Re: Zachodnia Ciemnica

16
- Sam jesteś jajo.

Dopiero na te słowa, Mordred przypomniał sobie gdzie się znajduje. Jednak minęło jeszcze mgnienie oka lub dwa, zanim przypomniał sobie, że może się już poruszać i mówić, jednak zanim zapytał profesora o sprostowanie, ten gnał już do wyjścia, najwyraźniej z kolejnym natchnieniem. Lub za potrzebą.

Pozostawiony samemu sobie, Mordred spojrzał na niepozorną, pomarańczową drobinę.

- Więc tu jest początek... - Mruknął do siebie i poczuł jak w jego gardle narasta śmiech. Dziwny, wręcz histeryczny, pragnący wyrwać się na zewnątrz z cała siłą nieskrępowanego szaleństwa.

- Nie.

Na te słowa śmiech uwiązł w gardle nim wydostał się przez wargi a jednocześnie został zastąpiony przez zupełnie inny rodzaj chichotu. Zupełnie niewinny.

Oto oczami wyobraźni zobaczył jak Mandy patrzy na niego z dezaprobatą, z rękami na biodrach i tupie nogą z miną zniecierpliwionej niańki której podopieczny robi z siebie debila. Było coś komicznego w jej naburmuszeniu, co do końca rozproszyło prorocze wręcz napięcie w jego głowie.

Mógł teraz pomyśleć trochę trzeźwiej.

- Miałem wizję. - Zwrócił się do swojej towarzyszki. - Chyba przyszłości. Też ją widziałaś?


Gdyby umysłowi Mordreda nadać fizyczną formę, miałby on postać domu, do którego Mandy wprowadziła się niedawno jako dodatkowa lokatorka. Były tam pokoje, gdzie mogli trzymać swoje prywatne myśli i zachowywać je dla siebie. Czasami zdarzyło się, że nie domknięto drzwi i drugie mogło dostrzec skrywane fragmenty, jednak zazwyczaj mieli pełen komfort prywatności gdy tego potrzebowali.

Był też wspólny salon. Niczym w ogromnej bibliotece, tutaj zgromadzona była niemal cała wiedza Mordreda i znaczna część wspomnień. Tutaj, oboje zapisywali wszystko czym zechcieli się podzielić, choć najczęściej to właśnie Mordred zapełniał półki. Tędy, często przewijały się jego sny i koszmary zrodzone ze złych wspomnień. A także pijackie zwidy, ku zniesmaczeniu jego partnerki. Przez "salon" przechodziły też wszelkie informacje pochodzące od pięciu zmysłów. Jeżeli Mandy zechciała, mogła zobaczyć, usłyszeć, lub poczuć, to co jej partner. Większość ludzi byłaby przerażonych takim poziomem inwigilacji, ale dla Mordreda było to równie naturalne co oddychanie. W rezultacie, dwie pary oczu mogły spoglądać dokładnie w to samo miejsce, dostrzegając jednak rożne szczegóły.

Pytanie Mordreda miało na celu sprawdzenie, czy wizja którą ujrzał dostarczona była tylko jemu, czy Mandy także mogła jej doświadczyć.

Mordred nie przepadał za wizjami. Były często trudne w interpretacji, zwłaszcza te dotyczące przyszłości. Czy należało coś robić? Czegoś nie robić? Jak pewna była to przyszłość? Czy prowadziła do niej jedna droga czy wiele, zaś tylko jedną pokazano?

Nie wykluczone też było, że Mordred miał po prostu kolejną halucynację, tym razem z ekscytacji a może i jakichś oparów w tym miejscu i nie było w niej nic mistycznego.

W każdym razie, Civiale zostawił go ze sporą swobodą i niestety jeszcze większym bagażem mentalnym. Mordred miał sporo do przemyślenia. Ale skoro już tu jest wypadałoby się rozejrzeć dokładniej. Wprawdzie nie znał się na skomplikowanym laboratoryjnym wyposażeniu używanym przez profesora, ale może znalazłby tu jakieś pomocne książki.
Przez chwilę pomyślał o kamieniu z dziwną runą, zostawionym mu przez wiedźmę w masce. Jeżeli była związana z typową magią, rytuałami bądź religią, Civiale raczej nie będzie miał na stanie nic w tym temacie. Ale jeżeli wiązała się na przykład z alchemią, prawdopodobieństwo było nieco większe.

Ale w obecnej chwili, była to raczej ciekawostka. Mordred musiał skupić się na bardziej konkretnych celach. Civiale zajmował się jakąś formą biologii i medycyny. Co użytecznego mógłby tu znaleźć? Wspomniał wcześniej o wilkołakach. Posiadały ciekawą zdolność przemiany z jednej formy w drugą... Czy byłby w stanie imitować coś podobnego? Popchnąć swoje ciało do drastycznej przemiany a następnie wrócić do punktu wyjścia? Rozglądał się po laboratorium, nie bardzo wiedząc czego szuka. Znajomego kształtu lub może książki która zatrzymałaby jego spojrzenie. Czy znalazłby tutaj coś co podsunęłoby mu pomysł?

Nie wiedząc co zrobić z rękami, podszedł do jednego ze stołów i postawił na nim trzy butelki złupione jednemu z Sakirowców jeszcze w lesie. Sądząc po jego metodzie walki, mogły to być trucizny a może odtrutki. Stukając palcem w blat, przyglądał im się, nie bardzo mając co z nimi zrobić. Może Civiale znalazł by dla nich jakiś użytek.

- Może pomógłby ci wyhodować gruczoły jadowe? - Wtrąciła się Mandy. - Zatruwałbyś ludzi ugryzieniem albo coś... Albo jakiś wewnętrzny narząd do produkcji odtrutek. Gdyby na przykład zrobić z twojej krwi uniwersalne antidotum, można by je sprzedawać za niezłą cenę...
- Mamrotała dalej zamyślona.

Mordred westchnął. Pomysł w sumie niezły, ale pewnie wywołałby za dużo komplikacji w ich współżyciu. A skoro mowa o Mandy...

Mandy była drugą kwestią. Ich obecna sytuacja była nieskończenie lepsza niż dawniej, gdy jego partnerka była kompletnie uwięziona. Teraz mogła swobodnie materializować się a początkowe ograniczenie jakim była odległość na jaką mogła się oddalić od swojego naczynia, dało się nagiąć gdy okazało się, że może zabrać miecz ze sobą. Miało to wiele zalet, począwszy od tego, że wracając do naczynia, mogła zneutralizować i wyleczyć wszystkie niedogodności jakich nabawiła się w formie cielesnej. Słabością było jednak to, że była zależna od stanu naczynia z którym była związana. Idealnie, Mordred chciałby zerwać połączenie i umożliwić partnerce pełną autonomię, ale nie mogli sobie na to niestety pozwolić. Bez możliwości ukrycia się, Mandy stałaby się celem połowy kontynentu. Najkorzystniejszym rozwiązaniem, wydałoby się nadanie Mandy zdolności swobodnego zmieniania naczyń. Kiedyś, na krótko jej naczyniem stała się zwykła obrączka, więc mozliwość transferu istniała.
Mordred nie wiedział, czy znalazłby coś na ten temat akurat tutaj. Licze potrafiły związać lub zamknąć swoja duszę w przedmiocie, tworząc filakteria. Mandy była w podobnej sytuacji, jednak to temat bardziej dla nekromantów. Ponadto, Licze raczej nie były w stanie zmieniać filakteriów, więc to mógł być ślepy zaułek.

W Fenistei, istniały te dziwne gwiezdne duchy. Mordred słyszał, że potrafiły one opętywać przedmioty. Może tutaj byłaby tez jakaś wskazówka? Choć to także raczej nie była dziedzina jaką zajmowałby się Civiale. Chociaż, kto wie? Może próbował pociąć i zbadać jakiegoś.

Może więc alchemia? Niektóre jej ścieżki posiadały zdolność łączenia duszy z innym obiektem. Alchemia była bardziej... Namacalną sztuką, więc może znalazłby tutaj coś na ten temat... Wyposażyć Mandy w zdolność zmieniania celów z którymi się wiąże... Miecz z którym połączona była obecnie, mógł się zapalić gdy w nim była. Czy mogłaby podobnie wpłynąć na inne przedmioty? A gdyby połączyła się z nim? Dwie istoty zespolone w jedno, choćby na krótko? Jak bardzo wykroczyliby poza schemat?

Największą trudnością był fakt, że nie miał się do kogo z tym zwrócić. Istnienie Mandy samo w sobie było niepożądanym zjawiskiem w Keronie. Civiale nawet jeżeli miał gdzieś co reszta świata myśli o moralności i etyce, był też zbyt niestabilny by mu zaufać w tej kwestii. Inni profesorowie w Akademi... Mogli wygadać się komu nie trzeba.

Mordred poruszał się po laboratorium z irytującym poczuciem, że nie wie czego dokładnie szuka. Wiedziony jedynie pewnymi założeniami, które mogły zupełnie nie pokrywać się z dziedzinami jakimi zajmował się Civiale. Szkoda jednak byłoby zmarnować wolną chwilę, więc badał pracownię, szukając czegoś co uczyni ich przydatniejszymi w Służbie i przybliży ostateczne zwycięstwo. A potem... Może nawet apoteozę.

Ta myśl, ponownie zwróciła jego uwagę wewnętrzną, w stronę wizji.

Pierwszym jej elementem była Callisto. Jeżeli dobrze zrozumiał przekaz, to została ona pełnoprawną królową. Królową czego? Uformowała własne królestwo, czy przejęła istniejące? Kim był stracony władca i dlaczego zginął? Aidan? Jakub? Jeszcze ktoś inny? Czy Callisto zawładnęła Keronem? Prawdę mówiąc, Mordred nie miałby nic przeciwko gdyby tak się stało. Dokonał już z władczynią Hollar wymiany korzyści, co dawało mu większe podwaliny do współpracy z nią niż z innymi władcami, a wpływowy sojusznik zawsze się przyda, nawet jeżeli o nim już nie pamięta.
Wysoka elfka, zapewniła mu bazę operacyjną i częściowo środki do realizacji jego planów. Jeżeli zdołałby utrzymać z nią dobre stosunki, wzrost jej znaczenia mógłby okazać się korzystny.
Martwiła go jednak możliwość, że Callisto u pełni władzy stanie się paranoiczną despotką.
Obecnie nie przebierała w środkach by umocnić swoją pozycję, jednak czy jeżeli zwalczy cała opozycję, zacznie szukać wrogów i zdrajców wśród sprzymierzeńców? Byłoby źle, gdyby utrudniło to jego działania... Niestety, nie wiedział czego ostatecznie chce Callisto i jakimi kartami powinien z nią grać.

