Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

31
Topolowy puch niósł się lekko przez rozgrzane nieruchome powietrze. Popołudnie w ogrodzie było cudownie spokojne i ciche. Gdybyż taki błogi bezruch mógł trwać wiecznie!

Ale to przecież jasne, że nie mógł.

Emily, zwariowana jak zawsze, a teraz na dokładkę jeszcze wynudzona przez długi pobyt w szpitalu, przekabaciła Nivienn, żeby poszły wykąpać się w stawie już teraz, nie czekając na zmrok. I tak było tu dość pusto. Wszyscy tkwili albo na jakichś zebraniach czy szkoleniach, których zakonnicy robili tu z każdym dniem więcej i więcej, albo okupowali bibliotekę, ucząc się pilnie do egzaminów.

Zrzuciwszy szaty na brzegu, dziewczęta zanurzyły się w nagrzanej przez słońce wodzie, płosząc przy tym kilka żabich królewien, które wypoczywały pośród wonnego tataraku, i roztrącając kwitnące żółto grążele. Tak spokojnie im było. Tak słodko. Tak błogo.

Zachodzące pomału słonko barwiło obłok ponad widocznym stąd dachem Biblioteki na fantastyczne odcienie purpury, bladej zieleni i różu, bajecznie jasne i migotliwe... Przyjaciółki wpatrywały się oczarowane w to widowisko przez dobrą chwilę, nim zdały sobie sprawę, że to wciąż ledwie popołudnie, że przecież słońce wcale jeszcze nie zachodzi. A nawet gdyby, to wcale nie po tej stronie nieba.

Zresztą nie tylko obłok migotał. Migotały też szacowne stare mury biblioteki, migotały z daleka solidne drzwi, okiennice, kraty, kolumny, kominy, migotała każda dachówka z osobna. Caluteńki budynek spowiła wielobarwna rozedrgana łuna. Było to naprawdę przepiękne zjawisko.

W powietrzu wciąż panował bezruch. Umilkły ptaki i żaby przerwały swój koncert. Pochowały się ważki i nawet muchy przestały bzyczeć. Kilka kłębków białego puchu z drzew osiadło lekko na wodzie. Narastała duchota.

Z mniej romantycznych wieści – ktoś gwizdnął dziewczynom pozostawione na brzegu ubrania. W ich miejscu leżała tylko jakaś stara czapka.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

32
Emily zostawiwszy szaty na brzegu szybkim krokiem weszła do ciepłej wody. Gdy woda sięgnęła jej piersi, przechyliła się do przodu, wysunęła ręce przed siebie, złączyła dłonie i odbiła się nogami od dna, skryła głowę pod błyszczącą taflą i przepłynęła kilka metrów pod jej powierzchnią. Wynurzyła się, potrząsnęła głową, odgarnęła włosy z twarzy i odwróciła się do przyjaciółki.

- Już zapomniałam jakie to piękne uczucie… - Westchnęła, a na jej twarzy po raz kolejny zagościł szeroki, szczery uśmiech.

Zanurzyła się ponownie, odpłynęła kolejne kilka metrów, nie sięgała już dna. Wystawiła głowę ponad wodę, złapała głębszy oddech po czym przekręciła się tak, że łydki wysunęły się nad powierzchnię i zanurkowała. Dopłynęła do dna, wypuściła trochę powietrza z płuc a następnie złapała za sporych rozmiarów kamień, chciała zostać tam chwilę dłużej.

Po niecałej minucie Emily wypłynęła, położyła się na plecach, ponad wodę wystawała jej jedynie twarz, patrzyła w niebo.

- Ale byłoby głupio gdyby ktoś nas podglądał - zaśmiała się.

Kobieta powróciła do wyjściowej pozycji ciała i dostrzegła “zjawisko” na niebie.

- Cóż to?

Po jakimś czasie Czarodziejka zaczęła kierować się w stronę brzegu, dostrzegła brak ubrań.

- Nivienn…? Gdzie są nasze ubrania? - Powiedziała lekko zaniepokojona. Rozejrzała się po brzegu.

- Cholera… - mruknęła z wyczuwalnym gniewem w głosie. - Ktoś sobie żart zrobił...

