Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

136
Z mowy ciała rektorki można było czytać jak z otwartej księgi. A ta opowiadała o zniecierpliwieniu, irytacji i anormalnych ilościach stresu jakie los złożył na barki tej drobnej osoby. Nawet wieść o porwaniu Mistrzyni nie zdawała się do końca docierać do i tak zawalonej masą spraw umęczonej głowy niewiasty. Jak gdyby jednozdaniowe raporty o startach w personelu, majątku Uniwersytetu i kolejnych zdradach stały się już dla niej codziennością. Kolejne jednak słowa, które popłynęły z ust Profesorki sprawiły, że zmęczone i bezwładnie wiszące powieki podstarzałej kobieciny zwęziły się jak u zranionego drapieżnika. Jej drobna postać stała się nagle jakaś niepokojąco przytłaczająca i ociężała, jak gdyby miała zaraz zapaść się w sama w siebie, przeradzając się w portal do samej otchłani. Czarodziejka mogła wręcz przysiąc, że magia tak mocno zakorzeniona w jej ciele próbuje w tej właśnie chwili spakować walizki i czmychnąć gdzie gobliny zimują. I o ile jej niedawne halucynacje się nie przeciągały to żywopłot za którym kobiety stanęły by dokończyć swoją rozmowę wyginał się jakoś dziwnie w miarę narastającego natężenia złowrogiej aury. Zdawał się robić wręcz wszystko byleby tylko nie pozostać na wyciągnięcie ręki rozsierdzonej kobiety zwanej wszak nie bez powodu Lwicą z Oros. Choć gniew Iris nie był zdecydowanie przyjemny odczuciem dla panny Drongfort, to ujrzenie jej w tym stanie było na własny sposób budujące. Zwłaszcza po ostatnich przejściach Profesorki. Jeszcze więcej otuchy budził jednak głos Iris, który zawtórował ponurej aurze. Zdecydowany, dźwięczny i wypowiadający każdą sylabę tak czysto jak gdyby mówili sami twórcy współczesnego Wspólnego. Głos kogoś kto zwykł był zamykać w słowa przyszłe czyny oraz fakty, nie zaś czcze obietnice i kłamstwa. Głos który z wyraźnym trudem starał się być cichym i dyskretnym.

— Mistrzyni i Inkwizytor porwani w środku balu na moim Uniwersytecie panno Drongfort? Przez... Zakonnika używającego magii? Do tego Profesorka zostaje zaszantażowana? Czy oni teraz już z góry oczekują, że będziemy siedzieć cicho?

I choć zaczerwienioną twarz Iris skrywały wzburzone gniewem loki to nawet przez posiwiałe kosmyki staruszki dostrzec można było jej przygryzioną wargę, zmarszczone czoło i oczy zwężone w furii tak mocno, że poczynały łzawić. Widać było jak na dłoni, że w kobiecie coś pękło i nie chciało wrócić do pierwotnego stanu. Po chwili zaś do uszu Nivienn dobiegło przesycone smutkiem i gniewem mamrotanie, które z każdym słowem i zdaniem rosło w moc.

— Nieludzie zabijają, kadra pełna zdrajców, Biblioteka wysadzona przez elfy... ale teraz to już sobie ze mnie pokpiwa. Jeśli jutro przyśle kogoś by jęczeć, że mu Inkwizytora porwaliśmy... to jak bogów kocham... Nie! Dosyć tego. Dosyć mówię!