Jak to dobrze, że Mandy zdecydowała się uraczyć go światłym komentarzem.

- Ma dwójkę dzieci ale żadnego faceta. Pewnie zbyt długo nie miała bolca, więc dostaje pierdolca.
- Naprawdę nie sądzę, żeby to rozwiązało sprawę. - Mordred stwierdził kwaśno. - Nie wygląda na taką, której romantyczne związki stępiłby ambicje. Zresztą niewykluczone, że od zaspokajania swoich potrzeb ma tego swojego strażnika, który nigdy jej nie odstępuje. To całkiem częste.

- To wielkie coś? - Parsknęła Salamandra. - Po takiej kłodzie, nie mogłaby usiedzieć na tym tronie.

- Zawsze może to być przypadek wielkiej szafy z małym kluczykiem.

- Nieee. Jestem pewna, że gdyby sprawiała sobie takiego kloca do sypialni, tu musiałby mieć co najmniej trzecią nogę.

- Możemy zejść z tematu potencjalnych rozmiarów kutasa ochroniarza Callisto?

- Sam zacząłeś. - Mandy odparła tonem dziecka które wygrało przepychankę.

- Nie wymądrzaj się bo, przywłoam do pamięci ze wszystkimi szczegółami, jak przypadkiem trafiliśmy w Saran Dun, trafiliśmy na karczmarza posuwającego kelnerkę.

Mógł niemal zobaczyć, jak Mandy zadrżała i mruknęła coś na temat dwóch manatów walczących o parówkę.

Chwilowo ją uciszywszy, wrócił z powrotem do analizowania wizji.

Co to był za konflikt? Czy był skutkiem działań Callisto czy niezależnym. Czy była to wojna, czy nie powiązane ze sobą walki? Jak długo trwały? Dlaczego tylu cywilów zostało zabitych?

Mordred nie potrafił znaleźć logicznego powodu dla takiego pogromu. Logicznie nawet podczas najazdu, lepiej zachować populację, by miał kto obrabiać ziemię i napędzać ekonomię. Pogromy były zwykle pokazem politycznym lub dziełem nienawiści. Skąd masakra na taką skalę?

Czy było to nieuniknione, czy dało się ominąć ekscesywny rozlew krwi? A jeżeli da się, to jaki był punkt zapalny? Dlatego nie lubił wizji. Zbyt dużo gdybania.

Przy tym wszystkim, ostatni człon był światełkiem w tunelu. Zwieńczenie ich trudów i wysiłków. Świat, który nareszcie się otworzył.

- Sądzisz, że go zobaczymy? - Mandy zapytała nagle. Jej głos nie miał już zwyczajowej nuty dowcipu. Brzmiał raczej... Melancholijnie.

- Co masz na myśli? - Mordred był autentycznie zaskoczony. Znał Mandy wybuchająca gniewem lub sfrustrowaną. Smutek był bardzo rzadkim zjawiskiem i niepokojącym.

- Widziałeś nas tam? W przyszłości? - Zapytała - Nie wiemy ile czasu upłynie między poszczególnymi częściami twojej wizji. Może stulecia. Może konflikt który widziałeś nas pochłonie nim doczekamy zwycięstwa. Może to co widziałeś, było nagrodą pocieszenia dla straconych dusz?

Więc to ją gnębiło. Niepewność. Coś co Mordred odpychał od siebie, by znaleźć w sobie siłę na działanie. Na szczęście, tym razem wiedział co powiedzieć.

- Jesteśmy uczniami Magistri. Wiemy gdzie trafimy gdy zejdziemy z tego padołu. To nie jest złe miejsce. Ale czy sądzisz, że jeżeli Magistri uzna, że jeszcze możemy się przysłużyć, coś tak błachego jak śmierć go powstrzyma? A jeżeli nie. Jeżeli uzna, że czas nam odpocząć, weźmiemy i tę nagrodę i poszukamy w Arali twojej i mojej matki. I będziemy razem czekać, aż Magistri wygra i śmierć przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla nas - jego sług, to tylko kwestia czasu.

Po tych słowach, ciepło rozlało się po jego ciele. Odpowiednik nie fizycznego uścisku był całą ospowiedzia jakiej potrzebował.

Gdyby tylko jeszcze wiedział, jak spożytkować obecną chwilę...
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

17
- Plugawi i zepsuci jesteście wy,
Którzy przyjęliście Mój dar,
I użyliście go przeciw,
Mym dzieciom.


Powiedziała głośno kobieta. Słowa liznęły zimne powietrze, a ona szła powolnym krokiem, stawiając nogę za nogą, jak niewolnica na targu w trakcie prezentacji. Uda trzymała zwarte, zaś wartko przebierające stopy pod suknią rzucały niepokojący obraz, jakoby nie szła, lecz płynęła po kamiennej posadzce w laboratorium. W końcu opuściła cień zakątka i zaprezentowała się w pełni.

Jej twarz zawsze zasłonięta pokrytą symbolami srebrną maską. Górna połowa jej ciała okryta była cienką, jedwabistą, przylegającą szatą, która szerokim i misternym obszyciem kończy się tuż pod biustem. Sam biust okryty był dodatkowo ozdobnym metalowym napierśnikiem. Szata obejmowała także szyję i głowę, niczym ciasny kaptur. Rękawy sięgały do łokci, gdzie gwałtownie rozszerzały się w podobny do dzwonu kształt. Wzór pokrywający brązową tkaninę -dość niepokojący - przypominał Mordredowi głęboko poparzoną skórę. Długie, brązowe włosy, splecione w czterech, przeplecionych ozdobami grubych warkoczach. Choć istniała szansa, że nie są one prawdziwe, całokształt dość groteskowo upodabniała głowę do wielkiego pająka. Na ramionach miała długie rękawiczki z czarnej koronki, zaś na samych dłoniach, szponiaste, skórzane rękawice z dużym, kulistym pierścieniem na każdym palcu. Jej płaski brzuch brzuch pozostawał uwodzicielsko odkryty, zaś smukłe i gładkie ciało, nie pozwalało uwierzyć, by wiedźma naprawdę była niemal wiekowa.

Wąska, noszona nisko na biodrach i sięgająca niemal ziemi suknia, raz jeszcze swoją złoto brązową kombinacją, przywodziła na myśl pociemniałą ludzką skórę. Czaszki małych, nieznanych ptaków o długich wygiętych dziobach, ozdabiające jej dolna garderobę niczym perły u szlachcianek, dopełniały makabrycznego wrażenia. Jedynie jej ozdobne buty na niskim obcasie, miedziano złotej barwy nie budziły żadnych złych skojarzeń. W całej tej okazałości, przypominała raczej konkubinę na demonicznym dworze niż wiedźmę żyjącą dotąd w leśnej głuszy.

- II Księga Przeobrażenia według przełożenia Zakonu Sakira - wyjaśniła cytat wiedźma, którą spotkał już na wybrzeżu jeziora Keliad, gdzie sama przyprowadziła przeszło setkę dodatkowych apostatów. Właśnie ją i wielu innych, Mordred wprowadził za mury Nowego Hollar. A teraz, teraz Nehema - bo takie imię nosi - przybyła do laboratorium cytować pisma Sakirowców.

Migocące światło musnęło ścianę i Mordred zobaczył jak Nehema przemyka obok niego niewzruszona. Minęła go jak cień, a wtedy poczuł na policzku powiew ciepłego powietrza. Zadrżał.

Czarownica dotarła do leciwego stolik z buteleczkami. Spojrzawszy w dół, zobaczyła, że dziwny odcień substancji wynurza się spod naruszonego w trakcie podróży koreczka. Kiedy dotknęła kropli płynu jaka ostała na ściance, natychmiastowo cofnęła dłoń.

- Neutralizator magii - mruknęła pod nosem. Nie musiał słyszeć tego drugi raz. Pierwsze ostrzeżenie wystarczyło. Eliksiry odebrane Sakirowcom służyły tłumieniu magii wszelkiej maści. To dlatego inkwizytorzy potrafili tak skutecznie walczyć z magami. Jeden rzut, a czarodziej pozbawiony zostawał swych magicznych zdolności na pewien czas. Aż substancje wyschnie bądź zostanie zmyta. Mandy związana była z mieczem, zastosowanie preparatu na ostrze mogłoby - potencjalnie - uwolnić salamandrę na zawsze. Była jednak istotą magiczną. A co za tym idzie, eliksir mógłby osłabić ją lub nawet zabić... Na to pozwolić nie mógł.

- Ja także doświadczyłam widzenia - oznajmiła odwracając się w kierunku mężczyzny na pięcie.

- Elfia wiedźma na tronie w Saran Dun. Keron pochłonięty wojną. Rzeź przeciwników magii. Unicestwienie Zakonu Sakira. Nowy porządek świata. Triumf magii. I... I ten świat pozwoli na przyjście Pana Naszego - podsumowała widzenie, którego troje doświadczyli.

Potem przeszła kawałek wolno, stawiając ostrożnie stopy; oddychała miarowo i spokojnie, słyszał jej bicie serca. Cicha jak cień, lekka jak piórko - mknęła bezszelestnie.

- Jeszcze tego nie rozgryzłeś? - spytała widząc trzymaną w dłoniach runę, którą mu wręczyła - Wystarczy wyciąć ten symbol na dłoni. To krew. Magia krwi - poprawiła. Szkoła magii, która wykorzystywała krew do rzucania zaklęć, zamiast many. Praktyka stosowania krwi jako głównego źródła siły do rzucania czarów. Krew może być dostarczana zarówno przez maga jak ofiary, za ich zgoda lub bez niej. W wielu przypadkach, używanie magii krwi pozwala na rzucanie czarów, które normalnie byłby poza możliwościami jakiegokolwiek maga lub wymagały użycia magicznych katalizatorów bądź ogromnego skupienia. Może być używana do wspomagania czarów z pozostałych żywiołów. Istnieją także zaklęcia wyłącznie wykonywane za pomocą siły krwi.

Magia ta może być również używana do wzywania demonów do materialnego świata, aby ich manifestacje były fizyczne lub do zasiedlania ciał martwego tudzież żywego gospodarza przez duchy.

- Bawisz się w stworzyciela - powrót do tematu Delphoxów i transferu jaj wyrwał ich z dysputy o magii krwi, w której Nehema była najwyraźniej biegła.

Rozplotła splecione wcześniej na piersiach w kopertę ręce, a dłoń powędrowała na bródkę.

