Re: Zachodnia Ciemnica

61
Wielu sądziło, że uczeni to często darmozjady czy durnie. Nie przysługują się światu jak ten silny chłop, który postawi karetę, gdy wpadnie w dziurę. Nie zawsze uchronią od śmierci, gdy ktoś przychodzi w potrzebie. A bywa, że ich wynalazki nigdy nie ujrzą światła dziennego.
Jednak w piwnicach akademii czarodziejstwa Nowego Hollar miał miejsce eksperyment, którego wynik mógł zmienić postrzeganie naukowców na dziesiątki, a nawet setki lat. Ktoś zabawił się w stworzyciela i wykreował nowy organizm. Hybrydę dwóch skrajnych gatunków. Ale czym ona była? Małą kulką w ogromnym baniaku pełnym lazurowej cieczy. Nawet Mordreda zawiódł ten jakże zwyczajny widok. Ot co, kuleczka. Tylko profesor Civiale nie mógł nacieszyć się z wynalazku, bo niewątpliwie nim był, przynajmniej dla szkolonego w tej materii wysokiego elfa.

Mordred próbował zasięgnąć języka. Ostrożnie zadawał pytania, chcąc uniknąć niebezpiecznego gruntu. Bo zaskoczeniem nie był dla nikogo fakt, że Civiale do najspokojniejszych nie należał. Mężczyznę zaś interesował - jak każdego - efekt końcowy doświadczenia. Zapragnął poznać przyszłość swego potomka... Już! Najlepiej teraz! Rozmiar, fizjonomię, cechy gatunkowe i być może ulubioną nutę bardowską lub kolor.

Moja hipoteza tworzenia zakłada – rozpoczął dumnie Civiale – że powstanie masy tego embrionu będzie wynikiem klonalnej ekspansji pojedynczego jaja. Jajo to będzie się gwałtownie zwiększać w czasie stymulacji małymi pestkami z czaszek zmarłych. – Mandy szybko nawiązała do pozyskiwanych z głów nieboszczyków narządów, twierdząc, że lada chwila profesor wkręci ich w nielegalne sekcje bądź kradzież zwłok z Hollarskiego cmentarza. Myliła się, gdyż stary ef kontynuował wywód - Za wszelką cenę nie mogę doprowadzić do atrofii w okresie postfuzyjnym.

Civiale karcąco pokiwał głową.

Zapomniałeś człowiecze, że mój eksperymentah, tak, twój eksperymentopiera się na jaju Delphoxa. One dzielą się bez stosunku, jak pączkujące porosty! – zaśmiał się z porównania, chociaż było leciwe. Potem wrócił do pracy jak gdyby nigdy nic.

Studentka Lorelei z puchnącą śliwką pod okiem szturchnęła Nehemę. Czarownica milczała.

A co wy tu jeszcze robicie? – podniósł głowę znad menzurki. – Przyjdźcie za kilka dni. WON!

***

Stali zmieszani pod drzwiami akrosolium. Jak zwykle, pierwsze zwróciły na nich uwagę koty i dzieci. Pręgowaty kocur, śpiący na nagrzanym słońcem sagu drewna, drgnął, uniósł okrągłą głowę, położył uszy, parsknął i czmychnął w pokrzywy. Trzyletni elf, syn syn czarodziejki, który biegał po okolicach grodu zoologicznego, rozwrzeszczał się, wlepiając załzawione oczy w sterczącego obok Mordreda i jego świtę.

Nehema machnęła ręką, przeganiając zasmarkanego kajtka.

Co się stało? Co on stworzył? – pytała z lekka ogłupiona Lorelei. Twarz miała bladą, naznaczoną deseniem karminowych wężyków i siną śliwką. Próbowała zrozumieć, lecz nie było to łatwe, nawet dla przedstawicielki środowiska akademickiego.

Re: Zachodnia Ciemnica

62
Prawdę mówiąc... Mordred istotnie zapomniał, że delphox będący składnikiem projektu posiada zdolność replikacji w razie braku partnera. To istotnie usuwało spory problem. Czarnowłosy nie skomentował oczywistego przywłaszczenia sobie pomysłu przez Civiale, przewracając jedynie dyskretnie oczami. Mandy nawet bez ciała, zdała się zareagować dokładnie w ten sam sposób. Lorelei nie nadal nie wiedziała co się dzieje a Nehema nie kwapiła się z wyjaśnieniami. Najwyraźniej panny się nie zaprzyjaźniły. Cóż, jeszcze miały czas o ile wiedźma nie zamorduje elfki w napływie frustracji.

Z dobrych wieści, obawy jakoby musieli rozłupywać czerepy dla pozyskania materiałów nie sprawdziły się. Ze średnich wieści, Civiale wyrzucił ich z laboratorium na kilka dni.
...A więc... To się stało. – Mandy bąknęła, skonfudowana. Technicznie nie mogła nawet uczciwie obrazić Civiale, bo w końcu odwalił robotę której od niego oczekiwali. Ponadto, skoro jajo musiało dojrzewać przez kilka dni i tak nie mieli nic do roboty w laboratorium. Zatem jak rzadko kiedy, salamandrze brakło ciętej uwagi na obecne okoliczności. – Co teraz robimy?

Gdy minęło pierwsze oszołomienie, Mordred szybko zorientował się, że nawet na chwilę obecną mieli co robić i pospieszył z uspokojeniem swojej partnerki. – Zasadniczo, nadal mamy wstęp do Akademii, więc możemy wciąż uczęszczać na wykłady, teraz gdy Civiale nie potrzebuje asysty. Może czegoś więcej się nauczymy. – Przypomniał.
Ponadto ze względu na napięcie w mieście, zapewne znajdzie się niejeden kupiec czy mieszczanin, który z paranoi lub dla pewności zechce nająć sobie kogoś do pilnowania dobytku, choćby na kilka godzin. – Kontynuował – Wystarczy by zarobić trochę grosza na codzienne wydatki, bez ruszania się z miasta.