Spięta postać rektorki tupnęła nogą w bruk z zadziwiającą wręcz siłą. Siłą, która posłała po dziedzińcu krótki, przenikliwy i ostry dźwięk. Jego zniknięciu towarzyszyło zaś dziwne wrażenie pustki. Jak gdyby to jedno tupnięcie zatrzymało cały hałas w tle zostawiając Czarodziejkę jeno z jej bijącym sercem i samą Iris. Stojąc zaś obok rozsierdzonej rektorki jasnym było, że była to przysłowiowa cisza przed burzą. Burzą którą Lwica miała najpewniej zamiar rozpętać. Ta z kolei ponownie spojrzała na Nivienn i wpatrując się w nią przeciągle swymi pilnymi oczyma zdawała się jakby upewniać w intencjach Profesorki oraz jej prawdomówności. Trwało to dłuższą chwilę, jednak na końcu Iris obróciła się na pięcie i rzekła krótko.

— Panno Drongfort, proszę za mną. Twe zeznania mogą być kluczem do odzyskania naszego Uniwersytetu.

Po czym obie ruszyły energicznie w stronę gabinetu rektorskiego nie znając jeszcze konsekwencji akcji jakie miały zamiar podjąć.

Historia Nivienn toczyła się dalej...
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

137
Oros (wiosna 87 roku III ery - początek 90 roku III ery)
Na przestrzeni jednej nocy spod pióra Iris poleciała istna chmara listów. Członkowie Wielkiej Rady, Namiestnik Oros i małe grono zaufanych miało zapoznać się za ich pomocą z zajściem nim jak rzekła rektorka "Zakon poda swoją wersję". Listy dotarły więc pod osłoną mroku do swych adresatów niosąc zapieczętowaną woskiem perspektywę Drongfortówny na całe zajście. W efekcie w przeciągu tej jednej nocy miasto mające ułożyć się do snu po wystawnym balu wstało ponownie by zebrać się przy stołach. Tym razem były to jednak stoły prywatne - nie zaś balowe, małe kręgi wpływowych przyjaciół i partnerów biznesowych - nie bezwładna chmara wszystkich klas i stanów. Spotkania odbywały się zaś w znamienitej większości przy blasku świec nad którymi szemrały szepty i pomruki, które jakże to kontrastowały z wielkimi żyrandolami i śmiechem wypełniającym nie tak dawno Pałac Magiczny. Możni miasta rozmyślali, popierali, oskarżali i powątpiewali na przemian w treść listu nie wiedząc co i czy mogą zrobić w postawionej przed nimi sytuacji. Nie wiedząc nawet czy miała ona faktycznie miejsce. Pod koniec zaś nocy wszystko wskazywało na to, że i ten incydent zostanie zignorowany przez mieszkańców Oros jako kolejna "sprawa Zakonu i Uniwersytetu". Zignorowany zarówno przez kupców, szlachtę jak i większość czarodziejów. Poranek miał jednak zmienić to nastawienie... jak również sytuację miasta. Bardziej niż zobojętniali jego mieszkańcy śmieli przypuszczać.

Oto bowiem nie tylko do drzwi Iris zawitał oficjalny posłaniec mający wyłożyć swe żale jak i postawić żądania wobec Uniwersytetu. Wysłany został niemal jednocześnie na rynek herold i nie czekając na odpowiedź rektorki by choćby dać jej możliwość obrony odczytał oskarżające obwieszczenie. Żądało ono natychmiastowego oddania w ręce Zakonu Sakira Mistrzyni Bloom mającej być głównym podejrzanym sprawie porwania Inkwizytorki Gerdy. Kolejny zaś wymierzony w Mistrzynię i Uniwersytet cios głosił, że byli winni oni zasiania zamętu na balu przy pomocy listu, który przyczynił się niemal do śmierci jednego z zagorzałych "strażników porządku magicznego" - Finarfina Do'vano. Dalej obwieszczenie i posłaniec wyliczyli pozostałe zarzuty wobec Bloom z zadziwiającą wręcz skrupulatnością. W ich skład wchodziło: szpiegostwo wewnątrz grupy która podpisała list o współpracy, szantaż, karalne groźby zabójstwa, zniszczenia mienia oraz "zhańbienie dobrego smaku" częścią swoich żartów na balu.

