Praktyczne informacje przekazała krasnoludowi twarzą w twarz. Mniej żarzące kwestie uznając za zbędne. Jednakowoż kapłan poprosił o raport. Tegoż nie posiadali, nie spisywali każdego wypadu tudzież wyprawy. Najważniejsze informacje spisywali skrybowie lub ci, którzy potrafili manewrować piórem. Fortunnie poprzednik Mhyra, Hunmar dołożył kilka przemyśleń z tamtych czasów w bibliotece. Jeśli okazały się pomocne, kapłan mógł do nich zajrzeć. Wręczono mu je wartko po rozstaniu.
Poczwary nie odbiegały posturą od zwykłych pająków. Analogiczny układ ciała. Głowotułów i odwłok. Trzy pary kończyn krocznych, dwie pary po lewej i prawej stronie kończyn gębowych. Dziesięć lub może piętnaście przerażająco czarnych ślepi, w których tonął blask rozjuszanej pochodni. Cztery pary kłów, rozchodzących się daleko po przekątnych, jak w wiadomej matematyką czy inżynierom figurze - kwadracie. Z każdego zagiętego w półksiężyc kła sączyła się srebrna wydzielina, nieprzypominająca niczego z czym wcześniej mógłby obcować ktokolwiek z żywych. Konsystencją przypominała gęściejszą juchę lub śluz. Za to barwa płynnego żelaza lub srebra mogła wzbudzić niepokój. Z pokrytego solidną skorupą głowotułowia wyrastały nadto - nieobserwowane u normalnych przedstawicieli tegoż gatunku - odnóża. Nieco krótsze, ale bardziej powyginane. Zakończone ostrymi szpikulcami o brunatnym, może nieco karminowym ubarwieniu. Odwłok od góry pokrywały czarne tarczki, zaś od dołu nie odnotowano wzmocnienia. Przez cienką okrywę widoczny był przepływ jasnej substancji w kolorze płynnego srebra...
W późniejszych zapiskach natknął się na termin -
tarantalla. Właśnie tym słowem ochrzczono krwiożercze pajęczaki. Fragmenty dotyczące walki były spisane chaotycznie. Pojawiła się wzmianka o toporze, uciętej kończynie, uśmierceniu przez zmiażdżenie głowy. Wysadzenie wskutek kontaktu odwłoku z ogniem. Ciekawe, że Hunmar pobierając materiał sekcyjny, nie zostawił go za murami, lecz zabrał ze sobą. Być może w przyszłości stanie się pionierem pirotechnicznej bomby. Kto wie...
Inne źródła mówiły o wielkich pająkach, lecz nie tak zdeformowanych i agresywnych. Te z Gautlandi były na swój sposób wyjątkowe, jakoby magiczne. Ogromne pająki z legend zwykle pojawiają się w starych ruinach i innych wilgotnych, ciemnych miejscach. Niektórzy twierdzą, że rzucone zaklęcie pozwala przeciekać magii do wnętrza, co sprzyja skażeniu takich stworzeń i prowadzi do ich transformacji w istoty większe i potężniejsze, niż mogłyby się kiedykolwiek stać naturalnych warunkach. Skrzyżowanie tak skontaminowanego klątwą bądź czarem potwora z przedstawicielem naturalnie występującym doprowadza do rozprzestrzeniania się takowych jednostek. Lecz to jedna z wielu teorii. Nie wiadomo, czy słuszna wobec tarantalli z góry Gautlandi. Wiadomo, że takie pająki posiadają potężne trucizny oraz umiejętność rzucania sieci na przeciwników podczas bitwy, jednak wciąż są słabo zbadane i pełen zakres ich umiejętności pozostaje nieznany.
Skażone pająki to gigantyczne pajęczaki, które wywodzą się z mrocznych głębin, żywiąc się licznymi gatunkami dużych nietoperzy, ziemnych ssaków i poszukiwaczy przygód. Niektóre ze skażonych pająków założyły swoje leża w lasach na powierzchni, większość jednak pozostała pod ziemią, w pobliżu swoich posiłków.
Przeszło pół dnia minęło nim wszyscy z wybrańców zebrali się po raz pierwszy przy ognisku nieopodal głównej bramy. Gdzie harmider codziennej pracy wieśniaków pozwalał w spokoju podnosić głos bez zauważenia. Na ławce z przeciętego wzdłuż pnia siedziała z założoną nogą na nogę Riwan Kamienne Serce. W dłoni dzierżyła krótki nożyk, którym strugała w kawałku drewna. Nieopodal stała oparta o metalowy kostur z orłem na górnym krańcu Aranel Biała. Nieco dalej, po przeciwnej stronie. Na dwóch pniach z jasnego i ciemnego drzewa siedzieli tarczownicy. Wpatrzeni w płomienie rozjuszanego buzdyganem Zygfrydy ogniska. Ta z kolei ów czas wycierała okopcony obuch, a obok niej wiernie siedział bojowy
ogar.
Wreszcie pojawił się świeży kapitan tej szaleńczej eskapady. Większość zareagowała, podnosząc głowy. Nim zdążył podejść dostatecznie blisko, drogę przerwał mu Barren. Wysoki złodziejaszek o ciemnej karnacji splótł ręce na klatce i nadął się.
—
Naprawdę? Nie wziąłeś mnie na wyprawę po skarby? Pożałujesz tego. Nikt z nich nie ma takich umiejętności jak ja! — odparł nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie. Z przytupem opuścił zgromadzenie nad ogniskiem, wywołując u co po niektórych białą gorączkę.
—
Bezczelny złodziej — podsumowała Zygfryda Mężna, po czym pochyliła głowę, ugięła kolana i rozchyliła powiewającą za plecami pelerynkę.
—
Chciał się stąd wyrwać — odpowiedziała beznamiętnie Riwan Kamienne Serce. —
Nikt nie kwestionuje jego umiejętności. Jest mistrzem w swoim fachu...
—
To jest złodziej! Jak śmiesz nazywać to fachem. Ty... — odszczekała z agresją Zygfryda
—
Kochane, spokojnie. Powitajmy Sol Mhyra. Kapłana Turoniona — załagodziła sytuację ślepa czarodziejka. Wojownicy nie spuszczali z krasnoluda wzroku oczekując jakiś informacji, bowiem Surana umyła od tego ręce.