Wkrótce po tym jak skończył telepatyczne wyjaśnienia, usłyszał pytanie zadane przez Lorelei. Uśmiechnął się nieznacznie do siebie, zanim jej odpowiedział. – Przy odrobinie szczęścia, coś co otworzy przed Hollar i Herbią nowe możliwości, choćby w dziedzinie katalizatorów pozyskanych z wodnego środowiska.

Mandy prychnęła, rozbawiona kolosalnym niedopowiedzeniem. Tymczasem Mordred mówił dalej.
Przypuszczam, że nic więcej nie powinno wybuchać. Raczej też nikogo nie zje. – Dodał uśmiechając się trochę wyraźniej. Potem jednak, jego twarz przybrała wyraz neutralnego spokoju z którym zwrócił się do Nehemy. – Zyskałaś może jakieś nowe instrukcje dla dalszych kroków, czy na razie dryfujemy na własna rękę? – Zapytał wspominając fakt, że wiedźma była podatna na wizje. Nie zaszkodziło zapytać czy nie maja w planach czegoś naglącego.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

63
Lorelei! – rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny, prześmiewczy. Szedł w otoczeniu innych wysokich elfów. Elegancko odzianych w długie brązowe togi pełne srebrnych i złotych zdobień. Wysokie buty z cholewką ze skóry, błękitne apaszki dookoła szyi. Wszyscy, jak jeden, byli posiadaczami długich prostych włosów opływających aksamitne uniformy. Ostre spiczaste nosy i uszy. Tylko kolory włosów mieli inne, bo brązowe lub złote.

Wybaczcie na moment. To koledzy, studenci – wyjaśniła speszona i czym prędzej pognała w ich stronę. Zdawała się, tego był pewien, z lekka zmieszana, jakoby ich obecność podcięła jej skrzydła, na których niosła swą i tak niewielką pewność siebie.

Korzystając z chwili prywatności, mógł porozmawiać z pajęczą czarownicą na osobności.

Nie – odparła gruboskórnie, z lekkim wyrzutem, ale wiedział doskonale, że nie była zła na niego. Od rana chodziła skwaszona, jakby spiesząc na spotkanie wsadziła nogę do buta, do którego narobił wcześniej kocur. Coś ją gryzło, nie wiedział co.

Nic. Zero. Żadnego przekazu. Coś wisi w powietrzu – rozejrzała się po okolicy, sięgając wzrokiem wysoko aż po chmury otulające wieże akademii czarodziejstwa w Nowym Hollar. – Zupełnie, jakby jakaś obca siła blokowała komunikat. Może coś w tym do porzygu kolorowym mieście tłumi magię. * Nie wiem tego, ale wiem, że nasze zadanie nie dobiegło jeszcze końca. Nie ufam temu szurniętemu wynalazcy z długimi uszami. Radzę patrzeć mu na łapska, póki nie przestanie być potrzebny.

Nieubłaganie nadchodzi wojna z Zakonem. Myślałeś o tym, co zrobimy z wysłannikami naszego Pana, gdy dojrzeją?

Tuż po wymianie zdań z Mordredem, do dwójki dołączyła elfia studentka. Podeszła powoli, niepewnie. Ze spuszczoną w dół głową, wpatrzona w stawiane kroki, przypominała idącego na sąd skazańca.

A tobie co się stało, dziewucho? – nie wytrzymała Nehema, atakując gburowato młodą elfkę.

Byli dla mnie niemili.

Hmm – mruknęła czarownica. – Gdybyś miała odrobinę rozumu – machnęła jej przed twarzą ręką, pokazując palcami wielkość mniej więcej ziarenka grochu – zmieniłabyś ich skórę w krwawe pęcherze czy zatruła ślimaczą biegunką. Durna jesteś i niemota! – podsumowała na sam koniec.

Mordred nie poznawał kobiety.

Dowiedziałam się także, że do grona pedagogicznego akademii dołączyła sama Morganister. Nie wracam na uczelnie! – tupnęła pewnie nogą, choć w jej postawie pewności było tyle, że mogli szukać jej szkłem powiększającym.

Spoiler:

Re: Zachodnia Ciemnica

64
Mimowolnie spojrzał w kierunku zawołania i uniósł brew. Zbliżający się studenci byli ubrani identycznie, o twarzach tak nijakich, że różnili się właściwie tylko kolorem włosów. Dodać do tego ich prześmiewczy ton i byli niemal książkowym przykładem "szkolnych sadystów".

To takie rarogi naprawdę istnieją? – Mandy zapytała zaskoczona, ale odcień jej standardowej kpiny znów wkradł się do jej głosu. To dobrze. Wracała do siebie.

Lorelei odłączyła się od ich grupy i z pośpiechem ale i pewną niechęcią podeszła do studenckiej braci. To dało mu chwilę by porozmawiać z zamaskowaną wiedźmą.

Jej słowa nie były jednak pocieszające. Mordred skrzywił się w zmartwionym zamyśleniu.

Nie przepadam za działaniem na ślepo. Ale coś blokującego magię tutaj? – Mruknął niezadowolony. – Przecież połowa obronności tego miasta opiera się na magii, nie mówiąc już o tym jak bardzo utrudnia nam to zadanie... Mogę dyskretnie popytać wśród studentów lub posłuchać plotek czy nie wydarzyło się ostatnio coś większego, ale na chwilę obecną nie kojarzę przyczyny. – Westchnął.

