Re: Zachodnia Ciemnica

31
- To nie są magiczne koty! - huknęła zapierając ręce na biodrach, mimo to wyraz jej twarzy wciąż wskazywał na nie lada podniecenie tudzież zadowolenie. - Po pierwsze, kieruj się tam, gdzie może występować Sirtuin. Żyją w swoich środowiskach. Za barierą zetkniesz się z anomaliami pogodowymi. Uważaj na to - poradziła.

- Po drugie, zachowaj względną ciszę. Nie chcesz sprowadzić zastępów straży.

- Po trzecie - podrapała się po głowie, gdy w jej oczach dostrzegł soczystą i niezmąconą pustkę. Wiatr zawiał z zachodu. Zimny ożywczy powiew w dostojnej ciszy. - Na czym stanęłam? Ach, tak. Mikroklimat pod eteryczną kopułą wciąż podlega prawom czasu. Czyli jest noc - dodała mentorskim tonem dla jasności wypowiedzi. Elfce najwyraźniej zależało na powodzeniu planu, wolała zatem upewnić się, iż towarzysz jest odpowiednio przygotowany. Przynajmniej merytorycznie.

- Przyda Ci się bardziej niż mi - obróciła palcem dwa razy dookoła żarzącej się jaskrawym światłem kuli, a potem wskazała na Mordreda. Lewitujący kawałek srebrzystego szkła zawirował przed nosem mężczyzny. - Solaroskop będzie za tobą podążać dopóki go nie wyłączysz. W tym celu pochyl się nad nim i wypowiedz zaklęcie: Hokus pokus cryptococcus. Szklane fragmenty złączą się, by zamknąć drzemiącego wewnątrz ognika. Rozświetlacz zgaśnie. Jeśli zechcesz ponownie go użyć. Dmuchnij w niego, a ten wzniesie się i rozłoży - nie spuszczając z niego wzroku, śledząc każdy jego ruch, tłumaczyła uważnie zasady działania Solaroskopu.

Żeby złapać Sirtuina, Mordred musiał wykazać się nie lada sprytem. Jeśli według niego były to magiczne koty, złapanie pierwszego nie powinno stanowić problemu. Każdy znał szereg metod na złapanie kotka. I na pewno nie był to bieg za zwierzęciem. W ten sposób nikt nie złapał nawet zwykłego dachowca, a mowa tu o kotopodobnych osobnikach o zdolnościach paranormalnych.

- Zanim wejdziesz do środka, weź i to - Lorelei wystawiła otwartą dłoń, a na niej spoczywała niewielka kostka. Ot co, pozłacany klocek z wyrytymi na ścianach dziwacznymi wzorami, jak koła zębate czy inne mechaniczne elementy.

- Rzucona kostka schwytania zwiększa swe rozmiary, dostosowując je do ofiary. Jeśli trafisz, zamknie się na Ordinariusie. Nie zrobisz mu przy tym krzywdy - pochyliła głowę na znak dezaprobaty brutalnych zachowań. Pociągnęła nosem i przełknęła ślinę.

- Magiczna bariera - temat wrócił na właściwy tor, wszakże liczyło się tylko wykonanie zadania. - Nie zdołam jej złamać. Co najwyżej zrobię w niej wyrwę. Ale tylko na chwilę, bo nie sposób utrzymywać przejścia w nieskończoność.

Studentka akademii Magii w Nowym Hollar zaparła się o grunt pod stopami. Mocnym tupnięciem wbiła obcasy długich kozaków w szarozielony mech. Wyciągnąwszy na wysokość piersi dłonie, złożyła je niczym do modlitwy. Mordred obserwował ją z boku. Widział jak ręce poczynają oscylować na wietrze. Jak palce kurczą się i co rusz prostują.

- Xored, teirgane xored! - krzyknęła cicho przez zaciśnięte zęby. Powoli, jakoby pod naporem ogromnej siły, rozwierała dotąd złożone dłonie. Kompatybilnie do ruchów wysokiej elfki, bariera odgradzająca zaklęty las coraz mocniej skwierczała. Ba! Uwidoczniła się w jednym punkcie. Błysnęła, trzepnęła i bryznęła pyłem na ziemię. W kopule zrobił się niewielki walcowaty otwór - Teraz! - krzyknęła Lorelei, a Mordred znikł za zlewającą się aurą.

Runął na kolana. Wjechał na żwir z impetem. Solaroskop rozświetlił grunt pod nogami. Było to coś pomiędzy jałową ziemią a kamienistą plażą. Ze wschodu zawiał bardzo mroźny wiatr. Poczuł jak Mandy drży. Po przeciwnej stronie jeszcze liczniej rozproszone leżały szare kamyki.

Re: Zachodnia Ciemnica

32
Podniósł się z kolan otrząsając żwir z załomów pancerza. Miejsce nie wyglądało zachęcająco i przez myśl przemknęło mu pytanie, czy faktycznie są to odpowiednie warunki by upchnąć tak zróżnicowane gatunki w jednym miejscu.

Pierwszym intensywnym bodźcem jaki odczuł w jałowej, żwirowatej szarości, był podmuch lodowatego wiatru. Ku jego zdziwieniu i zaniepokojeniu, jego partnerka zaczęła drżeć. Nie przydarzało jej się to gdy spędzali leniwe dni w zaśnieżonej wiosce barbarzyńców w Turonie. Jej własna ognista magia chroniła ją od mrozów. Czy zatem było to spowodowane magiczna naturą pogody, czy było coś innego co przeoczył?