- Wielka wojna będzie przygotowaniem na przyjście Pana. Jeśli się niebawem nie ruszymy, może być za późno. Dlatego tutaj trafiliśmy. Każdy z nas ma swoje zadanie. Ale... - zwątpiła. - Przedtem było inaczej niż teraz. Magistiri objawiał się pod różną postacią, nigdy nie doświadczałam wizji. Coś się stało. Może jest ranny? Może ukrywa się przed czymś w tym świecie? Czy możemy ufać tym widzeniom?
Spoiler:

Re: Zachodnia Ciemnica

18
Chociaż pogrążony w myślach, Mordred jednym uchem nasłuchiwał kroków wracającego profesora. Jednak na dźwięk zupełnie niespodziewanego głosu, Mordred obrócił głowę tak szybko, że nawet sowa uchyliłaby przed nim kapelusza.

Każdy inny skrzywiłby się oczekując chrupnięcia skręcanego karku.

Szczęśliwie obeszło się bez tragikomicznego zgonu tudzież kalectwa i wojownik mógł rozpoznać spotkaną wcześniej wiedźmę w masce.

Gdy kobieta skończyła werset i wyjaśniła jego pochodzenie, Mordred przymknął oczy i rozmasował palcami nasadę nosa.

- Powininenem być zaskoczony. Powininem zapytać skąd się tu wzięłaś. Ale wpadanie znikąd, na mówiące zagadkowo kobiety, to już praktycznie norma w moim życiu.

Westchnąwszy, uśmiechnął się sardonicznie.

- Dar Sakira, heh?

Sakir uważał ogień za swój dar dla ludzkości. Pewne persony, mogłyby się z tym nie zgodzić, na czele z istotą, na której wzorowana była Mandy. Drwimir pewnie także by się kłócił, a tatuśka już zamordował...
Niemniej Mordred znajdywał coś zabawnego w herezji zwracania ognistych mocy, przeciw Sakirowi i jego ludziom i pewną perwersyjną przyjemność, w byciu wyklętym przez patrona wojny.

Gdy Nehema przeszła obok niego, poczuł dresz mimo ciepłego powiewu. Zaraz potem skrzywił się do siebie. Naprawdę wypadałoby, żeby chociaż sojusznicy nie wywoływali w nim nieokreślonej nerwowości. Miał już dość stresu ze strony nieprzyjaciół. Oraz pewnych innych ludzi...

Usłyszawszy słowa wiedźmy, na temat tego przy sobie nosił, wywołały drugi dreszcz. Tym razem zupełnie nie związany z zamaskowaną kobietą. Nagła świadomość, że jedna taka niezidentyfikowana buteleczka rzucona w jego kierunku mogła potencjalnie zranić lub zabić jego kochankę, gdyby odruchowo zablokował pocisk mieczem, sprawiła, że zrobiło mu się zimno.

Jego uwadze nie uszła możliwość zerwania więzi Mandy z mieczem, jednak skutki uboczne mogły okazać się fatalne. Ryzyko było zbyt duże. A i to pomijając fakt, że Mandy pozbawiona naczynia nie mogłaby się ukryć przed prześladowaniem.

Jego uwaga ponownie skupiła się na wiedźmie, gdy ta wyjaśniała znaczenie wizji.

- Dzięki niech będą Najbardziej Wewnętrznemu. Wreszcie ktoś kto ogarnia temat lepiej niż ja. Właściwie, ktoś kto w ogóle go ogarnia. - Pomyślał.

Nehema była też na tyle pomocna, by wyjaśnić symbol nad którym się głowił. Mordred niewiele mógł odpowiedzieć na własną niewiedzę, boza przyznaniem się do oczywistej słabości.

- Cóż... W kwestiach magii bywam zazwyczaj dość tępy. Dziękuję więc za wyjaśnienie.

W gruncie rzeczy, może powinien był się domyślić. Zdaje się, że nawet określono ich grupę magami krwi jeszcze przed wejściem na okręt. Cóż. Kolejne wydarzenia trochę zagrzebały tę wzmiankę pod stosami nowych rewelacji, ale koniec końców, dowiedział się tego czego powinien.

- Urocze zaklęcie. - Mruknęła Mandy, zapoznając się z właściwościami symbolu. - Wykrzesa z ciebie więcej, ale łatwo może cię zabić. Nie przesadzaj z tym, dobra?

- Nie martw się o to. - Odparł. - W walce zawsze wolałem być ostrożny. Nie zamierzam szarżować tylko dlatego, że dostałem nową sztuczkę do dyspozycji. Ale dobrze jest mieć jeszcze jedną kartę do rozegrania jeżeli sytuacja przyprze nas do muru.

Zostawiając za sobą temat magii krwi, Nehema skierowała go w stronę eksperymentu jaki udało się zainicjować Mordredowi, choć wykonanemu cudzymi rękami.

- Większość życia spędziłem zarabiając machaniem mieczem, bo marny ze mnie rzemieślnik. Jednak teraz rozumiem jak potężnym uczuciem jest świadomość stworzenia czegoś. Można się od tego uzależnić. - Rzekł spoglądając na mały ekosystem.

Ponownie zwrócił wzrok na wiedźmę, gdy raz jeszcze poruszyła temat wizji. Jeżeli dobrze zrozumiał, Wielka Wojna będzie czymś, czego Callisto użyje by przeforsować prawo do pełnego zakresu magii. Gdy świat to zaakceptuje, będą mogli popchnąć na przód własną koncepcję. Musiał jednak zadać pytanie.

- Za późno w jakim sensie? Działam mocno na ślepo i najlepszym pomysłem jaki miałem to próba odtworzenia gatunku, który oryginalnie był forpocztą naszego Pana. - Rzekł kiwając głową w stronę wylęgarni.

Mordred już prawie całkiem przeszedł do porządku dziennego nad nietypową wizytą, ale na wzmiankę że Magistri może być ranny, coś nim zatrzęsło. Wykraczało to poza standardowe obruszenie się wyznawcy. Magistri od dziecka osobiście uczył go i szkolił. Dla Mordreda był... Najbliższym odpowiednikiem ojca. Wiadomość, że coś mogło go zranić, zabolała w sposób bardzo rodzinny. Nie mógł się jednak nad tym długo zastanawiać. Wypadało coś odpowiedzieć w tej kwestii i było tego trochę.

Mordred na wpół przysiadł, na wpół oparł się na jednym z metalowych stołów i znalazłszy wygodniejszą pozycję, podzielił się swoimi spostrzeżeniami.

- Magistri zawsze wolał rozgrywać to ostrożnie. Jeżeli przed czymś się ukrywa, nie dziwię się, choć niepokoi mnie, że mógł zostać popchnięty do takiej skrytości. Martwo mnie CO mogło go do tego zmusić. Chcemy dokonać czegoś wielkiego, co zatrzęsie posadami obecnego stworzenia a co za tym idzie, mamy potężnych wrogów.
- Turonion gotów był zdziesiątkować ludność żeby nas powstrzymać. Odparliśmy atak, ale nie wiemy czy zrezygnował, czy szykuje kolejne uderzenie. - Oznajmił kręcąc głową i pozwalając emocjonalnemu znużeniu wkraść się do głosu.
- Sakir jest naszym wrogiem dla samej zasady. Wszystko co nie zostało sprowadzone na Herbię z woli bogów, jest dla niego solą w oku. My obcujemy z siłami, które weszły tu bez pukania i zaproszenia, co czyni z nas jego nieprzyjaciół, zanim nawet zrobimy cokolwiek. Wprawdzie Sakir będąc jedynie patronem, może nie posiadać mocy równej Turonionowi, który jest pełnoprawnym bogiem zdolnym zmienić klimat za pomocą jednego artefaktu i grupki czcicieli, ale posiada całe legiony wyszkolonych i uzbrojonych po zęby w błogosławiony oręż wyznawców. Wyznawców, którzy mogą być nawet bardziej zagorzali od swego boga. Nawet jeżeli połowa z nich to skorumpowane gnidy, dopóki palą kogo trzeba, będą mieć jego wsparcie a także poparcie większości ludności obawiającej się czarów i złych mocy.

Westchnął, kładąc dłonie na udach, dociśnięty niewidzialnym ciężarem kłopotów.

- Ostatnia możliwość jest chyba najbardziej problematyczna. Jeżeli założymy że wizje nie są prawdziwe... Możemy mieć za wroga Garona. Turonion i Sakir są bardzo bezpośredni. Uderzają magią i orężem. Garon, gra jednak podobnie do Magistri. Posługuje się ciemnością i chaosem i także jest nieprzyjacielem panteonu. Jednak w odróżnieniu od naszego Pana, wszelkie jego działania niosą zniszczenie i nieszczęście. Całą siłę jaką dysponuje, kierunkuje na zgnębienie innych. Jest w nim zbyt wiele złej woli by mógł być naszym sprzymierzeńcem. Co gorsza, zaczął własną rozgrywkę i zamierzał wykorzystać Callisto jako swojego pionka we własnej wizji... Przebudowy kontynentu. Może i świata.
- Próbowałem pokrzyżować mu plany i skierować Callisto na inną drogę... Naszym wrogiem zostałby prędzej czy później, ale nie chciałem by jako pierwszy umocnił swoją pozycję w tym świecie. Czy mi się udało nie wiem. Ale mogłem go sprowokować.

Z pewną dozą bezradności spojrzał na Nehemę. - Nie masz może jakiegoś sposobu by zweryfikować pochodzenie tych wizji? W przeciwnym razie... Pozostaje nam chyba tylko robić swoje i mieć nadzieję, że nie zostaliśmy już ograni.

Mordred przedzierał się przez góry metaforycznego gówna, czując za plecami wsparcie Magistri. Świadomość, że tego wsparcia mogło zabraknąć bo coś zdołało wymierzyć cios jego mentorowi, sprawiła, że czuł się dwa razy bardziej przytłoczony trudnościami. Fakt, że współwyznawczyni także podzielała ten niepokój, tylko powiększał ciemne chmury nad nimi.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

19
- Za późno w takim sensie, że nie wiemy ile pozostało nam czasu na przygotowanie Herbii na przyjście Wielkiego Smoka Głębin - oświadczyła czarownica założywszy ręce na piersi tak aby przeplatały się niczym wstęga.

Na zielonej potrawce w kolbie zamkniętej magicznymi siłami między czterema tętniącymi energią kryształami, unosiło się błękitne jajo delphoxa. Morze traw falowało i wzdychało z każdym tętnięniem każdego z czterech kryształów. Ekosystem przepełniony spokojem.

