. W końcu „zraniony” był tylko palec, a nie cała ręka aż do łokcia.

Upewniwszy się że Piguła za nim nie biegnie, wznowił swój marsz w kierunku gabinetu Sekretarza.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

11
Pokręcone laboratorium Piguły wypuściło swojego pacjenta zaskakująco łatwo. Czy kryło się za tym drugie dno? Kto wie. W miejscu, gdzie pacjent leczony jest metodami eksperymentalnymi, a tym samym traci wszelkie potencjalne prawa do protestów, nie było miejsca na logikę. Najważniejsze, że Ernoth dał nogę, a gabinet Sekretarza był tuż tuż. Wolność miała prawdziwie słodki smak, rozchodzący się właśnie po ustach mężczyzny. Aromat kluczył gdzieś pomiędzy malinami, dzikimi gruszkami i… zielonym groszkiem? Akademia smakowała właśnie prawie tak dobrze, jak dzień, w którym można było opuścić jej mury z dyplomem w garści.

Całe szczęście Akademia Mniejsza nie była aż tak przepastnym budynkiem, żeby można było chodować w niej świeże warzywa i owocowe drzewa. Oczywiście, robiła wrażenie, ale królewskie zastępy administracji i służby miały tu dużo ważniejsze zadania, niż produkcję własnego zaopatrzenia. Ernoth mógł zaobserwować to w głównej części budynku, poniekąd wspólnej dla wszystkich pracowników i uczniów. Nie był to może największy chaos w Saran Dun, ale to właśnie tutaj można było zaobserwować całe poruszenie i mrówczą pracę, która stała u podstaw Akademii.

Wreszcie, drzwi do pobliskiego gabinetu Sekretarza uchyliły się pod naciskiem dłoni, nie chronione żadnym zamkiem czy inną blokadą. Za szerokim biurkiem, zbudowanym z bardzo grubego drewna, skrywała się posiwiała postać. Zgarbiona nad papierami, tuż przy oknie. Osoba pochłonięta była swoimi własnymi zadaniami, odwrócona plecami do drzwi. Ernotha przywitał zupełny brak reakcji, szelest kartek i lekko poruszające się firany.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

12
Ernoth, zmierzając wolnym krokiem ku gabinetowi Sekretarza, długo myślał o starym medyku. W końcu doszedł do wniosku że większość rzeczy które o nim słyszał to były w sumie plotki z trzeciej ręki. Całkiem możliwe że ta dzisiejsza sytuacja po prostu namieszała mu nieco w głowie i pozbawiła zdrowego rozsądku, że próbował w ten sposób się wymknąć. „Ech… Trzeba będzie potem wrócić i go przeprosić.” Pomyślał, otwierając drzwi do gabinetu.

Tak jak się spodziewał, Sekretarz był pochłonięty pracą. Człowiek na takim stanowisku, o takim nakładzie pracy jest skłonny do popełniania pomyłek, chociaż jeśli rzeczywiście była to pomyłka, to chyba staruszek powinien pomyśleć o emeryturze. W końcu, co by było gdyby niechcący ta pieczęć znalazła się na jakimś ważnym fałszerstwie?

- Ekhem. – Odkaszlnął Ernoth, oczyszczając gardło. – Mistrzu Sekretarzu? – Ernoth zamierzał najpierw zwrócić uwagę Sekretarza, żeby nie musieć się powtarzać, w razie gdyby słuch staruszka już był nie ten. Gdy już był pewien że zyskał audiencję u mistrza, kontynuował.

- Mistrzu Sekretarzu, przybyłem ze skargą. Zdaje się że pilny list adresowany do Ernotha de’Fenire, to jest do mnie, opatrzony Mistrza oficjalną pieczęcią, został obiektem studenckiego żartu. – Położył tym samym przed staruszkiem ową zbrodniczą kopertę.

- W pieczęci została umieszczona spinka, która niefortunnie zraniła mi palec. Poza tym sam list był pusty. Nie jest to wielkie wykroczenie, ale jako że list opatrzony jest oficjalną pieczęcią, przyszedłem po wyjaśnienia. Jak Mistrz na pewno wie, od niewinnego żartu do poważnych wykroczeń droga jest zadziwiająco krótka.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

13
Postać uniosła się, ciężko podparta o blat biurka. Jak okazało, niespodzianki nie opuszczały Ernotha ani na krok. Papiery poruszyły się pod silnymi palcami, wznosząc dookoła delikatne drobinki kurzu. Zatańczyły w niesamowitym wirze, unoszącym się na tle okna. Zgrzyt drewnianego krzesła zapewnił im melodię do nagłego uniesienia się, wywinięcia kilku obrotów w powietrzu i powolnego upadku. Tytaniczna sylwetka odwróciła się powoli. Niedbale poprawiła krótkie włosy, równie jasne co wystylizowane.

- No. Rzeczywiście, jest to jakiś problem. Zajmiemy się tym - osobista sekretarka Sekretarza Akademii uśmiechnęła się czarująco. Jeszcze raz poprawiła swoje blond włosy, ścięte na typowo wojskową modę. Kilkoma krokami znalazła się tuż obok świeżo upieczonego absolwenta, aby zaryglować za nim drzwi. Wyjęła spinkę z pieczęci, ogrzewając ją za pomocą niewielkiej świecy. Wyjęła ją z roztopionego wosku i oczyściła, używając śnieżnobiałej chusteczki. Przytwierdziła ją do rozłożonego kołnierza, po lewej stronie. W drugiej klapie - dokładnie, jak na dzień niespodzianek przystało - tkwiła dokładnie taka sama ozdobna szpila.

