Zachodnia Ciemnica

76
Mordred już dawno osiągnął kres swojej cierpliwości. Laboratorium diabli wzięli. Nehema była ranna i nieprzytomna. Arkalion zginął a kurz dusił i podrażniał wszystkie nerwy. Plan pozyskania dla Magistri nowych wyznawców, plan, który miał być - powinien być - prosty, także chuj strzelił, bo profesorowi musiało się w ostatniej chwili coś odwidzieć. Po raz kolejny wojownikowi przypomniało się, że naprawdę, naprawdę, nie znosił polegania na innych ludziach. Jak to jest, że nawet gdy oferować im coś na tacy i tak znajdą sposób by to spierdolić?

Wreszcie w pyłowej kurzawie błysnęło. Dla Mordreda był to pewien przejaw pomyślności - zdołał namierzyć profesora nie wpadając w nic po drodze. Drugim uśmiechem losu okazał się fakt, że broń Civiale doznała uszczerbku. Mordred nie wiedział w jakim stopniu jest uszkodzona i czy nie wybuchnie gdy tylko spróbuje podejść, ale póki nie miotała w jego stronę śmiertelnych pocisków, miał czas na działanie.

Nie był wprawdzie ekspertem w dziedzinie konstrukcji artefaktów ale był pewien, że jeden element zdołał wydedukować poprawnie. Choć broń miała formę mechanizmu, nadal polegała na magii jako ważnym komponencie. Zbrojny był niemal pewien, że najważniejszym jej przewodnikiem jest błyszczący kamień.

To właśnie na tym elemencie Morded od początku zamierzał oprzeć swój kontratak. Wprawdzie jego własny błąd w obliczeniach i interwencja Arkaliona, dosłownie wstrząsnęły polem walki, jednak w ostatecznym rozrachunku, jego pozycja była korzystniejsza niż przed chwilą.

Wojownik sięgnął raz jeszcze do torby, gdzie chowała się jego tajna broń, trzymana na taką właśnie sytuację.
Obrazek
Neutralizator magii, jak zidentyfikowała go Nehema. Sakirowskie narzędzie do tłumienia magii we wszystkim z czym wszedł w kontakt - czy była to osoba czy przedmiot. Mordred zdawał sobie sprawę, że jego zdolności w miotaniu na niewiele zdałyby się w walce. Ale teraz miał idealną okazję. Cel był blisko i nieruchomy. Ciecz rozpryskuje się, dodatkowo zwiększając szanse trafienia. Lepszej okazji nie będzie ale i tak ostrożnie wyjął korek z butelki, by nawet jeżeli kompletnie spierdoli rzut, ciecz rozlała się samorzutnie w miejscu lądowania.

Gdy instrument wypluł kolejny snop magicznych iskier, cisnął flakonem w ich źródło.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

77
Strach. Każdy wstrząs, każde szarpnięcie, każdy odgłos pękających rygli i łzawiące od dymu oczy. Siniaki po wybuchu silnie obejmują, dławią, boleśnie gniotą żebra. Mordred czuł, że to ostatni moment na działanie. Nim kurz opadnie, nim magiczne pudełko znów skumuluje pokłady energii, by trącić palącą powietrze błyskawicą. Musiał go wyprzedzić, to w pędzie miotnął nie tyle magicznym co anty-magicznym eliksirem. Specyfik odebrany zakonnikowi Sakira w Południowej Prowincji zdał się w umyśle bohatera czymś okazałym.

Celował, próbował, analizował. Trajektoria lotu osnuta była jednak pokładem dymu i kurzu, raniącego oczy, nozdrza i nawet skórę.

Wstrząs, mlaśnięcie mikstury, gwałtowne zderzenie z ziemią. Nie sposób było wejrzeć przez chmurę szarości, by spostrzec, co właściwie miało miejsce między starym profesorem, szkatułką z kryształem a eliksirem. Mordred powoli i ostrożnie stąpał przed siebie z wystawioną do przodu ręką. Sięgał kurzu z wahaniem, jakby to nie był zwykły pył, a śpiąca kobra. Ciężkie onuce zachrupały o fragmenty szkła flakoniku. Był blisko - tego był pewien. Brak przewiewu w laboratorium Civiale sprawiał, że wzniesiony eksplozjami dym powoli snuł się ku ziemi dzięki siłom grawitacji. Mordred widział coraz więcej.

