-Masz rację Sol.- Hunmar pokiwał głową. - Cóż... W stadzie owiec zawsze musi się znaleźć przynajmniej jedna czarna. Ale miło mi słyszeć o twojej profesji. Wreszcie w szpitaliku będę miał kompetentnego zmiennika.
Strażnicy stojący przy bramie widząc pochód dwóch krasnoludów i barana krzyknęli coś w głąb fortu i po chwili bramę zastawił potężny mężczyzna ubrany w przeszywanicę i kolczugę z doczepionym na torsie symbolem orła. U pasa wisiał miecz półtoraręczny schowany w skórzanej pochwie zdobionej niebieskimi pasami. Ręce splecione na piersi i zdziwiony wyraz twarzy wskazywały, że osobnik ten oczekuje odpowiedzi na kilka pytań.
-Poczekaj tutaj chwilę.- Hunmar podprowadził Barana pod skraj drogi. -Zaraz cię wprowadzę.
-------------- -Kogóż to prowadzisz kapłanie? - Dowódca straży skinął głową w kierunku Sola.
-Podróżny znużony drogą... Widzisz przecież.
-Podróżuje sam? W tych stronach? Życie mu nie miłe? - Splugawione ziemie nie należą do najbezpieczniejszych miejsc na samotne wyprawy. To prawda, że jedna osoba przyciąga mniej uwagi niż większa grupa, ale za to w starciu z demonami samotny podróżnik ma niewielkie szanse na ujście z życiem.
-Też mnie to dziwi, ale jest sam... nie licząc barana...- Hunmar wzruszył ramionami. -Nie wiem, może się nie boi demonów... Jest kapłanem, a moc jest w nim potężna. Taka persona bez wątpienia przyda nam się w forcie. Poślij chłopaka po Suranę
-PANI ADMIRAŁ- słowa dowódcy dobitnie wskazywały że krasnolud powinien używać tytułu kobiety nie tylko gdy znajduje się ona w pobliżu; -wyruszyła dzisiaj rano z oddziałem. Edar mówił, że będą szukać śladów. Kolejny zwiad nie wrócił z wyprawy.
Hunmar pokręcił głową. To już drugi w ciągu trzech miesięcy.
-Ilu wzięła? Kiedy wracają?
-Dziesięciu. Zabrali prowiant na trzy dni, ale Edar mówił, że jeśli nic nie znajdą to wrócą dzisiaj wieczorem albo jutro rano.
Krasnolud pokiwał głową. Czuł, że wraz z powrotem oddziału zmniejszy się liczba wolnych łóżek w domu medyka. Wypady poza fort często kończyły się walką, a im większy oddział tym większe prawdopodobieństwo, że zwrócą na siebie uwagę. Przyda mu się każda para rąk do pomocy.
-Do czasu powrotu Su... eee... Pani Admirał nasz gość będzie spał w tawernie.
-Mam ustawić straże przed wejściem?
-Daj spokój Garet! To jest KAPŁAN. Kapłani nie sprawiają problemów. Wręcz przeciwnie: radzą nim.
Dowódca bramy pokiwał głową, ale nie sprawiał wrażenia przekonanego.
-Dobrze, prowadź go. Tylko pamiętaj. Będzie na twojej głowie.
-------------- Baran z jeźdźcem na grzbiecie przejechał przez bramę prowadzony za uzdę przez Hunmara. Znaleźli się na szerokim placu ograniczonym murem z każdej strony do którego poprzyklejane były, niczym huba, drewniane zabudowania o różnych gabarytach. Krasnolud poprowadził ich do budynku stajni i polecił zająć jeden z wolnych boksów.
-Baran będzie tutaj pod dobrą opieką. Stajennym jest młodziutki chłopak, ale bardzo sumienny. Możesz mu dać jakiś grosz - na pewno się ucieszy. -Hunmar odtroczył z juków swoje pakunki i wskazał na szeroki budynek znajdujący się po przeciwnej stronie placu. -Tam jest nasza tawerna. Właściciel sprzedaje podłe piwo, ale za to całkiem niezły bimber z jabłek. Jedzeniem na szczęście zajmuje się jego żona, więc o jego jakość nie musisz się martwić. Prowadzą oni też kilka pokoi dla gości. Będziesz musiał tam przenocować kilka nocy. Gdy Admirał wróci z wyprawy na pewno znajdzie ci lepsze lokum. Ja na razie cię opuszczę, ale zajdę wieczorem do izby karczemnej. Może porozmawiamy o twoich wizjach i coś im zaradzimy.
Hunmar pożegnał się z Sol Mhyrrem i ruszył załatwić swoje sprawunki. Pierwsza na jego drodze znalazła się kapliczka. Obsypał ziemią drzewka których korzenie rozciągały się zbyt płytko, zaczerpnął wodę z pobliskiego źródełka i podlał wszystkie rośliny, złożył hołd Sulonowi i ruszył do domu Medyka. Od jego popołudniowej wyprawy nie zdarzyło się nic co wymagałoby interwencji medyka toteż nie zabawił tam wiele czasu. Poszedł do swojej izdebki, obmył twarz i ręce po czym wyruszył do karczmy na spotkanie z Solem.
Spoiler: