[Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

1
— ...i coś ty jej na to powiedział, Viggo, że aż tak się wściekła? — zapytała z pobłażaniem Nina, od paru tygodni niekwestionowana królowa tego małego, przykurzonego gabineciku.

Victis Viggo od tygodnia siedział tutaj za karę. Siedział obrażony w najnudniejszym kącie na całym tym przeklętym Uniwersytecie, no, wyłączając może schowek na miotły, i w milczeniu asystował Ninie Heisenhauser przy jej nużącej papierkowej robocie. Aktualnie jego zadaniem było poukładanie w porządku alfabetycznym teczki z dokumentami wykładowców zatrudnionych w przeciągu ostatnich pięciu lat. Aktualizowanie ksiąg z zapiskami na temat pensji profesorów, przyjmowanie podań w różnych najgłupszych sprawach, dokonywanie odpowiednich adnotacji przy nazwiskach tych profesorów i studentów, których od czasu pamiętnej katastrofy nie widziano i tych, których powrotu z różnych względów nie należało się już spodziewać... To wszystko były rzeczy, które najświętszego paladyna, a zwłaszcza młodego i spragnionego akcji mężczyznę, mogły doprowadzić do szału.

Kiedy Victis Viggo obraził swoją bezpośrednią przełożoną, kapitan Lottę Bauer, w trybie natychmiastowym odwołano go z zadań związanych z patrolowaniem miasta i odesłano tu. Chyba po to, by trochę spokorniał. Każda godzina wlokła mu się niczym stulecie i w ogóle nie podejrzewał, że ten dzień będzie może ciekawszy niż szereg poprzednich. Bo i na razie nic na to nie wskazywało.

Zaraz po tragedii, która dotknęła Oros jesienią, ze Srebrnego Fortu nadeszło polecenie bezwzględnego zajęcia Uniwersytetu i zaprowadzenia porządku w mieście. Komturia oroska pod przywództwem Gustawa von Tieffen zmobilizowała natychmiast swych ludzi, w tej liczbie i Victisa, dzięki czemu udało się w miarę opanować stworzony przez magów chaos. Pojawiły się dwa osobne piony zakonników: pierwszy inkwizytorski, na czele którego stanął Vincent Steinmeyer i zarządził serię bezlitosnych przesłuchań, mających wyjaśnić zaistniałe zajścia; drugi – pion paladynów – pod wodzą kapitan Lotty Bauer patrolował uczelnię i samo miasto, powstrzymując zamieszki i samosądy oraz wprowadzając trochę organizacyjnego porządku w tym wywołanym magią piekle. Część paladynów zajmowała się również rozbudowywaniem i podtrzymywaniem blokującej zaklęcia bariery, którą usiłowali objąć jak największy obszar Uniwersytetu, a która jednak wciąż płatała im figle i działała z pewną doza losowości.

Kapitan Bauer, stanowcza niewiasta około lat czterdziestu, żelazną ręką zarządzała swoimi paladynami i nie tolerowała najdrobniejszych przejawów niesubordynacji. Karała bezlitośnie, o czym Viggo zwany Ognistym właśnie się przekonywał. Trzydziestoletnia pani Heisenhauser w porównaniu z nią wypadała wręcz jako serdeczna i cierpliwa kobieta. Rzecz jasna wyłącznie dzięki zasadzie kontrastu. Wiszące przy jej skroniach miodowe zwoje warkoczy i porcelanowa cera, pięknie kontrastująca ze skromną czernią prostego odzienia, kazały naiwnym błędnie odbierać ją jako łagodnego anioła. Anioła sakirowskiej administracji.

Jednak w szeregach Zakonu nie widywano zbyt często aniołów. Z pewnością zaś nie należał do ich grona Victis Viggo. Myśli miał w tej chwili bardzo dalekie od anielskich.

— Młody. Halo. Co ty takiego jej powiedziałeś i co narozrabiałeś? Powiedzże coś wreszcie, bo jeszcze dzień i zanudzę się z tobą na śmierć, a to nie ja tu miałam zostać ukarana — rzuciła Heisenhauser zza sterty wniosków o stypendia. Sekundę później stos papierów rozjechał jej się po stole i wzburzając chmurę kurzu wylądował częściowo na podłodze.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

2
Nina w końcu wyrwała Victisa z zamyślenia. Znowu nie udało mu się opanować gniewu i znowu musiał to odpokutować. Co ciekawe, odkąd brzybył do Oros zdarzało mu się to co raz częściej i co raz gwałtowniej, a więc cieszył się, że powstrzymał się od rękoczynów. Pamiętał, że w ostatniej chwili miał kierować swą dłoń do rękojeści, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Przyjął karę bez żadnych skarg, jak przystało na żołnierza, który wykazał się skruchą. Koniec końców - zasłużył na tą karę.

- Że jeśli myśli, że więzy rodzinne mają dla mnie jakiekolwiek znaczenie, to jest po prostu głupią... - "Kurwą", dokończył w myśli.
Nazwanie pani kapitan kobietą lekkich obyczajów nie mogło przynieść żadnego pozytywego skutku. Bardzo możliwe, że to był najbardziej zuchwały czyn, jakiego się podjął jakikolwiek Sakirowiec w przeciągu ostatnich kilku lat. Viggo aż się zdziwił, że pani kapitan posłała go tutaj tylko na tydzień. Do czasu, aż dowiedział się, na czym ma polegać jego robota. Wtedy zrozumiał, że Lotta Bauer potrafi z szatańską precyzją dobierać jak najbardziej bolesne kary.

Siedział już tutaj od siedmiu dni, a tyle wystarczyło, by doszczętnie znieniawidził papierkowej roboty, której zdawało się tylko przybywać. Cierpliwie więc przekładał książki ze stosu na stos, patrząc na każdy tytuł i odkładając na bok te książki, które kandydują do zostania kolejną pozycją w zbiorze ustawionym alfabetycznie. Jeśli coś nie posiadało tytułu, pod uwagę brał pierwszą literę tekstu, dokładnie tak, jak pani Heisenhauser poleciła. Był już przy literze "L", ale nie było to nic wielkiego, bowiem jak już zauważył - większość papierów były Raportami i Wnioskami, a do tych okolic alfabetu miał jeszcze długą drogę. W sumie to miło było usłyszeć z uprzejmości przy wykonywaniu poleceń, przynajmniej na początku. Po wykonaniu już pierwszego z nich Ognisty zatęsknił do wojskowych, nietolerujących sprzeciwu komend.

Gdy tylko usłyszał szelest papierów o wiele głośniejszy od tego, który się tu znajdował, odwrócił się w bzdurnej nadziei ujrzenia ciegoś ciekawszego. Na pewno ciekawszego niż sylwetka księgowej schylająca się, by zebrać papiery. Przerwał na chwilę pracę i pomógł kobiecie zebrać te wszystkie wnioski, prośby i skargi, starając się, by były w takim szyku, w jakim były przed dotknięciem podłogi gabinetu. Nie chciał zostać zbesztany za pomieszanie kolejności, ale w sumie i to by zniósł, by tylko znaleźć powód, by wyrwać się od kategoryzowania tomów, które było po prostu katorgą.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

3
— Faktycznie nie wykazałeś się dyplomacją, Bauer nie znosi chamstwa — skomentowała chłodno Nina. Jej pochylona sylwetka nie była wcale takim złym widokiem, nawiasem mówiąc. — Zostaw już, bo pomieszasz... No dobrze, dziękuję. Dziękuję, Viggo. Powiedziałam coś. Dzię-ku-ję. Ułożę to sama.

Z anielską cierpliwością, ale i prawdziwie sakirowskim zdecydowaniem w ruchach, kobieta zaczęła od początku sortować swoje wnioski. Z lewej strony układała te, które odrzucono. Z prawej zaś te, które nie spełniały warunków formalnych, by w ogóle zacząć je rozpatrywać. Jej przymusowemu pomocnikowi nie pozostało nic innego, jak wrócić do własnego pasjonującego zajęcia.

— Więzy rodzinne, właśnie. — Kiedy pani księgowa wbiła się na nowo w swój rytm pracy, podniosła badawcze spojrzenie swych jasnych oczu na Victisa. — Co z tym twoim ojcem? Nie utrzymujesz z nim żadnego kontaktu? Pracuje tutaj jako profesor, o ile pamiętam. Czego uczy? Widziałam chyba tu gdzieś jego teczkę.

