Zachodnia Ciemnica

1
Tuż przy uczelni, nieopodal lewego skrzydła, pod wydziałem Spalonego Parku, rozciągają się zawiłe labirynty. Okrzyknięte najniższą kondygnacją, tylko przez tych, którzy o nich wiedzą. Dla pozostałych kompleks podpiwniczek pod każdym z pięciu wydziałów tzw. lochy stanowią najniższe z pięter. Jednakże głęboko pod ziemią rozciąga się arkosolium, którego zakamarki po dziś dzień nie zostały zinfiltrowane. Wiele przejść pozostaje zabite dechami bądź zakopane. Krypty opustoszały lub żyją w nich ogromne szczury i nietoperze. Nikt do końca nie wie, jak wielkie jest nekropolis. I nikogo to nazbyt nie porywa. Wysokie Elfy nie zostały stworzone, żeby chować się pod ziemie, lecz aby zdobywać szczyty.

Plama na kartach historii Nowego Hollar - nekropolis - osnute jest wieloma legendami. Jedne z nich głoszą, że to właśnie tymi tunelami można dotrzeć do wnętrza ziemi, skąd uwięzione pod miastem smoki rozgrzewają gorące łaźnie wodne. Jak powiadają lakoniczne kroniki, tunele są pozostałością po mrocznych elfach. Zapomnianej rasie długouchych, dla której kontakt z górującym olbrzymem bywał śmiertelny. Inna z kolei opowieść tyczy się samego Erispen'a Lassaro. Elfiego mistrza nekromancji, który rzekomo po przybyciu do Keronu wzniósł te tunele za sprawą magii i ożywionych rąk.

Sama zachodnia ciemnica jest dobrze poznana. Jedyny z wielu obszarów nekropolis, który po dziś dzień jest użytkowany przez naukowców o szemranej opinii. Dostać się tutaj można z piwnic pod Spalonym Parkiem, ale także bezpośrednio z wybudowanego przejścia z ogrodu zoologicznego.
*** Mordred otrzymał izbę tuż pod południowymi murami miasta, gdzie prowadzono prace odrestaurowujące. Mógł spędzić w samotności kilka dni, nim młody elf zapukał do drzwi z przepustką do akademii. Ot co, niewielka rolka pergaminu z podpisem samej Callisto Morganister. Z tym dowodem, mężczyzna mógł przekraczać wydziały i uczęszczać na większość zajęć, chociaż oczekiwać radosnego powitania czy braku komentarzy po wkroczeniu na zajęcia nikt nie zapewnił.

Już na wejściu jeden z dostojniej odzianych wysokich, wyłapał skonfundowanego wojownika. Opowiedziana historia zdawała się tak zagmatwana, że Mordred niewiele z niej wyniósł. Koniec końców stanęło na tym, iż z ciężkim załadunkiem w drewnianej skrzyni miał udać się do piwnic pod Spalonym Parkiem. Samo zejście na niższą kondygnację było nie lada wyzwaniem. Kręte i długie schody przyprawiały o ból goleni. W końcu dotarł do wyznaczonego miejsca. Już miał opuścić ładunek, podczas gdy znikąd zjawił się stary, pomarszczony o bardzo ciemnej skórze elf. Miał siwe, niemalże śnieżnobiałe włosy, które wystawały także z piegowatego nosa.

- Ostrożnie - wycedził cichutkim głosikiem pełnym zafascynowania, dalej wyznaczając tor ruchu. Prowadził Mordreda po schodach - kolejnych. Głęboko pod ziemią, o wiele dłuższych niż poprzednie i z pewnością bardziej niebezpiecznych. Drogę rozświetlała im pochodnia trzymana przez starca w szarozielonej todze. Wtedy kruczowłosy ujrzał dłoń zniszczoną. Pomarszczoną z licznymi przebarwieniami o długich jak jastrzębie szpony pazurach.
[img]https://i.imgur.com/MBq3dTB.jpg[/img] Jedne, drugie a potem trzecie drzwi. Starannie zamykane przez wysokiego elfa. Przypominające bliżej ludzkie lochy niżeli elfi majstersztyk architektoniczny znad powierzchni. Z każdego korytarza odbijały pomniejsze tunele, skąpane w ciemności. Weszli wtem przez ostatnie wrota. Największe i najcięższe. A za nimi... Ogromna hala, gdzie na początku stała drewniana konstrukcja o kształcie szubienicy. Mordred rozejrzał się szerzej i zrozumiał, iż znajdują się nie gdzie indziej jak w podziemnym laboratorium lub pracowni szalonego naukowca. Laboratorium różniło się od tych, które Mordred znał z podróży. Było dosyć ciemno oświetlone niebieskimi chrząszczami w słoikach zawieszonych przy ścianach i ułożonych na stołach. Długie stoły o blaszanych blatach, pełne szkła, pełne słojów, rektort, kolb, probówek w drewnianych statywach, rurek, soczewek. Po prawo stały połączone szklaną, ale okopconą rurą od pieca zestawy. Syczące oraz bulgocące alembiki. Mordred zaciągnął się. Ostro śmierdziało eterem, spirytusem, formaliną i czymś jeszcze, czymś, co sprawiało, że czuło się strach.

Dwa, może trzy fotele zaopatrzone w grube pasy do unieruchomienia. Szereg narzędzi ze stali. Skalpele, prowadnice, nożyce tnące i podtrzymujące, pensety. Strzykawki w kilku rozmiarach, poukładane w otwartych pudełkach. Dziwaczne kryształy zamknięte w metalowych kulach, węże łączące ciemność pod sufitem. Dużo rur i wilgoci. Z oddali słychać było piski zwierząt zamkniętych w klatkach. Śpiew ptaków przypominał błagalną litanię. Ale najciekawsze dla rycerza mogły okazać się podświetlane niebieskim światłem kapsuły. Wysokie z grubego szkła kokony wypełnione zielonkawą wodą z podłączonymi do nich rurkami, z których ulatywały pęcherze nieznanego gazu. Od góry zamykane szczelnym kloszem. Tylko nieliczne nie stały puste. W dwóch pływały duże, różnokształtne ryby.

- Mówiłem, żeby dostawy przynosili przez ogród zoologiczny - przerwał infiltrację laboratorium komentarz starego elfa. - Jak mam pracować na zwierzętach, kiedy nadrabiają drogi, kretyni - burczał wciąż sam do siebie.

Re: Zachodnia Ciemnica

2
W oczekiwaniu na niezbędne dokumenty, upłynęło Mordredowi niczym w gorączkowym transie. Przegrzebując zakamarki pamięci, przelewał fragmenty myśli na papier, opuszczając dom tylko po pożywienie i by zajrzeć do lokalnej biblioteki do działu przyrodniczego. Niewielki ksiegozbiór składający się ze spisów fauny i flory jakiej należy szukać lub unikać co by pospólstwo nie szturchało kijem jadowitych gadów. Ale na chwilę obecną wystarczyło.

Pojawienie się elfa było jak przebudzenie się ze snu. Ze zdziwieniem zauważył też, że Mandy brzmi na wyjątkowo sfrustrowaną.

- Co to było do cholery?

- Huh? - Odparł z pełną elokwencją.

- Od kilku dni, jedyne co od ciebie mogę wykrzesać, to "Zaraz" i "Nie w tej chwili". Twoje myśli były ostatnio tak rozpędzone, że nie mogłam nawet dobrze ich zrozumieć. Jak łapanie pojedynczych kamieni w lawinie.

Mordreda zaskoczył ten fakt. Nie przypominał sobie by mu się to kiedyś przydażało.

- Wybacz. Musiało mnie ponieść desperacja, by utrwalić na papierze jak najwięcej nim zapomnę.

Odparło mu westchnięcie i jego partnerka brzmiała już na mniej poirytowaną.

- Dobra. Więc co tak zaabsorbowało twoją uwagę. Jak mówiłam, nie mogłam dobrze uchwycić konceptu.

Mordred spojrzał na zapisane kartki i zaczął je układać na bardziej zgraną kupkę.

- Uwierzysz, że te docinki na temat Callisto będącej żabołakiem w przebraniu, przypomniały mi o czymś? Między księgami i zwojami w górskiej kryjówce gdzie Magistri nas szkolił, były między innymi informacjie dotyczące Plemienia Głębin.

- Nie mam pojęcia jak twój umysł mógł przejść od Callisto do żabołaka do Plemienia Głębin - Mandy odparła ze zrezygnowanym zażenowaniem - ale tak, kojarzę, że czytałeś te zwoje. Byli pierwszymi odnotowanymi wyznawcami Rubinookiego, nie? Może pierwszymi w ogóle.