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

33
Obrazek
Jakże Nivienn mogłaby odmówić przyjaciółce, kiedy ta tak bardzo nalegała. Blondwłosa czarodziejka pobiegła za Emily do jednego z najbardziej urokliwych miejsc w uniwersyteckich ogrodach - żabiego stawu. Będąc na miejscu, Nivienn usiadła na dużym kamieniu, tuż przy brzegu i ściągnęła buty, które postawiła obok, na trawie. Na nich zaś ułożyła ubranie i biżuterie, które naprędce ściągnęła z siebie, by nadążyć za roześmianą towarzyszką. Całkiem naga, otulając swoje ciało rękoma, powoli weszła do rozgrzanego słońcem stawu, aż w końcu ponad taflą pozostała jedynie jej twarz i, fantazyjnie rozlane po powierzchni wody, długie blond włosy. Kiedy utraciła grunt pod nogami, położyła się na plecach i wolno dryfowała, obserwując piękne, czerwcowe niebo, drzewa oraz ptaki, które towarzyszyły dziewczętom ponad głowami.

Korzystanie z ciepłej wody stawu nie mogło się obejść bez próby podroczenia się z przyjaciółką. Kiedy Emily nie spoglądała w kierunku blondwłosej czarodziejki, ta poprosiła, by się odwróciła, po czym chlusnęła w jej stronę wodą i prędko odpłynęła śmiejąc się. Tak dobrze nie czuła się od dawna. Marzyła o tym, by móc codziennie tu wracać.

– A niech patrzą! – odparła Nivienn i roześmiała się. Jej obawy co do wykrycia zniknęły z chwilą, kiedy poczuła tę błogą wolność, poczucie swobody i lekki dreszczyk emocji. Profesor uważała, że odpoczynek na łonie natury nie jest niczym złym, a wręcz przeciwnie – czymś niesamowicie ważnym i potrzebnym. Na dodatek, od dłuższego czasu, los przynosił jej powodzenie w wielu aspektach życia i karierze. Przyzwyczajona do ciągu sukcesów Nivienn zaczęła być bardziej pewna siebie i swoich możliwości.

Po chwilach dobrej zabawy, zmęczone pływaniem i śmiechem przyjaciółki ułożyły się na wodzie. Kolory, na jakie zachodzące słońce malowało niebo i widoczny kawałek biblioteki, całkowicie oczarowały Nivienn i wprawiły ją w zachwyt. Jakie piękne, myślała. I wkrótce zdała sobie sprawę, że coś tu nie gra. Coś jest nie tak.

– Jest za wcześnie na zachód słońca. Przecież jeszcze chwilę temu górowało nad nami – zauważyła pani profesor, wpadając w niemałą konsternację. – Może wyjdźmy już na brzeg... – zasugerowała.

Podpłynęła do głazu, przy którym się rozbierała. Słowa Emily i sam fakt braku ubrań w miejscu ich pozostawienia, zaniepokoił czarodziejkę. Zaczęła nerwowo przeczesywać wysokie trawy, zakamarki pomiędzy większymi kamieniami – i nic! Wyparowały.

– To musi być jakiś żart...

Czapka, którą Nivienn znalazła w pobliżu jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że ktoś naprawdę je podglądał i postanowił.

– Sygnet od Vertula... Naszyjnik od mistrzyni Nevrath! Jak mogłam je tu zostawić – rozpaczała biedna Nivienn. W jej oku zakręciła się łezka. – Musimy jakoś wrócić do mojej komnaty. Przebiegniemy przez ogród i wskoczymy przez okno. To niedaleko. Nie przejdziemy przecież środkiem korytarza kompletnie nagie!

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

34
Wszystko przepadło – a to był zaledwie początek.

Nivienn dostrzegła, że znaleziona w miejscu skradzionych ubrań czapka, chociaż ewidentnie znoszona, była w zasadzie nawet całkiem elegancka – formą przypominała beret, uszyto ją z karmazynowego aksamitu i ozdobiono białym pomponem z mięciutkiego króliczego futra. Ponadto zdawała się być owiana bardzo lekką, niezbyt zrozumiałą, ale mimo wszystko wyraźnie wyczuwalną aurą magiczną. A i to nie był wcale koniec niespodzianek! Bezwiednie podnosząc ją z ziemi, młoda profesorka dokonała odkrycia – pod czapką coś było. Mianowicie – jakieś ptaszysko tam sobie siedziało skulone. Kruk. Piękny, wyraźnie oswojony, dobrze odżywiony, z błyszczącym granatowo upierzeniem i z sympatycznym błyskiem w oku. Ach, no i jeszcze leżała obok niego kulka. Mała, bo spokojnie mieszcząca się w dłoni, żelazna, malowana w ogniste kwiaty kulka.