Chwilę później Nina zaniosła się kaszlem. Victis tak samo. Ten kurz, który wisiał w powietrzu, był jakiś wyjątkowo złośliwy. Dobrze, że nie mieli tu w tym gabinecie okna, bo tylko byłoby im szkoda roziskrzonego słońcem dnia.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

4
Skryba, sekretarz, jakkolwiek by nie nazwać profesji Niny to Victis był pewnym tego, że ma rację. Właściwie to żaden z kapitanów nie znosił, gdy się ich obrażało. Victis na stanowisku Bauer ukarał by siebie w sposób trochę bardziej bolesny, ale wątpił, czy byłaby to skuteczniejsza kara. Dowódca musi mieć posłuch wśród swych podwładnych. Viggo na początku był na siebie wściekły. Potem już trochę mniej, bo przypomniał sobie, że właśnie przez gniew trafił do tego królestwa nudy. A potem jeszcze mniej, bo zaczął przyzwyczajać się do tego, że czas tutaj płynie wolniej niż zamulone rzeki bagien na wschodzie Keronu.

Gdy już dwójka podniosła papiery i wróciła do pracy, znowu wrócił do niego temat ojca. Samo wspomnienie czarodzieja, który uważał, że magia stoi ponad wszystkim, a przede wszystkim ponad Sakirowcami wystaczyła, by zakonnik znienawidził go doszczętnie. Był dokładnie taki, jak elficcy magowie. Sztywny, pyszny, wiecznie zawalony swymi pracami naukowymi. Nieznoszący sprzeciwu. Victis nie zdziwiłby się, gdyby po jego ucieczce z domu Łazarz Viggo stwierdził, że nigdy nie miał żadnego dziecka.

— Nie wiem co z nim. — Odparł szczerze zakonnik robiąc sobie chwilę przerwy na kaszel. — Nie widziałem go odkąd wstąpiłem do Zakonu i dzięki Ci za to, Sakirze. Jest mi tak obcy, jak każdy czarodziej z Oros. Z resztą, pewnie mnie wyklął i mogę śmiało mówić, że nie mam już ojca.

W głosie mężczyzny nie dało się słyszeć ani nuty żałości, czy złości. Rodzice byli mu obojętni. Przynajmniej starał się, by nie napełniała go bezsensowna nienawiść do ojca i matki przy każdej myśli o nich. Z różnym skutkiem. O ile rodzicielka faktycznie nic nie znaczyła dla zakonnika, bo nigdy nie miał okazji jej bliżej poznać, o tyle Victis nie mógł się doczekać, aż zaśmieje się własnemu tacie w twarz i ujrzy go bezsilnego. Mógł w sumie stwierdzić, że całe życie czekał na moment, w którym genialny Łazarz Viggo, mistrz magii, odniesie w końcu porażkę.

"Ale dość o starym głupcu" - powiedział sobie w myśli zakonnik. Właśnie bowiem przechodził do litery "M", a rozpamiętywanie dzieciństwa nie przyspieszy jego pracy. A nawet ją spowolni. A tej przecież od dwóch tygodni nie brakowało nawet na chwilę. A raz na jakiś czas, między tonami nudnych robót i papierów do przekładania zdarzała się praca, która przyciągała odrobinę uwagi miast odpychać w każdej sekundzie, jednocześnie wymagając przynajmniej częściowego skupienia na tym, co właśnie się czyni.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

5
— Nie wiesz i nie jesteś ciekaw? A ja ci powiem, że ten twój ojciec zdaje się mieć więcej oleju w głowie niż większość jego kolegów po fachu. Może jeszcze się z nim przeprosisz? Posłuchaj, jakie pisemko dostaliśmy:
OŚWIADCZENIE My, Ludzcy Czarodzieje, zjednoczeni w obliczu zdrady, jaka spadła na nas i na całe Oros, pragniemy oświadczyć, iż stanowczo odżegnujemy się od zbrodniczych działań elfów. Działania te doprowadziły do tragedii, która przyniosła wiele śmierci i cierpienia, a ponadto splamiła dobre imię naszego Uniwersytetu, i to w najpiękniejszej, najjaśniejszej jego godzinie. W godzinie jego pięćsetnej rocznicy! To straszliwe wydarzenie wynika z celowych działań naszych tak zwanych konfratrów, to jest magów ras innych niż ludzka, które to rasy w naszym królestwie od zawsze były gośćmi, zaś dziś naruszyły święte prawo gościnności. Zbrodnie tych, którzy od lat udawali, że stoją z nami ramię w ramię w walce o dobro Magii, owych elfich czarowników, zgodnie uznajemy za zbrodnie przeciwko naszemu Królowi i całemu Państwu Kerońskiemu.

