Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

106
Zabawa była naprawdę przednia, chociaż Nivienn zastanawiała się, czy to odpowiedni moment na tak huczne i wystawne przyjęcia. Przecież jeszcze dwa dni temu doszło do niewyobrażalnej tragedii, która swoją siłą z pewnością mogłaby konkurować z zeszłoroczną... tragedią. Ale pani profesor nie miała głowy do tego, by szacować i porównywać straty. Uniwersytet w Oros nie miał się za dobrze ostatnimi czasy. To wystarczało, by zaburzyć równowagę w umyśle panny Drongfort, bowiem zdarzało się jej zamartwiać aż nadto.

Czarodziejki od dawien dawna słynęły ze swoich wspaniałych wieczorowych kreacji. Czasami strojenie się w wymyślne suknie przypominać mogło przedziwny konkurs o najpiękniejszą. Niejednokrotnie było w tym dużo prawdy. Nivienn może nie chciała lśnić jak najjaśniejsza z gwiazd, choć przed dwoma wieczorami, pośród drzew i krzewów, niewiele brakowało jej do podobnego blasku, jednak postarała się o strój wyszukany.

– Izzidir szył ją na zamówienie. Nie miałam zbyt wielu okazji by ją założyć i zalegała w rodzinnym domu, aż do dzisiejszego wieczora – odparła na pytanie Łucji. – Co prawda ma już parę ładnych lat, ale ani trochę się nie postarzała. Prawda, że wygląda jak nowa?

Nivienn chwyciła za materiał swojej zwiewnej sukienki. Dominowały w niej odcienie jasnego, kremowego brązu. Materiał trzymał się blisko talii, za sprawą szerokiego, zielonego pasa. Głęboki dekolt, sięgający splotu słonecznego, zdobiły liczne ornamenty wyszyte grubą nicią, a także prawdziwe listki i kwiaty dzikiej róży, odpowiednio spreparowane, by przez długie lata zachowywały swój kolor, kształt, a nawet zapach.

– Dziękuję za troskę i propozycję. Tymczasowo przygarnęła mnie Emily. Może jest trochę ciasno, ale i tak za kilka dni pewnie wprowadzę się do rodzinnej kamienicy. – Profesor zmoczyła usta w czerwonym winie. Zawartość jej kieliszka, od kiedy tylko pochwyciła go w swoje smukłe palce, wydawała się utrzymywać na tym samym poziomie.

Jak dawno Nivienn nie odwiedzała swojej rodziny? Nie mogła sobie przypomnieć ostatniej wizyty. Od dłuższego czasu, zajęta pracą na uczelni pani profesor, utrzymywała z matką i ojcem kontakt wyłącznie listowny. Rzadziej pisywała do wuja Roderika. Ten, jako zasypywany kolejnymi, coraz to nowszymi zleceniami na obrazy, szczególnie portrety, czasu miał niewiele, i zdarzało się, że wyjeżdżał na długie tygodnie malować córki jakiegoś magnata, bogatych rycerzyków na białych koniach albo stadko psów starej hrabiny. Płodny był z niego artysta. I utalentowany.

Myśli czarodziejki błądziły, a wraz nimi jej spojrzenie, które wolno sunęło pomiędzy gośćmi, stołami z przekąskami i pięknymi dekoracjami. Nigdzie nie mogła odnaleźć Vertula, młodego czarodzieja, który niegdyś podarował jej przepiękny pierścień. Chłopak został zabrany przez sakirowców podczas niesławnego apelu w Wielkiej Auli i od tamtej pory Nivienn nie miała okazji go spotkać. Zastanawiała się czy w ogóle jeszcze pobiera nauki na uniwersytecie i czy ma się dobrze. Liczyła na to, że uda jej się go odszukać podczas bankietu.

Spojrzenie czarodziejki w pewnym momencie zatrzymało się na jej czarnych balerinach i stojącej obok skrzyneczce. Już miała odłożyć wino, schylić się po skarbonkę i przeprosić towarzystwo, by zrobić krótki obchód po sali, kiedy nadbiegła przestraszona pani Hania. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nivienn odruchowo zrobiła krok w stronę Finarfina. Chwilkę później klęczała obok niego wraz z Emily. Trzeba było się upewnić czy to zwykłe omdlenie, czy alchemik właśnie niespodziewanie zmarł na atak serca. Wyglądał na naprawdę przerażonego, nim bezwładnie upadł na posadzkę. Profesor pochyliła się nad mężczyzną i pochwyciła jego wolną dłoń. Skorzystała ze swojej nietypowej magicznej umiejętności, jaką było dostrzeganie życia. Sposób, w jaki je widziała, był trudny do opisania i daleko odbiegał od percepcji przeciętnej osoby. Po prostu wiedziała.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

107
Dłonie rudej dziewczyny oplotły Felivrina ruchem wystarczająco czułym, by dawny profesor ten zdołał na chwilkę zapomnieć, że to wszystko to przecież jedno wielkie kłamstwo. Ona – kukiełka, on sam – sakirowiec, do tego wszyscy dookoła w tych maskach fałszywego przymierza, cały ten zakłamany bal, całe Oros, może cały świat. Nic prawdziwego! Czymże jest zresztą prawda? Czy istnieje jeszcze coś pewnego, czemu można wierzyć?

