Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

121
Z magicznej inspekcji Nivienn jasno wynikało, że owszem, komuś zagraża niebezpieczeństwo. W zasięgu czaru, w lokalizacji dziecinnie łatwej do odczytania, znajdowały się dwa szalenie silne źródła cierpienia i wściekłości, w których krew tętniła jak dzika, i jeszcze trzecie, zupełnie spokojne, ledwo słyszalne, delikatnie pulsujące bólem, lecz stabilne. Najbardziej niepokojące było to, że cały ten mentalny obraz co jakiś czas zagłuszały niezidentyfikowanego rodzaju zakłócenia, jakby magiczno-energetyczny odpowiednik metalicznych trzasków lub drapania paznokciami po tablicy. Młoda pani profesor nigdy jeszcze nie spotkała się z czymś podobnym.

Wyciszające zaklęcie sprawiło się przyzwoicie. W tej chwili panna Drongfort była w odległości zaledwie kroku od niepokojącej sceny, lecz, oddzielona od niej kawałkiem muru, pozostawała niezauważona. Sama natomiast, wychylając się ostrożnie, była w stanie dostrzec to i owo.

Dostrzegła więc najemniczkę o rudych włosach, która trzymała za kark młodą inkwizytorkę, Gerdę. Tę samą Gerdę, w towarzystwie której Czarodziejki nie tak dawno na sali balowej piły drogie trunki i chichotały z żartu o niefrasobliwym młodzieńcu z Fenistei. Przez parę sekund służka Sakira usiłowała wychrypieć coś, czego Nivienn niestety nie dosłyszała, a chwilę potem w odpowiedzi Ruda tłukła jej i tak już zakrwawioną i obitą głową o ścianę.

Był tam też ów tajemniczy jednoręki sakirowiec. Aktualnie kulił się na ziemi, jęczał i intensywnie wymiotował, a z jego ust wydobywała się i snuła nisko po ziemi gęsta szara chmura dymu o zapachu bólu, rozpaczy i lekko przetrawionego wina.

No i były jeszcze nogi ze złotymi trzewikami, które wystawały z wielkiego worka. Do kogo mogły należeć, jak nie do Adelajdy... W końcu chwaliła się dziewczętom tymi butami przed ceremonią co najmniej ze cztery razy. W takim razie albo Adelajda była już martwa, albo coś tu się nie zgadzało w rachubie. A czar wykrycia życia nigdy jeszcze panny Drongfort nie zawiódł...
* Ale nagle wszelkie przykre myśli i podejrzenia zniknęły z głowy Czarodziejki, bo oto nad Pałacem Magicznym wśród różowego blasku wzeszło słońce. Rosa uniosła się z liliowych kwiatów lucerny i tysiącem drobnych pereł poleciała hen do nieba, gdzie weszła z powrotem w obłoki, niby odwrócony w czasie deszcz. Ptaki rozpoczęły swoją poranną pieśń i zrobiło się tak błogo... Uniwersytet był cichy, może całkiem pusty. Monumentalny gmach biblioteki pysznił się wśród sypiących białym puchem topól. Nivienn stała w morzu kwiatów zupełnie naga, lecz nie czuła chłodu. Płaszcz jasnych włosów spływał jej na plecy, a złote iskierki w jej oczach uśmiechały się do słońca... do dwóch słońc, które świeciły teraz nad Herbią jak u początku czasów. Pewnie dlatego było tak ciepło.

— Pani profesor, chyba znalazłem pani pierścionek — oznajmił rozmarzonym głosem Vertul, całując dziewczynę w obnażone ramię i zakładając jej na palec sygnet z sylwetką śpiącego kota. W drugie ramię ucałowała ją jej najserdeczniejsza przyjaciółka, Emily Vengen, odziana jedynie w pachnący wieniec z piwonii.
* Jej najserdeczniejsza przyjaciółka, Emily Vengen, odziana w czerwień i czerń balowej sukni, w gęstym mroku letniej nocy skrzesała w dłoni iskierkę. A ta, na razie drobna jak okruszek, czekała, ślicznie prosiła, błagała niemal słyszalnymi słowami, by pozwolić jej urosnąć. Tak spieszno jej było, aby rozkwitnąć w potężną, wygłodniałą, płomienista kulę.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

122
Blada dłoń czarodziejki powędrowała do góry i przysłoniła przymrużone oczy. Już rano? Tak szybko? Spostrzegła, że nie ma nic na sobie i że nie jest sama. Nie kryła się przed wzrokiem towarzyszących jej osób. Zarówno Vertula jak i Emily obdarzyła szczerym uśmiechem.

– Znalazłeś go? Och, dziękuję! – zawołała z radością w oczach i rzuciła się chłopakowi w ramiona, sama nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że chciała mu podziękować. Może dlatego, że tak dawno go nie widziała. – Przepraszam że go zapodziałam. To było wtedy, gdy biblioteka...

