[Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

1
Lato 86 roku Latem 86 roku przyjaciółki miały wyruszyć na wyprawę, by wykurzyć zjawy z jaskini w jakiejś wiosce. Ostatecznie jednak obowiązki w Oros nie pozwoliły im pojechać. Emily miała w międzyczasie wychowawczą pogadankę u rektorki Iris na temat romansów ze studentami, po której przez dłuższy czas była trochę na widelcu i nie bardzo mogła sobie pozwolić na opuszczanie uczelni. Nivienn za to została wrobiona w przygotowywanie z pierwszoroczniakami jakichś występów na jubileusz uczelni. A potem jeszcze wciśnięto jej dzierganie dekoracji do wielkiej sali jadalnej i, jako że miała ładny charakter pisma, adresowanie zaproszeń dla gości z Nowego Hollar i Saran Dun. Eh. Cholerne 500-lecie, wszyscy tu tym teraz żyli.

Jesień 86 roku Tragedia. Przyjaciółki widziały na własne oczy, co się wówczas wydarzyło. Widziały śmierć i cierpienie, widziały strach i same się bały. Mnóstwo osób poznikało. Niektóre wróciły odmienione, niektóre martwe. Niektórzy nawet nie pamiętali swego zniknięcia i... i obie przyjaciółki należały właśnie do tej grupy. Do tych, których wedle herbiańskiej rachuby czasu nie było raptem przez parę minut (ot, zawieruszyły się w tłumie!), zaś wedle kalendarzy innego świata były gdzie indziej przez całe miesiące, może nawet lata. Nie, one tego nie pamiętały. Czasem tylko w snach zdarzało im się widzieć zupełnie obce gwiazdy. Żadna z nich nie miała odwagi mówić z drugą na ten temat. Pochłonęła je praca, zresztą do Oros weszli sakirowcy, robiąc swoje porządki. Było czym się martwić.
Zima, przełom 86 i 87 roku Represje Zakonu Sakira, który praktycznie zajął Uniwersytet Magiczny w Oros, nasilały się coraz bardziej. Duża część terenu uczelni została objęta antymagicznym polem, nie było ono jednak jednorodne i stabilne, sami sakirowcy zdawali się nad nim nie panować, co niestety stanowiło przyczynę wielu wypadków. Do tego dołączyło wiele nieszczęść natury administracyjnej. Profesorom solidnie obcięto pensje. Wielu z nich, w szczególności elfiego pochodzenia, zniknęło z dnia na dzień i nikt nie miał pewności, co się z nimi stało. Część zwyczajnie zwolniono, część ciągano po przesłuchaniach aż sami zrezygnowali z pracy. Nie lepiej było ze studenckimi stypendiami, a czesne wzrosło do absurdalnie wysokich kwot. Nieludziom dodatkowo przywalono opłaty "na rzecz kosztów integracji kulturowej". Dużą część dawnej bursy studenckiej, teraz niemal pustej, przerobiono na kwatery rycerzy Sakira. Wprowadzono mnóstwo obostrzeń względem prowadzonych zajęć i nowe, obowiązkowe dla wszystkich studentów przedmioty, takie jak "Odpowiedzialność Użytkownika Magii" (nawet jednorazowa nieobecność była karana natychmiastowym wydaleniem ze szkoły), w szkoleniach o podobnej tematyce musieli uczestniczyć wszyscy pracownicy. Z zacięciem godnym lepszej sprawy pilnowano "godnego umundurowania braci studenckiej oraz kadry pedagogicznej", a jakiekolwiek prywatne kontakty pedagogów ze studentami, o romansach już nie wspominając, jak łatwo zgadnąć stały się zaledwie bladym wspomnieniem. Pod batem Zakonu Sakira zresztą mało komu zbierało się na amory. Prędzej na wymioty.

W Czarodziejach – tych, którzy tu jeszcze pozostali i nie zniknęli w tajemniczych okolicznościach – narastał gniew.

