Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

46
Plac ćwiczebny zagrodziły wozy i stare beczki, kierując bliżej nieregularną ścieżkę. Do pierwszej bazy doszli bez przeszkód. Wyskakujący zza drewnianych imitacji ścian, rekruci cofali się przed nimi, zaskoczeni i zdziwieni ich spokojem. Zgraniem zjednoczonych ramię w ramię tarczowników, którzy blokowali przejście. Stawiających powolne, ale nade wszystko pewne oraz stabilne kroki. Ale po chwili trzech skoczyło ku nim z wrzaskiem, wywijając mieczami. Umarliby natychmiast, zdjęci celnym strzałem z łuku czy poszczuci ogarem.

Skoczyło następnych trzech, niespodziewanie za plecami. Gertruda szybko wykroczyła naprzeciw, zmyliła fintą, trzasnęła jednego obuchem od dołu w podbrzusze. Obróciła się, przepuściła Aranel spod prawego ramienia. Ta gładko chlasnęła drugiego rekruta telekinetyczną falą uderzeniową z wyciągniętej prosto dłoni. Trzeci chciał ratować życie ucieczką wstecz. Nie zdążył. Tępa strzała Riwan dosięgnęła jego łopatki.

Wszyscy rekruci, zbici w gromadkę, byli na samym końcu ułożonej ścieżki. Żaden nie kwapił się, by podejść jako pierwszy. Było ich jakby mniej, znowu kilku gdzieś pobiegło. Po kusze zapewne. A tarczownicy, łuczniczka, pobożna wojowniczka, mag i krasnolud spokojnie, nie przyspieszając, ale i nie zwalniając kroku, szli przed siebie. Blisko siebie, ramię w ramię, mamiąc i tumaniąc szybkimi poruszeniami kling, obuchów. Gradem strzał i wstrząsów magicznych.

O poranku załadowali ostatnie pakunki na osła. Najpotrzebniejsze narzędzia, podstawowy sprzęt. Krzesiwa i słomę. Koce, liny, haki czy też naczynia blaszane. Kilka bidonów z gorzałą. Świeżo wypieczone bochenki chleba, sprasowany w kostkę smalec. Zawiniętą w szarą chustkę mięsiwo, dobrze uwędzone, jeszcze okopcone. Riwan naturalnie spóźniła się, a Gertruda nie omieszkała skomentować braku subordynacji u towarzyszki. W gęstej atmosferze opuścili Orlą twierdzę.

Powędrowali ku górze Gautlandii.

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

47
Potężna twierdza dumnie wyrastała ze stoków Wschodnich Karelin. Chodź Żercy na pewno zdarzało się w życiu przejeżdżać w okolicy, nigdy jeszcze nie widział tej fortecy z tak bliska. Gdy zatrzymał się pod potężną bramą, z murów dobiegło do niego wołanie.

– Ktoś ty i w jakim celu przybywasz?

Adbert nie widział zbyt dobrze. Specyfik alchemiczny, który wypił nocą, właśnie przestawał działać, a skutki uboczne w postaci pogorszonego widzenia dawały się we znaki. Nie mógł dojrzeć szczegółów twarzy mówiącego, jednak po charakterystycznym akcencie rozpoznał w nim krasnoluda.

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

48
Góra Gautlandia.

Góry były rzeczywiście olbrzymie. Trakty, które się na nich mieściły, przewyższały rozmiarami co najmniej dwukrotnie okoliczne ścieżki. Widział błękitne niebo, które fragmentami przykrywał dach z białych chmur. Widział lecące w kluczu na zachód kruki i towarzyszące im mniejsze ptactwo. Widział i mrok i gwiazdy w nim zawieszone. Za każdym razem gdy otworzył oczy ujrzał różne kombinacje tych samych obrazów. Nie miał jednak siły przechylić choćby głowy, o uniesieniu zaś mógł marzyć. Zdany na łaskę skalnego tragarza, wyczekiwał w jego masywnych dłoniach aż do dnia...

Tego dnia Sol Mhyr obudził się na ziemi przykryty kawałem kory o nierównych krańcach. W końcu czuł się lepiej. Na tyle dobrze, że odzyskał panowanie nad swoim kruchym - w porównaniu z golemami - ciałem. Poruszał zmarzniętymi palcami, gdy na wpół zdrętwiałe strzelały w stawach. Potarł oczy i wciągnął do nozdrzy powietrze, które zmroziło jego pierś. Ożywczy powiew zdawał się podnosić krasnoluda z kolan. Nim na dobre rozprostował kości zza drzew wyłoniła się znajoma postać - golem. Jak mniemał był to Ragdall. Chociaż z kamiennej twarzy próżno szło odczytywać emocje, wierny kapłan Turoniona wiedział, że skalnego niszczyciela otacza ponura aura. Nie wiedział zaś co było tego przyczyną, wszakże przespał ostatnie kilkanaście dni podróży. I półprzytomny winien pozostać, bowiem wieści, które przyszło mu zasłyszeć zmroziły krew w żyłach, zakuły w serce oraz napełniły oczy łzami. W zapadającej się pod własnym ciężarem kopalni w górze Gautlandii, nieprzytomny kapłan został uratowany przez towarzysza wyprawy. Skały urywały się z sufitu żłobiąc doły w gruncie. Cały kompleks pękał, a wszelakie tunele ulegały rozpadowi. Dróg ucieczki było coraz mniej. Z każdą chwilą zwłoki znikały kolejne wyjścia. Przejścia między zerwanymi stalaktytami i skałami były wąziutkie i ciasne, szli ostrożnie, by nie narazić życia Sol Mhyra. Musieli też przestępować pękającą pod stopami ziemię. W ostatniej chwili niewielki tunel pomieścił dwójkę golemów z krasnoludem. Chociaż mknęli ile sił w nogach, czas grał na niekorzyść. Przejście ginęło w zapadlinie ułożonej w stosy i słupki. Sporo kamieni leżało całkiem bezładnie, pojedynczo lub w otulonych pyłem kupach. Ostatnia nadzieja na ucieczkę przepadła, gdy sufit runął pod nogi. I wtedy wyciągnęła ręce Zygfryda, dotknęła kamiennej płyty znad głów. Nie było chwili do stracenia, Radgall przemknął pod przytrzymywanym sufitem, a kiedy odwrócił się ujrzał tylko pył i kamień. Odcinek za plecami pogrążony był w gruzie. W nim Zygfryda... Uciekli, opuścili Gautlandię. Byli dzień drogi od Orlego Fortu.
*** Po roku Sol Mhyr powraca do Orlej Twierdzy Na horyzoncie ujrzał znane szare mury o zamkniętym obrysie. W nich wysokie wieże obserwacyjne i kwadratowe baszty. Im bliżej się znajdował, tym więcej detali był w stanie rozpoznać; krenele - zęby wieńczące mury i baszty obronne, chroniące łuczników strzelających przez prześwity. W końcu na wyciągnięcie ręki zdawała się być wielka brama. Widział z dołu jak strażnicy przepychają się na blankach, zauważywszy nadchodzącego kapłana oraz towarzyszące mu skalne monstrum. Usłyszał dźwięk zębatego koła, szelest naciąganych łańcuchów i ostatecznie warkot podnoszonej bramy.