Mordred odruchowo kiwnął głową, choć nikt go nie widział a Mandy wystarczył zaledwie impuls potwierdzenia.

- Tak. Podobno to pierwsi ludzie, którzy w obliczu katastrofy zostali obdarzeni jego błogosławieństwem, by przetrwać w nowym środowisku. Z pewnością okazaliby się wiernymi sojusznikami w naszej sprawie. W pierwszym impulsie, chciałem ich tutaj sprowadzić, ale magia wymiarowa czy kontrola Bram, stoi daleko poza zasięgiem naszych umiejętności. Przyszedł mi więc do głowy pomysł... By odtworzyć ich rasę już tutaj.

Chwila milczenia zaległa izbę a gdy mandy odezwała się ponowenie, jej ton był tak suchy, że powinien się zapalić.

- Tobie kompletnie na łeb padło, nie?

Mordred poczuł sie nieco urażony brakiem zaufania ze strony swojej partnerki.

- Hej. To niest kompletny wymysł. Możesz się śmiać, ale wydle zapisków z lokalnej biblioteki, żabołak jest czymś odrobinę podobnym. Ponadto spójrz na mnie. Jestem idealnym przykładem na to, co może zdziałać alchemia. - Na koniec wyciągnął stary elfi dziennik. - Wreszcie spójrz na to. Są tu zawarte informacje o potomstwie ludzi i demonów. O tym jak stworzyć nowy gatunek, na drodze biologicznej. Jeżeli dobrze zrozumiałem wizję jaka miałem na statku, to Magistri użył metody takiej samej, lub bardzo zbliżonej do tych zawartych w dzienniku, by powołać do życia ciebie. Jesteśmy żywym dowodem, że to nie jest mrzonka. Mając do dyspozycji akademickie zasoby i znawców tematu, możemy nie tylko zrozumieć naszą naturę i wieź, ale powołać do istnienia coś nowego w tym świecie. Tym bardziej jeżeli uda nam się przekonać uczonych z Akademii by wspierali ten projekt ku własnej chwale.

Podczas tej tyrady, na twarzy Mordreda błąkał sie dziwny uśmiech a niemal gorączkowy błysk w oczach wrócił. Ironicznie, pytania Mandy zdawały się raczej studzić i temperować ten zapał.

- Załóżmy więc, że to możliwe... Ale po co ci własciwie tworzyć tu kopię Plemienia Głębin?

- Jedym z największych problemów z jakimi boryka się nasza organizacja, to rozproszenie. Nie mamy dobrej metody komunikacji i koordynacji działań. Jeżeli uda nam się odtworzyć Plemię Głebin tutaj, zwłaszcza jeżeli część ich biologii będzie pochodzić od nas, zyskamy rasę podatną na wpływy Magistri, która kontrolując szlaki wodne, bardzo ułatwi komunikację między naszymi sojusznikami.
A ponieważ będzie to gatunek który narodził się w samym Keronie... Nie będzie ściagać na siebie większej uwagi niż pozostałe dziwotwory jakie wylęgły się ostatnimi czasy.


Trudno powiedzieć, czy głos Mandy pełen był niedowierzania czy podziwu gdy odpowiadała. - Chcesz wychodować nam Piątą Kolumnę? To jest tak poronione, że aż mam ochotę spróbować. Jeżeli to wyjdzie, naprawdę odciśniemy swoje piętno na historii. Chyba zaraziłeś mnie swoim szaleństwem, bo zaczyna mi sie to podobać.

Na pół szalony grymas Mordreda przerodził się w całkiem zwyczajny, zadowolony półuśmiech. Zebrawszy wszystkie niezbędne papiery, ruszył w strone Akademii. - Chodźmy więc. Czeka nas sporo roboty.
... Akademia wręcz przytłaczała swoim ogromem. Mordred stanął chwilowo ogłupiały, zastanawiając się gdzie iść lub kogo zapytać. W zasadzie nie miał pojęcia gdzie i na jakie zajęcia powinien się zgłosić żeby wyciagnąć z nich najwięcej korzyści. Problem może nie tyle rozwiązał się sam, co popchnął go przynajmniej w jakimś kierunku. Kierunek ten prowadził w dół, po bardzo niewygodnych schodach. Sam ładunek jaki przy tym niósł, nie był może zbyt duzym problemem, ale jego waga połączona z balansowaniem na stopniach, wsytawiała na próbę zarówno jego koordynację jak i cierpliwość.

Gdy wreszcie dotarł na bardziej stabilny grunt, powitał ich... Gospodarz? W każdym razie ktoś, na czyj widok Mordredowi przyszło do głowy miano "Srogi Piwnicznik". Elf wyglądał jakby od dawno nie oglądał słońca. Z jakiegos powodu Mordredowi przyszła do głowy myśl, czy nie gada do siebie i wolnym czasie bawi sie pierścieniem. Dziwne. Nie miał pojęcia skąd akurat taka specyficzna wizja.

Mordred niemal zaklął, gdy powitało go jeszcze więcej schodów. Powietrze robiło się zatęchłe gdy schodzili coraz niżej i wojownik zaczął zastanawiać się, co wymaga takiej izolacji. Odpowiedź przyszła w postaci hali zadziwiająco wielkiej jak na podziemną konstrukcję.
Fala róznych chemicznych woni uderzyła go w twarz z intensywnością jakiej dotąd nie czuł. Część rozpoznał, ale spra część pozostawała tajemnicą i zdawała się uruchamiać atawistyczne instynkty. Mordred stłumił te odruchy, zastanawiając sie jednak nad ich źródłem. Czy faktycznie było tu coś czego powinien sie instynktownie obawiać, czy też jakaś substancja wywołuje sztuczny strach?

Mandy zdawała się nie odczuwać bezpośredniego ataku na zmysły, lub dobrze się z tym kryła. W każdym razie jej pierwszymi słowami po przekroczeniu wrót, było pełne zadumy pytanie.
- Ciekawe czy ma garbatego asystenta o imieniu Gargul?

Mordred rozejrzał się wreszie uważniej. Miejsce było w pewien sposób imponujące. Podobnie jak piwnica pod mieszkaniem Callisto, pobudzało pewien estetyczny podziw nad sekretnym siedziskiem siły i wiedzy. Oświetlenie w formie robactwa było jedynie teorią z którą dotąd się nie spotkał. Zdawalo się funkcjonować, choć natężenie raczej liche. Może nawykłym oczom wystarczy, ale Mordred wolał jednak stary dobry ogień.

Nardzędzie przypominające nieco medyczne oraz zblizony do niego ekwipunek. Jednak fotele z pasami przypominały raczej coś z Zakonnego lochu. Mordred dość szybko z grubsza zrozumiał gdzie są - Biologiczne laboratorium. Dziwne zrządzenie losu biorąc pod uwagę jego nowy projekt.

Zwrócił uwagę na dziwne naczynia... Pojemniki? Kapsuły? Jedynym co Mordred zauważył w środku były różnorakie ryby. Wreszcie znów usłyszał głos starego elfa. Brzmiał na niezadowolonego. Ciekawe czy to typowe dla starych szalonych naukowców. W każdym razie, najwyższa chyba pora się odezwać.

- Gdzie mam to postawić? - Rzekł odnośnie skrzyni którą nadal trzymał w rękach. - W zasadzie przybyłem tu posłuchać zajęć, ale już na wejściu wcisnęli mi to do ręki i skierowali tutaj. Obawiam się, że nie bardzo wiem na czym rzecz stoi. Chociaż muszę przyznać, całkiem imponujące miejsce. - Oznajmił.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

3
- Tutaj - wskazał automatycznie na wolne miejsce na stole przy kamiennej ścianie. Jedyne, gdzie nie stały połączone krętymi wężami menzurki czy poukładane ,jedna obok drugiej, kolby z probówkami w drewnianych stojakach.

Zdawał się nie słuchać Mordreda, bowiem od razu schował swoje spiczaste uszy w skrzyni z nowo przybyłym ładunkiem. Zdawał się ignorować intruza aż do momentu, gdy ten wspomniał o przybyciu na zajęcia. Szczurzy nos wyłonił się zza drewnianej deski, a zmrużone oczy przypatrywały się kruczowłosemu mężczyźnie. Jeszcze raz, a potem kolejny, obejrzał go od stóp po czubek głowy, mechanicznie podnosząc łeb to w gorę i w dół. Subtelna infiltracja - pomyślałby kto.