Zielonolicy starzec, złapany przez Emily pospołu z samym komturem Gustavem, nie umarł. Nie umarł, ale też nie budził się ze swego omdlenia. Nie reagował na wymierzane mu policzki ani chluśnięcie szklanką wody w twarz. Nivienn wyczuwała w nim życie, tlące się wprawdzie dość marnie w stosunku do roztętnionego buchającymi siłami witalnymi tłumu wokoło, ale jednak stabilne. List – przyczyna tego strasznego ambarasu – wypadł tymczasem z ręki nieszczęśnika i zginął gdzieś w zamieszaniu, zapewne wdeptany w posadzkę dziesiątkami obcasów.

Przytomna i spokojna Lotta Bauer kazała komuś zabrać Finarfina do skrzydła szpitalnego – jej rozkaz, jak zwykle, wypełniono w mgnieniu oka i bez szemrania, zwłaszcza że sama poszła go dopilnować, jakby nie dowierzając, że oderwani od obściskiwania panienek młodzi paladyni na pewno doniosą staruszka na właściwe miejsce. W tym samym czasie Gerda łagodnie odprowadziła na bok zalewającą się łzami Łucję, która z przerażenia tak poszarzała na twarzy, że jej lico przybrało niemalże odcień jej własnej sukienki. Nagle z uroczej i dystyngowanej pani w podeszłym wieku żona Zielonolicego stała się roztrzęsioną staruszką, niezdolną do ustania na nogach i utrzymania w rękach szklanki. Rozległ się brzęk szkła. I ciche przeprosiny.

Obydwie młode czarodziejki, Emily i Nivienn, zmarszczyły brwi w zdumieniu, widząc w pewnej chwili ponad tym całym chaosem, jak doręczycielka feralnej wiadomości, babcia klozetowa imieniem Hania, ucieka z parkietu z głośnym lamentem i, niby próbując zrobić to niezauważenie, z jakiegoś powodu kiwa ręką do kogoś... do tego sakirowca w dziwnym mundurze? Tak, na pewno do niego.

Felivrin też zobaczył ten znak. Cokolwiek wspólniczka w zbrodni chciała mu powiedzieć, zrobiła to zdecydowanie za mało dyskretnie. Jednak nie zdążył się nawet na nią zdenerwować, kiedy ujrzał, jak Adelajda Bloom, dotąd tkwiąca w oku tego cyklonu nierozumiejąca i jakby sparaliżowana, najwyraźniej nie wytrzymała napięcia i zasłabła. Niczym złoty posąg, który ktoś zrzucił z piedestału, także i ona osunęła się zemdlona na posadzkę.

To mogła być jego szansa. Jeśli nikt mu nie przeszkodzi.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

108
"Sakirowiec" miewał zdecydowanie lepsze momenty w swoim życiu. Miewał i gorsze. Więc też powściągnięte pierwej uczucia były w stanie utrzymać jeszcze przez jakiś czas fasadę kłamstw i pół-prawd którymi się otoczył. Ale czy okłamując świat kłamców był kłamcom? Kłamstwo przeciw kłamstwu winno być prawdą... a jednak czuł się jak król kłamców - Pan niczego, otoczony jeno fałszem i w gruncie rzeczy bezsilny od momentu w którym jego osnowa nieprawdy zostanie zdarta. Nie wiedział już nawet czego naprawdę pragnął na początku. Chciał zemsty na alchemiku... czy jego przebaczenia? Wybaczenie... potępienie. Zrozumienie... zaprzeczenie. Co go pierwotnie tu pchało? Czyje były kłamstwa które pchnęły go na ową drogę? Zakonu? Ludzkich magów? Jego? Wiedział jedno. W tym miejscu i w tym czasie Felivrin Nargothrond pozbawiony swoich i cudzych kłamstewek...
... umrze. Dlatego też widok babki klozetowej machającej do niego jakby w środku grzybobrania wzbudził w nim dość naturalną reakcje. Osłupienie. Patrzył się na kobietę jakby pierwszy raz ją zobaczył. Przecież nikt nie może być TAK głupi... prawda? Obrócił się nawet zastanawiając się czy nie ma za nim Dziurawca. Już to by miało nawet więcej sensu. Spojrzał na końcu na rudowłosą z wyrazem twarzy pytającym "Czy ja śnie?". Oczywiście było to skrajnie nieprofesjonalne dla szpiega ale Profesor nie był szpiegiem. Był uczonym nieobeznanym z protokołem dworskim. I paradoksalnie mogła być to najlepsza reakcja jaką mógł wykonać bez wyglądania jeszcze bardziej podejrzanie. Jego jedyną nadzieją było teraz udanie, że owe zdumienie polegało na nierozumieniu zachowania staruszki... co było kolejną pół-prawdą łatwa to podtrzymania i ukrycia. Nie wiedział czemu to zrobiła... nie chciał wiedzieć. Odprowadził babkę wzrokiem marszcząc przy tym brwi. Skoro i tak zwróciła na niego uwagę co bystrzejszych osobników równie dobrze mógł grać w tą grę. Odwrócenie wzroku teraz tylko pogłębiłoby podejrzenia. Musiał działać naprzeciw założeniom osób go podejrzewających. Nie uciekać, nie chować się... nie być dyskretnym.