- Fascynujące - odparła Nehema obserwując tętniące życiem jajo wodnego kota z wód Wielkiego Księstwa Archipelagu. Następnie Mordred zabrał głos. Kruczowłosy mąż począł od wywodu, w jakim poruszył temat Turoniona, z którym swego czasu starł kopie. Magiczny kryształ stworzony przez samego Pana Lodu, został magicznym artefaktem w posiadaniu stosunkowo nowej rasy - a raczej jej odłamu - śnieżnych elfek. Niegdyś leśne elfki, wyrzekając się przyjemności cielesnych, mordując swych mężów, uzyskały niemalże wieczne życie. Odporna na niskie temperatury skóra pozwalała im przetrwać niekorzystne warunki pogodowe. Ponadto niebywałe zdolności regeneracyjne jak i nieimanie się ich chorób czy zakażeń sprawiało, że mogły długo cieszyć się życiem. Obdarowane łaską Turoniona, elfki próbowały zaprowadzić swój porządek w Keronie. Wieczna Zima, którą sprowadziły była ciosem wymierzonym w nadchodzącą plagę potworów Magistiri, jaka miała zalać kontynent. Wyplewić pola i wyrwać chwasty, zaprowadzić nowy porządek.

Z drugiej strony - Garon. Mordred wspomniał o patronie potępionym przez wszystko i wszystkich. W tym czy innym świecie. Pojawiła się wzmianka o Callisto - rzekomym narzędziu patrona. Nemea z uwagą wysłuchiwała owych dywagacji. Z jej westchnień, postawy ciała wyczytał zaintrygowanie, ale także niepokój. Gdyby widział twarz, ta zapewne byłaby naznaczona deseniem niepewności.

- Rozmawiałeś z elfią wiedźmą. Jaka ona jest? - spytała. - Wizje są często niejasne, to dlatego prorocy szybko zawisają na drzewach... Jako praktyk preferuję piromancję. Odgadywanie losów ludzi posiadając część należącą do człowieka jest o wiele prostsze - dodała poza tematem.

- Jeśli faktycznie posiada zdolności, o których głośno za murami miasta, wykorzystanie ich przez Garona mogłoby w każdej chwili sprowadzić koniec świata. Wyrwa między światami. Koniunkcja sfer, zwłaszcza z krainą mroku doprowadzi do kataklizmu. Śmierci wszystkiego i tego nie dokonałby nawet nasz Pan - skonsternowała.

- Gdyby jednak - wtrąciła potem - miała sprowadzić koniec świata, dlaczego w wizji jest kluczem do przyjścia Magistiri? To właśnie ona zaprowadzi nowy porządek. Świat pełen magii, a ten... - mruknęła - ten zdolny będzie przyjąć nowy ład. Porządek Wielkiego Smoka Głębin.

Re: Zachodnia Ciemnica

20
Mordred kiwał głową słuchając wyjaśnienia. Teraz lepiej rozumiał. Tak sądził. Chyba.

Poza tym jednak pozostał cicho, pozwalając wiedźmie przemyśleć jego wnioski i domysły.

Gdy wreszcie zadała własne pytanie, Mordred zaczął krążyć po laboratorium, składając do kupy wszystkie strzępy informacji jakie zdołał pozbierać na temat Callisto.

- Jest... Wyniosła. Może nawet arogancka. Nosi się z prawdziwie królewską prezencją. Nie można by się domyślić, że pochodzi ze slumsów. Przypomina też napietą cięciwę. Myślę, że łatwo ją sprowokować do przemocy. - Streścił swoje pierwsze wrażenie na widok wysokiej elfki. - Zdecydowanie jest osobą przy której należy uważać na słowa i gesty. Sprawia wrażenie kogoś kto przyjmuje przytyki bardzo osobiście, co w połączeniu z władzą, daje niebezpieczną mieszankę... - Przyznał.

Przystanął tylko na chwilę, opierając się o blat pobliskiego stołu i stukając palcem, jakby nadawał rytm swoim myślom, by sprawniej się układały, po czym znów wrócił do krążenia w linii prostej.

- Niemniej, potrafi poznać się na korzyściach i potrafi za nie odpłacić. Wyświadczyłem jej przysługę i zostałem nagrodzony. Co ciekawe, Hunmar także dostąpił jej przychylności, chociaż nie przyszedł z żadnym darem. Myślę, że jego prośba o wstęp do Akademii była tym co przypadło jej do gustu. Jeżeli oprzemy się na twojej interpretacji naszej wizji - Powiedział zatrzymując się na chwilę by spojrzeć na Nehemę. - Callisto pragnie swobodnego dostępu do nauki magii. Fakt, że Hunmar zechciał dostępu właśnie do Akademii magicznej, mógł być tym co wygrało jej dobrą wolę.

Westchnął i przeczesał włosy palcami, starając się przywołać coś jeszcze. Wiedział, że pamiętał więcej, ale jak na złość, właśnie te myśli umykały mu w tym momencie.

- Trochę problemów sprawia, że nie wiemy CO motywuje ją takiego celu. Wiemy, że wyzwolenie magii jest jej Magnum Opus, ale nie wiemy dlaczego. Czy robi to dla samej magii i swojej wygody? Dla zapisania się w kartach historii? Dla potomności? Wiemy, że ma dzieci. Może to dla nich chce takiego świata?
- W każdym razie zauważyłem, że pod pewnymi względami przypomina nas. Ma cel i dąży do niego chwytając co wpadnie w ręce. Bez wątpienia potrafi wyzyskiwać okazje i korzyści oraz często nie patrzy na cenę. Jednak... Nie mogę powiedzieć, żeby była bezduszna.
- Ma brata, który w świetle prawa ma większe prawa do tronu niż ona. Uwięziła go, jednak w całym swoim pragmatyźmie, nie zabiła go, choć byłby jej największym zagrożeniem politycznym.

Mordred zatrzymał się i przyciskając knykcie do ust, zmrużył oczy rozważając coś szybko i intensywnie.

- To tylko przypuszczenie z mojej strony, ale wydaje mi się, że mimo władzy jaką posiada, Callisto czuje się osamotniona w swojej walce. Jak ktoś kto jest przekonany, że nikt nie zrozumie w pełni jej wizji i motywacji. Jest w niej pewna nuta desperacji. To chyba właśnie zwróciło na nią uwagę Garona. Ma dużą moc, wielkie ambicje i przekonanie, że nikt tak naprawdę jej nie pomoże. Więc chwyta wszystko co ma pod ręką, nie bacząc, że sięga do studni z trucizną.
- Sprowadzenie tutaj tej rzeszy magów było ruchem, którym chciałem trafić jak nawięcej celów. Pokrzyżować plany Zakonu, uratować grupę ludzi, pozyskać potencjalne zasoby dla naszej sprawy oraz przekazać w ręce Callisto siłę której wierzy, że potrzebuje. To ostatnie miało na celu skłonić ją do odwrócenia się od... Mniej wyszukanych sprzymierzeńców i pozbawić Garona użytecznego pionka.

- Jeżeli Garon naprawdę jest w stanie z jej pomocą sprowadzić kataklizm na skalę jaką mówisz, tym bardziej iostotne jest, żeby trzymać ja z daleka od mocy mrocznego boga. - Skwitował. Po chwili jednak warknął z irytacją. - Jednak nie wierzę, żeby ten kutas tak po prostu siedział na dupie. Jeżeli istotnie pokrzyżowaliśmy mu szyki, pewnie również zmodyfikuje swoje plany. W dodatku nadal nie wiemy co zmieniło się w przypadku Magistri, ile mamy czasu i jak go najlepiej spożytkować. Ja pierdolę, gramy w czterowymiarowe szachy z bogiem chaosu a mnie nawet warcaby słabo idą!

Wypuścił oddech a ręce opadły mu wzdłuż ciała. Jakby już całkiem pozbawiony pary, spojrzał na Nehemę. - Czy cokolwiek z tego co powiedziałem, będzie ci przydatne?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

21
- Wiesz jak to jest - skwitowała Nehema nawiązując do opisu wyniosłej elfki Callisto.

- Wysokie elfy to dumne istoty o ognistym temperamencie, lecz nie potrafią same o siebie zadbać. Dobrze, że czasem znajdzie się ktoś, kto przyniesie im coś do jedzenia - uśmiechnęła się szyderczo; nieśmiały, ledwo dostrzegalny uśmiech przeznaczony był tylko dla Mordreda.

- Jeszcze ta ich pseudowyrafinowana kurtuazja - odparła lekko i z wdziękiem, pełna wyszukanej grzeczności wypowiedź przypominała galanterię elfiej szlachty. - Nic dziwnego, że te elfy wyniszczyły się same na przestrzeni lat. Ich wizjonerstwo sprawia, że nie dostrzegają małych elementów układanki - w przeciwieństwie do ludzi. Żyją ideami, planami na wiele lat w przyszłość, które przed samym końcem potrafią runąć. Dlatego - oznajmiła perorując mentorsko, niczym dwaj nauczyciele obmawiający niesfornego ucznia - ludzkość zalała kontynent. Szczur zaaklimatyzuje się wszędzie, paw nie...


- Lecz są to wielkie istoty - westchnęła okazując niechęć do wysokich elfów. - Inżynierzy, uczeni, politycy, wodzowie. Historia o nich nie zapomina. Magia od zawsze krążyła w ich żyłach. Zdaje się, że czasem rzemieślnik bywa bardziej wrażliwy na magię niż ludzki bachor posłany do czarodziejskiej akademii. Są dumni i pracowici, a przy tym zepsuci perfekcjonizmem - wtrąciła. - Stworzyły piękne rzeczy, ale raz na jakiś czas pojawiają się co ambitniejsi. Spaczeni rządzą władzy czy magicznej potęgi. Znasz historię Dnia Umarłych? - spytała nie dając mężczyźnie dojść do słowa.

- Elfi mistrzowie nekromancji z Gór Daugon odegrali tam pierwsze skrzypce...

- Nie zapominając o tym, że arogancja wysoko urodzonych doprowadziła do Krwawej Wojny i schyłku złotego wieku cywilizacji elfów.

- Callisto najwyraźniej nie odbiega od tych utartych stereotypów na temat wysokich elfów. Władza jest jak narkotyk - uzależnia. I jeśli jest tak wyjątkowa lub jeśli za taką się ma - może to być jej motywacja. Popatrz - machnęła otwartą dłonią - utalentowana czarodziejka. Poznała tajniki zakazanej magii. Jeśli prawi prawdę, w ruinach Urk-Hun zabiła prastarego bożka. Posługuje się technikami, których nikt wcześniej nie praktykował. Ale jej ciało pożąda więcej - tłumaczyła uzależnienie elfich czarodziejów od potęgi. Albowiem magia tajemna jest kolejnym potężnym - obok władzy - narkotykiem dla wysokich elfów i może być przynętą do sprowadzenia ich na złą drogę. Mimo że większość twierdzi, że używając tego rodzaju mocy nie czynią nikomu krzywdy, tylko najstarsi i najmądrzejsi elfowie dostrzegają prawdziwą przyczynę, dlaczego używają magii w ten groźny sposób. Niepomne na ryzyko, wysokie elfy wciąż prą naprzód w swych badaniach, by posiąść coraz to więcej i więcej mocy. Przez to wysokie elfy są tragicznym przykładem rasy na wymarciu. Wieki tajemnych praktyk sprawiło, że cała rasa porusza się po równi pochyłej.