- Bardzo czujesz zimno? - Nie było sensu snuć domysłów, skoro mozna zapytać o pewne rzeczy wprost. - Możesz je do czegoś przyrównać?

Przywolał w pamięci preferencje poszczegulnych Sirtuinów. Zimny klimat był domeną Aequora. Mordred rozważał wprawdzie wartość lodowego sprzymierzeńca by wypełnić przeciwstawną niszę, ale jeżeli Mandy tak negatywnie reagowała na niezbędne Aequorowi warunki, kompatybilność mogła być niemożliwa. Co gorsza, mogliby sobie wzajemnie szkodzić.

Po drugiej stronie spektrum, był Ignis. Istniała szansa, że byłby łatwiejszy do oswojenia z pomocą Mandy. Albo skończyłoby się na wiecznej rywalizacji. Ponadto niewiele wnosił, mając te same słabości.

Ventum i Sliva wnosiły odmianę, ale pierwszy wydawał się trudny do poskromienia a drugi... Mordred miał pewne zastrzeżenia co do kapryśnego stworzenia chlapiącego trucizną na lewo i prawo gdy się zdenerwuje. Niech no tylko znalazłby się w pobliżu prowiantu albo źródła wody...

To zostawiało go z najbardziej mistycznym rodzajem Sirtuina. Arcalion wedle opisu był jedną ze spokojniejszych odmian. Unikający walki śpioch, ale tym razem Mordredowi to nie przeszkadzało. Nie planował sprawiać sobie bojowego ogara. Po prawdzie wątpił czy Sirtuin w ogóle zechciałby z nim zostać. Chodziło raczej o to, by znaleźć w miarę "rozsądnego" osobnika, który pomógłby mu złapać Ordinariusa. Ale jeżeli już zostanie, niech to będzie chociaż taki, który nie będzie bardziej szkodził niż pomagał. Czasami wystarczy ktoś kto przemyci klucz lub sprowadzi pomoc. Czy istotnie ma telekinezę? Niewiadomo. Byłby to duży plus taktyczny, ale Mordred nie robił sobie nadziei. Cóż, miał robotę i mniej więcej określony plan. Według dziennika, Arcalion lubił spkojne miejsca i widok księżyca, Mordred rozejrzał się dokładniej, w którym kierunku mógłby dojrzeć coś odpowiadającego opisowi. Jeżeli nic nie wypatrzy, będzie musiał iść na ślepo. Zaczynając od kierunku oddalającego się od zimna.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

33
- Bardzo - wychrypiała Mandry. - To nie jest zwykły chłód, ale jakiś zaklęty mróz. Boli bardziej niż każdy inny. Te elfy są doprawdy porypane - wtrąciła po chwili - skoro czarami zmieniają pogodę pod magicznym kloszem i w parkach. Nic dziwnego, że Sulon porzucił ich jako pierwszych - sądząc po raptownym natężeniu głosu oraz kilku przekleństwach pod nosem, chłód doprawdy musiał uderzać w magiczną salamandrę. Czuł, że klinga drży mu w pochwie, lecz w miarę oddalania się od epicentrum, Mandy łagodniała. Dreszcze przestały manifestować się fizycznie, miecz w końcu spoczywał spokojnie przy pasie - tak jak powinien. Temperamentna i zadziorna istota zaprzestała przekleństw, a nawet westchnięć czy burknięć.

Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł po wejściu na prostolinijny czarnoziem, były rozsypane gdzieniegdzie kamyczki. Zwykłe pustkowie, ot co. Kamulce odbijały się od trzewi, a ciemność dookoła rozświetlała wyłącznie magiczna kula, którą Mordred otrzymał od studentki akademii magii w Nowym Hollar. Emanujący błękitnym chłodnym światłem artefakt czarodziejski podążał za mężczyzną po ściśle ustalonej trajektorii. Balansował od lewego do prawego ucha zataczając półkole z tyłu głowy. Kruczowłosy czuł jakby coś kreśliło nad nim anielską aureolę.

Z każdym krokiem robiło się coraz cieplej. Przyjemniej - pomyślała Mandy. Pachniało latem, suchym zielskiem, które z zieleni przechodzi w łamliwą słomę. Małe kamyczki ustępowały miejsca coraz to większym okazom, z których usypane były sztuczne pagórki. Krocząc dalej przed siebie dostrzegł jak w mgnieniu oka czarnoziem przechodzi w ciemnozieloną, gęsto usianą trawę. A jeszcze dalej widział już drzewa. Środowiska zajmowały tutaj niewielki obszar. Z ostrego chłodu przez czarne pustkowia i skały do obrzeży zaklętego gaju, Mordred przeszedł w dość krótkim - w jego mniemaniu - czasie. Dziennik nie wspominał o tym, że Arcalion - sirtuin, którego Mordred zechciał posiąść - lubuje się w lasach. Już u bram leśnego królestwa poczuł dziwny kwaśny smród, jakoby rozpylonej toksyny. Jednakże pozostawał jeszcze na czarnoziemie.

- Ale capi - rzuciła Mandy, po czym samowolnie opuściła miecz. Poczuł wtem delikatne ciepło w okolicy pasa, gdzie przypięta była biała broń. Salamandra lada chwila stała po jego prawicy, przeciągając się jak cyrkowiec gimnastyk przed występem w Oroskim cyrku. Jej żarząca się skóra rzucała niewielkie, tym razem czerwone, światło na okolicę. Błyszczała nieco inaczej niżeli magiczne urządzenie Wysokich elfów - solaroskop.