Coś błysło w jego zamglonym oku i nie było to z pewnością odbicie żadnej z lamp - skonstruowanej z zamkniętych w szklanych naczyniach insektów.

- Tak - wymamrotał pod nosem głosem nasączonym intrygą tudzież nutą odkrywczego szaleństwa.

- Jesteś tym wojownikiem, który sprowadził uciekinierów z południa - potwierdził nie wyciągając dłoni ze skrzyni, z której usilnie próbował coś wygrzebać. - Pani nasza darzy cię szczególnymi względami, już o tym nam doniesiono. I dziwne, że trafiłeś właśnie do mnie... O! - krzyknął.

- Znalazłem - powoli wysuwał lewą rękę z szeleszczącej skrzyni bibelotów medycznych. I wtem oczom Mordreda ukazała się duża metalowa szpryca o długości mniej więcej stopy. Szpryca zakończona była dość grubą, metalową i lekko wygiętą igłą. Tłok widniał w transparentnym szkle, osadzonym w żeliwnej obudowie. Dzięki temu operator mógł widzieć aspirowaną zawartość.

- Za chwilę - oznajmił zimno - nauczysz się czegoś, czego nikt w pięciu wydziałach cię nie nauczy. - Podeszli do zakrytego białym prześcieradłem stołu. Żeliwnego, jak mniemał po widniejących pod przykrótkim materiałem nogach na kółkach. Stołu, któremu przyglądał się z takim zaciekawieniem. A jeszcze więcej frajdy dawało to, co znajdowało się na metalowym blacie. Wartko zerwana płachta odsłoniła przypięte trzema pasami zwierzę. Nigdy wcześniej nie spotkał tego gatunku, a widział ich wiele. To coś przypominało domowego kota pokrytego delikatną błoną zamiast skóry. Jednocześnie było o wiele mniejsze, zdolne zmieścić się na otwartych dłoniach. Miało długi postrzępiony ogon lub płetwę. Parę czarnych jak jednolite kamyczki oczu. Kończyny przypominały kopyta, lecz jakże spłaszczone, przystosowane do wodnego trybu życia. Wtedy Mordred zauważył też, że prześcieradło, którym przykryto zwierzę, było zmoczone.

- Delphox'y sprowadziliśmy do ogrodu zoologicznego z samego Archipelagu. Są bardzo delikatne i płochliwe. Ciekawe stworzenia. Ale! Najciekawsze jest to, że potrafią się dzielić. Przy pełni księżyca, w słonej wodzie ich delikatna błonowa skóra zaczyna pęcznieć. Powiększają rozmiar dwu a nawet trzykrotnie. Potem z jednego osobnika wyrasta drugi! Składają także jaja, przyczepione na dnie zbiorników, z których wyrasta nowy przedstawiciel - z fascynacją opowiadał o drastycznie przetrzymywanym magicznym zwierzęciu.

- Za pomocą zaś tego przyrządu - pomachał przed oczyma szprycą - który również cię, jak widzę fascynuje, pobiorę od tej samicy jajo. Jest zapłoniona. Odkryłem to, bo wtedy zmienia się ich skóra na grzbiecie. Zobacz, jest bardziej fioletowa - wskazał na fragment pod skórzanym pasem. - Nie będzie to takie straszne. Wbiję się w brzuch celem zaaspirowania jaja płodowego - zamilkł robiąc efekciarską pauzę.

Igła przebiła powłoki skórne. Nieświadome zwierze podniosło łepek i wtedy Mordred zauważył - tego był pewien - jak ciemny blask ślepi powoli matowieje. Główka upadła nim elf zdążył wyciągnąć igłę. Nim do tego doszło, pociągnął dwa razy za tłok. Za każdym razem chybiając, bo w szprycce pojawiała się wyłącznie kleista maź. Coś przeklął pod nosem. Obrócił przyrząd w palcach i wykonał kolejne powtórzenie, tym razem skuteczne. Do środka wleciał mały bąbelek otoczony dwiema bądź trzema błonami. Wtem wyciągnięto igłę, ale zwierze już nie zareagowało. Było martwe.

- Mamy to! - w kącikach ust eksperymentatora pojawił się biały kłębuszek piany. Ostrożnie przeszedł do kolejnego stołu. Lepiej oświetlonego, czystego i pełnego o wiele bardziej cudacznych sprzętu. Zębami odkorkował małą kolbkę z trzema nóżkami. W środku była zielona woda i przeróżne rośliny imitujące mikro-środowisko. Jednym płynnym ruchem wtłoczył zapłodnione jajo do wnętrza naczynia i położył je na podstawce otoczonej przez trzy pulsujące szarozielone kryształy. Uśmiech nie znikał z jego pomarszczonej twarzy, a chodź szprycka była pusta, podniecony wciąż mocno trzymał ją w dłoni.

Re: Zachodnia Ciemnica

4
Mordred postawił ładunek gdzie mu wskazano i z wolnymi już rękami, zaczął przyglądać się działaniom ekscentryka. Biorąc pod uwagę wszystkich towarzyszy jacy przewinęli się przez jego karierę, zdołał wyrobić sobie dużą odporność na cudze dziwactwa.

Na razie w milczeniu obserwował działania elfa. Narzędzie które wyjął ze skrzyni wydało się Mordredowi znajome. Był niemal pewien, że widział już kiedyś takie, choć nie pamiętał czy było to zanim poznał Magistri, czy już po. W każdym razie na pewno nie było takie wielkie.

Stary elf może nie był do końca... Normalny, biorąc pod uwagę standardy społeczne, ale z pewnością był entuzjastyczny w swoim fachu i wyjaśnieniach. Na tyle, że Mordred słuchając tych wywodów, potakiwał z istotną, nie udawaną uwagą.

Stworzenie jakie odkrył przed nim elf, było równie ciekawe. Nic dziwnego też, że nie spotkał go wcześniej. Żadna z jego podrózy nie zaniosła go aż na Archipelag, tudzież inne wyspy. Trzymał się przede wszystkim środka kontynentu.

Słysząc o jego sposobie rozmnażania, uniósł brew.

- Podział i składanie jaj? Musi namnażać się dość szybko. - Pomyślał.

Obserwując zabieg pobierania jaja, przyglądał się działaniu przyrządu. A więc potrafił umieszczać w swoim wnętrzu niewielkie obiekty i płyny, przez zassanie powietrza. Ciekawe. Skoro można wyjąć coś z jednego ciała, pewnie można to też umieścić w drugim. Na przykład krew... Albo truciznę...

Dopiero gdy samica stworzenia okazała się martwa, Mordred skrzywił się nieco. Wbrew pozorom, nie był to odruch żalu nad zwierzęciem. Wszak króliki i zające także są puchate i urocze, ale nikt nie marudzi gdy zrobić z nich pasztet. To co ukłuło Mordreda, to uczucie marnotrawstwa. Czy nie da się utrzymać stworzenia przy życiu, dla pobierania kolejnych próbek? Jego zdaniem, to tak jakby zabić owcę, by zgolić wełnę. Nie bardzo się opłaca. Problemem chyba było jednak znalezienie i pochwycenie tak małego obiektu na ślepo. To chyba te kilkukrotne próby okazały się śmiertelne. Ciekawe czy jest jakiś sposób...

Kolejnym co przykuło uwagę Mordreda był dosłownie świat w butelce. Na marginesie odnotował też, że tak jak się spodziewał, to co zostało wciągnięte to przyrządu, może zostać umieszczone gdzie indziej. Jednak to właśnie ta kolbka popchnęła go do głębszych przemyśleń.

- Mały świat... Mały świat do którego ten elf, może wrzucić niewiele większa od pyłu istotę, która nawet nie ma pojęcia o otaczającej ją rzeczywistości. Czy właśnie nie tym jest bóg? Herbia jest takim właśnie światem, gdzie bogowie nawrzucali garściami istoty bez ładu i składu a potem trącają butelkę i plują do środka, gdy stworzonka zaczynają być nudne albo kłopotliwe. Ale dla nas, ten świat w butelce już od dawna jest za mały. Szkło ciśnie nas ze wszystkich stron, gdy szukamy miejsca by się obrócić i gryziemy nawzajem bo czyjś tyłek nas uwiera. Najwyższy czas rozbić tą butelkę i dać ludzkości szerszą perspektywę. Wydostaniemy się z tego więzienia, choćbyśmy mieli rozsmarować ten świat na podłodze boskiego laboratorium.

