Re: Oddech Bogów

16
Callisto starała się słuchać mówczyni uważnie, choć forma wypowiedzi nie przypadła wysokiej elfce do gustu wcale. Nieproszony gość rzucał słowa na wiatr niczym wieśniak sprzedający jaja na lokalnym bazarze. Żałosne - pomyślała kruczowłosa, biorąc bardzo głęboki wdech.

Z każdym kolejnym słowem było tylko gorzej. Zamaskowana posłanniczka niezdarnie przeszła do przedstawienia propozycji swojej enigmatycznej organizacji z południa. Bez zająknięcia zalewała nadzieję magii kolejnymi i kolejnymi warunkami. I chociaż spiczaste uszy elfów wysokiego rodu wyłapywały niemalże każdy dźwięk z niebywałą dokładnością, Callisto nie wierzyła własnym uszom. Więdły od steku bzdur. Po prawdzie zgubiła się w paplaninie gdzieś w połowie, ale nie dała po sobie tego poznać. Ze znudzeniem przewracała maślanymi oczyma, zawieszając spojrzenie na bardziej żarzących kwestiach, jak np. pajęczyny w narożach starej, zapomnianej izby.

Miłościwie panującą z letargu wyrwała dopiero wzmianka o synach. Dzikuska z Karlgardu nie pojmowała na jak grząski grunt wkracza.

Hihi — prychnęła, zakrywając usta z iście Hollarską kurtuazją. — Jesteś szalona czy głupia? — słodki uśmiech w okamgnieniu ustąpił miejsca niewzruszonej, a wręcz gniewnej minie. Callisto odepchnęła się od blatu, zakręciła na pięcie i podeszła do zakurzonego okna. Od teraz stała do kobiety zwrócona plecami.

Przybywasz nieproszona pod mój dach i żądasz rzeczy, o których prawdopodobnie nie masz bladego pojęcia. Zabijałam za mniej... Ale powiedzmy, że się zgadzam. Czysto teoretycznie — gestykulowała do swego odbicia w szybie. — Co możecie mi takiego zaoferować? — nim zdążyła odpowiedzieć, elfka podniosła głos — Żeby przystać na te warunki, musielibyście, hmm... Zagwarantować mi wygraną wojnę, a tego moja droga nie jesteście w stanie zrobić.

Oddech Bogów

17
Posłanniczka śledziła każdy ruch uzurpatorki, jakkolwiek nie odnosząc się do uszczypliwego tonu jej wypowiedzi. We właściwy dla siebie sposób zachowała pewną bezstronność (jak podobnie z resztą bezpłciowość) w ramach sobie tylko znanej strategii negocjacyjnej. Nie odcinała jej się, nie próbowała kwestionować obranych perspektyw na organizację, ani tym bardziej nie zabiegała o to, by rozwiać wątpliwości co do potencjalnych zagrożeń. Siedziała cicho, niewzruszenie, z dłońmi splecionymi na brzuchu ot niby rzeźba z kamienia. Oczywiście nie ułatwiała swojemu rozmówcy obiektywnej oceny spotkania, chociaż jak można było już się domyśleć prawdopodobnie właśnie to należało do jej powinności.

Z drugiej jednak strony dla elfiej czarownicy stało się zupełnie jasnym, iż nieznajoma jak bardzo tajemnicza i oschła by się nie wydawała pełniła zaledwie funkcję narzędzia, kogoś, kto wyłącznie powtarza cudze słowa. Z kolei po wysnuciu takich wniosków nie trudno było odnotować, że Hamalasi musieli w istocie niezwykle cenić sobie dyskrecje. Ilu ich jest? Gdzie przebywają? Podobne pytania można było zadawać w nieskończoność, a jednak ewentualne odpowiedzi bardziej odnosiły się tu do sfery domysłów, aniżeli potwierdzonej faktami wiedzy. Tak czy siak, chcąc nie chcąc jedyną nitką porozumienia z magami, jaką dysponowała w tej chwili Morganister stanowiła ta nietuzinkowa osoba skryta za złotym obliczem. Uzurpatorka była niejako skazana na jej rzekomą kompetentność, chociaż wiązało się to nieodłącznie z tym, czy uzna wsparcie hedonistycznych magów z krainy słońca za faktycznie esencjonalne dla nadchodzącej konfrontacji z Zakonem.

Zacznijmy od tego... - odezwała się nagle, choć ze spokojem w głosie - ...że możliwości wojenne twojego miasta i naszej braci są właściwie porównywalne. Dopiero od niedawna Nowe Hollar zaczęło wyprzedzać Hamalasi pod względem gotowości bojowej. Rozrost Akademii, nowe fortyfikacje to wszystko jest nie bez znaczenia. Dostrzegamy dynamiczny rozwój metropolii, niemniej sami również mamy sporo do zaoferowania. - to powiedziawszy kobieta podeszła do zakurzonego biurka, sięgnęła dłonią blatu, a następnie nakreśliła na grubej warstwie kurzu trójkąt, który podzieliła jeszcze na trzy poziome części. W wolnych miejscach zapisała kilka słów w języku wspólnym.


Obrazek


Fundamentem naszych sił zbrojnych są liczni niewolnicy oraz zastępy najemników, którzy za właściwą opłatą tudzież odpowiednią zachętą, hah, gotowi są wykonać każde polecenie. - ta drobna uwaga mogła już dać Callisto jakiś wgląd w sytuacje niższych warstw społecznych, tymczasem kobieta kontynuowała - Wyżej w hierarchii znajdują się uzdolnieni magicznie, jeźdźcy słoni oraz wszelcy wojownicy z prawdziwego zdarzenia, zaś na samym szczycie jesteśmy my, najpotężniejsi magowie Urk-hun, panowie południa, posiadacze ziemscy, najbogatsi i najznamienitsi mężowie w tych stronach i absolutnie nie uważamy się za gorszych od elfich czarowników, którzy obserwują świat ze swoich wysokich wież.


Zaraz po tych słowach wysłanniczka starł swój "malunek", wymownie przełożyła nogę na nogę i stanowczym, choć pozbawionym wrogości tonem dodała:

Przeżyliśmy już nie jedną rebelię i nie jedną wojnę, umiemy zapewnić sobie przetrwanie tak na polu dyplomatycznym, handlowym, jak i otoczeni zewsząd morzem piaskowych wydm. Na naszych ziemiach nie rośnie prawie nic, zaś rzeki, czy jeziora to dostatek dostępny tylko nielicznym. Nowe, brutalne wyzwania są tu codziennością, więc sama musisz ocenić, czy jesteśmy godni by stać u twego boku w konflikcie, który nieubłaganie zmierza na wschód. Wierz nam lub nie, ale Zakon już zakończył swoje preparacje i lada chwila da sygnał do wymarszu, czy w takim wypadku możesz pozwolić sobie na dywagacje co do użyteczności Hamalasi? Spójrz prawdzie w oczy możemy zostać waszymi sojusznikami i razem stawić czoła tym świętoszkowatym kurwi synom albo niczym cierpliwa hiena zaczekamy aż kurz opadnie, by żerować na tych, którzy nie będą mieli już siły się bronić. Jaka jest więc twoja decyzja, elfia czarownico?

Sygn: Juno

Oddech Bogów

18
Callisto zawsze miała się za ambitną i przebiegłą osobę. Jej zdaniem jest bystra i politycznie uzdolniona. Zasiała niemałe polityczne zamieszanie wyprowadzając Nowe Hollar spod protekcji korony, a także dzieląc kontynent na magicznych i wrogo do nich nastawionych - sprzymierzeńców przestarzałego Zakonu Sakira. W miarę rozwoju sytuacji, im więcej władzy zyskiwała, tym cięższe decyzje zmuszona była podjąć. Temperament i duma często jednak prowadziły do podejmowania pochopnych decyzji. Brak cierpliwości do nudnych, administracyjnych spraw i coraz większe dążenie, by unikać słuchania nieprzyjemnych uszom faktów. Niezdolność do obiektywnego osądu, brak ostrożności i pragmatyzmu. To wszystko sprawiło, że stojąc sam na sam z reprezentantką Hamalasi, gdzieś na uboczu w zapomnianej salce, przypomniała sobie mądrość ojca. A był on wybitnym strategiem oraz politykiem. Stawiając wielkość ponad rodzinę, zbudował potęgę Morganisterów.

Elfka wciągnęła powietrze przez nos. Nie mogła. Nie chciała okazać się niemądrym władcom. Chciała być jak ojciec - niedościgniona.

Złożone jak do modlitwy dłonie spoczywały poniżej linii pępka, jakby lada chwila miała przemówić do tłumu, lecz jej oczy zaszkliły się wtem w blasku świec. Przepełnione łzami, tak kurczowo trzymanymi na wodzy, wgapiały się w martwy punkt. Cisza.


