Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

31
Dzisiaj, na północy Ten znieważył demona.
Leżąc na wznak w śniegu i spoglądając w niebo z wciąż drgającym oderwanym ramieniem nieopodal czując karminowy likwor uchodzący z kikuta stwierdził, że uczyniłby to raz jeszcze nawet gdyby miało go to kosztować życie.
Ten nie zapomniał wiedzy sprzed wypadku, nie tylko jego mięśnie pamiętały. Umysł choć odmieniony i zamroczony osobliwymi wizjami nosił sobie wiedzę z przeszłości w której był uczonym w pismach mnichem oraz weteranem walk na Splugawionych Ziemiach. Mimo to istoty pochodzące zza Bram, podobnie jak ludzie wciąż nie ustawały w zaskakiwaniu go. I był gotów przysiąc to na swoje dawne imię, które choć ciągle mu znane pozostawało głuche niczym martwy czerep nawiedzający go w snach.
Możność zasmakowania rozkoszy bogów jaką była pogarda i obrócenia jej w odmowę to chyba jedna z największych możliwych wolności. Sprzedający się demon nie tylko oblekł kształt dziwki ale również zachował się jak przystało na dziwkę. Dziwkę, której awansy odrzucono, wzgardzonej i niechcianej wyładowującej swoją bezsilność w możliwie gwałtowny i prostacki sposób. Pomimo swego położenia pozostawał zwycięski choć nie oczekiwał, że niski rangą demon będzie w stanie to pojąć, w końcu był jedynie pachołkiem. A urwana prawica? Stosunkowo mała cena biorąc pod uwagę, że nie była jego ulubionym ramieniem. Jako mańkut nie od wczoraj kroczył ścieżką lewej ręki choć dopiero od dnia dzisiejszego przyjdzie mu już pewnie kroczyć wyłącznie nią.

- Wracaj tu!- Wrzasnął rozdzierająco wypluwając krew na brodę. Lód na jeziorach skruszył się zupełnie odsłaniając czarną, bezdenną toń przewiercającą firmament na wylot. - Wracaj tu i zabierz Tego do piekła by twoi panowie mogli Go pocałować w dupę!

Oddanie za oddanie, zdrada za zdradę, pogarda za pogardę. Pomiot nie zdecydował się go dobić a wyłącznie pozostawił na wykrwawienie oddalając się. Mężczyzna o sercu nie będącym czerwone jak inne poprzysięga, że pewnego dnia gdy będzie gotów odpłaci stworowi pięknym za nadobne. Ba, nie tylko temu jednemu i więcej niż wyłącznie pięknym. Oko za oko? Nie w tym życiu, ty urwałeś Temu rękę, Ten zmiażdży wam głowy.

Gdyby demon nie odszedł tak prędko Ten uczyniłby wszystko by to spełnić obietnicę nawet gdyby podczas tej próby miał zostać rozerwany na sztuki lub zmuszony okładać pomiot swoją świeżo amputowaną prawicą dopóty fioletowy ogień nad jego głową nie zmieniłby się w dogasające ognisko na które Ten z największą przyjemnością by się wysikał bezczeszcząc i tak już plugawy zewłok.

Nie ma jednak czasu na myślenie o przyjemnościach, potworny nawet pomimo odrętwienia i szoku ból przypomina mu, że nadal żyje. Czuje się żywy jak nigdy przedtem a jego wola walki i przetrwania wspina się na wyżyny wyższe niż otaczającego go wzniesienia. Wojownik podejmuje najtrudniejszy bój klękając w śniegu zębami i ocalałą ręką drąc na sobie opatulającą go szatę. Trzęsie się a wzrok lata mu na wszystkie strony kiedy próbuje wiązać szmaty i tamować uchodzącą z niego krew. Podejmuje też próbę podniesienia się na nogi i pójścia przed siebie, nie myśląc ani nie rozumiejąc dokąd.

