Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

31
Profesor Felivrin w kompanii młodego posłańca ostrożnie opuścili okolice kuchennych zabudowań.

— Dobra... — rozczochrany blondas wzruszył ramionami i wytrzeszczył oczy na Felivrina. — Hm? Nie, ja nie wiem, proszę mnie w to nie mieszać, chyba po prostu... normalnie idźmy? Co mam panu opowiadać? To pan nic nie wie o tym, co się tu stało? Przecież wszyscy wiedzą. Powiem krótko. Była ta rocznica Uniwersytetu, duże świętowanie, delegacje z innych magicznych uczelni i w ogóle wielka pompa, no i ktoś podobno za bardzo się upił, a potem czarował, i coś gdzieś wybuchło, działy się straszne rzeczy, czerwone chmury, pioruny trzaskały, było dużo ofiar, miejsca w szpitalach nie starczyło, no i mnóstwo ludzi poznikało, nie tylko stąd, nie tylko z Oros, ale podobno z całej Herbii!

Na prawdziwy podziw zasługiwał fakt, że całe ostatnie zdanie chłopaczek wypowiedział na jednym oddechu. Wyrzuciwszy z siebie ten wartki potok słów, przez parę chwil milczał. Potem przystanął na moment i popatrzył na profesora z niewinną ciekawością w oczach.

— Słyszałem, że to wina elfów. Bez obrazy, ale podobno tak jest. Że elfowi czarodzieje postanowili pozabijać ludzi czarami. To prawda?

Odpowiedź w formie niezręcznej ciszy, przerywanej jedynie stukaniem butów po bruku, sprawiła że goniec odrobinę się zmieszał. Szli przez środek placu, gdzie przewijało się trochę przechodniów, ale nikt ich nie niepokoił.

— Ekhm... Zaraz później Zakon Sakira przysłał tutaj ludzi, żeby zaprowadzili porządek, bo przez czarodziejów całe Oros ogarnął okropny chaos. Ale okropny, naprawdę okropniasty, że szkoda gadać. Ale pan naprawdę nic nie wie? To gdzie pan był? I dlaczego pan właśnie teraz wrócił? To raczej nie jest zbyt dobry czas... Ciężko uwierzyć, że nic pan nie wie! Był pan w innym świecie czy co?!

W międzyczasie dotarli do zamieszkiwanego przez profesora Felivrina skrzydła. Obelżywe rysunki i wierszyki, które ktoś poprzednio namazał naprzeciwko jego drzwi, wcale nie zniknęły. Przybyło nawet parę nowych, ale nie było czasu się teraz zagłębiać w kontemplowanie ich artystyczno-satyrycznych walorów. Ważniejszy zdawał się fakt, że w komnatce elfa... ktoś był. Wnioskując z kilkugłosowego chóru jęków i narzekań, Felivrin mógł znaleźć tam wiele różnych rzeczy, ale raczej nie ciszę i spokój, niezbędne by oddać się lekturze listów.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

32
Elf szedł energicznie przed siebie, a w jego głowie dudniły słowa młodzika. Mnóstwo ludzi poznikało, to wina elfów, miasto jest w chaosie. Wiele by teraz dał za to by listy zawierały dobre wieści. Ale podejrzewał iż jest zgoła inaczej. Zirytowany dotarł po dłuższej chwili na korytarz przed swoim pokojem... po to by móc podziwiać nowe obraźliwe wierszyki. Na dodatek z JEGO komnaty dobiegały głosy. Zerknął na chłopca i rzekł.

- Wiesz może kto tam się znajduje? Kiedy tu wcześniej byłeś też tam ktoś był?

Jednocześnie jego umysł analizował możliwości. Rewizja? Nie.. jęki... narzekania. Czarodzieje? Chyba że Zakonnicy na siłę próbują doszukać się w jego zapiskach ukrytych wiadomości... Ale chyba to jednak magowie mają teraz gorzej. Tylko czy to dobrze czy źle. Elf postanowił zatrzymać się na chwilę przed drzwiami i spróbować wyłapać choć pojedyncze słowa. Przez moment chciał skorzystać z identycznego zabiegu co ostatnio... ale wystarczył teraz jeden mag z czułym zmysłem śledzenia Magicznej Energii... i zostanie nakryty na szpiegowaniu. Nie ... magia teraz nie jest dobrym pomysłem. Stanie pod drzwiami z uniesioną ręką jakby chciał nacisnąć klamkę i nieco przysłucha się swym.... gościom. Jeśli nie usłyszy nic niepokojącego pchnie zwyczajnie drzwi i wejdzie. Będzie udawał zdziwionego... a może nawet nie będzie musiał i rzeknie.

