Mistrz&Czeladnik

1
Poprzednie wpisy można znaleźć tutaj.

Niniejszym wstawiam także najnowszy:

Wpis # ?

Nie wiem który, ponieważ poprzedni dziennik zaginął, najprawdopodobniej w wyniku wybuchu naszego laboratorium w zeszłym miesiącu.

Wybuch w laboratorium… Tak, to rzecz, z którą powinien się liczyć każdy praktykujący alchemię adept. Niektórych tynktur nie należy mieszać z innymi. Niebezpieczne trzymać szczelnie zamknięte, z dala od rąk dzieci, goblinów i domowych skrzatów, które złośliwie sikają nam do mleka. Zasady bezpieczeństwa są proste i powinien je znać każdy dureń, prawda? Otóż nie.

Od razu wyjaśniam, że to nie błąd w sztuce spowodował fatalną w skutkach reakcję alchemiczną, która zniszczyła cały nas zakład. Cóż więc takiego, zapytacie? Powiem wam.

Mój Mistrz, jego znajomi krasnoludowie oraz eksperymentalna, w pełni nielegalna bimbrownia.

Wrócę do początku. Choć do tej pory po wybuchu dzwoni mi w uszach i myśli, skołtunione, kłębią się w mojej głowie jak walące się na prochach zające.

Zaczęło się od najazdu Sakirowców na dziuplę, w której urzędowały sobie w najlepsze krasnoludy. Nie wiadomo czy zaczęło się od donosu sąsiada, oszustw skarbowych czy burd i nocnych hałasów. Faktem jest to, że po wszystkim tajną bimbrownię, rzekomo odkrytą przypadkiem, zburzono, krasnoludów przegnano, a tych co się stawiali pobito, skuto i, jakżeby inaczej, wsadzono do (hehe) lochu. Wtedy też zaczęło się kombinowanie. Nie przedłużając: stanęło na tym, że Mistrz udostępnia piwnicę, krasnoludy pędzą, a zbrodniczy procent trafia do naszej (czytaj: Mistrza) kieszeni. Z braku innych perspektyw stanęło na tym.

No i rozpoczęto konspirację i walkę z reżimem. „WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, BRATERSTWO” głoszono, co nie przeszkadzało im trzykrotnie podwyższyć ceny nie tylko za ekskluzywne „Łzy Krasnoluda” co i za podłą berbeluchę pokroju „Pocałunku brodacza” czy „Purchlaka”. Zaczęły się tajne hasła, przebieranki. Krasnoludy w strojach piekarzy, górników i kominiarzy pukały co dnia. Gobliny trupimi wozami dostarczały składników, a wodę czerpaną wprost z rzeki w beczkach po mące nosili niby-ludzcy tragarze. Jak to się wszystko udawało? Nie wiem. A klienci? Nie lepsi i równie posrani co reszta. Szczytem dla mnie był elf-transwestyta przebrany za niańkę, wiozący w wózku uzbrojonego w kuszę, brodatego gnoma. W pieluszkach.

I trwałoby to sobie pewnie w najlepsze, gdyby nie pewnego dnia (dokładnie trzy tygodnie i dwa dni temu) to wszystko nie jeb… nie wybuchło. Nie wiadomo, czy zawinił gorzelnik, podły składnik, czy zrządzenie losu. Szczęściem byłem akurat z Mistrzem na rynku, oglądając egzekucję wieczoru, gdy wtem jak nie gruchnie-pierduchnie!

Patrzę w tył, a tam nad slumsami rośnie zielona chmura na podobieństwo grzyba. Naraz dmuchnęło gorącym powietrzem, i to tak, że aż chłopom kapelusze z głów pozrywało.

„Ale komuś kocioł wyjebało, hehe” - mówi uhahany złośliwie Mistrz, po czym mina mu rzednie; blednie i jękliwie dodaje „O kurwa, to u mnie!”

I taka była to historia. Skończyła się konspiracja, bimbrownictwo i współpraca z krasnoludami. Po tym, który tego dnia pilnował kotła, została jedynie pamięć i onuce, stojące w niegdysiejszym kącie piwnicy. Lekko jeno osmolone na krawędziach, za to na stałe przylepione do klepiska.

I tak to od tej pory, codziennie szoruję podłogi, zalepiam ściany, wywożę gruz i utylizuję kałuże niebezpiecznych substancji, od których trzech zatrudnionych sprzątaczy zmarło już w męczarniach. Nawiasem mówiąc, czwarty właśnie zaczął krzyczeć przeraźliwie. Wokół niego rozeszła się fioletowa chmura, która śmierdzi anyżem, bąkami i lekko jakby saletrą. Podejrzewam, że wdepnął w resztki ampułek, które miałem sprzątnąć, a zamiast tego pisałem tenże właśnie wpis.

W związku z powyższym, muszę kończyć, zanim Mistrz zorientuje się, że znowu się obijam. Mam nadzieję, że przeżyję na tyle długo, by jeszcze coś napisać.


Dopisek:

Podczas sprzątania znalazłem szczątki poprzedniego dziennika. Zawinił nie wybuch, a (jakżeby inaczej) mój pryncypał. Mistrz obdarł go z okładki i przybił gwoździem we własnym wychodku. Tak, moi drodzy. Ten ogoniasty, woniejący siarką pomiot Sulona podcierał sobie rzyć moimi życiowymi problemami. Mówi, że spodobała mu się struktura papieru.

Zmieniłem zdanie, chcę umrzeć.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage
ODPOWIEDZ

Wróć do „Pamiętniki Herbian”