Dopiero gdy elf w pełni skończył swe zabiegi i zadowoleniem przyglądał się własnemu dziełu, Mordred odezwał się na głos.

- Istotnie, to wszystko fascynujące. Ale na początek chciałbym wiedzieć, jak powinienem się do ciebie... Do pana? Zwracać? Profesorze? Czy po imieniu? Ja jestem Mordred, jeżeli nikt nie wspomniał wcześniej. - Rzekł z lekkim skinieniem głowy.

- Druga rzecz która mnie ciekawi, to czy ciała tych... Delphox'ów są jakoś wykorzystywane. Wydają się trochę zbyt cenne by je ot tak wyrzucać, nawet jeżeli mnożą się dość szybko. - Oznajmił wzruszając nieco ramionami, po czym zapytał jeszcze. - Czy nie zużywa to za szybko zapasów badawczych, jeżeli obiekty doświadczalne giną po jednym zabiegu?

Na początek musiało to wystarczyć. Trochę za wcześnie na bardziej szczegółowe pytania. Wszak nawet medyk chcąc zoperować wnętrzności, musi najpierw ostrożnie rozciąć i zabezpieczyć kolejne warstwy, zamiast od razu nurkować nożem w bebechy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

5
- Civiale - odparł przeszło trzystuletni wysoki elf. - Profesor Civiale - powtórzył, odkładając na ślepo gdzieś na żeliwnym blacie szprycę.

Mordred nie pierwszy raz spotkał się z tym imieniem. Było mało popularne jak na elfa z Hollar, a jednak na tyle dźwięczne, że wpadało w ucho. I wtedy zrozumiał, że przeszło kilkanaście dni temu słyszał je na straganie. Gabinet Civiale'a był swego rodzaju miejscem pielgrzymek niezliczonych kobiet, które u tego wiekowego elfa szukały wybawienia od najrozmaitszych cierpień, choć jego osiągnięcia według dzisiejszej wiedzy prekursorów nauki dość często budziły wątpliwości. W morzu chorób, cierpień i medycznej bezradności zalewającym wówczas świat, wyobrażenia o lekarskim półbogu były raczej skromne.

Gdy mężczyzna oczekiwał dalszego rozwinięcia wypowiedzi, przy biurku stał Civiale, ledwo powstrzymując nerwowo dygające dłonie. Wpatrywał się w zaabsorbowaną chwilkę temu kulkę, ów czas zlokalizowaną we wnętrzu wspomaganej magicznymi kryształami kolby. I być może Mordred nie zdawał sobie sprawy z zabiegu, który właśnie miał miejsce, to mimo tego czuł, iż jest świadkiem ogromnego kroku dla nauki. Na cherlawym, nieomal zapadniętym tułowiu tkwiła naprawdę niezwykła głowa, wielka, z szerokim, wysokim czołem naznaczonym lwią zmarszczką, falującym siwym włosem i jasnymi, błyszczącymi oczyma. Jednym słowem, elf o anatomii dziada, tryskający płomienną energią, ale i uparty, a przy sposobności ogromnie wojowniczy. Wysoki elf, który ze stanu bosego rolnika własną pracą, ale chyba i walką, doszedł do miana profesora.

W eter rzucono naukowe pytanie. Delphox'y i ich wykorzystanie. Widocznie Civiale tak był przejęty swoim odkryciem, że bez długich wstępów zaczął o nim mówić.

- Nauka wymaga poświęceń, panie Mordred. A to cośmy uzyskali. To jest życie! Zapłodnione jajo, z którego rozwinie się kolejny organizm. Jeśli zaś Delphox'y potrafią się dzielić jako dojrzałe formy osobnicze, można by stymulować owe jajo do nieograniczonej liczby podziałów już teraz. Z tego jaja powstaną setki kolejnych wodnych stworzeń. Czym że jest zatem jeden organizm wobec całej rzeszy?

Nim zdążył odpowiedzieć, profesor już zabrał się za dalszy fragment wykładu. Mordred dowiedział się, że kryształy, które otaczają kolbę imitują życiodajne żywioły. Te stymulują mikroklimat we wnętrzu kolby, generując niezbędne do przeżycia jaja mikroskładniki odżywcze. Wystarczyło poczekać jak za kilka godzin, a może dni, jajo zacznie powiększać swe rozmiary. Wtedy profesor planował podzielić je na dalsze fragmenty. Część wyizolowanych jaj osadzi w walcowatych kopułach z kwarcu, gdzie dotąd pływały najróżniejsze ryby i morskie stworzenia. Część pozostanie w kolbie, ażeby dalej się namnażać. W ten sposób uzyska nieograniczone źródło kolejnych jaj. Niewinnych, bezbronnych i gotowych do rozwoju w kierunku Delphox'ów. Bo to właśnie zagęszczona ciemna plazma organizmu rodzicielskiego według Civiale'a determinowała kierunek, w jakim zmienia się zapłodnione jajo.

Jeśli eksperyment powiódłby się, w Nowym Hollar przybędzie Dephox'ów. Tylko po co one tu? W dobie narastającego zagrożenia i nieuniknionej wojny.

Re: Zachodnia Ciemnica

6
W pierwszym momencie, Mordred nie mógł zrozumieć znaczenia wypowiedzianego słowa. Dopiero po chwili wyjaśniło się, że to imię profesora. W dodatku dziwnie znajome. Przeszukując zakamarki pamięci, przypomniał sobie, że slyszał je wcześniej mimochodem.

- Sądząc z zasłyszanych plotek, to robi tutaj za lokalnego znachora. I to niezbyt popularnego. - Mandy wtrąciła słyszalnie tylko dla jednej osoby.

- Na to wygląda. Ale po tym co tu widzielismy, nie przypuszczam żeby był szarlatanem. Wręcz przeciwnie. Zdaje się stosować wiedzę, którą jeszcze nie bardzo tu rozumieją, ale która jest jak najbardziej prawdziwa i może stanowić alternatywę dla wielu zagadnień. - Odparł jej partner.

Poza wymianą zdań ze swoją kochanką, w milczeniu obserwował elfa przy pracy, lub raczej pochłonietego jej owocem. Civiale wyglądał na zniszczonego. Pytanie tylko czy wiekiem, czy stylem życia. Mimo jednak nieprzychylnej prezencji, Mordred nie mógł zaprzeczyć, że profesor jest jeśli nie geniuszem, to co najmniej wizjonerem. Na obecnym etapie, może być właśnie sprzymierzeńcem którego szukali. Niezbadane są ścieżki Magistri...

- Ten jeden organizm mógłby się z tym stanowczo nie zgodzić i jakoś nikt nie pali się by nim zostać. - Nietypowy student odparł po usłyszeniu wyjaśnienia. - Ale odkładając na bok kwestie etyki, Profesorze...

Z mroków pamięci, przywoływał szerokie spekrum nauk, jakie Magistri starał mu się przekazać a które jego ograniczony umysł tylkoczęściowo zdołał przyswoić, często w znacznie uproszczonej formie, pozbawionej fachowych określeń i opartej na porównaniach. Może jednak wystarczy to, by naprowadzić Civiale na potrzebny im szlak.

- Zastanawia mnie kwestia transformacji i potencjału danego organizmu. Weźmy na przykład kurę. Jej jajo ma kilka ścieżek którymi może podąrzyć. Niezapłodnione, pozostanie bez zmian do czasu stania sie potencjalnym obiadem. Zapłodnione, da nam nowego ptaka. W dodatku ptak może być kurą lub kogutem. A dochodzi jeszcze ubarwienie i kosmetyczne detale... A wszystko zaczyna się od jednej zewnętrznej zmiany - Mordred wskazał palcem na jajo w butelce. - Zapłodnienia lub nie.

- Lub może inny przykład. W teorii, człowiek powinien urodzić się i umrzeć człowiekiem, bo tak dyktuje jego natura i biologia. Jednak wampiryzm i wilkołactwo są faktem, zmieniając jeden organizm w inny, posiadający diametralnie inną dietę lub budowę.

- Wracając zatem do delphox'ów... Po co im zdolność podziału, jeżeli rozmnażają się przez składanie jaj? Być może to skutek uboczny cechy która u nich zanika, lub dopiero się kształtuje? Co jeżeli delphox nie tyle dzieli się, co wytwarza nadprogramowe komórki, które z braku bodźca są po prostu nowym delphox'em?

