Oddech Bogów

31
Twarz elfa była brudna, blada i naznaczona licznymi ranami. Niektóre z nich dawno już się zabliźniły teraz mieniąc zaledwie wspomnieniem niełatwej przeszłości. Inne pamiętały jeszcze ostatnie dni, czy nawet tygodnie wyrafinowanych tortur, którym poddawano go w tym odosobnionym, skrytym pośród cieni padole. Ku zaskoczeniu, ten trudny, bolesny okres nie potrafił zabić w nim bohatera, za jakiego się uważał. Pomimo swojej opłakanej sytuacji więzień nie spuszczał wzroku z oprawców, patrzył im głęboko w oczy i oceniał. Zdarzało się nawet, że prychnął, czy uśmiechnął się, co można by wziąć za oznakę postępującego obłędu, ale... zdawać by się mogło też, że oto bezczelnie rzucał im wyzwanie by postarali się bardziej, że od początku oczekiwał po nich znacznie większej determinacji, czy nawet fanatyzmu wobec własnej sprawy. Tymczasem to aroganckie spojrzenie i ten zuchwały wyszczerz mówiły wprost, iż miał ich teraz za nic więcej jak tylko drobną niedogodność na drodze do chwalebnej śmierci w imię nieodgadnionych im wartości. Było jasne, że czuł się bohaterem, a może nawet męczennikiem, bo, pomimo że to on był na kolanach to wygrywał z nimi - z ich wolą zwycięstwa i metodami, którymi planowali je osiągnąć.

Od samego momentu jak go przywlekli przed obliczę elfiej władczyni ani na moment nie spuszczał z niej wzroku. Raz oblizał nawet wargi, jakby postawili mu przed nosem smakowity kąsek, ale gdy tylko z jej ust padło owe cyniczne pytanie mężczyzna skrzywił się, a jak tylko pochwyciła go za gębę zacharczał krótko i splunął na nią. Ciepła ślina zmieszana z krwią trafiła w nią bezbłędnie, po czym zaczęła powoli spływać w dół po policzku. Zuchwalec zdążył tylko krzyknąć:

Jaka tam siostra?! Nie porównuj na- — lecz nie dokończył, nie zdążył, bo zaraz po tym śmiałym wyczynie w kierunku jego twarzy poleciała pięść Edvarda wzmocniona metalową rękawicą. Siła uderzenia była tak duża, że mężczyzna stracił równowagę i upadł na ziemię, a po podłodze potoczył się jego pojedynczy ząb. Podopieczny generała postanowił nie być wcale gorszy od swojego zwierzchnika, toteż ochoczo przyłączył się do prania zabójcy. Krew brodziła posadzkę, niemniej jęki bólu i odgłosy razów mieszały się także z rwanym śmiechem najemnika. Zwyczajnie kpił sobie z nich.

Tymczasem Morganister zdążyła zagaić do drugiego z więźniów.

Człowiek wyglądał jak cień dawnego siebie - roztrzęsiony, wychudzony, pozbawiony kolorów. Dłonie, złożone jak do modlitwy, trzymał tuż przy ciele. Był zgarbiony, czy wręcz skurczony od znoju i ciężaru psychicznego, jaki musiał dźwigać przez cały ten czas. Głowę miał spuszczoną, widać bał się spojrzeć w górę, ale gdy zwróciła się do niego bezpośrednio aż podskoczył w miejscu, krzyknął w panice, po czym nagle znowu ucichł. Trochę potrwało, zanim zebrał w sobie całą pozostałą odwagę i odpowiedział jej wymijająco:

J-jja... nic nie wiem! Przyy-przysięgam! — a widząc zwątpienie w oczach wiedźmy zląkł się jeszcze bardziej, wyciągnął dłoń wskazując na swojego wspólnika i począł krzyczeć w kółko:

To on! To jego wina! — upierał się — Wyyy-wykorzystał mnie! Właśnie! Wykorzystał!

Biedak musiał pomyśleć, że ciekawość Morganister bierze swoje źródło z jakiegoś rodzaju współczucia, bo poszurał ku niej kolanami i padł twarzą do ziemi. Naraz spróbował wyciągnąć przed siebie ręce, żeby pochwycić jej stopę w dłonie, ale zapomniał, iż krępowały go okowy, tak więc raptownie jego palce zatrzymały się na kilka centymetrów przed upragnionym celem. Desperat nie zniechęcił się, czy raczej robił co mógł, aby zbliżyć się do niej choć odrobinę, ucałować buty, złapać za rąbek togi, cokolwiek byle wyrazić swoje oddanie.

Musisz mi u-uwierzyć! Musisz! Błagam! Na bogów! — zaraz potem popadł w okropny szloch, ale nim zdążył zapaskudzić jej odzienie Le'neil wymierzył mu kopniaka w bark co skutecznie odrzuciło człowieka na właściwą odległość.

Nie waż się dotykać naszej pani! — wycedził gniewnie generał, tak, iż było to wyjątkowo niepodobne do jego elfiej natury, ale gdy i jemu zadano pytanie nie był już tak wylewny. Spuścił wzrok, uklęknął przed Callisto i skruszony obwieścił:

Wybacz mia pani tę niekompetencję. Przyrzekam, że nigdy więcej się to nie powtórzy. — po tych słowach zastygł pewnikiem oczekując jakiegoś wyroku wobec zbrodni, których się dopuścił.

Jakkolwiek wkrótce później czarownica sięgnęła, po mroczną magię, której od niej oczekiwano. Krótka inkantacja, kilka gestów w powietrzu i... nic. Nie wydarzyło się zupełnie nic. Wszyscy zebrani wgapiali się w Callisto jakby zaraz miała zmienić kolor skóry na zielony albo wysiedzieć smocze jajo pod fałdami ciemnej spódnicy, ale nie, nic takiego się nie wydarzyło. Ciszę nagle przerwał bezczelny rechot zamachowca, który za nic miał jej magiczne sztuczki, nawet pomagier Edvarda rozglądał się niepewnie, nie pojmując co niby miało się właśnie wydarzyć.

...i oto ona! Wielka, straszna wiedźma z Nowego Hollar! Hahaha, trzymajcie mnie! — rechotał w najlepsze długouchy. Oczywiście strażnicy nie zamierzali tolerować takiego zachowania i zaraz ponownie zabrali się do wymierzania kary. Tymczasem Nadzieja Magii nie była pewna, dlaczego czar nie zadziałał tak jak to zaplanowała. Niepewnie rozejrzała się po okolicy i dopiero wtedy jej wzrok natrafił na łysego jegomościa. Mężczyzna, dotychczas wystraszony, teraz był silnie wstrząśnięty - nie mrugał, wzrok miał skupiony w jednym tylko punkcie. Nogi przyciągnął do samej brody i objął dłońmi, nie poruszał się, nie reagował na zewnętrzne bodźce, jedynie szeptał coś pod nosem tak cicho, tak niezrozumiale, że zaintrygowany Skandumin podszedł bliżej i bezceremonialnie zbliżył ucho co by lepiej usłyszeć.

Oh, powtarza w kółko "pomocy". Nie wiem, co mu zrobiłaś, ale chyba poważnie go to przytłoczyło. Kurwa! — naraz krasnolud odskoczył jak oparzony, bo spod tyłka człowieka wydobył się strumień, którego odór wyraźnie sugerował urynę.

Ej! EJ! Co to za hałas?! — zaczął się naraz wydzierać drugi z pojmanych, toteż czarne płaszcze poczyniły dwa kroki w tył — Co mi zrobiłaś do chuja?! Słyszysz suko?! Co to jest?! Co- Zostawcie mnie! Zostawcie mówię! Powiedziałem- — zaraz potem jeszcze leżąc na boku zamachowiec zwinął się w kłębek, schował uszy w rękach, poczerwieniał na twarzy i zaczął miotać się po ziemi dziko wzywając przy tym czarownice by zaprzestała swych manipulacji.

Tymczasem "Oczko", Le'neil oraz jej kolejny podwładny spojrzeli na nią z mieszaniną strachu i podziwu, ale myśli Callisto zaprzątało coś zgoła innego niż uznanie maluczkich tudzież trwoga u jej wrogów, bowiem zasiewając w umysłach tych drugich ziarno szaleństwa odkryła, iż mieli w sobie coś jeszcze. Ciężko było określić kształt, czy właściwości owego "czegoś", natomiast intuicja mistrzyni magii podpowiadała, że była to jakaś osłona, czy raczej klątwa, jakiś magiczny mechanizm, który miał zadziałać w określonych warunkach. Nie była pewna co to mogłoby dokładnie być, ale wiedziała, że miało na celu coś blokować, pytanie: Co i w jaki sposób?

Sygn: Juno

Oddech Bogów

32
Wiele nie usłyszała, zbyt ostro wyrwała do przodu. Robiła to wszakże celowo, bo nie lubiła wysłuchiwać gorzkich żali czy obelg niezłamanych na duchu wrogów. Ziarno szaleństwa, które zasiała w ich umysłach pomimo dziwnej magicznej protekcji, zapuściło korzenie. Z opóźnieniem, lecz silnie wpoiło się w najskrytsze obawy mężczyzn, dalej je eksponując. Wyrywając z zakamarków podświadomości i szczując przeciwko nim samym. Najczarniejsze myśli zalały nawet pyskatego elfa, którego oddanie sprawie kwerendowała z głębokim podziwem - mimo iż był jej śmiertelnym wrogiem.
Nie wrzaski, wycia tudzież wołania o pomoc zakrzątały jednak władczynię w czerni. Była potężną czarodziejką, bezsprzecznie. Rzucane, jak z rękawa karty, zaklęcia trafiały zawsze celu. Skinieniem głowy przesuwała przedmioty, klaśnięciem w dłonie rodziła lodowce, a fikuśnym tańcem sprowadzała z niebios błyskawice. Niewielu magów mogło poszczycić się tak ogromną wiedzą i nade wszystko zdolnością czarowania z lekkością piórka na wietrze. Ku konsternacji miłościwie panującej inkantacja mroku zbłądziła z wytyczonej ruchem nadgarstków ścieżki. Czar, jaki winien zinfiltrować umysły kreatur od których wzbierały się mdłości, zadziałał z opóźnieniem. Niedopuszczalne, pomyślała wzdrygając niemalże niezauważalnie. Była pośród sług, nie mogła okazać słabości. Bogowie stworzyli owoce po to, by wilki mogły jeść baraninę, a słabych po to, żeby silni mogli rządzić. Nie była słaba, nie. Ale niepomyślność zaklęcia irytowała ją strasznie! Tak samo, gdy osiągasz cel, a on na samym końcu wymyka się z rąk.