Profesor spojrzała na potężny gmach. Wyglądał inaczej, niż go zapamiętała. Cały otaczający ją obraz, cisza i spokój wydawały jej się tak nierealne, a jednak zmysły podpowiadały jej co innego. Kłóciła się ze sobą w myślach. To był sen czy jawa? A może iluzja?

– ... nie ważne – rozmyśliła się. – Cieszmy się pięknym dniem.

Podniosła czoło do góry i przez chwilę wpatrywała się w poranne niebo. Ach, ile było tam ptaków! Do głowy wpadały jej raz za razem kolejne pomysły na spędzenie dnia z ukochaną przyjaciółką i uroczym Vertulem. Śniadanie na trawie, spacer po oroskim parku, kąpiel w stawie... Myślami wróciła do ciepłego czerwcowego dnia, kiedy uciekła z Emily ze skrzydła szpitalnego, kiedy w świetle gwiazd zażywały kąpieli. Później wspomniała uroczysty apel, podczas którego została mianowana profesorem uniwersytetu. Był tam też pewien cień cierpienia, teraz tak blady i niewyraźny, że nie na długo zagościł w myślach czarodziejki. Szybko rozpłynął się, kiedy opuściła wzrok i napotkała niebieskie oczy przyjaciółki. Wszystkie te wspomnienia wciąż siedziały w jej głowie, ale nie mogła przypomnieć sobie jednego – co właściwie robiła przed chwilą i skąd się tutaj wzięła.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

123
Po opróżnieniu swych trzewi Felivrin skrzywił się nieznacznie. Wino okazało się smakować niezwykle kiepsko wędrując w drugą stronę. Przez chwilę patrzył błędnym wzrokiem w bruk na swe dzieło zastanawiając się jak bardzo magia wymknęła się spod kontroli tym razem i czy czar będzie działał tak jak powinien, jeśli wcale. Gdyby to był jego jedyny problem pewnie próbowałby to jakoś sprawdzić ale przejmujący ból zwijający go w pół zdecydowanie odrywał umysł elfa od rozważań. Stękając próbował w przykucniętej pozycji doczłapać do ściany i następnie wspierając się o nią powoli i ostrożnie ruszyć w kierunku worka. Ruda i tak musi jeszcze załadować do niego Gerdę. W końcu jej to rozkazał. Wykorzysta tę chwilę by spróbować rozejść ten cholerny... argh.

Profesorem miotała niewysłowiona chęć próby "przyłożenia sobie lodu" ale wspomnienie dzisiejszego śniadania zdecydowanie go zniechęcało do owej ryzykownej operacji. Lepiej pocierpieć odrobinę niż stracić kolejny kawałek ciała w odmrożeniu. Doczłapawszy więc do wora osunął się obok niego zmożony bólem, wymiotowaniem i ogółem całym tym syfem. W końcu... co mógł więcej zrobić. Chwila odpoczynku i nadzieja, że ból nieco zelżej. To wszystko czego potrzebował. Potem podeprzeć się na Rudej z jej workiem i wymknąć się w zamieszaniu... może się udać. Wiedziony jednak swoim strachem potoczył zmęczony wzrokiem po okolicy zwracając szczególną uwagę na dachy, szczyty murów i inne miejsca gdzie Zakon na pewno trzymał swoich wyszkolonych zabójców. Może mieli dobry dzień? Ten krzyk szpiedzy na pewno by usłyszeli. Może obstawiali tylko bal? Może mają... szczęście?

Kolejna impuls bólu zmazał jednak tą myśl z elfiego umysłu i przywiódł na twarz Profesora gorzki uśmiech. Do szczęścia było bardzo daleko.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

124
Szczęście przepełniało, ba, niemal rozsadzało pierś Nivienn. Niemal? Nie, nagle już rozsadzało ją od środka zupełnie dosłownie.

W radosną wizję wdarł się niepokój, i to nie ukradkiem, a szturmem. Serce Czarodziejki zaczęło bez powodu łomotać nierównomiernym rytmem, a jego dźwięk był donośny jak odgłos wojennych bębnów. Ogłuszający. Vertul i Emily zerwali się i uciekli, trzymając się mocno za ręce, nie słuchając jej wołania. Uciekło i umilkło rozśpiewane ptactwo, a dziewczyna nagle nie stała już w trawie i kwiatach, lecz brodziła we wznoszącej się fali żywych czerwonych mrówek, które pożerały ją żywcem. Próbowała uciec, ale czyjeś dłonie wepchnęły ją głębiej w żarłoczny strumień. Były to dłonie jej własnej matki.