- Witam... mogę znać cel tej wizyty?
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

33
Posłaniec nie odpowiedział nic sensownego i tylko wzruszył ramionami. Odgłosy dobiegające z pokoju, już przez sam fakt swojego występowania, były odrobinę niepokojące, ale – nie mając lepszego pomysłu – elf zdecydował ostatecznie zaryzykować i osobiście sprawdzić, co tam się święci.

Zaskoczenia chyba nie musiał udawać. Jego komnatę przerobiono na szpital.

W łóżku elfa leżały upchnięte trzy osoby w samej bieliźnie, które w tej chwili akurat po kolei piły wodę z jednego kubka, wyrywając go sobie łapczywie z rąk. Kolejnych kilka leżało na prowizorycznych posłaniach, gęsto zaścielających podłogę, a Fel przelotnie zauważył, że jedna dziewczyna spośród nich okropnie płakała. Na stole też ktoś leżał. Ktoś, komu dwie roztrzęsione studentki-uzdrowicielki z pierwszego roku próbowały właśnie zmienić opatrunek na żebrach, lecz nie bardzo im na to pozwalał. Wszystkie te słoje z preparatami, stosy notatek i różne inne przedmioty, które powinny znajdować się tam zamiast jęczącego z bólu brodacza, poupychano niedbale na regałach i pod biurkiem. Biurko zawalone było bandażami, słoikami z maścią, płynami odkażającymi i przeciwbólowymi oraz mnóstwem nieznanych Felivrinowi utensyliów medycznych. Zwinięty w rulon dywan stał oparty o ścianę. Zwyczajny tu zapach mokrej sierści zastąpiła ostra woń uzdrowicielskich specyfików.

Na krześle ustawionym w kącie drzemała oparta o ścianę Angila.

— Halo, tu jest szpital, proszę nie przeszkadzać! Proszę natychmiast wyjść i zamknąć drzwi! — zdenerwował się na profesora rudy, chudy jak patyk i – sądząc z wyglądu – chyba okropnie zmęczony uzdrowiciel. Felivrin kojarzył go pobieżnie z jakichś uczelnianych uroczystości, ale tylko tak z widzenia, nigdy nie poznali się bliżej. — Przeciąg pan robisz! Proszę opuścić to pomieszczenie!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

34
Profesor był u kresu. Kresu swojej miłej, spokojnej i niezbyt morderczej osobowości. Był w stanie przełknąć pobicie, teleportacje i zwyzywanie... ale upchanie jego cennych słojów jak śmieci?! Znaczy... jeśli niedługo będzie miał tu trupa to nawet mógłby sobie zrekompensować ten bajzel... ale co z tego!? To było JEGO sanktuarium, JEGO świątynia...a oni zrobili z tego składzik na mięso... na dodatek zepsute. I jeszcze to wszystko za sprawą osoby której ufał... Zdrada! Odwrócił się do chłopca i rzucił krótkie.

- Poczekaj.

Po czym zamknął dzrzwi. Odwrócił wzrok na uzdrowiciela. Złość. Furia. Nienawiść. Zazdrość. Zaskakujące ile można przekazać jednym wyrazem twarzy. Z gardła wydobył mu się cichy pomruk. Najprawdopodobniej miało być to tradycyjne "hmmm" jednak z jakiegoś powodu brzmiało jak mieszanka ludzkiego i wilczego głosu. Jego puste oczy patrzyły w uzdrowciela niczym dwie bramy do Otchłani...Nie trwało to długo. Elf mrugnął i po chwili jego twarz przybrała na nowo ten lekko senny i zamyślony wyraz i z delikatnym uśmiechem na twarzy rzekł zadziwiająco słodkim głosem.

- Ochhh przepraszam. Nie wiedziałem. Przyszedłem tu po kilka drobiazgów z czasów poprzedniego właściciela. Nie będę przeszkadzał... tu chodzi tylko o kilka ważnych notatek. To niestety pilne. Miałem też przekazać ważną prywatną wiadomość ustnie Pani Angili... ale to chyba musi poczekać. Chyba, że gdzieś tu jest atrament...