Jaka przeklęta klątwa chroni umysł tych zdrajców, domniemywała. Istniały wprawdzie blokady narzucane, dające względną odporność na czytanie w myślach, telepatię tudzież kontrolowanie myśli osobnika. Nie potrafiła ich zdjąć. Zaklęcie jak zaklęcie - należy je rozproszyć. To nie była jej domena. W akademii dziesiątki czarodziejów, a nawet studenci zgłębiali techniki przeciwmagii.

Trąci od nich magią na kilometr — pociągnęła nosem teatralnie. — Przyprowadź mi specjalistę od rozproszeń, szybko. — kiwnęła wymownie głową wskazując jednemu z czarnych płaszczy na wyjście za nimi.

Mogła ich męczyć, karcić kolejną klątwą, ale to nie zadawanie bólu dla samej rozrywki, ma się też pewne obowiązki. Uśmiechnęła się lekko, wykonując dłonią krótki prosty gest. W domniemaniu zamknęła bramę mroku w umyśle przerażonego człowieka. Elf wciąż wił się w przerażeniu. Nie zamierzała upuścić mu swej drogocennej łaski. Człowiek robił wrażenie mniej toksycznego.

Podeszła do niego, pochylona do przodu objęła dłońmi skrwawioną głowę mężczyzny. — Już dobrze, csii. — uspokajała go póty, póki nie wróciła świadomość. Ciągle głaskała go po łysej czaszce.
Nie jestem potworem. Pragnę ci pomóc. Mnie także zmuszano do rzeczy, które godzą w dobre imię. Jeśli zechcesz współpracować, wybaczę ci. Zostaniesz nagrodzony. Zapewnię ci bezpieczeństwo byś w dostatku dożył sędziwych lat. Odpowiadaj tylko na moje pytania. Pomóż mi, mój miły.

Zaczęła pytać, czekając niecierpliwie na awaryjny plan z akademii.

Czy zdrajca jest mym bliskim poplecznikiem? Czy zamachowcy pochodzą z Nowego Hollar? Kto ich sponsoruje? Dlaczego pragną mojej śmierci? Powiedz mi wszystko, co możesz powiedzieć — odsłoniła zęby w ciepłym uśmiechu.

Oddech Bogów

33

(polecam zapętlić utwór)

Podwładny Le'neil przyglądał się chwilę Callisto, po czym przeniósł wzrok z niej na przełożonego, wyraźnie oczekując przyzwolenia. Dowódca tymczasem zdawał się intensywnie rozważać wszystkie opcje, jakie im jeszcze zostały, ale wreszcie machnął ręką w stronę wrót, a następnie wydał krótkie polecenie:

Idź. — w jego głosie dało się słyszeć rozdrażnienie.

Mam go tutaj sprowadzić? — odpowiedział zamaskowany pionek.

Czy nie wyraziłem się dostatecznie jasno? — dowódca ewidentnie nie był zachwycony pomysłem sprowadzania kolejnej osoby do ich siedziby, ale z drugiej strony wolał uniknąć ponownego wdania się w niełaskę władczyni. Tym samym czarny płaszcz krótko skinął głową, po czym pomknął jak wiatr w górę schodów, nie okazując nawet najmniejszej oznaki zmęczenia, ni opieszałości.

W tym samym czasie Nadzieja Magii postanowiła nie próżnować i rozpoczęła własne śledztwo na osobie wystraszonego, trzęsącego się jak galareta człowieka. Wkrótce zaklęcie zostało zdjęte, lecz mimo wszystko, więzień nie reagował. Trudno było ocenić, czy może zwyczajnie był w szoku, czy też coś zmieniło się w jego stanie nieodwracalnie. Morganister postąpiła kroku w stronę jego marnej osoby, minęła kałużę szczyn, zaraz potem pochyliła się nad nim, pochwyciła w dłonie łysą głowę i poczęła uspokajać.

Mężczyzna długo nie reagował na jej głos, właściwie nawet nie mrugał i gdy zdawało się już, że pewnikiem czar zrobił z niego wydmuszkę w skorupie dorosłego człowieka, nagle po jego policzku popłynęła pojedyncza łza, a wkrótce później kolejna, następna i wtem biedak zajął się płaczem jak dziecko, któremu skradziono słodką bułkę. Z początku niemy szloch w mgnieniu oka przerodził się w bolesny jęk, który z kolei ustąpił miejsca urywanym rykom, ciąganiu nosem i innym dźwiękom, które w żadnym razie do przyjemnych nie należały. Co więcej, czułości czarownicy wyraźnie niosły mu ukojenie, bo oto żałosna istota naraz przylgnęła ufnie do kobiety, zaś drobnymi, wychudzonymi dłońmi pochwyciła fałdy jej sukni i nieomal wtuliła się w materiał, łkając tylko coraz mocniej.

J-jja... — wycedził z trudem — Ja ich t-tylko przez próg wpuściłem! Ss-schronienie zaoferowałem z-za opłatą, nic więcej! P-przyyysięgam!

Biedak znowu zajął się płaczem. Dopiero po kolejnych kilku minutach zamilkł i na krótko odzyskał równowagę.

Obrazek

Czterech... czterech ich było! — wypalił nagle, na co wtem cierpiący katusze, zwinięty na ziemi fenistejczyk wyciągnął doń rękę, jakby chciał pochwycić człowieka za gardło, podniósł spocony, poczerwieniały łeb i wydarł się nienawistnie, aż wszystkim zahuczało w uszach:

ZAMKNIJ MORDĘ!! — jego twarz pociemniała, spuchła, zaś żyły nabrzmiały tak, iż całe elfickie piękno zdawało się gdzieś ulecieć, ustępując tym samym miejsca wyrazowi cierpienia, wysiłku oraz nieprzebranej wściekłości. Leśny kuzyn Morganister wyglądał mizernie. Z kącika ust ciekła mu ślina, usta pobladły, zaś opalona skóra zdawała się niemal pozbawiona koloru i tylko twarz miał czerwoną, a z trudnością łapiąc oddech, rzężąc, darł się dalej:

Zawrzyj ten RYJ! Zawrzyj! Zawrzyj go, sukinsynu! — długo jednak nie trwała owa tyrada, bo zaraz przyboczny Callisto, Skandumin podszedł do więźnia, wyciągnął z kieszeni czystą, białą chustę, zwinął w kulkę i zdecydowanym ruchem wepchnął skazańcowi do buzi, co skutecznie ograniczyło mu możliwość dalszego przerywania ich rozmowy. Tym razem łysy mężczyzna potrzebował nieco więcej czasu, żeby ochłonąć, bo złowrogie słowa współwięźnia wstrząsnęły nim tak, że ponownie zaczął się trząść jak osika, a twarz skrył w objęciach swej opiekunki.

Czterech ich było... — powtórzył cicho, łamiącym wręcz głosem — Dwóch ubiliście, tamten jest trzeci, co się cz-czwartego tyczy... — zawahał się i uniósł czoło, niepewnie zerkając wprost w oczy wiedźmy — ...jego widziałem raz tylko. Był ich posłańcem, przybył na dzień przed otwarciem Oddechu Bogów i przyniósł im listtt-

Wtem w jednej chwili ślepia mężczyzny wywróciły się, a z buzi począł wydobywać się ciężki, drażniący odór przybierający postać delikatnej żółtej mgiełki. Fetor w istocie był tak dławiący, że wszyscy obecni odruchowo zasłonili usta, przy czym wiedźma odstąpiła na krok człowieka, odrzuciła go. Więzień tymczasem upadł na ziemię w konwulsjach, wydając z siebie niewyraźny ryk bólu oraz odgłosy sugerujące, iż desperacko stara się złapać oddech, lecz miast tego dusi się potwornie. Niedługo później ich uszu dotarł cichy syk dobywający się z jego gardła, z ust poczęła się toczyć piana, podczas gdy skóra w okolicy przełyku zaczęła sinieć. Wkrótce nieszczęśnik zamarł w bezruchu, zastygł u szczytu swej agonii i wyzionął ducha.

Kwas! — skwitował zwięźle krasnolud — Widać zabezpieczyli się na wypadek fiaska, niech to.

W ten oto sposób Morganister poznała jedno z owych zakazanych słów - list - pewnikiem musiało odnosić się do jakiegoś istotnego pisma, ale o tym człowiek już nie mógł jej wspomnieć. Trup pozostał głuchy na potrzeby żyjących, przylgnął do chłodnej kamiennej płyty, od czasu do czasu tylko drżąc w pośmiertnym stężeniu.

Obrazek

Na bogów co to za smród?! — dobiegło ich od strony wejścia. W progu pojawił się znajomy czarny płaszcz, który przed sobą prowadził siwiejącego miejscami elfa o dostojnej, sędziwej aparycji. Jak tylko obydwaj postąpili kilka kroków do wnętrza Arkhmang czarne wrota zamknęły się za nimi, a podwładny Edvarda zdjął uczonemu przepaskę ukazując kwaterę służb specjalnych w całej jej okazałości.

Oh. — tyle zdołał wydobyć z siebie "staruszek" dostrzegłszy osobliwe piękno podziemnych kondygnacji, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Niedługo jednak przyszło mu napawać się owy widokiem, bo wyostrzony zmysł powonienia skutecznie przypomniał o tym jednym elemencie wystroju, który ni jak nie pasował do reszty. Zaskoczony mężczyzna przywitał zebranych skinieniem głowy, zaś widząc Callisto ewidentnie przymierzał się do głębokiego ukłonu, niemniej zaraz po władczyni ujrzał zmarniałe, miejscami przeżarte kwasem truchło. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny, zgiął się i począł krztusić treścią żołądka, a gdy wreszcie opanował swoje reakcje i starł łzę zalegajacą w kąciku oka, podszedł do niego sam dowódca straży, aby pomóc w odzyskaniu równowagi, jak również celem pobieżnego wyjaśnienia gdzie się znajduje oraz jaką ma do odegrania rolę.