Mordred zdawał sobie sprawę, że jego wypowiedzi brzmiałyby pewnie lepiej wypełnione fachowymi terminami, lecz tych nie pamietał a być może nigdy nie poznał. Przedstawiał więc swoją teorię słowami na wpół naukowymi na wpół plebejskimi, nadrabiając entuzjazmem.

- Profesorze. Dowody na możliwość całkowitej przemiany istnieją. Dlaczego więc mamy ograniczać sie do powielania schematu, który niewiele wnosi w naszej sytuacji, skoro możemy go ulepszyć. Elastyczność z jaką delphox'y tworzą nowe organizmy, może być naszym fundamentem. A to... - Morded oznajmił siegając do torby i wydobywając z niej elfi dziennik. - Może być kluczem do przełomu, jakiego nikt przed nami nie osiągnął.

Podczas całej tej przemowy, Madny zachowała milczenie. Dopiero na koniec zadając pytanie, które tak naprawdę chodziło jej po głowie od początku.
- Zamierzasz pokazać mu, co masz pod zbroją? Dotąd tylko ja i Hunmar widzieliśmy twoje ciało. Muszę to jednak oddać krasnoludowi. - Rzekła z pewną dozą uznania. - Zachował całkiem profesjonalną powagę.

- Jeżeli zajdzie taka potrzeba, pokażę mu czym jestem. - Odparł wojownik - Nie dam sie pokroić i nie poświęcę nic, czego nie mogę odzyskać. Ale jeżeli moja krew, czy nawet szpik mogą pomóc w postępach... Będzie jakiś pożytek z mojej wytrzymałości.

Żadne z nich nie zasugerowało ujawnienia Salamandry. Ironicznie, to właśnie ona, jako opracowana przez Magistri i powołana do istnienia dzięki wierności i poświęceniu Anais, hybryda mogła byc najcenniejszym elementem. Jednak Mordred prędzej znalazłby sposób na zawalenie całej Akademii, niż poświęciłby ją nawet dla ich szczytnego celu.

- Zdecydujemy o tym, jeżeli dotrzemy do tego punktu. - Pomyślał student-najemnik (z domieszką kultysty), czekając tymczasem na odpowiedzieć profesora.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

7
Był bardzo cicho, gdy Mordred podjął temat jajka i kury. Spojrzenie Civiale przesunęło się wzdłuż stołów, na których bulgotały podgrzewane ogniem palnika kolby z trójnogów. Potem, z wyrazem wielkiego zdziwienia przyjął wzmiankę o wilkołakach czy wampirach, które zatrzymało się na twarzy Mordreda. Zapanowała cisza.

Dopiero w chwili gdy po ukończeniu wypowiedzi Mordred nie podjął kontynuacji, Civiale obudził się. Poruszył bladymi ustami, zaraz potem otworzył oczy i natychmiast rzucił:

- Pewien Profesor z Zaavral, Malagaigne'a o ile mnie pamięć nie myli, uważa że to jacy jesteśmy jest zapisane w nas. Że ten tajemniczy kod łączy w sobie cechy, które ujawniają się spontanicznie, ale również takowe, które pojawiają się pod wpływem czynników zewnętrznych. Patrz włosy. Wszyscy je mamy, mniej lub więcej. Skóra... Jeśli obcujesz ze światłem czerwonego olbrzyma będziesz brązowy lub czerwony jak burak - zaprezentował najoczywistsze z przykładów. Civiale znowu spojrzał na mężczyznę, milcząc W milczeniu tym kryło się coś niesamowitego, coś, co zapowiadało zmianę wszystkich wyobrażeń w tej sprawie.

- Malagaigne'a wspomina o przejmowaniu kodu od naszych rodziców. Dlatego jesteśmy podobni do ojca czy matki. Kod ten także łączy informacje o przeszłych pokoleniach. Od dziadów, pradziadów. Ale za każdym razem nieco bardziej zmienia się. To właśnie szeroki wachlarz kombinacji nadaje nam unikalności.

- Z kolei wampiryzm czy wilkołactwo. Bazując na doniesieniach Malagaigne'a, ta choroba musi znacząco modyfikować owy kod. Przejmuje nad nim kontrolę, dlatego zmieniamy się nie do poznania.

- Ja sądzę - wybuchnął nagle tonem wykładowcy, jaki przyświecał mu za każdym razem, kiedy nawiązywał do swoich dokonań - że delphox'y w ten sposób przystosowały się do środowiska. Na świecie jest ich niewiele. Jeśli nie znajdą partnera do spółkowania, zmuszone są do powielenia siebie samego. A jeśli powielamy siebie, nie ma mowy o zmianie kodu, tylko jego przepisanie i zdublowanie. Powstaje taki sam organizm jak osobnik matczyny! - opowiadał coraz bardziej tonąc w naukowych domysłach.

- Ważne jest, że ich jajo we wczesnym stadium można wykorzystać do nieograniczonego powielania. To zapewnia ich cecha osobnicza - wtedy Mordred wtrącił swoje słowa, jednocześnie ukazując staremu elfowi dziennik.

Profesor usiłował szybko przejrzeć zawartą w nim treść. Był praktykiem, nie lubił teoretyzować. Mimo ogromnej wiedzy jaką posiadał, ogrom wiedzy potrafił przyćmić najodważniejsze z działań. Być może potrzebował świeżego pstryczka, jaki naprowadzi go na właściwy tor.

Re: Zachodnia Ciemnica

8
Słuchał i obserwował reakcje profesora, wobec przedstawionej mu teorii. Niestety, mimo naukowego entuzjazmu, Civiale nie podążył w kierunku jaki próbował nadać Mordred. Najwyraźniej potrzebował jaśniejszego drogowskazu.

Mordred nie słyszał wprawdzie o Malagaigne ani o jego teorii kodu, ale był w stanie wyobrazić sobie człowieka jako wynik równania. Jeżeli zmieni się w nim cyfry lub znaki, naturalnie zmieni się też wynik.

- My musimy zmienić wynik równania w jaju delphoxa... - Mandy odgadła myśl jej partnera, nim ta nawet sformowała się dobrze w głowie.

- Tak... Trzeba tylko podsunąć profesorowi zamienniki, które dadzą nam efekt do jakiego dążymy.

Z tym postanowieniem, zwrócił się do elfa.

- Profesorze... - zaczął. - A co gdyby do... Kodu... Zawartego w tym jaju, dodać kod człowieka, lub zbliżonej rasy? Jajo jest już zapłodnione, ale gdyby tak we wczesnym stadium, wyposażyć je w cechy których samo z siebie by nie wykształciło i pozwolić im rozwijać się wraz z cechami wrodzonymi? Profesorze... Jestem pewien, że mamy możliwość stworzenia nowego gatunku. I to gatunku rozumnego. Możemy wykroczyć poza naturalne ograniczenia i stworzyć nowy typ "człowieka" jakiego dotąd nie było. Stoimy przed szansą udowodnienia całemu światu, że dorównaliśmy bogom w dziele stworzenia...


Słowa Mordreda, nie były głośne, ani wypowiadane z energiczną werwą. Miały w sobie raczej coś niemal wężowego, w miarowym i jednostajnym tonie z jakim wypływały. W ciszy jaka panowała w laboratorium, rozbrzmiewały jednak w wyrazistością i ostrością diamentu.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

9
Civiale nasładzał się tym, co mówi Mordred. Może profesora to nieco zmartwiło, a może cieszyło, ale na pewno zaintrygowało. Kto wie, może i wspomniany pionierski organizm byłby wielkim wybrańcem o niezwykłych zdolnościach, zbawcą świata lub królem Keronu. Nikt nie był w stanie jednak tego zagwarantować, a nadto wiedza, którą posiadał Civiale stawiała kolejne znaki zapytania.

- Krzyżówki tak odrębnych organizmów nie doprowadzą do niczego dobrego. Nie wiem czy to pojmujesz - spytał nim zaczął objaśniać.

- Elf, człowiek lub nawet krasnolud próbując się parzyć ze zwierzęciem daje chimerę. Byt niestabilny na tyle, że mało który dożywa porodu. Jeśli my chcemy łączyć kody tak zróżnicowanych organizmów, dostaniemy to samo.

Civiale zagryzł pięść po czym począł chodzić to w jedną to w drugą stronę nieco teatralnie.

- Gdyby tak znaleźć ogniwo pośrednie. Coś myślącego z ludzkimi bądź elfimi naleciałościami a zarazem wielce odmiennego. Na tyle zbliżonego do innego gatunku, że owa nieczystość pozwoliłby na przyjęcie kodu tej humanoidalnej postaci dzielącemu się jaju delphox'a.