Myśl o niepokonanej Śmierci dodawała mu otuchy i była jego nadzieją. Wiedział jednak, że musi przeżyć by móc zawalczyć kolejnego dnia, gdyż stojący między Nią a Nim bogowie nie pozwolą mu jeszcze zaznać spokoju.
Spoiler:

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

32
Stało się, najgorsze przyszło do Tego. Brak poszanowania dla pomiotu szatana, sprawił że ten traci nie tylko kończynę, ale również godność. Ucieka z niego i krew, a z krwią ucieka życie. Kap, kap; sik, sik- dopełnia bordowo-karminową kupę śniegu. Śnieg ciemnieje, ten blednieje. W naturze musi być równowaga. Symetria pozostaje zachowana do samego końca. Jakiego końca? Nic się nie zaczyna i nic się nie kończy, wszystko jest w biegu. Wszystko się toczy i wiruje. Rzeczy powtarzają się cyklicznie, bowiem życie to nie prosta linia; życie to wianek zdarzeń.
On, oddaje synonim życia (krew) matce ziemi. Matka ziemia, ona zrodziła go i cykl się zamyka.
Żadne próby powstania, żadna siła woli, żadne cuda. Niebo schodzi na ziemię, czas wywołać ducha zmarłego. Ostatnie dreszcze i ostatni wdech. Bam! Zasypiasz otulony śnieżnym kocem dookoła.


[ http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=9&t=2112 ]

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

33
.
Obrazek
. Krajobraz pogorzelisk. Zdewastowanych borów. Tętniących zielenią czy czerwienią skał w górach. To i wiele więcej sprowadziła inwazja demonów na północne ziemie. A im dalej od demonicznej wieży, tym większe spustoszenie sprowadzał nienegocjujący z nikim mróz. Śnieg pokrywał brzegi Mroźnego Jeziora, jak i trakt nad nim. Tu od święta zapuszczały się czorty czy biesy. Lubujące skwar z wnętrza ziemi i drażniący zapach palonej siarki. Mróz odstraszał je, jednak wciąż nie były to tereny bezpieczne. Pasaż ciągnie się od skrzyżowania dawnego szlaku do Morlis z głównym szlakiem Turon - Salu, aż po wschodnie kresy gór Karelin. Gdzie miejscowa ludność po dziś dzień opiera się napaściom krwiożerczych istot spod czarnej wieży. .
Obrazek
Ostatnio zmieniony 13 sie 2019, 21:55 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

34
- To nie jest dobre miejsce... - powiedział Sol Myhr do swojego kudłatego kompana i zabębnił palcami o siodło. Na Skoczku jechało mu się wcale przyjemnie, nie spodziewał się, że baran Malfiora może być taki spokojny. Wokół jak okiem sięgnąć rozciągało się lodowe pustkowie po prawej stronie, z ledwo widocznym czarnym punktem, Mroczną Wieżą. Po drugiej zaś stronie tafla zamarzniętego Jeziora Mroźnego ukazywała się spod zasp śniegu nielicznym wędrowcom przemierzających te ziemie.

Dobrze, że chociaż widać jak mniej więcej idzie trakt - pomyślał krasnolud w dalszym ciągu wystukując melodyjkę, teraz dodatkowo uderzając w swoje pancerne nogawice. Starał się nie tracić czujności, wiedział bowiem że wielu już nie powróciło z tych okolic, jednak przy monotonnej jeździe nie było to wcale takie łatwe. Przyglądał się większym zaspom śniegu, może nie tyle szukając w nich demonów, co może kogoś w potrzebie, komu mógłby pomóc.

Pod koniec dnia, po przekroczeniu rzeki spływającej z Morlis, kapłan znalazł zdawało mu się w miarę bezpieczny i osłonięty kawałek terenu przy jeziorze.
- Do jakiegoś bezpiecznego miejsca i tak nie dojedziemy, a za chwilę będzie się ściemniać- powiedział na głos, po czym używając magii lodu zaczął wskazywać na leżący dookoła śnieg. Zaspy zamieniały się w lodowe łuki, te łączyły się wspólnie tworząc iglo z całkiem szerokim wejściem. Dodatkowo, obok Sol uformował dach, pod nawis, pod którym rozsiodłał, przywiązał i nakarmił Skoczka.

Dobrze jest wykrzesać z z siebie trochę magii innej niż ta uzdrawiająca - przypomniały mu się stare czasy, gdzie całymi dniami siedział nad jeziorem przy akademii w Saran Dun i formował lodowe rzeźby. Dziecinne zabawy - skarcił się zaraz w myślach, bo bycie medykiem w Turonie wymagało od niego pełnego zaangażowania. Ciekawe jak sobie radzą...
Uformował jeszcze puchar do którego nalał sobie chłodnej wody z bukłaka, wsypał do niego śniegu, który z czasem się roztopi i zapewni mu dalszy dostęp do wody. Nie rozpalał ogniska, jako mag posługujący się lodem, zimno nie robiło na nim większego wrażenia a w tych nieprzyjaznych śmiertelnikom terenach lepiej nie zwracać na siebie zbytniej uwagi...