Jedynymi osobami, jakie kiedykolwiek Callisto kochała, były jej dzieci. Od poczęcia chroniła swe pociechy zacięcie przed wszystkimi, którzy mogli im zaszkodzić. I choć nie zapewniała im rad, ani wskazówek potrzebnych do życia, karciła gdy bywały niesforne, kochała szczerze ponad wszystko. Ponad magię i siebie samą. Ponad władzę chełpiącą ego. Sama myśl o odesłaniu Ziraela z Learizem do Karlgardu przyprawiała kruczowłosą wybawicielkę o dreszcze. Ledwo powstrzymywała się od płaczu, próbując utrzymać fason rządzącej. W głowie galopem mknęły obrazy wspólnie spędzanych chwil. Kolacje, kąpiele czy lekcje. Wtedy uwydatniła policzki zupełnie bezsensownym uśmiechem. Bo to ujrzała posłanniczka. Błyszczące srebrzyste łzy w kącikach oczu wpatrzonych w stary parkiet i niepodobne do aparycji czarownicy ciepłe uśmieszki. Blada jak śmierć, sztywna i nienaturalna w ruchach jak golem, elfka gotowała się w środku.

Zamknęła oczy, odchyliwszy głowę do tyłu zaprzestała upozowanych intryg.

Jeśliś Zakon przekroczy bramy miasta na nic im moja obrona. — pomyślała. — Być może Leariz i Zirael w Karlgardzie będą bezpieczniejsi...

Gra toczy się o nie jedną świeczkę. Próżnym byłoby trzymać dzieci przy sobie, gdy Zakon już puka do drzwi. Callisto przełknęła ślinę, a głos zadrżał jej nim dokończyła zdanie:

Przyjmuję warunki sojuszu.

Powoli wypuściła powietrze z płuc.

Oddech Bogów

19
A więc postanowione! — w jej głosie dało się słyszeć nutę ekscytacji — Niebawem odwiedzi cię nasz człowiek, by dopełnić formalności. Bez obaw, czarownico, poznasz go po pierścieniu. — to powiedziawszy, kobieta entuzjastycznie oderwała się od biurka i niemal w tej samej chwili niebezpiecznie zachwiała. Po krótkiej walce z grawitacją odzyskała równowagę, a następnie wykonała kilka chwiejnych kroków, by z niemałą trudnością zbliżyć się do okna. Przez moment zdawało się nawet, że mimo szczerych chęci niechybnie upadnie, ale w odpowiedniej chwili wyciągnęła rękę i ciężko oparła się o najbliższą ścianę. Nie wyglądała na zmęczoną, choć z drugiej strony nie sposób było ocenić jej kondycje w tym jakże niecodziennym stroju. Tymczasem stojąca nieopodal elfka mogła przysiąc, że słyszała, jak jej gość szepcze:

...zaraz się rozleci. — jak oparzona posłanniczka natychmiast zakryła usta i wymownie spojrzała w stronę wiedźmy. Zapanowała cisza, podczas której obie panie przyglądały się sobie nawzajem.

Ta decyzja przyniesie wielką korzyść nam obojgu. Nie pożałujesz tego, mości Morganister. — po tych słowach zamaskowana oparła dłoń o szczeblinę i uchyliła okno — Bywaj. — rzekł, po czym w mgnieniu oka przeistoczyła się w czarny dym, który nie zwlekając ni chwili dłużej, umknął przez wyrwę w noc.

***
Skandumin czekał na wynik spotkania z niebywałą jak dla siebie cierpliwością. Oparty plecami o ścianę podrzucał pojedynczego gryfa, łapał, a następnie sprawdzał, co wypadło i tak powtarzał w kółko cały proces, by choć trochę umilić sobie oczekiwanie. Naraz, ku jego zaskoczeniu drzwi zaskrzypiały, a zza progu wyjrzała nań głowa uzurpatorki. Krasnolud był tak zbity z tropu, że nie zdążył nawet pochwycić monety, która z brzękiem uderzyła o podłogę i "złośliwie" potoczyła się za kredens.

Psiakrew. — zaklął pod nosem i zawahał się, bo nie był już pewien, czy powinien zanurkować za pieniądzem, czy skupić się należycie na osobie dobrodziejki. Chwilę walczył sam ze sobą, lecz koniec końców odpuścił gryfa. Rozdrażniony i z ewidentnie wymuszonym uśmiechem kiwnął na wiedźmę, po czym zapytał półszeptem:

No i co?


***
Jakiś czas później bal dobiegł końca. Większość gości ulotniła się krótko po północy, zaś ci, którzy byli szczególnie żądni zabawy, tudzież towarzystwa, nie szczędzili sobie tańców, ani wina jeszcze przez kilka kolejnych godzin. Niefortunnie dla Akademii podobnych dzianych, ustawionych natrętów nie brakowało o tak późnej porze - jeden gonił służbę za dzbanem napitku, inny znowu wyciskał siódme poty z orkiestry na niemal pustym parkiecie, a byli i tacy, którzy ukradkiem zagarniali ze stołu udko, czy banana napychając kieszenie przed wyjściem. Przykry widok i gorszący, to prawda, ale i czasy nie były jakoś szczególnie sprzyjające, toteż każdy radził sobie, jak potrafił... a przynajmniej do czasu, aż całą tę hałastrę mniej lub bardziej taktownie pożegnał mistrz Keli. Od czasu do czasu tylko korzystając z nieocenionej pomocy brązowych hełmów, które asystowały uczonemu z polecenia dowódcy straży.

Tymczasem Callisto przyglądała się wszystkiemu z góry, z oparcia fotela książęcego. Buńczuczne zachowanie jej poddanych oraz usilne próby rektora by zapanować nad nimi jednoznacznie sugerowały, że oto nadchodziła dla niej pora powrotu. Jak tylko wstała, czterech strażników opuściło swoje pozycje i żywo postąpiło kroku w stronę wyjścia zamiarem eskortowania swej pani. Był to wymóg Le’neil, który w dobie ostatnich rozruchów wziął sobie za cel zagwarantowanie jej właściwej ochrony.
Niedługo później wiedźma opuściła sale.


Obrazek

Noc była wyjątkowo chłodna, co jawiło się wyraźnym znakiem tego, iż zima jest już tuż tuż. Wydychane powietrze od razu zamieniało się w widoczną mgiełkę, nos rumienił się, zaś pozbawione rękawiczek dłonie drżały niespokojnie. Niebo było czyste, bezwietrzne, co więcej mimo późnej pory nie można było mówić o problemach z widocznością, bo promienie księżyca doskonale oświetlały całe miasto. Spacer o tej porze mógł być nawet odprężający, gdyby błogiej ciszy nie przerywały odgłosy czterech zbroi podążających za nią. Na szczęście przynajmniej ulice o tej porze były opustoszałe - żadnych studentów, wichrzycieli, ani tym podobnych wokalnych osobistości. Słowem: spokój, chwila ulgi dla jej skołatanych nerwów... a przynajmniej do czasu, bo wtem jej uszu dotarło nagłe świszczenie. Nim zdążyła zareagować strzały dopadły dwóch z jej ochroniarzy. Pierwszy padł jak kłoda, kolejny najpierw upadł na kolana i próbował sięgnąć ręką wystającego z szyji pocisku, a nim mu to się udało również i on uderzył twarzą o bruk, wykrwawił się, wyzionął ducha.

Ukryj się za nami, pani! — rzucił jeden z brązowych. Panowie pośpiesznie dobyli mieczy i tarcz a następnie obaj zbliżyli się do niej na tyle blisko na ile tylko to było możliwe. Niewątpliwie byli to bardzo honorowi mężowie skoro własną piersią zamierzali chronić wiedźmę przed nieszcześciem, jakkolwiek podobny manewr znacząco utrudnił jej poruszanie się. Naraz kobieta dostrzegła cień na okolicznym dachu, a zaraz potem z tego samego miejsca poleciała w ich stronę sieć z obciążnikami szybko zlatującą z góry. Nie było nawet sposobności na reakcje - cała trójka została błyskawicznie przygwożdżona do ziemi. Naturalną reakcją oczywiście była próba oswobodzenia się z pułapki, niemniej na to potrzeba było czasu, a elfy miały go jak na lekarstwo. Także Callisto próbowała jakoś wydostać się z tej patowej sytuacji, ale niewiele mogła osiągnąć gdy dwóch jej ludzi przygniatało ją własnym cieżarem. Kątem oka dostrzegła wreszcie swoich oprawców - dwie odziane w czerń postacie, które na grubym kiju niosły na brzeg dachu czarny kociołek.

Masz za swoje, suko! — rzucił jeden z nich po czym przekręcił naczynie, nieznana zawartość zaczęła skapywać wprost na nich.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

20
Drzwi zaskrzypiały, a u progu pojawiła się czarownica.

Cała na czarno, próbowała zamknąć za sobą wejście do starej klasy, gdy to wcale a wcale nie zamierzało z nią współpracować. Klamkę z mosiądzu o kształcie kuli szarpnęła tylko raz, tak mocno, że podłoga zadrżała pod stopami, ze ściennego panopila z łomotem spadł obraz jakiegoś zasłużonego elfa. Callisto cofnęła się przestraszona. Po chwili wyprostowała togę, by ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi ruszyć w kierunku sali bankietowej, gdzie wciąż grała muzyka i skąd słychać było gromki śpiew zapijaczonych magików.