Dlatego też gdy tylko omdlała pozłacana gwiazda wieczoru zrobił to co powinien. Kazał rudowłosej trzymać się blisko i ruszył zdecydowanym krokiem w stronę Mistrzyni. Nie patrzył jednak tylko na nią i co chwilę zamiatał wzrokiem po podłodze. List gdzieś przepadł a jego znalezienie mogło zapewnić mu kolejną dystrakcję lub uzasadnienie do przebywania w tej a nie innej części sali. Miał zamiar dotrzeć jak najbliżej Bloom zanim najpewniej ktoś znajdujący się bliżej kobiety postanowi jej pomóc. Potem wciśnie kilka kitów o potrzebie przeprowadzenia dochodzenia czy czymś takim i zabierze się z grupą ratunkową do skrzydła medycznego. Jeśli skądkolwiek da się dyskretnie wynieść człowieka w worku to stamtąd.

Nie miał zamiaru uciekać. Miast tego ruszył prosto w paszcze lwa z nadzieją, że wszystko pójdzie jak dotąd. To znaczy, że nikt nie założy, iż mag-uciekinier mógł być na tyle durny by przyjść na bal swoich wrogów w celu porwania gwiazdy wieczoru, do czego wynajął babkę klozetową zaś ich tajnym sygnałem było pomachanie ręką na środku sali balowej... czasami przestawał sam wierzyć, że to był jego plan. Ale jakie miał alternatywy? Próba ucieczki z tego absurdu była wyrokiem śmierci. Lepiej było pchać się w niego tak głęboko by nikt nie mógł go odgrzebać.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

109
Nikt nie zatrzymał fałszywego sakirowca, króla kłamców, Felivrina Nargothronda.

I gdyby Czarodziej nie miał okaleczonej ręki, bez trudu mógłby do spółki ze swoją towarzyszką złapać Adelajdę za ręce i nogi, by pod pretekstem zaniesienia jej do skrzydła szpitalnego raz-dwa zniknąć z nią gdzieś w ciemnej alejce i pod osłoną nocy zwyczajnie wynieść z terenu Uniwersytetu. Był już wystarczająco blisko, by zdążyć zaoferować swą pomoc przed kimkolwiek innym, ale na pewno zwróciłby na siebie zbędną uwagę, gdyby upierał się przy tym pomimo swojego własnego stanu fizycznego. Mógłby przysiąc, że Dziurawiec wyposażył jego pomocnicę w wystarczającą siłę mięśni, by dała radę samodzielnie unieść kobietę, pewnie nawet jedną ręką, ale przecież to byłoby tym bardziej podejrzane.

Pretekst z potrzebą przesłuchania gwiazdy wieczoru był prawie równie dobry. Pomijając fakt, że w tej chwili Nargothrond szedł do szpitala nie tylko z rudą lalką i nieprzytomną Bloom, ale i... z Gerdą, swoją niedawną kochanką. Tak, to właśnie ją kapitan Bauer oddelegowała do zaopiekowania się nieprzytomną Mistrzynią, podczas gdy sama przejęła pieczę nad roztrzęsioną staruszką Łucją. Młoda sakirówka szła tyłem, trzymając panią Adelajdę pod ręce, rudowłosa zaś złapała zemdloną Czarodziejkę za nogi. Felivrin kroczył za nimi.

Opuścili salę balową tylnym wyjściem i brnęli teraz przez pokryte nocną rosą połacie fioletowej lucerny. Tylko ich czworo. Ekipa niosąca alchemika była już daleko przed nimi. Żadnej straży, żadnych świateł, żadnych świadków. Idealne warunki, żeby się ewakuować. Tylko co zrobić z Gerdą?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