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

35
Baran jadł śnieg i wykrzywiał pysk, jakby przeżuwał jakiś smakołyk. Nie zwykłą wodę pod krystaliczną postacią. W iglu było dosyć przyjemne, a z pewnością przyjemniej niżeli na zewnątrz, gdzie czyhała nie lada zawierucha. Śnieg tej nocy nie spadł, to też silne mrozy doprowadzały do sytuacji, gdy biały puch przestawał być lepki, a stawał się sypki i nośni niczym pustynny piach. Przeto każdy podmuchy wichru, wszelkie wichry Sulona ze wschodu wznosiły go. Zamieć niosącej się fali drobnych pyłków śniegu utrudniała przemarsz. Ba! Uniemożliwiała go. Nie zapominając o wszechobecnej ciemności i spotęgowanym nocą mrozie.


***

- Chodź ze mną - rzekł w końcu głos z tafli wody w srebrzystej misie na drewnianym krzewie. Obok stał dzban z niebieskiego szkła. A na wypełnione po brzegi naczynie, prosto z nieba, z przejrzystego bezchmurnego nieba padał blask pełni Zarula.

Z ciemności dobiegł głos nabrzmiały od żalu:
- Powiedz mi. Dlaczego? Czy nie wystarczająco ci się przysłużyłam? Odebrałyśmy życie naszym mężom i synom. Spowiłyśmy kontynent nietraktującym z nikim lodem. Zwróciłyśmy się przeciwko własnemu stwórcy.

- Jam jest twój stwórca - tafla wody zadrżała, a z cienia wyszła postać białoskórej kapłanki. O równie białych włosach i długich spiczastych uszach. Chwyciła za wypełnione naczynie.

- Wybacz, panie, bo zgrzeszyłam słowem przeciw tobie. Obdarowałeś nas łzą, lecz cię zawiodłyśmy.

- Skażony duch albo wiele duchów ukrytych w roztworze może naginać wolę naszej wspólnoty - przemówiło naczynie do kapłanki.

- Mordercy czy nikczemnicy? A może dusze doprowadzone do obłędu przez brzemię grzechu? - spytała.

- Plugawy demon. Szepce do swych wiernych zza zasłony. Skryty w ukryciu, nieuchwytny.

- Jak mam ci służyć, panie?

- Spójrz w lustro zmącone blaskiem Zurala. Ono ukaże ci przyszłość.

- Kim jest ten krasnolud? Dlaczego trzyma dziennik...

- Słyszy cię, dziecko. Zapytaj go.

Czy to był sen? Jeśli nawet to bardzo piękny sen. Urodziwa elfka o śnieżnej skórze nad mistycznym naczyniem. Z jego wnętrza przemawiał zaś głos najwyższego. I w śnie odnaleźli Mhyra. Widział, jak kobieta spogląda na niego przez magiczne lustro z tafli wody. Widziała go w oddali.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

36
Sol Myhr obudził się w środku nocy dalej widząc kapłankę nad misą. Była to prawdopodobnie ta sama elfka o śnieżnobiałych włosach co w poprzednim śnie, co potwierdzałoby, że to wizja od Turona a nie tylko duża wyobraźnia krasnoluda. Po raz kolejny starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów ze swojego snu.

Odebrałyśmy życie, kontynent skułyśmy lodem, łza, demon, lustro ukaże ci przyszłość - to w ogóle nie ułatwia wyjaśnienia snu. Wręcz przeciwnie, nasuwa coraz więcej pytań - kim są tajemnicze kapłanki - bo jest ich więcej niż jedna, to pewne - które nie wahały się posunąć do zabójstwa bliskich, co się stało i czym była niebieska łza, i na Turoniona, kim jest ten demon mogący zamieszać nawet w boskim planie.

Jedno jest pewne
- pomyślał kapłan wyglądając ze swojego iglo i widząc że do pełni Zarula jeszcze trochę brakuje - to co widziałem działo się podczas pełni, a to za kilka dni. Powinienem do tego czasu znaleźć jakieś schronienie pod Karelinami, wtedy będzie jej łatwiej mnie znaleźć niż w szczerym polu. A ja i tak nie wiem gdzie jej szukać.

Po tym przebudzeniu chwilę jeszcze nie mógł zasnąć, różne myśli przepływały mu przez umysł, lecz w końcu się skoncentrował i wszystkie ustały, w spokoju pogrążył się we śnie. Skoro świt wyruszył w dalszą drogę traktem wzdłuż jeziora Mroźnego i rzeki, kierując się do podnóży Karelin.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

37
Mijały kolejne dni, a po nich noce. Bez śnieżnych burz, bez niespodzianek atmosferycznych, o które tutaj było akurat łatwo. Wybrzeże pokryła gruba warstwa lodu, jaki gdzieniegdzie załamałby się pod ciężkim zwierzęciem. Było to jednak daleko, z dala od brzegu.