Jedno ze słońc spadło z nieba razem z deszczem gorzkich łez, a za sobą pociągnęło różowego Mimbrę. W tej chwili gładka skóra Czarodziejki zmieniła się w popiół i opadła na piach. To ją czekało, przecież nie było ucieczki. Prędzej czy później. Możesz uciekać przed śmiercią w wieczną młodość, Nivienn, ale któregoś dnia ona i tak cię dogoni. Teraz, kiedy o tym myślisz, możesz mieć pewność, że zupełnie niedługo. Może właśnie dziś. Chyba tak. Ta ucieczka jest bezcelowa, Nivienn. Jesteś skazana na przegraną. Nie masz już siły ani powodu, żeby coś z tym robić.

Najpierw zginęła magia tego świata, wypleniono ją doszczętnie. Później zginęli też ci, którzy ją zniszczyli. Horyzontem kroczyły wojska demonów, niszczące cały znany świat, i nie było nikogo, kto mógłby im się przeciwstawić. Bramy, ponure monolity z czarnego kamienia, stawały jedna koło drugiej. Herbia stała się jałową pustynią, po której nie hulał już nawet wiatr, a więc tym, czym była przez ogromną większość swojej przeszłości i przyszłości, z pominięciem tego śmiesznego, krótkiego jak mgnienie oka epizodu, gdy bogowie w poobiedniej przerwie dla zabawy zaludnili swoją szachownicę śmiertelnymi istotami.

Wkrótce nie pozostał nawet pył.

Tak to się skończy, Nivienn. Nie warto. Nie warto.
* Z ust owładniętej przeklętą chmurą Czarodziejki bez jej wiedzy i woli dobył się rozdzierający krzyk rozpaczy. Usłyszała go Emily, napięta jak struna i gotowa do akcji. Wyjrzawszy ostrożnie w tamtym kierunku, panna Vengen nie zobaczyła jednakże nic ponad gęsty szary kłąb magicznego dymu.

Płaczliwe wołanie Czarodziejki posłyszał również, rzecz jasna, Felivrin, którego dźwięk ten wyrwał z pełnego mściwej satysfakcji obserwowania Rudej, która kończyła akurat wiązać ogłuszonej Gerdzie ręce i zabierała się za wciąganie jej do worka.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

125
Krzyk przerwał Profesorowi dość przyjemny moment. Moment, w którym ta podstępna Sakirowska sucz trafiała do wora. Zapominał nawet o bólu pastwiąc się wzrokiem na bezwładnej postacią. Cały gniew, zdrady, pogarda... wszystko zlewało się na tą jedną kobietę, z którą jeszcze nie tak dawno miło spędzał czas na pogaduszkach i mizdrzeniu. Gdy inni tańcząc teraz w Pałacu myśleli "oby ta chwila trwałą wiecznie" Felivrin kipiąc wściekłością myślał "niech TA trwa jeszcze dłużej... niech w nieskończoność obrywa tym klocem po łbie...". Niestety jednak coś... a raczej ktoś przerwał jego cichą litanie nienawiści.

Okrzyk zerwał elfa na równe nogi. No... może nie dosłownie. Podniósł się dość gwałtownie jednak z pomocą wspartej mur ręki i spojrzał na Rudą spanikowanym wzrokiem. Potem spojrzał na barierę dymną... i na worek. Nie będąc pewnym czy jego zaklęcie działa właściwie syknął w stronę swej pomocnicy.

- Bierz je obie i wijemy.

Po czym jął kuśtykać w stronę przeciwną od szarej mgły starając się powoli przyśpieszać. W głowie zaś przelatywała mu dość wypaczona motywacyjne mowa z czasów szkolnych ćwiczeń fizycznych. "Rozchodź to... rozchodź to... bądź mężczyzna... albo i nie bądź. Nie myśl o byciu mężczyzną bo zaraz cie dorwą i będzie bolało bardziej. Wiej." Zaciśnięte zęby jak najmniej stękania, doprowadź się do przyzwoitej postury.

Jak tylko miną kilka zakrętów między budynkami po prostu zwolnią i udadzą się do najbliższej bramy. To nie tak, że ich widzieli... prawda? A nawet jeśli to ten okrzyk zwiastował, że nie będzie już z tym większych problemów... chyba, że jego magia znowu zbzikowała. Sama myśl o tym zmotywowała go znowu do przyśpieszenia i przygryzienia języka niemal do krwi... byleby nie jęczeć. Najgorsze co może zrobić to dać się zatrzymać... i dać się zatrzymać wyglądając żałośnie. Jak długo będzie miał odrobinę godności łatwiej będzie wyłgać się straży. Chociaż lepiej by było aby ten drący się we mgle osobnik nie wprowadził stanu wyjątkowego i dało się normalnie wyjść. Z klasą i honorami... jak Sakirowcy lubią.