Zakon wymienił prócz oskarżeń kilka zebranych dowodów w postaci chociażby kobiecego stylu pisma na liście do Finarifa, który w nieznanych okolicznościach wylądował w ich rękach. Sam adresat zarzekał się co prawda, że Bloom nie mogła być winna. Przyznał się jednak ponoć w lazarecie, że pokłócił się niedawno z podejrzaną o jakowąś drobnostkę. Pozostałem dowody nie były bardziej przekonujące. Sprowadzały się zazwyczaj do zeznań ludzi, którzy widzieli Bloom robiącą to i owo z Finarifem i Gerdą. Natura owych zeznań zamykała się zazwyczaj w wypowiedziach pokroju: "Obejrzała się za nim z żądzą krwi w oczach", "Mocno ją objęła jak gdyby chciała ją zmiażdżyć" i "Podała im obu drinki... kto wie co tam wrzuciła". Choć jakość poszlak nie różniła się znacząco od tych zamieszczanych w innych oskarżeniach, które kończyły się i tak aresztowaniami, to tym razem Zakon dokonał poważnego błędu. Uczona w którą wymierzyli swoje oskarżycielskie palce była bowiem powszechnie znana jako sympatyczna Zakonu, patriotka, szanowana obywatelka i przede wszystkim... była ogromnie lubiana przez wielu wpływowych ludzi. Wpływowych ludzi, którzy chcieli mieć pewność, że zostanie sprawiedliwie osądzona. I byli też świadomi jej zaginięcia.

Nawet zwolennicy współpracy z Inkwizycją na widok losu ich towarzyszki poczęli powątpiewać w naturę ich celu. Bogaci kupcy przestawali dostarczać Zakonowi zaopatrzenia lub zabierali się całkowicie z miasta powiększając bezrobocie i niezadowolony motłoch. Szlachta domagała się procesu prowadzonego przez państwowego urzędnika lub samego króla. Nawet pozostałe autorytety religijne miasta poczęły wywierać nacisk na postępowanie Sakirowców. Elity Oros potrafiły widać przełknąć dotychczasowe pogromy... jak długo ich przedstawicielka nie padła ofiarą jednego z nich. Tak oto na skutek nieprzerwanego sztormu wizyt, listów i skarg komtur zmuszony był pójść na ustępstwa w formie śledztwa. "Śledztwo Bloom" miało mieć odtąd formę cotygodniowych spotkań w ratuszu pod nadzorem namiestnika miasta gdzie wpływowi mieszkańcy Oros mieli wysłuchiwać na przemian obrony Uniwersytetu i oskarżeń Zakonu do momentu gdy jednoznacznie określić będzie można czy Mistrzyni była faktycznie winna. Szybko jednak dochodzenie to przemieniło się w coś co z perspektywy czasu poczęło być nazywanym "Jedną z najlepszych sztuk teatralnych w dziejach miasta".

Bowiem na pierwszym już spotkaniu Uniwersytet oskarżył Zakon o porwanie Bloom i Gerdy, pokazał dowody na istnienie trzeciego podejrzanego oraz zażądał zmiany nazwy procesu. Spowodowało to niemal natychmiastowe zerwanie pierwszej obrady na skutek problemów związanych z uspokojeniem uczestniczących... a kolejne zebrania nie były bardziej owocne. Tydzień w tydzień przedstawiciele Uniwersytetu i Zakonu spotykali się pod okiem zainteresowanych elit miejskich by rzucić jednym czy dwoma dowodami lub hipotezami, a następnie wykłócać się o nie z żelazną determinacją. Jednak o ile z początku wszystkimi kierowała chęć wymierzenia sprawiedliwości i udowodnienia która strona kogo porwała... to z czasem fakt zwyciężenia cotygodniowej dyskusji stał się celem sam w sobie. Możni miasta do niedawna zmartwieni o swoją przyjaciółkę z czasem poczęli przychodzić na zebrania coraz rzadziej i w mniejszych ilościach. Następnie zaś poczęli zaglądać tam tylko dla taniej rozrywki lub chęci wykrzyknięcia jakowejś własnej absurdalnej teorii na temat przestępstwa. Na końcu sam sens dochodzenia obrócił się w perzynę zostając jedynie może w nazwie. Nazwie cotygodniowej kłótni Zakonu z Uniwersytetem o coraz to drobniejsze i codzienne problemy. Kłótni w czasie której jedna organizacja robiła wszystko w swojej mocy by rzucić kłody pod nogi drugiej. Blokując tym samym jakikolwiek postęp z obu stron. I to nie tylko w zakresie śledztwa.