Demony - złe duchy pochodzące z wymiaru boskiego - przyjmują wszelkie możliwe kształty i rozmiary i niemal zawsze knują coś niedobrego. Niegdyś uważane przez wielu za wytwór wyobraźni. W dzisiejszych czasach - III ery - kiedy na północy rozciąga się widmo czarnej wieży, traktowane są całkiem poważnie. Budzą przerażenie i zrzuca się na nie odpowiedzialność za cierpienie i zło na świecie. Nawet na dalekim południu, mieszczanie często obarczają winą złe duchy za chorobę, powodzie, stratę dziecka, pożary, zarazy, niszczenie upraw, nienawiści czy chociażby wojny. Lud północy zaś wie, że demony mogą czaić się dosłownie wszędzie - na pustkowiu i w górach, w lesie, w piwnicach i na dachach, stodołach, a także w domach niestrzeżonych amuletami czy magicznymi zaklęciami.

Nie wszystkie jednak istoty spoza świata Herbii są z góry złe. Wielu uczonych opisuje jednoznacznie, że duchy mogą być dobre lub złe. Złe demony urządzają krwawe polowania i pastwią się nad swymi ofiarami. Bliżej im do dzikich zwierząt niżeli istot myślących. Te bardziej rozumne znane są z tego, iż wielokrotnie zwodziły ludzi i zachęcały ich do czynienia zła. Natomiast dobre miały chronić i kierować ku dobremu. Jeżeli demony pochodzą w wymiaru boskiego, wierzy się, że posiadają zasoby cennej wiedzy na tak rozmaite tematy, jak matematyka, geometria, leczenie, zakazana wiedza, nieśmiertelność, latanie czy niewidzialność. To i wiele więcej historii o demonach kusiło niejednokrotnie różnej maści czarodziejów czy apostatów, by nawiązać z nimi kontakt i uzyskać dostęp do ich tajemnic. Demony - zwłaszcza te złe - są z natury przebiegłe i, zgodnie z powszechnym poglądem, znają sposoby na wyrolowanie śmiałków na tyle słabych bądź głupich, by próbować z nimi traktować. Na całym kontynencie i konglomeracie Wysp Wielkiego Archipelagu, wzywanie demonów jest absolutnie zakazane, przeto w wielu rejonach karane śmiercią.

Mimo to jak świat długi i szeroki, demony symbolizują wszystko, co przerażające tak w naturze, jak i w człowieku. Podobnie jak ludzie wpadają w furię, knują intrygi i spiskują, oszukują i zwodzą, nie szczędzą siły by dopiąć swego. Na szczęście można je przechytrzyć - wielu uczonych uważa, że najpotężniejszą bronią przeciwko demonom jest szczerość, prawda i miłość. Inni wolą dobrać miecza, ażeby zatopić go w duchu nie z tego świata, nim on poczyni pierwszy krok.

Często sugeruje się, że jedynym sposobem wpływania na świat materialny przez demona eterycznego jest opętanie żywej lub niegdyś żyjącej istoty. Nie jest to prawdą. Za argument mogą posłużyć duchy, jakie po długim pobycie na Herbii zaczęły się materializować. I chociaż często są niewidoczne i słyszymy ich plugawe szepty. Materializują się będąc podatnym na zranienie, jak i mogąc samemu sprowadzać ból czy cierpienie. Są szybkie i zwinne, wyposażone w długie, ostre szpony, czasami żywią się bólem przeciwnika, korzystając z wielu zaklęć z rodziny czarnej magii. Niektóre zaszywają się w mroku oraz czekają, aż ofiara niemal całkowicie opadnie z sił. Powszechnie wiadomo, iż widma te potrafią tworzyć miniaturowe tornada, niszczące każdego, kto podejdzie zbyt blisko, a ich dotyk wysysa siły witalne.