*
Obrazek
* – Cześć, dziewczyny! – zaczepiła przyjaciółki konspiracyjnym tonem sympatyczna pani profesor alchemii, Adelajda Bloom. Nivienn i Emily siedziały akurat w uczelnianej jadalni nad talerzami, była pora obiadu. – Mam tu takie pisemko. Trzeba działać, no nie? Podpiszecie? To takie oświadczenie w sprawie tego, że nam się nie podoba to, co się tu dzieje i że na to dłużej nie pozwolimy – objaśniła pokrótce, podsuwając Czarodziejkom pióro, atrament i jakieś długie, wykaligrafowane starannie pismo z jeszcze dłuższą listą nazwisk. Znajomych nazwisk.

– A, Nivienn, przy okazji mam coś dla ciebie! To od Vertula, mojego ucznia. To ten wysoki z niebieskimi oczami, wiesz. – Adelajda mrugnęła porozumiewawczo. – Podobno zostawiłaś to w sali podczas ostatnich zajęć z drugim rokiem. – Adelajda mrugnęła znowu. Jeszcze bardziej porozumiewawczo.

Nivienn miała pewność, że srebrny pierścień z wyciętym w pomarańczowym karneolu zarysem śpiącego kota wcale nie był jej własnością, wobec czego na pewno nie zostawiła go w żadnej sali wykładowej. Adelajda wiedziała o tym tak samo dobrze.

– To co, dziewczęta? Podpisujemy!

Za oknem sypał śnieg.

Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

2
Czarodziejka uśmiechnęła się do podchodzącej profesorki. Lubiła ją. Miały ze sobą dobre stosunki, szczególnie że Nivienn była jedną z lepszych w dziedzinie alchemii. Przeczytała naprędce przyniesione pismo. Bez dłuższego zastanowienia wpisała swoje nazwisko na listę. Jej podpis mógł się wyróżniać wśród pozostałych starannością i estetyką.

– Proszę – powiedziała kreśląc ostatnią kreskę i podając listę przyjaciółce. – Miejmy nadzieję, że to wszystko wkrótce się skończy. Trudno mi znieść tą napiętą atmosferę. Chciałabym móc choćby na kilka dni opuścić mury uniwersytetu…

Nagle zaatakowała ją intensywna myśl, wspomnienie całkiem niedawnych, tragicznych wydarzeń. Poczuła tak bardzo rzadki u niej smutek oraz przyspieszone bicie serca. Szybki, acz wyraźny obraz przemknął jej przez świadomość, niczym włochaty pająk po podłodze. Od czasu tragedii pozostawał w niej uśpiony i wybudzał się w reakcji na odpowiedni bodziec. Był to straszny obraz, który, jak czuła z zaniepokojeniem, pozostawił malutką skazę na jej niewinnej duszy. Pokonała go teraz prędko, skrycie chwytając pod stołem dłoń przyjaciółki i skupiając się na teraźniejszości. Nie chciała o tym rozmawiać.

Gdy profesorka wspomniała o niejakim pierścieniu, Nivienn spojrzała na jej dłoń, którą to podsuwała owy przedmiot. Szlifowane srebro z pomarańczowym karneolem odbiło się w jej oczach. Przyjrzała się dokładnie wygrawerowanemu na krysztale kotu i doznała pewnego uczucia. Przejawiło się ono u niej nieco dłuższym zamknięciem powiek. Chciała się czegoś koniecznie upewnić.

– Piękny… To znaczy, dziękuję za przekazanie go. – Uśmiechnęła się nieco zmieszana i spojrzała na przyjaciółkę porozumiewawczo.

Próbowała sobie przypomnieć kim jest wspomniany Vertul, który rzekomo odnalazł ten pierścień. Przeszło jej przez myśl, że to próba zdobycia jej względów. Spodobała jej się ta myśl. Wiedziała jednak, że nie ma czasu na mężczyzn. Wiedziała również czym w obecnej sytuacji może grozić spoufalanie się z uczniami. Wzięła pierścień i założyła go na palec prawej dłoni, by ocenić jak się prezentuje w miejscu jego przeznaczenia. Bardziej wyczulona osoba mogła poczuć tuż przy kobiecie subtelne wahania energii. Była już wtedy pewna, że nie jest to zwykły pierścień.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

3
Czarodziejka początkowo nie zwróciła uwagi na podchodzącą Adelajdę, przywitała się z nią dopiero gdy przeżuła i przełknęła kęs.

