Jesień 86 roku Tragedia. Przyjaciółki widziały na własne oczy, co się wówczas wydarzyło. Widziały śmierć i cierpienie, widziały strach i same się bały. Mnóstwo osób poznikało. Niektóre wróciły odmienione, niektóre martwe. Niektórzy nawet nie pamiętali swego zniknięcia i... i obie przyjaciółki należały właśnie do tej grupy. Do tych, których wedle herbiańskiej rachuby czasu nie było raptem przez parę minut (ot, zawieruszyły się w tłumie!), zaś wedle kalendarzy innego świata były gdzie indziej przez całe miesiące, może nawet lata. Nie, one tego nie pamiętały. Czasem tylko w snach zdarzało im się widzieć zupełnie obce gwiazdy. Żadna z nich nie miała odwagi mówić z drugą na ten temat. Pochłonęła je praca, zresztą do Oros weszli sakirowcy, robiąc swoje porządki. Było czym się martwić.
Zima, przełom 86 i 87 roku Represje Zakonu Sakira, który praktycznie zajął Uniwersytet Magiczny w Oros, nasilały się coraz bardziej. Duża część terenu uczelni została objęta antymagicznym polem, nie było ono jednak jednorodne i stabilne, sami sakirowcy zdawali się nad nim nie panować, co niestety stanowiło przyczynę wielu wypadków. Do tego dołączyło wiele nieszczęść natury administracyjnej. Profesorom solidnie obcięto pensje. Wielu z nich, w szczególności elfiego pochodzenia, zniknęło z dnia na dzień i nikt nie miał pewności, co się z nimi stało. Część zwyczajnie zwolniono, część ciągano po przesłuchaniach aż sami zrezygnowali z pracy. Nie lepiej było ze studenckimi stypendiami, a czesne wzrosło do absurdalnie wysokich kwot. Nieludziom dodatkowo przywalono opłaty "na rzecz kosztów integracji kulturowej". Dużą część dawnej bursy studenckiej, teraz niemal pustej, przerobiono na kwatery rycerzy Sakira. Wprowadzono mnóstwo obostrzeń względem prowadzonych zajęć i nowe, obowiązkowe dla wszystkich studentów przedmioty, takie jak "Odpowiedzialność Użytkownika Magii" (nawet jednorazowa nieobecność była karana natychmiastowym wydaleniem ze szkoły), w szkoleniach o podobnej tematyce musieli uczestniczyć wszyscy pracownicy. Z zacięciem godnym lepszej sprawy pilnowano "godnego umundurowania braci studenckiej oraz kadry pedagogicznej", a jakiekolwiek prywatne kontakty pedagogów ze studentami, o romansach już nie wspominając, jak łatwo zgadnąć stały się zaledwie bladym wspomnieniem. Pod batem Zakonu Sakira zresztą mało komu zbierało się na amory. Prędzej na wymioty.
W Czarodziejach – tych, którzy tu jeszcze pozostali i nie zniknęli w tajemniczych okolicznościach – narastał gniew.
* * – Cześć, dziewczyny! – zaczepiła przyjaciółki konspiracyjnym tonem sympatyczna pani profesor alchemii, Adelajda Bloom. Nivienn i Emily siedziały akurat w uczelnianej jadalni nad talerzami, była pora obiadu. – Mam tu takie pisemko. Trzeba działać, no nie? Podpiszecie? To takie oświadczenie w sprawie tego, że nam się nie podoba to, co się tu dzieje i że na to dłużej nie pozwolimy – objaśniła pokrótce, podsuwając Czarodziejkom pióro, atrament i jakieś długie, wykaligrafowane starannie pismo z jeszcze dłuższą listą nazwisk. Znajomych nazwisk.
– A, Nivienn, przy okazji mam coś dla ciebie! To od Vertula, mojego ucznia. To ten wysoki z niebieskimi oczami, wiesz. – Adelajda mrugnęła porozumiewawczo. – Podobno zostawiłaś to w sali podczas ostatnich zajęć z drugim rokiem. – Adelajda mrugnęła znowu. Jeszcze bardziej porozumiewawczo.
Nivienn miała pewność, że srebrny pierścień z wyciętym w pomarańczowym karneolu zarysem śpiącego kota wcale nie był jej własnością, wobec czego na pewno nie zostawiła go w żadnej sali wykładowej. Adelajda wiedziała o tym tak samo dobrze.
– To co, dziewczęta? Podpisujemy!
Za oknem sypał śnieg.
Spoiler: