Dziennik królewskiej gwardzistki Ail'ei

1
 

Dziennik ten poświęcony został gwardzistce Ail’ei Lúinwë. Służyć on ma jako przypomnienie jej dawnych czynów, tych złych i tych dobrych. Jako przypomnienie obowiązku który na niej spoczywa oraz jako pocieszenie w chwilach zwątpienia. Królewska gwardia jako ostatnia linia obrony stoi na straży nie tylko rodu królewskiego, ale także wartości i ducha elfiej rasy.
Pamiętajcie.  

Naprędce odręcznie napisana notatka

Chociaż upadek naszej rasy jest nieunikniony wierzę, że ty przetrwasz i ocalisz to co po nas pozostanie. Zawsze byłaś silna i patrzyłaś na świat z szerszej perspektywy, chroniłaś i byłaś oddana naszej kulturze. Dla mnie stałaś się niczym własna córka i jestem wdzięczna za te lata które dane nam było razem spędzić. Wierzę w ciebie Ail'ei, pamiętaj o tym.
Y'asmanaya


Chronologiczna lista wpisów

Dziennik królewskiej gwardzistki Ail'ei

2
Jesień roku 69 - Dzień przed objęciem stanowiska przybocznej królowej

Jutro mój pierwszy dzień, jestem strasznie zestresowana. Wciąż nie wierzę, że królowa wybrała właśnie mnie, w sumie tak jak większość mojej rodziny. Tyle lat spędzone na nauce zaowocowały. Nawet gdybym została strażniczką pałacową byłby to niezwykły przywilej, a co dopiero to. Boję się jednak, że mogę nie spełnić oczekiwań królowej, jednakże ona coś we mnie dostrzegła, muszę wierzyć, że się nie myli.

Dziś ostatnia szansa na spotkanie ze wszystkimi pozostałymi strażnikami. Przyjaźnie które zawiązaliśmy są silne i jesteśmy wdzięczni za to, że będziemy mogli je utrzymywać nawet pomimo natłoku zajęć. Królowa jest bardzo wyrozumiała i nie oczekuje od nas niczego ponad to, do czego zostaliśmy wyszkoleni, rozumie, że rodzina i przyjaźń to najważniejsze rzeczy w życiu.

Nazajutrz przywdzieję także swój nowy pancerz ceremonialny. Wiem, że będzie podobny do tych które nosi gwardia pałacowa, ale nie identyczny. Ma on mnie wyróżniać spośród reszty, aby każdy wiedział kim jestem. Taa...to mnie tylko jeszcze bardziej stresuje. Muszę się z tym przespać.

Dziennik królewskiej gwardzistki Ail'ei

3
Jesień roku 69 - Rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu

Stało się, zostałam osobistą gwardzistką naszej królowej. Ceremonia...to było coś pięknego. Zjawiło się mnóstwo osób w sali tronowej, przyjaciele, moja rodzina i wielu innych mieszkańców. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, tak się stresowałam. Przejście tych kilkunastu metrów kiedy wzrok wszystkich jest na ciebie zwrócony, to rzecz do której raczej nie przywyknę. Kiedy królowa już z daleka uśmiechnęła się do mnie...dodało mi to sił, widziała jak zestresowana jestem i chyba się tego spodziewała. Kiedy odwiedzała nas podczas szkolenia sprawiała wrażenie bardziej stanowczej, jednak od kilku dni nie widzę tego w niej. Może to tylko wrażenie, a może chce się zaprzyjaźnić? W końcu spędzimy razem wiele czasu... W końcu będę jej prawą ręką w sprawach wagi państwowej, a także stać na straży jej życia.

Na samej ceremonii zjawiłam się już w nowym ekwipunkiem. To zupełnie inny poziom wykonania, te zbroje stworzone przez druidów to coś z czym nigdy nie miałam kontaktu. Są lekkie i elastyczne, a jednocześnie wystarczająco wytrzymałe aby zatrzymać cięcie lub pchnięcie mieczem. Został on stworzony z myślą o naszych umiejętnościach, dlatego nie oprze się strzałom z kuszy lub uderzenia ciężką bronią, ale zablokuje ciosy które mogłyby nas dosięgnąć w dynamicznej walce. No, a do tego są niesamowicie stylowe, jak powiedziała to Ji'ian.

Do rana otrzymałam wolne, aby przetrawić to całe wydarzenie, a od jutra zaczynam swoje obowiązki. Jestem bardzo ciekawa co przygotowała dla mnie nasza królowa.