Mimo jednak dość nieciekawej sytuacji twarz elfa wykrzywił uśmiech. Ktoś pojawił się znikąd, popsuł ich plan i mogło kosztować to ich głowy. Ale ostatecznie miał racje! Od samego początku... od tej sofy. Teraz pozostawało inne pytanie... jak wytrzymali na jego magię są służby specjalne Zkonu!? No bo kto jak nie oni siedzieli mu na ogonie.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

126
Otwarte usta i szeroko rozwarte oczy czarodziejki malowały obraz przerażenia, zaś krzyki i jęki, które wydobyły się z jej piersi, oraz potok łez spływający po bladych policzkach, zbudowały scenę tak rozpaczliwą, że, zdawałoby się, sama Matka Natura mogłaby pochylić głowę przed obliczem tak wielkiej boleści swej oddanej córy.

Obrzydliwa, potworna wizja naruszyła delikatną powłokę Nivienn. Zupełnie jak wypadek przyjaciółki w czasie pamiętnego apelu, i jeszcze dawniej, jak widok straszliwych scen cierpienia i śmierci podczas obchodów 500-lecia Uniwersytetu. Kolejna trudno gojąca się rana pojawiła się na niewinnej duszy. Tak krucha i wrażliwa osoba nie pasowała do tak okrutnego świata.

– Emily! – wykrzyknęła imię magiczki. Chwile potem osunęła się na ziemię i skuliła, chowając głowę między kolana. – Wezwij... pomoc – wydusiła z siebie jeszcze dwa słowa, z głośnym, rozpaczliwym szlochem pomiędzy nimi.

Wśród utrwalonych w pamięci, jak na płótnie, obrazów strasznej wizji, której każda najmniejsza część kłuła ją w serce, niczym setka igieł, panna Drongfort nie była w stanie trzeźwo myśleć. Odchodziła od zmysłów, kiedy jej umysł próbował interpretować każdą z widzianych scen. Matko, dlaczego? Pytała i pytała, a za każdym kolejnym razem ogarniała ją jeszcze większa rozpacz.

Widzenie, którego doświadczyła, uświadomiło jej bardzo ważną rzecz, z której, być może nieświadomie, albo nie chcąc zaprzątać sobie tym głowy, nie zdawała sobie sprawy aż do tej pory. Czy przez te wszystkie lata Nivienn nie oszukiwała samej siebie, maskując swoją prawdziwą urodę pod magiczną iluzją? Uzyskała tytuł profesora magii naturalnej, od dwóch dekad kultywując idee życia w zgodzie z przyrodą, a jednak sama próbowała ją poprawić, zakryć to, co winna uznawać za dobre i piękne. Czy comiesięczne poddawanie się rytuałowi, zupełnie wbrew swoim przekonaniom, było warte tego, by zapobiec pojawieniu się kilku zmarszczek albo mniej kształtnego ciała?

Masz rację, nie warto...

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

127
— Wijemy? — Ruda zmarszczyła brwi i znieruchomiała. Jej głos stał się matowy, nienaturalny. Elf przysiągłby wręcz, że posłyszał cichy zgrzyt zepsutego mechanizmu. — Nie rozumiem polecenia. Co wijemy?

W tej chwili Felivrin dostrzegł w niej wyraźnie to, czym naprawdę była: hochsztaplersko ożywioną lalkę; wyrafinowanego i skomplikowanego lecz mimo wszystko ograniczonego golema, który pozbawiony był elastyczności myślenia i rozumienia, jaką dysponowały żywe istoty. I przez jedno głupie przejęzyczenie profesor był teraz w kłopocie. Otóż lalka mu się chyba popsuła.

— Wijemy wianki? — gadała bez sensu Ruda. — Wijemy warkocze? Wijemy się z bólu? Wiła wianki i rzucała je do falującej wody...

Świetny moment na awarię. Dodatkowo ofiara czaru Felivrina, kimkolwiek była, zdołała otrząsnąć się zeń na tyle, by przywołać jakąś Emily i posłać ją po pomoc. Lada chwila i zapewne się do niego dobiorą. Nie tu, to ruszą jego śladem. I co wtedy będzie?

Z tego wszystkiego aż zapomniał o bólu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

128
Reakcje uczonego po ujrzeniu szwankującej Rudej można było opisać jeno jedną nazwą. Studenckie zdumienie. Ciekawa przypadłość trawiąca czasami każdego uczonego. Objawiająca się gdy przeznaczenie ciska w twoim kierunku dodatkową zmienną, które istnienia ni konieczności umieszczenia w swych badaniach nie byłeś świadom. Typowymi objawami był opad szczęki, wytrzeszcz oczu i przemożna chęć rozwalenia sobie głowy o mur. A elf wykazywał wszystkie trzy z przemożną dominacją tegoż trzeciego. Cała wcześniejsza satysfakcja, euforia i radość została wessana w ową przemożną czarną dziurę, w której winie nabyć mózg Rudej. Ale właśnie dzięki temu nowemu, niechcianemu wyzwaniu przez krótką chwilę doznał olśnienia...