Jak tylko część krat znalazła się nad ziemią, spodnich wyłoniła się naznaczona licznymi bliznami twarz pani admirał. Suranna co galopem ruszyła w kierunku Mhyra. Jak odległość między nimi zabliźniała się, tak admirał zaprzestawała biegu na rzecz truchtu i dalej marszu. Byli już bardzo blisko.

Wypuściła z dłoni torbę, którą trzymała od wyjścia z zamku, podeszła do niego, zdejmując rękawiczki. Jej oczy były zielone i głębokie pod zasłoną rzęs.

- Wróciłeś - stanęła przed kapłanem, rzucając niedowierzające spojrzenie na golema.

- Gdzie są wszyscy? Co się wydarzyło? - niepewność zabrzmiała w głosie i nie mógł jej przezwyciężyć nawet silny charakter admirał Suranny.
Ostatnio zmieniony 10 lis 2019, 18:46 przez Callisto, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

49
Sol Myhr nie wie, ile czasu minęło odkąd wraz z Ragdallem uciekli z Gautlandii. Większość podróży przespał, niesiony przez golema, wyczerpany całą podróżą i trawiony gorączką. Możliwe że spowodowana była jakimiś skaleczeniami z kopalni, możliwe, że wybuchające wnętrzności matki demonów dostały mu się jakoś do organizmu. Możliwe też, że dotarło do niego, że stracił całą drużynę. Może nie całą - Ragdall w końcu na pewien sposób żył. Ale co to za życie. Nie rozmawiał nigdy ze starszym strażnikiem o jego życiu, nie wiedział, czy nie będzie musiał wytłumaczyć jego rodzinie co musiał z nim zrobić. Tak, bo to ja to z nim zrobiłem...

Zbliżając się do fortu, krasnolud powiedział Ragdallowi, aby ten póki co nie wyjawiał nikomu swojej prawdziwej tożsamości, ani by nie opowiadał o wyprawie. Nie wiedział, jak strażnicy to przyjmą i miał nadzieję, że jego tłumaczenia wystarczą. Nie wiedział też, czy golem go posłucha - czy będzie lojalny wobec Surany i Straży, czy może wobec niego i boskiego młota.

Gdy dochodzili do fortu, w kapłanie odżyły wspomnienia. To tu już ponad rok temu spotkał Hunmara, medyka z Orlej Straży, który zaopiekował się nim na samym początku jego pobytu tutaj. Ciekawe, może wrócił? Sol nie chciał myśleć o tym, że to przez niego krasnolud zdecydował się na opuszczenie zamku, musiał zrobić to co zrobił - Turonion mu to nakazał.

Dalsze wspomnienia przerwała mu Surana, która wybiegła im naprzeciwko z fortu. Strażnicy musieli jej powiedzieć o krasnoludzie niesionym przez kamiennego wielkoluda. Kapłan zastanawiał się, który z nich zainteresował ją bardziej. Po chwili stwierdził, że niewiele się zmieniła odkąd jej nie widział, a jedyna zmiana jaką zauważył na pierwszy rzut oka to to, że nie miała przy sobie swego kostura. Na pewno nie zmienił się jej ton głosu: szybki, władczy, nieznoszący sprzeciwu i żądający prostych odpowiedzi. Lecz odpowiedzi, które niósł ze sobą Sol Myhr nie były proste. Plan na rozmowę był więc nieco inny.

- Pani admirał - rzekł sługa Turoniona zeskakując z golema i kłaniając się nisko. Następnie odezwał się spokojnym tonem - Historia, którą mam do przekazania na pewno zajmie nam chwilę, więc jeśli pozwolisz, chodźmy do komnaty. Zbierz swoich kapitanów, zdam wam pełny raport z wyprawy do Gautlandii i poniosę pełną odpowiedzialność za moją niekompetencję w stosunku do oddziału, który mi przydzieliłaś - ze smutkiem kiwnął głową w stronę stojącego obok Ragdalla. Następnie dodał z nutką wesołości w głosie:

- Jeśli to nie będzie problem, chciałbym, aby spotkanie odbyło się w jakiejś izbie na poziomie gruntu, bez piwnicy, inaczej posadzka mogłaby nie wytrzymać naszego ciężaru. I proszę, wstrzymaj na chwilę pytania, daj się nam nacieszyć spokojem, słońcem i naturą bez demonów zamieszkujących Gautlandię - ostatnie słowa, kapłan wymówił zakładając ręce za głowę, zamykając oczy i uśmiechając się. Następnie ruszył powoli w stronę bramy....
Spoiler:

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

50
Na naznaczonej wieloma bliznami twarzy admirał Suranny nie gościła żadna emocja. Jej elfiej buzi nie mąciła żadna myśl. Tak jakby stała się równie martwa co przydrożny kamień. Nawet jej wielkie i pełne zieleni oczy nie zdradziły choćby urywku przemyśleń, które niewątpliwie kłębiły się w głowie po słowach kapłana. Bo to Sol Mhyr stał się teraz jej zmartwieniem.

Niespodziewanie skłoniła głowę na znak porozumienia, jakoby to ona była rekrutem i właśnie przyjmowała rozkaz niższego rangą kapłana Turoniona. Bez zbędnych słów ruszyła nerwowym krokiem u boku krasnoluda, co chwila spoglądając przez lewe ramię, gdzie powoli toczył się golem. Nie dawała po sobie niczego poznać, lecz niewątpliwie była roztrzęsiona - tego Sol Mhyr mógł być pewien.