Niedługo później akademicki specjalista od klątw, choć nieźle skołowany, skinął głową i z lekkim ociąganiem zabrał się za badanie szczątków. Kwadrans później klęcząc nad trupem w rękawiczkach, uzbrojony w szkła powiększające oraz podręczne notatki był już w stanie stwierdzić jak nałożono klątwę, co mniej więcej ją aktywuje, a także jaki efekt ze sobą niesie, co w gruncie rzeczy niespecjalnie zrobiło wrażenie na zebranych, bo podobne wnioski udało im się już wysnuć na bazie makabrycznego przedstawienia, jakiego świadkami byli do niedawna. Co jednak ważniejsze sędziwy jegomość stwierdził, że na bazie przeprowadzonych testów może podjąć próbę zdjęcia magicznej pułapki z drugiego więźnia. Oczywiście nie obyło się bez wyraźnych protestów fenistejskiego asasyna, ale na nic jego jęki, na nic wiercenie. Panowie bez większych problemów unieruchomili niedoszłego mordercę i w chwilę później uczony mógł już przejść do sedna sprawy.

Muszę zrobić niewielkie nacięcie, ale jeśli będziesz się tak wiercił istnieje ryzyko, że trafię w tętnicę szyjną, a wtedy wykrwawisz się nim zdążymy ci pomóc. — po tych słowach więzień nieco się uspokoił, choć będąc pod wpływem czaru wciąż z trudem zachowywał spójność umysłu i wstrzemięźliwość od gwałtownych reakcji.

Cięcie elfiego skalpela było doprawdy krótkie. Gęsta, szkarłatna krew pociekła po skórze spiczastouchego, lecz nikt nie przejmował się odrobiną posoki - znawca klątw delikatnie rozwarł ranę i z pomocą imadła wyciągnął kamyk wielkości paznokcia w kolorze ciemnego fioletu. Dalsza operacja polegała już tylko na oczyszczeniu oraz zamknięciu rany, wkrótce później mistrz przetarł dłonie, jak również drobne znalezisko, po czym odetchnął i wręczył zawiniątko wiedźmie.

To jest właśnie źródło klątwy. — rzekł wskazując na znalezisko — Implementacja takiego rezerwuaru o budowie kryształu z aktywatorem czaru dla konkretnych słów jest przedsięwzięciem, które nie należy do specjalnie trudnych, o ile dana osoba posiada wiedzę w zakresie anatomii. Natomiast samo sporządzenie takiego mechanizmu to proces trudny, czasochłonny i przede wszystkim niezwykle drogi. Ktokolwiek jest autorem tego... dzieła, nie przebiera w środkach. Jeśli są jakieś inne słowa, które aktywują klątwę to zna je jedynie osoba, która sporządziła kryształ, a także ewentualny zleceniodawca. — westchnął po długim wywodzie, a składając narzędzia dodał — Więzień jest do twojej pełnej dyspozycji, pani.

W oczach leśnego brata zagościł nawet większy strach niż dotychczas i kto wie? Być może poczuł skruchę, ale gdyby nie chusta, którą mu wetknięto do gardła może byłbym w stanie błagać o litość, a tak jedynie obserwował czarownicę wzorem ofiary, która całą sobą apeluje o wyrozumiałość drapieżnika, ale czy predator okazuje wyrozumiałość? Los zabójcy był już tylko w rękach jego niedoszłej ofiary.
Spoiler:

Sygn: Juno

Oddech Bogów

34
Przedsięwzięcie przetoczyło się sprawnie przez podziemia Czarnych Płaszczów, na chwilę rozjaśniając zawiłą sytuację, zalewając bladą, rozfalowaną aurą nadziei na powodzenie przesłuchania.

Profesor usunął zaklęty kryształ, wtem Callisto uniosła wysoko swą kruczoczarną brew i zmarszczyła czoło. Pierwszy raz spotkała się z zaklęciem, którym nasączono minerał i tenże minerał stał się wówczas tykającą niewiadomą. Zupełnie jak białogłowa podczas periodu, nie wiedzieć kiedy wybuchnie!

Dziękuję, profesorze. Twoja wiedza ocaliła wiele niewinnych istnień — podeszła zwinnie wymijając martwego człowieka jak worek ziemniaków na bazarze. Jej zimne palce objęły dłonie profesora w geście wdzięczności. Elfia wyzwolicielka uśmiechnęła się lekko, co nie należało do częstych zjawisk. Były rzadkością u wiecznie nadętej córy wysokiego rodu. Mogli z niej szydzić, nazywać tyranką, lecz niewielu władców przykładało tak wielką uwagę do samorozwoju, a także rozwoju swych poddanych. Akademia magii w Nowym Hollar za czasów Callisto wspięła się na wyżyny, łącząc czystą naukę, inżynierię, medycynę oraz magię w jeden nurt. Szanowała mądrość starszych, bardziej doświadczonych. Na erudytach budowała coś wielkiego, coś, czego za jakiś czas nie dogoni żaden ośrodek naukowy. A na pewno nie to sprzedajne i sformalizowane Oros.

Pobijcie go do nieprzytomności! — odpowiedziała, a wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem bursztyny. Odstąpiła na krok profesora. Czekając na obezwładnienie leśnego pobratymca, przyglądała się mu z góry z iście nonszalanckim uśmieszkiem. Oczy błyszczały, a radość pompowała w piersi serce coraz szybciej na widok katowanego brudasa. Z drugiej strony była wściekła na siebie, świadoma, że popełniła błąd. Należało już dawno zakończyć tą rozmowę, zakończyć ją wyniośle, władczo, groźnie, po imperatorsku. Należało zapomnieć o tym zawszawionym istnieniu i o jego szpetnej mordzie. Ten zamachowiec nie istniał. Była sobowtórem. Imitacją. Nie miał nawet imienia. Był nikim. Imperator nie prosi o wybaczenie, nie kaja się przed kimś, kto nie istnieje.

Jak tylko kuzyn ze wschodu opadł w nieświadomości, Callisto podciągnęła rękawy. Kiwnięciem głowy wskazała usunąć blokujący usta knebel.
Tarantallegra Tortura — rzuciła półgłosem wystawiwszy przed siebie rozwarte dłonie. Popielate dymy wypełzły spod sukni czarownicy. Ziemią snuły się i płoziły, powoli tocząc ku elfowi. Było ich coraz więcej, kruczowłosa słyszała ich śpiew. Śpiew mrocznych duchów, jej przyjaciół. Uwielbiali, gdy wpuszczała ich do świata żywych. Kochali nawiedzać jej ofiary. Przestawiać twarde mechanizmy w głowie na te, które pasowały Callisto. Dym dotarł w końcu do nozdrzy ofiary. Zinfiltrował i usta i uszy. Wypełniał go tak, jak woda wypełnia wiadro. Nieświadomy nie mógł oprzeć się mocy podstępnego zaklęcia.

Skończyła.

Dla kogo pracujesz? Kto stoi za atakiem na mnie? Mów, co wiesz!

Oddech Bogów

35
Stało się jak kazała.

Le'neil natychmiastowo wezwał kilku kolejnych podwładnych, którzy nie tylko boleśnie sprali leśnego elfa, ale również zajęli się odprowadzeniem uczonego i uprzątnięciem pozostałości po drugim więźniu. W tym samym czasie Skandumin oraz dowódca czarnych płaszczy stanęli u boku swej pani cierpliwie oczekując na jej następne zagranie. Oczywiście krasnolud zdawał się zanadto nie przejmować przemocą, której uświadczył w Arkhmang, bardziej zajmował go brud pod paznokciami. Co się zaś tyczy młodego generała, ten uważnie obserwował jak radzili sobie jego ludzie w tym bądź co bądź błahym zadaniu, choć i na jego twarzy zagościł cień znużenia. Szczęśliwie nie trzeba było wiele, żeby kondycja skazańca uległa pożądanemu pogorszeniu. Po kolejnym sierpowym fenistejczyk ciężko upadł na ziemie, a jego krew ozdobiła zimne kamienne płyty - był wyczerpany i nade wszystko nieprzytomny, tak jak sobie tego życzyła Morganister.

Wtem padły słowa zaklęcia, efekt czaru zadziałał zgodnie z oczekiwaniami. Czarne kłęby dotarły nosa ofiary, zaś w tej samej chwili rozwarły się jej oczy - w tym przypadku zamglone, nieobecne. Leśny brat nie okazywał ni bólu, ni śladu złości. Jego wokalne protesty oraz inne aspekty buntowniczej natury teraz zdawały się jeno odległym wspomnieniem. Mężczyzna nasłuchiwał jej słów uważnie, a gdy zadała już swoje pytania i zażądała odpowiedzi ożywił się jakby dopiero ocknął się po długim letargu.

Ja... nie wiem. — skołowany rozglądał się po obszernej sali, lecz ostatecznie na niczym nie zawiesił wzroku, tylko podróżował spojrzeniem od płytki do płytki wzorem znudzonego dziecka, tudzież upośledzonego — Płacili i to hojnie, oj tak... doposażyli z własnej sakiewki... dach nad głową dali... a gdy przyszła właściwa pora zażądali zapłaty. — wspominał — Raz odwiedził nas ich posłaniec... wyglądał jak prostak... brudny, w łachmanach... takich nikt nie widzi, nikt nie chce... i my też nie chcieliśmy go... wpuścić... nie znaliśmy go... ale... miał dowód... symbol niewielki na plecach... i taki sam na papierze nim go spaliliśmy.

Jego oczy pobiegły w stronę Callisto i zaraz niemrawo rzucił:

Zabij wiedźmę... przynieś jej łeb... tak kazali... a znak...

Naraz wyciągnął dłoń do zmarniałej, wilgotnej chusty, którą jeszcze chwilę wcześniej wetknięto mu do gęby, z ociąganiem przyciągnął do siebie po ziemi, ubrudził we własnej krwi i rozłożył przed sobą niedbale, a że nie dostrzegł pióra, ni żadnego innego narzędzia do pisania wydrapał spomiędzy płyt nieco czarnej ziemi i począł rysować palcem po materiale.
Spoiler:
Po tym poznaliśmy... że to ich rozkaz był... resztę znasz... noc... atak... porażka...