W obliczu katastrofalnego spisku naszych wrogów, my, Ludzcy Czarodzieje, obiecujemy lojalnie współpracować ze wszystkimi siłami, powołanymi ku pojmaniu i słusznemu ukaraniu winowajców.

Doktor Alchemii Finarfin Thonam
Doktor Transmutacji Gabor z Ujścia
Doktor Historii Kultury Herbii Rovin Złoty
Doktor Teorii Rytuałów Matylda z Irios
Profesor Alchemii Adelajda Bloom
Profesor Historii Ogólnej Vincent Egyed
Profesor Historii Magii Ghor O'Min
Profesor Magii Ziemi Tathar
Profesor Magii Płomienia Łazarz Viggo...
Uśmiechnięta zagadkowo Nina pokazała swojemu asystentowi wykaligrafowane starannie pismo z długą listą podpisów, która na Łazarzu Viggo bynajmniej się nie kończyła. Widniały tam nawet nazwiska gorliwych ludzkich studentów.

— To przemiłe, że ktoś tu jednak chce z nami współpracować — zauważyła, przecierając zmęczone oczy. — Jak ci się podoba? Może dożyjemy czasów, kiedy będzie można spokojnie posyłać tu swoje dzieci na naukę, jak myślisz? Nie martw się, młody, za chwilę kończymy na dzisiaj, już niedużo nam zostało. A jutro weźmiemy się za tamtą półkę w głębi.

Na samą myśl o przewracaniu zawartości półki w głębi przewróciło się także coś w głębi samego Victisa... Ale to dopiero jutro, przed młodym sakirowcem, gdy już się wyrwie się z zatęchłego gabinetu, miała być jeszcze końcówka pięknego wieczoru i caluteńka noc. Zasłużony odpoczynek w kwaterze dzielonej z paroma kolegami-paladynami, do tego całkiem wygodnej, bo urządzonej w apartamencie przejętym po jakiejś elfickiej Mistrzyni. A przedtem może jeszcze jakaś drobna rozrywka? Szklanka grzanego wina w którejś miejskiej karczmie albo partyjka w karty z kompanami...

— Naprawdę odciąłeś się tak całkiem od swojej rodziny? — drążyła pani Nina, formując z kolejnej porcji wniosków i podań zgrabny stos. — Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Zawsze pojawi się w końcu coś, co wyciągnie na wierzch te rodzinne więzi.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

6
Nie wiedział. Nie był ciekaw. Nie po to odciął się od ojca, aby teraz być ciekawym. Ale jednak przysłuchał się, gdy Nina zaczęła czytać słowa magów pisane na kartce. Czarodzieje, co by o nich nie sądzić, głupimi nie byli. Młody Viggo na ich miejscu postąpiłby zupełnie tak samo - odciął się od oskarżanych. Szczególnie wobec przychylności Króla w poczynaniach zakonników. Nie wierzył w to, że magowie będą skorzy do współpracy, bo każdy jeden z nich miał coś do ukrycia przed Zakonem. Jak to magicy. No, ale miło było słyszeć, że ojciec Victisa, ten ojciec, którego tak nie cierpiał nie ma zamiaru przeszkadzać zakonnikom w prowadzeniu śledztwa.
Westchnął. Przez głowę przemknęła mu myśl, że faktycznie mógłby dogadać się ze starym Łazarzem, ale odrzucił ją natychmiast. Nie mógł. Nie chciał.

— Wiedzą, co dla nich lepsze. Albo są z nami, albo przeciw koronie, to nie jest nawet wybór.