Jego studenci nigdy nie byli leniwi, nigdy nie byli nieudolni... nigdy nie byli głupi. Stał oto bowiem przed kwintesencją głupoty. Jej personifikacją objawiającą mu się w chwili najcięższej próby. Karą od bogów... a jednocześnie ich największych darem. Wrogiem tak wrażym, że niknął przy nim Zakon i mroczne siły. Nikły królestwa ludzi i elfów. Niknął nawet Garon śmiejący się obłąkańczo w najciemniejszych zakamarkach wszechświata. Lecz nie uciekał, nie trwożył się i nie załamywał. Zdesperowany i przyparty do muru jak dzikie zwierze rzucił się naprzeciw swemu oprawcy. Patrzył jej prosto w oczy i dostrzegał odpowiedzi na pytania wyryte w fundamentach świata. Dostrzegał sens życia, rozwoju, chęci tworzenia. Najdurniejszy umysł zawierał oto echa starożytnych praw rozbrzmiewającym w jego pustym saganie. "Wijemy" mówiło wszystko. "Wijemy wianki" było groźbą... ostrzeżeniem przed oderwaniem się od rzeczy przyziemnym i tępym podążaniem za ideałami. "Wijemy warkocze" kazało mu zapomnieć o prezencji i godności... na ciele, by skupić się na umyśle. Na końcu "Wijemy się z bólu" kazało mu odrzucić przyziemne cierpienie by spojrzeć wyżej i dostrzec prawdziwy problem... świat pełen jest debili. I to przez to nawet jego jeden, drobny, nic nieznacząco błąd może doprowadzić. Owa krótka nirwana zaowocowała zaniknięciem cierpienia... oraz jednym z najświętszych, najjaśniejszych i pełnych duchowego spokoju czynów elfa... zamkniętym w siarczysty policzku spadającym na twarz zepsutego automatu. Czynowi zaś temu towarzyszył najmilszy, najurokliwszy i najspokojniejszy uśmiech jaki zaszczycił oblicze elfa od miesięcy.

- Biegnij za mną ty chędożona kupo złomu. Rozkaz dotarł?

Wysyczał jej prosto w twarz głosem niemalże śpiewnym i uroczystym, przesączając każdą głoskę słodkim jadem pogardy. Plan nie uległ zmianie. Plan był wspaniały. Wszystkie jego błędy i problemy wynikały z niekompetencji otoczenia w dostosowaniu się do jego wspaniałości. Szpiedzy? Zakon? Awaria? To zaledwie pionki. Jakiś wszechpotężny astralny byt pragnął zrobić wszystko by plan się nie udał. To jedyne sensowne wytłumaczenie. A Profesor nie miał zamiaru umrzeć za plan, który jest skazany przez fatum na porażkę. Ruda się nie ruszy? Zostawi ją. Ruda się ruszy? Wspaniale! Tak czy inaczej nie będzie tu stał. Nie ma zamiaru tłumaczyć się kolejnym personifikacją durnoty w postaci swoich kolegów po fachu i Inkwizytorów. Już prędzej palnie sobie kulą energii w łeb... albo im. Albo całemu Oros... może to zrobić? Zakon twierdził, że tak... może by tak spróbować? Temu miastu przydałaby się niezła czystka lub porządna edukacja. A tej drugiej przecież już nie dostaną.

Rozmyślał tak oddalając się od chmury, drących się Sakirowskich szpiegów, Mistrzyni w worku i całego tego wysypiska absurdu, które stworzył w niespełna kilka minut.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

129
Pomimo wezwania pomocy, panna Drongfort wiedziała, że na niewiele się ona zda, jeżeli sama czegoś nie zrobi. Porywaczy miała niemal na wyciągnięcie ręki. Czas uciekał nieubłaganie.

Uniosła głowę i pociągnęła nosem, a następnie otarła policzki. Szloch jeszcze ściskał ją za gardło, a przełzawione oczy rozmazywały obraz okolicy. Co ona, biedna i bezbronna, mogła zrobić liczebniejszej grupie przestępców? Żadna z niej bohaterka. Zdecydowała się jednak na odważny ruch. Podniosła się, wsparłszy dłonią o kawałek muru, nie zwracając już nawet uwagi na to, by nie pobrudzić czy zniszczyć swojej pięknej sukienki.