- Dzień dobry. - Lekko kiwnęła jej głową i spojrzała na pismo, które podsunęła im pani profesor, lekko się uśmiechnęła. Lubiła sposób w jaki mówiła pani Bloom, zawsze potrafiła przyprawić o uśmiech nawet najbardziej przygnębionego studenta.

Emily nieśpiesznie przeczytała pismo przekazane przez przyjaciółkę. Gdy wykonywała swój podpis Nivienn chwyciła jej dłoń, zaskoczona Emily nieumyślnie maznęła tuszem po dokumencie przekreślając ostatnią literę imienia przyjaciółki. Pośpiesznie dokończyła swój podpis i spojrzała na przyjaciółkę lekko ściskając jej rękę.

- Wszystko w… porządku? - Powiedziała niepewnym głosem po czym puściła rękę Nivienn.

Czarodziejka przemilczała kwestie związane z pierścieniem, jedynie mu się przyglądała. W czasie gdy Adelajda zajmowała się rozmową z przyjaciółką, Emily delikatnie złapała swój naszyjnik z czerwonym kamieniem, poczuła w dłoni lekkie ciepło, które po chwili zaczęło się rozchodzić na całe jej ciało przyprawiając ją o delikatny uśmiech. Do jej umysłu powróciły wspomnienia z zeszłego lata. Dobiegła również do niej tęsknota, która zmazała uśmiech z jej ust. Tęskniła za słońcem i wszechobecnym ciepłem lata i była w stanie oddać wszystko aby znów mogła poczuć palące słońce na swej skórze.

- Niech mija już ta zima… - Pomyślała na głos.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

4
Pismo, które pani Adelajda dała dziewczynom do podpisania, było wykaligrafowane mocno ozdobnym, lecz mało czytelnym charakterem pisma, przez co pobieżna lektura nie pozwoliła wniknąć za mocno w jego treść. Było tam coś o zjednoczeniu w obliczu tragedii i odżegnywaniu się od zbrodniczych działań, sporo ubolewania nad ogromem śmierci i cierpienia oraz o nadziei na słuszne ukaranie winowajców. Trudno było się z tym przecież nie zgodzić, prawda? Emily i Nivenn pozostawiły więc swoje sygnatury na końcu długiej listy i wkrótce zapomniały o całej sprawie.

Wiosna 87 roku

Tak jak mija w końcu wszystko co złe, tak też minęła i zima. Śnieg zalegający miesiącami na dachach Uniwersytetu wreszcie stopniał, a w ogrodach na nowo zakwitły niezapominajki, żonkile i hiacynty. I jabłonie, białoróżowe jak obłoki o świcie. Studencka młodzież w chwilach wolnych od zajęć coraz chętniej wylegała całymi gromadami na dwór, by wystawić wychudzone i blade po zimie twarze do słońca. I chociaż odsłanianie nóg czy dekoltów było od czasu nastania nowej władzy surowo zabronione, a jeszcze surowiej karane, ciepłe wiosenne promienie przemawiały do studenckiej braci znacznie bardziej niż upomnienia sakirowskich patroli.

Dziś, dokładnie tak samo jak kilka miesięcy temu, Emily i Nivienn siedziały w jadalni i kończyły obiad, kiedy zaczepiła je profesor Adelajda Bloom. Rozpromieniona i wyraźnie z czegoś dumna.

— Nivienn, moje słonko! Słyszałaś, co po kątach mówią od paru tygodni? — Nie, panna Drongfort nie wiedziała. — No to słuchaj! Podobno mają ci niebawem przyznać posadę profesorską! Pięknie, co? Ale ciii, to tajemnica, więc jakby co, to nic ode mnie nie słyszałaś! Buzia na kłódkę, klucz do jeziora!

Pani Bloom puściła oko do dziewcząt i siadając przy nich wzięła sobie kruche ciastko z patery na środku stołu. W ogóle się nie przejęła, że kruszy nim na stół.

— Emily, a ty jak tam się miewasz? Czym się ostatnio zajmowałaś? Zmarniałaś mi przez tę zimę, oj! — Kobieta chwyciła ją za policzek jak bobasa. Odrobinę za mocno. — Rumieńce ci zupełnie poznikały, Płomyczku! Na dwór byś czasem wyszła!