Przesortował kolejną serię dokumentów. Nużyło go to niemiłosiernie, a rozmowa zdawała się niewiele pomagać na upływ czasu. Przełożył kolejną niepotrzebną prośbę na początek rzędu innych niepotrzebnych próśb, a kolejną wstawił na koniec, między prośbę o zwolnienie z zajęć dotyczących historii magii transmutacji, a zwolnienie z zajęć dotyczących historii magii ziemi. "Czy w zakonie też jest tyle tych wszystkich papierów!?" - pomyślał. Wątpił w to.

— Jakbym mógł całkowicie zostawić swą przeszłość za soba, to by mnie tu nie było, prawda? - Stwierdził, zgodnie z prawdą. Średnio raz na dwa tygodnie przewijał się w rozmowach temat magów, magów z Oros i maga ojca Victisa. Ostatnim czasem o wiele częściej, odkąd kompania odwiedziła uniwersytet. — A chciałbym wreszcie, by przestał mnie męczyć. Same problemy przez tego starego, zapatrzonego w siebie matoła.

Ognisty nie mógł doczekać się końca tego dnia. Właściwie to nie mógł doczekać się końca następnych kilku dni, dokładnie tylu, ile dni kary jeszcze mu pozostało. Wraz z wieczorem miał zamiar odwiedzić jakiś szynk, odpocząć od ciszy i spokoju, które od dłuższego czasu zaczynały go dobijać i wciąż nie miały zamiaru dokończyć roboty. W przeciwieństwie do samego Viggo, jego towarzysze pewnie będą mieli wiele do opowiadania.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

7
Victosowi Viggo smętnie mijały długie jak wieki, ostatnie na dziś minuty niewoli. Rozmowa z Niną też nie kleiła się jakoś specjalnie. Lecz kiedy w klepsydrze, odmierzającej pomalutku czas do końca pracy, zostało już tylko kilka okruchów piasku, nagle nastąpiło coś niesamowitego. Młodzieniec bez wahania mógłby przysiąc, że była to zdecydowanie najciekawsza rzecz, jaka go tutaj spotkała w trakcie całego dotychczasowego odbywania kary.

A mianowicie: ktoś zapukał do drzwi.

Ekscytacja, która ogarnęła młodego sakirowca w związku z tak niebywałym urozmaiceniem dnia, natychmiast ustąpiła miejsca złości, kiedy przekonał się kto to.

Pani kapitan Lotta Bauer we własnej osobie. Ponadto prowadząca ze sobą jakiegoś smętnego, zakutego w kajdany faceta w brunatnej szacie. Elfa, zdaje się.
* Przywleczony z domu swojego dawnego mistrza profesor Felivrin pomimo straszliwego bólu głowy przypomniał sobie wreszcie, co to za miejsce. Oczywiście był znów na Uniwersytecie, a ten pokoik, którego progi właśnie kazano mu przekroczyć, odwiedzał w przeszłości regularnie, podobnie jak to czyniła większość uczelnianej kadry. To tutaj urzędował pan Alvin, miły staruszek, który przez całe lata zajmował się wypłacaniem profesorskich pensji i rozmaitymi papierkowymi, organizacyjnymi sprawami.

Tyle że w zakurzonym gabineciku nie było dziś śladu miłego pana Alvina. Zastępowała go jakaś rześka, odziana w skromną czerń kobieta. Niestety, pomimo anielskiej aparycji, ewidentnie niemiła.

Asystował jej młody mężczyzna, najprawdopodobniej równie niemiły, a ponadto, wnioskując z jego sylwetki, przyzwyczajony do prac bardziej emocjonujących, niźli przerzucanie z miejsca na miejsce stosów uczelnianych dokumentów.
* — Cześć, Nino. Jak tam się sprawuje mój niesforny szczeniak? Nabrał już trochę rozumu? Masz tu z niego chociaż jakiś pożytek?

Pytania pani kapitan, jak czuł Viggo, nie były wcale obliczone na uzyskanie odpowiedzi od Niny Heisenhauser, lecz na to, by go jeszcze bardziej zgnębić i upokorzyć.

