[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

16
Od momentu przyjęcia nowego zestawu obowiązków, Nivienn naturalnie zaczęła lepiej orientować się w wydarzeniach ze świata. Dołączając do Rady Kolegialnej, poza osobistym zainteresowaniem czysto zawodowym, o jej uszy obijały się ponadto plotki, oficjalne i mniej oficjalne wieści. Rodzinne miasto magini wracało do względnej równowagi, co cieszyło ją niezmiernie. Również i uniwersytet zdawał się w końcu powracać do stanu stabilnego. Pozostawało jedynie wierzyć, że w nadchodzących tygodniach i miesiącach nie wydarzy się nic, co mogłoby zburzyć ten, jakże długo budowany, spokój wśród kadry i organizacji uczelni.
Pani profesor swoje obowiązki wypełniała należycie i z pasją, wszakże posadka, na którą pracowała przez wiele lat, była spełnieniem jej ambicji i marzeń. Zaszczepione w niej przez dawną mistrzynię zamiłowanie i poszanowanie dla natury pragnęła przekazywać dalej, wtłaczać do chłonnych umysłów studentów. Nic innego nie dawało jej takiej satysfakcji, jak obserwowanie rozwoju swych podopiecznych, jak każde zadane na wykładzie pytanie, każdy wychowanek, który powracał do niej z ciepłymi słowami.
Członkini Rady Kolegialnej przyszło też się mierzyć z nowymi wyzwaniami. Wyprawa do Gryfiego Fortu była pierwszą okazją do opuszczenia Oros w ciągu kilku ostatnich lat. Jako kolejne nadarzyło się zlecenie w górach Aron, w sprawie którego Nivienn udała się do samej Lwicy z Oros.
Którą z uczelni kończył nasz delikwent? Czy wiadomo jaka była jego specjalizacja? — zadała pierwsze pytania dla swojego skromnego wywiadu przed wyruszeniem w drogę. — Czy będę mogła liczyć na towarzystwo maga bojowego? Do pewnego stopnia potrafię o siebie zadbać, jednak... zważywszy na okoliczności, szczególnie na straty w ludziach, może przydać się pomoc czarodzieja kompetentnego w walce i obronie, dla zapewnienia bezpieczeństwa. Odpowiadałabym za niego własnym sumieniem i autorytetem.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

17
Rektorka westchnęła na słowa Czarodziejki i sięgnąwszy po jedną ze skórzanych teczek spoczywających na biurku odparła spoglądając co chwila na jej zawartość.

— Oskarżony jest niestety naszym absolwentem. Ukończył naukę dość dawno i od tego czasu jego kontakt z uczelnią niemal całkowicie ustał, więc trudno mi nawet określić czy dalej zajmował się tym co studiował... ale był mocno związany z wydziałem iluzji i wróżb. Astrolog, mistyk i jeśli wierzyć starym skargą szuler. Ale jak mówiłam... nie mamy dokładnych informacji kim... lub czym się stał na przestrzeni lat. Co jak możesz się domyślać nie pomogło w zapobiegnięciu interwencji Zakonu. Wieżę ufundowała mu w dużej mierze jak dobrze rozumiem rodzina i po studiach zamknął się w niej i trzymał to co w niej robił tylko dla siebie. Wiemy że coś badał... ale dokumentacja jest niepełna. Możliwe, że Zakon "pożyczył" ją w trakcie okupacji, możliwe że to po prostu niedociągnięcie z naszej strony... albo dokumenty istniały tylko w wyobraźni jednego z naszych skrybów... ehhh iluzjoniści.

Lwica potarła nerwowo skroń. Następnie upuściła teczkę na stół i pchnęła ją w stronę Czarodziejki. W jej środku leżała kopia dyplomu z okazji ukończenia nauk, krótki raport o znanych miejscach pobytu maga oraz kilka pożółkłych papierów z wypisanymi nań skargami. Głównie o oszukiwanie w karty. Całość zadecydowanie budziła podejrzenia zważywszy na to, że jeśli wierzyć dyplomowi podejrzany zbliżał się najpewniej do czterdziestki... a mało który absolwent wiódł życie tak monotonne by nie dało się znaleźć informacji na temat jego późniejszych osiągnięć. Żadnej opublikowanej pracy, żadnego badania... nawet żadnej informacji nad czym pracował. Archiwa uczelniane pełne były papierów mówiących jasno i treściwie co dany Czarodziej zrobił w trakcie swojego żywota. Po czyście dla porządku... ale również by uniknąć kłótni między członkami kolegium... i móc się wykłócać z innymi uczelniami czyj absolwent wpadł na dane odkrycie jako pierwszy. Fakt, że teczka czterdziestoletniego Czarodzieja nie tylko nie zawierała żadnych informacji o temacie jego pracy na tytuł Czarodzieja ale i późniejszych działań sprawiał, że był on niczym zjawa w świecie magii. Pytanie brzmiało... czy z własnej woli?