Przy tym wszystkim znalazł się na ostatek niewielki świstek pergaminu, na którym ktoś podpisany jako "MPO" w lakonicznych słowach objaśniał, iż kulka ta, dzieło wspaniałego lokalnego wynalazcy, po ciśnięciu nią o ziemię wyczaruje na niebie snop czerwonych iskier, natomiast ptaszysko jest najlepszym na świecie, najszybszym i najmądrzejszym pod słońcem krukiem pocztowym. "MPO" życzył – lub życzyła – mądrego wykorzystania owych darów w słusznej sprawie. Komentarza odnośnie kradzieży ubrań niestety brakowało.

I sensu, sensu brakowało temu również – ale przecież takie właśnie jest życie.

Dowodów na to ostatnie twierdzenie świat dostarczył bez zwłoki, bo oto otoczony lśniącym obłokiem gmach słynnej biblioteki... eksplodował.

Wszystko zniknęło w oślepiającej jasności, rozległ się niewyobrażalnie głośny gwizd, a później stopniowo dołączały do niego różne odcienie huku, rumoru, łomotu, trzasku, w końcu także ludzkie i nieludzkie krzyki. W powietrze – prócz iskier, dymu, płomieni, dachówek, cegieł, belek i ciał – wyleciały tysiące, czy może setki tysięcy pergaminów i ksiąg, a potężna siła w jednej chwili rozrzuciła je... chyba po całym świecie. To znaczy – mnóstwo z nich, otoczonych iskrzącymi tęczowo chmurami, zostało rozsianych po najbliższej okolicy, po parku, ogrodach, po otaczających Uniwersytet zabudowaniach, kilka z chlupotem wpadło nawet do sadzawki, w której dziewczęta przed momentem się kąpały... ale gdyby ktoś powiedział Emily i Nivienn, że pewna część księgozbioru w tym momencie spadła z nieba prosto na odciętą od świata urataiską wioskę, na dom jakiegoś nekromanty w dalekim Salu, na sam środek urkhuńskiej pustyni albo na Królewski Pałac Tysiąca Pereł w Taj`caj, to byłyby w stanie w to uwierzyć. Tak właśnie zresztą było.

Odgłosy paniki. Chaos. Śmierć.

A więc wyglądało na to, że słynna Biblioteka Uniwersytecka, skarbnica wiedzy gromadzonej przez pięć wieków, właśnie z jakiegoś powodu przestała istnieć. Zaś tam obok, tuż przy bibliotece, swój pokoik miała właśnie Nivienn. Coś jej podpowiadało, że nie za bardzo ma dokąd wracać. Przed chwilą martwiła się utratą biżuterii i ubrań – teraz to była pestka w perspektywie utraty wszystkiego. Naprawdę wszystkiego.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

35
– Eh, mały. Co ty tu robisz? – zapytała kruka, który zaskoczył ją swoją obecnością pod znalezioną czapką.

Zwierzę to wydało jej się niezwykle sympatyczne. Pogłaskała go po główce i na chwilę uniosła w dłoniach.

– Może to ty nam skradłeś ubrania, co? – zadała drugie pytanie. Nie spodziewała się odpowiedzi. Znaleziony liścik przyniósł jeszcze więcej pytań. Ostatecznie czarodziejka wzruszyła ramionami i postawiła ptaszynę na kamieniu.

Wtedy też przyszły odgłosy paniki, chaos i śmierć.

Czarodziejka stanęła jak wryta, patrząc na rozpadającą się bibliotekę, na niesione siłą wybuchu przedmioty i ciała, na to przepięknie straszne widowisko. Brakowało słów na to wydarzenie. Złożyła ręce na ustach i milczała. Bo co innego można robić, kiedy traci się cały dobytek? Ciało Nivienn przeszył nagły impuls. To okropne uczucie, silny lęk, który potrafi spetryfikować nawet tak opanowaną osobę jak blondwłosa czarodziejka. Profesor Drongfort potrzebowała chwili, by dojść do siebie i ponownie zdać sobie sprawę ze swojej sytuacji.

– Nie ruszaj się przez chwilę – mówiła do Emily ze łzami w oczach i na bladych policzkach. – Jakoś nas okryję i pójdziemy... gdziekolwiek. Może twój pokój jakoś przetrwał.

Wyciągnęła przed siebie rękę i skierowała otwartą dłoń w stronę Emily. Znała jedno zaklęcie, które mogło im pomóc w prowizorycznym okryciu ciała. Kiedy mistrzyni Nevrath uczyła go Nivienn, ta nawet by nie pomyślała, że kiedyś będzie go używać by zastąpić skradzione ubranie. Półprzezroczyste nitki zaczęły oplatać uda, biodra i biust Emily. Utworzyły one lekko prześwitującą, elastyczną strukturę przypominającą kokon, która chociaż częściowo mogła zakryć roznegliżowaną kobietę. Nie przypominało to nawet najbardziej wymyślnego stroju i na pewno przykułoby równie dużą uwagę, co nagie ciało, jednak takie rozwiązanie mogło przynajmniej pomóc w zachowaniu pozorów, że ma się coś na sobie. Ten sam zabieg wykonała na sobie. Nawet zaśmiałaby się z ich wyglądu, gdyby sytuacja nie była tak tragiczna.

Gdy dziewczyny były gotowe do drogi, Nivienn zabrała znalezione przedmioty, a kruka posadziła na prawym ramieniu.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

36
Emily widząc kruka pod czapką lekko się uśmiechnęła, pochodzenia reszty przedmiotów nie komentowała.
Odwróciła się od Nivienn i weszła po kostki w wodę, spojrzała na wielką bibliotekę, przypatrywała się jej chwilę. Gdy nastąpiła eksplozja, czarodziejka odruchowo zakryła uszy, zamknęła oczy, ugięły się jej nogi, nie na tyle aby upadła ale wystarczająco aby uklękła.


Szeroko otworzyła oczy gdy tylko pierwsze przedmioty zaczęły upadać w okolicy czarodziejek. Nerwowo rozglądała się wokół, drżała jej szczęka, z której po chwili zaczęły kapać łzy. Spojrzała ponownie na gmach biblioteki, niegdyś pięknej i zadbanej, teraz jej resztki zapadały się a ogień trawił resztki pergaminów oraz książek.

Pojawił się kolejny płomień, a raczej przygasający płomyk, w oczach czarodziejki. Jednocześnie napłynęło do niej tyle emocji, że poczuła jakby głowa miała jej eksplodować. Czuła ból. Wiedziała, że życie Nivienn oraz innych czarodziejów drastycznie się zmieni po tej tragedii.

- Nivienn… Nic ci się nie stało? Jesteś cała? - Wymamrotała, jąkając się i patrząc na czarodziejkę załzawionymi oczyma.

Nie powiedziała nic więcej, nie skomentowała swojego nowego “ubrania”.
Stanęła obok przyjaciółki i spojrzała na nią.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

37
Z gardła kruka dobył się kojący, zupełnie spokojny w obliczu zaistniałej sytuacji odgłos. Ciche, przeciągłe, niskie skrzeknięcie, które kojarzyło się właściwie bardziej z kocim mruczeniem niż kruczym krakaniem. Ptak przytulił wtulił łebek w szyję swojej nowej pani. Nawet jeśli nie puścił pary z dzioba na temat skradzionych ubrań, to i tak był kochany.

Pokój Emily, który dziewczęta obrały na swoje najbliższe schronienie, znajdował się w tej części akademika, która należała do Akademii, tam gdzie uczyły się i mieszkały najmłodsze roczniki magicznie uzdolnionych dzieci. Budynek ten był położony na szczęście w raczej bezpiecznej odległości od miejsca katastrofy, to znaczy z daleka nie było widać, żeby jakoś ucierpiał, jednak nie było tam innej drogi – trzeba było przedostać się przez pobojowisko.

Przyjaciółki brnęły więc poprzez ocean chaosu. Brnęły przez falujące morze ksiąg i podartych pergaminów, poprzez zwały piany z topolowego puchu, który nasiąkał krwią, poprzez migotliwą łunę niezliczonych barwnych ogników podobnych gwiazdom, które odbija nocą morska toń, i przez liczne wyspy jakichś brudnych szmat, spomiędzy których wystawała niekiedy jakaś zsiniała nieruchoma dłoń – jak gdyby topielca. A one, w zwiewnych szatach utkanych z niematerialnych nici czystej magii, przypominały na tym wzburzonym morzu nieszczęścia dwie roztańczone wodne nimfy, odmalowane przez artystę z mocnymi skłonnościami ku sentymentalizmowi i baśniowej fantazji.

Może wyciągały ręce ku tonącym, jak lejąca nieopodal łzy rudowłosa uzdrowicielka, elfka, jedna z nielicznych długouchych, którym udało się jeszcze pozostać na Uniwersytecie?

Może przeciwnie – po cichu pomagały iść na dno tym, których narzucona obecność w Oros stawała się coraz dotkliwsza, tak jak robił to stary salowy Wincenty, który wziął się tu nie wiadomo skąd, i jak robiła sprzątaczka nazywana Halinką, dziarska kobieta znana dobrze z roli, jaką odegrała przed kilku laty w wymierzeniu sprawiedliwości pewnemu profesorowi-mordercy?