Ni stąd, ni zowąd przed szereg wystąpił "Oczko" celem przyjrzenia się owemu zawiniątku. Wyglądał na wielce zamyślonego, coś wyraźnie nie dawało mu spokoju. Chwilę podpierał brodę, kombinował, drapał się po głowie i w końcu rzucił rozeźlony:

Cholera, gdzieś już to widziałem. — jednak nie był w stanie nic więcej orzec w tej kwestii.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

36
Oto odeszła od zaczarowanego leśnego śmiecia, spuściwszy oczy, przemęczona, w czarnej jedwabnej todze z posrebrzanymi tarczkami na barkach i masywnymi dwoma pierścieniami, które nerwowo przekręcała jeden po drugim. Wówczas przechadzka między obrazem skalnej degradacji zdawał się ukojeniem. Próbowała ukoić nerwy, lecz nawet najmniejszy szmer rozjuszał ją, jak wicher wzburza niespokojne morze.

Miotała się od kolumny do kolumny. Zdawało się, że lada chwile okopie stary moloch lub rzuci w nań obelgą. Ad externum zatańczyła na pięcie, zwracając ogorzałą twarz ku zgromadzeniu. Jak szara chmara z impetem stawiała kroki, których stukot niósł się daleko poza Arkhmang. Gdyby mogła, złamałaby zapewne płytę. Szła niczym ciężki słoń, a obejmowała ją czarna i krzycząca nicość.

Stanęła naprzeciwko Edvara i Skandiuma.

To ta kurwa Glorandal!ryknęła pełną złością, a włosy buchnęły od nadmiaru wrzącej wewnątrz magii. — Ten skurwiel, któremu wydałam studentów próbuje mnie zabić — nie mogła sobie darować, że Glorandal Althidon Sylmaris von Carleth, któremu wyświadczyła przysługę konspiruje przeciwko niej. Zapewne przewodził i rojalistom, pieprzonym sprzymierzeńcom króla Aidana. Powinna wiedzieć. Powinna... Jeśli wstępujesz w gniazdo żmij, jakie ma znaczenie, która ugryzie pierwsza?

Oskóruję go własnoręcznie. Będzie błagał o litość — wysyczała, zaciskając twardo zęby.

"Królowie nie mają przyjaciół. Tylko poddanych i wrogów" — pod nosem burczała słowa swego pana ojca, z którego mądrości próbowała czerpać władając Nowym Hollar. Myśli o nim były niczym zimny ożywczy deszcz, który obmywa ze złych myśli. Uspokoiła się. Długo to trwało, lecz się uspokoiła.

Znajdźcie go, znajdźcie i przyprowadźcie do mnie. To specjalne zaproszenie. Niech niczego nie podejrzewa — położyła dłoń na ramieniu Edvara, mając nadzieję, że tym razem rozumieją się doskonale.

Oddech Bogów

37
Wszyscy zgromadzeni spoglądali na wiedźmę jakby obwieściła im, że przez następny rok nie zamierza brać kąpieli, tylko wcierać w skórę liście kapusty. Czarne Płaszcze szukały zrozumienia u swojego dowódcy, ten u krasnoluda, a sam Skandumin do tej pory zamyślony naraz pstryknął głośno palcami i zawołał:

Carleth! — jednak widząc, że odrobinę spóźnił się ze swoim wnioskiem, przyznał rację Callisto — Wiedziałem, że to ta pieprzona kanalia!

Wkrótce później elfia władczyni wydała nieznoszące sprzeciwu polecenie natychmiastowego sprowadzenia szlachcica przed jej oblicze tak, a i żeby ten nie spostrzegł się, że coś jest na rzeczy. Le'neil nie zamierzał zmuszać swej pani do powtórzenia rozkazu, toteż od razu posłał gestem towarzyszących mu podwładnych do sali odpraw. Tymczasem sam wręcz podbiegł do magicznych wrót, przyłożył doń rękę, rozwarł mosiężne skrzydła, zaś zwracając się do czarownicy z pełną powagą rzekł:

Zajmiemy się tą sprawą, możesz na nas polegać, pani! — zaraz potem zasalutował i pognał na niższe kondygnacje Arkmang zostawiając ich samym sobie u podnóży długich schodów. Droga w górę była oczywiście jeszcze gorsza niż samo schodzenie po wiekowych stopniach, a i nie sposób nie wspomnieć, że prócz śliskiej nawierzchni, czy wszechobecnych ciemności, drogi ni jak nie ułatwiały pogadanki niewysokiego handlarza oraz elfiego uczonego. Panowie jak się okazało znaleźli doskonałą płaszczyznę do rozmów rozwodząc się nad trudnościami w pozyskiwaniu materiałów do podobnych magicznych drobiazgów, co wspomniany już przeklęty kryształ.

Ponoć była kiedyś na zachodzie taka kopalnia, która realizowała zamówienia na podobne materiały, ale teraz to jeno ruina. Właściciele dawno się wynieśli, a całą okolicę okalają trujące wyziewy z okolicznych bagien. Nic tam nie rośnie i nawet zwierzęta unikają tego miejsca, nikt się nie kwapi, żeby rozruszać ten interes. Nie wiadomo nawet, czy w tych podziemiach ostał się jakiś kruszec.

Bywa i tak. — odparł "Oczko" rozważając w ciszy słowa elfa.

Cała trójka rozeszła się jeszcze w podziemiach.

***
Po powrocie do swojego gabinetu znacząca część dnia minęła Callisto na udzielaniu korepetycji i właściwych lekcji podopiecznym. Dopiero późnym popołudniem u jej progu zjawił się posłaniec z wiadomością pochodzącą bezpośrednio od naczelnika tajnych służb. Wieść była krótka, acz niosła ze sobą wszelkie niezbędne informacje:

"Carleth przybędzie w obstawie, zjawi się po zmierzchu.
Będę oczekiwał Cię w Sanktuarium, pani.
"

Gdy zbliżała się już właściwa pora Morganister mogła należycie przygotować się na przyjęcie gości, a następnie opuścić akademickie komnaty na rzecz równie jej bliskiej sali tronowej.

***
Pani Morganister! Pani Morganister! — Nadzieja Magii akurat zbliżała się do granic holarskiej uczelni, a tym samym niewysokiego białego muru, gdy naraz usłyszała za pleców znajomy młodzieńczy głos. Odwróciła się z naturalną sobie gracją i wtem jej oczom ukazał się młody mężczyzna przyodziany w nadzwyczaj czysty, schludny strój roboczy. Z początku nie poznała go, gdyż przypominał każdego innego inżyniera, który w miarę sposobności ubiegał się o jej względy i chyba przede wszystkim środki finansowe, których w obecnej chwili miała niestety jak na lekarstwo.

Ten niewiele wyższy od niej jegomość biegł ku niej jakby od dawien dawna byli dobrymi przyjaciółmi, a przecież Callisto unikała tak bliskich kontaktów z niższymi stanami. Młodzieniec zatrzymał się dopiero na kilka kroków przed uzurpatorką i od razu oparł dłonie o kolana, co by zziajanym wezbrać nieco powietrza po tej gonitwie, a jego długie czarne włosy powoli opadły przesłaniając mu twarz tak, iż nie sposób było dostrzec jego oblicza. Niemniej właśnie wtedy wiedźmę olśniło i przypomniała sobie skąd zna młokosa. Był to Almar Thevaris, ten sam wysoko urodzony, jąkający się student, z którym tańczyła na uroczystym otwarciu Oddechu Bogów.

Naraz młodzian pochwycił jej dłoń i ciągnąc za sobą jak matka pociechę rzucił z uśmiechem:

Jest coś, co chcę ci pokazać, o pani! — po tych słowach nie ozwał się ani razu dokąd nie przyprowadził wiedźmy przed niewysoki, acz bardzo szeroki budynek stojący u stóp wież. Miejsce to było na swój sposób ukryte pomiędzy rzadziej uczęszczanym przejściem oraz wspomnianym już granicznym murem z białego drewna. Ewidentnie była to pracownia, ale jakiego typu i po co ją tu sprowadzono? Tego nie wiedziała.

Obrazek

Przekraczając próg warsztatu jej oczom ukazał się niezwykły chaos - drewniane elementy oraz proste mechanizmy walające się to na licznych pułkach, czy bezpośrednio na ziemi, zapiski, nie rzadko kreślone kilka razy, narzędzia porozkładane na mosiężnych stołach, tak stolarskie, jak i z rozmaitych dziedzin życia, ot, chociażby medyczne, tudzież typowe badaczom gwiazd. Kuferek pełen pękniętych kryształów, stare almanachy oraz specjalistyczne tomiszcza, których stronice trzymały zdobione młotki, tudzież stalowe płytki, a nawet pechowo pogięte gwoździe, zaś pośród całego tego rozgardiaszu pojedynczy krasnolud, siwiejący już badał z zacięciem jakiś nieduży kamień emanujący zieloną poświatą.

To jest Zygmunt, mój pomocnik, proszę nie zwracaj na niego uwagi. — podyktował chłodno Almar i pociągnął ją za sobą jeszcze dalej w głąb hali. Gdy minęli kilka kolejnych stołów, a potem schowek, magazyn, a także dwie wysokie pod sam sufit komody trafili wreszcie do sali znajdującej się po przeciwnej stronie budynku. Miejsce to było uderzająco podobne do wszystkiego, co już tutaj widziała, niemniej dwa elementy "wystroju" znacząco wyróżniały się na tle pozostałych. Pierwszym była ogromna szara płachta narzucona na coś, co zajmowało znaczną część wolnej przestrzeni. Thevaris nie dał jej najmniejszej sposobności na zastanowienie się cóż mogło ją czekać pod owym kawałkiem materiału. Puścił jej dłoń w progu, poprosił o chwilę cierpliwości, a sam w tym czasie żywo podbiegł do zakrytego kształtu, pochwycił gruby sznur uczepiony krawędzi płachty, po czym siląc się niesamowicie, acz krótko zdjął grube okrycie prezentując przed nią jakąś niezwyczajną machinę - wielką, szeroką i na tyle skomplikowaną, żeby jej omówienie zajęło resztę dnia. Sprzęt ten w istocie przypominał gigantyczną kuszę o cięciwie ze stalowej nici, z długą kolbą pozbawioną spustu, w którego miejsce wstawiono dwie dźwignie przypominające budową kołowrotek.