– Zostawcie je... natychmiast! – drżącym głosem wykrzyknęła pani profesor wyłaniając się z kryjówki. Nie minęła chwila a machnęła ręką, śląc w stronę porywaczy magiczny, niedostrzegalny ładunek, który miał ich przewrócić lub chociaż odepchnąć. Zręczny, płynny gest dłonią, wyćwiczone zagięcie palców, ale brak precyzji. Nie obrała sobie celu. Zaklęcie rzuciła zupełnie na oślep, w porywie emocji, nie mając nawet dokładnego oglądu sceny po drugiej stronie muru.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

130
Jeszcze przez parę chwil młodej pani profesor mieszały się rzeczywistości. Jedną stopą pozostawała w potwornym świecie swojej wizji, drugą powracała do świata żywych. Pomogła dziewczynie jej własna magia.

Czar był chybiony, ot, tylko poderwana ślepą telekinetyczną mocą garść żwiru uderzyła o mur, tynk się posypał ze ściany – ale przepływająca przez ciało moc zdołała nieco ją wybudzić. Rozwiały się przeklęte obrazy jałowej pustyni, wróciła ciemna letnia noc, rosa na kwiatach i lęk. Lepszy lęk niż rezygnacja. Lękać się, znaczy istnieć i przywiązywać wagę do swojego istnienia. Młodej czarodziejce powróciło jasne i trzeźwe widzenie.

Tak.

Jasno widziała, jak dwoje sakirowców ucieka. Ten jednoręki gnał jako pierwszy, jak na złamanie karku. Jego ruda konfraterka poderwała się natomiast z ziemi nienaturalnie gwałtownym ruchem i zarzuciła sobie na plecy wór ze związanymi ofiarami tak swobodnie, jak gdyby wypełniało go co najwyżej pierze. Pomknęła za nim i oboje zniknęli w ciemności ogrodu.

W Pałacu Magicznym grała muzyka i nikt nie słyszał wołania o pomoc. Chyba że Emily naprawdę pobiegła kogoś wezwać, ale co do tego panna Drongfort nie miała pewności. W każdym razie nie widziała swojej przyjaciółki nigdzie w pobliżu. Została sama, odrętwiała, z resztkami szarej chmury-klątwy nad głową, z rozdygotanym ciałem i własnymi ponurymi myślami, które być może miały szansę zmienić jej całe życie.

Zbliżał się świt. Tym razem naprawdę. Wraz z pierwszym promieniem słońca Czarodziejka posłyszała śpiew skowronka:

— Nivienn! Tirri-tirr! Piu-piu! Nivienn! Myśmy ci pomogli, pamiętasz, pamiętasz? Co nam teraz dasz, co nam dasz? Tirr-tirri! Piu-piu-piu! Co nam za to dasz, Nivienn?
* Zostawcie je? Kto ośmiela się rozkazywać? Kto jest tak głupi, by wierzyć w moc takich słów? Za rozpaczliwym rozkazem poleciało jeszcze nieudane zaklęcie, ot, trochę lichych kamyków poderwanych w powietrze uderzyło w mur. Straszne rzeczy. Nie ma co się oglądać, trzeba biec.

Serce Felivrina było jak zwierzę, które nagle po długich miesiącach snu i zamknięcia w klatce ktoś zmusił do dzikiego galopu. Mało brakowało, by z wysiłku rozpadło się na kawałki, tak przynajmniej szeptało elfowi jego własne ciało.

Przez długi czas nawet nie wiedział, czy Ruda biegnie za nim. Ale biegła. Awaria musiała być tylko chwilowa, a kolejne polecenie przywróciło lalce normalny tryb działania. Wór z uprowadzonymi ofiarami niosła na plecach bez żadnego wysiłku, a biegnąc poprzez uniwersyteckie ogrody, potem uliczki Oros i wreszcie las... nawet nie dostała zadyszki. Podczas gdy on sam, kiedy tylko znaleźli się w łódce płynącej na wyspę Ernesta Dziurawca, był tak wycieńczony, że niemalże zasnął.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

131
Nivienn odsunęła się zrezygnowana od muru robiąc kilka kroków w tył. To nie miało sensu. Było już za późno. Osłabiona oparła się o najbliższe drzewo, by zaraz potem osunąć się i usiąść na trawie. Posłyszawszy śpiew skowronka uniosła nieznacznie głowę, by odszukać przemawiającego do niej ptaka.

– Ptaszyno, zły moment wybrałaś – odparła zmęczonym głosem. Otarła jeszcze raz twarz i wzięła głęboki oddech. – Może ostały się resztki ciast ze stołów. Chcecie jeść? – zapytała. – Powiedz, czego potrzebujecie, a zrobię dla was co mogę. Potrzebuję tylko chwili wytchnienia.

Nie mniej, bez względu na to, czy Emily zdążyła zwołać pomoc, Nivienn nie mogła siedzieć bezczynnie. Musiała powiadomić samą Rektor o zdarzeniu, którego była świadkiem. Porwanie Mistrzyni przez tajemniczych Sakirowców to sprawa niemałej wagi. Ktoś musiał zainterweniować.