A może tylko gnały co tchu, byle dalej, jak tamta elfka o dotkliwie poranionej twarzy, która przed chwilą wcisnęła komuś w ręce zawiniątko, chyba niemowlę? Jak tamten elf z metalową obrożą na szyi (skąd tu nagle, do diabła, tyle elfów? Czy to jednak prawda, że to one za wszystkim stoją?), którego dojrzały z daleka, jak przemienia się w chude wilczysko bez jednej łapy i ucieka chyłkiem w gąszcz ogrodu?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

38
Chwyciła Emily za rękę. Drobna dłoń blondwłosej czarodziejki drżała, mokra od potu, kurczowo zaciśnięta na tatuowanych czarnym tuszem smukłych palcach magiczki. Chciałaby prędko pobiec, schować przed wzrokiem tę straszliwą scenę, wrócić do swojego pokoju i przymknąć oczy kładąc się na łóżku i otworzyć je w nadziei, że to tylko sen, koszmarny sen. Jednak wszystko działo się na jawie, to wszystko było prawdziwe, a wielokrotne szczypanie się w ramię przepędzało wszelkie złudzenia i zakotwiczało świadomość nowej pani profesor w tej przerażającej rzeczywistości.

Setki zniszczonych tomów, połamane regały, szmaty, wszechobecna panika, a w szczególności ludzkie i nieludzkie szczątki wstrząsnęły czarodziejką i blokowały jej język. Przez długi czas nie mogła z siebie nic wydusić. Skupiła się więc na bajecznie zabarwionym niebie. Szła z ze wzrokiem uniesionym ponad ogrodowe drzewka i cicho nuciła pod nosem jakąś melodyjkę, która po chwili przerodziła się w śpiewaną roztrzęsionym głosem piosenkę.
Przebyłam ten dzień w żałobie,
gdzie smutek płynie potokiem rzeki.
Wtem przede mną, na rosłej wierzbie
gwarą zleciały się ptaki.

W ich trelu poznałam znajome głosy.
Śpiewały, że do domu wróciły.
Spoczęłam między falującymi kłosy
wsłuchawszy się w ten dźwięk miły...
Nie przestała śpiewać, gdy dziewczyny minęły pierwsze szczątki i zwłoki. Nie przestawała, kiedy tuż obok niej upadały księgi, pergaminy i nasączony krwią topolowy puch. Dopiero gdy usłyszała szloch rudowłosej elfki i zobaczyła jak ta roniła gorzkie łzy nad ofiarami katastrofy, jej śpiew ustał. Nic tak nie poruszało Nivienn, jak czyjś bezradny płacz. Zbliżyła się do uzdrowicielki i uklęknęła tuż przy niej.

– Powiedz mi, co mogę zrobić. Chcę pomóc.

Profesor Drongfort nie mogła być bezczynna w obliczu takiej katastrofy. Nie mogłaby się więcej nazwać pedagogiem, uciekając się od pomocy potrzebującym. Już nawet zapomniała o swoim przedziwnym magicznym odzieniu. Otarła łzy spod oczu, pociągnęła nosem i położyła dłoń na ramieniu elfki.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

39
Łzy ściekały jej po policzkach, zostawiając za sobą błyszczącą powierzchnię, okoliczne płomienie odbijały się w mokrych śladach na twarzy czarodziejki. Jej szczęka drżała. Szeroko otwarte oczy były skierowane w dół, patrzyła na swoje nogi, co jakiś czas podnosiła wzrok i spoglądała na okoliczne pobojowisko. Była przerażona, gdyby Nivienn nie ściskała jej dłoni z pewnością zostałaby w miejscu, póki nikt by jej nie zaczął ciągnąć siłą.

Emily niepewnie stawiała kroki przed siebie, jakby szła po cienkim lodzie, zostawała z tyłu na tyle, że przyjaciółka musiała trzymać wyciągniętą w tył rękę, która byłaby zmiażdżona, gdyby magiczka miała więcej siły. Nie myślała, okoliczny chaos zakłócał jakiekolwiek procesy myślowe, prawdopodobnie nie byłaby w stanie się przedstawić jeśli ktoś by je zatrzymał. Jednak nie tym była zmartwiona, byłby to aktualnie najmniejszy problem w tej chwili.

– Boję się. – Wyszeptała.

Podniosła drżącą dłoń i otarła łzy z oczu, zaraz po tym zatrzymała dłoń przed swoją twarzą i wlepiła w nią wzrok na dłuższą chwilę. Opuściła ją gwałtownie, gdy tylko usłyszała śpiew przyjaciółki, patrzyła na jej usta, z których wydobywał się coraz głośniejszy dźwięk.