Ha! Co o tym myślisz? — wyrwał ją z zamyślenia dumny z siebie inżynier — To balista. — wyjaśnił widząc jej zagubienie — Wspominałem na przyjęciu, że chcę zaprojektować machinę wojenną, która czerpałaby jednakowo z magii, co technologii. Można powiedzieć, iż jesteśmy blisko końca tych prac. — wtem dał jej znak by podążyła za nim do drugiego elementu pomieszczania, który równie mocno wyróżniał się na tle pozostałych, co sama konstrukcja militarna - do jego biurka. Jeżeli po czymś można było poznać, że Almar należał do jednego z wysokich rodów Nowego Hollar to właśnie po tym meblu. Była to konstrukcja dwukrotnie wyższa od przeciętnego człowieka, wielopoziomowa, o licznych pułkach na zwoje, szufladach segregowanych zarówno alfabetycznie, jak i liczbowo, rodowych zdobieniach świadczących o tym, iż była to praca rzemieślnicza, a nie rezultat jakiejś masowej produkcji. Zbliżając się do blatu Thevaris wyciągnął z kieszeni kryształ podobny do tego, który badał jego pomocnik, ustawił na kawałku szkła przymocowanym do drewnianego ramienia zwisającego nad licznymi projektami, po czym przyłożył doń usta, szepnął jakieś słowo, a kryształ zajaśniał żółtym blaskiem, tym samym rzucając przez szkło wyraźny promień.

Obrazek

Almar postukał w pergamin zajmujący większość blatu i skomentował go paroma słowami:

Nie chcę cię o nic prosić o pani... jednak do zbudowania pierwszego prototypu, a także nadania tempa produkcji brakuje nam już tylko dwóch rzeczy: gryfów, głównie celem zakupienia magicznych rezerwuarów oraz kogoś, kto zna się na ich implementacji w inżynierii.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

38
Oto nastała chwila przerwy. Z dala od zgiełku zakrytych lewitującymi pergaminami studentów i uczonych, których mijała co rusz korytarzami. Z dala od uczniów, którym poświęcała skrupulatnie czas, chcąc przekazać jak najwięcej wartościowych treści, a i rozniecić drzemiące w ich sercach magiczne talenty. Opuściła Oddech Bogów. Na najniższej z kondygnacji przekroczywszy próg wrót z białego drzewa zaciągnęła chłodne powietrze. Piersi uniosły się wysoko, zaś miodowe spojrzenie pognało po płatkach śniegu zdobiących akademickie alejki. W okresie zimy Nowe Hollar wyglądało piękniej niż o każdej innej porze roku. Białe wieże zlewały się z śnieżnym puchem i nic nie zdawało się zakłócać tegoż bajecznego obrazu. Nawet mieszkańcy miasta przyodziewali jasne futra, chcąc wkomponowywać się w szablon stolicy elfów.

Ze złożonymi jak do modlitwy dłoni postawiła pierwsze kroki na śniegu. Ten przylepił się do obcasa, był mokry. Osnuta czernią nadzieja magii choćby z lotu ptaka kontrastowała z białym tłem. Wtem ochocze wołanie wyrwało ją z zadumy, a marzycielski blask w oku począł ginąć bezpowrotnie. Odruchowo ściągnęła łopatki, podnosząc wyżej brodę. Wyuczone jak u tresowanego psa odruchy dworskie były już nieodłącznym elementem życia kruczowłosej wyzwolicielki.

Powitała chłodnym skinieniem głowy młodego inżyniera, ale to najwyraźniej nie zniechęciło go do dalszej dyskusji. Nieprzewidzianie objął dłoń czarownicy, by czym prędzej przegonić ją przez okoliczne aleje. Biegła jak na złamanie karku, ledwie nie tracąc przy tym równowagi. Była potężną czarownicą, nie zawodowym gońcem.

Dłoń przylgnęła do mostka, subtelnie próbując złagodzić szaleńczo balansującą między wdechem a wydechem pierś. Korytarzem snuł się i płoził gryzący dym, zapach warsztatu, pracowni naukowca. Zakryła usta i nos rękawem, jak tylko Almar oswobodził dłoń. Wysoki elf sprawiał wrażenie rozgorączkowanego, niezdrowo podnieconego wręcz. To spodobało się Callisto. Imponował jej, lecz myśli o potencjalnym romansie tłumiły raptem pozostałe potrzeby. Nie mogła sobie na to pozwolić, nawet jeśli tego chciała. I czy tego chciała? Czy ona w ogóle kogoś, kiedykolwiek pokochała? Sama zadawała sobie to pytanie. I wtem kurtyna spadła w dół, odsłaniając machinę iście monumentalną. W Nowym Hollar produkowano dziesiątki balist, lecz żaden z tworów elfich stolarzy nie mógł równać się z tym cudem. Była idealna, o idealnych proporcjach tak do znudzenia równych, że przypominały lustrzane odbicie.

Żuchwa osunęła się z lekka ku dołowi, nieelegancko otwierając usta, a serce załomotało jej w piersi, gdy spytał o opinie. Kąciki warg unosiły się lekko do góry, gdy tłumaczył zasadę działania machiny, gdy aktywował magiczny transformator.

Jest piękna — odparła bez typowej dla elfów nonszalancji.

Ale atmosfera zgęstniała, jak tylko na tapetę wszedł temat gryfów. Pieniądz otwierał wszystkie ścieżki, wiedziała o tym doskonale. Chociaż Nowe Hollar było samowystarczalnym miasteczkiem, koszty jakie niosła nadchodząca wojna doszczętnie uszczupliły skarbiec. Nazbyt szafowanie pieniądzem mogło źle się skończyć, musiała o tym pamiętać.

Porozmawiam z ochmistrzem. Żyjemy w niespokojnych czasach, a każdy gryf zdaje się być na wagę złota. Ufam, że doświadczenie ochmistrza pozwoli sfinansować to przedsięwzięcie — z drugiej strony magiczny miotacz przechylał szalę zwycięstwa na właściwą stronę. Pozostało powiadomić zarządcę, a także samego rektora. — Rektor Keli z pewnością przydzieli kogoś odpowiedniego do pomocy.

Jestem ci wdzięczna za pomoc. Gdybyś zechciał pochylić się także nad tym — z kieszeni wyciągnęła żółty kryształ, który pochodził z operowanej gardzieli zamachowca. — To nasączony magią tranzystor. Zaklęty podle, by aktywowany odpowiednim słowem upuścił śmiercionośny gaz. Znaleziono go w ciele zamachowca, który targnął się na moje życie. Sądzę, że tobie bardziej się przyda niż mi.

Obdarowywała elfka spojrzeniem pełnym nadziei.

Tymczasem muszę udać się do Sanktuarium. Wieści czym prędzej poślę zainteresowanym. Wypatruj sowy. W przypadku jakichkolwiek problemów — objęła jego spracowane acz zadbane dłonie — zdaj się na mnie.

Uchyliła kroku w tył, puszczając delikatny i ciepły uchwyt.

Być może to ty zostaniesz bohaterem Hollar w nadchodzącej wojnie. — rzekła i zniknęła z warsztatu jak zjawa.

***

W drodze do Sanktuarium rozmyślała nad nowym eksperymentem, z tyłu głowy pamiętając o zdrajcy.

Oddech Bogów

39
Na widok przeklętego kryształu, który wiedźma trzymała w dłoni oczy młodego inżyniera rozwarły się szeroko i zalśniły nieskrywanym zainteresowaniem. Ciężko stwierdzić, czy była to reakcja spowodowana jakimś rodzajem strachu przed potencjałem kryjącym się w tranzystorze, czy też zwyczajnie był to przejaw niezdrowej ekscytacji. Utkwione w magicznym materiale spojrzenie po chwili zaczęło skakać z twarzy dobrodziejki na drogocenny prezent i tak trwało to chwilę nim mężczyzna zdecydował się niepewnie wyciągnąć doń ręce, a tym samym przyjąć podarek.

To... — zaczął poruszony jej gestem — ...ogromna pomoc dla naszej sprawy. Co prawda będę musiał jakoś przerobić ten... obiekt, ale z odpowiednim zapleczem może on posłużyć za nieocenione wsparcie dla możliwości batalistycznych projektu. Muszę tylko... tak, tak... — potem jak się zdaje przestał już nawet zwracać uwagę na gościa, którego sam przecież sprowadził. Chodził po salce podpierając brodę, mamrocząc coś do siebie, raz za razem goniąc do planów, ażeby dorysować jakiś schemat albo zapisać wartość liczbową, a gdy w końcu zwrócił się do swej pani ze zdziwieniem spostrzegł, że został sam w pracowni, a za oknem zaczęło zachodzić słońce. Nadchodził mrok.

Do Sanktuarium

Sygn: Juno

Oddech Bogów

40
...z Sanktuarium


Pierwszym co poczuła tuż po przebudzeniu był przemożny ból. Fala gorąca rozlewała się po całym jej ciele, skóra swędziała jak nigdy wcześniej, a płuca paliły za każdym oddechem. Oczy otwierała powoli i ostrożnie na wzór noworodka, lecz kiedy niewielka wiązka światła dotarła jej źrenicy zmuszona była zmrużyć powieki. Łzy napłynęły mimowolnie, toteż wizję miała zupełnie rozmytą. Gdyby chciała podnieść rękę i otrzeć wzrok odkryłaby, że nie jest w stanie tego zrobić. Jej kończyny odmawiały posłuszeństwa - zwyczajnie nie miała siły. Wkrótce czyjaś drobna dłoń ostrożnie przyłożyła jedwabną chusteczkę do twarzy elfki. Wykazując się niezwykłą dbałością starła łzy, a gdy oddaliła materiał od lica, Callisto ujrzała oblicze własnej uczennicy, Idril. "Młoda" patrzyła na nią twardo, choć czarownica widziała w tym spojrzeniu również pewne zmartwienie, troskę.

Wróciłaś do nas. — rzekła cicho, zupełniej zapominając o zwrotach grzecznościowych.