— Przyprowadziłam tu takiego jednego, o, wyobraź sobie, że próbował właśnie obrabować dom dwójki staruszków. Tego alchemika, wiesz którego, i jego żony. Tamten twierdzi, że go kiedyś znał, że to jego dawny uczeń, a obecnie tutejszy profesor. Felivrin… Nargothrond? Chyba tak. Muszę wyjaśnić tu parę spraw w związku z nim, masz tu jakieś jego dokumenty? Aha, dodam, że nasz alchemik zarzekał się, że ten pan powinien być aktualnie nieżywy, że go nawet niedawno pochowali. N-A-R-G-O…

Nina uniosła zdziwione brwi i rozejrzała się pilnie po swoim królestwie, o które toczyła nieustanne boje z wojskami kurzu i chaosu.

— Tam — wskazała wreszcie półkę, podpisaną „zmarli, zaginieni, zwolnieni”. Pod literą „N” stało kilkanaście teczek, a wśród nich nietrudno było odnaleźć tę najgrubszą, ciemnozieloną, oznaczoną imieniem i nazwiskiem wspomnianego gagatka.

— Viggo, podaj mi to, szybciutko.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Gabinet Niny Heisenhauser

8
Wcześniejsze niefortunne uderzenie w głowę w czasie nurkowania w astralnym świecie dość skutecznie uszkodziło Profesorską głowę jak i umysł. Nagłe i niekontrolowane przerwanie więzi magicznej poprzez fizyczną siłę przyniosło dość... niefortunny rezultat dla elfa, który powinien teraz planować swoją ucieczkę... rozbiło mianowicie jego samoświadomość na dwa skrajne obozy. Z którego jeden nie orientował się nawet czym różni się traszka od much, a drugi rozmyślał o problemach w ostatnich doświadczeniach.

I tak bardziej zachmurzona część umysłu Profesora znajdował się w tym charakterystycznym dla osób wybudzonych z przymusowej śpiączki stanie gdy krowę można pomylić ze swoją narzeczoną, a starego marynarza z samym Sulonem. Beznamiętnie rozglądając się po gabineciku jedynym jego skojarzeniem był Alvin i jego comiesięczna walka o wypłatę. Zarejestrował też wzmianki o szczeniaku... a potem ktoś przeliterował słowo "Nargo". Piękne imię... coś mu przypomina... co to było... Ale chwila. Szczeniaczki? Na uczelni?! I to niesforne!? Gdzie on trafił? Na kastracje? Po kiego im do tego Profesor Transmutacji?

A może... Czyżby zaczęto zatrudniać tu już kundle? Uniwersytet faktycznie schodzi na psy.... dosłownie. Sterylizowane kundelki... cóż przynajmniej kadrę nauczycielską zasili coś inteligentniejszego od Kerońskiej szlachty. Jeden pies... szczeniak... kundel... Kerończycy wszyscy i tak obsikają jego księgi! Księgi.... było coś z księgami... i kradzieżą? Psy ukradły książki? Głowa profesora kiwała się lekko na boki a oczy błędnie zataczały misterne wzory po twarzach zakonników, gabinetu i przebłyskach magicznej energii, która po jego wcześniejszym przymusowo przerwanym zagłębieniu w magiczne nurty miasta wykorzystywała jego obecnie mocno niestabilną magiczną energię i jakby bawiąc się jego wzrokiem wzmagała efekt wcześniejszego ogłuszenia zbieranina zatartych obrazów i drobnych rozbłysków.

Wśród owej chaotycznej plątaniny skojarzeń i prób logicznego umiejscowienia się we wszechświecie z jakimi borykała się owa niefortunna część jaźni, której przeznaczenie nie udzieliło dostatecznej liczby szarych komórek, jego drugi obszar świadomości zajmował się czymś zgoła odmiennym niż błahe próby zrozumienia dlaczego znajduje się tu a nie gdzie indziej... a więc zajmował się rzeczą ważniejszą ponad jego życie... analizą magiczną. Co prawda jego kontakt z zewnętrznym światem ograniczał się obecnie do pomruków i prawdopodobnie ślinienia się na swoją szatę... ale co to obchodzi światły umysł!? Tak jak zazwyczaj zamknięty w przyrodniczej sekcji Biblioteki, tak teraz zamknięty wewnątrz siebie rozważał ostatnie zjawiska magiczne których był świadkiem.