Korytarzem snuł się i płoził dym palonego kadzidła. Callisto sunęła pośród szarych obłoków niczym zjawa. Jej poszerzana ku dołowi suknia rozwiewała dym o zapachu cytrusów z nutą róży. Wtedy spostrzegła na swej drodze krasnoluda. Skandium "oczko" wyczekiwał jej zniecierpliwiony, tego była pewna. Nerwowo podskakiwał z nogi na nogę, burczał, mruczał pod nosem i rzucał monetą, która w momencie nadejścia miłościwie panującej spadła na ziemię i zawędrowała pod kredens, jak zrywający się rybakowi z haczyka szczupak.

No i co? — spytał jej.

Callisto wzdrygnęła, ledwie zatrzymując się przed niziołkiem. Jego zachowanie uwłaczało pojęciu smaku, tym bardziej dla wysokich elfów, które lubowały się w przesadzonej kurtuazji. Skandium okazał się jednak nieocenionym sojusznikiem. To za jego sprawą zjawili się tu Hamalasi. To on działał inwigilował filie kupieckie. Callisto chcąc nie chcąc, musiała wybaczyć gruboskórnemu prostakowi brak manier. Wzięła głęboki oddech nim omiotła go spojrzeniem spod gęstych rzęs.

Pieniądz otwiera wszystkie ścieżki. Umowa zawarta. — rzekła mentorskim tonem. Przekonana, że wyjaśnienie było wystarczające bezszelestnie wyminęła krasnoluda.

Bym zapomniała — spojrzała raptem przez ramię. — Dziękuję za pomoc — i zniknęła między korytarzami, tam gdzie muzyka grała bardzo głośno.

***

Ukradkiem wślizgnęła się między gości, pragnąc uniknąć kolejnego wielkiego wejścia. Zaśpiew elfów wzniósł się naglę o ton w górę. Ich nieudolne wycie rozbrzmiewało w czaszce, kołatało w skroniach. Żadne czary tudzież zatyczki nie zamaskowałyby takiego fałszu. Być może czarodzieje mieli się za artystów wielu talentów, to bezspornie śpiew się do nich nie zaliczał.

Siadła wreszcie. Oglądając dogorywających studentów i ich nauczycieli, doszła do pewnych konkluzji - szczęśliwe dzieci wyrastają na nieciekawych dorosłych. Na jej szczęście bal dobiegł końca. Rektor Keli z galanterią pozbył się niedobitków, pozwalając im choćby na kradzież resztek.

W towarzystwie czterech przybocznych sunęła w takt ich zaprawionego marszu. Uliczki Nowego Hollar były ciche i jasne. Tylko posągi na tarasach odprowadzały ją martwym wzrokiem. Niebo nad miastem rozjaśniało łuną księżyca. Coś przeleciało, szybko, zwinnie niczym wielki ciemny nietoperz. Pierwszy ze strażników zakołysał się i padł na ziemię. W jasnym świetle Mimbry zdołała przyjrzeć się lecącemu na kolana elfowi. Strzała, krew zamach — pomyślała, zaraz po tym lądując na ziemi pod naporem strażników i sieci.

Złaź ze mnie! — niemal natychmiast odepchnęła strażnika, by miast niej przygniótł drugiego z brązowych hełmów. Wtedy Callisto spostrzegła kocioł nad głową. Zwykły, czarny, okrągły do znudzenia przypominający jeden z wielu jej własnych, w których kilka lat temu topiła wosk na laleczki voodoo. W pierwszej chwili nie uczyniła niczego. To nie był błąd, nie przypadek. Kiedy oprawca myślał, że ostatni gwóźdź do trumny przybity, kiedy ciecz ściekała powoli, czarownica wysunęła przed siebie rękę - na wprost - dotykając sieci.

Repulso! — arkana magii wystrzeliły. Zaklęcie odrzutu, potężna fala telekinetycznej siły uderzyła w siatkę, chcąc ją odrzucić. Miała mknąć dalej, na zderzenie z nadciągającym płynem. Tak aby rozproszyć go lub cofnąć bieg wprost na agresorów z kociołkiem w rękach. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Bez względu na losy strażników, miłościwie panująca poczęła toczyć ciało kilkakroć po ziemi. Byle szybciej, byle uciec spod dachu i oprawców. Raczkowała, chciała uciekać, ale... Wyszarpnęła się i zerwała jak sprężyna z kolan. Nogi miała niczym dwa słupy wbite w ziemie, ciężkie. Ręce zwisały bezwładnie, jak włosy kołysały się na wietrze. Nagle Callisto ryknęła wściekle i huknęła obcasem o ziemię!

Vermiculus — z otwartych dłoni wypełzła czarna jak najczarniejsza noc magia. W formie wężowatych sznurów spiętrzała się za sprawą wiedźmy, aż ta dała upust gniewowi. Śmiercionośny promień pognał jak ogar spuszczony z łańcucha za ofiarą. Miał sięgnąć przeciwników elfki i wykrzesać z nich resztki sił. Chciała by cierpieli, by na własnej skórze poczuli strach przed śmiercią. Liczyło się tylko przeżycie jednego z nich. Musiała wiedzieć, kto stoi za zamachem.

Oddech Bogów

21
Walka z siecią zdecydowanie nie była prosta. Nawet mimo tego, że władczyni ponaglała ochroniarzy i ze wszystkich sił starała się wydostać z pęt to zaplątane w zbroje sznurki, jak również obciążniki skutecznie uniemożliwiały wydostanie się. Co więcej, jakby kłopotów było mało Callisto od czasu do czasu obrywała łokciem albo kolanem żołnierzy, którym również zależało na tym, żeby jak najszybciej wydostać się z sideł. Na jej nagłe, wokalne protesty jeden z nich na moment zbladł i przejęty zesztywniał, a to z kolei dało kobiecie możliwość częściowego oswobodzenia. Czołgając się po ziemi dotarła do samego krańca sieci, a wkrótce później wygrzebała się częściowo na zewnątrz. Gdy akurat chciała wstać poczuła jak coś ciągnie ją za nogę, spojrzała za siebie i dojrzała, że zaplątał jej się lewy but. W tej sytuacji poruszanie miała ograniczone, ale przynajmniej nie obrywała od swoich.
Spoiler:
Tymczasem rzucone chwilę wcześniej przez nią zaklęcie zderzyło się z cieczą spływającą z kociołka efektem czego substancja rozbryzga się wszędzie wokoło jak krótka, intensywna mżawka, osadzając się na ścianach okolicznych budynków, glebie, a także jej strażnikach i niej samej. Gęsta, oleista i gorąca ciecz spływała po jej włosach i todze pozostawiając nieprzyjemny swąd palonego tłuszczu. Z pewnością nie było to przyjemne doświadczenie, niemniej znacznie boleśniejszą perspektywą jawiło się oberwanie garncem wrzącego oleju, a tego udało się wiedźmie i jej towarzyszom uniknąć.

Obrazek


Z kolei sami zamachowcy skryci na swych pozycjach nie oberwali jakoś szczególnie rykoszetem własnego ataku. Olej nie uderzył bezpośrednio w nich, a jedynie rozprzestrzenił się po większej okolicy, zaś samo zaklęcie minęło dach, na którym stali i uleciało w nocne niebo. Przez moment niemilcy byli zbyt oszołomieni, żeby wystosować odpowiednią ripostę do działań czarownicy. Dopiero po chwili spojrzeli zdziwieni po sobie i rzucili się do broni, lecz dla jednego z nich było już za późno. Czarna wiązka energii wystrzeliła z ręki elfki, po czym błyskawicznie uderzyła w szyje napastnika. Mężczyzna zesztywniał cały i począł wydzierać się wniebogłosy jakby go cieli żywcem. W tym samym czasie jego towarzysz dobył łuku i pośpiesznie wycelował w magiczną wiązkę. Strzała wleciała w czarny promień, a następnie zaburzyła jego przepływ, ale nie przerwała działania czaru.

Wtem łucznik wycelował w wiedźmę i zagwizdał. Na ten sygnał z bocznej alejki poleciały w ich stronę niewielkie kuliste przedmioty, które po zderzeniu z ziemią rozpadły się, a z ich wnętrza buchnął wokoło gęsty dym. Widoczność spadła niemal do zera, zaś chaos, jaki zapanował na tyle utrudniał koncentracje, że wiedźma była zmuszona przerwać działanie czaru. Nim jej wizje całkiem przesłonił szary dym usłyszała jak coś ciężko upada, a następnie kątem oka dostrzegła jak strzelec-zamachowiec wypuszcza w jej kierunku pojedynczą strzałę. Potem całkiem straciła widoczność.


Nie widziała skąd dokładnie nadciąga niebezpieczeństwo, ale wiedziała, że szybko zmierza w jej kierunku.
Spoiler:

Sygn: Juno

Oddech Bogów

22
Dym gryzł w oczy, odbierał tchu. Callisto czuła jak coś w niej wzrasta. Dobrze znała to uczucie, ten moment, gdy w żyłach wre coś więcej niż przelotne niezadowolenie.