- Ile można siedzieć w zamknięciu - zaczęła komentować przetrzymywanie w mieczu w swoim urokliwym stylu.

Rozpoczęła się dysputa kochanków. Zamkniętych pod eteryczną barierą w ogrodzie zoologicznym. Skąpanych w mroku nocy, dziś bez księżyca nad Nowym Hollar.

Odgłosy dobiegające ze środowiska ścichły, głuszone wymianą zdań salamandry z mężczyzną. Przerwała, a potem usłyszał syknięcie, jakoby wołanie. Kiwnęła głową podświetloną niewyraźną czerwoną łuną, jak gdyby odległym pożarem. Wskazała miejsce za Mordredem, skalne usypisko. Tam z mroku odbijały światło solaroskopu szaro-metaliczne kamienie i jeden krwistoczerwony po środku.

Re: Zachodnia Ciemnica

34
Wysłuchał odpowiedzi Mandy ze zmartwioną akceptacją. Przeciwstawne magie żywiołów, do pewnego stopnia znosiły się i wychodziły na zero, nie mogąc zdziałać nic przeciw sobie. Fakt, że jego towarzyszka odczuwała chłód tak bardzo, wskazywał na bardzo wysoki poziom magii. W sumie niezbyt dziwne, skoro użyto jej do stworzenia mikroklimatu, ale świadomość, że ktoś mógłby dysponować taką siłą i użyć jej przeciw nim, była niepokojąca. Przez myśl, przemknęła mu Heina Mroźna. Czy pojedyncza osoba miałaby taką moc? Szczęśliwie, Heina była jeżeli nie sojuszniczką, to przynajmniej nie wrogiem. Jednak ten tok myśli, przywołał ponure wspomnienie Mandy uwięzionej za karę przez Turoniona. Jeżeli tak źle reagowała na mróz wzniecony elfimi rękami, wolał chyba nie wiedzieć jak musiała odbierać uścisk boskiego lodu.

Złe myśli niejako topniały jednak, wraz z oddalaniem się od źródła zimna i przemijającym dyskomfortem jego partnerki.

Tym co wkrótce zaprzątało jego głowę, była świadomość, jak ciemne jest to miejsce. Nawet gdyby oczy przywykły mu do mroku miał wrażenie, że bez solaroskopu gówno by widział a już szukanie czegokolwiek, byłoby praktycznie niemożliwe.

Mając jednak magiczne oświetlenie, dość wyraźnie dało się zobaczyć nagłe przeskoki w środowisku. Lorelei miała też rację mówiąc o anomaliach pogodowych. Lodowaty wiatr już ich tu nie sięgał. O tyle dobrze, że granice klimatyczne były nieco rozciągnięte i mogli jeszcze stwierdzić w co się pakują zamiast na przykład znaleźć się w nagłym ukropie czy zimnie, po przekroczeniu umownej linii.

Zmiany były jednak na tyle ostre, że mógł dostrzec gdzie kończy się pustkowie a zaczyna leśna strefa. Niestety, nie powitał go zapach lasu, lecz smród, który Mordred instynktownie przypisał truciźnie. Nie wymagało to wielkiej gimnastyki umysłowej, by domyslić się, że to zapach toksycznego potu Silvy. To by znaczyło, że sirtuin jest rozdrażniony. Czy wyczuł ich obecność i zareagował, czy też żyje tu coś jeszcze co mogło go sprowokować? A może po prostu nie posmakowały mu jagody. W każdym razie, Mordred nie tryskał radością, jako że jego ściezka najwyraźniej wiodła go w kierunku smrodu. Mandy także zdążyła poczuć nową atrakcję zapachową, jednak zamiast odseparować się od jego zmysłu powonienia, zmaterializowała się obok niego. Najwyraźniej potrzeba "rozprostowania kości" przeważyła nad dyskomfortem odoru.

Przez myśl przemknęła mu świadomość, że nawet w braku solaroskopu, Mandy także dysponuje światłem. Zauważył też, że jest to też inny... "Gatunek" światła niż ten generowany przez artefakt. Po prawdzie nie miał też pojęcia dokąd zmierza z tą myślą.

Odepchnąwszy na bok zabłąkane dywagacje, uśmiechnął się i powitał jej przybycie szybkim pocałunkiem. Na nic bardziej intymnego to nie czas ani miejsce. Nie przeszkadzało im to jednak w nieco przyciszonej rozmowie, którą Mordred rozpoczął uśmiechając się półgębkiem.

- Wreszcie mamy dla siebie bezpieczny kąt, gdzie niemal do woli możemy oddawać się obrzydliwej bogom perwersji a mimo to mam wrażenie jakbym nie widział cię od tygodni. - Westchnął. - Te przeszkody i utrudnienia zdają się rozwlekać czas.

- Och, jestem pewna, że nie tylko bogów byśmy obrzydzili, a Hunmar musiałby sięgać po ryciny medyczne, żeby stwierdzić, czy niektóre nasze eksperymenty są anatomicznie możliwe. - Po chwili ciszy dodała - Jestem też prawie pewna, że co najmnniej kilka zakończyłoby się trwałym kalectwem u normalnych ludzi.

- Skoro mowa o normalnych ludziach, to czy nasz związek podchodzi już pod "zbereźne obcowanie ze zwierzem"?*

- To zależy, które z nas jest zwierzem. - Odparowała Salamandra

- Jestem pewien, że wiedza encyklopedyczna i słownik, przemawiają na moją korzyść.