— Co zaś się tyczy maga bojowego...— podjęła rektorka wstając od stołu i podchodząc do wiszącej na ścianie mapy Keronu — Obawiam się, że nie mogę wam kogoś takiego zapewnić. Wielu naszych purpurowych kolegów jest zajęta i rozchwytywana bardziej niż kiedykolwiek. Wszyscy o nich proszą lub wręcz ich najmują. Wczoraj siedmiu ruszyło do Irios na prośbę komtura... nie mogłam zbytnio odmówić. Tydzień temu czterech udało się do Meriandos... ponoć ta nowa banda zbójców zachowuje się tak nieludzko, że nawet waleczni rycerze wschodu nie chcą się zapuszczać w lasy. Kilku nie powróciło z księstwa Ujścia... sama nie wiem czy zmarli, czy też kontynuują walkę mimo wycofania się wojsk. Do tego ta przeklęta plaga... i fakt, że jesteśmy na skraju nie jednej ale może nawet dwóch wojen. Każdy chce maga bojowego... a uczelnia także potrzebuje ochrony. I tak mamy teraz ledwo dość by nazwać miasto "bezpiecznym". Nie możemy pozwolić na powtórzenie się... sama wiesz czego.

Oczy Arcymistrzyni wodziły po mapie królestwa. Tyle miast, tyle wiosek, tyle zamków. Czarodzieje stanowili jeno kielich w wielkim morzu jakim była ludność Keronu. A tylko kropla z tego kielicha przechodziła przez absurdalnie rygorystyczny proces jaki wymagany był od Czarodzieja by dostać tytuł Maga Bojowego. By dać mu papier mówiący "ufamy twojej sile i dyscyplinie... raczej nas nie wysadzisz w środku bitwy". Większość uczyła się po prostu magii ofensywnej pod pretekstem samooborony a w razie czego i tak najmowali się czasami "na lewo" jako ochroniarze czy najemnicy lub podpisywali kontrakty tak niejasne, że nijak nie dało im się potem udowodnić, że nie uczyli tej a tej nocy małego Tobiasza tylko pomagali ojcu zabić wilkołaka. Ale gdy coraz mniej osób ufało magii fioletowe szaty poczynały być niezwykle kuszącym widokiem w oczach możnych jak i władców. Czarodziej którego można być "pewnym" bardziej niż innych Czarodziejów. Takie plotki poczynały krążyć po królestwie. I ich efekt widać było właśnie teraz. Większość magów bojowych opuściła Oros na czyjeś zlecenie lub rozkaz...rektorka została zaś z nieprzyjemną sytuacją gdzie musiała wybierać między jednym ze swoich agentów... a bezpieczeństwem miasta i uczelni. Kto w końcu wiedział czy nie zdarzy się w Oros następna katastrofa pokroju tej z Irios... albo Qerel... albo Ujścia... albo Saran Dun. Miasta Keronu nie miały lekko.

— Mag bojowy. Możemy... możemy wysłać z tobą kogoś innego jako "asystenta". Nakłonienie jednego z instruktorów podstaw samoobrony nie powinno być trudne... ale ci są praktycznie jedną nogą w gro... na emeryturze. Na niewiele się zdadzą... Zróbmy tak. Powiedz mi jakich umiejętności według ciebie będzie ci potrzeba najbardziej w tym dochodzeniu i do jutra kogoś spełniającego te kryteria znajdzie.
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

18
Ah, iluzjonista... Sprawa nabiera nieco więcej kolorów — odparła profesor, przejmując teczkę od Iris. Przewertowała kilka stron papierów. — Zbyt wiele niewiadomych — westchnęła ciężko — ale powinno wystarczyć.
Odłożyła teczkę na stół i wsparła podbródek o dłoń, zamyślając się na krótką chwilę. Jaki mógł być motyw morderstwa? Pytała samą siebie w myślach. Czyżby chłop zobaczył coś, czego nie powinien? Trzeba będzie dokładnie przeczesać ruiny wieży, wypytać świadków, porozmawiać z okolicznymi mieszkańcami... Czeka mnie masa roboty. Ponownie westchnęła, wzburzając podmuchem kosmki opadających na jej twarz włosów.
Przyda mi się ktoś kompetentny w przynajmniej podstawach obrony magicznej, rozpraszaniu pomniejszych zaklęć. To może być nawet student, jeżeli to w ogóle legalne... Mile widziana będzie umiejętność zadbania o siebie. Domyślam się, że wielu z naszych czarodziejów i podopiecznych jest silnie związana z miastem i rzadko wyrusza w dalekie podróże. Chciałabym nie musieć się martwić o to, że mój asystent nie poradzi sobie z ewentualnym nocowaniem pod gołym niebem albo koniecznością przebycia długiego marszu w niedogodnych warunkach. Niemniej każda pomoc będzie nieoceniona, dopóki będzie to faktyczna pomoc, a nie piąte koło u wozu.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