Dyszała wtem, gniewnie i niewyraźnie, nawet nie podnosząc łba, porośniętego włosiem czarnym i tłustym jak pieczone prosie. Lepki i cuchnący olej spływaj jej po policzkach. Pociągnęła nosem, a potem otarła oko, zapewne czymś zaprószone. Pierwszego dobył czar, myślała. Drugi ganiał po dachu z łukiem w dłoni, by wykorzystując moment nieuwagi, czym prędzej przestrzelić serce nadziei magii. Czarownica miała już serdecznie dość walki z przeciwnikami, którzy winni ją kochać miast nienawidzić. W wykreowanym w swej głowie świecie służyła dobru, bo wszelakość, którą uważała za dobrą pochodziła prosto od niej samej. Przeklęła pod nosem tak cichutko, że nie zasłyszał jej nikt, choćby nawet skrywał się za plecami chcąc w obłokach dymu poderżnąć gardło.

Działała szybko. Kocie oczy płonęły zimnym gniewem. Ten wypełniał ją całą aż się trzęsła. Nadgarstki zapętlały krótkie obroty, podczas gdy roztargnione jakby palce grały na pianinie. Zrobiło się dziwnie zimno. Lodowaty wicher skumulowany w dłoniach przybierał na sile jak buczenie rozdrażnionych os. Blask nieznanej błękitnej poświaty coraz szybciej przedzierał się przez zwodniczą mgłę.

Callvorio le Confringo! — miotnęła jak burza lodowatą kulą o ziemię. Była to reakcja spontaniczna, nagła i niemożliwa do przewidzenia eksplozja słusznego gniewu, zrodzona przez wzajemną wrogość i niechęć. Skondensowane pokłady najczystszej w swej formie magii wody buchnęły pod stopami elfki, gdy z gardzieli rozbrzmiało zaklęcie pełne gniewu, złości i zgrozy. Animowany lód rozprzestrzeniał się wzwyż i wszerz. Bloki grubego na kilka stóp lodu pełzły niczym lawina, pochłaniając ludzi, zwierzęta i niezajętą przestrzeń. Wybijając okna i łamiąc ściany domów z białego drewna. Wszystkiego sięgał lód na usługach gniewu czarownicy. Wszystko w okolicy miało zostać zniszczone lub przezeń pochłonięte.

I w tej kryształowej krainie została sama. Jak zawsze sama. Sam na sam z odbiciem w tafli lodowego szkła.

Oddech Bogów

23
Obrazek
Przed budynkiem, na którym stali zamachowcy naraz wyrósł blok lodu, który piął się nieubłaganie i zaraz uderzył z mocą w zewnętrzną ścianę. Ku zdziwieniu naocznych świadków owy magiczny konstrukt począł wspinać się w górę po krawędzi niby zaprzeczający grawitacji potok, który zupełnie świadomie chce dotrzeć oprawców swej pani. Szyby pękały momentalnie, a na samej konstrukcji rychło pojawiały się drobne pajęczynki, pęknięcia w materiale. W mgnieniu oka całą okolicę opatulił chłodny powiew, w którym tańczył drobny śnieg. Okoliczni mieszkańcy, nagle wybudzeni ze snu, żywo podbiegali do okien, by zaraz podnieść wrzawę pełną strachu i dezorientacji, nierzadko wskazując przy tym palcami miejsce zajścia. Tymczasem bryły lodu jakby potęgujące fale wyrastały z ziemi wokół czarownicy bezlitośnie taranując wszystko, co stało na ich drodze. Całość trwała może kilkadziesiąt sekund, wkrótce później czar dokonał się w zupełności. Jej oddech przybierał teraz postać widocznej mgiełki, a z przesłoniętego nieba zaczęły spadać płatki białego puchu. Była sama w niewielkiej przestrzeni, którą niemal z każdej strony poza "sufitem" otaczały oszronione, szkliste ściany. Całość przypominała wnętrze lodowatej korony o wysokości sięgającej co najmniej dwupiętrowego domostwa.

Trudno powiedzieć, jaka była faktyczna skala owej magicznej anomalii, bo znajdując się w jej centrum zewsząd otaczały elfkę sople tak duże, że z tej perspektywy przypominały błękitną barierę, której grubość w żadnym razie nie pozwalała spoglądać przezeń. Gdy po jakimś czasie harmider przycichł Morganister postanowiła rozejrzeć się w poszukiwaniu wyjścia. Odseparowana od reszty świata solidną warstwą lodu poczuła jak niepokój związany z nagromadzonym stresem eskaluje i daje o sobie znać. Nareszcie zyskała sposobność, by pobyć samej z własnymi myślami, co więcej z tej perspektywy mogło się zdawać, iż poza nią w okolicy nie było żywej duszy. Rozglądając się wokoło w poszukiwaniu wyjścia z nietypowego bunkra w pewnym momencie czarownica dostrzegła strzałę, którą wystrzelono w jej kierunku. Grot pocisku znajdował się zaledwie kilka centymetrów od jej twarzy, zatrzymany w locie, uwięziony w zamarzniętej bryle. Nie było jednak czasu, żeby napawać się swoim szczęściem - musiała dorwać zamachowców i osądzić winnych tej zbrodni.

***
Jakiś czas później przeciskając się między wyrwami w magicznie przywołanej konstrukcji Callisto udało się dotrzeć do wyjścia. Gdy wyjrzała na zewnątrz kordon czarnych płaszczy z Le’neil na czele już oczekiwał ją - zwarci stali tyłem do niej, gotowi by bronić przed potencjalnym atakiem wroga. Korzystając z chwili elfka rozejrzała się po okolicy, by lepiej ocenić ewentualne szkody i straty w ludziach. Jak przystało na potężnego maga, Morganister nie dopuściła do tego, by plac zamienił się w krajobraz zniszczenia, niemniej najbliższa okolica przypominała teraz coś na kształt zimowego lasu, w którym miast drzew górowały sople przeróżnej wielkości. Niektóre były tak okazałe, że w ich wnętrzu można by wykuć całe domy, inne zaś sięgały niewiele ponad jej głowę, bądź ledwie dostawały pasa. Obszar zaklęcia pochłonął stosunkowo niewielką przestrzeń, bo nie wyszedł poza wspomniany już plac, a co więcej precyzja, z jaką Nadzieja Magii dyrygowała "potokom" nie pozwoliła, by uderzyły one w budynki mieszkalne. Zamiast tego bryły lodu położyły się i rozlały po okolicy tworząc krzywe lodowisko, do którego zaraz wybiegliby najmłodsi, gdyby nie to, że wzbraniali im tego rodzice. Jak się wkrótce okazało jedynymi ofiarami po stronie Nowego Hollar byli ochroniarze, którzy towarzyszyli kobiecie tej nocy, zaś o tym co spotkało niemilców przyjdzie nam się jeszcze dowiedzieć.

***
Miesiąc później...
Callisto stała w oknie obserwując z góry postęp prac remontowych na pamiętnym placu. Liczni robotnicy wyrwani z ludzkich slumsów właśnie tu znaleźli swoje nowe powołanie - ramię w ramię odbudowując z elfami chodniki, popękane ściany. Napaść, która ją wtedy dotknęła, mimo iż okazała się niewypałem wstrząsnęła mieszkańcami, a samej wiedźmie podsuwała coraz to nowe wątpliwości. Któż mógł stać za tą zbrodnią? Jak zabójcy dostali się do środka? Ilu ich było? Pytania piętrzyły się za każdym razem, gdy odtwarzała w myślach tamte wydarzenia. Czuła, że musi dotrzeć do sedna sprawy i zadać sprawiedliwość zmarłym z jej powodu strażnikom, a przede wszystkim zemścić się za próbę znieważenia na jej własnym podwórku.

Mistrzyni? — wtem jej uszu dotarł znajomy, damski głos.


Spoiler:

Dziewczyna miała na imię Idril i była zdecydowanie młodsza od Nadziei Magii, ale nie oznaczało to w żadnym razie, że wymagała opieki, o nie. Białowłosa osiągnęła dorosłość już wiele lat wcześniej, jakkolwiek jej wygląd zewnętrzny, może poza paskudną raną na twarzy, sugerował w ludzkim rozumieniu wiek podlotka. Relacje obu pań były trudne do określenia, bo żyły w niezwykle burzliwych czasach. W innych okolicznościach prawdopodobnie nigdy by się nie poznały. Powodem, dla którego Idril znajdowała się w akademickiej komnacie czarownicy było to, że to ona sama ją tu zaprosiła. Młoda elfka nie tak dawno straciła ojca w wyniku nieudanego zamachy na życie wiedźmy. Niewiele brakowało, a wylądowałaby na bruku jako pozbawiona szans na przeżycie sierota. Szczęśliwie przygarnęła ją pani tych ziem, a dostrzegłszy w niej niezwykły talent pozwoliła uczęszczać do Akademii. Młódka była wdzięczna za okazaną pomoc i kto wie? Być może wiedziała o tym, że to, co ją spotkało nie było wynikiem litości, a wyrachowania uzurpatorki, niemniej zdawała się nie zważać na podobne koncepcje. U boku Morganister znalazła sobie nowy dom, nowy powód do życia.

W tamtej chwili stała kawałek naprzeciw biurka i oczekiwała na rozpoczęcie lekcji.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

24
Mokry śnieg, który spadł w nocy, stopniał w pierwszych promieniach porannego słońca, ale dachy wież i pinakli akademii magii w Nowym Hollar wciąż były mokre i świeciły tak, że zdawały się płonąć. Oddalona nieopodal alejka, która dotąd świeciła blaskiem magicznych światełek, dzisiejszego dnia przypominała krater w ziemi. Ściany domostw były spękane, a białe drewno zmatowiało po lodowej kąpieli, którą sprowadziła nań elfia czarownica.