Nie zważają na protesty medyka ruszył ostorżnie mijając posłania do regału i jął go przeszukiwać. Księgi i atrament raczej na podłodze nie leżą. Musiał znaleść wszystko co tylko potrzebował... i jeszcze kilka rzeczy których zostawić tu nie mógł. Emocja jednak musiały jakość ujść... elf mamrotał więc nerwowo.

- Opracowanie o mutacjach... ten spis zwierząt... kartki mogą wypaść... gdzieś tu musi być rzemień... gdzie do cholery jest atrament... chwila... opracowanie o wnętrznościach traszki powinno być na końcu... no pięknie... komuś wątroba elsplodowała na notatki z rodzielania dwugłowego węża...

Na chwile elf na powrót był w swoim świecie. Mając przed oczyma dorobek swej pracy starał się wyciągnąć te opracowania, których nie skończył lub nie wkroczył nimi w fazę testów. Najbardziej jednka zależało mu na jego autorskiej wariacji encyklopedi zwierząt... no i na atramencie. Jeśli go nie znajdzie chyba oszaleje. Hmmm...zawsze można odpisać krwią... tego tu mają pod dostatkiem. Jeśli Angila nie zbudzi się od samej jego kłótniz medykiem to zapewne jest zbyt zmęczona na jakąkolwiek rozmowę. Weźmie jakiś śmieć... pokoroju opracowania nietoparze maga Hiordalo i napisze na drugiej stronie pergaminu krótką wiadomość pokoroju "Żyje. Felivrin." A jeśli się obudzi to wtedy zapyta ją z mostu... nooo może nieco się przekomażając i próbując całoś obrócić w żart.

- Mam wiadomość od pewnego Profesora. Pyta się co zrobiłaś z jego gabinetem.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

35
Pierwszy miesiąc roku jest okresem pełnym niespodzianek i psikusów. Wszystko przyprószone jest lekkim żartem i szczyptą złośliwości. Tego dnia autor tych psot wpadł na Uniwersytet w Oros i usadowił się w kącie jednego gabinetu, którego wnętrze przerobiono na prowizoryczną lecznicę. Przykucnął w dziwacznej pozie trzymając w dłoniach kilof. Ubrany był w zielony kubraczek i brązowe skórzane spodnie. Na głowie miał czerwoną czapeczkę. Przypominał typową glinianą figurę gnoma ogrodowego. Nikt z przebywających w środku nie pomyślałby, że jest to prawdziwa, żywa istota. Tym bardziej, że jest to Skrzat Noworoczny!

Przyglądał się krzątającym się studentom i jęczącym pacjentom. W końcu do środka wkroczył profesor transmutacji. Właśnie na niego czekał niewielki gość, ale od dłuższego czasu właściciel krzątał się po jakiś podziemiach uczelni. Oczywiście widok bibelotu z czyjegoś warzywniaka, który miał stanowić jedną z tandetnych ozdób, albo talizman przepędzający szkodniki, zwrócił uwagę naukowca. On sam nie posiadał takich pierdół w swoim gabinecie. Z drugiej strony kto by go tutaj przyniósł?! Nie było to jednak tak trwożące jak bałagan, który panował w środku. Przede wszystkim te traktaty, które były pogniecione i upchnięte w regałach oraz księgi ułożone w stosy pod ścianami. Najlepiej wyniósłby je wszystkie, aby uchronić przed niezdarnymi praktykantami. Ślady krwi na dywanach, rozlane preparaty lecznicze na biurku i sztywne od osocza bandaże walające się po podłodze.

Nargothrond przeciął na wskroś pomieszczenie i powędrował ku regałom. Znalazł cenne pisma oraz encyklopedię zwierząt. Przed długi czas kręcił się między stolikami i szafami, aby odnaleźć wepchnięty gdzieś między księgi atrament. Nie wiedział tylko jaki idiota go tam wcisnął, przy okazji brudząc wszystko dookoła. Przez elfa przemawiała rezygnacja wobec szacunku jego dorobku. Tyle istotnych publikacji i niezwykłych traktatów, które traktowano jak śmieci.

Angila nie przebudziła się. Zatopiona była jak stary okręt w odmętach sennych marzeń. Problemy nękające Uniwersytet zupełnie jej nie dotyczyły. Dziwne anomalie, szkody z nich wynikające i interwencja Zakonu Sakira. Wszystko było nieistotne w odmętach snu. Stąd jedynym sposobem skontaktowania się obecnie z kobietą było pozostawienie przy niej wiadomości na drugiej stronie opracowania jakiegoś mało znanego autora. Właśnie zamierzał teraz opuścić swój dawny gabinet.