Za bramą nie powitał go wiwat ani ciepły uśmiech, jak muskające strudzoną twarz na nieboskłonie słońce. Ci, którzy odważyli się wyłonić na zewnątrz w milczeniu przyglądali się dumnie kroczącemu krasnoludowi i jego nowemu towarzyszowi. Z kołyszącym przy pasie złotym młotem i migoczącą na plecach różdżką Aranel, w eskorcie kamiennego golema, wyglądał niczym król pod górą z legend i opowieści. Iza, którą ospałym gestem wskazała Suranna, zdawała się wciąż trącić tą samą starocią. W środku nic się nie zmieniło. Zgaszona w pośpiechu świeca o wilgotnym knocie, otwarta na biurku księga o zażółconych karteluszach. Niedokładnie posłane łoże. Tylko - zdawało się - przybyło - o zgrozo - pajęczyn. Jednak te należały do zwykłych pająków, nie splątanych klątwą potworów jak w Gautlandii. W południe do kwatery zapukał znajomy gość. Młody chłopiec, który odkąd Mhyr sięgał pamięcią dostarczał mu posiłki, dziś również zjawił się z ciepłą strawą. On podobnie jak reszta nie zmienił się, może poza niewyraźnym wąsikiem pod nosem. W pełni milczenia odłożył tacę z potrawką z królika i napitą z ziemniaków. Tak minęły kolejne godziny.

Puk, puk - do obrzydzenia odwzorowany stukot jak sprzed posiłku przerwał moment prywatności. Krasnolud dobrze wiedział, że oto nadeszła chwila, gdy wzywają go największe głowy tej jakże ważnej dla północy organizacji.
*** Droga do miejsca spotkania była dość prosta. Przeszli przez dziedziniec, by pod osłoną murów skręcić w prawo, przemaszerować kamienną uliczką wzdłuż ściany i już byli na miejscu. Jeśli dobrze pamiętaj, chłopiec ,który teraz przyjął rolę odprowadzającego, przyprowadził ich pod wrota zbrojowni. To miejsce, jako jedno z niewielu za murem, posiadało wielkie dwuczęściowe drzwi z dębu, gdzie mógłby zmieścić się golem. Młodzieniec przyprowadził oboje w wybrane miejsce, a potem zniknął bez śladu, zupełnie jakby wyparował. Od drewnianych wrót biło ciepłem - już czekali.

Po uchyleniu drzwi i pokonaniu progu, dostrzegł uprzątniętą zbrojownię, gdzie ów czas więcej było krzeseł czy pochodni niżeli stojaków z pancerzami. W głębi rozstawiono duży stół o nierównych końcach. Mienił się brązem z lekką rudawą nutą orzecha. Ustawiony równolegle do ścian izby o podstawie długiego prostokąta, od tyłu zajęty był przez najważniejszą osobistość Orlej Twierdzy. Kapitan Valencius Anderfel - stał oparty jedną dłonią o stół z głową skierowaną wprost na znajdującą się nieopodal centrum Surannę. Valencius opisywany był jako charyzmatyczny, ambitny i wyjątkowo wytrwały w swoich dążeniach. Przy tym sprawiedliwy acz wymagający względem swoich podwładnych. Kapitan Orlej Straży doskonale sprawdzał się na swoim stanowisku, chociaż za murami mówi się o tym, że inni kandydaci na stanowisko mogliby poprawić status fortu w górach. Jest jedną z trójki osób, które określa się jako Trzy Orły. Pozostała dwójka stała w sali po jego prawicy oraz lewicy. Pierwszy z nich - Aleksander L'Ernir. Wszyscy wołają na niego Szepczący L'Ernir i jest to bardzo trafny przydomek. Mężczyzna jest bowiem oazą spokoju i dyscypliny. Niespotykanym jest zobaczenie go rozzłoszczonego. W walce również zachowuje niebywały spokój i opanowanie. Jest jak ściana, o którą rozbijają się wrogowie. Jako wojownik walczy za pomocą miecza i tarczy, chociaż często można go spotkać także z łukiem. W wielu przypadkach pełni rolę mediatora za murem. Dostał także pozwolenie na rekrutowanie nowych członków do Orlej Straży, dlatego bezpośrednio przed nim odpowiada rekrutująca nowych Suranna.

Z lewej strony z przeplecionymi w wstęgę na piersi rękoma stał Aldern Martelo. Waleczny i nieco uszczypliwy. Zawsze gotów do boju, dlatego w dłoni dzierży młot, z którym prawie się nie rozstaje. Jego rude brwi to nie przypadek, bo mężczyzna potrafi być naprawdę wredny i nieprzyjemny dla tych, którzy mu podpadną. Dla tych bywa również gburowaty, cyniczny czy chamski. Nosi ciężkie zbroje i najczęściej można go spotkać z młotem oraz solidną tarczą. Nie wie co to strach i do walki zawsze staje w pierwszym rzędzie. Czasem daje się ponieść emocjom i tylko Valencius jest w stanie przywrócić go do porządku.

W będącej miejscem zebrania zbrojowni byli także inni, lecz tych Mhyr nie rozpoznawał. Część zajmowała krzesła po bokach stołu, inni podpierali ściany lub skrywali się w półmroku. Czuł ich przenikliwe spojrzenia. Wszystkie jak jeden kierowały się na kroczącego przed siebie kapłana oraz towarzyszącego mu golema. Nareszcie zatrzymał się po przeciwnej stronie stołu, by oświetlony pochodniami zmierzyć się ze wszystkimi dookoła a także tymi z naprzeciwka - Trójka Orłów. Gdzieś w połowie między Valenciusem a Mhyrem z pochyloną głową stacjonowała Suranna.

- Oto Sol Mhyr, dowódca wyprawy do góry Gautlandii - przedstawiła nadchodzącego krasnoluda.

Wszyscy niecierpliwie wyczekiwali przemowy kapłana.

Halloween
Spoiler:
Spoiler:

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

51
Sol Myhr wiedział, że przed nim bardzo ważna rozmowa. Udało mu się opóźnić ją nieco, co pozwoliło na choć częściowe ułożenie sobie przemówienia, lecz i tak nie był z niego zadowolony. Pozapamiętywał więc najważniejsze fragmenty i zwroty, które nad wyraz pasowały do tonu jego wypowiedzi i razem z Ragdallem ruszyli za młodzikiem który po nich przybył.

Gdy dotarli na miejsce, krasnolud nie spodziewał się aż tylu ludzi. A na pewno nie spodziewał się Trzech Orłów, najważniejszych ludzi w tej twierdzy. Podczas swego niedługiego pobytu tutaj przed wyprawą, widział ich przelotnie kilka razy, ale z żadnym z nich nie zamienił nawet słowa, najwyższą stopniem rozmówczynią była Suranna. Godzinę temu kapłan Turoniona zastanawiał sie, czy choć jeden z nich zaszczyci go obecnością na przemówieniu a tu cała trójka! Stali na końcu stołu, tak jak ich opisywali - wyniośli i pełni należnej im chwały. Gdy w końcu na sali zaległa cisza pani admirał przedstawiła Sola, ten nie miał już jak odwlekać nieuniknionego i zaczął swoją wypowiedź.