– Boję się… – Powiedziała nieco głośniej.

Za każdym razem gdy w okolicy upadała księga, resztki pergaminu, lub inne części wyposażenia biblioteki, czarodziejka zaciskała swoją dłoń coraz mocniej, prawdopodobnie sprawiało to ból nowej pani profesor, jak również jej samej, chociaż była zbyt przerażona żeby to odczuć, można było być pewnym, że później odczuje tego skutki.

Czarodziejka jak ciągnięta liną podążała za przyjaciółką, nie zorientowała się nawet kiedy dotarły do płaczącej elfki. Stanęła gdy tylko wyrównała się z Nivienn, nic nie mówiła, żadne słowo nie mogło jej przejść przez gardło. Była zszokowana jak nigdy, ale to raczej nie budziło zdziwienia. Przerażał ją również fakt opanowania klęczącej magiczki.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

40
Łagodna piosenka Nivienn zwabiła do niej kilka ptaków, które zawtórowały jej swoim świergotem i poczęły frunąć nad jej głową, jakby znajdowały w niej źródło spokoju i obronę przed tym, co parę chwil temu je spłoszyło. Kruczysko na jej ramieniu wciąż tuliło główkę do jej szyi, próbując dodać otuchy. Doprawdy, widok jak z obrazka.

— Trzeba... trzeba... wynosić ich stąd. Do szpitala. Sprawdzać, kto żyje, komu jeszcze da się pomóc...

Uzdrowicielka, chociaż nie mogła przestać płakać, starała się opanować i przytomnie zorganizować pomoc. Oprócz Nivienn i sparaliżowanej ze strachu Emily zgromadziło się tu po chwili jeszcze parę osób, które w naturalny sposób zwracały się właśnie do owej do elfki, by zadysponowała, co mają robić.

— Wyciągać spod tego... spod gruzu i do skrzydła szpitalnego. Zanosić albo prowadzić, jak ktoś może iść... Pomóc, komu się da... Ty pomóż jej. Wasza dwójka – spróbujcie wyciągnąć tego dzieciaka. Tylko powoli... Co to w ogóle było? Dlaczego ktoś wysadził bibliotekę? Nie rozumiem...

Profesor Drongfort dźwigała jakieś nieprzytomne ciało ramię w ramię z poturbowanym ale przytomnym sakirowcem, swoim rówieśnikiem, który sam przed chwilą wygrzebał się spod połamanych belek i rozszarpanych ksiąg. Ten, którego nieśli, był zdaje się jego kolegą. Zakonnik był na tyle miły, że nie pytając o nic, pożyczył Nivienn swój płaszcz.

Emily zaś, która jak na razie była zbyt przerażona, żeby coś zrobić - dlatego dreptała tylko krok w krok za przyjaciółką, bojąc się stracić ją z oczu – dotarłszy do skrzydła szpitalnego, otrzymała natychmiastowy wypis i swoje rzeczy, pospiesznie spakowane w tobołek. Dwie koszule nocną, kilka zmian ubrania, magiczny perłowy naszyjnik, opatrzone listem klucze, rękopis Pyęćdziesięciu Lyc, jakieś drobiazgi. Bardzo ważny uzdrowiciel, od paru dni zastępujący Angilę i znacznie mniej od niej sympatyczny, objaśnił magiczce w szorstkich słowach, że najwyraźniej już wyzdrowiała, jeśli ma siłę biegać półnago po ogrodzie, a jeśli nie, to trudno, bo jej łóżko jest pilnie potrzebne komu innemu. W zasadzie trudno było posądzać go o złą wolę.

Czerwone lico Mimbry zaświeciło na niebie, po raz pierwszy tego lata stając w pełni. Jego promienie zdawały się głaskać Nivienn po policzku i szeptać do niej: Pamiętasz, śliczna? Pamiętasz, jaka dziś noc? Pamiętasz, co się stanie, jeśli ze mną nie zatańczysz?

Pląsanie w księżycowym blasku było chyba ostatnią rzeczą, na jaką pani profesor miała teraz czas i siłę. Gdyby nawet znalazła w sobie tę ostatnią, to wciąż były do wyciągnięcia dziesiątki zabitych i rannych pod zwałami ksiąg i cegieł.

Ale z drugiej strony – wiedziała, jaka jest stawka. Noc była krótka. Mijała prędzej niż się zdawało.