Rzucił okiem na Lorelei i widząc, że ta nadal zajęta jest rozmową, znów odezwał się do Nehemy.
Wiem, że Civiale nie należy do najbardziej poczytalnych, ale tylko dzięki temu namówiliśmy go do pomocy. Czemu go podejrzewasz?
Co do projektu... Ich zdolność rozmnażania się nawet z jednego osobnika, powinna uchronić ich przed wyginięciem jeśli tylko kilkoro z dostanie się do wody. Tam będą mogły się rozmnażać bezpiecznie. Chcę by stały się częścią tego świata tak jak każda inna rasa. By rozprzestrzeniły się po wodach a wraz z nimi po całym kontynencie. To powinno dramatycznie umocnić pozycję Najbardziej Wewnętrznego w tym świecie. – Wyjaśnił jak potrafił.
Chociaż nie znoszę rzucać cudzym życiem, obawiam się, że będą musieli przyłączyć się do obrony. – Przyznał niechętnie. – Choć wolałbym skorzystać z ich pomocy, gdy ich liczebność osiągnie bezpieczny poziom. Byłoby najlepiej, gdyby udało się to przed wybuchem wojny. Inaczej... Będziemy musieli walczyć zdani na własne siły. – Rzekł zmartwiony.

W najgorszym razie... – Powiedział marszcząc brwi – Nie przetrwamy, ale zostawimy przyszłość naszej misji w ich rękach. – Oznajmił ponuro.
Dzięki Mordred. Optymistyczna wizja... – Mandy mruknęła równie grobowym tonem.

Nieprzyjemne myśli przerwał powrót Lorelei, która poskarżyła się na nieuprzejmość studentów. Mordred jakoś nie był zaskoczony.

Miałeś rację... – Mandy rzekła zadziwionym tonem, jakby właśnie odkryła, że uderzenie się młotkiem w palce boli. – Ona naprawdę jest jak smarkula w przerośniętym ciele.
Mhm. – Mordred potwierdził, gdy Nehema zdawała się dolewać oliwy do ognia, udzielając przy tym niezbyt stosownych jego zdaniem rad.

Niemniej, trudno było się nie litować nad kimś tak entuzjastycznym i dziecinnie nieporadnym.

Nie wiem jaki zatarg masz z Morganister, żeby rezygnować ze studiów, ale teraz należysz do naszej grupy. Mniej więcej. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Dla niektórych to powód do dumy a przynajmniej jakaś podpora emocjonalna. Nie czuj się do niczego zobowiązana wobec tych, którzy z ciebie szydzą. Jestem pewien, że Nehema także próbuje ci dodać pewności siebie... Na swój sposób... Nie jestem pewien czy brutalna zemsta to dobre wyjście ale mamy nerwowy dzień... – Wzruszył wymijająco ramionami.
W każdym razie... Nie musisz się nimi przejmować. Teraz jesteś częścią czegoś większego. Choć niestety nie oferujemy szerszej edukacji. – Oznajmił w próbie pocieszenia równie niezręcznej, co porady Nehemy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

65
Dzienne zajęcia w okolicy Zachodniej Ciemnicy nabrały nieco rutyny. Pomoc Civiale rozpoczynająca się zazwyczaj wcześnie rano ciągnęła się aż do południa. Wyprawa za magiczne pola siłowe ogrodu zoologicznego w celu zdobycia sirtuina również nie należała do najciekawszych, lecz mimo wszystko zdawała się być odmianą w tym Nowo Hollarskim zgiełku. Czas między południem a obiadem trwonił w laboratorium szalonego elfa. Do czasu, gdy profesor Civiale nie pozbył się go brutalnie. Przy takim obrocie spraw Mordred musiał znaleźć inne zajęcie. Przynajmniej do czasu rozwoju wodnej hybrydy, którą wspólnymi siłami poczęli wbrew prawom natury.
*** Po obiedzie, po długiej sjeście, następowały dyskusje, przeglądanie ksiąg, zwojów i manuskryptów, oglądanie obrazów, grafik i map, które przytargała ze sobą Nehema do izby Mordreda. Długie, przeciągające się w noc dysputy o wzajemnych relacjach legendy i prawdy...

A potem noce i sny. Różne sny. Obecność Mandy dawała o sobie znać. Zamiast zagadek, Mordredowi śnił się Magistri w najróżniejszych sytuacjach, od krańcowo nielogicznych po ekstremalnie realne zdarzenia. W przerwach zaś chędożyli się z demoniczną salamandrą entuzjastycznie, burcząc przy tym, wzdychając i głośno wyjąc.

Tak mijały dni, a potem tygodnie. Nim spostrzegł przez palce przemknęło pół miesiąca. Z nieba spadł pierwszy śnieg, dni stawały się coraz krótsze, zaś na ulicach zrobiło się jakby chłodniej.
*** Rano dostał wiadomość przyniesioną przez małego obdartusa. Nehema chciała się z nim widzieć bezzwłocznie.

Kiedy trafił do ogrodów uczelni pod Zachodnią Ciemnica, spostrzegł jak odziana w niedźwiedzie futro czarownica nerwowo spaceruje po opustoszałych alejkach akademii.

Jesteś – odparła, skracając dzielący ich dystans.

Dziwne mam przeczucia – poskarżyła się mistrzyni zakazanych sztuk. – Civiale urwał z nami kontakt, a teraz przed drzwiami stoi to – dłonią wskazała na stacjonujących pod rozklekotanym wejściem do podziemi laboratoriów strażników. Brązowe hełmy, podstawowa siła utrzymująca porządek w mieście, w liczbie dwóch zaopatrzonych w halabardy wysokich jegomości, właśnie podpierała ściany pod Zachodnią Ciemnicą.