Callisto podeszła do zamkniętej balustrady o wielkich okrągłych witrażach. Dziewczyna - zgodnie z etykietą - trzymała się o krok za nią. Niecierpliwym gestem zmusiła ją, by podeszła bliżej. Magini milczała długo, obu dłońmi wsparta na balustradzie, wpatrzona w pobojowisko i porastające je wiecznie sine szramy, wyraźnie odcinające się od wapiennej bieli elfich domków. Dookoła błyskały fontanny, wstęgą roztopionego srebra wijące się w kamiennych oczkach. W powietrzu czuło się zimę.

To piękne i tchnące spokojem miejsce. Piękna okolica... Ale nawet w tak pięknym mieście może czyhać niebezpieczeństwo. Cóż wtem uczynisz? Spójrz — wskazała palcem przez szybę na miejsce napaści z niedalekiej przeszłości. — Czterech strażników i ja. Zagonieni jak zwierzyna w zasadzkę. Dwóch zginęło od strzały, kolejnych potraktowali wrzącym olejem — skłonność do przeinaczania rzeczywistości weszła elfce w nawyk. Kierowanie miastem nauczyło ją, że najważniejsza nie jest prawda, lecz jej przedstawienie.

Ich bohaterskie poświęcenie dało mi czas na rzucenie inwokacji Callvorio le Confringo. A jej efekt widzisz tu — stuknęła opuszką palca o szybę — Ziemia, powietrze, ściany, zmarli i wrogowie. Wszyscy zakuci w kajdany lodu. Co ty byś uczyniła? Na jaki żywioł się zdała? — nagle Callisto odwróciła się od okna. Ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi podniosła powoli powieki, a wtem miodowe spojrzenie przeszyło Idril na wskroś. Żądała odpowiedzi. Tu, teraz. Był to początek lekcji. Dialog.

Oddech Bogów

25
Na pytanie o to, co uczyniłaby w podobnej sytuacji, dziewczyna uniosła palec i otworzyła usta, lecz nim zdążyła cokolwiek powiedzieć Morganister ciągnęła dalej swoją wypowiedź nie zwracając na nią większej uwagi. Idril uśmiechnęła się tylko na to drobne nieporozumienie, po czym zbliżyła się do witraża, by wyjrzeć w stronę, którą wskazywała wiedźma. W tamtej chwili adeptka stanęła tyłem do swej pani, tak, że nie sposób było dojrzeć jej twarzy, jeśli nie liczyć oczywiście delikatnego odbicia w szkle, które i tak niewiele ukazywało. Tymczasem Morganister wyłożyła swoją własną wersję tego co zaszło tamtej nocy, czego znowu białowłosa w pierwszej chwili nie skomentowała.

Wtem... zachichotała i naraz przysłoniła usta dłonią, jakby było jej trochę wstyd, że pozwoliła sobie na takie zachowanie w obecności przełożonej. Naraz odwróciła się na pięcie stając twarzą w twarz z czarownicą. Oko małolaty świeciło jak zielony ognik w ciemną noc, lico miała rozpromienione, zaś jej usta odznaczał uśmiech, który sugerował zarówno szczere rozbawienie, jak i nieco skrytą, uwodzicielską naturę elfki. Patrzyła na wiedźmę, jakby ta była gałką słodkiego miodu albo przystojnym pszczelarzem. Odjęła dłoń od ust, a przybierając nieznacznie poważniejszy ton, rzekła:

Pani. — zawahała się na moment w obawie, by jej nie rozzłościć — Obie zdajemy sobie sprawę, że nie każdą z tych osób cechowała bohaterska postawa. Wszak jednym ze strażników, był mój ojciec, Folen, o czym z resztą dobrze wiesz. Folen mimo płynącej w nim elfiej krwi hańbił dobre imię swego rodu. Był alkoholikiem, bił moją matkę tak długo... tak długo, aż ją zakatował. Potem z resztą sama doświadczyłam jego gniewu i z pewnością skończyłabym tak jak matula, gdyby nie... — jej oczy zaszkliły się, choć nie pozwoliła popłynąć łzom, uśmiechała się — Gdyby nie to, że zginął wtedy zaplątany w sieci, skuty lodem na kość. Jego "bohaterska" śmierć była jednocześnie moim zbawieniem i za to... za to będę ci wdzięczna przez resztę mojego życia, pani. — skłoniła się głęboko, a gdy zdawało się, że jej monolog dobiegł końca, dodała:

A co do prawdy... prawda będzie czymkolwiek tylko zechcesz, moja pani. Jeśli zaś rzeczywistość będzie ci niewygodną uczynię co trzeba, by ją naprawić... tak jak ty zrobiłaś to dla mnie. Wystarczy tylko słowo. — czy była zaślepiona uwielbieniem, czy też odnosiła się do jakiejś pokręconej logiki, trudno orzec, natomiast nie sposób było nie dostrzec jej oddania. Prawdopodobnie wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie i że w każdej chwili może wpaść pod tafle, zanurzyć się w mroźnej, ciemnej toni, ale... nie znała innego życia. Od zawsze groziło jej niebezpieczeństwo - wiedziała co to ból, jak wygląda gniew i nie obchodziło ją to, za jakiego demona Zakon i Korona brali Callisto. Dla niej ten demon był aniołem, darczyńcą wolności, źródłem wiedzy i protektorem elfiej rasy.


Gdy Morganister stuknęła w witraż Idril ocknęła się z zamyślenia i pośpiesznie przywołała do porządku. Zasłyszawszy pytanie o to, jakim żywiołem posłużyłaby się w podobnej sytuacji, ta przyłożyła palec do ust dając znać, iż musi przemyśleć odpowiedź, niemniej długo nie kazała czekać swej mistrzyni.

Umm... posłużyłabym się magią energii? — odpowiedziała pytająco, choć szybko do niej dotarło, że mogłaby uzasadnić swój punkt widzenia — Może... może to pozwoliłoby mi szybko dorwać moich oprawców, może byłabym w stanie jakoś ich zaskoczyć, pozbawić sił, a następnie zaatakować. Cicho i sprawnie, tam, gdzie dotknęłoby to ich najmocniej. Chyba... chyba właśnie to bym uczyniła. — w jej oku momentalnie pojawił się blask dumy, niemniej w obliczu autorytetu, przed jakim przyszło jej odpowiadać owa iskra zgasła tak rychło jak się pojawiła - Idril jeszcze nie potrafiła powiedzieć jak zachowa się jej pani w danej sytuacji. Postanowiła, ot na wszelki wypadek przygotować się na najgorsze, bądź co bądź wciąż się uczyła.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

26
Callisto podniosła brew nie dowierzając w słowa uczennicy. Ta obnażyła jej kłamstwo, ograła ze wszystkich kart. Ale czego innego spodziewać się po wysokich elfach? Wiedza, plotki oraz intrygi były ich domeną od zarania dziejów. Nic dziwnego, że Idril znała prawdę. Wybawicielka magii powinna mniej skupiać się na opinii publicznej, wszakże każdy wie, że to dukat z tumbaku. Póki kruczowłosa budziła strach i podziw, póty winna czuć się bezpiecznie. Rządziła twardą ręką, była bezwzględna, nawet okrutna, lecz wszystko to w imię wyższego dobra. W imię ochrony uciśnionych; elfów, ludzi, krasnoludów. Magicznych i niemagicznych, jakim nie odpowiada panujące w królestwie zezwierzęcenie.

Zatem powinnyśmy cieszyć się, że nikogo więcej nie skrzywdzi — objęła dziewkę ramieniem, z lekka przytulając ją do swej czarnej jak smoła togi. — Czasem "wypadki" — zaakcentowała fasadowo — są niezbędne, żeby przywrócić światu porządek.

Nadeszła chwila spowiedzi. Uczennica została przyparta do muru. Musiała odpowiedzieć mentorce na zadane pytanie natury magicznej.

Kąciki warg uniosły się delikatnie do góry, gdy Idril wyraziła swoje zdanie na temat domeny magii. Callisto była potężną czarownicą, a na swej drodze spotkała tuziny magów, których talent przewyższał kaflowy piec. Teraz było inaczej, dlatego nie zamierzała traktować elfki protekcjonalnie ani prawić jej wykładów.

Energia... — wypuściła powietrze nosem — to potencjał i siła — to sama moc. Coś nieopisanego, manipuluje na poziomie astralnym. Nie odnosi się do emocji, które pomagają miotać zaklęciami obranych żywiołów. Pochodzi prosto stąd — smukły paliczek czarownicy powędrował na pierś młodej Idril. — Ty! Wyznaczasz kierunek energii, bowiem ona stale płynie. Chcesz skruszyć skałę inkantacją Repulso? Może lepiej wysadzić karetę Slugulus Eructo? Energia jest domeną najwybitniejszych z magów. Znajdź ją w sobie — czarownica objęła elfkę w pasie w taki sposób, że jej przedramiona zblokowały Idril ręce. — odszukaj moc i formuj cokolwiek zapragniesz. Nawet mrok... — kosmki włosów Callisto spłynęły na ramiona uczennicy, gdy pochyliła w jej kierunku głowę. Ich twarze stykały się niemal w pocałunku.