Podniósłszy się powoli, upewniła się czy jest w stanie dojść do sali balowej, po czym bez pośpiechu ruszyła w tamtą stronę, wciąż walcząc z natrętnymi myślami, jakie przysporzyła jej chmura magicznego dymu.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

132
Młoda pani profesor wprawdzie była w stanie chodzić, ale co krok ogarniało ją poczucie bezcelowości i bezsilności. Dokąd i po co iść, skoro wszystkie drogi prowadzą w stronę nicości? Po co w ogóle się ruszać, po co oddychać, po co to przedłużać? Nie lepiej byłoby, ot, zatrzymać się i zamienić się w proch tu, gdzie się stoi? W końcu jaka to różnica, teraz czy później, tu czy tam?

— Chcemy jeść! — natrętny skowronek wciąż nie chciał się odczepić, przez swój irytujący świergot nie dając jej rzucić się w spokoju w otchłań apatii. — Tak, jeść! Piu-piu! Tirri-tirr, teraz, teraz!

— Teraz, Nivienn, szybko! Tirri-tirr! Jeść, jeść! Póki świt, póki świt! — dodał przy jej drugim uchu drugi skrzydlaty śpiewak i na dodatek dziobnął dziewczynę w policzek. Nie dość mocno, aby zranić, ale wystarczająco, żeby choć na chwilę otrzeźwić. I kto wie, czy nie uratowało jej to wtedy życia.

Ostatni goście spoza uczelni opuszczali Pałac Magiczny, krocząc chwiejnie wśród zdeptanych kwiatów i potłuczonego szkła. Żegnał ich i odprowadzał do furtki sam komtur, który, mimo zmęczenia widocznego w oczach, nie tracił fasonu nawet na chwilę. Towarzyszyła mu kamiennolica rektorka, która nie próbowała już nawet udawać uśmiechu, tym niemniej szczerze dziękowała przybyłym za hojne datki na rzecz ofiar katastrofy.

A skoro już o datkach mowa, to w tej właśnie chwili młodą Czarodziejkę zaczepiła Nina Heisenhauser, która koordynowała pracę zbierających tej nocy pieniądze dziewcząt.

— Drongfort! — zawołała z rozdrażnieniem przez otwarte drzwi pałacu, furkocząc połami swojej galowej czarnej peleryny. — Gdzie twoja skarbonka? Zaraz będziemy liczyć datki, przynieś ją natychmiast na pierwsze piętro Baszty Alchemika. Już!

Nivienn nie miała pojęcia, co zrobiła ze swoim kuferkiem na pieniądze od darczyńców, ale ostatni raz miała go ze sobą na pewno w środku, nie brała go przecież udając się w pogoń. Dziewczyna przekroczyła więc próg niedawno jeszcze tętniącej gwarem sali, z nadzieją wypatrując zguby, a jej oczom ukazało się istne pobojowisko. Chaos, z którym dzielnie walczyła grupka służby i zwerbowanych do pomocy studentek i studentów. Ktoś zajmował się uprzątaniem pozostawionych na stołach przekąsek i naczyń, ktoś inny zbierał okruchy szkła z podłogi. Ktoś ukradkiem dojadał resztki lukrowanego na złoto tortu. Ktoś próbował dobudzić chrapiącego pod ławą kolegę.

— Masz, trzeba tu zamieść — poleciła jej nagle głosem nieznoszącym sprzeciwu pulchna kobieta, w której Czarodziejka rozpoznała babcię klozetową. Wzięła ją za studentkę-przymusową-ochotniczkę czy co? — Tylko dokładnie! — Pani Hania wcisnęła miotłę w jej rozdygotane jeszcze ręce, po czym zniżyła głos do szeptu. I to takiego, który przejął panią profesor prawdziwą grozą. — Nikomu ani słowa o tym, co widziałaś. Rozumiesz? Bo skończysz jak ona.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

133
Profesor złapała się za głowę. Jakże chciałaby krzyknąć, by rozbić wszystkie uderzające o nią bodźce, polecenia i groźby. Chwyciła w dłoń przekazaną ją miotłę i przełknęła ciężko ślinę, patrząc w oczy babci klozetowej. Kiedy tylko odeszła, odrzuciła przedmiot na bok i dobrała się do najbliższej butelki z winem i nalała spokojnie do kielicha, po czym wypiła za jednym razem. Zmęczonym wzrokiem rozejrzała się po sali. Po kolei, spokojnie, bo oszaleję, myślała próbując poukładać myśli. Rozejrzała się za swoją skarbonką. Musiała leżeć gdzieś na podłodze, ale możliwym było również, że ktoś ją przestawił.