- Gratuluję. Właśnie przypisałeś sobie korzystny tytuł zwierzojeba.

Na to, Mordred nie odpowiedział sie bezczelnie i szeroko, oznajmiając - Mi amore, zacny jest twój tył.** - Za co zarobił intensywne trzepnięcie w łeb.

Tyrada do której szykowała się Mandy, na temat rzucania nieświeżymi i dwukrotnie odgrzewanymi żartami z cudzej spiżarni, pozostała jednak nie wypowiedziana. Zamiast tego, ruchem głowy wskazała kochankowi jaskrawy punkt w monotonnym krajobrazie.

Mordred bez dalszych dyskusji obrócił się we wskazanym kierunku i zmarszczył brwi. Czerwony kamień, był charakterystyczną cechą właśnie Arcaliona. Blask nie ujawniał jednak samego sirtuina.

- Sądzisz, że gubi te kryształy jak jeleń poroże? - Mandy mruknęła półgłosem, myśl którą Mordred sam rozważał.

- Może tylko znajduje sie poza zasięgiem światła. Oczy kota także błyszczą wyraźnie, nawet gdy jego samego nie widzisz. - Odparł nie spuszczając wzroku z barwnego klejnotu. Co wiedział o Arcalionie?, że jest opanowany i że nie lubi walczyć. Czy to znaczy, że będzie unikał konfrontacji i prewencyjnie uciekał od kontaktu? Lubi też spać lub medytować. Czy właśnie to teraz robił? Brak widoczności uniemozliwał mu nawet potwierdzenie, czy w istocie znalazł poszukiwane stworzenie.

Mordred był jednak dość ostrożny z natury - Niektórzy powiedzieliby nawet że paranoiczny - postanowił więc podejśc do sprawy bez nerwowych działań i założyć, że istotnie może mieć przed sobą płochliwe stworzenie. Od czego zacząć, by go nie spłoszyć? Na ile inteligentny jest sirtuin tak naprawdę?

Zaczął więc od najprostszego ruchu. Przykucnął, nadal wpatrując się w jaskrawy klejnot. Ta pozycja odbierana była jako nie agresywna przez większość stworzeń i czasem budziła dość ich ciekawości by się zbliżyć. Mordred zdecydował, że jeżeli po kilku minutach nic się nie poruszy, zacznie powoli iść w stronę kryształu tak, by - dosłownie - rzucić więcej światła na sytuację. Nie zamierzał jednak tłumić przy tym kroków. Skradanie się, może zostać uznane za próbę ataku, a tego właśnie chciał uniknąć.
Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

35
Czerwony klejnot, który pierwszy wyłonił się z mroku, połyskiwał w promieniach lewitującego solaroskopu. Ale pozostałe szaro-metaliczne kamienie wciąż częściowo skąpane były w ciemności i świeciły tak, że w zależności od usytuowania obserwatora niknęły bądź nie.

Mordred ostrożnie podszedł do źródła odbijającego magiczny blask. W ukłonie lub swego rodzaju pochyleniu mknął powoli, bacznie doglądając kroków, tak żeby nie przestraszyć istoty, która najwyraźniej lubowała się w mroku. Cierpliwym gestem zachęcił, by podeszła bliżej. Wtem solaroskop podleciał na dwa kroki, a jego blask rozświetlił jeszcze bardziej okolicę. Wyłaniająca się z ciemności istota siedziała w unieruchomieniu dość długo, obiema łapami wsparta o kamień na usypisku. Był to - jak podejrzewał - Arcalion na wapiennej białej skale. Kot wpatrzony był w lewitujący nad głową kruczowłosego przyrząd. Bacznie śledził solaroskop, poruszając na boki oczyma. I tylko nimi. Przyjęta pozycja była stabilna, jak wyciosany w skale pomnik. Nawet ruchów nozdrzy czy piersi nie szło się dopatrzeć. Zaś biała źrenica ochoczo wędrowała za lewitującym artefaktem z akademii w Nowym Hollar.

Re: Zachodnia Ciemnica

36
Najbardziej podstawowa część planu zadziałała. Udało mu się potwierdzić obecność Arcaliona bez przepłaszania go. Pytanie teraz, jak zachędzić go do współpracy.

Jakaś najbardziej prymitywna część Mordreda, kusiła go by ruszyć na stworzenie dopóki jest skupione na solaroskopie i złapać je. Ale cała reszta mózgu, która zostawiła koncept rozwiązywania problemów maczugą daleko w tyle, miała na szczęście większość głosów. Porzucając durne założenie, że sirtuin nie miał sposobu na "obserwowanie" ich nawet bez zwracania na nich oczu, gdyby pojmali go siłą, straciliby szansę na kooperację, nie mówiąc już o przyjaźni, którą sugerował dzennik. Generalnie uzyskiwanie współpracy przemocą, jest najbardziej nieekonomicznym rozwiązaniem i najbardziej krótkoterminowym. Koncept, który drażnił Mordreda jak świąd.

Zatem powracało pytanie - jak?

Mordred zastanowił się przez chwilę. Wpis w dzienniku przypisywał Arcalionowi upodobanie do spoglądania na księżyc. Dzisiaj jednak, noc była bezksiężycowa. Czyżby solaroskop przyciągnął jego uwagę właśnie z tego powodu? Arcalion traktował go jako substytut księżyca?