Jak młodość.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

41
Dylematy moralne były czymś, z czym każda łagodna dusza nie potrafiła sobie poradzić. Obowiązek pomocy poszkodowanym w tragedii zdawał się być teraz rzeczą priorytetową. Nivienn widziała jednak przerażoną twarz Emily, która ciężko znosiła tę katastrofę. Nie mogła jej zwyczajnie oddelegować samej do mieszkania. Nie chciała też ciągnąć jej wszędzie za sobą, do tych wszystkich ciał i rannych, których widok przyprawiać mógł o wymioty. I jeszcze jedna sprawa zaprzątała jej głowę. Co z rytuałem o pełni? Nie łatwo było porzucić coś, co pielęgnowało się od wielu lat. Czasu było niewiele. Czarodziejka spojrzała na księżyc i pogrążyła się w zadumie. Jak upiec trzy pieczenie na jednym ogniu? Zadała sobie pytanie.

– Eh, powiedz mi mały, co mam robić – mruknęła do kruka ujmując go w obie dłonie. Potem zerknęła na gromadkę ptaków, które zebrały się w okolicy. Przyglądała im się przez chwilę, by wpaść nagle na pomysł, dosyć błyskotliwy. A przynajmniej tak jej się wydawało.

Przysiadła na chwilkę pod jednym z drzew w ogrodach i, skupiwszy wzrok na nocnym niebie, znów zaczęła śpiewać. Oros potrzebowało szybkiej pomocy, a taką można było otrzymać od zwierząt. Chociaż rozwój cywilizacji stopniowo wypierał te niegdyś bliskie każdemu stworzenia, z natury były one dobre i gotowe by nieść pomoc. Wystarczyło je tylko ładnie poprosić. A Nivienn potrafiła to robić w naprawdę piękny sposób.

– Jesteśmy w potrzebie! – wołała w przestrzeń ponad sobą. – Zbierzcie swoich braci i siostry. Szukajcie ciał, martwych czy żywych i wskazujcie nam drogę!

Chwilę potem podbiegła do najbliższego zakonnika i wytłumaczyła mu sprawę. W zamyśle Nivienn, ptactwo miało ułatwić poszukiwania poszkodowanych, a co za tym idzie – umożliwić szybsze udzielenie pomocy. Profesor była osóbką drobną i ledwo starczyło jej sił na noszenie poturbowanego Sakirowca i to nawet z pomocą innego brata zakonnego. Wezwanie nietypowej pomocy nie było natomiast specjalnym wyzwaniem dla utalentowanej czarodziejki. Przynajmniej tyle mogła na razie zrobić, nim zniknęła gdzieś pomiędzy wysokimi krzewami, ciągnąc za sobą przerażoną Emily.
*** – Usiądź i oddychaj głęboko. Nie myśl o tym, co się stało. Zostaniemy tu na chwilę – powiedziała do towarzyszki, gdy znalazły się w dosyć odosobnionym miejscu. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, że chciałabym ci coś dzisiaj pokazać? Zaraz to zrobię, ale muszę się przygotować. Tylko nie rozpraszaj mnie, dopóki nie skończę, dobrze?

Zrzuciła płaszcz, który podarował jej zakonnik i odłożyła go na bok, uśmiechając się do Emily pocieszająco. Sieć niematerialnych nitek, z której utkany był jej poprzedni tymczasowy ubiór, już nie oplatała jej ciała. Była znów naga, jak wtedy nad stawem. Przysiadła i zanurzyła obie dłonie w bujnej trawie. Zamknęła oczy i pogrążyła się w głębokiej medytacji, skupiając swoją uwagę na przepływie energii i otwierając swoje wnętrze na jej przyjęcie. Chłonęła z ziemi to, czym natura chciała się z nią podzielić. I trwała tak przez kilka chwil, dopóki nie nasyciła się na tyle, by zniwelować uczucie zmęczenia i zebrać siły potrzebne do wykonania swojego osobliwego rytuału.

Potem wstała i jakby nieobecnym wzrokiem objęła otoczenie. Wykonała serię subtelnych i bardzo dokładnych korków. Każdy najmniejszy ruch stopą, każdy piruet, każde zgięcie palca miało znaczenie. I pląsała tak niemalże bezdźwięcznie po miękkich trawach, szanownie kłaniając się księżycowi, wyciągając ku niemu dłonie, topiąc się w jego blasku. Na sam koniec, w finalnym ruchu, rozpostarła szeroko ręce i wystawiła pierś z jednoczesnym odchyleniem głowy, jakby chciała się ofiarować pięknej, pomarańczowej Mimbrze.