- Przejęła miasto, a aspiruje na więcej. O wiele więcej. Co może zatem motywować potężną a zarazem ambitną czarodziejkę, którą wychowano w duchu elfiej mądrości? Elfkę, jaka obcowała z przeróżnymi rodzajami magii tajemnej. Myślę, że znasz na to odpowiedź - oznajmiła uprzejmie i skinęła głową, jakby chciała mu przekazać, że rozwikłali motywację wielkiej czarownicy z Nowego Hollar.

- Z drugiej strony - wtrąciła po chwili ciszy, przesuwając dłonią po zimnej powierzchni metalowego stolika laboratoryjnego - twierdzisz, że jest o wiele bardziej tolerancyjna. Łączy elfy, ludzi - wszystkich - pod jednym sztandarem. To do Wysokich Elfów niepodobne - kręciła przecząco głową, a warkocze bujały się na boki. - Czuje się osamotniona w walce. Nikt nie podziela jej wizji. Może dlatego, że mentalność Callisto wybiega poza elfią arogancję i ślepotę? Może faktycznie jest kimś, kto patrzy wysoko, ale nie zapomina, ażeby spoglądać pod nogi. Może jest nadzieją dla tej rasy, dla magii, dla nas...

Nehema zamilkła. Biła się z myślami. Niewątpliwie Garon pragnął skąpać Callisto w swym morzu odmętu. Lecz czy była ona na tyle łatwym narzędziem do kontrolowania przez Boga Chaosu? Do tej pory nie wpuściła do Herbii istot z krainy mroku, chociaż mogła zalać kontynent niepohamowaną rządzą krwi rzeszą potworów. I wtedy Nehema podniosła błyskawicznie zakrytą maską twarz.

- Dzieci Callisto! Co o nich wiemy?

Re: Zachodnia Ciemnica

22
Wykład Nehemy o elfach, był dziwnie przygnębiający. Przypomniały mu się słowa Civiale o tajemniczym kodzie, który definiował naturę istot żywych. Czy zachowanie elfów było tylko efektem nawarstwionej kultury wyższości... Czy też było wpisane w ten tajemniczy kod? Jakby sama natura pchała ich to samozniszczenia. To byłaby naprawdę podła konstrukcja...

Na wzmiankę o Dniu Umarłych Mordred skrzywił się niezauważalnie. Znał genezę. To była wyjątkowo przytłaczająca i ciężkostrawna lektura. W dodatku Mordred cały czas miał irytujące wrażenie jakby co najmniej połowę imion i określeń, słyszał już wcześniej w innym kontekście, choć było to fizycznie niemożliwe.

W pewnym jednak sensie podziwiał pierwszych nekromantów, za ich impuls wyrwania się poza schemat. Poza tym jednak uważał ich za zarozumiałych dupków.

Krwawą Wojnę również kojarzył. To z jej powodu Hollar, musiało zostać Nowym Hollar.

Musiał tez przyznać Nehemie rację co do Callisto. Przejawiała ona wszelkie cechy typowej dla Wysokich arogancji. Głód magii i potęgi był jednak czymś czego Mordred nie miał okazji zgłębić, więc ta wiedza była dla niego nowością. Instynktowne dążenie do zwiększenia własnej potęgi przypominało mu jednak nieco o nieustannym dążeniu do transcendencji przez wielu członków ich grupy (z nim samym włącznie).

Nahema zauważyła też, że podobnie jak oni sami, Callisto również jednoczy rasy i często filozofie i jeżeli Nehema ma rację, wyrywa się poza ograniczenia i słabości przypisane odgórnie jej rasie.

Cholera, naprawdę byli podobni. To tak jakby Kruki, Callisto oraz ich ugrupowanie (czy w ogóle mieli jakąś nazwę? Mordred jakoś nigdy nad tym nie myślał), szły obok siebie, kompletnie niezależnie i nieświadomie, dążąc jednak w podobnym kierunku.

Filozoficzne rozmyślania, przerwały jednak ostatnie słowa, które jak grom i błyskawica wstrząsnęły jego świadomością, rzucając światło na oczywisty wątek, który dotąd przegapiał. Oczywiście. Po co szukać daleko. Jeżeli Callisto nie będzie odpowiednim pionkiem, to czemu nie krew z jej krwi? Młodsza i łatwiejsza w manipulacji.

Krok Mordreda przyspieszył, podobnie jak wyrzucane z jego ust słowa.

- Wiemy niewiele. Tak naprawdę wszystko co posiadamy, wymyka się z komnat służebnych i to bardzo ostrożnie. - Przyznał. - Para bliźniąt. Chłopców... - Zawahał się chwilę. Zawsze miał problem z zapamiętaniem ich imion. - Zirael i Leariz. Naprawdę, kto im wymyślił te imiona? - Mruknął pod nosem ostatnie zdanie, po czym natychmiast wrócił do tematu. - Nie mogę dociec imienia ojca ani momentu kiedy zniknął z ich życia. Callisto podobno nie jest też najlepszą matką. Nie mnie określać jak powinna wyglądać rodzicielska miłość, ale jeżeli wierzyć pogłoskom, zdaje się ich kochać podobnie jak kocha się wielki projekt, bardziej niż potomstwo. Nie spędza z nimi wiele czasu i wychowuje je bardziej służba a oni... Służba... Boi się ich. Zwłaszcza Ziraela. - Przywołał z pamięci. - Z tej dwójki jest on bardziej impulsywny i agresywny. Podobno zaatakował niańkę za pomocą magii i prawie zabił. - Mordred miał wrażenie, że nie jest to incydent o jakim Callisto chciałaby aby słyszano. - Posiadają też nienaturalne oczy, bez tęczówek i źrenic. Jakby ktoś wsadził im polerowane kulki w oczodoły. Zirael, ma oczy całkowicie czarne i podobno ludzie dostrzegając straszne rzeczy patrząc w nie. Z kolei jego brat ma całkiem białe oczy i podobno jest ślepy ale... - Zatrzymał na moment potok słów, zastanawiając się nad czymś. - Służba twierdzi (bardzo cicho), że coś u niego nie tak z głową. Podobno ma omamy i halucynacje ale moim zdaniem... Brak wzroku wykształcił w nim zdolność widzenia poza naszą płaszczyzną istnienia. Przypuszczam, że widzi istoty, z którymi tacy jak my, wchodzą w kontakt. Przypuszczam, że Callisto także się tego domyśliła.

Przejechał palcami po włosach. - To tyle ile wiem. Plotki potrzebują czasu by się sformować i rozbiec, zawłaszcza gdy informacja może nieść zagrożenie dla tego kto puścił parę z gęby. Jeżeli wydarzyło się coś nowego, może nie być jeszcze w obiegu. Ale jej dzieciaki zdecydowanie są anomalią. - Zakończył, spoglądając na Nehemę i oczekując na jej odpowiedź, jednak samemu też już formował koncepty działania.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

23
Oboje byli zgodni co do tego, że pod wielkim znakiem zapytania stoi przyszłość potomków mości Callisto. Krew z krwi - Zirael oraz Leariz - dziedzice potęgi mroku, którą posiadła ich kruczowłosa matka. Zrodzeni w obcej krainie zwanej otchłanią, bowiem kraina mroku niczym innym nie była, jak nicością przesiąkniętą strachem, bólem i zgrozą. Naszpikowana milionami karykatur rodem z najstraszniejszych koszmarów. Takich, o których sama Callisto bała się opowiadać. A ci nieliczni, którzy słyszeli jak wspomina potwory z tejże mrocznej krainy, głosili iż podczas owych opowiadań; bledła i zmagała się z gęsią skórką.

Wielu uważało, że elfi potomkowie są naczyniem dla prastarej mrocznej siły, i że to właśnie ona chytrze wdała się w poczęcie elfiątek. Ów czas obserwowanych za murami uczelni. Na wyższych kondygnacjach, gdzie największe umysły Akademii Magii w Nowym Hollar próbowały rozwikłać zagadkę ponadprzeciętnych zdolności. A także okiełznać je i pomóc w tym samym kilkuletnim elfom.

-Myślę, że powinniśmy - rzekła wolno Nehema - postarać się poznać te dzieci.

- Ale teraz nie mamy na to czasu - westchnęła nagle i przyjęła wyprostowaną postawę. Szybkim ruchem głowy kiwnęła w kierunku wyjścia, skąd zdawało się dobiegał odgłos stawianych kroków.

Profesor Civiale wpadł do środka, w pierwszej chwili nie dostrzegając obecności Nehemy. Kulejącym krokiem dobiegł do drewnianej podstawy, na której rozkładano duże księgi. Podobnej do tych na jakich odczytywano kazania podczas mszy w Zakonie Sakira. Spod pachy wyciągnął rozpadającą się lekturę. Kurz po uderzeniu o podłoże wzniósł się tumanem, kreując to mniejsze kłęby.

- To! - wskazał palcem na zaznaczonej stronie, po czym odszedł od księgi i udał się do stołu laboratoryjnego, gdzie samoczynnie zachodził rozdział jąder z materiału pobranego od Mordreda. Civiale sięgnął po nóż, odciął kawałek błony, na którą nałożył materiał biologiczny. Większość opadła na dół pod wpływem działania siły grawitacji. Pozostałość, będąca na starcie, zabarwiła delikatnie błonę na kolor świeżej pomarańczy. Właśnie ten odcinek usunął Civiale, po czym wyciągnął nad nim dłonie z mocno rozszerzonymi palcami.

- Levicorpe - powiedział wreszcie, a fragment pomarańczowej błony otoczyła mydlana bańka. Prawie niewidoczna w ciemności błona, objęła całą objętość materiału i wzniosła się na wysokość wystawionej przez wysokiego elfa dłoni. Było to zaklęcie lewitacji, pozwalające na wznoszenie drobnych przedmiotów i manipulowanie nimi w przestworzu.