Przed nim leżał na wpół zgięty Civiale. Z długiego nosa z garbem wyciekała stróżka juchy. Ręka którą przytulał magiczne pudło była ewidentnie złamana, kość łokciowa wybiła poza staw przebijając powłoki skórne. Brązowe plamy - pozostałość po eliksirze - jak cętki zdobiły dotąd szarozieloną togę wysokiego elfa. Trafił bezbłędnie, ciecz ściekała po krysztale wbudowanym w prostokątną skrzynkę z korbką. Minerał otoczony kilkoma wężykami mazi migotał chaotycznie, zupełnie jak serce, które lada chwila odda swój ostatni ton. Raz, drugi, trzeci. Zgasł. A gasnąc wydał głośny syk jakoby para z czajnika. Kamień zajął się żółtym płomieniem. Chwilę później płonęła i szata i włosy i skóra Civiale. Żegnaj profesorze.

Chodź — zasłyszał wolanie w głowie i nie była to Mandy.

W ostatnim odcinku laboratorium na stołach stały nienaruszone alembiki i kotły. Wypreparowane wnętrzności magicznych istot odbijały światło kandelabrów zatopione w formalinie.

Chodź! — usłyszał ponownie.

Pod czarną ścianą z ogromnymi szklanymi komorami coś biło w szybę. Zbliżył się ostrożnie. Zapożyczoną z zardzewiałego uchwytu pochodnią oświetlił fragment pomieszczenia. Wszystkie jak jeden puste, spękane naczynia. Nie. Ostał się ostatni, ten wypełniony zielonkawą wodą. Dokładnie ten sam, w którym zamoczyli jajo. Eksperyment sprzed kilku miesięcy. Połączenie płodnego jaja Delphoxa z materiałem pochodzącym od Mordreda, zaklęty prastarym artefaktem. Scalony w jedność. Pozostawiony sam nierównej walce z czasem, by przeciwstawić się bogom i odwiecznym prawom natury.

Machnąwszy pochodnią, zbliżył ją ku szklanej klatce i ujrzał.

Para białych ślepi, pokryta podwójną powieką. Bez brwi, rzęs i z łuską zamiast skóry. Ta pokrywała całe ciało łącznie z wargami i włosami, które wyglądały na wytwór skóry, przypominając bardziej macki bądź rogi niżeli ludzkie włosie. Plakoidalne płytki miały różne ubarwienie w okolicach ciała. Od dominującej szarości po krótkie pasma krwistej czerwieni z przelotnym połyskiem szmaragdu. Z cienko zarysowanych warg zwisały długie jadowe zęby. Równie przerażające, co szpony u rąk z błonami pławnymi między paliczkami. Przypominający węża morskiego ogon ledwie mieścił się w szklanym więzieniu. Istota niewątpliwie była drobna, smukła wręcz, acz bardzo długa. Mieszanka cech, o której wspominał Civiale - krzyżówka człowieka i ryby, węża morskiego lub czegoś niespotkanego. Brakło słów, by opisać formę owego bytu. Mordred czuł jednak, że jest mu bliski. Na swój chory sposób widział w nim siebie, wszakże z jego krwi pobierali materiał do infuzji z jajem Delphoxa.

Obrazek

Istota bacznie przyglądała się mężczyźnie. Ruszała ustami, lecz zza tafli szkła nie dobiegł żaden dźwięk. Wpatrywał się w to jak zaczarowany, zahipnotyzowana kobra na usługach grajka.

Plemię głębin! — wycedziła z trudem Nehema. Mordred rzucił spojrzeniem przez ramię. Czarownica jak żółw snuła się od ściany do ściany, podpierając ją i porozkładane w nieładzie blaszane stoły profesora. Utykała, a z świeżej rany na głowie wciąż sączyła się krew. Wytarła ją rękawem.

Udało nam się — dodała choć brakło jej tchu. Była blisko akwarium, ale nie bliżej niż Mordred.

Istota z wnętrza wciąż poruszała wargami. Cisza.

Uwolnij mnie — usłyszał w końcu w myślach, gdy Nehema próbowała dojść komunikatu stworzonej krzyżówki. I stało się jasne, tylko on słyszał tego myśli.

Zachodnia Ciemnica

78
Nawet w swoich najśmielszych oczekiwaniach, Mordred nie spodziewał się, że jego niewprawny rzut okaże się tak skuteczny. Liczył wprawdzie na rozbrojenie profesora, ale reakcja łańcuchowa i zapłon artefaktu, który objął także starego elfa, były makabrycznym szczęśliwym trafem. Koniec końców, Civiale zginął od awarii własnej broni. Otaczający ich chaos, wskazywał na wypadek w laboratorium. Wzrok wojownika powędrował ku resztkom flaszki, która okazała się tak kluczowa w całej konfrontacji. Jeżeli szczęście mu dopisze, wina spadnie na sakirowskich sabotażystów.