Ascendio de Relasio! — odgłos miotanego o parkiet obcasa rozległ się po izbie. Spod togi Callisto wypłynęła czarna i lepka ciecz. Plama obejmowała swym jestestwem obie elfki, a nadto dookoła nich tańczyły plugawe macki mroku, wielkie i obślizgłe jak węże. Elfka oślepła, ogarnął ją strach.

Odnajdź moc. Okiełznaj ją! — zacieśniła objęcie w pasie, aby Idril nie mogła uciec.

Przeciągnij mrok na swoją stronę. Zawładnij nim. Narzuć swoją wolę! Bądź jego panią! ROZKAŻ MU! — nawoływała iście mentorskim tonem aż nie przerodził się we władczy krzyk. Idril musiała przeciwstawić się siłom ciemności. Musiała przyjąć naukę Callisto.

Oddech Bogów

27
Obrazek


Dziewczyna z lekka zdębiała, gdy jej umiłowana pani zbliżyła się doń i ni stąd, ni zowąd wzięła w swe objęcia. Absolutnie nie spodziewała się, że spotka ją tak wielkie szczęście. Jej smukłe dłonie, jakby z porcelany zesztywniały w powietrzu, a drobna twarz wyrażała zdumienie, które zdawało się powoli przeistaczać w panikę. Gdy Callisto ułożyła głowę na jej ramieniu poczuła przyjemne ciepło, naturalną woń jej ciała, szybko bijące serce oraz niespokojny oddech. Po chwili również uczennica nie bez wahania oplotła Nadzieję Magii na tyle, na ile pozwalały skrępowane ramiona.

Naraz uderzenie obcasa huknęło echem w całym gabinecie, mrok rozlał się spod nóg wiedźmy rozpływając wszędzie wokoło niby czarna smoła. Powietrze wokół nich w ułamku sekundy zrobiło się gęstsze, a światło wpadające do środka przez barwny witraż zdecydowanie osłabło. W tej samej chwili Idril zgięła się jak w reakcji na nagły ból, lecz uścisk czarownicy nie pozwolił jej upaść.

Mo-moje oko! Nic n-nnie widzę! — jej głos łamał się, łzy wielkie jak grochy spłynęły po policzkach, a buzia aż zarumieniła się od wysiłku — Wszędzie... wszędzie mrok! Ciemność! Ciemność! Na pomoc... — wydusiła z ogromną trudnością. Owładnięte strachem serce biło teraz jak dzwon - dziewczyna oddychała gwałtownie, łapczywie wręcz łaknąc każdego tchu jakby dusiła się w próżni. Wtedy właśnie jej uszu dotarł stanowczy głos Morganister. Słowa mentorki zadziałały na nią jak czuły śpiew na przebudzone w środku nocy dziecko. Jej oddech zaczął zwalniać, powoli uspokajała się, a gdy odzyskała nieco sił odezwała się ledwie tłumiąc jęk zmęczenia:

Pani to boli... tak bardzo się boję. — ale wiedźma nie znała litości, jej stanowcze słowa były jak bicz na lamenty protegowanej i widocznie właśnie tego potrzebowała Idril. Nie załamała się, nie wybuchła po raz wtóry szlochem, lecz ucichła nagle, zastygła w bezruchu. Po kilku sekundach trwania w tym splocie, pośród ciemnej mazi Callisto odnotowała jak bijące od uczennicy ciepło ustępuje chłodowi charakterystycznemu nieboszczykom. Skóra elfki naraz zrobiła się nienaturalnie blada, śnieżnobiałe włosy utraciły swój blask na rzecz siwizny. Nie trząsła się, oddychała powoli, pełną piersią. Wtedy właśnie Nadzieja Magii spostrzegła jak mrok wokół nich kurczy się, wzbiera do środka okręgu, do miejsca, w którym stali we wzajemnym uścisku. Rzut oka pozwolił ocenić, że magiczna masa w istocie brnie do samej Idril, wspina się po jej stopach, kolanach, udach i dalej w górę. Nieprzenikniona ciecz oblekała dłonie, cienkimi strumykami wsiąkała pod paznokcie, dalej wkradała się po szyi, kącikiem ust do samego wnętrza studentki. Ta jęknęła krótko, raptownie, choć tym razem nie był to odgłos przerażenia, a znak intymnej przyjemności. Wtem dziewczyna przylgnęła mocniej, wbiła paznokcie w plecy mistrzyni, tak, że niedługo później ta odczuła ból. Siła drobnej elfki zdawała się urosnąć, mrok zareagował na nią, zaakceptował, wzmocnił.

Tego dnia zarówno nauczycielka, jak i uczennica odniosły niebagatelny sukces.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

28
Callisto poczuła, jak obejmowana przezeń elfka spina gwałtownie palce. Usłyszała jej krzyk. Na pomoc, wołała. Na pomoc! Strach. Każdy wstrząs, każde szarpnięcie, każdy ruch rwał do bólu dłonie zaciśnięte na pasie Idril. Wiedziała przez co przechodzi, lecz pomóc jej nie mogła. Próbie poddano Idril, nie wybawicielkę uciśnionych. Dookoła narastał jednak krzyk, taki jakiego nie słyszała nigdy dotąd. Co trzeba zrobić elfowi, by tak krzyczał? Wiedziała doskonale. Rzucić bezbronną w otchłań ciemności, w najgorsze odmęty mroku, studnię bólu i cierpienia. Bo czym innym jak nie źródłem cierpienia była kraina mroku oraz płynąca stamtąd siła? Nie mogły zawrócić. Teraz albo nigdy!

Boom! Kwadratowy obcas huknął o parkiet, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywracając mrok do porządku. Falujące dookoła macki opadły niczym ścięte kwiaty, a plama smolistej czerni wsiąkała pod stopy Callisto. Nie minęło kilka sekund i koszmar dobiegł końca. Splecione w trudzie paliczki odczuły ulgę, mogąc oswobodzić uchwyt. Kruczowłosa elfka wysokiego rodu zamerdała przed twarzą palcami, jak tylko wypuściła Idril z objęcia. Cofnęła kroku, mierząc dziewczynę od stóp po głowę. Bezbłędnie wyczuwając właściwy moment, mrugnęła do uczennicy.

Ciężkie życie rodzi twardych ludzi, a twardzi ludzie władają światem. — oświadczyła, a kąciki ust powędrowały z lekka ku górze.

Niezręczna cisza wypełniła zakamarki izby. Choć po koncercie krzyków i jęków była niczym miód na długie uszy Callisto. Toteż milczała przez chwilę, potem przekładając dłonie na piersi ruszyła przed siebie. Szła zgrabnie, pewnie, prostując się i wychylając podbródek. Zwinnym uchyleniem biodra wyminęła kąt biurka dochodząc do wielkiego regału z ośmioma kondygnacjami, skąd podjęła bardzo grubą i zdawałoby się starą księgę w śliwkowej oprawie.

Korzystaj mądrze — wielka kronika runęła na biurko wzniecając chmarę kurzu. Callisto prychnęła. — Moje zapiski po ucieczce z akademii wzbogacone o doświadczenia z katakumb w Urk-Hun oraz badania nad magią mroku. Studenci często pragną prawdy, lecz rzadko lubią jej smak. Nie zniechęcaj się, to niełatwa sztuka.

Czarownica odeszła od biurka. Powolnym krokiem wycofywała się w kierunku drzwi wyjściowych.

Hmm — mruknęła. — Ci, którzy umieją zabijać, potrafią też leczyć. Ci, którzy niszczą, potrafią też budować. Zielarstwo, runy, zaklęcia i magia kreacji — wypunktowywała uczennicy zadania domowe zamykając drzwi. — Udanego poszerzania horyzontów — i wyszła.

Przez korytarze mknęła jak zjawa, niezauważona. Cicho i bezszelestnie, lekko. Sprawy Nowego Hollar nie mogły czekać. Porządki, rewizje, Hamalasi oraz zamach... Nadszedł czas wymierzyć sprawiedliwość.

Oddech Bogów

29
Jak tylko mistrzyni odwołała zaklęcie mrok odszedł w niebyt, a Idril zaczęły wracać kolory oraz jej naturalny elfi blask. Bez dwóch zdań wyglądała na zmęczoną, ale gdy Callisto wypuściła ją ze swych objęć spostrzegła nieznaczny uśmiech na ustach dziewczyny i wkrótce potem, mimo że ledwie zipała zaśmiała się cicho, ochryple.

Dzi-dziękuję — ledwie wydusiła z siebie to jedno słowo.