110
Wcale-nie-mag-w-przebraniu zaczynał powoli wierzyć, że albo faktycznie stał się geniuszem zbrodni... albo zbrodnie przeciw Zakonowi były dziecinną igraszką w porównaniu do tych dopuszczonych wobec władz uczelni. Jakim cudem ta bezduszna administracyjna maszyna dała się pokonać tej bandzie ślepych fanatyków? Czemu jeszcze nikt nie pozwał Zakonu o naruszenie szkolnego mienia? Gdzie te wszystkie Damy z dziekanatu? Świat schodzi na psy... Tu Felivrin przystanął na chwilę i zmarszczył brwi. Psy.... psy... szczeniaczki... coś majaczyło mu w pamięci i drapało powierzchnie jego czaszki ale nie był w stanie złapać tej subtelnej sugestii. Wzruszył lekko ramionami i dogonił dziewczyny jednocześnie przeklinając w duchu swe uwięzienie, które sprawiło, iż zapomniał zapewne czegoś niezwykle ważnego dotyczącego psów. Potem o tym pomyśli. Miał już swoją złotą ptaszynę w garści... w połowie. Ostatnim problemem była...
...Wilczyca W pewnym sensie była to zarazem lepsza i gorsza alternatywa od Bauer. Tamta mogła go z czasem rozpoznać lub mieć nieprzyjemne uczucie każące jej być na baczności. Z drugiej strony... elf nie miałby problemu ze zdzieleniem Bauer w łeb. Nie byłą mu potrzebna. Ale Gerda... obiecał sobie, że rozgryzie co siedzi we łbie tej dziewczyny i zantagonizowanie jej zdecydowanie mu tego nie ułatwi. Ale praca to praca. Przyśpieszył tak by kroczyć obok Gerdy jednocześnie grzebiąc intensywnie w torbie jakby w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. Przyoblekł rozgorączkowany wyraz twarzy i starał się stworzyć iluzję, iż szuka czegoś co mogłoby pomóc Mistrzyni... samemu nie wiedząc czym ma przy sobie cokolwiek. Kiedy jego ręka spoczęła jednak w końcu na upragnionym, twardym obiekcie westchnął niby to zrezygnowany. W rzeczywistości szczerzył się mentalnie gdy lekko zadyszanym przez trucht głosem zagadał Inkwizytorke.

- Czujesz jeszcze tętno? Zdarzało się jej to wcześniej?

Oczywiście pytania te były ważne. Miał złapać Bloom żywą i jeśli porwie ją w stanie w którym nie będzie mógł jej pomóc to nie będzie za wesoło. W rzeczywistości jednak i tak nie miał zamiaru dać staruszce dotrzeć do szpitala. Poczekał po prostu na mniej lub bardziej przydatną odpowiedź lub zbycie nerwowym napomnieniem, że nie czas na to. Chodziło o to by kobieta zaakceptowała jego obecność, intencje i byłą bardziej podatna na dalszy element jego prostego i prowizorycznego planu. Następnie "Sakirowiec" pochylił się bliżej nad twarzą kobiety jak gdyby nasłuchując. Dla lepszego efektu wydłużył to nieco gdyż w trakcie ich energicznego marszu wyłapanie jakiegokolwiek dźwięku zajęłoby więcej czasu. Chodziło też o to by w finalnej części jego małego spisku znajdowali się nieopodal jakiegoś filaru lub zaułku gdzie będą mogli się schować. Chwilę później gdy dopatrzył się katem oka takowego bezpiecznego miejsca odchylił się nagle z teatralnym westchnięciem zdumienia oraz odrobinę głośniej i ze zdziwieniem nieomal krzyknął.

- Ona się dławi!

Wiedział, że Gerda na to jakoś zareaguje. Musi. Poczucie obowiązku jest zgubą fanatyków... no i najwyraźniej przyjaźni się z "Mistrzynią". Zwolni i pochyli się by przyjrzeć się Bloom albo zatrzyma się by ją położyć. Nawet jeżeli zdecyduje się przyśpieszyć to będzie musiała notorycznie patrzeć pod nogi by się nie przewrócić. Niezależnie od efektu... przez chwilę nie będzie patrzyła na niego. Elf wyciągnie wtedy zaciśniętą pięść z torby. Pięść wewnątrz której znajdowała się ciężka kwarcowa figurka Sulona zdzieli kobietę w potylicę z całą swoją siłą. W razie czego poprawi. W końcu Inkwizytorka nie ma teraz nad nim przewagi pod względem liczby wolnych rąk. A jeśli figurka jego "ukochanego" boga pozwoli to pod koniec i zdrowych oraz nieuszkodzonych traumą szarych komórek nie będzie więcej w tej pięknej główce.

Czy ten plan był podły? Tak. Czy wykorzystywał znajomość Gerdy z Bloom? Tak. Czy żerował na miłosierdziu wroga? Tak. Ale to właśnie Gerda i ich krótki, szczęśliwy romans otwarł w umyśle elfa drzwi, które każdy mag winien trzymać zamknięte. Drzwi, które oddzielały codzienne życie od eksperymentów i czarodziejskiej paranoi. I być może dlatego gdy szykował się do zadania ciosu nie myślał za bardzo o zdradzaniu zaufania niewiasty a raczej był ciekawy jak wpłynie to na ich i tak już dziwną relacje. Czy pojawią się ci kryjący się w cieniach szpiedzy? A może faktycznie Gerda dojrzałą coś w nim z dobrą intencją w sercu? Jak się poczuje po tym zajściu?

Gdy stosunek nieprzytomnych i przytomnych osób w ich grupie zostanie wreszcie sprawiedliwie wyrównany zaciągną Bloom i Gerde do wcześniej upatrzonego zaułku i zapyta Rudą czy da radę ponieść dwie osoby w jednym worze naraz. I w zależności od odpowiedzi będzie musiał podjąć decyzje co zrobić z Wilczycą... o ile uda się ją w ogóle wcześniej ogłuszyć. A nawet jeśli... to i tak problematyka Wilczycy była równie... problematyczna niezależnie od odpowiedzi jego partnerki.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

111
Oczy dwójki niedawnych kochanków odnalazły się przypadkiem w ciemności, ponad nieprzytomnym ciałem Mistrzyni. Gerda uśmiechnęła się kącikiem ust.