- Witam wszystkich szanownych członków Orlej Straży, którzy zgromadzili się tu dzisiaj aby mnie wysłuchać. Na wstępie mam prośbę, aby pozowolono mi powiedzieć to, co mam do przekazania, później będę wyjaśniał wszystkie nieścisłości. Jak przedstawiła mnie admirał Suranna, mam na imię Sol Myhr, jestem kapłanem Turoniona, a pierwszy raz do twierdzy przybyłem ponad rok temu. Możecie mi nie uwierzyć, ale zaprowadziły mnie tu wizje zesłane przez boga, któremu służę. Nie będę wam ich teraz opowiadał, bo nie o nich przyszliście usłyszeć. Przyszliście usłyszeć o Gautlandii - przed następnymi słowami, kapłan musiał wziąć porządny oddech.

- Mniej więcej rok temu, obecna tu admirał Suranna postanowiła, że zastąpię Hunmara w wyprawie do kaplicy Kiriego. Miałem mieć w niej rolę zarówno medyka, przewodnika, jaki i dowódcy tego przedsięwzięcia. Zadanie brzmiało prosto: przepędzić demony z kopalni. Dostałem raporty ocalałych z poprzedniej wyprawy, dostalem mapy i wszelkie informacje o wrogu. Wybrałem sobie wspaniałą, wyszkoloną drużynę: Aranel Białą, Riwan Kamienne Serce, Galadora Srebrną Rękę, Zygfrydę Mężną i Ragdalla, ongiś dowódcę straży miejskiej. Mimo strasznych tarantalli które na nas czekały, ruszyliśmy w kierunku Gautlandii pełni nadziei na szybkie zwycięstwo - kolejny głęboki wdech zwiastował gorszą część opowieści.

- Wroga spotkaliśmy po kilku dniach w kopalniach. Jeden wielki pająk zaatakował od przodu, podczas gdy drugi podszedł całą grupę od tyłu. Tu straciłem pierwszego człowieka. Aranel oddała swoje życie, dała się pożreć żywcem abyśmy nie musieli walczyć z dwoma demonami naraz... - w tym momencie Sol Myhr położył na blacie stołu kostur czarodziejki - Należał do niej, myślę że stosownym będzie oddać go jej bliskim. Ruszyliśmy dalej, po czasie gonieni przez całą chmarę pająków. Wbiegliśmy do przepastnej komnaty, a Riwan na mój rozkaz strzeliła w zad jednego z wbiegających demonów. Płyn, który się tam znajdował był łatwopalny, cały korytarz się zawalił. O to właśnie mi chodziło, zyskaliśmy chwilę spokoju, jednak przejście dalej blokowały magiczne wrota. Tarantalle powoli, lecz systematycznie zaczęły się przedzierać do naszej komnaty gdy drzwi zaczęły się powoli uchylać. Riwan wraz z Galadorem postanowili oddać swoje życia abyśmy mogli przejść... Zajęli bestie wystarczająco długo... Stawali mężnie, lecz demonow było zbyt wiele. Postanowiłem zamknąć wrota za naszą pozostałą trójką aby ich poświęcenie nie poszło na marne. Tak, zostawiłem ich na śmierć... - kapłan Turoniona musial w tym momencie przetrzeć sobie wilgotne oczy.

- Pomieszczenie za wrotami okazało się prowadzic do samej kaplicy Kiriego, celu naszej wyprawy. Na samym jej środku, na postumencie leżał boski młot - Schöpfer - wtedy krasnolud położył owe narzędzie obok laski Aranel. Błyszczało częściowo blaskiem odbijanym od pochodni a częściowo swoim własnym - Kiedy je zabierałem, Ragdalla i Zygfrydę zaatakował cienisty demon. Zranił ją tak, że została sparaliżowana od pasa w dół, strażnik jednak zdołał go pokonać. Gdy byliśmy tam, spłynęła na mnie kolejna wizja, swego rodzaju instrukcja, jak używać cudownego młota. Jego mocą jest bowiem przeniesienie duszy użytkownika do nowego ciała. Używając go sprawiłem, że Zygfryda stała się żywym posągiem. Na prośbę Ragdalla, na nim też przeprowadziłem rytuał - Sol położył rękę na stojacym obok niego, milczącym gigancie - Z dwoma golemami byliśmy w stanie wydostać się z przeklętej góry, jednak Kiri miał inne plany. Otworzył nowe przejście w kopalni, wprost przed nami, które zaprowadziło nas do komnaty z wielkim demonem, prawdopodobnie rodzicielką tarantalli. Udało nam się rozbić łeb demona, lecz potem sufit zaczął się walić, przez co musieliśmy uciekać. W końcu i Zygfryda poświęciła swoje życie dla mnie - złapała strop tuż nad nami, dzięki czemu wraz z Ragdalem zdołaliśmy przebiec. Potem straciłem przytomność na kilka dni. Taka jest historia drugiej wyprawy do Gautlandii, jedni powiedzą że chwalebna, inni że źle dowodzona. Zgodzę się z oboma, na pewno każdy z was poprowadziłby tą przeprawę lepiej ode mnie. Ale poległym należy się chwała, bez nich by się to nie udało - kapłan usiadł ciężko na krześle za nim - Nie udałoby się wyplenić demonów z Gautlandii...
Spoiler:

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

52
Nie docenili go. Sam był sobie winien. Zamiast rozpocząć od tematu wiary, która za murami fortu była mówiąc bez ogródek marginalna, mógł przejść do krwawych potyczek. Tych, w których lubowali się członkowie Orlej Straży. Calusieńki ów kompleks błędnego rycerstwa, personelu i służby zamieszkującej fort, nastawiony był na walkę. Walkę z demonami.

Nie zrobił tego, z pośpiechu i z przyzwyczajenia rozpoczął od najważniejszej w jego żywocie sfery. Duchowieństwa. A mógł się domyślić, że oni w nic nie wierzą poza swym ostrzem czy strzałą.

Przemawiał dalej. Mówił od słowa do słowa, gestykulując czasami. Miał na sobie krótkie futerko z rysia, błękitną narzutę, czarną spodnie do jazdy na baranie i grube buty. Wszyscy podnieśli się, wyczuwając emanującą z Schopera energię, gdy tylko kapłan Mhyr położył go na stole. Skryci w cieniu wyłaniali się po kolei, spoglądając przez ramiona tych w pełnym świetle. Wtedy po raz pierwszy ich poruszył. Zaciekawił.