Jak można by to wykorzystać? Co może wzbudzić jego zainteresowanie urządzeniem na tyle, by zechciał się zbliżyć i zostać przy nich? Mozna go zgasić, ale i księżyc zachodzi. Znikające światło nie jest niczym nadzwyczajnym. Ale może wypadałoby zacząć od czegoś prostego i drobnego. Głównej róznicy między dwoma źródłami światła.

Mordred ostrożnie wyciągnął rękę w stronę solaroskopu i trącił go palcem. Delikatne "ping" rozległo się się w powietrzu. To była najprostsza różnica między księżycem a elfim artefaktem - Można go było dotknąć.

Gestami podpatrzonymi u elfki, przemieścił artefakt powoli w przód, mniej więcej wpół drogi między sobą a sirtuinem. Nieme zaproszenie, by magiczne stworzenie samo sprawdziło "sztuczny księżyc".
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

37
Zwierze zbliżyło się powoli do lewitującego solaroskopu. Sirtuin był tuż-tuż obok kuli, która nie zbaczając na istotę mknęła do przodu. Artefakt znał swego pana i go słuchał - ta elficka technologia. Kiedy odległość była na tyle niewielka, że kula prawie wpadła na czworonoga, otrząsnął się z osłupienia i od razu przeskoczył na bok. Subtelny uskok przepełniony był gracją, której mogły pozazdrościć rasowe kociaki z domów szlachty. Obserwując lewitującą kulę już od boku, sirtuin stał zupełnie jak zaczarowany. Jego błękitne oczy świeciły się pełne zachwytu. Można przypuszczać, iż zupełnie ignorował bliskiego mu mężczyznę, tak jakby go wcale nie było lub powolne gesty uspokoiły na tyle magiczną istotę, że nie został rozpatrzony w kategorii zagrożenia. I wtedy Arcalion podkulił ogon, a tylne łapy zgięły się. Zasiadł pilnie śledząc oddalającą się ów czas kulę. Ot co, kolejny teatr świateł latającej kuli, gdy nagle szybkim, prawie wzbudzającym świst wiatru ruchem, obrócił pysk w kierunku Mordreda. Powieki raz spadły na oczy, by następnie wpatrywać się wśród mroku w mężczyznę. Ostre, przenikliwe spojrzenie sirtuina. Mógł poczuć dreszcze lub skrępowanie, bo było to doprawdy niecodzienne doświadczenie. Znikąd klejnot na czole zabłyszczał własnym blaskiem, nie odbitym. Mordred usłyszał jak coś szura po kamienistym gruncie. Atak Arcaliona? Trzęsienie ziemi? Obrócił w efekcie twarz, bowiem działanie kryształu było wymierzone nie w niego - tego był pewien. Dostrzegł jak za plecami po piasku sunie Mandy. Jakoby związana magicznym lassem była ściągana wprost do centrum, gdzie stacjonował kot z kruczowłosym. Klejnot rozbłysną mocniej w wielkim trudzie, a ognisty demon począł szybciej przybliżać się do Arcaliona.

Koniec końców Mandy stanęła przy nich sztywna jak słup soli, lecz nie ucierpiała na tym wcale a wcale. Kot podniósł zadek, skoczył pod nogi salamandry i otarł się o nie wydając cichy jęk przypominający miauczenie.

Re: Zachodnia Ciemnica

38
Początkowo, wszystko szło zgodnie z przewidywaniami, jednak w pewnym momencie, sirtuin stał się bardziej aktywny i ruchliwy, ale to co Mordred początkowo poczytał za atak (lub może obronę), miało cel zupełnie inny...

Przez chwilę, wojownik musiął wyglądać jak ryba na lądzie. Otwierając i zamykając usta, gdy jego mózg próbował znaleźć właściwe skomentowanie sytuacji, wreszcie wyrzucając metaforyczne ręce w górę, wyrzucił też wszelkie próby zaawansowanej logiki przez równie metaforyczne okno i zdecydował się na rozbawione parsknięcie.

Gdy Mandy rzuciła kochankowi palące spojrzenie, ten tylko z uśmiechem wzruszył ramionami.
- Ja mu się nawet nie dziwię. Też bym się poocierał.

Nieme westchnięcie i przewrót oczami, były przewidywalną reakcją.

Jednak moment normalności, pozwolił mu na nowo nadać myślom kierunek i formę. Mandy posiadała zbliżoną do ludzkiej wagę. Jaka dokładnie była róznica nie mógł stwierdzić, bo od dawna nie siedziała na nim inna kobieta. Arcalion, był jednak w stanie ją przemieścić, co wskazywało, że jego telekineza była znacznie silniejsza, niż Mordred skromnie zakładał.

Co ważniejsze, Mandy zawsze była naga. Pomijając walory estetyczne, tutaj oznaczało to, że nie miała odosobnionego pancerza ani akcesoriów, za które sirtuin mógłby złapać. Chwycił bezpośrednią . Jego telekineza mogła wpływać na żywe obiekty i to o człekopodobnej masie. Mandy nie unosiła się w powietrzu a gwałtowne natęrzenie światła kryształu, wskazywało na wysiłek jaki temu towarzyszył, jednak moc Arcaliona była z perspektywy Mordreda niezwykle imponującym narzędziem, gdyby dobrze zastosować ją taktycznie.