- Skarga odnotowana. Czy jeszcze jakoś mogę pomóc, skoro już o wykroczeniach mowa? Mam nadzieję, że Wyższy Przedstawiciel Królewskiej Kompanii Medycznej Jego Królewskiej Mości wszystko wyjaśnił, jak należało? Mistrz Sekretarz rozpoczął już badania terenowe i wielką szkodą byłoby ściągać go tu z powrotem. Oj tak, oj tak.

Mrugnęła porozumiewawczo, wpatrując się w Ernotha. Typowo wojskowa maniera u kobiety kłóciła się z jej miękkim, uprzejmym głosem. Lekko pomarszczone lico wypełnione było uśmiechem, który strach obserwować. Mimika asystentki łączyła w sobie absolutnie przyjazne i uprzejme rysy, z groźną i surową naturą oczu, gotowych rozszarpać natrętnego petenta na kawałki.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

14
Jakim cudem Ernoth nie zauważył że owa postać jest kobietą na zawsze pozostanie spowite tajemnicą. Może to te jasne blond włosy, z daleka wyglądające na siwe? Może ich długość, z tyłu wskazująca na osobnika płci męskiej? A może po prostu jego umysł płatał mu figle, sprawiając że zobaczył to, co chciał zobaczyć?

W momencie gdy uświadomił sobie, że dowcipniś który kosztował go wizytę u Piguły jest nikim innym jak sekretarką Sekretarza Akademii, wszystkie puzzle zaczęły z dziką ochotą wskakiwać na swoje miejsca. Lecz kolejne słowa rozsypały powstający obraz niczym dziecko zazdrosne o prezent swojego rówieśnika.

"Wygląda na to że ta kobieta skaleczyła mi palec tylko po to żeby Piguła mógł mi coś przekazać. Cóż, nie wygląda żeby staremu medykowi aż tak się do tego spieszyło, patrząc że mógłby chociaż napomknąć na temat 'badań terenowych' gdy opatrywał mi to ukłucie... Ech, paranoja."

- Tak, i jak na człowieka któremu wszystko wytłumaczono przystało, jak gdyby nigdy nic wszedłem do gabinetu sekretarza żeby poskarżyć się na szpilkę, która była istotnym elementem planu zwabienia mnie do miejsca, w którym wszystko miano mi wytłumaczyć. - Powiedział Ernoth, uważając żeby nasycić to zdanie odpowiednią dozą sarkazmu. Nie chciał żeby ta kobieta wzięła go na serio i uznała że wszystko wie. Po krótkiej pauzie dodał jeszcze parę słów, tym razem już normalnym tonem.

- Wyższy przedstawiciel Królewskiej Kompanii Medycznej o niczym mi nie powiedział. Pokrył mi całą rękę mazią i zajął się bez słowa kolejnym pacjentem. Naprawdę, nie rozumiem po co przygotowaliście tak zawiłą i nieprzewidywalną operację. Mogłem rozerwać list zamiast skruszyć pieczęć, mogłem przyjść tu inną drogą, i wreszcie, mogłem zlekceważyć to wszystko i pójść do pokoju. Co jak co, ale ktokolwiek organizował tą operację powinien rozważyć po prostu wysłanie do mnie krótkiej notki.

"Chociaż wtedy nie byłoby tyle zabawy". Powiedział jakiś cichy głos w jego głowie.

Re: Apartamenty adeptów, część męska

15
Kobieta wyraźnie zdziwiła się, kiedy ktoś zarzucił jej planowi niedokładność. Uniosła brwi nieludzko wysoko, poprawiła poły odzienia i przystąpiła do sprzątania biurka. Po chwili, blat zgromadził już wszelkie akcesoria potrzebne do wyjaśnienia intrygi. Kolorowe, wzorzyste, absolutnie niedopasowane do Akademii. Oburzyła się, odkładając ostatni ołówek na brzeg pergaminu:

- Adepcie, to proste! Aż nadto! List dostarczono drogą konwencjonalną, aby pozostać poza podejrzeniami cenzora - rysowała szerokie linie, prowadzące od środka arkusza. - Niezależnie od wyniku, przełamania listu czy wreszcie - zniszczenia wiadomości! Informacja miała skierować pana aż tutaj, pod nieobecność Sekretarza. Jak widać, wszystko się udało, skoro właśnie rozmawiamy.

Kobieta była z siebie wybitnie dumna, kreśląc wciąż kolejne ślady na mapie myśli, ozdabiając je i dopasowując do jednolitego stylu graficznego całego schematu ścieżek i możliwości. Chwila kreatywnej wolności pozwoliła jej wrócić do równowagi, a tym samym do głównego tematu rozmowy. Westchnęła ciężko, jakby z trudem zabierając się do wyłożenia sedna sprawy.

- Szanowny. Misja, którą się zajmiecie jest prosta, a maść Wyższego Przedstawiciela Królewskiej Kompanii Medyczne tylko wam pomoże. A że wciąż trzymam tu wszystkie pieczątki, odmowa nie wchodzi w grę. A przynajmniej nie przez najbliższe dni, dopóki kontroluję waszą karierę tutaj - uśmiechnęła się, a oczy wciąż pozostały chłodne, bez wyrazu. Rozpoczęła za to rysować kolejną mapę, tłumacząc.

- Należy nam odebrać moją paczkę, którą ktoś zagubił w żeńskim skrzydle budynku. Zakładając, że zawartość nie została jeszcze aktywowana ani wyniesiona poza budynek. Proszę, nie wnikajmy w tę szaloną niekompetencję. Paczka została nadana na nazwisko fikcyjnej adeptki, Setune Erreur. Ma wrócić do mnie, zanim narobi porządnych szkód. Jakieś pytania?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Mniejsza”