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

42
Czarodziejka ubierała się w pośpiechu, narzuciła na siebie koszulę nocną a następnie ubrała szaty. Została trochę w tyle, przez co musiała pobiec, aby dogonić przyjaciółkę. Czuła się jakby tonęła, a dłoń Nivienn była liną rzuconą ze statku, jedynym ratunkiem od makabrycznych wydarzeń i otaczającego ją chaosu.

Emily skierowała się w stronę drzewa, pod którym miała przysiąść jej siostra, która po chwili zaczęła śpiewać.

Przypomniała sobie… Te wszystkie chwilę, przy których obecny był śpiew… Gdy leżały roześmiane na miękkiej trawie, w parku, niedaleko budynku, który przestał istnieć… Nie… Niedaleko budynku, wielkiej biblioteki, należącej do Uniwersytetu.
Nie przeszkadzała, stała obok śpiewającej i porządkowała myśli, najpierw z trudnościami wspominając miłe chwile a z biegiem czasu uspokajając się na tyle, aby być w stanie nieść pomoc, której sama jeszcze nie tak dawno temu potrzebowała.

Czarodziejka dała się pociągnąć w odosobnione miejsce, nie mając zresztą zbyt dużego wyboru. Nie do końca rozumiała, czemu przyjaciółka ją tam zaciąga.
Posłusznie wykonała polecenie i usiadła.

– Już dobrze, już jestem spowrotem…

Niedługo po tym kiwnęła głową, na znak, że rozumie. Tak więc siedziała i obserwowała najbliższą jej osobę, tańczącą, wielbiącą księżyc.

Poczuła lekki powiew wiatru, który odsłonił jej udo, zwiewając szaty na bok. Poczuła chłód i w tym samym momencie złączyła kolana, lekko się zaczerwieniła. Wolała jednak poczekać i nie rozpraszać Nivienn zakładaniem bielizny, której nie miała czasu założyć w środku chaosu panującego wszędzie wokół. Nie miała na sobie również butów, ale to akurat najmniej jej przeszkadzało...

Re: [Uniwersytet Oros] Ogrodowe alejki

43
Usłuchały czarodziejskiej prośby wszystkie ptaki skryte w parkowych zaroślach uczelni – wróble, turkawki, synogarlice, dudki, słowiki, sójki, dzięcioły, pleszki, wilgi, szczygły, szpaki, dzwońce, kosy, bażanty, malutkie podniebne jaskółki, łabędzie i kaczki z ogrodowych stawów. Kto mógłby pomyśleć, że aż tyle ich tu mieszka! Przyplątała się nawet nie wiadomo skąd jedna kura o dropiatych piórkach, choć kulawa i nielotna, to strasznie chętna do pomocy.

Zakonnik, któremu Czarodziejka objaśniła tę sprawę, z początku popatrzył na nią jak na wariatkę, ale już parę chwil później, ujrzawszy na własne oczy chmarę zaprzęgniętego do pracy ptactwa, przekazywał rozkazy całej reszcie. Fruwający pomocnicy skutecznie wskazywali drogę i niebawem wszyscy zaangażowani w akcję ratunkową wiedzieli, że mają za nimi podążać.

A kulawa kura grzebała w gruzach pazurem, żeby też się na coś przydać. Choćby troszeczkę.
* Zakątek, w którym odbywał się rytuał, był cichy, kompletnie cichy. Żadnego świergotu, żadnego pohukiwania, żadnego ptasiego trelu. Całe skrzydlate towarzystwo udało się na miejsce katastrofy. A świerszcze też jakoś nie grały tego wieczora.

W tej gęstej jak wieczorna mgła ciszy bezgłośnie poruszała się tancerka, a na jej obnażone ciało spadały jasne promienie Mimbry. Obserwującej to zjawisko Emily zdawało się wręcz, że oranżowo-różowe światło stojącego w pełni księżyca przybiera formę kropel, które niczym drogocenny olejek pokrywają skórę przyjaciółki, wypełniając blaskiem wszystkie drobne zmarszczki, zmywając drobne zadrapania, wlewając światło młodości w jej oczy, kładąc rumieniec na policzkach, wygładzając jej złote włosy. Zapachniało dokoła różami, miętą, świeżością burzowego powietrza i zielonymi jabłkami, takimi co jeszcze nie dojrzały, a już chciałoby się je zrywać. Nivienn, choć zawsze była piękna, teraz na oczach swojej najmilszej Emily jeszcze odmłodniała i wyładniała.

Kruk-towarzysz zakrakał z uznaniem.

Niedługo później zerwał się wielki wiatr.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”