Odstawiając na bok analizę strategicznego potencjału stworzenia, skupił się na bardziej doraźnych faktach. Sirtuin zdawał się polubić jego partnerkę, być może ze względu na jej własne światło, ale nie było pewności, czy polubi też jego. Tutaj tkwił szkopuł. Mandy nie mogła materializować się swobodnie. Jak poczuje się Arcalion, gdy salamandra będzie musiała wrócić do ukrycia? Będzie trzymał się w pobliżu czy całkiem ucieknie? Akceptując gorzką możliwość straty potencjalnego sprzymierzeńca, Mordred ponownie skupił się na chwili obecnej. Póki co, Arcalion zdawał się przychylny a oni mieli zadanie do wykonania.

- Spróbuj się do niego powoli schylić i sprawdź czy da się dotknąć. Musimy ustalić na ile bezpiecznie i komfortowo czuje się przy tobie. - Zwrócił się do partnerki. Byłby dobrze, gdyby dał się wziąć na ręce, ale wszystko po kolei. Nie mieli magicznych babeczek do oswajania zwierząt.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

39
Teraz, gdy co i rusz oglądał i palił wzrokiem przymilającą się do Mandy istotę, czuł, że dobra passa go nie opuszcza. Teraz, wcześniej; Mordred wielorako wymykał się z opresji dzięki swemu sprytowi czy sile - tą dozował ostrożnie unikając jak przysłowiowego ognia - ale dziś układ gwiazd, relacja księżyców czy wróżkowy wicher sprawiły, że po prostu miał szczęście.

Arcalion z miejsca polubił tę, która biła własnym blaskiem i jakże przyjemnym ciepłem. Ogień salamandry był w stanie góry topić, ale - jeśli zapragnęła - delikatnie muskać skórę niczym letnie promienie wschodzącego słońca o poranku. Najpierw pochyliła się ku niemu, był bardzo spokojny. Teraz na jego twarzy coś się zmieniło, coś sprawiło, że wargi odsłoniły szpilkowate zęby. Mandy mimowolnie spięła się aż ogniste języki zadrgały na jej magmowych plecach. Nie wykonała jednak żadnego ruchu, bo co się później okazało. Wystawione przez magiczną istotę zębiska nie zwiastowały nadchodzącej furii arkan, lecz najzwyklejsze ziewnięcie. Kotopodobna istota jęknęła wciągnąwszy powietrze do pyszczka i wróciła do oplatania ciałem kończyny salamandry. Potem było już tylko lepiej. Dłonie samicy gada spoczęły na grzbiecie kota. Podobały mu się pieszczoty na tyle, że pozwolił się wziąć na ręce. Kryształ między jego dwoma pełnymi błękitu oczyma radośnie emanował jasnością.

- To został Ordinarius - odparła Mandy z kotem na rękach.

Mordred poczuł nagle przenikliwe brzęknięcie: krótkie, stłumione, lecz dźwięczne. Przełknął ślinę, potrząsnął głową. Zamknął oczy i otworzył oczy. Pomogło. Mandy również wyglądała na zaniepokojoną dźwiękiem, który - jak mógł domniemać - odebrała. Jej wzrok skupił się na Arcalionie, wartkim ruchem kiwnęła do Mordreda wskazując właśnie na kota, jakoby on był winien brzęknięciu w ich głowie. Zareagował na słowa salamandry, a to oznaczało, że rozumiał ich mowę. Ba, potrafił się nawet komunikować dźwiękami.

Re: Zachodnia Ciemnica

40
Mordred odetchnął z ulgą gdy Arcalion pozwolił wziąć się na ręce jego kochance. Niebywałe jak stresujące potrafi być tak proste zdawałoby się zadanie. Z drugiej strony, nie jest to stres podobny do bitewnego. To raczej odczucia pokojówki, która tylko czeka aż jakiś kutas po raz dziesiąty wejdzie w zagnojonych butach, na jej świeżo umytą podłogę.

W każdym razie, sirtuin wyglądał na zadowolonego ze swojej pozycji. Mordred zdecydował się tego nie spieprzyć przypadkiem, próbując samemu pogłaskać stworzenie. Nie zamierzał ryzykować sprawdzania czy Arcalion mu ufa, kiedy mieli ograniczony czas na wykonanie roboty. Na próby zbudowania więzi będzie okazja kiedy wrócą do domu.

Póki co, musieli jeszcze zdobyć Ordinariusa.

Mandy jakby czytając mu w myślach, powiedziała na głos niemal to samo.

Zaraz... Czyżby jego mózg zaczął przedwcześnie świętować i wyciągnął szkło?

Nie... Naprawdę coś brzęknęło w jego głowie. Krótkie spojrzenie na Mandy wskazało, że nie tylko u niego. W dodatku jeżeli wierzyć intuicji jego kochanki (a nie miał powodu żeby nie), to właśnie Arcalion dał o sobie znać.

- Rozumie nas... - Mruknął Mordred z zaskoczeniem. - Mało tego. Zdaje się rozpoznawać określenia jakie nadaliśmy jego gatunkowi.

Z ciekawością przyglądał się teraz magicznej (i najwyraźniej dość inteligentnej) istocie.

- Zaprowadziłbyś nas do Ordinariusa? - Zapytał sirtuina, a po chwili dał spojrzeniem znać Salamandrze, aby powtórzyła pytanie jeżeli on sam zostanie zignorowany.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

41
Nim zdążył skończyć wypowiadanie zdanie. A może je pomyśleć? Może oba. Arcalion z pełną gracją wyskoczył z ramion Mandy, w powietrzu stąpając niczym po eterycznych schodkach, których nikt nie widzi. W taki magiczny sposób kotopodobne stworzenie skończyło na piaszczystym gruncie. Mikroklimat pod elfim balonem zmieniał się jak w kalejdoskopie. Dwadzieścia stóp w lewo zima, krok do przodu las, a za plecami porywisty wiatr. Między wszystkim oni na skalistej jakoby pustyni z pomniejszymi usypiskami, na które zdołałby się wspiąć niziołek czy inny niewyrośnięty karakal.