— Czuję, czuję, nic jej nie będzie. Nie wiem, czy się zdarzało, ale na moje oko to po prostu za dużo emocji dla biednej Adelajdy... Co?!

Wilczyca, zgodnie z przewidywaniami, nachyliła się ku zemdlonej Czarodziejce, by upewnić się, czy rzeczywiście się dławi, po czym osunęła się na ziemię od zdradzieckiego ciosu w głowę. I leżały tak we dwie, za załomem muru, skryte przed wszystkimi niepożądanymi oczami. Adelajda Bloom jak pokraczny złoty posąg w złym guście. Gerda jak śliczna rzeźba z białego zaavralskiego alabastru – istne dzieło elfiego artysty, albo przynajmniej bardzo dobra ludzka kopia w tym duchu. Jaśniejący w świetle gwiazd pomnik, który upadł ze swego postumentu prosto w kępę kwiatów i zdawał się śnić wśród nich jakiś słodki sen. Trudno było oderwać od niej spojrzenie.

Ale trzeba było.

Ruda beznamiętnie wzruszyła ramionami, rozkładając wór. Zdawał się wystarczająco duży, by pomieścić obydwie ofiary.

— Dam radę unieść, o to się nie martw. Zabrałeś coś, żeby je związać, prawda? Bo ja nie. A jak się przebudzą po drodze, a przebudzą się prawie na pewno, to zaczną się szarpać i będzie kłopot.

Z czerwonych ust sakirówki dobyło się gwałtowne westchnięcie, a potem cichy jęk. Nie ruszyła się jednak i nie otworzyła oczu. Adelajda zaś leżała sztywno jak trup.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

112
Uderzenie, głuche, ciche, niknące w przestrzeni Oroskiej uczelni było jeno nikłym puknięciem we wrota nieskończoności. Zmysły Feivrina rozbłysnęły jednak jaskrawymi barwami gdy Gerda zwaliła się na ziemie. Nie wiedział nawet jak bardzo miał ochotę to zrobić... to jest przywalić Sakirowcowi w łeb. Może niekoniecznie Gerdzie... ale i tak euforia temu towarzysząca zdawała się przyćmiewać wcześniejsze doznania. Przynajmniej z obecnej perspektywy.

Z ekscytacji wyrwała go jednak Rudowłosa. Profesor błędnym wzrokiem spojrzał na dziewczynę. O czym ona mówi? Związać? Chwila... jak tylko przemieni kilka swoich... Cicha realizacja przeszyła umysł elfa. Nie może ufać swojej magii. Co jeśli sznury znowu zmienią się w żmije i zagryzą obie niewiasty? Co jeśli wybuchną? Co jeśli zaczną dymić!? Z ust już miały polecieć pierwsze elfie przekleństwa gdy stary, zardzewiały zmysł studenta muszącego często improwizować i szukać tańszych zamienników zaczął pracować jak obłąkany. Szybko przypomniał sobie wszystko co targał ze sobą, wywalił to z pamięci i przerzucił się na ofiary. Coś tam było na podstawach magii bojowej, że broń wroga jest dla nie go równie zabójcza co twoja własna... chyba że to jakaś dziwna magia. Krótkie rozważanie i przewertowanie wspomnień porozrzucanych ubrań Gerdy i kącik jego ust uniósł się mimowolnie. Przyklęknał przed odzianą w czerń alabastrową niewiastą i odpiął drobną broszkę trzymającą jej pelerynkę... po czym ładując broszkę do kieszeni ją niezdarnie rozpinać pasek Inkwizytorki.

— Tą czarną chustą zwiążesz jej ręce, a nogi spętasz paskiem...— mruknął szarpiąc się ze sprzączką— W międzyczasie zdejmij z Bloom tą okropną złotą szatę i podrzyj ją lub rozetnij na kilka części. Z torsu porobimy gustowne więza dla szlachetnej Mistrzyni, a rękawami obwiniemy obie te rozgadane twarze. Otwórz im usta, skręć rękaw jak line i obwiąż mocno wkoło głowy. Powinno wpaść do ust, wejść między zęby i nie będą mogły wydać żadnego normalnego odgłosu... zakneblujemy je tym. — dodał na wypadek gdyby jego zawiły opis nie był dość jasny

Tak oto duchy uczonych z Oros ponownie zyskały wspaniałe widowisko. Szlachetny były profesor renomowanej uczelni. Szarpiący się za załomem muru z inkwizytorskim pasem i prosząc bliżej nieokreślony byt o dewastacje jednego z symboli uczelnianej władzy. A Felivirn nie wierzył jak emerytowana część ciała pedagogicznego mówiła, że świat magii wariuje tak naprawdę dopiero po skończeniu nauczania.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

113
Posłusznie, nie wykazując zbyt wiele zbędnej delikatności, Ruda w paru prędkich ruchach rozdziała Mistrzynię aż do pożółkłej koszuli. Mistrz krawiecki Izzidir z pewnością zapłakałby, widząc, jak traktowane jest jego dzieło: cenna złota tkanina skończyła podarta na pasy niby najpospolitsze szmaty...