Z pewnością potrzebowała trochę czasu na odzyskanie sił przed kolejną taką próbą, co by jednak nie powiedzieć jej sukces nie był byle błahostką. Mrok to nie zabawka - wielu zafascynowanych nim badaczy traci życie lub popada w szaleństwo już po pierwszym kontakcie. Szczęśliwie dla młodej elfki trafił jej się wyjątkowy nauczyciel, a metoda "na głęboką wodę" odniosła spodziewany rezultat. Jednooka uczennica okazała się mieć predyspozycje do tego typu magii, zaś opasły tom, który opadł na nią jak cegła w dłonie kilkulatka, miał stanowić drogowskaz na drodze do lepszego zrozumienia ścieżki, na którą tak ochoczo wkroczyła. Zmęczona jedynie pokiwała głową, gdy Nadzieja Magii podzieliła się zadaniem domowy i pożegnała ją życzeniem powodzenia.

Mentorka zostawiła dziewczę w pokoju i ruszyła przed siebie, Idril zniknęła za domykającymi się drzwiami.


Tymczasem na zewnątrz gabinetu czekał na nią nie kto inny jak sam Skandumin wspierający niewykończoną ścianę pracowni obok. Na widok Morganister uniósł dłoń jakby zobaczył starą przyjaciółkę, zamachał ku niej i... zagwizdał na nią, po koleżeńsku. Szczęśliwie na to piętro poza czarownicą zapuszczali się tylko jej uczniowie oraz niekiedy zbłąkani adepci, którzy wciąż nie pamiętali układu licznych budynków uczelnianych. Tym samym akurat w tamtym momencie poza ich dwójką jak okiem sięgnąć nie było żywej duszy, co jednak nie oznaczało, że krasnolud nie zachował się jak w podrzędnej kantynie.

Jesteś Pani! — zawołał ochoczo i zaraz ruszył ku niej — Coś głośno było... nieźle dałaś w kość młodej, co? Nie wykończ jej tam, haha! — jego optymizm był aż nazbyt widoczny. Było to znakiem tego, że interesy szły coraz lepiej, a i prześladowania nie-elfów nieco ustąpiły na rzecz wspólnego frontu ideowego, na którego czele stała dobrze wszystkim znana wiedźma. Ludzie Skandumina również zyskiwali na znaczeniu, bo zgadzali się z tą polityką. Nie od dziś wiadomo, że w obliczu nadciągającego niebezpieczeństwa należy wzmacniać poczucie wspólnoty. Co ciekawe uczeni określali ten trend w polityce miasta mianem unitaryzmu rasowego, choć przy użyciu tego pojęcia często zapominano o głodnych, brudnych ludziach żyjących pod zewnętrznymi murami Nowego Hollar. "Oczko" był wdzięczny, że nie skończył tak jak owa brudna hołota, a jako lider ugrupowania swojego imienia oraz sympatyk Callisto czuł się wręcz jej sojusznikiem, prawą ręką, choć faktycznie był jedynie kolejnym użytecznym pionkiem, bo przecież kto nim nie był?

Dostałem cynk od naszego wspólnego znajomego, że nadeszła pora na odwiedziny! Za mną! Eee... to jest jeśli raczysz? — rzucił, po czym kiwnął na schody prowadzące dalej w dół, chwilę później oboje byli już w drodze do podziemnej części Akademii.


***



Obrazek

Zejście na dolne kondygnacje kompleksu oraz dalej do właściwego miejsca okazało się zadaniem wcale nie tak prostym jak mogłoby się wydawać. O ile jeszcze dostanie się do podziemi nie stanowiło może wielkiego kłopotu, o tyle manewrowanie w ogromnej sieci korytarzy i przejść, pośród zatrzaśniętych drzwi, zapomnianych sal oraz składzików stanowił już istny koszmar. Pogubić się było niezwykle łatwo, a sprawa niecierpiała zwłoki. Krasnolud szedł przodem, w dłoni dzierżył mierne źródło światła, w tym przypadku krótką pochodnię własnoręcznej roboty, dwa kroki za nim podążała Callisto. Skąd jegomość wiedział, które przejścia należy obierać? Jak nie stracić rachuby mijając czwarty raz identyczny korytarz? Tego akurat nie wiedziała, ale zdawała sobie sprawę dokąd zmierzają i jaki jest ich cel.

Dokładnie miesiąc wcześniej przeprowadzono zamach na jej życie, który zakończył się sromotną porażką wrogów czarownicy. Jeden z zabójców porażony zaklęciem Morganister spadł z wysokości i zginął już kilka minut później od otrzymanych obrażeń, jeszcze inny agresor, który ukrywał się na dachu, został skuty lodem z pomocą czaru. Szybko jednak wyszło na jaw, że w przedsięwzięciu musiał brać udział jeszcze ktoś. Korzystając ze wszystkich dostępnych środków Czarne Płaszcze na czele z dowódcą straży, Edvardem Le’neil ustaliły położenie kryjówki spiskowców. Decyzja o przeprowadzeniu szturmu na to miejsce została podjęta błyskawicznie. Celem był zakład stolarski prowadzony przez człowieka, który swego czasu dzięki łaskawości elfiej władczyni dostąpił zaszczytu życia w górnym mieście, naturalnie przez wzgląd na swe umiejętności. Samo miejsce pracy być może nie budziło większych podejrzeń, lecz nie trzeba było wiele czasu, aby odziały specjalne znalazły ukryte przejście prowadzące do niewielkiej piwnicy. To właśnie tam ukrywał się trzeci zamachowiec - częściowo sięgnięty zaklęciem Skowytu Zimy zmuszony został do podjęcia dramatycznej decyzji. Ludzie Le’neil znaleźli go z amputowaną nogą, schowanego w kącie i z nabitą kuszą. Po krótkiej walce oraz poświęceniu jednego z agentów udało się obezwładnić wywrotowca nim ten zdążył puścić z dymem cały budynek.

Pochwyconego spiskowca oraz właściciela budynku, a także plany dotyczące aroganckiego ataku przeniesiono do siedziby Czarnych Płaszczy, która mieściła się z kolei w podziemiach Akademii. Wrogowie polityczni, czy obcy szpiedzy zawsze trafiali najpierw tutaj, gdzie poddawano ich szczególnie wyrafinowanym środkom pozyskiwania informacji. Tortury fizyczne, psychiczne, a niekiedy i magiczne jawiły się wyjątkowo przydatną domeną owego zgrupowania. Wywiad bez większej zwłoki ustalił skąd zamachowcy pozyskiwali materiały, jakimi środkami dysponowali, które drogi ucieczki brali pod uwagę, niemniej nigdy nie dotarł do informacji kto był zleceniodawcą, ani w jaki sposób się z nim komunikowano. Skandumin wyjaśnił wiedźmie w drodze, że Le’neil powoli kończy się cierpliwość do więźniów i dlatego postanowił poprosić "Oczko" o znalezienie eksperta w dziedzinie manipulacji, jako że ten miał swoje znajomości. Krótko mówiąc, krasnolud nie musiał szukać daleko, znał już kogoś na tyle utalentowanego.


Gdy po kwadransie znaleźli właściwe drzwi, nie zwlekając weszli do środka pomieszczenia, które okazało się zupełnie puste.

Gdzieś tu musi być jakaś dźwignia, czy inny wihajster. — wzdychał pod nosem mężczyzna — Jakieś pomysły?

W pokoju poza drzwiami, przez które weszli nie było zupełnie nic - goła podłoga, gołe ściany, a i sufit podobnie bez zmian. Niedługo okazało się także, iż ani magia, ani nawet obłędne macanie kafelków nie zaskakiwało jakimś ukrytym przejściem, czy nawet wskazówką co też winni robić. Dopiero po kilku kolejnych minutach jedna ze ścian zadrżała, sypnął się z niej kurz, a ich oczom ukazała się szczelina, która zaraz rozwarła się otwierając nowe przejście. Z wejścia wyjrzał wtem kruczowłosy generał:

Podawałem Ci przecież hasło, krasnoludzie. Nie marnuj cennego czasu naszej pani. — zbeształ Skandumina, po czym gestem wskazał, aby oboje weszli do środka.


Obrazek

Dalsza droga, jak się okazało prowadziła tylko głębiej w dół, za wąskim przejściem czekały na nich wykute w kamieniu schody - wiekowe, nieco zdeformowane, gdzieniegdzie porastające grzybem. Przodem, naturalnie, szedł niewysoki, a energiczny towarzysz Callisto, kawałek za nim elfy. Le’neil milczał, trudno było powiedzieć, czy wolał zachować ciszę biorąc pod uwagę okoliczności, czy może nadal miał żal do siebie, iż niedostatecznie zadbał o bezpieczeństwo Nadziei Magii i – co więcej – zmuszony był poprosić ją o pomoc w pozyskaniu z więźniów istotnych informacji. Nie było jednak czasu, żeby długo się nad tym zastanawiać, bo na końcu zejścia ukazały im się potężne, żeliwne wrota. Edvard nie zwlekał nawet sekundy, pośpiesznie podszedł do drzwi, ściągnął z dłoni czarną rękawicę i przyłożył do metalowej powierzchni. Naraz spod jego palców wydobyła się zielona aura, a na obu skrzydłach zajaśniały cztery magiczne symbole, które uprzednio nie sposób było dostrzec, gdyż zlewały się w półmroku z innymi zdobieniami. Wtem coś skrzypnęło, coś chrupnęło i zaraz z cichym skrzypieniem rozwarły się oba skrzydła ukazując przed nimi właściwą część przybytku.

Witajcie w Arkhmang, siedzibie Czarnych Płaszczy. — obwieścił.