19
Rektorka po wysłuchaniu słów uczonej odetchnęła z zauważalną ulgą po czym sięgnąwszy po kolejny już papier na swoim biurku jęła wodzić po nim palcem i mamrotać. Coś o godzinach, sesji, egzaminach... brzmiało to niepokojąco jak planowanie nowego planu zajęć. Po dłużej chwili przerwała jednak, skrzywiła się nieco po czym zauważalnie zmęczonym głosem rzekła.

— Ktoś obeznany z pracą w terenie i potrafiący o siebie zadbać? To wszystkie twoje wymogi? Dobrze więc. Znalezienie kogoś takiego do jutra nie powinno być trudne. Jesteś wolna na resztę dnia. Przygotuj się jak uważasz...

Tu arcymistrzyni skinęła w stronę drzwi. Jednak ledwo co odprawiona magini zdołała opuściła gabinet i skręcić za pierwszy róg... usłyszała za sobą nerwowy tupot stóp. Obróciwszy się zaś ujrzała młodzieńca w białej szacie. Zwierzchowie włosy o jasnym odcieniu podskakiwały nerwowo w rytm jego biegu. Odrobine workowata szata łopotała na nim jak żagiel a jego nerwowe spojrzenie zdradzało, że był mocno zestresowany. Pod pachą trzymał drobną skrzynkę która jednak musiała mu widocznie niezwykle ciążyć gdyż zauważalnie utykał. Kiedy zaś zbliżył się wreszcie do profesorki krzyknął zdecydowanie za głośno jak tą odległość:

— Proszę poczekać! Pilna przesyłka!

Po czym drżącymi chyba ze zmęczenia dłońmi wcisnął uczonej skrzynkę do rąk z kolejnymi nerwowymi słowami.

— Rektorka życzy sobie by Pani Profesor miała to przy sobie. "Dla bezpieczeństwa" jak to ujęła.

Po bliższych oględzinach uczona magla stwierdzić, że pudło było niezwykle ciężkie jak na jego niewielkie rozmiar. Jakby wypełnione było po brzegi kamieniami. Zamknięte również było zaawansowanym magicznym zamknięciem... takim jakie spotykało się na przykład w Zakazanej Sekcji Biblioteki... zanim ta wybuchła. Całość krzyczała wręcz "to jest niebezpieczne!". Uczeń tymczasem podjął swoim zaspanym i nerwowym głosem.

— Arcymistrzyni powiedziała, że ego zawartość pozwoli Pani Profesor na chwilowe obezwładnienie każdego przeciwnika. Sprawienie że jakby uśnie. Ale podkreślała też by za żadne skarby nie upuściła Pani tego na podłogę. Czy to w dłoni czy w skrzyneczce z otwartym zamkiem. Wtedy może to się bardzo źle skończyć... a tak. Tu jest klucz.

W dłonie uczonej wpadł w następnej chwili zwitek kilku małych metalowych fragmentów na rzemyku. Wyglądały bardziej jak bransoletka niż klucz uczona czuła jednak bijącą od przedmiotu magię. Jakby reagując na dotyk uczonej metalowe fragmenty poderwały się do lotu i zawisły nad jej dłonią układając się w fascynujący pół-fizyczny pół-eteryczny zarys faktycznego klucza. Uczeń spojrzał na klucz z odrobiną dziecięcej ciekawości a następnie nerwowo zrobił krok w tył, skłonił się głęboko i bełkocząc coś o egzaminach odbiegł w siną dal. zostawiający tym samy uczoną z tajemniczą skrzynką, pustym korytarzem... i kilkoma godzinami do robienia co jej się żywnie podoba przed opuszczeniem Oros.
Spoiler:
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