Drugim razem zyskał uznanie opowiadając o walce z matką lęgu tarantalli. O heroicznej śmierci Zygfrydy. O tym, że bez poświęcenia wszystkich demony nie zostałyby przepędzone, a wschodnie kresy Karelin miałyby kolejnego wroga. Tym razem na zachodzie. Zażegnano zagrożenie. Właściwie kapłan Turoniona wraz z eskapadą zapewnił Orlej Straży przetrwanie. Czy zgromadzeni byli tego świadomi? Lada chwila miał się tego dowiedzieć, wszakże powściągnął język.

Wzdłuż stołu szedł Aleksander L'Ernir. Z narzuconym na plecach okryciem z niedźwiedzia kroczył powoli w kierunku krasnoluda. Raptem zatrzymał się obok na wysokości rzuconego na blat artefaktu Kiriego. Wyciągnął palec wskazujący, kierując go na Schopera.

- Chcesz powiedzieć, że ten młot potrafi zmieniać ludzi w golemy? - spytał z niedowierzaniem w oczach.

- Tak - rozbrzmiał metaliczny głos. - Kapłan Mhyr posiadł zdolność przeniesienia ludzkiej duszy do wykutego pancerza - tłumaczył powolnym i nieco dennym tonem Radgall.

- To mówi! - odsunął się Aleksander. - Jesteś istotą myślącą?

- Jestem tą samą osobą, co za życia. Po przemianie nie odczuwam zaś bólu. Nic nie czuję, nawet emocji.

- Fascynujące - dokończył L'Ernir, a kolejno powrócił na tyły, uzupełniając trójkę orłów.

- Mmm - mruknął Martelo. - Z tą bronią możemy przepędzić demony z północy!

Te słowa wywołały nie lada poruszenie pośród zgromadzonych. Jednym oczy świeciły się, innym zaś napełniały jakby łzami. Pochopna, aczkolwiek trafna uwaga Alderna Martelo, idealnie oddała jego temperament. Był małostkowy, lekkomyślny i skory do walki. Każdej, lecz wojnie przeciwko demonom oddałby wszystko - choćby własne serce. Nerwowo zacisnął pięść na swoim młotku bojowym. Z dumą spoglądał w kierunku Sol Mhyra. Kapłan wiedział, że nie obwinia go za wydarzenia w kopalni, że dokonał trudnych wyborów, jakie pozwoliły zakończyć misję powodzeniem. A taki był cel wyprawy, nie inny.

- Za jaką cenę? - spytał syczącym głosem Aleksander.

- Za cenę chwały i wolności. Uwolnienia ludzi od tych potworów - odparł natychmiast Aldern.

- Co potem przyjacielu? Jaki los czeka tych zestalonych nieszczęśników po wszystkim?

- Po wszystkim? - prychnął Martelo. - Sądzisz, że oddziałem golemów najedziesz Morlis i kolejnego dnia wrócisz do domu? Te walki będą trwać latami i w końcu możemy wygrać tę wojnę. Wielu polegnie, a ci, którzy przetrwają zaznają wiecznej chwały.

- To są ludzie, nie... - próbował odpowiedzieć Aleksander.

- Wszystko ma swoją cenę - przerwał kapitan Orlej Straży - Valencius Anderfel. - Dziękujemy ci za twoje zasługi, Sol Mhyrze. Dowiodłeś swego oddania. W trwodze nie ugiąłeś się przed oprawcą i wykonałeś powierzone ci zadanie. Dopilnujemy aby wszyscy w forcie i za jego murami poznali twoje imię - bohaterze spod Gautlandii.

Burzliwym nastrojom nie było końca. Chociaż głos zabrał najważniejszy przedstawiciel ostatniej tarczy północy przed demonami, Aleksander i Martelo tylko czekali, ażeby ponownie rozpętać słowną szarpaninę. Pozostali zgromadzeni szeptali między sobą. Pojedyncze słówka uchodziły w eter. Jeśli ktoś chciał jeszcze coś powiedzieć to był na to odpowiedni czas.

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

53
Sol Myhr wsłuchiwał się w dyskusję pomiędzy dowódcami Orlej Straży z mieszanką strachu i dumy zarazem. Kiedy sam Valencius przemówił bezpośrednio do krasnoluda, ten stwierdził że ma jedyną okazję aby jego głos był jeszcze usłyszany zanim znów zaczną się przekrzykiwania żołnierzy.

- Kapitanie Anderfel, wykonując tą misję nie zabiegałem o chwałę ani o względy. Na pewno nie dla siebie. Jeśli już macie kogoś chwalić, proszę, niech to będzie Turonion i jego bezimienny kapłan - tymi słowami na pewno nie zjednał sobie słuchaczy. Już wcześniej widział, że nie lubią wplątywać bogów w ziemskie sprawy, lecz tak nakazało mu sumienie - I trzeba dodać, że kapłan ten niczego by tak naprawdę nie dokonał, gdyby nie miał swojej drużyny. I to ich imiona można chwalić. Imiona strażników Orlej Straży, którzy znali wszyscy z zamku: Aranel Białą, Riwan Kamienne Serce, Galadora Srebrną Rękę, Zygfrydę Mężną i Ragdalla - po raz kolejny tego wieczora wymienił imiona przyjaciół w kolejności, w której bogowie wzięli ich do siebie. Ragdall jeszcze stąpa po tym świecie, lecz jakież to życie...

- Mówiłeś kapitanie, że wszystko ma swoją cenę - Myhr rozpoczął znowu po chwili westchnienia - Tak i przemiana kogoś w golema, wiele mnie kosztuje. W obu przypadkach, zarówno przy Riwan jak i przy Ragdallu, czułem jakbym ich zabijał. Powiem więcej, wiem że tylko przenosiłem ich dusze do innego ciała, lecz poprzednie naczynie faktycznie trzeba było zabić. Przyrzekłem ratować życie, nie je odbierać, dlatego nie proście mnie o wielką armię. Godzę się na to tylko dlatego, że demony również zabijają, a po przemianie w golema możliwa jest równowaga w walce. Nie przemienię jednak każdego, kto do mnie po to przyjdzie, o tym szanowni państwo możecie zapomnieć. Po cóż walczyć z demonami o lepszy świat, jeśli będą po nim chodzić potem jedynie golemy? - krasnolud kiwnął z uznaniem głową w kierunku L'Ernira, gdyż to jego sparafrazowany na szybko argument.

- Pomyślcie również o tym, co się stanie, jeśli tak wielką moc dam niewłaściwemu człowiekowi. Gdy kamienny gigant zaatakuje was od środka, w najmniej spodziewanym momencie. Proszę, weźcie me słowa pod uwagę mimo iż jestem jedynie prostym kapłanem - Sol westchnął, bo wiedział, że nie będzie miał już zbyt wielkiego wpływu na decyzję Trzech Orłów. Na koniec dodał jeszcze - I pamiętajcie proszę, mój bóg, Turonion, jest panem sprawiedliwym, a sprawiedliwości zawsze stanie się zadość...