Przy Mordredzie wciąż lewitował solaroskop, rzucając błękitne światło dookoła. Mandy emanowała własną poświatą, toteż wspólnie przypominali parę migoczących gwiazdek pod zaklętym kokonem - istna sielanka.

Główne skrzypce grał jednak magiczny kot. Arcalion delikatnie, jak stąpający po kruchym lodzie rybak, kroczył po piasku. Jego krystaliczny ogon dryfował na ciepłym wietrze z wnętrza lasu. Za nim równie subtelnie poruszała się ognista Salamandra wraz z kruczowłosym kochankiem. Było dziwnie cicho i nawet biegnący pod stopami piach nie zaszeleścił ani razu. Wtem Mordred poczuł jak napierająca siła nie pozwala mu iść przed siebie. Arcalion niewątpliwie zblokował go jak i Mandy, tego był pewien.

Z dalekiej ciemności dostrzegł jak wypełza bezbarwny, prawie cielisty jaszczur. Pokryty łuskami ciągnął długie ciało po drobnym piasku. Na plecach równie blada płetwa grzbietowa z długimi wąsami. W półmroku widział więcej, o wiele więcej. Brakowało płetw, były zaś palczaste kończyny. Gdzieniegdzie łuska przechodziła w pióro, a zarzekłby się, że i w skórę. To coś odbiegało od pozostałych sirtuinów, przynajmniej tych opisanych w podręczniku. Główny zarys pasował jednak do jedynego uniwersalnego przedstawiciela gatunku - Ordinariusa. Hybryda wyłoniła się w pełni okazałości i z pewnością nie była nastawiona przyjaźnie. Wąsy wrogo strzelały wyładowaniami a płetwa na plecach nieufnie dryfowała.

Nadszedł czas wykorzystać umiejętności Arcaliona.

Halloween
Spoiler:

Re: Zachodnia Ciemnica

42
Z perspektywy czasu, sytuacja wydałaby się Mordredowi dość zabawna w swej dziwaczności. Był w trakcie wykonywania nielegalnego zadania, pod kopułą, gdzie dosłownie co krok zmieniała się pogoda, gdzie jedynym źródłem światła był magiczny artefakt oraz jego kochanka a magiczny kot prowadził ich do drugiego magicznego kota. I w tym wszystkim, czuł się zupełnie odprężony. Może cisza i obecność ukochanej, wprawiała go w taki błogostan. Może pod tym magicznym kloszem i w tym towarzystwie, czuł namiastkę przyszłości której pragnął.

Nagle jednak ich marsz i moment spokoju, zostały przerwane. Mordred dopiero po chwili zorientował się, że to ich nowy magiczny kompan, powstrzymuje ich przed kolejnym krokiem. Niemal natychmiast też, zobaczył przyczynę.

- Według dziennika Lorelei i jeżeli wierzyć zdolnościom przewodniczym naszego nowego przyjaciela, to własnie znalazł dla nas Ordinariusa.

- Więc czemu nas do niego nie dopuszcza? - Mandy zapytała, lub może głośno myślała, marszcząc czoło. - Jedna mocniejsza kula ognia i można by go zabrać w stanie jeszcze nadającym się do użytku.

Mordred spojrzał sie na swoja partnerkę. - Raz. Wolałbym nie ryzykować ugotowania najrzdaszego sirtuina. Dwa, to protoplasta ich gatunku. Może być całkiem grożny mimo swoich rozmiarów. Wreszcie trzy, Arcalion może chce się wykazać a może to dysputa terytorialna, ale powinniśmy wykazać nieco więcej zaufania jeżeli mamy współpracować. - Skwitował.

Mandy przewróciła rozżarzonymi oczami ale wyraźnie ustąpiła, czego dowodem była zmiana tematu. - Skoro mamy "współpracować" - westchnęła, spoglądając na parę sirtuinów, które nadal stały groźnie na przeciw siebie - powinniśmy nazywać go jakoś inaczej niż nazwą rasy. Właściwie... Jest inteligentny i lubi księżyc. Więc może Książę.

Arcalion zdawał się napuszyć z dumy a Morded uśmiechnął się. - Chyba mu się podoba, choć Jakub poczułby się urażony.

- A chuj mu w dupę. - Odparła rezolutnie salamandra.

- Za to cię kocham.

- Za chuja w dupie?

- Jakub może tylko pozazdrościć. - Mordred odparł z rozmarzonym uśmiechem.

Dopiero teraz Mordred zauważył, że zarówno nowo ochrzczony Książę jak i Ordinarius, patrzą się na nich wymownie.

- A wy nie mieliście się okładać? - Mordred burknął zirytowany. - W każdym razie, Książę, użyj swojej telekinezy by cisnąć w niego burzę piaskową. Przetestujemy jego obronę. - Zakomenderował odwracając uwagę od niedawnej rozmowy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

43
Niebieskie oczy zabłyszczały, zapłonęły w wychudłej, skurczonej, bladej od męki twarzy przysłoniętej burzą zmierzwionych, brudnych, czarnych włosów. Wydając polecenie, Mordred przypominał generała przed emeryturą. Takiego, który ten jeden ostatni raz musi wykazać się na polu bitwy, chociaż walczyłby całe życie, gdyby tylko mógł. Wieczny tułacz miejsc i czasów.