Dopiero w tamtej chwili szpiczastoucha mogła dokładniej przyjrzeć się otoczeniu. Jak się okazało trafiła do swojego gabinetu położonego w wyższych warstwach Oddechu Bogów. Półjasna poświata padająca z okien na kredens, pościel podpowiadała, że na zewnątrz dopiero zaczynało świtać. Przez uchylone okno wpadał chłodny powiew zimowego poranka. Dochodziły ją również odgłosy Akademii - tłumy studentów za oknem oraz fragmenty prowadzonych nieopodal wykładów. Poza tym wszystko było tak jak to zapamiętała: dostojne łoże, spora szafa na ubrania, parę innych, mniejszych mebli przydających sypialni trochę charakteru.

Większość czarodziei w okolicy została wezwana do pomocy w gaszeniu pożaru, także rektor Keli i połowa wszystkich wykładowców. Walka trwała długo... — zaczęła wyjaśniać, jeszcze nim ktokolwiek zdążył ją o to poprosić — ...dopiero nad ranem udało nam się do was dotrzeć. Leżeliście pod gruzem w sumie sześć godzin. Generał miał przebite płuco, złamaną nogę i rękę do tego raptem parę otarć, ty natomiast zostałaś przygnieciona przez kamienną płytę. Sami nie wiedzieliśmy, czy jest dla ciebie jeszcze jakaś nadzieja. — tu zrobiła krótką pauzę, wargi jej ust zadrżały — Pierwszych dwóch uzdrowicieli zemdlało z wyczerpania podczas rekonstrukcji kości. Trzeci dopiero jakiś czas później umożliwił nam przeniesienie cię z terenu pogorzeliska. Jestem tu od tamtej pory, reszta musiała wracać do akcji. — to powiedziawszy odchyliła się na krześle i przeciągnęła. Wyglądała na silnie zmęczoną, ale nie zapowiadało się, żeby miała zaraz odejść.

Byłam tam. — wydusiła z siebie nagle, jakkolwiek nie patrząc w oczy czarownicy, lecz gdzieś za okno — Stałam przed wejściem obserwując jak budynek zawala się nim zdążyłam do niego wbiec. My... wszyscy zamarliśmy z przerażenia... wszyscy, którzy przybyli pod Sanktuarium. — jej głos załamał się, twarz robiła coraz czerwieńsza — Rozumiesz co twoja śmierć znaczyłaby dla tego miasta? Bez ciebie nie ma nikogo pomiędzy nami i Koroną, czy Zakonem. Musisz żyć, mistrzyni! Dla nas już nie ma powrotu do tego co było. Możemy iść wyłącznie na przód, ale razem. — dyskretnie otarła łzę z kącika oka. Wyglądała jakby oczekiwała odpowiedzi, może nawet wyjaśnień, choć z pewnością nigdy nie zażądałaby ich wprost.

Sygn: Juno

Oddech Bogów

41
Gdy mowa o jutrze, nie ma nic pewnego — rzuciła mentorsko, wspierając się do siadu. Wtem odczuła rwący ból przedramienia, zadrżała. Z ręką nie było aż tak źle. Spuchła, owszem, bolała, a jakże, ale żadna kość chyba nie była już złamana.

Objęła raptem dłonie uczennicy, która zasiadła przy niej, doglądała jej stanu, rozżalona czekała w milczeniu na powrót swej pani. Objęła ja mocno, acz czule. Z lekka przyciągnęła do siebie, by całą uwagę młodej elfki móc skupić wyłącznie na sobie.

Nikt nie jest niezastąpiony — zaczęła powoli — brakuje tylko tych, którzy odważą się go zastąpić. Nikt nie rodzi się wielki, to żmudna i trudna droga. Pełna wyrzeczeń. Nigdy więcej — żwawiej zacisnęła palce na nadgarstkach uczennicy — nie wątp w swój lud, w swych towarzyszy, bowiem my jesteśmy wielcy i tylko my możemy zmienić ten świat na lepszy. Jestem z wami, ale musisz być gotowa, wszyscy musicie być gotowi do walki beze mnie. — uścisk uległ rozluźnieniu, Callisto poprawiła się w łożu, była zmęczona.
Niektórzy są jak miecze, stworzeni do walki. Jeśli zawiesić je na ścianie, rdzewieją. Ja taka jestem i — wspięła wysoko dłoń, przykładając ją do policzka naznaczonego szramą - ty również. Dlatego znajdź w sobie siłę, którą mam ja. Nie ograniczaj swego potencjału. Kajdany więżące cię są tutaj. — palcem wskazującym musnęła skroń elfki, dając jej do zrozumienia, że ograniczenia istnieją wyłącznie w jej głowie. Wierzyła w nią. Być może widziała w niej siebie lub coś o wiele gorszego, co w nadchodzącej wojnie z Zakonem było wielce pożądane.

Pokrzepiającej mowy nadszedł kres. Były wysokimi elfkami, brakło czasu na wyszukaną kurtuazję. Pragmatyzm musiał zdominować dialog.

Zadali nam ogromny cios — teatralnie spuściła wzrok, a jej wielkie miodowe oczy napełniły się łzami. — Krew z naszej krwi zdradziła. Niegodni miana wysokiego elfa czarodzieje sprzedali magię i siebie za armistycjum. Elfy przekupione przez Zakon Sakira — prychnęła z niedowierzaniem. — Nadejdzie dzień, gdy będą czuć się bezpieczni i szczęśliwi, lecz ich radość obróci się w popiół, wtedy spłacimy swój dług — ponownie podniosła wzrok na uczennice, infiltrując ją.

Ta technologia, którą władają — zmieniła raptem temat, gdyż owy święty ogień zakrzątał jej głowę — musimy dowiedzieć się na jej temat wszystkiego. Dopilnuj, by nasi naukowcy zbadali i to. Pomóż mi wstać .— Callisto z trudem wygramoliła się z łożnicy. Ledwie stawiała kroki, podpierając każdy napotkany po drodze mebel. W końcu oparła cztery litery o dębowe biurko. — Możemy spodziewać się po nich wszystkiego, ale i my nie próżnujemy. Istnieją alternatywy, o których się patronom nie śniło. — na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. Callisto miała plan. Wiedziała coś, o czym nie wiedział nikt inny*. Jej silna wola, zdeterminowanie i gniew, działały kojąco na ból. Stawała się przez to coraz mniej ludzka, lecz coraz bardziej niezłomna i niebezpieczna. Wierzyła też, że odpowiednio nastroiła Idril. Młoda fanatyczka winna przelać swe morale na pozostałych i dopilnować za wszelką cenę, by żaden mag nie spróbował zdradzić ostatniej nadziei magii.
Spoiler:

Oddech Bogów

42
Obrazek

POST BARDA
Ostatnie dni zlewały się ze sobą, sprawiając, że Qadir nie był w stanie określić, ile dokładnie czasu spędził nad ostatnim zagadnieniem, nad jakim akurat pracował. Jedynie światło, wpadające przez okno jego pracowni, znajdującej się w bocznym skrzydle Oddechu Bogów, pozwalało mu orientować się, czy jest dzień, czy noc. Sen też przychodził niekoniecznie wtedy, kiedy normalnie można było się go spodziewać, więc i w tej chwili mężczyzna czuł się w pełni sił, choć słońce dawno już znajdowało się za horyzontem. Księgi, pisma i manuskrypty, porozkładane po biurku, oświetlały zawieszone na ścianach lampy, a bardziej bezpośrednio - duży, potrójny świecznik. Gdzieś nieopodal stał talerz z niedokończonym, zimnym już i dawno zapomnianym posiłkiem, tuż obok którego czekała nieotwarta jeszcze butelka wina.
- Nie wiem... młoda jest, nierozsądna... bez obrazy - westchnął Voron Dortris, ciemnowłosy wysoki elf, siedzący w fotelu po przeciwległej stronie pomieszczenia. Był jednym z niewielu tutejszych magów, z którymi Qadir spędzał czas nawet wtedy, gdy nie potrzebowały tego jego badania. Choć dzieliło ich dobre dwieście lat różnicy wieku, udawało im się znaleźć wspólny język, może przez fakt, że ich badania częściowo dotyczyły tego samego. Voron kartkował jakąś książkę, ale nie wyglądał, jakby jej treść w ogóle do niego docierała. Zbyt skupiony był na komentowaniu powrotu Tamny Il'Dorai do Akademii, młodej elfki, wywodzącej się z rodu założycieli, o którym Salih miał okazję już usłyszeć. Sama Tamna jednak była mu obca... do dzisiaj, do chwili, w której Voron wkroczył do jego pracowni i zaczął na nią narzekać.
- Już sam pomysł, żeby jechać do Fenistei i szukać tam nie wiadomo czego, był bzdurny - mówił dalej elf, obojętnie przekładając strony książki. - Ale teraz wróciła i ani nie chce przyznać, że nic tam nie znalazła, ani pokazać, co znalazła, jeśli faktycznie coś stamtąd przywiozła. Nie wiem, na co liczy. Nie ożywi całego półwyspu. Nie ma takiej magii.
Westchnął i wyciągnął nogi przed siebie, unosząc wzrok na Qadira.
- Zresztą, niejeden przed nią już próbował. Z Doliny Wody niezliczone już wyprawy były do Fenistei. Z Niskich Tarasów to samo. Nawet mam wrażenie, że kiedyś współpracowali, żeby spróbować pomóc martwej ziemi. Bezskutecznie. Na co ona liczy? To jest problem młodych. Sądzi, że trzydzieści lat jej nauki nagle przyniesie nową mądrość, jakiej nikt wcześniej nie posiadł. Znów, bez obrazy - machnął niedbale dłonią w kierunku ciemnoskórego maga.
Przez uchylone okno wpadał chłodny wiatr o charakterystycznym zapachu, zwiastującym zbliżający się deszcz. To mogła być całkiem przyjemna, orzeźwiająca noc. Miła odmiana po ostatnich, wyjątkowo dusznych.
- Ale myślę, że coś przywiozła. Coś znalazła. Tylko nie chce się przyznać - mruknął Voron. - Nie wiem tylko, czy się tym napawa, czy czegoś wstydzi, ale jest czasem tak uparta... - w jego oku pojawił się błysk. - Ciebie nie zna! Ty powinieneś z nią porozmawiać. Jej potrzeba zaimponowania obcym może być silniejsza, niż chęć ukrycia wszystkiego przed tymi bardziej doświadczonymi od niej.
Obrazek