W tym samym czasie Nehema już stała nad rozłożoną wcześniej przez Civiale księgą. A rozdział zatytułowany był "Księżycowy Kamień". Tyczył się archaicznego minerału o ogromnej sile, jaką wzbudzał w nim blask jednego z księżyców. Wykorzystywany był przez nielicznych arcymagów jako źródło energii zdolne zasilać całe wieże czarodziejskie.

- Po co ci kamień księżycowy? - spytała sucho Nehema.

Civiale szedł z fragmentem błony otoczonej bańką, jak panicz z psem na spacer. Bąbel z zawartością leciał za jego wystawioną przed pierś dłonią.

- Ten mistyczny artefakt po uprzednim naładowaniu wyzwala niezliczone pokłady energii. Ta z kolei potrzebna jest do fuzji tego materiału z jajem Delphoxa - wytłumaczył, kończąc zdanie chwilę po dotarciu do trójnogiej fiolki z jajem zdolnego do powieleń zwierzęcia. Fiolkę toczoną innymi magicznymi klejnotami, jakie zapewniały optymalne środowisko do rozwoju jaja, odkorkował. A subtelnym ruchem wskazującego palca, posłał fragment błony do środka. Ta bez trudno przecisnęła się przez dość szeroką szyjkę kolby, powoli lądując na błękitnym jaju.

- Są razem, ale do połączenia ich w jedność potrzebuję energii - oznajmił poirytowany. Był stary i dziwaczny. Niewątpliwie geniusz w swojej dziedzinie, ale dziwak. Zakorkował ponownie fiolkę. Powtórzył kilkakrotnie, że potrzebuje kamienia księżycowego. Po czym wyprosił Mordreda i jego towarzyszkę tylnymi drzwiami. Tymi, które znajdowały się daleko na końcu mokrego korytarza z kamienia. Prowadziły zaś prosto na powierzchnie, do ogrodu zoologicznego, skąd Civiale otrzymywał magiczne zwierzęta do swych nie zawsze etycznych eksperymentów.
Obszar ogrodu Zoologicznego - boczne wyjście z Zachodniej Ciemnicy [img]https://i.imgur.com/DQd8LnN.jpg[/img] Wyjście prowadziło do altany w parczku łączącym się bezpośrednio z ogrodem dla magicznych zwierząt. Dużo było tu altanek z brązowego - nietypowo - drzewa. Liczne ławeczki zajęte w większości przez studentów i przechadzające się rodziny pośród migoczących robaczków świętojańskich zwanych przez wysokie elfy "lampionikami", oddawały klimat tego miejsca. Niebo żarzyło się łuną czerwieni, co wpasowało się w jesienne barwy drzew. W ogrodzie zoologicznym nigdy nie kwitły kwiaty, a drzewa nie zrzucały liści. Wysokie elfy zaczarowały tę niewielką alejkę i odtąd panuje tutaj wieczna jasień. Szczegóły, takie jak pływające doniczki i wszechobecne, żarzące się zielone kryształy podkreślają kompletne upojenie mieszkańców magią. I to właśnie te lewitujące kryształy utrzymują podobno nienaturalny mikroklimat dookoła altan.

Mordred z czarownicą opuścili zadaszenie, wychodząc dalej na plac. Zdawało się, że nie przyciągali nazbyt uwagi otoczenia, jednak bezsprzecznie wyróżniali się pośród pozostałych. Siedząca na ławce młoda elfka, zaglądała zza książki kątem oka. Oglądała czarnego rycerza i dziwnie odzianą czarownicę. Takich tutaj nie było, przynajmniej do teraz, kiedy w Nowym Hollar zagościli apostaci, zmiennokształtne elfy czy demonolodzy. Gdzieś z oddali dziecko wskazało na Nehemę palcem, lecz szybko skarcił je rodzic znikając pośród żółto-czerwonych drzewek.

Civiale zlecił im zadanie w dość nietypowy sposób - stary dziwak. Bez wielu informacji, a raczej wcale, bo bazowali na tym, co wyczytali w księdze - niewiele. Księżycowy kamień istniał, używali go niegdyś magowie w swych wieżach i ładuje go światło księżyca. Niestety nie wiedzieli nawet gdzie szukać. Mimo to otaczali ich profesorowie, nauczyciele oraz studenci. Biblioteki, sale i laboratoria...

Nehema milczała z założonymi na piersi rękoma. Przeplecione niczym wstęga przedramiona wskazywały jej stosunek do pomysłu elfiego wariata. Wszakże znała ona inne techniki, które potrafiły dostarczyć pokładów energii niezbędnych do fuzji jądra z jajem Delphoxa. Lecz za taką siłę należałoby zapłacić odpowiednią cenę. Cenę życia.

Re: Zachodnia Ciemnica

24
Wiele było niewiadomych. Nie dość, że nawet mając klarowny cel przed sobą natrafiał na wiele utrudnień, to teraz jeszcze miał wrażenie, że kazano mu żonglować nożami na ślepo. Pojawiało się tylu nowych aktorów na scenie, że zaczynał się już w tym wszystkim gubić, zwłaszcza, że nie wiadomo kto teraz podpowiadał kwestie i komu.

- Mordred...

Głos Mandy wyrwał go ze stresujących przemyśleń. Jego kochanka musiała zmagać się z własnym ciężarem. Jej patologiczna wręcz zazdrość była niemal odczuwalna gdy rozmawiał z Nehemą... Ale mimo to, Mandy trzymała ją na wodzy, tłumiąc i wyciszając na ile starczyło jej siły woli. Doświadczenie z Anais dotknęło ją głęboko i otworzyło oczy na konsekwencje jej impulsywności. Teraz stawała do walki z częścią swojej natury, żeby ponownie nie popełnić takiego błędu, chociaż całe jej jestestwo buntowało się wobec tłumienia swoich emocji.

Teraz, w jej głosie był pewien impuls, jakby odkryła coś czym chce się podzielić.

- Słucham. Brzmisz jakby to było coś ważnego.

- Ważnego? Może... Coś przyszło mi do głowy w sprawie tych dzieci, jeżeli istotnie Garon lub cokolwiek innego ma na nie wpływ.

To nad tym myślała? Więc to była ta dziwna nuta w jej tonie. Szukając ujścia dla zazdrości, skupiła ją na szukaniu czegoś co może być im użyteczne. Zamiast dawać się kontrolować impulsom, przekuła je w motyw to działania by nie zostawać z tyłu i nie odnosić wrażenia, że ktoś zajmuje jej miejsce. Dzielna dziewczyna. Niestety nadal nie mógł jej objąć, więc tylko myślą dotknął jej twarzy by okazać wsparcie.

- To może się przydać. Co masz na myśli?

- Jeżeli dzieci...

W tym momencie urwała, gdyż z impetem beczki spadającej po schodach, Civiale wrócił do laboratorium.
Sama jego obecność nie byłaby problemem, ale zaaferowanie jakie wniósł nie sprzyjało nawet telepatycznej rozmowie a już w szczególności tłumaczeniom.

- Urh. Wrócimy do tego przy innej okazji. - Mandy oznajmiła z w frustracją. Mordred odebrał od niej emocję, która stworzyła obraz jego partnerki rzucającej się na łóżko i krzyczącej w poduszkę. Westchnął. No tak. Nawet wyczucie czasu nie było po jego stronie.

Koniec końców, musiał skupić się na profesorze i wiedźmie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Civiale kompletnie nie zdziwił się na jej obecność. To z kolei zdziwiło akurat Mordreda. Na razie jednak wtrącał się do dyskusji, przyswajając jednak wymieniane informacje.

Dopiero gdy znaleźli się w ogrodzie, odezwał się do Nehemy.

- Znacie się? - Zaptał wykonując głową ruch w stronę laboratorium które opuścili.

W międzyczasie rozejrzał się. Ogród zoologiczny był całkiem urokliwym miejscem. Pomyślał, że chciałby tu kiedyś przyjść z Mandy. Posiedzieć na ławce i zrelaksować się. Niestety, dopóki istniała szansa, że zostaną powitani widłami i (ironicznie) pochodniami, nie mieli możliwości być razem inaczej niż w prywatnych czterech ścianach lub na odludziu. A ta szansa istniała nawet w tak tolerancyjnym miejscu jak Nowe Hollar. Mógł to stwierdzić po spojrzeniach jakie przyciągali. Zdawali się być atrakcją na równi ze zwierzętami w ogrodzie, ale taką na którą nie wypada otwarcie patrzeć. Ciekawe, czy zdawali sobie sprawę jakie miejsce znajduje się tak blisko teko zakątka gdzie przychodzą z dziećmi...

Tak czy inaczej, dostali kolejne zadanie by popchnąć na przód swoje plany. Nehema nie powiedziała nic w tej kwestii, ale Mordred wierzył, że dość dobrze już rozpoznaje mowę ciała swoich towarzyszek. A ta postura dość wymownie wskazywała na niezadowolenie. Lub sceptycyzm. Co mogło być niezadowalające.

Eh, jeden chuj.

W każdym razie, mógł się domyślić co jej chodzi po głowie i wolałby jednak unikać takiego rozwiązania na skróty. Kac moralny wali gorzej niż poranek po czarnorynkowym, krasnoludzkim bimbrze.

W takim razie wypadałoby znaleźć jakiś punkt zaczepienia. A najlepiej zaczepia się po nawiązaniu kontaktu wzrokowego. Jedna z elfek najwyraźniej nie zdążyła schować spojrzenia za książką dostatecznie szybko, więc siłą rzeczy stała się najbardziej znajomym obiektem w nowym otoczeniu.

Skierowawszy kroki w jej stronę, zagadnął neutralnym wstępem. - Witam... Mogę zająć chwilę?

We "wspólnym salonie" poczuł jak Mandy wyrzuca w górę ręce z mieszanką niedowierzania i irytacji.

- Kurwa, kolejna...

- Hej, ja naprawdę nie robię tego specjalnie... - Jęknął przepraszająco w myślach.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

25
Nehema spojrzała w górę. Dokładnie nad głową Mordreda w pomarańczowym świetle jesiennego zachodu słońca. Było trochę ciemno, ale przynajmniej nie wiało. Okolicę mimo wszystko oświetlały tysiące magicznych robaczków i mniej określonych lampionów tudzież kryształów. Studenci przerzedzili się przed wejście do ogrodu zoologicznego.

- Zdziwiłabym się, jakby ten wysoko urodzony szaleniec mnie zauważył - perorowała wyjaśniając. - Nie, nie znamy się. Ma przyćmiony umysł swoim odkryciem - dodała Nehema dobitnym głosem, co mogło jednak zostać niezauważone.

Wysoka elfka czekała na nich w samotności. Z nogą założoną na nogę i małym dzienniczkiem między nimi. Długie kasztanowe włosy opadały jej luźno na okryte szatą poszukiwacza przygód ramiona i dalej plecy. Raptownie podniosła się dostrzegając nadchodzącą dwójkę.