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

54
Valencius Anderfel zdawał się smutny i przybity. Jego i wielu innych zebranych tutaj nadzieje, pokładane w artefakcie z Gautlandii poczęły trzaskać, jak zmrożone jezioro, po którym wędrowcy pragną przejść, żeby nadrobić dnia. Płynęły sprzeczne sygnały ze stron obu członków najwyższej trójcy za murami. Jeden był pochopny i roztropny, drugi aż nadto ostrożny i przewrażliwiony. I tu poszukiwano złotego środka, gdzieś pomiędzy duchem walki a chłodną analizą.

Niewątpliwie opinia samego Mhyra wpłynęła na obraz armii golemów, którą tak bardzo liczni już wykreowali pod mniej lub bardziej porośniętą czachą. Kapitan musiał ów czas bardzo uważać, pilnie się strzec, by nie podpaść, by nie palnąć jakiegoś głupstwa w rozmowie z kapłanem, doradcami i całym zebranym gronem ważniejszych i mniej ważnych osobistości Orlej twierdzy. Bez zbędnych słów, bez dania racji żadnej ze stron i bez wytłumaczenia, dowódca podziękował zebranym. Nakazano upamiętnić bohaterów spod góry Gautlandii, którzy oddali swe życie za uwolnienie maluczkich z rąk piekielnego plugastwa. Kolegium rozwiązało się. Wszyscy opuścili izbę mniej lub bardziej wyciszeni, konsternując problem zdolnego zakląć w kamienny pancerz duszę ludzką artefaktu Kiriego.

***

Kilka dni później, Mhyr znajdował się w małej kapliczce, którą swego czasu przyznano innemu krasnoludowi. Była to bardziej podłużna niżeli szeroka konstrukcja z wielkich bloków z mlecznego kamienia. Prowadziły tu jedne drzwi, drewniane i szerokie, dość zniszczone na początku konstruktu. Przed nimi wzniesienie za pięcioma schodkami, a dookoła nich niska kamienna balustrada wsparta przez dwa tęgie wsporniki podtrzymujące wystający nad pustą przestrzenią dach. We wnętrzu znajdował się jeden kamienny ołtarz na końcu, na który spadało światło z wielkiego witrażu po przeciwnej stronie do wejścia. Pod ścianami rozłożono kilka może kilkanaście krzeseł. Ot co, stara zaniedbana i pokryta pajęczynami kaplica w rękach wyznawcy Turoniona, któremu została poświęcona. Sol Mhyr miał zająć się nią i doprowadzić do stanu porządku. W ten sposób Valencius zapragnął odwdzięczyć się Panu Lodu za dar, który otrzymali..

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

55
Kaplica Sulona miała zmienić boga na Turoniona - takie było nieoficjalne polecenie od Valenciusa Anderfela. Lecz to by było świętokradztwo, a na to Sol Myhr zgodzić się nie mógł. Postanowił więc, że bogowie będą w niej zbierać wyznawców wspólnie. Wszystkie rośliny, jakie Hunmar zasadził w kaplicy dawno już umarły, bowiem bez jakiegokolwiek kapłana kaplica stała pusta. Krasnolud musiał więc mozolnie wynosić wszystkie zwiędłe krzewy, byliny i małe drzewka, zostawiając tylko drzewko z centrum pomieszczenia - to postanowił przesadzić pod lewą ścianę. Poprosił miejscowego grawera, aby na tej ścianie wyrył jeszcze wielkie drzewo aby nikt nie miał wątpliwości o sile pana natury.
Spoiler:
Prawa strona kaplicy miała być poświęcona Turonionowi, bogu sprawiedliwości i lodu. Ten sam grawer dostał kolejne zlecenie, gdyż i druga ściana musiała zostać przyozdobiona na cześć odpowiedniego boga - tym razem kapłan zażyczył sobie wiszącą na niebie wagę. Podobny instrument, tylko stojący, postawił na postumencie z przodu sali, a na jego szalkach położył bryłki lodu które codziennie uzupełniał. Myhr zauważył to dopiero później, ale światło słoneczne wpadające przez świetliki Hunmara oświetlało jedynie przód sali, co dodatkowo dawało wrażenie równowagi.
Spoiler:
W końcu przód sali - nim Sol zajął się osobiście. W miejsce, gdzie niedawno stało drzewko, pojawił się wielki kamień, w którym kapłan zaczął kuć wgłębienia udające kamienie. Doniósł też kilka mniejszych na których położył pustą księgę - miała ona stanowić symbol, że sami jesteśmy kowalami własnego losu. Nad księgą ustawił własnoręcznie wykuty (w końcu był krasnoludem!) kamienny młot. Nie był wprawdzie nawet podobny do Schöpfera, ale miał tylko pasować do woluminu poniżej i chwalić Kiriego, boga kopalń.
Spoiler:
***** Dni zleciały krasnoludowi bardzo szybko gdy uwijał się z kaplicą. Nie wiedział ile jeszcze zabawi w Twierdzy, ani czy po jego odejściu kaplica znowu nie popadnie w ruinę, lecz nie mógł nie wykonać kapitańskiego polecenia tak miłego jego sercu. Pomagał mu Ragdall, który poza kaplicą nie był zbyt lubiany. Z kamienną twarzą znosił wszystkie spojrzenia skierowane w jego stronę - jedne wystraszone, inne nienawidzące. Tylko kilku ludzi patrzyło na niego z podziwem, wśród nich Aldern Martelo, który, jak wydawało się krasnoludowi, nie porzucił swoich planów armii golemów odbijającej północ.

Gdy kaplica w końcu została ukończona, z zewnątrz dalej przypominała zwykłą chatkę. Jej drzwi były szeroko otwarte, a Sol, jak inny krasnolud przed nim, zaczął odprawiać w niej nabożeństwa. Nie były one długie aby nie zrazić żołnierzy, nie wiedział też dokładnie jak wyglądają msze Sulonitów. Raptem raz słuchał Hunmara, były to więc bardziej podziękowania za dary natury i prośby o sprawiedliwy osąd i mądrość dla dowódców.

Taaaak, dowódcy... Nie byli zgodni wtedy, i pewnie skoro dalej tu siedzę to w dalszym ciągu nie są. - Od momentu zebrania jakiego zażądał kapłan minęło już wiele czasu, a konkretnej decyzji dalej nie było. Sol Myhr myślał o młocie każdego dnia, za każdym razem od początku biorąc wszystkie za i przeciw obu stron, lecz dalej swej decyzji nie zmienił.