Nadchodził zmierzch, a mroźnego kapłana od wschodniego Kresu Karelin dzielił jeszcze niecały dzień drogi. Może mniej, może więcej. Coś zagwizdało. Baran stanął dęba zwalając jeźdźca na śnieg. Kiedy przetarł biały puch z powiek ujrzał ciemną smugę dymu, która wirowała przed nim. To coś zachowywało bezpieczny odstęp, aż w końcu przemówił, wcześniej oddając skromny pokłon:

- Dokąd zmierzasz wędrowcze? Przecież tam nie ma tego, czego szukasz. Jej tam nie ma, wędrowcze.
Spoiler:

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

38
Upadek nie był bolesny, ale na pewno niespodziewany. Po podniesieniu głowy, Sol Myhr spojrzał na dziwną wirującą istotę jakiej dotąd nie widział. Pokłon jaki oddała trochę nie pasował mu do natury demonów, lecz czytał że są one nie tylko brutalne ale także sprytne, więc dalej myślał o tym jak o demonie.

Dopiero to, co powiedział ten dziwny wytwór dało kapłanowi do myślenia. Skoro wizję zesłał na mnie sam Turonion, to jak jakiś demon mógłby ją też widzieć? One są istotami przeciwnymi do bogów, spaliłyby się od takiej dawki boskiej mocy. Szczególnie od mocy Turoniona.

-Kim lub czym jesteś? - spytał kapłan. - I czego poszukuję, jestem ciekaw, ponieważ sam w pełni nie jestem pewny? - zapytał wstając i na wszelki wypadek odpinając swój młot jedną ręką, a drugą szykując do wykonania jakiejś lodowej zasłony z otaczającego ich śniegu. Kątem oka lustrował okolicę w poszukiwaniu innych stworzeń, które na pewno tylko czekają, żeby wytłumaczyć Solowi wizje jakich doświadczył...

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

39
Demony są zmyślne, cholibka — powiadał ojciec. I miał rację. Bezsprzecznie. Demony to byty, które przybyły z wymiaru boskiego. Tak głoszą kroniki spisane przez najznamienitszych erudytów tego świata. Kontynentu: północy, Keronu i południa. Wielkiego Księstwa Wysp Archipelagu i znawców czterech mórz. Dlaczego przybyły? Dlaczego są tym, kim są? Co nimi kieruje? Temat pozostaje otwarty po dziś dzień, chociaż spędza sen z powiek wielu naukowców czy też demonologów. Nie wystosowano jednolitego stanowiska w tej sprawie. Wszystko o czym wiemy to wyłącznie domniemania uczonych.

Wiele z demonów znane jest z umiejętności czytania w myślach. Lubują się w omamianiu iluzjami i fałszem, a czasem silną kontrolą umysłu — choć rzadko ociekają się do tak drastycznych środków. Zamiast tego rozkoszują się psuciem ludzkiej duszy. Niektóre przeciwstawiają się bogom, inne wolą nie wchodzić im w drogę lub nawet wypełniają ich wolę.

Zmierzasz do fortu na zachodzie, a twoja ukochana oblubienica mieszka wysoko pomiędzy wzgórzami Rahion a podolem szczytu Irios — tłumaczył powoli, kiedy Sol rozglądał się w poszukiwaniu pozostałych demonów. Jednak było ich tylko dwoje, i baran.

Widzę cienie i słyszę szepty. Mówią mi wszystko, bom sam jest cieniem. Mnie one nie zwodzą. A ciebie? Nie zwodzi cię pan mrozów i lodu, wysyłając w nieznane, gdy pani Orsula daleko stąd w sercu Keronu oddycha zimnym powietrzem?
Ostatnio zmieniony 03 sie 2019, 17:47 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

40
-- Nie przedstawiłeś się, demonie, a już obrażasz Pana Naszego Turoniona. - odrzekł krasnolud z zaciętym wyrazem twarzy. Przypomniał sobie zdanie wypowiadane w jego własnym śnie: "Plugawy demon. Szepce do swych wiernych zza zasłony. Skryty w ukryciu, nieuchwytny", a ten, który przed nim stoi sam powiedział że jest cieniem. -Nie mogę mu zaufać, choćby zwodził pięknymi słowami.

-- Nie wiem skąd znasz imię Orsuli, ale na pewno nie jest ona moją ukochaną. Ona jest gdzie indziej. Nic o mnie nie wiesz demonie, starasz się zlepić tylko strzępki myśli, które udało ci się ode mnie odczytać. - Sol Myhr mówił coraz bardziej stanowczo, lecz nie krzyczał - Wybieram się do tego fortu, który jak mi podpowiedziałeś znajduje się na zachodzie i jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, to tego pożałujesz. Jest ze mną mądrość i siła Turoniona, on mnie prowadzi. A teraz łaskawie zejdź mi z drogi nieczysta maro. - Kapłan wyciągnął swój młot i chwycił pewnie, drugą zaś złapał lejce barana, tak aby w razie konieczności błyskawicznie puścić zwierza i wyczarować lodową zasłonę.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

41
Imię moje niczego nie zmieni, zaś pana twego obrazić zamiaru nie miałem. Albowiem i jego gniew dosięgnąć mnie może. Pokornego sługę — pokłonił się cień, elegancko machając lewą ręką o długich i przeraźliwych szponach.