Nie chciał jednak snuć tak dalekosiężnych domysłów. Przeżył starcie z wrogiem na jego własnym terenie i to było ważne. Odetchnąłby z ulgą, gdyby wciąż unoszące się w powietrzu drobiny pyłu nie psuły całego efektu. Nie czuł jednak tryumfu po wygraniu tej walki. Tego wszystkiego dało się uniknąć, gdyby tylko Civiale ich nie zdradził - Profesor miałby swoją upragnioną chwałę, a Mordred byłby o krok bliżej ostatecznego zwycięstwa Magistri. A teraz... Świat stracił ekscentryczny, być może i szalony, ale - Morded był pewien - wybitny umysł. Po wszystkim, czuł tylko nutę żalu.

Z melancholii wyrwał go głos. Ten sam głos, który nawoływał go odkąd dzisiejszej nocy postawił nogę w laboratorium. Chwytając się tego głosu jak liny, wydobył swoje myśli z ponurego bagna i na powrót znalazł wolę by ruszyć ciałem. Podążając za wezwaniem, wkroczył do ostatniej sali, gdzie nagromadzone stały dowody natury badanej i wypaczanej przez całe lata. A tam pod ścianą... Jeden bardzo realny i żywy dowód.

To co niemożliwe, stało się faktem. Miał przed sobą istotę, która nie została nawet pomyślana w boskim planie stworzenia. Nie demon z innego planu. Nie zwierzę wypaczone magią. Coś, czego istnienie można raczej nazwać cudem.

W oczach Mordreda, istota była piękna.

Choć pewnie można by to zrzucić na jego spaczone poczucie estetyki.

Niespodziewanie, głos Nehemy oderwał jego uwagę od czarownej kreatury.

Żyjesz. – Mordred powiedział z wyraźną ulgą.
Wprawdzie wiedźma w pewien sposób znalazła się w tak opłakanym stanie na własne życzenie, nierozważnie szarżując na profesora, jednak gdyby Mordred życzył śmierci wszystkim którzy popełnili głupie błędy, musiałby wyginąć cała Herbia, z nim na czele.
Masz kogoś kto zajmie się twoimi ranami? – Zapytał jeszcze, gdy Nehema powoli sunęła ku niemu.

Wreszcie ponownie spojrzał na istotę. Plemię głębin. Nehema wreszcie nazwała to, co od miesięcy usilnie próbował uzyskać, tak jakby czyniąc sukces bardziej realnym.

Istota znów przemówiła, lecz bez głosu. Teraz Mordred zrozumiał, że tylko on jest w stanie ją usłyszeć. Czy był to efekt ich więzi krwi?

Słyszę ją... – Powiedział wreszcie, nie odrywając jednak wzroku od stworzenia. Po chwili dodał – W pewien sposób... To moje dziecko.

Na te słowa, jakby po całej wieczności ciszy, znajomy głos Mandy znów rozbrzmiał w jego myślach.

Twoje, Civiale i tego tam rybokota. Jak szła ta puenta? "Ciesz się, że nie szczekasz, taka była impreza"?

Lekko kpiący lecz pozbawiony jadu, zwyczajowy humor jego najbliższej towarzyszki, jakby złamał mistycyzm sytuacji. Mordred parsknąłby śmiechem, gdyby nie był już tak emocjonalnie wyczerpany. Niemniej jego ruchy nabrały pewnej elastyczności. Jego działania żwawości.

Trzeba ją stąd wyciągnąć. – Oznajmił na głos. – Nie wiem jeszcze jak ją przetransportować, ale na pewno nic nie zdziałamy jeśli zostanie w tym pojemniku.

Mówiąc te słowa, zaczął uważnie oglądać pojemnik, szukając jakiegoś zaworu lub blokady. – Wiesz jak to otworzyć? – Zapytał nagle spoglądając na istotę. – Widziałaś żeby Civiale majstrował gdzieś przy twoim zbiorniku albo podobnym?

Nie wiedział czy jego głos dociera przez szybę. Ale być może istota zdołała zrozumieć intencję w jego myśli, tak jak on słyszał ją. Cóż... Jeżeli nie znajdzie metody na poprawne otwarcie, będzie musiał rozbić szkło czymś twardym. Popękane pojemniki obok, wskazywały, że jest to możliwe.