Pewnego dnia poprosił Surannę o spotkanie w kaplicy. Ufał jej, mimo iż nie miał tak na prawdę powodu. Wierzył, że była ona w stanie wpłynąć na dowódców z którymi on porozmawiać jak równy z równym nie mógł. Chciał dowiedzieć się, co ona sądzi o młocie Kiriego, być może nawet plotki odnośnie decyzji Trójki Orłow.

- Pani admirał - zaczął cicho krasnolud, gdy siedli razem w ławie kaplicy - długo myślałem nad mocą Schöpfera, jest on potężny ale straszny jednocześnie. Wiecie już co potrafi, wierzę więc, że i ty masz względem niego jakieś przemyślenia. Co ty byś zrobiła na moim miejscu wtedy, przed Orłami? A może nie zdecydowałabyś się na zebranie ich, gdybym cię o to nie poprosił? - kapłan spodziewał się, że Suranna będzie zaskoczona pytaniem, miał tylko nadzieję, że nie rozpęta nim burzy...

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

56
Nigdy dotąd Orli fort nie zgromadził tylu ludzi, co tej zimy. Ludzie, elfowie i krasnoludy przybywali zewsząd. Werbowani przez członków Orlej Straży, wedle woli wielkiego dowódcy, zapełniali szeregi i tak rozbitej przez demony formacji. Ostatniej z linii obrony północy przed kreaturami z Morlis.

Kobiety wyszywały błękitnego orła na pelerynach oraz futrach. Karmiły trzodę, piekły chleby. Co bardziej cherlawi z mężów zajmowali rolę, bicie koni czy wszelkie prace w kuźni oraz na murach, gdzie z każdym dniem majstrowano nowe umocnienie. Część z tych ludzi wolne popołudnia spędzała w kaplicy lodowego kapłana. Byli to prości ludzie - bo tacy tu zazwyczaj zaglądali - lecz dzięki ich głębokiej wierze i pracy na rzecz domu modlitwy, kwitnął w oczach. Posadzka lśniła, ze ścian zniknęły kłęby pajęczyn. Świeże górskie kwiaty zapełniły wazony na pustych dotąd miejscach. Przybytek wiernych małymi kroczkami przypominał najprawdziwszą z przydrożnych kaplic w drodze do Turonu.

Poza prostymi pracownikami, Sol Mhyr spostrzegł za murami więcej najemników. Ich postawa mogła rodzić mieszane uczucia, toteż nie winno się oceniać książki po okładce. Jak dotąd nie sprawili żadnego kłopotu, przynajmniej o takowym Mhyrowi nie było wiadomo. Być może, jak niegdyś kapłan Turoniona, potrzebowali czasu, coby zaaklimatyzować się w tym trudnym do życia kolektywie, gdzie każdy odgrywa swoją indywidualną rolę na rzecz fortu i całej Orlej straży.

Wieści o broni, zdolnej powołać armię golemów, które przepędzą demony z Morlis, rozeszły się szybko. Za ich sprawą coraz świeżsi witali za murem. Ciekawość lub wola przysłużenia się ziemi. Nie znał intencji, ale świadom był, że są tu przez niego.

***

Kolejnego pracowitego dnia, kilkanaście nocy po powrocie z Gautlandii, kapłan wezwał admirał Suranę. Jak za dawnych czasów, przyszło im dysputować o przyszłości nie tylko Orlej straży, ale być może całej północy. Ufał jej, bo nigdy go nie zawiodła. Była elfką niewątpliwie oddaną sprawię. Kobietą, która poświęciła siebie oraz swe nadprzyrodzone talenty większemu dobru. Kaplan nie znał jej historii, jak zapewne wielu za murem, lecz z czystym sercem mógł zaufać zielonookiej magiczce.

- Nie ma prostej ścieżki - odparła szczupła i niewysoka elfka o długich spiczastych uszach.

- Zadaniem Orlej straży jest chronić ludzi przed wszelkim plugastwem z wieży. Wielu z nas zna cenę, jaką niesie ze sobą wykorzystanie mocy Schöpfera, jednak - kontynuowała podpierając brodę - ślubowaliśmy. Ślubowaliśmy zniszczyć to zagrożenie. I chodź rozumiem twe pobudki, bowiem ogromna siła wiąże się z ogromnym niebezpieczeństwem, Orły dają nam wolną rękę... A to jest nasza szansa. Po co twój bóg postawiłby cię na naszej drodze, jeśli nie w celu zażegnania zagrożenia z Morlis?
Spoiler:

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

57
- Czekałem na takie słowa, pani admirał - rzekł Sol Myhr lekko się uśmiechając - To, że wspomniałaś o Turonionie upewniło mnie, że to nie tylko mój chory wymysł ale faktycznie Jego plan na przywrócenie sprawiedliwości. Wiesz, nie byłem co do tego pewien, miałem wątpliwości. Z jednej strony nie chciałem "zabijać", z drugiej jednak, nie jest to na prawdę zabójstwo, tylko przeniesienie jaźni do innego ciała.

- Zanim jednak zaczniemy, miałbym do ciebie prośbę Suranno. Chciałbym abyś przesiała tych, którzy napłynęli do Fortu. Oddzieliła prawych od dwulicowych, pokornych od złośliwycha w końcu cnotliwych od chciwych. Wiem, że nikt nie jest czarno biały, ale wiem też że znasz się na ludziach. W końcu to ty rekrutowałaś wszystkich tutaj do Orlej Straży. Mam nadzieję, że zwykli najemnicy nie uciekną z pola kiedy będą stali ramię w ramię z Równymi - bo tak chciałbym nazwać ten oddział.

- Chciałbym, abyś nie zapominała też o tych w szpitalach. To oni udowodnili, że będą walczyć za naszą sprawę bez względu na koszt, więc i oni będą godni aby doznać przemienienia. Tak było z Zygfrydą, Pierwszą, i tak właśnie myślałem że będę działał - przemieniał tylko kaleki dając im możliwość wrócenia do dawnego życia. To jednak byłoby za mało, dlatego potrzebuję twojego wyczucia ludzi.

- Jeśli Orły dały nam wolną rękę, od jutra chciałbym zacząć przemiany
- kapłan wyrzucił z siebie te słowa po czym doznał wyraźnej ulgi - Proszę, przyjdź jutro w południe z dziesięcioma wybranymi do kaplicy. Stamtąd przejdziemy przez Fort poza jego mury, do dużego namiotu który postaram się sobie zorganizować. Nie zabraknie w nim surowca na kolejne golemy, gdyż nawet cudowny młot nie wyczarowuje ich znikąd. Całość powinna zająć mi kilka godzin, a resztę dnia Równi będą mieli na przyzwyczajenie się do nowych ciał.