A było o czym myśleć. Transmutacja zaprawdę była i jest zawiłą dziedziną magiczną. Próbując z powodu, którego nie potrafił przywołać w swych rozchwianym umyśle, zerwać magiczne więzy i przekuć jedną magię w drugą... ta postanowiła popłynąć inaczej. Samo w sobie było to irytujące. Ale stanowiło też istotną poszlakę dla badań. Jeśli jego własna magia robi coś dobrowolnie... to zakładać można, że ma do tego naturalne preferencje. Nie magia w magie... martwą materię w żywą. Ale dlaczego teraz? Próbował niejednokrotnie tworzenia życia przy użyciu magii... kto nie próbował? Trwało to zazwyczaj cały dzień jeśli nie tydzień... i kończyło się zawsze, na jak mówiono w Oros "tygodniowej kukle", gdyż zwierze takowe żyło na ogół drugi tydzień a potem jego organy wypływały mu wszystkimi otworami. Zaklęcie żywej istoty w martwą było łatwiejsze i znał kilku magów którzy nosili ze sobą oswojone bestie pod postacią amuletów. Ale nie to go nurtowało. Dlaczego przemiana poszła tak szybko? Na dodatek było ich tak wiele... to były zaskrońce. Ciął takie setki razy. Ich budowa wyryła mu się w pamięci. Ale to co przywołał do umysłu gdy wyobrażał sobie linę jako węża... nie było wyraźną kalką anatomii jak we wcześniejszych badaniach nad tworzeniem życia. Czyżby kluczem było nie tyle skupienie się na materii i budowie co na idei? Zasilenie rozmazanego symbolu magią?

No tak... to logiczne... starożytne lub druidzie czary mogą przecież przyjmować postacie zwierząt. Pierwotna magia ma tendencje do czerpania natury... zaś po dodaniu jego głębokiej wiedzy anatomicznej na temat wielu gatunków... czyżby używając czystej magii i własnej wiedzy był w stanie stworzyć nie tyle życie co coś niemal identycznego? Zmaterializował... iluzję? Stworzył nie tyle życie co magiczną iluzję życia która niemal całkowicie je oddaje? Obraz... myśl... pojęcie które nabrało formę. Nie tyle utarty schemat co samo... no właśnie co? Marzenie? Nie mógł być pewny pochodzenia tych istot dopóki nie stworzy nowych lub nie złapie jednego z tych zaskrońców. Tylko gdzie je stworzył? Stworzył... musiał gdzieś być... być... gdzie on teraz egzystuje? Gdzie był? I gdzie jest?

Jego twarz w realnym świecie wykrzywił grymas bólu gdy jego roztrzaskana jaźń próbowała pozbierać się na powrót w istotę zwaną jako Felivrin Nargothrond. I o ile wewnątrz siebie toczył heroiczną walkę o połączenie swojej wyizolowanej i obecnie opracowującej przyszłe badania części jaźni z tą niezbyt rozgarniętą i ogłuszoną skorupą myśląca o Kerońskich szlachcicach którzy obsikują jego księgi... to dla zewnętrznego świata siedział dalej na stołku chwiejąc się lekko na boki z pobladłą twarzą i wyglądem jakby w każdej chwili miał zwymiotować lub zemdleć... a może jedno i drugie. Ale ta wytrwała walka przyniosła w końcu upragnione efekty. Elf po raz pierwszy od swego wybudzenia był w stanie wydobyć z siebie dźwięk i zmaterializować swe myśli w fonetyczny zapis dźwięków.

— Obhhhras. — z jego ust wydobył się dźwięk z nabożną czcią i powagą prawdziwego Profesora... wraz ze małym strumykiem śliny która godnie spłynęła po jego brodzie i poczęła lecieć niżej i niżej... zaś po chwili zaczęła towarzyszyć jej jego głowa a potem przyczepione doń ciało przyciągane tą magiczną siłą zwaną grawitacją do podłogi. Tym samym Felivrin rozpoczął swoją niezbyt długą i acz niezwykle wręcz dostojną wędrówkę jego czoła w kierunku twardej i w jego przepełnionych jeszcze magicznymi obrazkami oczach tęczowej płyty. Raczej nic nie wskazywało by ktokolwiek z obecnych miał ochotę go uratować... wliczając w to jego własny umysł który obecnie zawieszony między ordynarnymi stereotypami i wyrafinowaną magiczną analizą niezbyt przejmował się nowymi urazami okolic głowy.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”