Naraz zachmurzyło się od pyłu, zrobiło się sucho, z ziemi wstał gęsty, sypki piach. A gdy na okolicę spłynęła piaszczysta burza, z oddali głuchym pomrukiem odezwał się drugi przedstawiciel Sirtuinów, co i rusz rozświetlając widnokrąg łuną błyskawicy. Strzelał jasnozłotymi wyładowaniami dookoła, jakoby odganiając od siebie wirującą burzę.

Mandy od dawna była już gotowa. Z zawiązkiem płomienia między palcami, zdenerwowana i spięta niecierpliwie czekała na atak w przypadku niepowodzenia.

Doleciał ich przeciągły grom. Jak z bicza strzelony piorun śmignął między Mordredem a jego ukochaną salamandra. Błyskały kolejne złote błyskawice, gruchotały przeraźliwe gromy, ale zerwał się również wiatr. Nastroszony kocur pochyliwszy łeb wystawił klejnot na czole. Skierowany na wprost łupnął własnym blaskiem aż zraziło. Nieokiełznana fala energii pędziła w kierunku Ordinariusa rozdzierając wpół ziemię pod stopami. W końcu dosięgła zwierzaka, a ten padł jak zestrzelona z łuku kaczka. Nie minęła kolejna chwila, szum, huk, blask. Piaskowa zamieć omotała poległego kota, wznosząc jego obezwładnione ciało na wysokość kilku stóp. Mandy stanęła przed Mordredem chcąc osłonić go przed burzą Arcaliona, lecz ta szybko dobiegła końca. Żwirowe tornado rozpadało się, a z opadającym zewsząd piachem na ziemię łupnął nieprzytomny Ordinarius.

Re: Zachodnia Ciemnica

44
Mordred zamrugał. Mandy Zamrugała. Książę siedział za to pełen dumy i samozadowolenia.

- To już? - Bąkneła salamandra.
- Na to wygląda. - Odparł nieco zdębiały wojak. Najwyraźniej on i jego kochanka, kompletnie odwykli od przypadków które idą sprawnie.

Długotrwałe osłupienie jednak nie leżało w ich naturze. Szybko przechodząc do akceptacji nad pomyślnym przebiegiem sprawy, Mordred upewniwszy się, że arcalion przestał ich wstrzymywać, wreszcie mógł zbliżyć się do swojego celu.

- No teraz to się popisałeś. - Rzekł dobrodusznie do sirtuina. - Naprawdę kawał dobrej roboty. Nie wiem co jesz, ale postaram się załatwić ci jakiś łakoć gdy wrócimy do miasta.

- A mnie łakoci nie kupujesz jak wbiję kogoś w ziemię. - Zarzuciła Mandy z teatralnym żalem.

- Jeśli zostanę hrabią, to może będzie mnie stać. - Odparł Mordred sięgając wreszcie magiczną kostkę.

Delikatnie rzucił artefakt w nieprzytomnego ordinariusa i zgodnie ze słowami elfki, kostka zadziałała sama. Gdy procedura schwytania dobiegła końca, Mordred zabrał wreszcie swoja zdobycz.

- To chyba wszystko tutaj. Zabierajmy się stąd. Trochę za długo się już ten cyrk ciągnie. - Zwrócił się do towarzyszy.
Ostatnio zmieniony 18 lut 2020, 23:57 przez Mordred, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

45
Drobna konstrukcja przestrzenna opadła obok poległego Ordinariusa, jak rzucana kotom przez dzieci przekąska. Nań misternie wykonana przez elfich uczonych zabawka, pierw wzniosła trzy, a potem cztery złociste pręty. Z ich zakończeń wyskoczyły kolejne, łącząc się apikalnie z pozostałymi. Po przeciwnych stronach, część rur zlała się w jednolitą podstawę w taki sposób, że po chwili drobny klocek rozrósł się do rozmiarów pokaźnej klatki, we wnętrzu której spoczywał nietomny Sirtuin. Na dodatek górna pokrywa zaopatrzona była w kanciasty uchwyt. Podręczna klatka; zmyślne są te wysokie elfy, cholibka!

Ruszyli przed siebie. Okuci mrokiem, rozświetlanym wyłącznie przez chłodne promienie solaroskopu, odtwarzali krok po kroku trasę, którą przybyli.

***

Mordred na horyzoncie spostrzegł magiczną barierę. Mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie elfia studentka wyżłobiła wyrwę, przez którą kruczowłosy dostał się do zaklętego ekosystemu w ogrodach Hollar. Tafla eterycznej bańki była głęboka, soczyście i niezmącenie purpurowa, iście niczym wyszlifowany szafir. Była gładziutka jak zwierciadło, do tego stopnia, że z daleka widział oczekującą po drugiej stronie wysoką elfkę o imieniu Lorelei Lúthien Liluth.

- Po co ona tak te gały wybałusza? Przecież nic nie widać z tamtej strony - orzekła dość teatralnie Mandy. - Debilka.

No, byli tuż-tuż od wyjścia. Wyjścia, które musieli na nowo wyszarpać w barierze. Szkoda, że Liluth nie widziała ich po drugiej stronie tego magicznego kondoma. Co za pech!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”