Obrazek

Główne pomieszczenie, w którym się znaleźli sprawiało wrażenie pamiętać czasy jeszcze sprzed panowania Callisto. Wysoki sufit zdawał się nie mieć końca, zaś kolumna pośrodku sali mogła równie dobrze podtrzymywać sklepienie, co stanowić jakiś element zapomnianej już religii. W niewielkich zagłębieniach pod ścianami znalazły dla siebie miejsce spore kamienne misy, gdzie tliły się płomienie podtrzymywane zwierzęcym tłuszczem, pomiędzy nimi widniały przejścia do niższych kondygnacji, gdzie według opisu gospodarza miały znajdować się kwatery jego ludzi, więzienia, sale tortur, archiwa, a także inne pokoje o mniej lub bardziej istotnym przeznaczeniu. U stóp wspomnianej uprzednio kolumny dało się dostrzec cztery niewysokie podesty, na których szczycie wisiały błękitne kandelabry, bliźniaczo podobne do tych, które czarownica znała z Sanktuarium.

Zaczekajcie tutaj. — poinstruował gości, a następnie sam ruszył do jednego z przejść, niemal gnając truchtem.


Spoiler:

Wrócił kilka minut później ciągnąc za sobą jednego z więźniów skrępowanego łańcuchami, kolejny wlókł się parę kroków dalej prowadzony przez zamaskowanego agenta Czarnych Płaszczy. Młody generał niczego nie robił sobie z pojękiwań biedaka, ani usilnych błagań o wolność, zatrzymał się dopiero przed obliczem swej pani i warknął w stronę spętanego, łysego człowieka:

Na kolana! — niemniej, gdy zgięcie nóg szło mu nazbyt wolno żołnierz potraktował go kopniakiem na wysokości kolan co zaowocowało bardzo sprawnym wykonaniem rozkazu — Ten tutaj to stolarz, który użyczył spiskowcom dachu nad głową, wiąże go jakiś czar, toteż nie jesteśmy w stanie dotrzeć do informacji kto był jego dobrodziejem, czy też kto przeznaczył środki na utrzymanie owych zabójców. Z kolei tamten.. — tu podopieczny Edvarda pchnął przed siebie drugiego delikwenta kawałek do przodu złpał za kark i przymusił do podjęcia tej samej pozycji, co jego wspólnik, Morganister od razu rzuciło się w oczy, że jegomość pozbawiony był prawej łydki i stopy, ale to nie wszystko co przykuło jej uwagę. Zauważyła również, że łypiący na nią tak nienawistnie mężczyzna był w istocie leśnym elfem - wytatuowanym, naznaczonym licznymi bliznami, ale jednak.


Spoiler:

...to właśnie on zaatakował naszego człowieka z kuszy, krył się w piwnicy warsztatu i planował jej wysadzenie. Jego również wiąże zaklęcie. Próbowaliśmy na nim różnych rzeczy, ale natura tej... klątwy umyka naszemu pojmowaniu.

Tym samym przyszła pora na Callisto, by na własną rękę spróbowała nawiązać dialog z wrogami jej miasta.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

30
Akademia sztuk magicznych w Nowym Hollar - słynna na świat z najwyższych wież czarodziejskich sięgających koniuszkami chmur. Ktokolwiek widział budynki uczelni, ten nie mógł oderwać wzroku od białych formacji stawianych jedna na drugiej. Oczy ciągnęły wysoko, głowa odchylała się ku plecom aż nagle każdego ciekawskiego raziło słońce. I tak nikt z maluczkich nigdy nie dojrzał szczytów wież. Skąpane w blasku słońca lub otulone chmurami, zawsze niedostępne dla oka. Mało kto jednak wiedział, że jak akademia w chmurach wysoka, tak pod ziemią rozciągają się setki, a może tysiące, korytarzy. Zawiłe labirynty, okrzyknięte najniższą kondygnacją uczelni. Głęboko pod ziemią rozciąga się arkosolium, którego zakamarki po dziś dzień nie zostały przebadane. Wiele przejść pozostaje zaryglowane dechami bądź zakopane. Krypty opustoszały lub żyją w nich ogromne szczury i nietoperze. Nikt do końca nie wie, jak wielkie jest nekropolis. I nikogo to nazbyt nie przejmuje. Wysokie Elfy nie zostały stworzone, żeby chować się pod ziemie, lecz aby zdobywać szczyty.

Nekropolis - osnute jest wieloma legendami. Jedne z nich głoszą, że to właśnie tymi tunelami można dotrzeć do wnętrza ziemi, skąd uwięzione pod miastem smoki rozgrzewają gorące łaźnie wodne akademii. Jak spisano w lakonicznych kronikach - tunele są pozostałością po mrocznych elfach. Zapomniana rasa długouchych, dla której kontakt z górującym olbrzymem jest śmiertelny. Inna z kolei opowieść tyczy się samego Erispen'a Lassaro. Elfiego mistrza nekromancji, który rzekomo po przybyciu do Keronu wzniósł te tunele za sprawą magii i rąk nieboszczyków...

Szybko przeszli korytarzami uczelni. Nikt ich nie widział ani nie słyszał. Nie drgnęły nawet płomyki świec, gdy przechodził obok kandelabrów. Byli blisko wielkiej sali na parterze, dokąd wprowadzano gości i skąd rozpływały się dziesiątki przejść do pomieszczeń wydziałów, ale nie weszli tam. Miast tego czekał mniej dostojny niż dotąd mijane odcinek, gdzie śnieżnobiałe drewno zlewało się z tanią brzozą. Callisto sunęła za niziołkiem, rozmyślając nad kolejnym jego pomysłem. Ostatnio sprawił się na medal, więc postanowiła zaprzestać uszczypliwości i w ciszy podążać wyznaczonym szlakiem. Brakło mu ogłady, a wiek i rasę wierzchowca Skandiuma mogła poznać po samym zapachu właściciela. Lecz darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Sojusznik to wciąż sojusznik.

Drewniane ściany korytarza ustąpiły miejsca zimnemu kamieniowi, od którego wiało chłodem i chłodu tego nie godziły ani ciepłe skarpety, ani skórzane kozaki. Kruczowłosa czarownica niepewnie przekroczyła próg podziemi. Schyliła niezgrabnie głowę chroniąc rozczesane przez służki włosy przed pajęczynami z sufitu. Zimny dreszcz przemknął wyrostkami kręgosłupa, wzdrygnęła. Dotąd stawiane pewnie kroki były lekkie i chwiejne jak przesuszone źdźbło trawy, które może zerwać silniejszy wiatr. Schody z ciemnego kamienia prowadziły w dół. Były wiekowe, spękane, porozsadzane korzeniami roślin, jakie Callisto pierwszy raz widziała na oczy. I jakich nie ominąłby żaden zielarz.

Schody, schody i znów schody. Po czterechsetnym podeście przestała liczyć. Schody...

Wihajster, dźwignia w kafelkach, szczelina w kamieniu i magiczne wrota. No proszę, pomyślała wchodząc do środka. Na widok Edvara wyprostowała się ignorując tym razem obrzydzające ją pajęczyny tudzież wszechobecny brud. Z gracją podwinęła suknię, aby nie ciągnęła się po ziemi, a lekko dygotała nad obcasem. Z wdziękiem unosząc kształtną głowę kroczyła za krasnoludem. W tym akurat nie było nic niecodziennego, wszyscy byli zgodni co do tego, że wysoka elfka biega leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, a głowę unosi sobie tylko właściwym wdziękiem.

Arkhmang - kolejna niespodzianka - rozglądała się po okolicy nim pod jej stopy nie trafiła dwójka zamachowców. Oboje klęczeli skrępowani.

Callisto zgięła się w pół, chcąc z bliska przyjrzeć się ich twarzom.

Co za parszywa morda — odparła raptem z pogardą w głosie, ściskając twarz elfa za policzki i dokładnie ją oglądając. — I dobrze to tak, żeby brat na siostrę podnosił rękę? — spytała leśnego elfa.

Poczekała na odpowiedź.

A ty, człowieczku. Dostałeś schronienie, pracę i strawę. Porzucony przez własnego króla kąsasz rękę, która cię karmi. Powiedz mi, dlaczego? — tym razem pytała bez krzty cynizmu, jaką oferowała elfowi. Tembr głosu był zwyczajny, do znudzenia przyziemny.

Liczyła na ich odpowiedzi. Gorąco pragnęła zasięgnąć języka, zaspokoić ciekawość, ale bez względu na wycedzone słówka czekała kara. Callisto uchyliła się dwa kroki w tył.
Najpierw nie potrafisz zapewnić należytej mi ochrony, a teraz mam wyręczać cię z twych obowiązków? — omiotła dowódcę makiawelicznym spojrzeniem. — To rozczarowujące — i wtem podwinęła krótko rękawy czarnej jak melasa mroku togi, zupełnie jakby szykowała się do gotowania lub pracy, w której może się ubrudzić.

Ex insania tenebrae, ex insania tenebrae — powtarzała treść inwokacji dokonując drobnych gestów gołymi rękoma, jednocześnie pilnie wpatrując się w klęczące przed nią cele. Niechaj umysły zaleje im mrok.

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”