Po przeciwnej stronie stołu, w odległości bezpiecznie niewinnej, ale zarazem umożliwiającej wygodną obserwację, siedział – niezmiennie przy każdym posiłku od kilkunastu tygodni – niebieskooki Vertul. Spod jasnej grzywy rzucał rozmarzone spojrzenia na młodzieńczą buzię, jasne włosy i złote oczy pewnej Czarodziejki. Przyszłej pani profesor. Podarowanie jej pierścienia przez pośredniczkę było jednak póki co najodważniejszym krokiem, na jaki się zdobył, a choć póki co nie uzyskał nań żadnej odpowiedzi, on nie tracił nadziei. Siedział tak więc, żałośnie mocząc białe rękawy szaty w zupie (a dziś serwowano wiosenny chłodnik z młodych buraczków) i wodząc wzrokiem za Nivienn jak uroczy szczeniak. Czasem zdawało jej się, że już za chwilkę chłopak odważy się posłać jej uśmiech, ale zawsze w ostatniej chwili wycofywał się spłoszony.

Vertul, uczeń pani Bloom, był utalentowanym alchemikiem ze skłonnością do bardzo nieszablonowych eksperymentów. Jego znajomi wróżyli mu albo obłędną karierę wielkiego Czarodzieja, naukowca i wynalazcy, albo rychłą i bardzo bolesną śmierć. O ile jednak nad fiolkami i alembikami niczego się nie bał i odznaczał się wręcz szaleńczą brawurą, o tyle już gdzie indziej, w kontaktach międzyludzkich, szło mu znacznie trudniej. Być może w laboratorium zużywał już cały swój zapas odwagi i nie starczało mu jej na nic więcej.

— Dzisiaj po obiedzie apel w Wielkiej Auli — rzuciła Adelajda. — Mam nadzieję że pamiętacie! Lepiej się nie spóźnijcie, bo same wiecie, jak jest!

Owszem, wiedziały, jak jest. Wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że nie warto się spóźniać na apele zwoływane coraz częściej w auli przez oroskiego komtura Zakonu Sakira, Gustawa von Tieffen. Bardzo często spóźnienie takie okazywało się bowiem ostatnim w karierze akademickiej pechowego spóźnialskiego.
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

5
Nivienn skończywszy obiad wzięła z tacy bułkę z lukrem i zaczęła ją skubać po kawałku. Słodkie bułki miały to do siebie, że jedzone w całości niefortunnie kleiły się do ust i policzków, dlatego by zachować względną czystość, należało je konsumować w drobnych, urywanych kęsach. Dzięki tej śmiesznie prostej technice czarodziejka nie musiała się martwić o okruszki przylepione do twarzy. Palce zaś oblizywała ze smakiem.

Czarodziejka rozpromieniła się na widok Adelajdy. Przywitała ją skinieniem głowy i wysłuchała wieści z jakimi do niej przyszła. Przypływ emocji jakiego wtedy doznała domagał się natychmiastowego ujścia z ciała wraz z okrzykiem radości. Otworzyła wówczas szeroko usta, jednak musiała się pohamować, by nie robić zbędnego hałasu. Spojrzała szczęśliwym wzrokiem na przyjaciółkę, później znów na profesor Bloom, dając znak zadowolenia.

– Nic nie słyszałam. Nic nie powiem. – Uśmiechnęła się szeroko i położyła palec na ustach.

Nivienn położyła brodę na dłoniach opierając łokcie o stół. Pogrążyła się w marzeniach. Wyobrażała sobie siebie siedzącą za własnym biurkiem, we własnej sali. Przed nią leżała sterta równo ułożonych książek, przybory do pisania, a dalej siedzieli rozentuzjazmowani uczniowie gotowi do rozpoczęcia nauki. Wiedziała, że byłaby dobrą profesor. Miała już doświadczenie w pracy z adeptami, utrzymywała znajomości z członkami kadry oraz miała nieprzeciętną wiedzę.

Nagle zauważyła odwracającego wzrok Vertula. Nie miała wątpliwości, że wpatruje się w nią od początku obiadu. Próbowała wywołać go myślą, by jeszcze raz spojrzał w jej stronę. Wydawał się jej zagubiony, dosyć wstydliwy i w pewien sposób… słodki. Zaśmiała się pod nosem widząc jego umoczone rękawy. Choć otrzymała od niego cenny prezent i od miesięcy wielokrotnie spotykali się wzrokiem, nie odpowiadała w żaden sposób, być może krzywdząc jego uczucia.