Re: Zachodnia Ciemnica

10
Mordred słuchał uważnie, gdy elfi profesor objaśniał trudności w łączeniu skrajnie odmiennych gatunków. Wojownik zetknął się kilku krotnie z chimerami, lecz jedynie w formie ciekawostek przedstawianych przez obwoźnych kuglarzy. Nigdy nie miał możliwości zapoznania się ze szczegółami dotyczącymi istnienia takiego tworu. Jednak niestabilność wydawała się oczywistą odpowiedzią i wyjaśnieniem czemu były takie rzadkie. Wszak nawet muł jest bezpłodny, choć powstał z podobnych gatunków.

Mordred widocznie nieco nawinie myślał, że magia załata dziury w konstrukcji. Kto wie, może i załata ale wówczas mieliby do czynienia z chimerą magiczną. Unikatową kreacją, niekoniecznie zdolną do samodzielnego funkcjonowania. Tutaj potrzebowali innego rozwiązania i Civiale nawet nadał temu rozwiązaniu nazwę.

- Czy to jest moment na który czekaliśmy?

Pytanie zadane przez Mandy miało tak oczywistą odpowiedź, że nie wymagało nawet potwierdzenia. Teraz mieli się przekonać, czy jego szalony pomysł można zrealizować.

- Profesorze. - Mordred zaczął, jednocześnie zdejmując pancerną rękawicę, odsłaniając pod spodem drugą, cieńszą i wykonaną z szarej bawełny. - Czy alchemiczna mutacja, na tyle zaawansowana i złożona, by przekazywać ją z pokolenia na pokolenie, spełniłaby kryteria?

Zapytał, zdejmując także tą drugą osłonę, ujawniając dłoń jedynie pobieżnie do ludzkiej podobną.

Blade palce wyposażone w wyraźne stawy, niczym u skorupiaka lub lalki, poruszały się z niemal niesłyszalnym chrzęstem, gdy pokrywający je, podobny do owadziego pancerz naprężał się elastycznie przy każdym ruchu. Grzbiet i po części wnętrze dłoni, także pokryte były gładkimi i nieco giętkimi płytkami, z kilkoma szczelinami spod których przebijało nieco ciemniejsze ciało, zapewniając zarówno ochronę jak i pełną gamę ruchów. Poprzednio przypominająca zrogowaciałą skórę powłoka, którą widział Hunmar opatrując mu ramię, być może pod wpływem trudów a może upływającego czasu, przeobraziła się w naturalną zbroję, ukrytą pod tą ze stali. Paznokcie już całkiem zanikły, pozostawiając jedynie pancerz na koniuszkach palców, ukształtowany nieco na ich podobieństwo, ale wielokrotnie twardszy.

Mordred spojrzał na profesora z dziwnym uśmiechem. - Jeśli mowa o nieczystości, to jestem wręcz jej manifestacją.
Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

11
Teraz, gdy co i rusz oglądał się i palił go wzrokiem, czuł, że trochę boi się profesora nadal. Odetchnął głębiej. Po nim odetchnął Civiale. Wysoki elf poznał prawdę, trudną prawdę, nawet dla tak wybitnego naukowca, którego niewiele rzeczy mogło wprowadzić w zdumienie. Ale ta niecodzienna abominacja jaką okazał się Mordred, to wprawiło go w osłupienie. Aż opadły sterczące dotąd długie uszyska.

Civiale wsadził palce do ust, pstrykając paznokciami po siekaczach wypełniał niezręczną ciszę bliżej regularnymi uderzeniami o uzębienie. Strach wbił mu w trzewia szponiastą łapę, ścisnął pięść, szarpnął i zakręcił. Elf w trzech korkach oddalił się od Mordreda. W hali, pod wysokimi, wspartymi kolumnami pająkowatymi żyrandolami, zaczął szmerać. Lada chwila wrócił z metalowym stołem na kółkach, który pchał pod nogi Mordreda.

- Siadaj - wybrzdąkał pod nosem, wskazując na rozklekotane siedzisko z pasami.

Na żeliwnym stole merdały trzy szklane strzykawki bez igieł. Civiale sięgnął do kieszeni kitla, skąd wyciągnął długą i - co gorsza - grubą igłę z naleciałością rdzy. Zakończona była ząbkami, jakoby stanowiła składową większej układanki. Profesor dobrał raptem strzykawki i począł przykręcać grubą igłę do strony przeciwnej do tłoka.

Mordred pojął, że albo teraz, albo nigdy. Civiale być może jako jedyny był na tyle szalony, na tyle oddany swym eksperymentom, że podjąłby się aspiracji materiału od kruczowłosego mężczyzny. Zbliżył się dość blisko. Pochylony wytarł krople potu pod nosem ręką, w której nie trzymał strzykawki. W jego oddechu czuł alkohol. Brutalnie dobrał dłoni, trzymając za nadgarstek w żelaznym uścisku. Podniecony, zaczerwieniony i nerwowo oblizujący wargi, próbował wbić ostry koniec pod lekko odchyloną smukłym palcem płytkę.

Wojownik czuł jakby coś forsowało jego powłoki. Krzyknął, szarpnął się, ale trzymano rękę mocno. Usta prawie zaczęły drżeć. Civiale zobaczył to i posunął igłę. Wokół Mordreda urosła mglista aura, snuł się usypiający dym. A prawda o ileż banalniejsza, o ileż bardziej prozaiczna. Sforsowana płytka pękła w pół, odsłaniając miękkie tkanki. Dla człowieka pobór krwi był czymś nieprzyjemnym, lecz znośnym. Dla abominacji o twardej powłoce zamiast elastycznej skóry, było to okropieństwo. Czuł jak igła wchodzi głębiej. Jak penetruje drastycznie zbite tkanki. Jak wchodzi w naczynie. Wtedy odczuł, że w ustach robi mu się jakby dziwnie sucho. Civiale aspirował płyn.

Było lepiej. Chłodny wicher muskał go po karku. Siły wracały. Otrząsł się, gdy Civiale oglądał szklaną strzykawkę pod światło. Zakończona była lekko wygiętą kapilarą, ubrudzoną kawałkami jakby mięsa. Na nadgarstku leżała przewiązana na jeden supeł ścierka. Już ubrudzona, przesiąkająca ciemną mazią. Odmienną od juchy, jaką spotykało się po odciętych kończynach w potyczce.

Re: Zachodnia Ciemnica

12
Mordred wciąż zastanawiał się, czemu uczucie niepokoju nie ustępuje. Czy był w powietrzu jakiś chemiczny komponent? Coś magicznego? Czy też po prostu obawiał się zaangażować w swoje plany kogoś niezwiązanego z ich grupą. Bardziej niż sam strach, irytowała go niewiedza dlaczego się boi. Nie mógł wówczas odpowiednio go stłumić. Ale tak czy inaczej, rzucił już kośćmi. Wiedział, że tej partii nie da rady wygrać samemu a Civiale mimo wszytko, zdawał się być najlepszym wyborem, lub raczej jedynym w tym kierunku.

Profesor wreszcie zabrał się tez do roboty. Chociaż Mordred był gotowy na taką ewentualność, widok narzędzi wywołał w nim uczucie strachu zupełnie innego rodzaju. Ten swoisty odruch który czuje każdy wojownik, gdy zrozumie że nie uniknie ciosu i psychicznie przygotowuje się na uderzenie.

Prawdopodobnie, tym razem pogorszyło to jeszcze sprawę. Szykując się na przyjęcie ciosu, mięśnie napinają się i twardnieją, tworzą naturalną ochronę dla delikatnych narządów wewnątrz. Ten sam impuls spowodował ściśnięcie się mięśni także i u Mordreda, co było wręcz przeciwwskazane u kogoś komu medyk musi wkłuć się w ciało.

Ból jaki nastąpił, był wręcz oślepiający. Niepodobny do niczego co wojownik odczuł przez lata, spotęgowany dodatkowo mylnymi reakcjami ciała, które zamiast rozluźnić mięśnie ściskały się mocniej, tylko potęgując ból jaki wywoływało przepychające się narzędzie. A jednak nie groziło mu najwyraźniej niebezpieczeństwo. Mandy nie wyrwała się wściekła by go bronić.

Gdy mgła bólu ustąpiła, myśli nie do końca wróciły na swoje miejsce. Jedna bardzo dziwna wysunęła się na wierzch.