Zdecydował jednak, że nie użyje do tego miecza. Po niemal tragicznym w skutkach starciu z trującym demonem, wolał nie wystawiać naczynia Mandy na działanie niezidentyfikowanych płynów. Kto wie jakich odżywek Civiale dolewał do tej wody.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

79
Dam sobie radę – odparła nieprzejęta odniesionymi ranami czarownica. Jej wzrok zawieszony na istocie w szklanym więzieniu wskazywał na całkowicie oddanie sprawie. Wyrwane kępy włosów, zadrapania i otwarte rany, z których sączy się krew mogły czekać. Nehema dbała wyłącznie o stworzoną w laboratorium za sprawą magii hybrydę. Mieszańca humanoidopodobnego z krwi Mordreda i egzotycznego zwierzęcia o nieprzeciętnych zdolnościach regeneracyjnych, a także zdolności do powielania się w dogodnych warunkach środowiska.

Szaroniebieski byt okryty plakoidalnymi łuskami zaczął stukać zamkniętą pięścią w szybę. Uderzenia były słabe oraz ciche. Skrzela na szyi odskakiwały wysoko, jakby próbował wyzionąć ducha. Nehema zignorowała pytania o wihajstry nad którymi rozwodził się Mordred. Czasem warto zadziałać niżeli myśleć, bo czas to wartość, jakiej nie można odzyskać. Filozofowie nie dożywają sędziwych lat. Bo jeśli chodzi o życie to brak miejsca na żmudne rozmyślania. Liczy się czas. Czas reakcji.

Nic tu nie ma! – ryknęła zdenerwowana na kruczowłosego molocha. – Rozwal to zanim ktoś się tu zjawi – przez kraty kanalizacyjne w suficie powoli wpadało niebieskie światło i nie był to blask magicznych kandelabrów, który rzucały pozamykane w słoikach przez Civiale świecące chrząszcze. Był to znak nadchodzącego poranka.

Zachodnia Ciemnica

80
Dobra. Do chuja z subtelnością. – Mordred wycedził przez zęby gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu a czas wyraźnie im uciekał. Zajęło im to dłużej niż przypuszczał.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie i zlokalizował żeliwny kociołek rozmiarów sporej dyni. Bezceremonialnie wylał resztki zawartości (z dala od siebie i Nehemy. Jeszcze całkiem nie stracił rozsądku) i szarpnął naczynie w górę. Obolałe mięśnie i kości warknęły w proteście ale fizyczne bolączki ironicznie były tymi, na które Mordred najmniej narzekał.

Odsunąć się! – Dał znak wszystkim, choć nie wiedział na ile hybryda go usłyszy. Po chwili zaciskając zęby, uniósł niespodziewanie ciężki kawał żelastwa i przywalił w szybę celując jedną z nóżek. Siła skupiona na małej powierzchni i tak dalej...
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

81
Tafla szkła pękła, a resztki przezroczystych fragmentów niby nierównych listków powędrowały pod onuce wojownika i rannej czarownicy niesione słoną wodą. Szczęśliwie żaden fragment nie uleciał w kierunku stworzonej za sprawą magii i nauki hybrydy. Smukła istota głębin wyślizgnęła się zgrabnie, nie hacząc przy tym ani łuską o ostre krawędzie roztrzaskanego kociołkiem więzienia. Skok w istocie był godny podziwu. Dynamiczny, daleki i pełen zwierzęcej gracji, zupełnie jak tańczące pod prąd w górskim strumieniu łososie.

Dzie-e-ę-kuję – skrzela na szyi przylgnęły do skóry, zamykając drogę ucieczki powietrzu. Wydobyty z wnętrza rybiej gardzieli głos był ochrypły, metaliczny, niebywale niski, ale dziwnie przyjemny dla ucha. Ruszyła piersią – oddycha także płucami, pomyślał Mordred. Tego był pewien. Ich eksperyment winien przetrwać zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Nie wiedział tylko, na jak długo rybopodobny byt może pozwolić sobie na wycieczkę po powierzchni Herbii.

Biegle posługujesz się językiem mówionym – skomentowała Nehema z troską w głosie, próbowała podejść do istoty, otulić ją jak dziecko, lecz mieszaniec najwyraźniej nie ufał kobiecie. Niepewnie rozglądał się dookoła, przyzwyczajając się do środowiska, stale szukając zagrożenia. Niewątpliwie była to krzyżówka istoty myślącej z nutą zwierzęcego, bardzo głęboko zakorzenionego instynktu.

Tak – odparła istota potakując twierdząco aż karminowe macki opadły na twarz, okalając ją niczym babina chusta. – W istocie mówię – dłoń zaopatrzona w długie szpony spoczęła na szyi, wskazując ruchomy fragment pośrodku - krtań. – Mówię, słyszę i czuję. – palcami dotykała torsu, jakoby przeprowadzając badanie samej siebie.