Przybyłem cię ostrzec, bo nie wszystkie duchy boskiego wymiaru pragną śmierci niewinnych. Wiedz, że zostać tu nie możesz. Opuścisz to jezioro i granice tego uroczego wybrzeża. Póki jeszcze możesz. Biesy zwęszyły twój trop. Odetną cię od traktu. Jeśli cię nie pożrą to zamarzniesz na dachu świata. I tylko śmierć będzie śpiewać pieśni o twojej zagładzie.

Cień bardzo długo wytrzymał. Nie odpowiadał na pytania. Ale wreszcie trzeba było mu o wszystkim opowiedzieć. I potowarzyszyć w milczeniu, cieniu. W paskudnej, ciężkiej, zropiałej jak wrzód ciszy, jaka zapadła po opowieści.

Twój bóg prowadzi cię do źródła wiedzy, którego pomoc potrzebna jest do odczytania wizji. Mędrca, który na własne oczy ujrzał łaskę i protekcję Turoniona, Pana Zimy. Lecz nie wiesz dokąd zaprowadzi cię dalsza droga. Ja zaś to ujrzałem i wiem, dokąd podążyć masz. Z posługi mej nie skorzystałeś, wędrowcze. Chociaż poprowadzić do celu chciałem cię pierwej. Ale wiedz, że to nie koniec. Szanuję twą decyzję, zatem uchylam się w cień. Zawołaj jeśli będziesz w potrzebie. Przybędę niezwłocznie.

I znikł jak kula cimności rozproszona przez rażącą łunę górującego słońca. Po duchu pozostał tylko dym, niesiony wiatrem uderzył o Sol Mhyra i przepadł.

Re: Gdzieś na splugawionych ziemiach

42
To było zdecydowanie dziwne... - Powiedział lodowy kapłan do siebie. Podczas opowieści słońce już całkiem zaszło, więc wokoło było dosyć ciemno, jedynie śnieg i księżyce rozświetlały noc. - Jeśli ten cień miał rację i czarty są na moim tropie to wypadałoby zebrać dupę i gnać co sił do fortu. Za dnia powinienem go zobaczyć na horyzoncie, nie może być daleko. A jeśli to pułapka, i demony zaatakują mnie jak stracę czujność podczas takiego rajdu?

Nie był pewien co teraz powinien zrobić, a na dodatek gdzieś z tyłu głowy nieznośnie tliła się myśl: "a co jeśli cień miał rację?". Postanowił ją jednak na razie zignorować, tym bardziej że na jego mapach nie było szczytu Irios ani wzgórz Rahion. Musiały być na prawdę stare, nie zauważył tego podczas szybkiego pakowania do podróży.Sol wyczarował sobie na prędce lodowy szałas, nie skupiał się tak jak zwykle, wystarczyły dwie ściany osłaniające go od kąsającego wiatru. Postanowił że prześpi się jakieś dwie godziny, niech baran nieco odpocznie.

Gdy Zural był w najwyższym punkcie na nieboskłonie, krasnolud wyruszył w dalszą drogę na zachód, w kierunku wschodnich kresów Karenin. Mając jednak w myśli słowa dziwnego cienia o biesach, postanowił nieco zmienić trasę: zamrażał śnieg zalegający na pobliskiej rzece po której właśnie biegł jego baran. Po kilku skokach przyzwyczaił się do podłoża i pognał przed siebie. Dzięki temu zabiegowi nie było go widać z traktu, a kierunek zgadzał się z jego zamierzeniami. Miał nadzieję że do zachodu słońca znajdzie w końcu jakąś fortecę a w niej ŻYWĄ duszę...