Dziennik królewskiej gwardzistki Ail'ei

4
Wiosna roku 91 - Życie w Lucio Lar


Minął kolejny rok a ja nie zrobiłam prawie żadnego postępu. Mam wrażenie, że szybciej znalazłam bym inny sposób na dostanie się na wyspę. Niestety, odpowiadam teraz nie tylko za siebie ale i pozostałych, musiałam poświęcić ten czas na budowę relacji z mieszkańcami Lucio Lar i zapewnienie lepszego życia dla całego naszego obozu. Mimo moich podejrzeń, minął rok i nie zdarzyło się nic niezwykłego. Ludzie przyjęli nas w końcu w swoich sercach, nie jest to może przyjaźń ale są dla nas neutralni. Nie szemrają już po kątach, nie patrzą na nas podejrzliwie i traktują nas na równi z innymi, jak część swojego społeczeństwa. Wszyscy znaleźli sobie pracę i nikt nie może powiedzieć o nas złego słowa, Zin, Telkan i ja pilnujemy aby nikt nie zrobił niczego głupiego.

Na początku wiele czasu spędzałam poza miastem, patrolując jego perymetr. Innym strażnikom było to na rękę, w końcu nie musieli znosić "szpiczastouchej". Postarałam się o to aby nikt nie poznał pełni moich umiejętności, aby nikt nie był przygotowany na mnie, w razie gdyby coś miało się wydarzyć. Ja za to dobrze poznałam ich, słuchałam i patrzyłam. Ludzie zawsze są pewni siebie i uważają, że trzymają cały świat za szyję - jak bardzo się mylą. Przekonałam Zin aby także nie zdradzała pełni swoich mocy. Ma dobre serce i chce pomagać innym, ale rozumie, że nie możemy zdradzać wszystkiego, bo inaczej nie pozostaniem nam nic, czym moglibyśmy ich zaskoczyć.

Z czasem jednak zaczęliśmy się coraz bardziej integrować. Więcej czasu poczęłam spędzać na przewodnictwie innym, służyć radą - jakie by one nie były. Nawet ja przekonałam się w końcu do tych wszystkich ludzi, wciąż im w pełni nie ufam, ale lepiej się dogadujemy.
Wiele czasu poświęcam też Veari, w sumie nie wiem dlaczego. Chociaż na początku było dziwnie, z czasem nasza więź pogłębiała się i spędzałyśmy razem czas coraz przyjemniej. Nasza dobra druidka zauważyła to szybko, cieszyła się z tego jestem pewna, lecz zobaczyłam w niej pewną dozę smutku. Kiedy próbowałam ją potem o to zapytać, skrzętnie unikała odpowiedzi, nie mam pojęcia dlaczego.

Przez ten rok wiele się działo. Najciekawszą rzeczą był powrót adoratorów. Tak, kilkoro elfów z naszego obozu próbowało kolejny raz swoich sił w walce o moje serce. Sądzili, że po ustabilizowaniu się naszej sytuacji będę bardziej skłonna do ich zalotów, lecz po raz kolejny musiałam im wyjaśniać, że moje serce nie będzie należeć do nikogo. Przyjaciele, rodzina oczywiście, to są wartości których utrzymywania uczyła mnie królowa, lecz nie mogę zaprzątać sobie głowy "miłością" dopóki moja misja nie zostanie rozstrzygnięta. To by mnie niepotrzebnie tylko rozpraszało. Może kiedyś...lecz nawet nie jestem pewna czy jestem do tego zdolna, nigdy nie kochałam nikogo w ten sposób.

Tak mi ciebie brakuje Y'asmanayo, twoich rad i głosu. Mam nadzieję, że wciąż gdzieś tam jesteś, że jeszcze się spotkamy. Musisz zjednoczyć nas na powrót, jesteś naszą królową.

Dziennik królewskiej gwardzistki Ail'ei

5
Wiosna roku 91 - Walka o przyszłość


Podróż przez morze dał mi cenną lekcję - nie lubię pływać statkami. Kiedy postawiłam stopy na lądzie, ulżyło mi. Dotarliśmy do dawnej własności Fenistei, Wyspy Kryształowego Powiewu. Latami przeszukiwałam Fenisteę i kontynent, bezskutecznie. Ta wyspa była jednym z niewielu miejscu których nie zbadałam, gdyż nie miałam wtedy takiej możliwości.

Wyspę otaczała iluzja, która każdego podróżnika wprawiłaby w myśl, że nie warto tutaj cumować. Po prostu wyglądała na przeklętą, więc jakie było zdziwienie wszystkich, kiedy przekroczyliśmy barierę i naszym oczom jawiła się kraina, która przypominała nasz dawny dom. Niemniej to co znaleźliśmy na niej, nie było już tak pozytywne. Chociaż początkowo wszystko wydawało się idealne, aby z tej wyspy uczynić nasz nowy dom, to szybko okazało się, że na wyspie już znajdowały się elfy, ale nie tak przyjazne jakbyśmy tego chcieli.