Niedobrze – mruknęła Mandy.

Re: Zachodnia Ciemnica

66
W następujących dniach, Mordreda i jego współkonspiratorów pochłonęła "pracowita bezczynność", która powoli przerodziła się w komfortową rutynę. Jednak w tym dziennym odrętwieniu trwała napięta nuta. Projekt był wciąż niegotowy a wszelkie zajęcia, plany i nauka nie były w stanie zagłuszyć wrażenia marnowanego czasu.

Wreszcie naciągnięta struna pękła, objawiając się w postaci naglącego wezwania od Nehemy. Mordred jeszcze nie wiedział co go czeka ale nim dotarł na miejsce, miał ułożonych siedem planów pozbycia się zwłok i piętnaście planów na ich generację.

Niekoniecznie logicznych i wykonalnych planów, ale gra o wysokie stawki trochę podnosiła mu poziom stresu.

Szybkim krokiem - ledwo powstrzymując się od biegu - dotarł do znajomych już ogrodów gdzie wiedźma powitała go wyglądając na solidnie znerwicowaną.

Wysłuchawszy jej słów i spojrzawszy we wskazanym kierunku, Mordred zmarszczył czoło i rozmasował nasadę nosa.

Światło Które Nie Jesteś Światłem, spraw by okazało się tylko, że Civiale obnażał się publicznie i że nie spierdolił całego przedsięwzięcia... – Westchnął z bezsilną irytacją, ignorując odgłos odruchu wymiotnego ze strony salamandry.

Nadal krzywiąc się, spojrzał na Nehemę.

Długo tam stoją? – Zapytał.
Jeżeli niedawno przyszli, poczekajmy jeszcze pięć minut. Może odejdą. W przeciwnym razie zagadam do nich. – Postanowił. – Z samego stania raczej nic się nie dowiemy ale ja mam przepustkę do Akademii. Kilkoro ludzi zna mnie tu choćby z widzenia, więc moja obecność tutaj i wścibstwo będą mniej podejrzane. – Skonstatował, raz jeszcze spoglądając w stronę Brązowych Hełmów.

Po chwili mrużenia oczu w zastanowieniu odezwał się jeszcze. – Nie wygląda to dobrze, ale nie jest to chyba najgorszy możliwy scenariusz. To tylko dwoje przedstawicieli podstawowych sił porządkowych w mieście. Gdyby Civiale naprawdę odwalił coś katastrofalnego, przysłaliby większy oddział albo jednostki specjalistyczne. Cokolwiek się dzieje, może da się to odratować. – Mruknął na koniec.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

67
Od samiusieńkiego ranka – powiedziała machinalnie, nie bez wiedźmowej opieszałości, demonstrując własne niezadowolenie wynikające z obrotu spraw.

Dotąd spotykali się w tajemnicy całe dnie, kontemplując cel wyprawy i próbując rozwikłać zagadkę utrudnionego sygnału z zewnątrz. Światło, które nie jest światłem przestało do nich docierać. Nie mogli oprzeć się wrażeniu, że bezsensownie błądzą po zaklętych uliczkach aż do porzygu kolorowego Hollar. Na dobitek w studni bezczynności wzburzono wodę. Obecność strażników zachwiała dotąd nienaruszoną aurą spokoju. Pomyślny przebieg obrzydliwego eksperymentu? Marzenie głupca! Ale Mordred miał plan.Trupio blady jegomość w czarnej jak agat zbroi i o podkrążonych równo, jak po bitce oczach, pewny swoich pleców, skłonny był wystąpić naprzeciw brązowym hełmom. Wszakże dzierżył w kieszeni poselstwo samej Callisto Morganister, z jej pieczęcią i wszystkimi możliwymi tytułami.

Już zacisnął zęby i już ruszył ciężko, szeleszcząc zbroją, gdy brązowy hełm zajął mu drogę. Wyższy o głowę hollarczyk opuściwszy posterunek niósł komunikat.

Profesor Civiale nie życzy sobie gości. Rozproszcie się maluczcy ludzie, bo poznacie elfie lochy – ogłosił tonem nieznoszącym sprzeciwu, pełnym typowej dla Wysokich elfów kurtuazji. Po wszystkim tupnął żołniersko i ruszył pod drzwi, gdzie patrolował drugi z długouchów.

Zabiję go, świńska półtusza – wycedziła przez zaciśnięte zęby Nehema. Gdyby mogła zapewne ze zbrojnego nie ostałoby nic. Istniało tylko jedno nie tak małe ale – gęsto oblegane przez mieszkańców alejki parku nieopodal Zachodniej Ciemnicy. To nie mogło się udać, nie teraz.

Atmosfera gęstniała, a oni stali tak w cieniu rzucanym przez wielkie drzewa i pobliską wieżę akademii.

Re: Zachodnia Ciemnica

68
Mordred zmrużył nieprzychylnie oczy w stronę oddalających się pleców strażnika, jednak oczywistym było, że wybuchy oburzenia nic tu nie wskurają. Zawrócił więc w ponurym nastroju.

Wyglądało na to, że nie docenił ambicji profesora. Najwyraźniej Civiale zamierzał przejąc całkowita kontrolę nad eksperymentem i odciąć swoich dotychczasowych wspólników.