Gdzieś na splugawionych ziemiach

44
POST POSTACI
Svanrog
Jak wyrazić radość z obecności innej osoby? Jak znaleźć słowa, które nie będą banalne i oczywiste, na które tylko się przytakuje, nie mając nic w zamian do odpowiedzenia?
Svanrog nie wiedział. I choć czuł radość, że Mardth, jakby porwana dłonią przeznaczenia, znalazła się w cudowny sposób tutaj, na jego skrzypiącym wozie, tak byłoby to na tyle. Nie miał dla niej słów. Nie potrafił. Milczał więc, licząc, że to jego towarzyszka pierwsza się odezwie, nawiąże nić, której on nie potrafił poprowadzić przędzy. A jednak tkwiła w nim igła lęku, brak pewności, co jej odrzec. Było to dlań uczucie dziwne, typowe w kontaktach jeno z dwiema osobami w jego życiu- tymi najbliższymi, których cenił dalece ponad całą resztę.
Miast tego wojownik to spoglądał, jak jego przyjaciółka pogrąża się w studiach nad opasłym tomiskiem, to podziwiał surowe piękno ojczystej krainy. Obserwując, jak Mardth pochłania wiedzę niczym on sam pieczoną tuszkę wołu, zamyślił się nad naturą czytania. Wiedza zaklęta w znaki, dostępna dla każdego, kto opanował tajemne arkana alfabetu. Jakież tajemnice skrywają karty ksiąg? Nie wiedział, nie potrafił bowiem czytać ni pisać. Wspomniał przy tym na fakt, że Ulf często przechwalał się przed nim, jak to on posiadł tą sztukę, a młodszy z braci nie. Co to był za Wilk jednak, co pismem ludzkim władał? Niedorzeczne.

Jadąc brzegiem Jeziora Pływającego Lodu westchnął cicho. Słońce stało wysoko, nie czas był na popas, serce jego jednak nasuwało mu przed oczy obrazy rozbitego obozu, huczącego ogniska i kąpieli w przerębli. Do tego miód, mięsiwo, pieśni... Nie czas był to jednak na krotochwile.
Nie czas...
Gdzieś tam, hen daleko widniało Morlis. Czarny pas spalonej ziemi, jaki znaczył pewną granicę przywodził ma myśl drogę bez powrotu, symboliczne wejście w świat obcy, gdzie królowały legiony demonów. Jakkolwiek większość ludzi rozsądnych chciałaby się znaleźć jak najdalej od tych splugawionych ziem, tak Svanrog palił się, by wreszcie postawić nogę na terytorium Armii Końca Czasów, jak nazywał ich czasem w myślach. Nie pamiętał skąd to określenie się wzięło, być może zasłyszane z jakiejś ballady. Brzmiało dlań jednak odpowiednio, nawet jeśli wspomniany koniec jeszcze nie nadchodził. Chociaż, kto wie?
Z myśli wyrwał go głos Ulfa. Wilk wskazał czarny słup dymu, jaki rozciągał się ku niebu z jednego z brzegów jeziora. Wyprawa przyspieszyła, szybko zajmując lepszy punkt obserwacyjny, ze szczytu wzgórza widząc, jak płonie osada rybacka. Svanrog widział stężałe, poważne oblicza swych towarzyszy, każdy z nich bowiem wiedział, jakiż najeźdźca grasuje w tej okolicy. Któryś z nich zaklął siarczyście, ktoś wezwał imię Wiatru, Ognia i Lodu. Jedynie wzrok Svanroga przybrał zły, drapieżniejszy wyraz. Był jak głodny lew górski, który poczuł krew rannej zwierzyny.
- Nareszcie...- szepnął nieco głośniej, spoglądając na obraz rzezi i zniszczenia.
Poruszenie opanowało wyprawę. Mężowie i niewiasty szykowali się do boju, brzęczały srebrzyste kolczugi, postukiwały miecze, tarcze, włónie i topory. Konie ryły niecierpliwie ziemię, bijąc ją niespokojnie kopytami. Szaman, z którym wcześniej wymienił gorzkie słowa podjechał doń, okazując, iż w chwili próby nie żywi małostkowej urazy. Svanrog założył hełm i wskoczył na konia. Widział, jak Ulf pierwszy galopuje ku wrogowi.
- Żelazny Wilk poczuł zwierzynę! Biada naszym wrogom!- zakrzyknął Svanrog triumfalnie, wznosząc topór ku niebu.
Ruszyli. Svanrog złapał się kurczowo szamana, czując, jak szarpnięcie konia niemal zrzuca go na ziemię.
- Dzięki niech ci będą szamanie! Jakież twe imię, wypiję za ciebie, jeśli w boju przyszłoby ci polec!- rzekł, wciąż starając utrzymać się na wierzchowcu, a gdy je usłyszał, dodał- Dalejże, nie pozwólmy, by Ulf zgarnął całą chwałę dla siebie!
Are you worthy to join me in the Red Feast?