Natrafiliśmy na kult, który od początku był podejrzany, a jak się później okazało, była tam też nasza królowa, Y'asmanaia. Już myślałam że moja misja dobiegła końca i wreszcie zaczniemy odbudowę elfiej rasy, ale królowa znajdowała się pod wpływem substacji takiej samej, jak pozostała część kultu, którego to faszerowała nim ich przywódczyni, kapłanka Felise. A na domiar złego, wykorzystywała to aby składać ofiary demonowi, który zamieszkiwał pobliski gaj, głęboko pod ziemią. "Ochotnicy" jak ich nazywała, byli wchłaniani przez drzewa i nikt z nich nie widział w tym problemu. Ku naszemu zdziwieniu, dołączył do nas odłam tego kultu, przewodzony przez męża kapłanki, Reneylana. On również pragnął rozwiązać to w najmniej krwawy sposób, gdyż pod wpływem Felise znajdowała się ich córka. I chociaż królowa sama nalegała na to, że chce złożyć z siebie ofiarę, udało nam się ją obezwładnić i zapobiec tej tragedii. Niestety niespodobało się to temu, co mieszkało pod gajem. Ziemia nas pochłonęła i znaleźliśmy się w korytarzach, które prowadziły do głównej komory.

Nigdy wcześniej nie widziałam demona na własne oczy, a tym bardziej nie musiałam z nim walczyć. Potwierdziły się też legendy o naszych kuzynach z podziemi, mrocznych elfach. Oni tam byli i nie chcieli rozmawiać, wspierali demona więc wszystkich ich musieliśmy zabić. Walka była trudna i ponieśliśmy stratę w postaci jednego z buntowników kultu, ale zwyciężyliśmy. Już miałam nadzieję, że teraz już wszystko będzie dobrze...

Niestety tak nie było. Królowa, moja mentorka i przyjaciółka, niemalże przybrana matka odtrąciła swoją pozycję i obowiązek. Zrezygnowała z tego wszystkiego pomimo tego, że osiem lat spędziłam na jej odnalezieniu, jak powinna to zrobić lojalna gwardzistka i przyboczna, a ona tak po prostu zrezygnowała. Nie jestem z tego dumna, ale skoro ona nie była już królową, ja nie byłam już gwardzistką. Skoro elfia kultura miała tak niewielkie znaczenie, że ostatnia żyjąca członkini rodu królewskiego zrezygnowała z urzędu, to jaki cel miało dalsze istnienie gwardii? Przez osiem lat goniłam za obowiązkiem, nadzieją, a teraz została pustka i niepewność. Byłam tak skupiona na porażce, że dałam się pojmać kultystom na odwyku, nie miałam siły walczyć, nie miałam o co walczyć. Stało się to, czego zawsze się obawiałam, straciłam nadzieję i wizję na przyszłość, a kim jest gwardia bez tych rzeczy? Jesteśmy po prostu wojownikami...ja nią jestem, wojowniczką, ostatnią z dawnej chluby Fenistei. Nasze zbroje i miecze nie miały sobie równych, a umiejętności przewyższały każdego ludzkiego wojownika. Teraz straciło to jednak znaczenie.

Potrzebowałam kilku dni aby dojść do siebie, po tym jak Zin'rel i Y'asmanaia oswobodziły mnie z rąk kultystów. I chociaż było to efektywne, to nie mogłam znieść kolejnej zniewagi jaką moja dawna mentorka na siebie sprowadziła. Brodząca w błocie, klęcząca i szlochająca przed elfami, tylko po to aby mnie uwolnić...byłam już pewna, że cokolwiek się wydarzy, przyszłość nie należy do niej. Nikt nie potraktowałby jej już poważnie, nie potrafiłaby rządzić silną ręką. Oczywiście, słynęliśmy z tego, że nasze emocje są obszerne i wolimy dyplomację nad walkę, ale wciąż jednak władca powinien być szanowany.

Wiedziałam jednak, że pomimo tej klęski jaka mnie spotkała, wciąż miałam coś ważnego do zrobienia. Miałam wybór, mogłam wrócić z korsarzami na kontynent i zostać mieczem do wynajęcia, żyć tylko dla siebie i na własny rachunek, przemierzać krainy i robić to do czego mnie szkolono całe życie, zabijać. Jednakże w moim życiu pojawiła się inna elfka, która stała się dla mnie niczym młodsza siostra, Zin'rel. Ta druidka zaskakiwała mnie od samego początku, kiedy to uparcie dążyła do rozmowy ze mną. I to właśnie przez nią zdecydowałam się zostać na wyspie. Nie mogliśmy liczyć na symbol odbudowy w postaci królowej, ale wciąż jaki mieliśmy wybór? Mogliśmy próbować się podnieść z kolan lub dożyć swoich dni z przeświadczeniem, że jesteśmy jednymi z ostatnich elfów, a za kilkaset lat, wyginiemy całkowicie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Pamiętniki Herbian”