Wiem – podwójna powieki osłaniające oczy o pionowych źrenicach klapnęły. Jak tylko otworzono je ponownie, łeb kreatury ukierunkowany był na Mordreda. Stało się to mechanicznie, na tyle błyskawicznie, że nikt nie zdołał wychwycić zmiany. – Wiem wszystko – ogon zaszurał po ziemi zwiastując ruch. – Wiem wszystko, co wiesz ty. Czuję twe wołanie – zaopatrzona w szpony oraz błony pławne dłoń spoczęła na policzku kruczowłosego. Poczuł nań lepki śluz. – Żyję, by wypełniać twą wolę, stworzycielu. – hybryda pokłoniła się przed mężczyzną.

Stało się jasne, że oddając materiał do stworzenia mieszańca, Mordred przekazał mu nie tylko dozę swej morfologii, ale również wiedzę i niewątpliwie pewne cechy osobowości. Od istoty biło potężną magią. Czuł ją i on i Nehema.

Czarownica nie chciała przerywać magicznej chwili między stworzycielem a jego dzieckiem, ale pozostanie w laboratorium wiązało się z niebezpieczeństwem.

Musimy zabrać cię w bezpieczne miejsce. Najlepiej z dala od mieszczan.

Przyszło zdać się na znajomość geografii i wybrać najlepszy dom dla hybrydy.

Zachodnia Ciemnica

82
Udało się. Przez chwile obawiał się, czy szkło nie będzie wzmocnione w jakiś nieznany mu sposób, ale kawał metalu poradził sobie z przeszkodą. W nozdrza dotarł mu znajomy zapach słonej wody, gdy ciecz ewakuowała się ze zbiornika. Jego drugą obawą ze względu na którą początkowo szukał właściwego otwarcia, było poranienie hybrydy przez uderzenie lub szkło, jednak istota okazała się na tyle zwinna, by uniknąć przypadkowych obrażeń.

Teraz - już wolna - zdawała się nie mieć większych problemów z poruszaniem na lądzie, choć wyglądała na nieco zdziwiona własnym ciałem. Ale oddychała powietrzem. Mówiła.

Choć bycie nazywanym "stworzycielem" i szacunek z jakim pojawiły się te słowa, wywołał u niego nieswoje wrażenie. Nie był nawykły do takiej formy atencji. Prawdę mówiąc... Bał się. Obawiał się, że mając czyjeś życie w rękach, zniszczy je przez własną nieumiejętność. Życia stracone pod jego dowództwem w lesie u podnóży gór Daugon, wróciły do pamięci z gorzkim posmakiem.

Cóż jednak mógł zrobić. Uśmiechnął się tylko nieśmiało nim odparł. – Stworzyciel to zbyt doniosłe miano dla mnie. Wystarczy Mordred. – Podrapał się zakłopotany w tył głowy. – Ale mów jak ci wygodnie. Twoja wola też się liczy.

Na dłuższą wymianę uprzejmości nie mieli czasu. Nehema poruszyła istotną kwestię i Mordred przywołał się do porządku.
Rzeka. – Powiedział krótko, lecz po chwili zdecydował się rozwinąć. – Musimy pomóc jej dostać się do rzeki. Jeziora są zbyt ograniczone. Zbyt łatwo zauważyć coś nietypowego. Rzeka ma zbliżone warunki ale pozwoli na mobilność a przede wszystkim, dostęp do morza. Tam nikt jej nie wytropi. – Stwierdził.

Mordred nie sprawdzał wprawdzie głębokości Hollarskich rzek, ale wyglądały na spore. Istniała wprawdzie szansa, że ktoś spostrzeże niezwykły kształt, ale właśnie w tym celu niezbędna była droga ucieczki na otwarte wody. Gdyby przyszło do obławy w jeziorze, miałaby większy kawał lądu do pokonania by zmieniać kryjówki. Oczywiście był to czarny scenariusz. Nikt nie mówi, że hybryda musi zostać zauważona albo, że ktoś po prostu nie weźmie jej za dużą rybę. No i nie koniecznie musi to być zaraz powód do podnoszenia natychmiastowego alarmu.

Tak czy inaczej, plan zostawał ten sam. Przedostać nowy gatunek do najbliższej rzeki. Po sekundzie zastanowienia, Mordred złapał jeszcze jedno z większych prześcieradeł z medycznego stołu.

Spróbuj się tym okryć. – Rzekł podając je istocie. – Cudów nie zdziała ale zawsze stłumi trochę twoje kolory. Bardzo rzucają się w oczy.

Czas najwyższy był im ruszać.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”