Oddech Bogów

43
POST POSTACI
Qadir
Monotonia żywota wszak jeszcze go nie uśmierciła kompletnie, jeżeli mowa o metaforycznej utracie chęci do egzystencji. Można powiedzieć, że właśnie w tej pozornej “nudzie”, Qadir odnajdywał spokój oraz oczyszczał swój niebagatelny umysł. Nie, żeby edukacja całościowo należała do spraw nużących, lecz wielu ludzi lub pozostałych istot miała prawo tak sądzić. Czymże jest przeglądanie w kółko pradawnych ksiąg, tłumaczenie manuskryptów lub prowadzenie badań na wykopaliskach? Dla co poniektórych to nic ciekawego, aczkolwiek Salih odnajdywał się w tym, jak ryba w wodzie. Dlatego też potrafił całymi dniami niemalże przesiadywać w jednej lokalizacji zwanej osobistym biurkiem, aby nieprzerwanie kontynuować swe eksperymenty, łącznie z odnajdywaniem rozwiązań na wiele problemów dzisiejszego świata. I to nie byle jakie błahostki, a kwestie nadprzyrodzone stanowiły temat jego głównych prac w Akademii. Prawdopodobnie wszystko wiązało się z dzieciństwem, gdzie minuty przyswajania wiedzy w samotności zamieniały się w godziny. Nie zyskał dzięki temu wielu kolegów czy też przyjaciół, jednakże… warto spojrzeć na mnóstwo osiągnięć tego trzydziestolatka. Niewielu ludzi mogło się tym poszczycić. Może surowość rodzicielki na coś się przydała?

W ten oto sposób wylądował kilka zim temu pośród elfickich murów magicznej siedziby zgromadzenia czarodziejów. Tak mijała mu kolejna doba, toteż w gąszczu papierzysk ogromnych tomów zanurzał swe zwoje mózgowe. Pióro z inkaustem nie opuszczało jego dłoni, tworząc na kartce papieru więcej pięknego rękodzieła o wysokiej wartości naukowej. Karlgardczyk, na razie nie odczuwał nadmiernie zmęczenia, wykonując analizę zbiorów niczym dobrze wyszkolony chomik biegi na kołowrotku. Tego typu rutyna napędzała “Pustynnego Smoka”, przy czym facet zapominał o bożym świecie. Słońce już schowało się za horyzontem. On ciągle trwał w zadumie, nie tykając popołudniowej strawy z odrobiną alkoholu. I niebawem ktoś miał przerwać ten krystaliczny porządek ciszy, czego mężczyzna mógł się spodziewać. Nie zwrócił jednak uwagi na znajomego, kiedy to ten… za bardzo się nawet nie przywitał. W zasadzie Qadir odniósł wrażenie, że niejaki Dortris przybył wyłącznie przedstawić swoją opinię na temat, o którym czarnoskóry mag nie miał zbytnio pojęcia. Niemniej jednak pozwolił towarzyszowi wyrazić żal z niezadowoleniem, kontynuując zapiski w uzupełnionym do połowy tomie. Przynajmniej na razie. Dotyczyło to zagwozdek astralnych podróży? Całkiem możliwe.

Nieustanne, słowne produkowanie się przez współpracownika zasugerowało Yasinowi moment na przerwę. Znaczy, tak założył, choć mógł mieć dosyć trwania w tym echu cudzych bolączek w trakcie pisania dzieła. Mimowolnie zamknął wolumen z jednoczesnym odłożeniem narzędzia pisarskiego do kubełka, odwracając się na koniec z lekkim, aczkolwiek ciepłym uśmiechem. - Nie musisz źle się czuć z tym, jaki jesteś. Kim byłby wielki Dortris bez krzty wyniosłości? - Krótko skomentował dodawane kilka razy przez drugiego czarownika “bez obrazy”. Ach, ta próba elfickiej skromności czy wręcz jej brak. Miód na uszy człowieka w szacie, który zdołał nad wyraz przywyknąć do tego typu tekstów w swym kierunku. Uczony po chwili podniósł się na równe nogi, zbliżając się zarazem do oszklonej szafki koło mebli, za którą stało kilka wysokich kieliszków. Po zabraniu dwóch z nich zaczął stopniowo uzupełniać naczynia, uprzednio odkorkowując nietknięte wino. - Jeżeli Panna Il'Dorai zamierza wznawiać albo kończyć oględziny Fenistei to nie powinniśmy jej tego zabraniać. Niejednokrotnie świeże spojrzenie na sprawę umożliwia dojście do jej sedna. Nawet gdyby był to niewypał z jej strony to… podąża ona swą ścieżką jak każdy z nas. - Zbliżył się po paru sekundach, wystawiając uzupełnioną karmazynowym płynem szklanicę w stronę kompana. - Zrobi, jak uważa za słuszne, drogi Voronie. - Bez względu na to, czy szpiczasto uchy chciał trunek, czy nie, Kadeem powrócił w kierunku sporządzonych notatek.

Nie posadził co prawda swych czterech liter, a zbliżył się nieco bardziej do okna pokrytego u góry niewielkimi witrażami, dzierżąc w prawicy drugi kielich z nalewką. Wyglądał gdzieś za horyzont, ku nisko zawieszonym chmurom na przyciemnionym niebie. - Zgadzam się z tobą, iż Fenistea jest w dużej mierze martwym terenem. Pozbawiono ją istnienia lata temu i niejeden próbował odbudować stracony las. Czy to jednak powód, aby nigdy więcej nie dotykać krainy? Śmiem się w tym wypadku nie zgodzić. Wiesz doskonale czemu. Twe doświadczenie da ci jasną odpowiedź. - Zasiadł na fotelu w drugim rogu pokoju. Wyglądali jak para policjanta oraz podejrzanego w sali przesłuchań, a lampy rzucały półcień na ich oblicza. Oboje mieli w tym jakiś cel? Niekoniecznie. Zwyczajnie ze strony Saliha tak oświetlone pomieszczenie dawało dość mroczny wydźwięk. - Może nie chce ożywić całego półwyspu? Może prowadzi tam inny rodzaj badań? Wypadałoby się dowiedzieć. Wzbudziłeś moje zainteresowanie. - Podrapał się po brodzie z odruchową pauzą, aby zaraz kolejny łyk pysznego alkoholu spłynął jego gardłem. Dalsze słowa elfa wzbudziły u urodzonego w pobliżu pustyni gościa uniesienie brwi. - Nie mówiłbyś tak, gdybyś sam nie czuł, choć odrobiny ciekawości. Skoro taką mi propozycję składasz… W porządku. Porozmawiam z nią w imieniu naszego Kolegium. - Chłodna bryza zza okiennicy przyprawiła czarnoksiężnika o przyjemny dreszcz. Pomimo wielbienia wysokich temperatur doceniał kojący efekt delikatnego zimna. Przymknął odruchowo powieki, wciągając garść powietrza nosem. Fotel stał się od razu wygodniejszy w przeciwieństwie do drewnianego krzesła, na którym prostował swe plecy podczas rejestrowania informacji w książkach. - Opowiedz mi o niej. Jaka jest i skąd pochodzi? - Dodał pogodnym tonem, zerkając już z pełną uwagą na oblicze drugiego profesora.
Obrazek

Oddech Bogów

44
POST BARDA
- Mmm, tak, ile razy ja to już słyszałem - Voron przewrócił oczami i zastukał palcami o okładkę książki. - Co ciekawe, właśnie od niej. To jej decyzja, na co poświęca swój czas. Jej sprawa, gdzie prowadzi badania. Kimże jestem, żeby jej tego zabraniać...? Problem w tym, że ja nie zabraniam, tylko nie popieram tego, że nie zamierza dzielić się wnioskami. Widzę to po niej. Wystarczy jedno negatywne słowo i zacietrzewia się, jak rozwydrzona młódka. A czy nie po to jest Akademia, żeby współpracować? Razem dochodzić do wniosków, razem osiągać nieosiągalne? Nikt nie nauczył jej pokory. Nie potrafi przyjmować krytyki. Strach pomyśleć, jak nieznośna będzie w moim wieku.
Uniósł w półuśmiechu kącik ust, a gdy Salih przyniósł mu kieliszek z winem, przyjął go i skinął głową w geście podziękowania. Napił się i odstawił naczynie na stolik obok swojego fotela, obserwując potem, jak ciemnoskóry człowiek zasiada naprzeciwko. Czubek jego buta poruszył się rytmicznie.
- Może faktycznie nie chce. Zresztą, nie mówię, że jest w tym cokolwiek złego. Po prostu to byłoby wyjątkowo dumne i głupie, gdyby sądziła, że jest w stanie to osiągnąć sama. Nie ma takiej mocy. Nikt nie ma. Może tylko bogowie, ale oni zesłali na Fenisteę zagładę, więc dlaczego miałoby im zależeć na jej odrodzeniu?
Pokręcił głową. Nie miał nic poza swoimi własnymi przypuszczeniami. Tamna była drzazgą pod jego skórą, na którą póki co mógł jedynie narzekać i to też właśnie robił, znajdując w osobie Qadira wdzięcznego słuchacza. A do tego, jak się okazywało, otwartego na współpracę! Zaśmiał się cicho.
- Chcesz dostać od niej jakąkolwiek odpowiedź? Nie pytaj w imieniu kolegium - poradził. - Bo nagle się okaże, że nie ma czasu, choć jeszcze przed chwilą go miała. Wciąż nie wiem, dlaczego nie wyrzucili jej jeszcze z Akademii. To musi być kwestia nazwiska, nie sądzisz? Pieprzeni Il'Dorai. Nawet komnaty ma z widokiem na ogród, jak Ignaz.
Znów machnął niedbale dłonią i sięgnął po kielich z winem, gdy zorientował się, że może przemawiać przez niego odrobina zazdrości. Z drugiej strony, kto by nie chciał po podejściu do okna widzieć pięknie zadbanych, efektownych ogrodów Oddechu Bogów? Voron napił się i zamilkł na moment, usiłując ubrać w słowa odpowiedź na ostatnią prośbę Saliha.
- Jest narwana i w gorącej wodzie kąpana. Zawsze taka była; znam ją, odkąd była dzieckiem. Mh, ile problemów narobiła za młodu, to szkoda gadać. Nie mi, naturalnie, więc ja mogę wspominać je z rozbawieniem. Od małego miała w głowie pomysły, na jakie nie wpadłby nikt normalny, jeśli mogę tak powiedzieć. Teraz... dojrzała, wiadomo. Ale zapalczywość jej została.
Zakręcił kielichem, obserwując, jak czerwony płyn osiada na ściankach.
- Pochodzi stąd, oczywiście. Z Nowego Hollar. Jej ojciec jest jednym z nauczycieli. Rathal Il'Dorai, nie wiem, czy miałeś z nim do czynienia. Gdyby nie miał białych włosów jeszcze przed jej narodzeniem, zakładałbym, że osiwiał przez nią - westchnął ciężko. - Nie zrozum mnie źle, Tamna jest bardzo wartościową czarodziejką, ale mam wrażenie, że jej potrzeba udowodnienia, że jest w niej coś więcej, niż nazwisko, przesłania jej czasem zdrowy rozsądek.
Napił się znów. Na kamienny parapet zaczęły padać pierwsze krople deszczu, głośne, więc zapewne całkiem duże. Jeśli Qadir nie chciał, żeby napadało mu do pracowni, musiał zamknąć okno.
- Wróciła dziś rano, jakoś przed wschodem słońca. Byłem ją odwiedzić, ale powiedziała, że nie ma czasu ani ochoty usprawiedliwiać się z powodu moich prywatnych frustracji. Rozumiesz to? Moich prywatnych frustracji - prychnął.
Obrazek