I podczas gdy Adelajda została już porządnie spętana i zakneblowana, Felivrin wciąż bezskutecznie mocował się z paskiem Gerdy. Może rozpraszał go prześwitujący przez cieniutki jedwab tuniki biust, a może miał po prostu, cholera, zaledwie jedną rękę do dyspozycji, dlatego tak powoli to szło. Ruda, nie chcąc wchodzić mu w paradę, wepchnęła tylko dziewczynie zwinięty złoty rękaw w usta, a potem odwróciła się i zabrała za pakowanie Bloom do worka.

Oczywiście w tej właśnie chwili sakirówka gwałtownie szarpnęła dobierającą się do jej spodni rękę i niespodziewanym wierzgnięciem zrzuciła z siebie Czarodzieja. Miał szczęście, że z zamkniętymi oczami niedokładnie wymierzyła kopnięcie – obcas wypolerowanego na błysk trzewika trafił go w prawe biodro. Boleśnie, bez dwóch zdań, ale mogło być gorzej.

— C-cghhh... — Gerda z trudem wypluła knebel i odczołgała się kawałek, wytrzeszczając śliczne oczy na swojego niespodziewanego oprawcę. — Co jest? Przywaliłeś mi w... ałaa... Kurwa, o co ci chodzi? Przestań, to przecież ja!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

114
Czasami do wybuchu gniewu potrzeba wiele... czasami starczy sprzączka od paska. Rozognione zmysły elfa poczynały czerwienieć z każdą nieudaną próbą rozpięcia pasu Inkwizytorki. Irytacja spowodowana jego kalectwem w połączeniu z widokiem zakonnego munduru poczynała przeradzać się w furię. Już nawet nie myślał o Bloom, o zbrodni, nawet o samej Gerdzie. Chciał związać tę kupę mięsa, wrzucić do wora i hajda ze dwora. Zagubiony we własnych myślach zaczynał nawet narzekać w myślach na okropne warunki pracy. Zaś gdy kobieta kopnęła go nagle, mógł przysiąc, że cichemu i urywanemu charknięciu jakie wydał towarzyszyła odrobina spienionej śliny gromadzącej się w jego ustach od dłuższego czasu. To co stało się potem było rozbudzeniem aspektów maga, które ten wierzył, iż pochował wieki temu pod pewnym pokrytym zwłokami obozem. Było to coś, czego nigdy nie pragnął jednak życie dało mu to i tak. Siłą i słabością. Zrodzoną z tego jednego momentu jego żywota gdy obłęd zdawał się wybawieniem. Jeśli mówi się, że zbrodnia człowieka odczłowiecza, to elf zdecydowanie zatracił chwilowo wszystkie wzory moralne swej rasy. W momencie gdy wszystko mogło pójść do czorta zniknęło nawet owe wcześniejsze podekscytowane analityczne myślenie. Zostało jeno coś co można było określić jako przypartą do muru bestie.

Widząc jak Gerda odczołguje się niezdarnie jego twarzy wykrzywiła się w delikatnym uśmiechu. Uśmiechu, który Gerda mogła zinterpretować na wiele sposobów... jak długo nie dojrzałaby w mroku nocy przesyconych dziką furią elfich ślepiów. Wyglądało to jak gdyby po chwilowy zburzeniu wszystkiego co szlachetne w elfiem umyśle pozostała w nim tylko zarzewie satysfakcji z wyzwolenia... pośród morza obaw i lęków. Nie błysnęła iskra politowania, zrozumienia czy wyrzutów. Myślał tylko o potencjalnym własnym cierpieniu i tym jak bardzo chciał go uniknąć. Dlatego jego ciało spięło do skoku. Oczywiście z obolały biodrem nie był on możliwy, więc miast tego Profesor jakby wiedziony zwierzęcym instynktem zrobił kilka szybkich i nienaturalnie długich korków stając momentalnie obok Inkwizytorski, i starając się działać nim ta mogła zareagować... zwalił się całą masą ciała na dziewczynę z wyciągniętą w stronę jej ust dłonią. Ciężko było mówić tu o planowaniu ale w tym krótkim i nagłym wybuch szału pragnął walnąć tym wyszczekanym, złotowłosym globem o bruk zaś w razie braku sił... po prostu przycisnąć jej dłoń do ust i dopchać głowę do ziemi, zaś resztą ciała ograniczyć jej ruchy. Chciał ją zatrzymać przed wezwaniem pomocy za wszelką cenę. Obić, uciszyć i zwiać. To było wszystko. Nie było odwrotu. Nie od tej furii.