Mordred nie miałby nic przeciwko by elfi naukowiec zagarnął cała sławę i zaszczyty, jeżeli tylko wynik byłby korzystny dla Magistri. Ale teraz gdy zdecydował się grać na własnę rękę, sługa Rubinookiego nie mógł miec pewności co do kierunku w jakim Civiale zabierze ich projekt. Po tylu trudnościach, Mordred był tym faktem nieco bardziej niż wkurzony i jak rzadko kiedy byłby nawet skłonny podzielić krwiożerczy gniew Nehemy.

Ale wszelkie gwałtowne akcje ściągnęłyby im na łeb całe miasto.

Wrócimy po zmroku. – Oznajmił wreszcie towarzyszkom.
Po zachodzie słońca te aleje znacznie pustoszeją. Cokolwiek podejmiemy, będzie miało wieksze szanse powodzenia z dala od tłumów. Wolałbym to załatwić po cichu. Szkoda byłoby tracić tak dobrze chronioną bazę operacyjną, na krok od wojny z Zakonem, ale kto wie jakie gówno nas jeszcze zaskoczy... – Mruknął. Tak czy inaczej, pozostało im czekać na nastanie ciemności.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

69
Niebo nad głowami było czyste, soczyście i niezmącenie czarne, iście niczym wyszlifowany onyks. Było gładziutkie jak zwierciadło, do tego stopnia, że nie spostrzegli na nim żadnej skazy. Niczego, choćby jednej gwiazdy.

Światło na zachodnią ciemnicę rzucały magiczne kandelabry z oddalonej alejki. Pod siedzibą starego elfa nie przechadzał już nikt. Ogrody były puste, wypełnione ciszą i mrokiem. Z trudem odróżniali elficką ławkę z białego drewna od idealnie przeciętego krzewu. Raz nawet Nehema potknęła się, zarzekając, że coś przebiegło jej pod nogami. Musieli zachować jednak ciszę, bo choć byli tutaj sami, głosy niosły się daleko poza ogrody. Do alejek patrolowanych przez surowych strażników, obrońców Nowego Hollar.

- Nic nie widzę - wyszeptała, a słowa jej powiały tak lekko, by nie zmącić dostojnej ciszy.

Wojownik otrząsnął się z osłupienia i popędził wiedźmę przylegającą do murów uczelni. Słyszał jak chlupie, ślepo stawiając kroki po błocie, jak szeleści swym szamańskim odzieniem naszpikowanym tanim bibelotem, jak klnie z cisza po konfrontacji z gałązkami drzew. Raptem rzuciła się naprzód.

- - zabełkotała wyciągając ręce przed siebie. Szarpnęła raz za uchwyt. Drzwi zaskrzypiały.

- Zamknięte - pociągnęła powtórnie, a szum dygających wrót rozniósł się po okolicy. Mordred poczuł jak w jego głowie gburowato zrzędzi Mandy. Już chciał odsunąć wiedźmę, gdy ta pochyliwszy się nad zamkiem zaklęła go. Wtem z dziurki od klucza wylała się złota jasność, mechanizm zawrzał kilkakroć, po czym wrota same uchyliły się do wnętrza. Podróż do wnętrza ziemi trwała długo. Bez światła zdani byli na pamieć w tej plątaninie korytarzy. Kroki stawiano ostrożnie, powoli, jak dziecko sprawdzające lód nad rzeką.

Bezszelestnie przeszli korytarzami. Nikt ich nie widział ani nie słyszał. Ani straż z halabardami, ani Civiale. Byli blisko laboratorium w podziemiach. Ale nie weszli do środka. Zza rogu drgały płomyki pochodni obłożonych szmatami na ścianach. Przedsionek warsztatu naukowca znacząco zasłaniały niegdyś białe prześcieradła. Okryły długie stoły o blaszanych blatach, blatach pełnych szkła, pełnych słojów, retort, kolb, probówek, rurek, soczewek i innych przedziwnych przyrządów. Miejsce zakazanych eksperymentów dziś nocy przypominało zapomniany magazyn, których wiele na powierzchni.

- Przyszedłeś po mnie - usłyszał Mordred, lecz głos nie należał do salamandry.

Coś zaszeleściło z oddali. Szuranie znoszonych sandałów nasilało się z każdą kolejną sekundą.

- Zabiję go - warknęła Nehema, wyłaniając się z kryjówki.

- To tyle z elementu zaskoczenia - tym razem w głowie odezwała się Mandy, podczas gdy zaprzyjaźniona wiedźma wkraczała do przedsionka laboratorium.

Na podłogę spadły książki. Kurz wzleciał wysoko, dając się poczuć na językach. - Co tutaj robisz? Czy jest z tobą twój kruczowłosy przyjaciel? - spytał dygoczącym głosem Civiale na widok Nehemy.

- Gdzie to jest? - odpowiedziała pytaniem na pytanie wiedźma. I nim zdążyła dokończyć, elfiej maści profesor wycofał się do drugiej części laboratorium. Pełnej syczących i bulgoczących alembików, ale także wielkich szklanych komór, w których przetrzymywał wyniki swoich eksperymentów. Niewiele myśląc, Nehema udała się za uciekinierem i gdy przekroczyła próg rozległ się głośny huk. Skryty w mroku mężczyzna ujrzał przelatujące aż do samego przedsionka błyskawice, a wraz z nimi lewitującą bezwiednie wiedźmę. Porażona świetlistym piorunem wleciała z impetem w stos ogrzewanych alembików. Odłamki szkła pofrunęły we wszystkich kierunkach, ciecz ewakuowała się na zewnątrz, zaś Civiale wciąż skrywał się gdzieś w głębi laboratorium.