Równocześnie z poszukiwaniami, zajęła się drugą sprawą niecierpiącą zwłoki. Odszukała na stołach resztki jedzenia, którymi mogła nakarmić głodne ptaszyny. Drobne owoce, biszkoptowe ciasta, czy wszelkie pieczywo zebrała do serwetki i uśmiechnęła się do sprzątających. Musiał być to niezbyt miły widok, bo zapadnięta z wyczerpania twarz Nivienn całkowicie odmieniła jej mimikę, jak i całościową prezencję. To co udało jej się zmieścić w zawiniątku wyniosła na zewnątrz i odnalazłszy głodne ptactwo, urządziła im skromny piknik na trawie.

Następnie chciała się zająć sprawą porwanej Adelajdy. Nivienn widziała, że rektor jest zajęta i z jednej strony nie chciała jej niepotrzebnie rozpraszać. Z drugiej jednak, nie była to sprawa, którą można było zbagatelizować i odłożyć w czasie. Wisiała też nad panią profesor groźba babci klozetowej. Czy faktycznie miała się czego bać? Jak bardzo ta szajka porywaczy mogła być niebezpieczna? Zdecydowała się zaryzykować.

– Iris, musimy koniecznie porozmawiać. Teraz. Na osobności – oznajmiła profesor, stając nad niziutką panią rektor.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

134
— To naprawdę ważne, panno Drongfort? — jęknęła Iris. — No dobrze. To proszę. Chodźmy. — Rozejrzała się jeszcze, czy w pałacu nie zostali jacyś zabłąkani goście, ale nikogo nie dostrzegła. — To chyba już wszyscy. Tak, proszę za mną.

Wyszły razem, mijając chmarę ptaków ucztujących dzięki swojej dobrodziejce. Jedna biała gołębica sfrunęła na ramię Nivienn i wyświergotała jej do ucha podziękowanie, tuląc główkę do jej policzka. Skarbonki natomiast wciąż nigdzie nie było widać - trochę później miało się okazać, że jakaś dobra dusza zaniosła ją już ze wszystkimi do wspólnego liczenia. Teraz jednak młoda pani profesor nie miała czasu się nad tym zastanowić.

Wtem w progu mignęła jej figura pani Hani, która wymiatała z budynku śmieci. Kiedy staruszka odwróciła się w stronę ogrodu i mało brakowało, by jej oko wypatrzyło uchylającą się od sprzątania dziewczynę, kilkanaście par skrzydeł wzbiło się w powietrze i przesłoniło jej widok. Rektorka z panią profesor tymczasem zdążyły zniknąć za załomem kwitnącego na biało żywopłotu.

— Słucham panią, o czym powinnam wiedzieć? — zapytała dość spokojnym głosem Iris, kiedy oddaliły się od pałacu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

135
Kiedy biała gołębica przyfrunęła z podziękowaniami, Nivienn uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwalało jej zmęczenie. Pogładziła ją po główce, po czym wzięła w dłonie i wypuściła, by mogła dalej ucztować ze swoją ptasią bracią. Umknęła szczęśliwie przed wzrokiem złowieszczej babci klozetowej. Westchnęła z ulgą, kiedy razem z Iris znalazły się na uboczu, gdzie mogła zwierzyć się z ostatnich wydarzeń.

Porwano mistrzynię Bloom — wydusiła z siebie słowa po kilku sekundach milczenia, podczas których spierała się z sobą, czy jest w stanie podjąć takie ryzyko, pamiętając groźby pani Hani.

Jej dobra dusza nie mogła trzymać tak ważnej informacji w tajemnicy, dlatego poczucie sprawiedliwości i moralnego obowiązku nakazało pannie Drongfort zwierzyć się przebiegu zdarzeń, jakie miały miejsce jeszcze przed chwilą przed Pałacem Magicznym. Przełknęła głośno ślinę.

Sakirowiec i jakaś ruda najemniczka porwali Adelajdę, wpakowali ją do worka i uciekli. Śledziłam ich, próbowałam zatrzymać, ale powstrzymała mnie jakaś dziwna magia — relacjonowała rektorce wydarzenia, starając się utrzymać cichy ton głosu, choć słychać było jej rozemocjonowanie, wpadanie w rozpacz z każdym kolejnym słowem. — To zaklęcie rzucił chyba sam zakonnik. Była tam jeszcze sakirówka, Gerda. Ta ruda ją biła do nieprzytomności i potem zabrali ją razem z Adelajdą. — Z oczu pani profesor pociekły łzy.

Przeżywanie tego wszystkiego od nowa kosztowało Nivienn dużo nerwów. Otarła policzki i z całych sił wymusiła na twarzy powagę i spokój.

Wiele ryzykuję mówiąc o tym — okazała swoje obawy. — Grożono mi, że skończę jak mistrzyni Bloom... — wyszeptała.

Wróć do „Uniwersytet w Oros”