Oddech Bogów

45
POST POSTACI
Qadir
Ciężko było nie wznieść swych warg na postawę elfa, który sam słusznie zauważył, że przewyższa karlgardczyka żywotnością o ponad dwieście wiosen. Był prawdopodobnie najlepszym świadectwem tego, iż wiek w kwestii mądrości to tylko liczba. No tutaj mówimy na razie o panowaniu nad emocjami oraz dość agresywnym, a zarazem nieadekwatnym przedstawieniem własnego zdania. Krótko mówiąc, całokształt wypowiedzi pracownika Oddechu Boga nosił dużą dozę infantylności. Trudno to inaczej nazwać, skoro zacietrzewiał się niczym Tamna w zgodzie z jego opowieścią na fakt rosnącej zazdrości. Złożenie powyższych argumentów nie ułatwiało Qadirowi wyrażenia pełnej powagi, gdyż z każdym oznajmieniem elfa uśmiech człowieka utrzymywał. Wykrzywienie ust miało wciąż pozytywną aurę. Dało się określić delikatnie rozbawienie maga jako… niewinne. Być może to faktycznie kwestia kultur oraz różnic międzyrasowych? Nie pierwszy raz Salih miał z tym do czynienia i to także przed obliczem innych pobratymców Dortrisa. Biesiadowanie w Nowym Hollar poszerzało horyzonty mieszkańca pustyni. Bez dwóch zdań. - Młodzi czarodzieje mają wiele ambicji. Pragną pokazać się światu jako samodzielne, przełomowe indywiduum. To nie niespotykane zachowanie. Skoro ma te cechy, jak powiadasz, to przyjdzie na nią czas. W wielu przypadkach narzucanie takim jednostkom formy pokory przyniesie wyłącznie przeciwny skutek. Nie chcemy tego, prawda? - Parę minut zajęło mu opróżnienie inicjującej kolejki muszkatu. Procentowy napój badacza należał do gatunku win słodkich, a w tym wypadku wyróżniał się miodowym posmakiem. Całkiem przyjemny dodatek do rozweselenia nawet największego gbura.

Bez zapełnionego żołądka uznał za stosowne powtórne nalanie półwytrawnego alkoholu. Wiedział tym samym, iż nie może zbytnio przesadzać. Udał się powtórnie w stronę stołu, powoli upuszczając dla siebie trunek po szyjce wyprofilowanego szkła. Yasin zaraz także przechylił ze skinieniem głowy butelczynę w stronę odbiorcy swych “kazań”, coby ten zdecydował się w odniesieniu do ewentualnej dolewki. - Pozostając w Akademii, ma pewne obligacje, do których musi się dostosować. Współpraca natomiast nie jest u nas twardo zapisaną regułą. W jaki sposób opublikuje reszcie swe wyniki, jest już bardziej skomplikowane. Ma pewną dowolność oraz… wspomniany przeze mnie czas. Nie sądzę przez to, aby Pan Kēli coś wymuszał na tej czarodziejce. Pozostało nam gdybać. Zwłaszcza mi, ponieważ wiem mniej niż wszyscy. - Jaką miał opinię Kadeem o tej dziewczynie? W sumie żadną. Jak zaznaczył kilka chwil wcześniej — mógł tylko gdybać. Wyznanie współpracownika stało się krzykiem desperacji wraz z wyrażeniem narastającego gniewu. Miał prawo wyolbrzymiać buńczuczność młodej Il'Dorai. Prawda nigdy nie leżała tu czy tam. Ona… zwyczajnie była. Gdzieś. Odkrycie, chociaż kawałka tego byłoby przełomem na nadludzką skalę. Jakby nie było, ich robota miała cele postawione właśnie w tym kierunku. A ile racji miał obecnie ciemnowłosy, Wysoki Elf? O tym się niebawem przekona nasz bohater.

A właśnie! Voron napomniał pod koniec przemowy o bóstwach, na co oczęta “Pustynnego Smoka” prawie się zaświeciły blaskiem nocnej konstelacji gwiazd. Ktoś dotknął pewien wrażliwy punkt ciemnoskórego znawcy starożytnej wiedzy. - Zadałeś bardzo dobre pytanie, przyjacielu. Dlaczego miałoby im zależeć? Nad tym pracujemy my we dwoje, jak i pozostała część szkoły. Szukamy odpowiedzi na boskie intencje. Klarownych wyjaśnień będzie nam zawsze brakować. Ile to lądów odbudowało się po wojnach, tudzież gór wypiętrzonych po przemianach geograficznych naszych ziem? Ile to wulkanów zostało uśpionych, by po dekadach powstać do pełni swej mocy? - Poczuł kropiący mżawkę z zewnątrz, która wdzierała się powoli do jego pokoju służbowego. Przymknął witrynę poprzez pociągnięcie klamki. Wolał nieco zbliżyć się do swego rozmówcy, toteż skorzystał z siedzenia niedaleko aktualnej lokacji elfiego badacza. W gabinecie Kadeema nie brakowało miejsc do spoczęcia. Sugerowało to częste odwiedziny ze strony pozostałych uczonych lub… komfort kroczenia po biurze w zamyśleniu z możliwością ograniczenia zbędnego ruchu do przyjęcia wygodnej pozycji.

Odrobinę nachylił się do Vorona, kiedy to dyskusja stała się bardziej intymna. Znaczyło to tyle, że Qadir nie zamierzał podnosić nader głosu na drugi koniec pomieszczenia. Ta zmiana wynikała z faktu miejsca, gdzie pogawędką wykiełkowała. Ściany mają uszy. - Co chcę przez to powiedzieć? Trzeba niekiedy odpuścić. Pozwolić sprawom iść ich wyznaczonym torem. Jesteśmy obserwatorami, toteż… obserwujmy. Potrzeba nam opanowania, towarzyszu. Podniesienie negatywnych emocji to zguba wielu istot. Zdajesz sobie z tego sprawę. Zatem działajmy na miarę naszych możliwości. - Wchodzili na bardzo grząski grunt pod kątem wymiany poglądów. Polityka. Pokarm, łącznie z trucizną dla wielu fascynatów historii. Potrafiła być ulubioną kochanką, aby po chwili stać się twym mordercą. Ona pchała reformy do przodu, wprowadzając przy tym niemały chaos. Odruchowo mag zerknął na regał z literaturą w pobliżu progu, chowając podbródek w wolnej dłoni. Słowa drugiego czarodzieja wbiły się w niego jak nóż w masło, tworząc tę zadumę. - Przemawia przez ciebie zazdrość. Jako prosty człowiek być może tego nie pojmuję. Zawsze byłem zadowolony ze swoich dóbr materialnych. Bardziej łaknę wiedzy niż wykwintnej komnaty. Niemniej jednak dałeś mi niezły orzech do zgryzienia… Nie planowałem de facto używać przy niej oficjalnych pobudek. Tyle rozsądku akurat posiadam. - Po chwili jednak dorzucił komentarz na temat rodu. - Rathal Il'Dorai? Słyszałem o nim, podobnie jak reszcie założycieli. Nie miałem natomiast z nimi kontaktu. Nie przywykłem ponadto do nawiązywania znajomości w Keronie, chociażby z powodu mych prac. Jesteś jednym z wyjątków. - Wzbił z nim toast, kącikiem ust dając mu swoisty komplement. I faktycznie to leżało w sferze okazania wdzięczności. Niełatwo o dobrego słuchacza pośród obcych wydziałów magicznych. Salih stanowił odstępstwo od normy, jakby nie było.

Skończywszy wino, odstawił opróżniony kieliszek na stół w pobliżu dokumentacji. Westchnął ciszej, ponownie spoglądając na przyjemną ciemność środowiska poza akademią. Zapamiętał kilka ważnych punktów z zeznania Dortrisa. Młoda elfka była zawzięta, zdecydowana oraz nieustępliwa w realizacji własnych planów… To już budowało szkielet charakteru niewiasty. Wizjoner notował w umyśle te szczegóły spośród wylewu frustracji elfa. W pewnym momencie obrócił się w stronę znajomego niczym terapeuta. Poniekąd… czy właśnie nim nagle się nie stał? - Mam nadzieję, iż moja obecność nie wzbudzi w dziewczynie podobnych uczuć. Możliwie nie jest wielbicielką głów uczelni. Albo… twoje podejście zawiodło. Nie zapomnijmy o tym. - Puścił do niego zadziornie oko. - Nie zamierzam dzisiaj męczyć Tamny. Poszukam jej jutro, jak już wypocznie po powrocie. Prosiłbym cię o odpuszczenie na razie z nowymi interakcjami w kierunku tej rebeliantki. - A która to już godzina? Zlustrował tarczę zegara nad drzwiami, by poznać obecną porę. Czy sen nie powinien nadejść niebawem?
Obrazek

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”