Re: Zachodnia Ciemnica

70
Czy ogrody zawsze były tak ciemne? Mordred był pewien, że gdy ruszali po sirtuina, ogrody były oświetlone magią. Czyżby światła gasły po pewnym czasie w nocy? Odgórny projekt czy coś co Civiale zarządził żeby zredukować potencjalną liczbę gapiów?

Tak czy inaczej, pozwoliło im to uniknąć konfrontacji ze strażą, choć utrudniało nawigację, zwłaszcza, że nad głowami brakło im nawet naturalnego nocnego światła.

We wszechogarniającej ciszy nawet kroki lekko ubranej Nehemy i szelest jej sukni, zdawał mu się nieść na kilometry i musiał też zwalczać uporczywe przywidzenie, że jego zbroja musiała pobudzić całe miasto.

Jednak pomimo uporczywej paranoi od której cierpły mu nawet zęby, klucząc głownie po omacku i trochę na pamięć, dotarli do wejścia laboratorium nie siągając niczyjej uwagi - Mordred był pewien, że straż nie byłaby dyskretna w pełnym rynsztunku.

Mordredowi przemknęło przez myśl, czy nie ma jakiejś prostego w wykonaniu uroku w magii krwi, podobnego do tego, który miał na ręce, ktory pozwalałby na widzenie w ciemnościach.

Ta myśl przywiodła go z kolei do Nehemy, dzięki której ów nowy dar posiadał.
Wojownik musiał przyznać, że mimo swojego kolczastego charakteru, szybkich sugestii przemocy i częstej arogancji, Nehema była niepodważalnie kompetentną sojuszniczką w ich sprawie. Posiadała cenną wiedzę i umiejętności. Przejawiała dość inicjatywy i samodzielnego działania sprawiając, że Mordred nie odnosił wrażenia jakby cała misja spoczywała tylko na jego barkach. Niezaprzeczalnie mile widziane były też takie drobiazgi jak magiczna zdolność otwierania zamków, gdzie były najemny ochroniarz z pewnością byłby mniej sprawny i dyskretny.

W ciemnym tunelu, choć już niemal całkiem oślepieni, Mordred o dziwo poczuł się pewniej. Teraz ataku mogli spodziewać się tylko z dwóch kierunków. Jednak i tutaj nie czekał na nich opór.
Bez przeszkód dotarli do celu, jednak atmosfera zdawała się nieco inna. Bez idących pełną parą eksperymentów, miejsce wydawało się wręcz... Pospolite.

Wtem nowy głos rozległ się w jego głowie. Głos którego nie kojarzył. Mandy rozpoznałby nawet we śnie. Kontekst wykluczał Magistri a Civiale także brzmiał inaczej, zarówno w tonie jak i sposobie mówienia. Ponadto Mandy zdawała się go nie słyszeć. Więc czym był ten nowy głos, który mówił tylko do niego i najwyraźniej oczekiwał jego przyjścia? Co tutaj mogło być powiązane z czarnowłosym i czekać na niego? Mordred zaczynał się domyslać.

Jakże groteskowo zabawnym z boku widokiem, musiałby się wydać Mordred roztrząsający tozsamość głosów w swojej głowie zwłaszcza, że nie był on ani rozpoznawalnym kapłanem ani szamanem.

Mordred próbował się skupić uczuciu... Na... Nucie tego nowego głosu. Nie wiedział czy komunikacja jest dwustronna, ale spróbował wysłac myśl w jego kierunku.

Gdzie jesteś?

Niestety brakło mu czasu na dalsze próbu. Jego skupienie zostało rozporoszone, gdy temperament Nehemy wziął górę i wściekła wiedźma ruszała na pierwsze oznaki obecności profesora.

Tym razem, Mordred musiał zgodzic się z Mandy co do pochopności tego posunięcia.

Profesor najwyraźniej nie oczekiwał gości. Ciekawe, że Mordred spodziewał się po starym elfie bardziej agresywnego lub aroganckiego tonu, do jakiego nawykł podczas ich współpracy. Tym razem profesor brzmiał na po prostu przestraszonego. I najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Ale realistycznie... Na ile Mordred zdołałby pozostać niezauważony.

Po raz kolejny jednak, nim zdołał sformować konkretny plan Nehema ruszyła w pościg za profesorem. Jednak ani Mordred ani sama wiedźma, nie oczekiwali kontrataku o takiej mocy. Elektryczny grzmot cisnął wiedźmę w stos specyfików.

Co to było do cholery? – Mandy warknęła wobec nieoczekiwanego przejawu siły.

Civiale nie sprawiał wrażenia maga o takiej mocy. Więc czy była to pułapka? Misktura? Jakiś artefakt? W tym laboratorium połowa materiałów mogłaby posłużyć za broń jesli ktoś sie na tym znał. A przynajmniej co do tego, że Civiale taką wiedzę posiada, Mordred miał pewność.

Wojownik zaklął bezgłośnie i rozglądając się uważnie by samemu nie oberwać atakiem niewiadomego pochodzenia, szybkim i możliwie cichym krokiem ruszył w stronę wiedźmy.