- Może powinienem zacząć regularnie dźgać się sztyletem, by przywyknąć do tego rodzaju bólu?

- Ani. Mi się. Waż. - Mandy wysyczała w głowie tonem, którego Mordred nie mógł zinterpretować.
Z jednej strony był gniewny, ale z drugiej wręcz zbolały. Nie dzielili fizycznego bólu, więc czy znaczyło to, że jego towarzyszka i tak martwiła się o niego?

Ta krótka konwersacja, zdołała jednak wyklarować jego umysł z resztek agonii. Zerkając na opatrzone miejsce wkłucia, zobaczył, że dość mocno krwawiło. Igła była dość spora.

- Możliwie szybko, odkaź mi tę ranę. - Poprosił swoja partnerkę. Nie bardzo ufał zardzewiałym narzędziom profesora a sadząc po przeżywalności jego obiektów badawczych, wolał nie ryzykować zakażenia.
Przydane było to, że jej ogień potrafił przesunąć się po jego ciele, paląc wyłącznie to co trzeba, nie sprawiając przy tym bólu. Mógł zaoszczędzić na wielu dekoktach oczyszczających. I brzytwach.

Wreszcie skierował baczniejszy wzrok na profesora i zdobycz jaką trzymał w rękach. Mordred od naprawdę dawna nie miał okazji zobaczyć, co płynie w jego żyłach... I wyglądało to inaczej niż pamiętał z dzieciństwa.

- Zatem... - Zagadnął upewniając się, że jego ton na pewno nie jest osłabiony poborem. - Jakie wnioski, profesorze?

Pytał nie tylko w ramach postępu ich badań. Był istotnie ciekaw, co Civiale może stwierdzić o nim samym, czego nie mógłby odkryć samemu, oraz czy da się to wykorzystać w jego pobocznych, prywatnych celach.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

13
Nim jeszcze Wysoki Elf zdążył skonstatować, z czym lub kim miał do czynienia, czarnowłosy wojownik, siedząc na wielkim brązowawym krześle z pasami, zadał kolejne pytanie. Ono wyprowadziło profesora z równowagi. Raczej zadumy nad substancją chwilę temu zaaspirowaną.

- Myślałem, że twoja krew jest normalna, ale myliłem się. Początkowo brązowa przez zabrudzone tkanki. Te na szczęście udało mi się także pobrać do strzykawy. Ale teraz - Civiale obrócił się na pięcie. W dłoniach trzymał narzędzie tortur, które Mordred również mógł dostrzec. - Teraz pod wpływem siły ciężkości, fusy opadają. I zobacz! - wskazał palcem na transparentny przyrząd. - Jucha robi się zielona, szarozielona - dodał.

- Słyszałem o podobnych rzeczach. Kałamarnice z wód Wielkiego Archipelagu, te miewają niebieską krew. Było coś jeszcze... - zajrzał do zasobów pamięci, dreptając na chudych nogach. - Avelius Sinawy, ten badacz i wielki eksplorator zajmował się owadami w całym Keronie i na południu. O ile pamięć mnie nie zawodzi, a lata już swoje mam, Avelius zajmował się także anatomią stawonogów. W jednej z publikacji opisywał ich życiodajne płyny. Te właśnie miały kolor cynobrązowejzieleni. Twierdził, że płyn ten znacząco odbiegał od elfiej czy ludzkiej krwi, lecz nie pamiętam owych szczegółów. Wydaje się, że twój płyn jest całkiem podobny.

Kim ty jesteś? Potrząsnął głową. Kim ty jesteś, pytanie ponownie rozbrzmiało elfowi w czaszce, zakołatało w skroniach. Poczuł jak w głowie zaczyna mu szumieć. Civiale i tym razem nie odezwał się odnośnie pochodzenia mężczyzny. Ale Mordred dostrzegł na jego bladej twarzy cień rumieńca. Zdziwił się bardzo. I zamyślił. Potem skrzywił usta, wciąż rozmyślając - może ugryzł się w język. To było jednak bez znaczenia. Civiale dobrał strzykawki w dwie ręce, jeszcze raz zatańczył na pięcie, tym razem powracając do laboratoryjnego stołu. Menzurki, które bulgotały nad płomieniem palnika poszły w ruch. Jedna, ta czerwona, z czerwoną zawartością została dociągnięta do strzykawy. Elf zaaspirował nieco płynu, dalej potrząsając całą mieszaniną. Mordred dostrzegł jak szarazieleń zanika, a całość przybiera pomarańczowy kolor. Kolejno sięgnięto po przyrząd, jakiego mężczyzna nigdy wcześniej nie widział. Kilka szyjek, rurek i coś jeszcze. Tam profesor wtłoczył całą zawartość strzykawki. Jeden z wężyków, podłączony pierwej do szklanego odbieralnika destylatu, chłodzonego zimną wodą, do którego spływała kropla po kropli żółta ciecz - destylowana z brązowej mazi nie nad ogniem, lecz magicznymi kamieniami żarowymi. Ta ciecz powoli dopływała do wieloszyjnego naczynia Civiale. Profesor zasłonił stanowisko pracy zieloną togą, dlatego wszelkie manewry naukowca przestały być widoczne. Ale Mordred był pewien, że dodał jeszcze czegoś. Kiedy uczony odchylił się w prawo, z dziwnego naczynia poczęły wytrącać się maleńkie, ciemnopomarańczowe galaretki. Coś zamieszał, coś ochłodził. Całą zawartość wylał na śnieżnobiałą błonę ulokowaną między dwoma szybami. Żółtawa ciecz powoli rozprzestrzeniała się między płytami, podczas gdy wytrącona wcześniej galaretka osiadła na starcie magicznego rozdzielacza.

Re: Zachodnia Ciemnica

14
Mordred obserwował zielonkawy płyn w pojemniku. Był całkowicie pewien, że kiedyś krwawił na czerwono.

Stawonogi, tak? Ciekawe czy będzie to użyteczna wiedza, czy to tylko pobieżne podobieństwo i postępów w tym zakresie należało szukać gdzie indziej. Bardziej biologia, czy mistycyzm?

Słuchając wyjaśnień profesora, gdzieś z tyłu głowy miał wrażenie, że z logicznego punktu widzenia powinien być co najmniej zaniepokojony zmianami jakie w nim zaszły i że sięgnęły już tak głęboko. Zamiast tego, czuł jednak dziwne podniecenie. Jak więzień który zauważył, że kraty w oknie zaczynają się ruszac i luzować, pomimo wiedzy, że za murami celi czekają go nowe przeciwności do pokonania, zanim osiagnie prawdziwą wolność i wywyższenie. Czuł własnie to, do czego dążyli wszyscy jemu podobni - że znalazł się cal bliżej swego mistrza.

Na szczęście, zanim zdążył wpaść w uniesienie prorockie, tudzież podobnie żenującą przypadłość psychiczną, Mandy sprowadziła go do rzeczywistości, z właściwą sobie subtelnością deski z gwoździami.

- Gratulacje. Teraz oficjalnie zostałeś człowiekiem-żukiem. W twojej sytuacji, to prawie awans społeczny. - Zachichotała.

Mordred wykonał mentalny odpowiednik prychnięcia i nie pozostając dłużny, odgryzł się partnerce. - I mówi to człekokształtna, jaszczurka-ekshibicjonistka.

Niestety, rzeczona demoniczna gadzina nie słuchała, widocznie zatracona we własnych myślach, wnioskując z tonu jaki uslyszał gdy ponownie przemówiła.

- Sądzisz, że wychodujesz też skrzydła?

Namysł ustapił wkrótce entuzjazmowi spadającej gilotyny, gdy jego kochanka zaczęła trajkotać.

- Wyobraź sobie możliwości taktyczne! Mógłbyś znaleźć Shlangbauma i wylać mu na łeb wiadro gówna! Mógłbyś pojawić się nad kwaterą zakonu i oblać ich balią sraki! Gnój z wysoka! Nikt by już nam nie podskoczył! Moglibyśmy utopić Keron w terrorze i gównie!

Chwilę zajęło zanim umysł Mordreda wybrnął z osłupienia na tyle by udzielić sarkastycznej odpowiedzi. - Podziwiam twoje priorytety i twoje pojęcie o taktyce.

Mandy fuknęła niezadowolona, że jej genialny koncept nie spotkał się ze zrozumieniem i uznała za słuszne wyłożyć oczywiste.