20
Profesor spojrzała przez ramię, zaskoczona nagłym krzykiem przez korytarz. Zatrzymała się i odwróciła, splatając dłonie na podołku. Roześmiała się w duchu, widząc nadbiegającego młodzieńca o zmierzwionych włosach. Jej twarz wyrażała jedynie sympatyczny uśmiech, jakim miała zwyczaj obdarzać uczniów.
Dziękuję. — Przyjęła skrzyneczkę i klucz do rąk. — Za przesyłkę i instrukcję. — Dygnęła skromnie.
Została sama ze sobą, z nowym nabytkiem i odrobiną wolnego czasu. Wykorzystać go mogła na wiele sposobów, jednak pierwsze co jej przyszło do głowy to przygotowanie do podróży. Nie mogła o niczym zapomnieć, trzeba było wszystko zawczasu zaplanować. Wróciła więc do swoich komnat i dobrała się do szafy. Z samiuśkiego dna, przykrytego jeszcze stertami szat, o których zdążyła kompletnie już zapomnieć, wyciągnęła swój sekwojaż. Minął moment, a upakowany był aż po brzegi. Ubrania na zmianę, dziennik, pióro i inkaust, grzebień, perfum, skrzynka od Iris... Wyliczała z pamięci wciśnięte do walizy rzeczy. Upewniając się dwa razy, czy niczego nie zapomniała, zacisnęła klamry, bagaż postawiła pod ścianą i... wyszła na zewnątrz, do wydziałowych ogrodów, ciesząc się wolnym czasem i coraz cieplejszą pogodą.
W dzień podróży obudziła się przedwcześnie. Przyczyną był stres, lekki niepokój i natłok myśli. Przeglądała się w lustrze cztery razy, choć wiedziała, że nie wychodzi z nikim na spotkanie. Odbijając się od ściany do ściany, studiowała notatki z powierzonej jej sprawy, choć wszystko miała już w małym palcu. Wyjazdy z miasta były zaiste czymś stresującym. Były wyjściem poza jej bezpieczną bańkę, w której została wychowana. Za murami Oros zaczynał się wielki, ledwo poznany naocznie świat. Pomimo że bała się go jak bólu czy straty, coś ciągnęło ją na zewnątrz. Zrozumiała tedy, że to natura, z którą tak silnie była związana, a którą poznawała jedynie pośród ogrodów i podmiejskich zagajników. Tam, dalej, czekało coś więcej, coś większego, a Nivienn pomimo strachu, powoli wyciągała ku temu rękę.
Gotowa do drogi, narzuciła na plecy podróżną pelerynę, na ramieniu posadziła przyjaciela-kruka i chwyciła w dłoń walizkę. Na samym końcu, niemalże zapomniawszy, nałożyła na głowę swój szykowny beret i zatrzasnęła drzwi na klucz.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

21
Nivienn trudno zarzucić było niedbalstwo gdy chodziło o przygotowanie do wyprawy. Zwłaszcza, że wielu absolwentów uczelni magicznych opuszczało miejskie mury całkowicie nie pojmując idei "terenów pozamiejskich". Różne opowieści krążyły o zieloniutkich czaromiotach, których nieopatrzność ucięła dość skutecznie ich kariery. Jednak i Pani Profesor nie była w stanie w pełni przewidzieć wszystkiego. Jak choćby tego, że po wyjściu ze swojej komnaty jej oczom ukazała się znajoma postać odziana w podróżniczą szatę. Postać o zwana jako Doktor Varghard Korviell. Nauczycielem Zaawansowanego Istototwórstwa wartował najwyraźniej jakiś dziennik gdyż w momencie w którym Czarodziejka otwarła drzwi malutka książeczka powędrowała w poły jego szaty, przez twarz przeszedł krótki spazm mogący być uśmiechem, zaś z gardła maga dobyło się zdanie dość dosadnie potwierdzające powód jego obecności w tym miejscu i o tej godzinie.

— Więc... niejaki Vealian? Iluzjonista, który zniknął w tajemniczych okolicznościach... typowe i problematyczne. Coż... na prośbę Arcymistrzyni do rozwikłania sprawy jestem do usług Rady.

W całej postawie Doktora było coś dziwnego. A przynajmniej dziwniejszego niż w jego codziennej aurze. Ten przestarzale ubrany, uczesany i pobladły jegomość postrzegany przez studentów jako dwustuletni wampir zdawał się pod swoją stoicką postawą ociekać... ekscytacją? A przynajmniej w oczach sąsiada Czarodziejki błyszczało coś czego nie widziała w obliczu ponurego maga odkąd przeprowadziła się do swojego obecnego lokum.

— Wyruszamy pieszo, konno czy karocą?

Dodał Doktor i coś w jego głosie mówiło Czarodziejce, że był faktycznie gotowy iść na piechotę na drugi kraniec prowincji.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”