Najbezpieczniej, byłoby ją przemieścić z powrotem w głąb korytarza z którego przyszli. Ewentualnie ukryć za solidną przeszkodą, choć nie przypuszał by nawet wywrócony, metalowy stół laboratoryjny zdołałby osłonić przed uderzeniem o takiej sile. W każdym razie gdy upeni się, że jego współsekciarka nie znajduje się już w bezpośrednim niebezpieczeństwie, będzie mógł pomyśleć jak zneutralizowac Civiale i odzyskać po co przyszli. Na razie, miał potencjalnie ranną towarzyszkę do wyciągnięcia z metaforycznego ognia.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

71
Mknąca przez laboratorium błyskawica, w czasie krótszym niż burknięcie dosięgnęła Nehemy. Czarownica wjechała w stoły laboratoryjne z takim impetem, że te sypnęły drzazgami. Mordred w milczeniu pognał ile sił w nogach na ratunek, modląc się, by błyskawica nie sięgnęła i niego.
Nehema leżała nieprzytomna. Dłonie miała pokaleczone, naznaczone deseniem karminowych wężyków, w które wsiąkały ewakuowane z rozbitych kolb eliksiry. Była nienaturalnie sztywna, a od nasączonych miksturami prześcieradeł trąciło siarką z nutą migdałów. Im dłużej przy niej stacjonował, tym bardziej drapało go w gardle. Unoszący się dym drażnił nozdrza i łzawił w oczy. Czuł, że powoli zaczyna brakować mu tchu, że alchemiczna mieszanka jest równie niebezpieczna, co pioruny Civiale. Dlatego czym prędzej objął bezwiedną Nehemę i niosąc ją na rękach obrócił się na pięcie.

Civiale żachnął się na ten gest. Stał w przejściu prowadzącym do najgłębszego z odcinków laboratorium — zakazanego oddziału eksperymentów na zwierzętach. W dłoniach dzierżył drewniane pudełko zaopatrzone w metalowy trójnóg z ulokowanym kryształem koloru nieba w środku. Z boku wystawała korbka, którą dynamicznie okręcał. Im więcej pchnięć wykonał, tym zainkludowany we wnętrzu przyrządu kamień jaśniej błyszczał, aż stał się cały biały.

Nie odbierzecie mi sławy! — warknął, powoli dopychając korbkę do maksimum. Magiczne pudełko dygotało w jego zmarszczonych dłoniach, jakby lada chwila miało eksplodować. Szalony profesor zmarszczył nos, zmrużył oczy i odsłonił szeroko pełne ubytków uzębienie. Żółte zęby błysnęły złowrogo, odbijając blask magicznych kandelabrów.

Z białego kamienia uszło światło.

Huknęło!

Błysnęło!

W ich stronę leciała z sykiem błyskawica.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

72
Mordred miał tylko chwilę by spostrzec Civiale broniącego wstępu do ostatniej sekcji laboratorium. Wciśnięty w korytarz, mógł być zaatakowany tylko frontalnie. Niestety na przykładzie Nehemy widział, że broń elfa nie jest czymś co mógłby po prostu przyjąć na siebie i przebić siłą. Wprawdzie na analizę miał tylko mgnienie oka, ale to wystarczyło na sformowanie pomysłu jak ją zneutralizować.

Był tylko jeden problem... Civiale zdążył już wystrzelić i Mordred musiał najpierw skupić się na przeżyciu następnych kilku sekund. Wiedział, że nie przegoni błyskawicy i nie zdąży dobiec do bezpiecznego korytarza którym przyszli jak oryginalnie planował. Uskoczyć w bok z bezwładną kobietą w ramionach także było niepodobnym. Nadal stanowiliby zbyt łatwy cel.

Pozostawało znaleźć osłonę, choćby na kilka sekund. Gorączkowo przebiegając wzrokiem po laboratorium, spostrzegłszy jeden z metalowych stołów zawalonych gratami, dosłownie o krok od niego. Rzucił się w tamtą stronę i wykorzystując rozpęd padł na kolana, jednocześnie przyciskając wiedźmę do piersi i kuląc się nad nią by jak najbardziej zmniejszyć cel. Zgrzytając nagolennicami po posadzce aż poleciały skry, Mordred zanurkował za prowizoryczna barykadę. Nie była to dobra ani trwała osłona, ale broń Civiale nie wyglądał na zbyt celną. Mordred przede wszystkim potrzebował wolnych rąk a to znaczy, że musiał odłożyć Nehemę na ziemię.

Pierwszą słabością broni Civiale jaka Mordred zauważył, było niezbyt szybkie przeładowanie. Jeżeli uda im się uniknąć tego strzału, powinien mieć dość czasu na kontratak.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

73
Huknęło, błysnęło, stół, zza który w ostatnim niemal momencie zdążył odskoczyć, rozpadł się. Blat złamał się, zdobione rdzą nogi gruchnęły o posadzkę miażdżąc terakotową mozaikę. Z sufitu sypnęło kurzem, jakby z przyczajenia napadła ich burza piaskowa w gorących rewirach Urk-hun.

Leżeli bezbronni, brudni z ograniczoną widocznością. Z rozbitej głowy Nehemy sączyła się krew, stróżka naznaczyła połowę czoła, policzek i brodę. Czarownica poległa, na nic były jej czary czy mądrości, gdy w ogniu walki spała oszołomiona przez piorun.

Civialle szedł w ich stronę, jego zielony płaszcz powiewał jak smocze skrzydła. Chaotycznie kręcił korbką szkatułki, próbując czym prędzej naładować urządzenie. Kryształ z każdym jego ruchem stawał się coraz jaśniejszy, aż ponownie zamigotał własnym blaskiem. Wbrew założeniom Mordreda dzieląca ich odległość, a także harmider wywołany syczącą błyskawicą dały staremu elfowi wystarczająco dużo czasu, aby załadować niszczycielską zabawkę.