Nivienn pogładziła palcem kamień na pierścieniu. Gdy tylko Vertul znów spojrzał w stronę kobiety, ta posłała mu krótki, niepewny uśmiech i pomachała dyskretnie ręką. Sama nie mogła ocenić czy zrobiła to z litości, czy z odruchu spowodowanego pojawiającym się zauroczeniem. Widząc niebieskie oczy alchemika mieszało jej się w głowie.

– Lepiej chodźmy już. Nie chcę spóźnić się na apel – rzekła do przyjaciółki, wycierając ręce w serwetkę i wstając od stołu.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

6
Emily odsunęła od siebie na wpół pełny talerz z chłodnikiem. Nie przepadała za burakami, a tym bardziej za chłodnikami. Zawsze była zdania, że zupa powinna być gorąca, inaczej jest tylko wodą z dodatkami, które niekoniecznie pasują do siebie. Sięgnęła po jednego z pączków leżących na paterze, z której chwilę później zniknęło kruche ciastko.

Czarodziejka uśmiechnęła się słysząc wieści o możliwej posadzie jej przyjaciółki, przypomniało jej się jak jeszcze Nivienn nawet nie marzyła o takim sukcesie, albo po prostu nie pamiętała, żeby o tym wspominała. Czasami zdarzało się, że miała luki w pamięci jak gdyby miała w głowie robaka, który z głodu pożera jej wspomnienia i pozostaje w ukryciu do czasu, aż znów nabierze ochoty na “obiad”.

Gdy profesor złapała ją za policzek Emily lekko się skrzywiła i złapała ją delikatnie za rękę.
- Ałć. To trochę bolało… - Powiedziała rozmasowując sobie policzek, który po chwili zabarwił się na delikatną czerwień.
Zamyśliła się, po dłuższej chwili powróciła myślami do obecnego świata.
- Głupio mówić trochę ale… Kompletnie nic nie robiłam poza czytaniem i siedzeniem przy kominku… - Rzekła lekko zawstydzonym głosem. - Czekałam na lato. - Dodała po dłuższej chwili.

Przegryzła pączka i odłożyła go na krawędź talerza, sprawiał wrażenie, że zaraz zsunie się do chłodnika.

Emily dostrzegła wymianę spojrzeń Nivienn i Vertula. Lekko się uśmiechnęła i szturchnęła łokciem przyjaciółkę.
- Zakochana para… - zaczęła cicho nucić.
Równo z Nivienn wstała od stołu i szybko dokończyła pączka, wzięła kolejnego na drogę, posłała zarówno przyjaciółce jak i pani profesor uśmiech mówiący “Moja zdobycz, nie oddam”.
Emily razem z przyjaciółką ruszyły na apel, który miał mieć miejsce w auli.

Re: [Uniwersytet Oros] Profesorska jadalnia

7
Vertul, napotkawszy uśmiech i przyjazny gest wybranki swego serca, wytrzeszczył te swoje niebieskie oczęta w niedowierzaniu, zakrztusił się czymś i czerwony na twarzy wybiegł z jadalni dzikim pędem. Akompaniowało mu kilka chichotów tu i ówdzie.

— Eh, dziewczyny wy moje! — zaśmiała się czule pani Adelajda, pokręciła głową i zmrużyła oczy, zajadając się radośnie ciastkiem. — Tylko wam te miłości w głowie! Ach, dobrze, młode jesteście! Ja też się nie mogę doczekać lata, wiecie? No, lećcie już, moje gołąbeczki, lećcie!

Czarodziejki wyszły na dwór, wiosenne słońce miło połaskotało je w nosy. Minęły zakochanego alchemika, który stał teraz pod kwitnącą jabłonką i na ich widok wstydliwie schował nos w książce, a zaraz po tym zmuszono go do tłumaczenia się patrolowi złożonemu z dwóch służek Sakira, dlaczego chodzi z uwalanymi czymś aż po łokcie rękawami i czy uważa, że to stosowny ubiór na uroczysty apel, który ma się za moment zacząć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”