Gdzieś na splugawionych ziemiach

45
POST BARDA
Muzyku dla klimatu
Nieprzyzwyczajony do końskiego zadu, a już szczególnie będąc pasażerem na gapę, Svanrog nieomal nie zleciał na twardą glebę, gdy szaman wbił pięty w boki zwierzyny, podrywając ją do dzikiego galopu prosto ze stromego wzgórza. Trzymając się szat mężczyzny, młody Wilk czuł na policzkach smagający go ostry wiatr wymieszany z drobinkami śniegu i pyłu podrywanego z końskich kopyt. Być może, gdyby wojownik nie skupiał się tak na utrzymywaniu się na koniu, mógłby docenić tę chwilę.

Szaman także był skupiony na szaleńczej gonitwie, ledwie jedynie zerkając przez ramię na pytanie Svanroga. — Sverre! — zakrzyknął, skupiając się ponownie na wytyczaniu ścieżki między pojedynczymi nawisami skalnymi, skarpami i drzewami. Wkrótce cała drużyna zjechała ze wzgórza, zbliżając się nieuchronnie do brzegu rzeki, jak i atakowanej właśnie wioski. Ta zaś z minuty na minutę rosła w oczach; kolejne zabudowania, rozsiane szerokim pasem po rzece i kawałek za nią nie należały do gęstej zabudowy, która sama w sobie skupiała w centrum kilka budynków. Teraz to wszystko intensywnie się paliło, zasnuwając czyste niebo ciemnym i ciężkim dymem. Płomienie jasno jarały głównie centrum i okoliczne przybrzeżne chaty, ale też tam było najgoręcej metaforycznie – kilkanaście ludzkich sylwetek kręciło się tam wte i wewte, otaczane nieludzkimi postaciami.

Kilkadziesiąt metrów od toczącej się bitwy Sverre zatrzymał konia, zeskakując zeń i każąc zrobić to samo Svanrogowi. Następnie klepnął wierzchowca, odsyłając go z powrotem do miejsca, z którego przybiegł, samemu zaś dobywając zza pasa toporek do jednej dłoni, drugą natychmiast szukając czegoś przy pasie. W tym samym czasie wojownik widział, jak w podobnej odległości zatrzymuje się reszta grupy zwiadowczej; obok niego dwóch rosłych mężczyzn w skórach i odpowiednio z ciężkim, dwuręcznym toporem oraz włócznią zeskoczyli z koni, natychmiast zrywając się do biegu. Dalej kolejni ludzie dołączali do bitwy; Ulf będąc na przedzie, z bojowym okrzykiem ruszył w pożogę, kobieta-szaman zaskakująco szybko zaś biegła całkiem z lewej, wyprzedzając wszystkich, jakby napędzał ją jakiś koń albo wiatr.

Sverre po kilku sekundach szamotaniny z własnym pasem wyciągnął w końcu z woreczka szczyptę proszku, który bezpardonowo wciągnął do nosa. Na dosłownie sekundę jego tatuaże na twarzy błysnęły lekkim, białym światłem, zaś gdy ponownie uchylił powieki, jego tęczówki pojaśniały, niemal zlewając się z gałkami ocznymi. Mężczyzna strzelił szyją i z dzikim uśmiechem zakrzyknął do Svanroga: — Niechże Lód będzie ci dzisiaj sojusznikiem! — i niczym strzała wybiegł do przodu, kierując się na prawo, gdzie płonąca sylwetka skakała z dachu na dach.

Będąc na prawej flance, Svanrog wkrótce znalazł się między pierwszymi zabudowaniami, których jeszcze płomienie albo nie sięgnęły, albo ledwo liznęły. Między nogami przebiegł mu piszczący z przerażenia kundel, a czyjś krzyk, bardzo bliski, poniósł się echem zza winkla. Kierując się tam, mężczyzna ujrzał toczącą się tam walkę dwójki Uratai... czy już raczej jednego; trafił bowiem na moment, w którym istota o szarym, chitynowym ciele przypominającym pijawkę z trzema parami nóg i jednym, wielkim okiem odgryzała właśnie głowę mężczyźnie stojącym blisko niego z mieczem wbitym między elementy naturalnego pancerza. Kobieta stojąca obok z włócznią zamarła, widząc makabryczną scenę – ciało nieboszczyka jeszcze dobre kilka sekund stało w miejscu, zanim upadło.

Demon połknął głowę, kierując spojrzenie mętnego ślepia w stronę Svanroga. Na sekundę zaraz szarpnęło głową i zawyło przeraźliwie, zanim zaczęło szykować się do ataku na wojownika.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Splugawione Ziemie”