- Lorelei Lúthien Liluth - przedstawiła się, a jej spięte w kucyka włosy powiały w głębokim pokłonie. Z dworską elegancją pochyliła się po same kolana, jakoby witała parę królewską. Wyglądało to dosyć komicznie zważając na jej gabaryty, wszakże była wysokim elfem. I to wysokim w dosłownym tego słowa znaczeniu. Centymetrów dodawały nadto buty na podwyższeniu, niepotrzebnie.

- Jestem rada służyć pomocą - te słowa z ust elfa wysokiego rodu były... niespotykane. Chociaż przepełniał je patos, powodujący dziwny stan napięcia u odbiorców, młoda studenta była miła.

Re: Zachodnia Ciemnica

26
Civiale od razu sprawiał wrażenie dziwaka, ale żeby był to tego stopnia zobojętniały na wszystko co nie jest jego eksperymentem? Właściwie... Przy korowodzie oszołomów których spotkał w życiu, nawet nie powinno go to dziwić. Idąc tym tokiem, przeszedł nad sytuacją do porządku dziennego i skupił się na obecnym zadaniu.

Tutaj natomiast po raz kolejny został zbity z tropu. Takiego przejawu uprzejmości i chęci pomocy nie spodziewał się od nikogo a już na pewno nie od wysokiej elfki. Zwłaszcza w tym mieście. Scena sprawiła, że nawet Mandy wymsknęło się zaskoczone "Heee?". Mordred na szczęście nie dał werbalnego upustu swojemu zdziwieniu i nie czekając aż stanie się zbyt widoczne na jego twarzy, odkłonił się trochę niezręcznie i z mniejszą gracją.

- Dzięki ci Najbardziej Wewnętrzny, za te drobne łaski... - Pomyślał.

- Mordred. - Oznajmił krótko - Oraz moja... - Zawahał się nad określeniem - Towarzyszka, Nehema. - Rzekł wskazując na wiedźmę ruchem głowy. Nie wiedział, czy może ją nazwać przyjaciółką a koleżanka brzmiało zbyt dziecinnie. Towarzyszyła mu wprawdzie od zaledwie jakiejś pół godziny, ale chyba się to kwalifikuje?

- W ramach badań w Akademii, zlecono nam pozyskanie kamienia księżycowego. - Wyjaśnił. - Ponieważ jednak jesteśmy tu od niedawna, nie mamy pojęcia skąd go uzyskać. Możesz nam w tym pomóc?

Jak by się tak zastanowić, to nie poznał zbyt wielu mieszkańców tego miasta. Może arogancja i wyniosłość nie jest absolutną cechą wysokich elfów. Cóż... Pewnie jeszcze nie raz będzie miał z nimi styczność, więc z wykształceniem opinii jeszcze poczeka.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

27
Wiecznie złote liście zaklętego jesiennym urokiem parku przed ogrodem zoologicznym zamilkły i przedwieczorna cisza rozniosła się, symbolizując nadejście ciemnej nocy. Pozostali przebywający w parczku opuścili altanki i ławeczki. W mgnieniu oka pośród urokliwych światełek i rzeźbionych w frymuśne kształty siedzisk pozostał Mordred, Nehema i Lorelei Lúthien Liluth - studentka Akademii Magii w Nowym Hollar.

Głośno cmoknęła ustami, usłyszawszy wzmiankę o kamieniu księżycowym. Dziewczyna była najwyraźniej bardzo podniecona. Mandy powiedziałaby, że niezdrowo podniecona. Z kolei Nehema stała obok niej i przypatrywała się bardzo uważnie. Wnikliwie analizując zachowanie młodej adeptki magii przypominała oglądającego swą klacz dżokeja lub mentora nad uczniem.

- Nie jestem gemmologiem - powiedziała wreszcie z wymuszonym uśmiechem Lorelei.

- A w czym lubujesz? - spytała znienacka Nehema, rozkładając splecione na piersi w wstęgę ręce i opierając je na biodra. Tak, że postawa jej ciała w sposób dosadny domagała się odpowiedzi.

- Arkany.

- Polimorfia? - dopytywała niecierpliwie zamaskowana czarownica.

- To zbyt ciężkie dla mnie. Pola siłowe, eteryczne pociski... - wytłumaczyła, zwracając się w kierunku kobiety o czterech warkoczach. - Ale ze mnie taki mag arkan, że pożal się Sulonie.

- Na nic nam się nie przyda - oznajmiła chłodno machając ręką do Mordreda.

- Znam się na magicznych zwierzętach. To moja pasja! - dodała, próbując uzyskać aprobatę kobiety.

- Za mało - skontrowała tonem nieznoszącym sprzeciwu Nehema.

- Właśnie nie! - uniosła się młoda elfka wysokiego rodu. Postawa Nehemy wskazywała na zaskoczenie. Była zszokowana walecznością tejże Lorelei. - Domine Sirei ma za mentora Gaello Il’Dorai. Il'Dorai jest jedną z niewielu osób w akademii, która może posiadać kamień księżycowy. On ma wszystkie szlachetne kamienie. Dużo kamieni... A Domine nimi - szukała odpowiedniego słowa - handluje. Kamień księżycowy to nie byle kryształek, ale Domine uparł się, żeby zdobyć jedno z magicznych zwierząt i wymieni je na wszystko. Myślę, że ukradłby nawet kamień, którego potrzebujecie. No i tak się składa, że te zwierzęta niedawno zaczęto sprowadzać do ogrodu. Rektor Keli ma fioła na punkcie magicznych istot - wtrąciła niepotrzebnie.

- Pomogę wam złapać zwierzaka. Jestem gotowa - oznajmiła. Wtem Nehema spojrzała na Mordreda. Elfia dziewczyna albo miała nie równo pod sufitem albo strasznie nużyło ją życie studentki i upatrzyła w Mordredzie okazji na przygodę życia. Dla takiej osoby wkroczenie w nocy na magicznie strzeżony teren ze zwierzętami był zapewne porównywalny do napadu na skarbiec króla.

- No - westchnęła Nehema. - Bierz młodą Liluth i śmigajcie uganiać się za zwierzętami. Ja nie mam zamiaru skakać po drzewach. Jutro będę tu nas was czekać. Przynieście kamień, żebym mogła go naładować w blasku księżyca.

Lorelei uśmiechała się, wiedziała że dopięła swego. Była tak przejęta tym, że napotkała dziwnie wyglądających ludzi, że w ogóle nie wyczuła ironii jaka płynęła z całej wypowiedzi czarownicy. Odeszła na bok, już ustawiona w wąskiej alejce, czekała na Mordreda, ażeby podążyć dalej wgłąb ogrodu.

Re: Zachodnia Ciemnica

28
Gemmologia. Mordred zapamiętał sobie to określenie na wypadek gdyby szukał kiedyś książek w bibliotece. Z ogólnym pojęciem łatwiej się szuka. No ale nie było to na tu i teraz.

Z pewnym zmieszaniem przysłuchiwał się rozmowie dwóch kobiet, gdzie tam poruszał się w dziwnych kierunkach. Przyszli tu po kamień, a teraz skupiali się na zwierzętach... Dopiero znajome nazwisko skupiło jego uwagę.

Gaello Il’Dorai... - Mandy wypowiedziała jego myśli. - Praktycznie korzeń Akademii i jeden z jej filarów. Ehh. Tacy ważniacy są upierdliwi na drodze. Zawsze trzeba stąpać dookoła nich ostrożnie, bo mogą cię udupić za drobiazgi.

Mordred mógł tylko przytaknąć. Czasami naprawdę trudno było odgadywać humory możnych i wpływowych, więc wolał ich unikać jeżeli mógł. Ale jeżeli Lorelei wie co mówi... Może nie będą musieli wchodzić z nim w styczność, choć rozwiązanie nie do końca legalne.

- Obyśmy nie zostawili śladów po których dobiorą nam się do dupy... - Pomyślał z rezygnacją.

Nehema oczywiście posłała mu znaczące spojrzenie, mówiące co o tym myśli i ulotniła się z wymówką sensownej roboty. Oczywiście koniec końców, Mordred został (fizycznie) sam z nadmiernie entuzjastyczną elfką by łapać zwierzęta.

W jego głowie dał się słyszeć plask. Po chwili dotarło do niego, że ręka Mandy energicznie przywitała się z jej twarzą na ten rozwój wydarzeń, oraz na zdumiewającą wręcz ignorancję elfki w dziedzinie ironii i sarkazmu. Nehema i Mandy miały szczęście. Jedna nosiła maskę a druga była niewidoczna, co zostawiało go samego z próbą utrzymania zażenowania z dala od twarzy.

Wydając z siebie cierpiętnicze westchnięcie, ruszył za elfką.

- To dość okrężna metoda na pozyskanie kamienia. - Stwierdził trochę do elfki a trochę w eter. Zdobądź to, by wymienić na tamto, żeby uzyskać jeszcze co innego. Miał dziwne wrażenie, że wszechświat (albo Magistri) dostrzegał w tym jakiś wewnętrzny dowcip i tylko on go nie rozumiał.

- Co to właściwie za zwierzę, którego ten cały Domine tak pożąda? Muszę się przyznać, że cała moja wiedza odnośnie zwierząt, sprowadza się do upieczenia dziczyzny, względnego utrzymania się na koniu i nagminnego użerania z pewnym złośliwym gadem. - Przy tym ostatnim uśmiechnął się szelmowsko i otrzymał w odpowiedzi naburmuszone - "Hmh!"

Naprawdę. Często był pewien, że to takie drobiazgi pozwalały mu jeszcze zachować poczytalność.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

29
Zaczarowana alejka była nieduża. Wiedział to po otoczeniu, które zmieniało się już po jednym kroku. Wejście do ogrodu zoologicznego jest wiecznie złote, skąpane w czerwieni zaklętych jesiennym urokiem drzew. Dalej cykl życia nie stoi w miejscu; liście rosną, zielenieją, ciemnieją i opadają. Mordred myślał, że wyjdą z tego jesiennego ogrodu, lecz młoda adeptka magii, jak na złość, skręciła w zaułek jeszcze bardziej przepełniony roślinnością. Niskie, aczkolwiek tęgie pnie z zielonym buszem w apikalnej części, który zlewał się z pozostałymi w jeden ogromny płaszcz liści. A przecież klatki były po przeciwnej stronie alei, bliżej centrum.