Krasnolud po całej tej rozmowie, a właściwie monologu z instrukcjami i zapewnieniami poczuł się nagle staro. Dumny z siebie i bez ciężaru, który leżał na nim od jakiegoś czasu, ale jednak staro. Nie miał nigdy dzieci, ale przyszło mu do głowy że niedługo będzie je miał. Całe mnóstwo wielkich, kamiennych dzieci, które będzie musiał poprowadzić przez ich nowe życie...

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

58
Suranna kiwnęła potakująco głową, zamaszyście obróciła się na pięcie i pognała wgłąb Orlego Fortu.

***

Kolejnego dnia pogoda okazała się łaskawa, jakby sama ziemia pragnęła, aby walczyli z plagą z Morlis. Słońce na nieboskłonie przyjemnie muskało zmrożoną górskim powietrzem twarz. Wiatr był spokojny, na tyle, że nie podnosił tumanów śniegu, które zawsze prezentowały się iście magicznie. Podniesione kłęby drobnych płatków, tańczące nad ziemią, a dookoła nich dzieci. Tę atrakcję młodzieniaszków za murem Mhyr poznał dopiero tutaj.

Chybkim krokiem dotarł do kaplicy, gdzie powinna czekać na niego Suranna z wybranymi. Pokonał wrota, a w środku, będąc zupełnie sam, mógł oddać się modlitwie. Gorliwie wzywał swego pana, prosząc o mądrość i łaskę. Dziękował sprawiedliwemu za zostanie jego narzędziem sprawiedliwości. Tarczą, która ochroni świat żywych przed plugawym wynaturzeniem chaosu. Rozwarł wtem ciężkie jak ołów powieki, lecz nie spostrzegł już kamiennego ołtarza. Spostrzegł lejącą się wodę. Zeszkloną, połyskliwą i zdawałoby się lekką niczym płatki dmuchawca. Drobny wężyk sunął się po skale, kreśląc w tafli regularne oczka. I tak znad tej tafli spogląda na niego wielkimi jak u rusałki oczyma. Prześwitujące na wskroś chłodne, szaroniebieskie spojrzenie Orsuli.
Podnosi głowę tak jakby pogrążona w głębokim letargu surykatka. Sol Mhyr wie, że obserwuje właśnie go. Ze swej kryształowej komnaty we wnętrzu góry, gdzieś na szczycie Irios.

- Kapłanie! - rozbrzmiała echem Orsula.

- Powierzono tobie wielki dar. Za twe łaski. Za twą wstrzemięźliwość. Za twe bohaterskie czyny. Każdy dar obrócić może się w przekleństwo. Pamiętaj! - zawołała głośno. - Kiedy jednostka zdobywa wielką moc pojawia się kwestia użycia lub nadużycia tejże mocy. Czy posłuży czynieniu dobra? Czy osiąganiu osobistych lub niszczycielskich celów? Gdzie przebiega niewidzialna linia, która czyni z nas tyranów? Czy... - wizję przerwał donośny szmer za plecami. Wrota zaskrzypiały popchnięte przez wierną. Prosta brunetka o dość astenicznej budowie weszła do kaplicy. Gdy spostrzegła klęczącego kapłanka, odruchowo cofnęła się przestraszona. Był dla nich autorytetem, naturalnie prostaczkowie obawiali się go zezłościć.

- Najmocniej przepraszam, kapłanie - pochyliła się. - Sądziłam, że odszedł kapłan z admirał Suranną i Panem Martelo za fort.

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

59
- Nie jestem tyranem pani, kazałem wybrać tylko niektórych, prawych ludzi... - wyszeptał kapłan zanim wizja się rozmyła. Sol Myhr był zaskoczony pojawieniem się wizji, nie miał ich od czasu wyjścia z kopalni. Zaskoczył go też przekaz Orsuli, jednak to pewnie tylko przestroga na przyszłość. Teraz czekał na Surannę i przyszłych Równych.

- Nie bój się mnie, przecież jestem wam jak brat, nie jak surowy ojciec - rzekł do wieśniaczki, gdy spostrzegł jej reakcję - Mówisz, że pani admirał już wyruszyła za fort? i był z nią pan Martelo? Hmm, dziwne, powinni byli poczekać na mnie... Powiedz mi proszę, jaką godzinę mamy? Modlitwa wciągnęła mnie tak, że straciłem poczucie czasu...

/// i teraz:
jeśli jest już po południu - wybiegam z kaplicy i czym szybciej pędzę na pola z namiotem
jeśli jest przed południem - rozmawiam dalej z kobietą i modlę się

Re: Twierdza Orlej Straży [Wschodnie Kareliny]

60
Słońce wskazuje na południe, sir. – odparła szybciutko, schodząc z drogi wybiegającemu na zewnątrz kapłanowi.

***

Były to zalane zmarzniętym śniegiem i lodem ruiny, znajdujące się głęboko pod białą pokrywą, do których można się dostać wąską stróżką spod głównej bramy Orlego Fortu. Gdzieniegdzie spękane filary wyrastają spod śniegu, jako ponure przypomnienie tragicznej przeszłości. Po atakach demonów domostwa te zburzono, a wszyscy przenieśli się do ostatniej ostałej przystani spokoju.
Obrazek
Na horyzoncie spostrzegł porozstawiane namioty, pełne migrujących z miejsca na miejsce ludzi i rozmaitego sprzętu. Na zewnątrz mężczyźni pichcili potrawki w dużych miedzianych garach. Do ognia dokładali znalezione w ruinach fragmenty mebli. Kapłan zbliżył się, lecz niedługo pozostał niezauważony. Jak tylko dotarł do granic obozowiska, ktoś zawołał głośno. Rozpoznał głos od razu – jeden z trójki orłów, Martelo.

Bądź pozdrowiony, mości kapłanie! – krzyknął, potrząsając rudymi brwiami.

Wykonał krok wprzód w geście powitania, a wtem ruch peleryny odkrył stacjonująca za nim admirał Surranę. Rzuciła spojrzenie krasnoludowi, dalej pochylając głowę ku piersi.

Oczekiwaliśmy ciebie. Wszystko gotowe. Jak tylko dowiedziałem się, że admirał Surrana werbuje ochotników, nie mogłem odmówić jej pomocy – położył zakutą w zbroję dłoń na piersi. Elfka milczała. – Schopfer czeka na ciebie, wybawco północy. Surowca nie powinno zabraknąć – zażartował wskazując na góry dookoła, choć żart był leciwy.

Wróć do „Splugawione Ziemie”