Dopiero gdy jego dyktowany furią manewr mu się uda lub sczeźnie na panewce elf ochłonie na tyle by poprosić Rudą o pomoc w ponownym "uśpieniu" Wilczycy... i zapewne uświadomi sobie co się właśnie stało.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

115
Coś tu nie gra, pomyślała Nivienn w chwilę po przedziwnym zachowaniu babki klozetowej. Profesor zmarszczyła brwi rozglądając się po sali i na moment zawieszając wzrok na bezrękim Sakirowcu. Kim jesteś? Zadała sobie pytanie, doszukując się w aparycji mężczyzny czegoś znajomego. Nie znalazła niczego, poza tajemniczym zachowaniem, toteż postanowiła bliżej się przyjrzeć mężczyźnie. Co jakiś czas zapuszczała w jego stronę oko, ukradkiem, przemieszczając się płynnie pomiędzy gośćmi.

Czarodziejka podawała Łucji szklankę chłodnej wody, kiedy na posadzkę upadła kolejna osoba, Mistrzyni Adelajda Bloom. Nivienn już miała spieszyć na pomoc, jednak ktoś już ją uprzedził. Tajemniczy Sakirowiec wraz ze swoimi towarzyszkami zawisnął nad bezwładnym ciałem alchemiczki i nadzwyczaj prędko ulotnili się zabierając poszkodowaną. Blondwłosa pani profesor odprowadziła ich wzrokiem aż do tylnego wyjścia, a gdy tylko zniknęli za drzwiami, odnalazła w tłumie Emily i zaczepiła ją.

– Chodź, potrzebuję obstawy – powiedziała półżartem, stukając w ramię przyjaciółki. – Wyjaśnię ci po drodze, no chodź.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

116
Wszystko działo się za szybko, aby móc ocenić sytuację na zimno. Najpierw upadła jedna osoba, później na ziemię poleciała Adelajda, przy której po chwili zebrała się grupka osób. Sama do końca nie wiedziała jak to się stało, może na chwilę “została” w myślach, ale klęczała cały czas w tym samym miejscu, odprowadzając wzrokiem osoby wynoszące ciała.

Nie pasowało jej coś w tym wszystkim, Mistrzyni nie próbowano nawet pomóc na miejscu, od razu ją złapali i zaczęli transportować w stronę szpitala, nie była pewna, czy aby na pewno tam się kierują. Z resztą cholernie dziwnym faktem było to, że nikt więcej nie poszedł za nimi.

Emily podniosła się z kolan i spojrzała w oczy przyjaciółki. Usłyszawszy jej słowa, kiwnęła głową. Była gotowa do działania.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

117
Los – a to niespodzianka – przestał sprzyjać Felivrinowi. Gerda była od niego sprawniejsza, poza tym wciąż obie ręce miała wolne. Uniknęła ciosu, na chwilę odepchnęła próbującą ją uciszyć dłoń i zanim Czarodziej zebrał się do kolejnego ataku, dziewczyna głośno, bardzo głośno zawołała o pomoc. Aż zawibrowało mu w uszach.

Właśnie ten wrzask usłyszały Emily i Nivienn, brnąc po ciemku przez mokre od rosy kwiaty dróżką ku skrzydłu szpitalnemu. Wołanie dobiegało zza załomu muru nieopodal nich. Doskonale wiedziały, gdzie się kierować. Mogły być tam w piętnastu-dwudziestu krokach. Tylko czy to sprawa, w którą warto się mieszać? Nie straszno trochę?

Inkwizytorka znów wymierzyła swojemu przeciwnikowi kopnięcie. Tym razem wycelowała bezbłędnie. Ugodzony w przyrodzenie elf skulił się z bólu, szczęśliwie Ruda, nie czekając na dyspozycje, których nie zdążył wydać, sama zdecydowała dołączyć do szarpaniny i pchnęła Gerdą o mur.

Tylko jedna Adelajda Bloom leżała sobie zupełnie spokojnie, związana i pewnie nadal nieprzytomna, a jej chude nogi w złotych trzewikach wystawały z worka niby lśniący drogowskaz.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

118
Ból. Stary dobry przyjaciel. Profesor klęczał z dziwnie wygiętymi nogami patrząc w przestrzeń jakby dostrzegł właśnie oblicze Sulona próbując zrozumieć co się właśnie stało. Nie co się stało między jego nogami... ale ogółem z jego życiem. Przed oczyma mignęła mu upojna noc na wieży, rozmowa przy cieście i winie w jego pracowni, korepetycje z pooraną twarzą... a lista ciągnęła się i ciągnęła. I mógł przysiąc, że każdy z tych momentów szczęścia wrzucał go w podobne bagno. Po chwili z ust elfa wydobyło się chyba najbardziej piskliwe mruknięcie w dziejach jego mamrotania.

- Kobiety... czemu to zawsze są kobiety?

Któremu towarzyszył już nie tak imponująco wysoki rozkaz skierowany do Rudowłosej.

- Ogłusz i do wora.

Brak emocji, empatii i wahania. Nie wiedział już nawet czy chciał ją porwać dla pozbycia się światków czy dla zyskania czasu by wymyślić jak się na niej zemścić. Tylko piskliwy rozkaz rozkraczonego elfa połączony ze wzrokiem mogącym zabić... i wzbudzić łzy u każdego innego mężczyzny. Przez krótką chwilę te pozbawione litości oczy patrzyły na Gerdę... po czym przeniosły się na zgoła inny palący problem będący dosłownie pod ręką.