Ujrzał zielony dywan, łagodnie mieniącą się w blasku wschodzącego księżyca miękką wykładzinę z trawy. Zjeżona szczecinką równo przecięta. Elfka zatrzymała się na niej, nerwowo szukając czegoś w głębokich kieszeniach rubinowego płaszczyka. Robiło się ciemno, więc niewiele widzieli. Robaczki świętojańskie tutaj już nie latały. Wbrew opinii, bowiem sama przedstawiła się jako niezbyt obrotna magiczka, Lorelei dmuchnęła w szklaną kulkę, którą trzymała w wolnej dłoni. Kryształ zamigotał raz, ale bardzo jasno. Potem blask ściemniał, a sama kula poczęła lewitować i poruszać się zgodnie z kierunkiem wskazanym przez elfkę.

- Gdzie ja to mam - mruczała pod nosem topiąc ręce w głębokich, zapewne magicznych, kieszeniach.

Mordred usłyszał radosny pisk, bardzo cichutki. Prawie niesłyszalny. Dziewczyna trzymała w ręku niewielki notes. Obity skórą z własnej roboty, dość prowizorycznie. Przewiązany starym rzemykiem. Rozwiązała pętelkę i otworzyła jedną z pierwszych stron, przybliżając pożółkłe kartki pod nos mężczyzny.

- Sirtuiny - rozpoczęła mentorskim tonem - to magiczne zwierzęta. Są nieco większe niż rosły kot, więc dla laika byłyby zapewne egzotycznym mruczkiem. Dominea interesuje konkretnie jeden z nich - Ordinarius. To najprymitywniejszy Sirtuin. Niewątpliwie rzadki, jeszcze bardziej pozostałe.

Przewróciła stronę, na której znajdował się szkic wspomnianego zwierzęcia.
Ordinarius
[img]https://i.imgur.com/wRnwVOq.png[/img]
- Legenda głosi, że Sirtuiny odpowiadają pięciu domenom magii: energia, ziemia, wiatr, ogień i powietrze. Ale nie Ordinarius - pociągnęła nosem. - Jeśli Ordinarius znajdzie się w wodzie, przystosowuje się do środowiska i zmienia nieodwracalnie formę. To samo tyczy się gorących piasków pustyni, wietrznych gór czy lasu. Dlatego znalezienie i złapanie - w tym momencie przełknęła ślinę i westchnęła sygnalizując dezaprobatę w stosunku do więzienia tych istot - jest praktycznie niemożliwe.

- Komuś się to jednak udało... - wrażliwa na niewolę zwierząt adeptka magii wręczyła Mordredowi stary dziennik. Prawdopodobnie podróżnika, znawcy tej maści zwierząt. Na każdej z kolejnych stron, które wertował były rysunki coraz to różniejszych Sirtuinów. Chociaż Mordred powiedziały, że to jakieś fantazyjne koty. Do każdego szkicu na drugiej stronie od myślników odnotowane były informacje, a raczej ogólne hasła.
Aequor
[img]https://i.imgur.com/ItCiyfD.png[/img]
- chłodne wody
- jezioro Mroźne
- spokojny
- żywi się rybami, skorupiakami
- ciało pokryte niebieskozielonymi łuskami
- jego bąbelki pozwalają oddychać pod wodą
- kontroluje temperaturę dookoła ciała
- trudny do oswojenia
- przyjacielski i oddany


Ventum
[img]https://i.imgur.com/AIsEph2.png[/img]
- wyspa Kryształowego Powiewu
- szpiczasta żółtobiała sierść
- grzmot
- nieprzewidywalny
- nieprzyjemny w dotyku
- lata?
- zadziorny

Silva
[img]https://i.imgur.com/cLyGc6k.png[/img]
- Fenistea
- las
- zielona mięsista skóra
- czarne przednie łapy do kopania w ziemi
- żółty ogon w kształcie liścia, lepki pył
- czerwone płatki dookoła szyi
- brązowe nasiono na czubku głowy
- kapryśny
- żywi się jagodami
- rozbryzguje trujący pot gdy jest zdenerwowany
- długo wyleguje się na słońcu

Ignis
[img]https://i.imgur.com/eWNAzV9.png[/img]
- Czarcie Góry
- temperamentny
- duże płatkowate uszy o odcieniu jasnego beżu
- sierść ogona waha się od ciemno do jasno czerwonego
- brązowe umaszczenie
- wielkie czerwone oczy
- wierny
- podczas zagrożenia ogon zapala się
- zasypia w zimnie

Arcalion
[img]https://i.imgur.com/JQyN8S0.png[/img]
- opanowany
- spokojne miejsca z widokiem na księżyc
- jasne niebieskie oczy z białymi źrenicami
- krótka fioletowa sierść
- na ciele osadzone srebrzyste kamienie i czerwony na czole
- nie lubi wdawać się w walki
- dużo śpi/medytuje
- potrafi przewidzieć pogodę
- telekineza?


Na kolejnych stronach znajdowały się dywagacje autora i jego przemyślenia. Skupiał się na naturze istot i ich kontaktach z nim samym. Opisywał Sirtuiny jako oddanych, lecz trudnych, "przyjaciół". O wpływie środowiska na zdolności, które można rozwijać. Na samym końcu odnotował zaś: ... dlatego najlepszym sposobem na złapanie Sirtuina jest zaprzyjaźnienie się z innym. Chociaż żyją w odmiennych środowiskach, potrafią się odszukać. To wspaniali kamraci, należy tylko okazać im dobroć i szacunek...

Wstrzymała się z pytaniami aż do momentu, kiedy zamknął dziennik.

- Tkwią tu od zimy, a Ordinariusa sprowadzono przeszło dwa tygodnie temu. Tutaj - wskazała palcem na zielony las przed nimi. Delikatnie wystawiała przy tym dłoń, jakby się czegoś bała. Raptem odparła - To pole siłowe. Zamknęli je pod magicznym kloszem. Mogę zrobić w nim wyrwę, ale nie przejdę z tobą. Wiesz co masz robić? Masz już plan?

Zielony gaj okazał się kolejną magiczną sztuczką. A raczej więzieniem dla stworzeń o iście szlachetnej naturze. Hollarscy miłośnicy magicznych istot zamknęli je tu, coby móc podziwiać podczas poobiednich spacerów. Mordred nie wiedział, co go czeka w środku. Mógł za to domyślać się, iż warunki pogodowe będą niestabilne, wszakże każdy z pięciu Sirtuinów wymagał odrębnych warunków środowiskowych.
Ostatnio zmieniony 30 sty 2020, 14:58 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Zachodnia Ciemnica

30
Pomimo średniego zadowolenia z obrotu całej sprawy, podążał za elfką w głąb ogrodu lecz o dziwo z dala menażerii. Roślinność stawała się gęściejsza a niższe listowie, sprawiało wrażenie zamkniętego korytarza. Stawało się też coraz ciemniej.

- Naprawdę zamierzamy uganiać się za zwierzakami dla jakiegoś oszołoma? - Mandy jęknęła z dezaprobatą kogoś, kto zaczyna zbierać z ziemi kawałki sypiącej się godności.

- Zdecydowanie nie jest to nasza specjalizacja, ale to najszybszy znany nam sposób na uzyskanie kamienia. Właściwie jedyny znany nam sposób. Nie mamy innych tropów a nie mam ochoty sprawdzać, jak wygląda alternatywa Nehemy. - Wojownik westchnął w odpowiedzi.

- To będzie wyglądać jak Fenisteiski niedźwiedź, próbujący tańczyć na linie. Ledwie możesz utrzymać sie w siodle a do dzikich zwierząt jesteś w stanie zbliżyć się dopiero jak zdzielę je kulą ognia.

- Za to jak pewna jaszczura się do mnie przyssie, to trzeba łomu żeby ją oderwać.

- Co poradzę, że przypominasz wygodną kłodę drewna? Z wierzchu korowaty a w środku pustak.

Ich zwyczajowa wymiana docinek umilkła, gdy ich przewodniczka zatrzymała się. Mordred nie mógł dojrzeć nic nadzwyczajnego w tym miejscu, poza tym, że jest tu bardziej zielono i oświetlenia prawie brak. Nie wiedział czy doszli już do celu, czy to jedynie postój z jakiegoś powodu. Zanim zdążył zapytać, elfka wyciągnęła magiczny kryształ i nagły przeskok z mroku do światła poraził mu oczy.

Ugryzł się w język zanim wygłosił nieprzyzwoitą litanię. Przetarł oczy palcami, przeganiając tańczące plamy i stopniowo odzyskując wzrok. Elfka w tym czasie najwyraźniej znów grzebała w swoich kieszeniach, szukając czegoś co musiało być zakopane w jej (niewątpliwie magicznym) rupietniku.

Przedmiotem okazał się dziennik, którym Mordred wkrótce niemal dostał w twarz na skutek entuzjazmu z jakim Lorelei podstawiła mu go pod nos. Nie zdążył nawet dobrze skupić na nim wzroku, gdy elfka odsunęła go na nieco bardziej przystępną odległość i bardziej rzeczowo zaczęła odpowiadać na jego pytanie.

- Wyglądają znajomo. - Mandy zauważyła gdy spojrzała na dziennik oczami Mordreda.

- Tak, choć to pewnie przez te kotowaty łeb. - Odparł w myślach, na głos mówiąc tylko - Podobne z wyglądu do delphox'a.

Dywagacje nad podobieństwem jednak sobie odpuścił. Zamiast tego skupił się na wryciu sobie w pamięć ilustracji i notatek, jako że najpewniej nie będzie mógł zabrać dziennika ze sobą jeżeli elfka zostanie po drugiej stronie bariery.

Mimo woli, na jego twarzy pojawił się pół-uśmiech, gdy czytał poszczególne dopiski - sporo z nich kojarzyło mu się z Mandy. Temperamentny, zadziorny, kapryśny... No wypisz-wymaluj jego kochanka, podzielona na poszczególne osobniki. Tylko seksu nie ma w tym układzie. No chyba, że ich klient miał upodobania Karlgaardzkiego pastucha.

Zapytany o dalsze kroki, spojrzał na elfkę i potarł brodę w zamyśleniu.

- Jeżeli dobrze rozumiem dziennik, wypadałoby zdobyć zaufanie jednego w pełni wykształconego Sirtuina i z jego pomocą pozyskać Ordinariusa. Nie sądzę, żeby można było zacząć od samego nadrzędnego celu, skoro dziennik nic nie wspomina o jego naturze i upodobaniach. Możemy potrzebować "swojaka" żeby zdobyć zaufanie tego najrzadszego...
- To tyle z moich domysłów, ale to Ty jesteś ekspertką od zwierząt. Jakieś ostatnie porady i sugestie zanim wejdę tam ganiać magiczne koty?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”