Kurz opadł. Civialle stał już w przedsionku. Szyderczym uśmieszkiem odsłonił pożółkłe zęby. Smukłym paliczkiem gładził wielki przycisk drewnianego pudła, zupełnie jakby głaskał kota. Nacisnął. Huknęło! Błysnęło! Piorun odbił się od wyczarowanej przed wojownikiem tarczy. Cała energia z impetem wyładowana w sufit rozgromiła go. Z góry spadła iście kamienna lawina. W oddali Civiale krzyknął okropnie, zawodził, jęknął z bólu. Szok był wymalowany na twarzy kruczowłosego czy tego chciał czy nie. Nie rozumiał, jak do tego doszło. W pewnym momencie mógł wszakże podejrzewać, że u niego samego objawił się talent magiczny. Nic z tych rzeczy... Subtelne miauknięcie rozwiało wątpliwości, jak grawitacja oczyszczająca laboratorium z okruszyn i paprochów. Arcalion wyczarował arkaniczne pole siłowe zdolne odwrócić bieg błyskawicy. Z rozradowanym szeroko pyszczkiem spojrzał na leżącego między skałami Mordreda. Klejnot na głowie zawrzał pełną wigoru czerwienią. Zwierze merdało ogonem jak wachlarzem, było szczęśliwe, aż nieoczekiwanie z cicha trafił je głaz. Plask! Wielki blok zmiażdżył mistyczne zwierzątko. Zmiótł je powierzchni i została po nim tylko brązowa plama.

Zachodnia Ciemnica

74
Mordred kaszlnął wypluwając unoszący się wszędzie pył i kurz. Mówi się, że żaden plan nie przetrwa kontaktu z wrogiem, więc biorąc pod uwagę pandemonium jakie przed chwilą nastąpiło na plus mógł policzyć, że jeszcze żyją.

Błędnie założył, że Civiale będzie wolał zostać w bezpiecznym przejściu. Zamiast tego profesor ruszył na nich zaraz po pierwszym chybionym strzale. Przecenił też wytrzymałość stołu albo źle oszacował siłę takiej błyskawicy. Civfiale zdążył tez naładować kolejny strzał szybciej niż przypuszczał. Było zbyt wiele płynnych czynników na których musiał się opierać i zbyt mało czasu na koherentny plan. Pojawienie się Arkaliona właśnie w tym momencie było kompletnie poza jego przypuszczeniami. Mordred chciał wierzyć, że była w tym ręka Magistri zamiast po prostu przypadku gdzie miał szczęście głupiego.

Niemniej, szkoda Arkaliona. Nie powiedziałby, że zdążył się do niego przywiązać w ciągu kilku godzin gdy był w pobliżu, ale fakt że sirtuin wydawał się szczęśliwy ze swojego czynu i że zginął w jego obronie, nadał ukłuł Mordreda poczuciem winy i zostawił w ustach cierpki posmak swoistej niesprawiedliwości dziejowej.

Tu i teraz, wisiały jednak nad nim bardziej naglące sprawy. Ostrożnie zebrał się z ziemi, żeby nie urazić rannej Nehemy jeszcze bardziej. Nie wiedział gdzie jest Civiale i nie mógł pozwolić sobie na pełne opatrzenie jej głowy, dopóki nie upewni się, że zagrożenie nie minęło. Niemniej skoro w ich stronę nie leciały błyskawice, profesor nie był chyba w stanie do natychmiastowego natarcia. Wykorzystując moment spokoju, sięgnął do torby i wyjął kawałek gazy, po czym przyłożył go do rany na głowie wiedźmy. Powinno nieco zwolnić krwawienie i uchronić od dalszych zanieczyszczeń, przynajmniej do czasu aż będą mogli sobie pozwolić na lepszą opiekę medyczną. Zresztą, może Nehema sama zdoła się uzdrowić gdy odzyska przytomność.

Próżne w tej chwili gdybanie. Musiał odzyskać eksperyment, rozprawić się z ze zdrajcą jeśli przetrwał zawalisko (choć Mordred miał cichą nadzieję, że głazy dobiły dziada) i wynosić stąd czym prędzej.

Wstał wreszcie na pełną wysokość, otrząsając się jeszcze z luźnego gruzu i pyłu. Nadal dzwoniło mu trochę w uszach, ale ruszył w kierunku zakazanej sekcji, wypatrując przy tym znajomej postaci w zieleni i czy nie kryje kolejnej wrednej niespodzianki.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Zachodnia Ciemnica

75
Ukryte w podziemiach Akademii Sztuk Magicznych laboratorium od teraz przypominało pobojowisko. Zasypane pyłem butle legendarnych eliksirów, alembiki, piece i retorty... Żaden z nich nie wiadomo czy jeszcze czemuś posłuży. Bo niewątpliwym faktem jest, że eliksiry te opracowali w zamierzchłych czasach elfowie, a ich następca - Civialle - doskonalili je, przez lata magicznie kontrolując proces zmian, którym poddawano zwierzęta. I w tymże momencie łańcuch pękł. Otwarte naczynia zasypał piach, alembiki rozbiła skała. Wszystko wylało się, łącząc pod stopami z ziołami i trawami, z brudem i piaskiem.

Mordred wbiegł w kłęby kurzu. Zbliżał się do Civialle trzymając ręce tak, by mógł je dokładnie widzieć nawet gdyby dotknęła go kurza ślepota bądź zapalenie spojówek. Ruchami nadgarstków rozpędzał pył, który gryzł w nozdrza i drapał gardło. Czuł jak usta pękają mu z wszechobecnej suchości.

Z chmury strzeliło nagle płomieniem, buchnął złotą jasnością, wyłonił z mroku twarze i postacie. Civialle bił w drewnianą puszkę, jakby była nieposłuszną suką. Miast prądu z kryształu wypadały iskry, a czasem języki płomieni. To dzięki nim Mordred mógł zlokalizować pozycję ponad stuletniego profesora. Czy Civialle go widział? Tego nie wiedział, ale byli bardzo blisko siebie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”