Felivrin zaklną... a raczej pisnął. Jeżeli ktoś usłyszał ten wrzask... nie. Pytanie brzmiał KTO usłyszał ten wrzask. Szpiedzy? Inkwizytor? Zapijaczony mag? Tak czy inaczej w tym stanie nie mógł liczyć na użycie magi obronnej... ofensywna pewnie i tak mu wybuchnie w twarz i sprawi więcej problemów. Jeśli ktoś pojawi się na wysokości tego zaułka i zobaczy tę scenę... kolejny jęk wydobył się z elfa. Worek z wystającymi pantoflami, wielki drab trzymający i tak obitą dziewczynę i kaleka-sierota która mimo tego dała się obezwładnić. Jeśli ktoś to zobaczy to chyba pozostanie mu tylko powiesić się w celi zanim przed sądem wszyscy padną ze śmiechu. Ale jak to ukryć... ból... ból mącił mu zmysły... ból...
Mógł być użyty jako broń... Elf miał wszak w swoim zasobie wiedzy magię mogącą go zutylizować i stworzoną na jego podstawie... problemem było, że rzucenie jej przy skupianiu się na kroczu było chyba najbardziej idiotycznym sposobem czarotwórstwa o jakim słyszała Herbia... Ale paranoicznie mogąc wręcz przysiąc, że specjalistyczny oddział uderzeniowy Zakonu może czaić się nawet na dachach... zrobił głęboki wdech zbierając w płucach tyle powietrza ile zdołał. Następnie z braku lepszego sformułowania przelał świeży ból miast typowych wspomnień w swoją moc i jął razić nią gaz aż nabrał odpowiednio mrocznej i gęstej konsystencji. Na końcu zaś zgiął się mocniej i z powodu braku sił do wygibasów i wyzwolenia energii całym ciałem... jął wymiotować ją na bruk modląc się, że zdoła stworzyć gęstą, mglistą i niekoniecznie przyjazną dla pogoni barierę od strony z której przybyli... albo, że widok skulonego w bólu i wymiotującego "Sakirowca" będzie dostatecznie przerażający by nawet wyspecjalizowani zakonni szpiedzy pierzchli... aczkolwiek wolałby tego uniknąć z oczywistych powodów.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

119
– Słyszałaś? – zapytała profesor, wstrzymując pospieszny krok. Przytuliła się do jednego z krzewów i wychyliła głowę w kierunku, z którego dobiegały głosy. – Bardzo mi się to nie podoba – szepnęła do przyjaciółki.

Nim podjęła decyzję o dalszych działaniach, ponownie sięgnęła po zaklęcie, którego użyła na sali balowej sprawdzając stan omdlałego Finarfina. Zajrzała umysłem w głąb przestrzeni, nawet tej niewidocznej gołym okiem. Szukała życia, wiercąc magiczną percepcją na wylot drzewa, ściany i inne przeszkody. Ile osób znajdowało się w pobliżu? W jakim były stanie? W jakim konkretnym miejscu się znajdowały? Na jak blisko mogła podejść, by nie dać się zauważyć? Potrzebowała odpowiedzi na te pytania. Może komuś zagrażało niebezpieczeństwo, ale najpierw musiała też zadbać o swoje.

– Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym teraz zawróciła, a Adelajdzie stałaby się krzywda... Ja pójdę pierwsza. Potrafię sprawić, by nawet najmniejsze źdźbło trawy nie wydało dźwięku. Nie wiem czy będę w stanie objąć czarem i ciebie, więc zostań w tyle i reaguj, gdyby działo się coś złego.

Nivienn musnęła dłonią ramię Emily i popatrzyła przez chwilę w jej błękitne oczy, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku muru, na palcach, mulutkimi krokami, koncentrując się na utrzymaniu zaklęcia wyciszającego.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

120
Usłyszawszy wołanie o pomoc, które z początku wydawało jej się znacznie głośniejsze niż faktycznie było, obniżyła sylwetkę i podobnie do Nivienn zbliżyła się na ile mogła do okolicznej roślinności. Spojrzała na czarodziejkę wzrokiem mieszającym zaniepokojenie ze zdziwieniem.

– Słyszałam – Odrzekła szeptem. – Mi też się to nie podoba.

Wysłuchała magiczki, po czym zdecydowanie kiwnęła głową, położyła rękę na ramieniu i spojrzała jej prosto w oczy.

– Daj znak, stąd nie zobaczę nic więcej…

Gdy Nivienn zaczęła się oddalać, Emily wysunęła delikatnie przed siebie prawą dłoń i zacisnęła ją w pięść. Mruknęła coś praktycznie niesłyszalnym głosem, po krótkiej chwili poczuła delikatne łaskotanie iskierki, gotowej aby zacząć rosnąć.
Rozchyliła palce, na ułamek sekundy wpatrując się w płomyczek, który wyglądał jakby w każdej chwili miał zniknąć, ponownie złożyła rękę.
Czekała.

– Tylko daj znak a pożałują… – szepnęła sama do siebie.

Wróć do „Uniwersytet w Oros”