- W takim razie dlaczego, każdy wojak odruchowo blokuje lub paruje cios miecza lub topora, ale przed kijem z kupą odskakuje trzy metry w tył? Ha?

Na to już Mordred nie znalazł odpowiedzi, pozwolił więc Mandy pławić się w (irytująco wyczuwalnym) poczuciu zwycięstwa i samozadowola.

Zamiast tego, skupił się na działaniach Civiale. Niestety jakkolwiek się przyglądał, był pewien, że nawet gdyby widział wszelkie ruchy i składniki jakich używał profesor, nie byłby w stanie powtórzyć procesu. Wyglądał na zbyt precyzyjny i złożony, nawet jak na jego pamięć, by odtworzyć go "z widoku".

Dziwne galaretki zatrzymały natomiast jego uwagę. Głównie dlatego, że wyglądały podobnie do...

- Przypomina ikrę łososia. To jaja? - Zapytał, powoli wstając i szerszym łukiem zbliżając się do profesora. Pozostał jednak w większej niż na wyciągnięcie ramienia odległości, żeby przypadkiem nie wejść elfowi w drogę i uszkodzić eksperyment, gdyby wykonał jakiś nagły zwrot lub zamach.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

15
Mordred spoglądał na osuwające się na śluzie płyny. Te wartko sunęły w dół, oddzielając się od bardziej skondensowanych fragmentów - jak sam stwierdził, przypominających ikrę łososia. Ryby zapomnianej w tych stronach, przynajmniej przez pospólstwo, ale i bogatym elfom nie zależało nigdy na konsumowaniu tegoż dania. To domena ludzi z Saran Dun.

W jednej chwili coś huknęło. Coś zabrzęczało dźwięcznie. Szum w uszach, przyspieszone bicie serca, że aż obijało się echem od wykonanego z czarnego minerału napierśnika. Czuł jak źrenice rozszerzają mu się nienaturalnie, a resztki światła z magicznych kandelabrów wnikają do oczodołu. Jajo, ikra łososia przybliżała się, zwiększając rozmiary. Ujrzał różowawą otoczkę, delikatną błonkę ze skrytym w środku pyknotycznym jąderkiem o wiele ciemniejszym odcieniu. Kula napierała na niego. Była tuz tuż przed nim, aż nagle poczuł, że znajduje się w środku kleistego balonu. Był w wodzie, nieco gęstszej niż ta z jeziora czy rzeki, ale unosił się w tym dziwnym płynie. Usilnie próbując zaaspirować powietrze, szeroko otwierał usta, lecz te wypełniała kleista substancja. Znowu huk, grzmot, błysk. Spadał na dno. Czarne dno bez końca, jakoby otchłań z najstraszniejszych koszmarów. To był koszmar.

Wstał, otrzepał się z kleju. Pozostałość odpadała częściowo na brukowany parkiet. Kamienna posadzka rodem z zamczyska postawionego za sprawą ludzkich rąk wchłonęła całą ciecz. Była sucha i czysta, jak chwilę po zamiataniu. Uspokoił się na widok ludzi zmierzających w jego stronę. Głośno mówili, ale nie zrozumiał ani słowa. Wydawało mu się, potem był tego pewien, że jeden z przechodniów przeszedł bezpośrednio przez niego samego. Nie poczuł nic. Przy drzwiach do sali tronowej gości przywitał Wysoki Elf w czarno-złotej zbroi z wysokim hełmem pod pachą. Dowódca straży skłonił się sztywno, a jego ludzie otworzyli ogromne dębowe drzwi, wysokie na dwadzieścia stóp i okute brązem. Elf wprowadził zebranych do sali. Wtem Mordred dostrzegł jak w okręgu skryty jest brązowowłosy mężczyzna, wspierany na ramionach dwóch osobników ludzkiej maści. Byli magami - tego był pewien.

Przeszli przez całą salę, zanim stanęli przed wielkim tronem, na którym zasiadała Callisto. Królowa ubrana była w jedwabną togę, w kolorze czerni obszytą tarczkami, srebrnymi jak księżyc na niebie. Na jej palcu lśnił pierścień ze szmaragdem wielkości gołębiego jaja, a na głowie tiara z białego złota.
Kuśtykając wolno, brązowowłosy mężczyzna, wsparty dwoma ramionami, zbliżył się do tronu kobiety, która obwołała się królową. Pięciu rycerzy w czarnych zbrojach i płaszczach tego samego koloru utworzyło półkole wokół podstawy tronu. Byli uzbrojeni od stóp do głów, z ich ramion zwisały sztywne płaszcze. Za tronem czekało zaś dwudziestu żołnierzy z długimi mieczami w pochwach u boku. Pod ścianami, przed gobelinami stali pozostali żołnierze w szarych płaszczach, każdy z nich zaciskał dłoń na drzewcu włóczni długiej na osiem stóp i zakończonej czarnym, żelaznym grotem.

Kiedy brązowowłosy człowiek zatrzymał się wreszcie, pomocnicy odeszli od niego.

Osnuta czernią królowa wstała, wymachując ręką zdobioną szmaragdem wykrzykiwała słowa, których nie mógł słyszeć Mordred chociaż zdawało mu się, że stoi tuż obok. Wtem jeden z gwardzistów ugodził brązowowłosego mężczyznę w plecy włócznią. Czerwony czubek grotu wynurzył się spomiędzy żeber, przebijając dostojną, niemalże królewską, szatę. Dowódca straży oddelegował żołnierza, sam podchodząc do ugodzonego mężczyzny od tyłu. Wysoki Elf wyciągnął sztylet z pochwy i przyłożył brązowowłosemu rannemu klingę do gardła. Uśmiechnął się przerażająco. Ten sam uśmiech zagościł na twarzy Callisto, po czym skinęła głową.

Jedno cięcie z sykiem przeleciało, rozrywając całe gardło brązowowłosego mężczyzny. Krew trysnęła na piątkę żołnierzy otaczających tron. Mąż upadł na kolana, potem całkowicie. Obfity strumień wypływał z gardzieli, kreując skrajnie równą plamę krwi dookoła. Czerwienią nasiąkały jego dostojne szaty. Deseń karminowych wężyków pełzła pomiędzy krawędziami płyt i wtedy Mordred dostrzegł na dłoni martwego mężczyzny królewski pierścień.

Wszystko zawirowało. Królewska komnata poczęła się walić, rozmywać niczym tafla wody, do której wrzuci się ciężki kamień. Wszystko zdawało się pędzić.

Widział walki, mnóstwo walk. Palone krzyże, zburzone zamki. Ścięte głowy i tysiące powieszonych ludzi, w tym kobiet oraz dzieci. Widział lewitujące drzewa w malowniczych krainach. Czarodziejów na ulicach. Zdrowe, szczęśliwe społeczności różnej maści. Fontanny z białymi gołębiami. Widział rozkwitający wschód, pełen gigantycznych drzew na Wschodniej Ścianie. Widział urodzaj i dobrobyt. A w nim zatopione miasta, po których pełzały ryby i ludzie lub istoty przypominające oba. Ujrzał ludzi z płetwami, ogromne ryby z kończynami. Rozumne, kreujące społeczność. Wojowników z trójzębami. Widział bardzo wiele...

A w tym nowym świecie ujrzał coś - tego był pewien - znajomego. Ujrzał Jego, nadchodzącego z czeluści chaosu. Nowy porządek świata był początkiem, przygotowaniem na przybycie odwiecznego. Wysłannicy z północy, południa, wchodu i zachodu. Wszystkie morskie oraz wodne istoty nowego świata. Wszyscy wysłannicy zbiegali do miejsca wielkiego przybycia. Pan przybył i nagrodził wiernych.

- Sam jesteś jajo - wycedził przez zaciśnięte szczęki Civiale.

Mordred ocknął się, a to co widział, to był tylko sen. Sen? Być może wizja. Prorocza? Może informacja od sam wiedział kogo. Jedno było pewne, wydarzenia na kontynencie, wojny i katastrofy. Wszystko układało się w całość.

Civiale obrócił się na pięcie. Pomknął na oślep przez laboratorium i schody, tłumacząc, że niedługo wróci a wszystko powinno zostać na swoim miejscu. Przy czym nie zabraniał kruczowłosemu poszerzać horyzontów. Lawirując między stołami, na jego drodze znalazł się przenośny stolik. Civiale przewrócił go. Po podłodze potoczyły się zużyte strzykawki i kilka bibelotów o nieznanej funkcji. Profesor przyspieszył i znikł.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”