Choć jednak inspiracja do odzyskania kontroli nad ukochanym miastem rozpalona przez owe zdarzenia zgasła w mieszkańcach równie szybko co zapłonęła, nie znaczyło to jednak, że dochodzenie nie miało długotrwałych i poważnych skutków. Wielu możnych widząc bezowocność zmagań w ratuszu poczęło wycofywać swe inwestycje i interesy ze skłóconego miasta. Woleli przenieść się do spokojniejszego Zaavral i Meriandos lub nawet na front z Ujściem lub do samego Irios. Byleby nie musieć co tydzień użerać się z Zakonem i Uniwersytetem wzywającym ich do "szlachetnej i słusznej postawy". Z czasem zaś ów ruch migracji pieniądza nasilił się do stopnia, wk którym nie tylko kupcy ale i sam Namiestnik wraz z Komturem i Rektorką obaczyli się, że swoją bezowocną walką szkodzą miastu i sobie. Co więcej miesiące sporów nie przybliżyły ich nawet trochę do złapania sprawcy robiąc z całego przedsięwzięcia pośmiewisko. Obie organizacja straciły w znacznym stopniu szacunek w oczach miejscowej ludności i pewnym było, że jeśli chciały zachować twarz musiały podjąć jakieś akcje. Radykalne akcje, nim Oros stanie w obliczu kryzysu ekonomicznego... i braku autorytetów.

Prócz jednak dobra miasta na szali leżały również bardziej egoistyczne pobudki. Dla Uniwersytetu były to jego finanse do których podtrzymania potrzebował sprzyjających mu mieszkańców oraz odzyskania opinii o byciu miejscem skupionym na nauczaniu... nie na kłótni z Zakonem i kryciu się przed Inkwizycją. Dla Zakonu była to zaś potrzeba skierowania swych sił i środków na inne, pilniejsze problemy trawiące Keron. Dalsze niepowodzenia na froncie Ujścia, wylęg dzikich magów i bunt Wysokich Elfów miały zdecydowanie pierwszeństwo przed wewnętrznie skłóconą grupą ludzkich magów. Zwłaszcza, że na przestrzeni ostatnich lat z ich grona wytrzebiono prawdopodobnie wszystkich, którzy choćby powąchali odrobinę mrocznej magii. W ogólnym rozrachunku ani Uniwersytet, ani Zakon nie mogli sobie pozwolić na ciągnięcie tej zawiłej siatki szpiegostwa, kłótni, wyszukiwania swoich wzajemnych win i odwoływania się do serc i rozsądku mieszkańców Oros. Dlatego też obie organizacje postawiły uścisnąć sobie w pokojowym geście dłonie i po raz kolejny spróbować znaleźć wspólny język.

Z początku nie było łatwo, nie ma co się ukrywać. Wielu magów straciło pracę, pracownie czy nawet majątki. Niejeden też z Sakirowców na przestrzeni ostatnich lat stracił w trakcie demolowania heretyckiego laboratorium zmysł węchu, oko czy rękę. Nawet ci co od początku sympatyzowali z działaniami rycerzy Sakira byli sceptycznie nastawieni po aferze z zaginięciem Mistrzyni Bloom. Miasto potrzebowało jednak spokoju. Dlatego też u kresu 89 roku III ery, po miesiącach powolnych reform, wymiany obietnic i rozładowywania napięcia komtur i rektorka podpisali uroczyste porozumienie. Dokument na którego stronach zawarte były warunki przyszłego działania uczelni jak również ograniczenia obecności Zakonu w mieście.

Papier ów podzielony był na daleko więcej rozdziałów i paragrafów niż ktokolwiek by spamiętał. Najważniejsze jednak jego części dość szybko obiegły miasto w ten czy inny sposób. Jak na przykład wieść, że część pisma traktująca o restrukturyzacji katedr i wydziałów była czystą formalnością opisującą w dużej mierze stan uczelni sprzed pojawienia się Zakonu. Zdecydowanie bardziej dotkliwe były za to informacje o zwolnieniach w strukturach ciała pedagogicznego. Na skutek utraty części sponsorów nauczyciele bardziej powszechnych tematów i gatunków magii znajdowali się często w nieprzyjemnej sytuacji gdzie musieli udowadniać swoją cenność w oczach biurokracji uczelni. "Po co nam nauczyciel podstaw, gdy mistrz danej dziedziny nauczać może podstaw oraz swojej specjalizacji?" - pytanie to krążyło coraz częściej w koszmarach młodych czarodziei. Kolejnym, acz wymierzonym głównie w powietrze ciosem było ustanowieniu absurdalnych wymogów dla nieludzi chcących studiować w Oros. Tych jednak pozostało tak mało, że nic nie wskazywało na to by w najbliższym czasie ich liczba miała przekroczyć ustawowy maksymalny procent nie-ludzi na uczelni. Niektórzy twierdzili wręcz, że w żyłach studentów przeznaczonej głownie dla ludzkiej szlachty Akademii w stolicy krąży więcej nie-ludzkiej krwi.

Fragmenty porozumienia poświęcone Zakonowi wzbudziły jednak dużo więcej dyskusji. Obwieszczały bowiem, że większa część sił zbrojnych w mieście oraz Inkwizycji działającej na Uniwersytecie przekierowane zostały do bardziej palących problemów Keronu. W mieście pozostać miała zreformowana i rozbudowana komturia wspierana tylko przez nową komórkę zakonną. Komórkę mającą być od tej pory wpojoną bezpośrednio w struktury Uniwersytetu. Oto bowiem w opustoszałym skrzydle uczelni powstać miało Seminarium Duchowne Świętego Płomienia Sakira. W zamyśle nauczać miało młodzież z powołaniem kapłańskim oraz szkolić przyszłych inkwizytorów Zakonu. Dokument podkreślał również, że pracownicy seminarium mięli sprawować duchową opiekę nad czarodziejami. Ci drudzy z kolei mieli zaznajamiać wychowanków seminarium z magią w stopniu, który sprawi iż absolwenci Sekcji Inkwizytorskiej będą wiedzieli co robić stając twarzą w twarz z heretykiem nią władającym.

Przygotowania do realizowania założeń porozumienia ruszyły pełną parą niemal w momencie jego spisania. Głównie dlatego, że większość z nich miała być zrealizowana do początku nowego roku. Dlatego też ostatnie tygodnie w Oros wypełnione były wmaszerowującymi z miasta oddziałami Sakirowców, czarodziejami pijącymi na umór by świętować "odzyskania wolności" lub próbującymi utopić smutki po straceniu posady... oraz ogólnym rozgardiaszem na samym Uniwersytecie. Sale wykładowe były zmieniane, gabinety przydzielane na nowo, nikt nie potrafił znaleźć dziekanatu, a biurko rektorki Iris uginało się od dokumentów, zażaleń i listów. Trudno było nazwać to spokojnym okresem na uczelni, jednak dla wielu pracowników owej placówki oświaty miło było powrócić do starego siewcy zamętu - biurokracji.
Spoiler:

Wróć do „Uniwersytet w Oros”