Ten moment wykorzystał Skrzat Noworoczny, aby sprawić Felivrinowi niezbyt przyjemny kawał. Te bardzo rzadkie istoty, które rodzą się w jednej sztuce w pierwszy dzień nowego roku, posiadają niezwykłą zdolność zaginania czasu. Potrafią poruszać się z taką prędkością, że nikt nie jest w stanie zarejestrować ich osoby. Stąd nawet najbystrzejsze oko, nie zobaczyło jak podmienił kartkę od profesora dla Angili. Jej treść zupełnie była zmieniona i nawet nie była to ta sama kartka, a estetyczny list z pieczęcią rektora uczelni.
  • Drogo Angilo,

    Przynoszę Ci wielce trwożące wieści, które pragnęłabym przekazać Ci osobiście, ale sprawy najwyższej wagi nie pozwalają mi opuścić własnego biura. Doniesiono mi o wielkiej tragedii. Nasz przyjaciel, którego zechciałaś odwiedzić w naszych murach, profesor Felivrin Nargothrond zmarł w wyniku zakazanych prób teleportacji. Cały Uniwersytet w Oros łączy się w żałobie i smutku po śmierci tak ważnej persony. Chcielibyśmy złożyć kondolencję i wyrazy współczucia.

    Rektorka Uniwersytety w Oros
    Iris
Nie był to koniec okropnych żartów. Przemykający między krążącymi po uczelni studentami i wykładowcami skrzat rozniósł plotkę, że profesor transmutacji zmarł, a resztki jego szczątków znaleziono w piwnicy. Plotki mają to do siebie, że szybko się przenoszą i mutują. Zaraz jakiś uczeń dodał, że sprawką były eksperymenty na stworzeniach i próba wyhodowania lamassu (chimery człowieka i zwierzęcia). Inny zaś stwierdził, że to wszystko przez próby teleportacji. Niektórzy gadali, że to sam Felivrin doprowadził do anomalii magicznych, próbując skonstruować bramę do innego wymiaru. Ostatnią wersję dodatkowo potwierdzała obecność zakonu Sakira. Jedno było pewne. Nargothrond wśród wszystkich był martwy i od teraz nikt nie będzie uważał go za członka kadry naukowej.

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

36
Pomylony Skrzat Noworoczny najwyraźniej gdzieś zbłądził, pogubił kartki kalendarza i, sam o tym nie wiedząc, miast z początkiem roku, zjawił się w Oros w jeden ze słonecznych i nawet jeszcze dość ciepłych dni jesieni. Ale skrzatom takie rzeczy się zdarzają.

Uśmiercony przedwcześnie profesor Felivrin uśmiałby się, gdyby przeczytał, z jak wielką troską i z jak niezmiernym smutkiem opisano w spreparowanym liście kondolencyjnym jego przykry koniec. Doceniłby ten wysublimowany dowcip. Może nawet by się wzruszył troszeczkę i uronił łzę. Ale niestety nie udało mu się o nim dowiedzieć...

Jemu nie, ale pośród jego (pozostałych przy życiu i na stanowiskach) kolegów oraz studentów ziarno zostało zasiane. Nie mając bladego pojęcia o plotce, która zaczęła już właśnie rozchodzić się po uczelni, elf opuścił swój pokój, zabierając co cenniejsze notatki i co tam jeszcze udało mu się przy okazji zgarnąć. Medycy nie mieli czasu się nim zanadto przejmować i mu przeszkadzać, zaaferowani w większości zszywaniem kogoś, kto im właśnie się rozpruł.

Za drzwiami byłego pokoju Felivrina wciąż czekał przestępujący z nogi na nogę posłaniec. Nie mając lepszego pomysłu na to, co ze sobą zrobić, i czując ze strony chłopaka pewien rodzaj presji, elf postanowił zasiąść w jakimś w miarę zacisznym miejscu, gdzie nie będzie się rzucał w oczy, i przeczytać wreszcie te cholerne listy. Ławka wciśnięta w dzikie wino porastające krużganki zdawała się w pierwszej chwili niezłym pomysłem, póki profesor nie przypomniał sobie, jak niechętnie traktuje go ostatnimi czasy przyroda. Lepiej już się niepotrzebnie nie narażać i kucnąć gdzieś w kącie pod ścianą.

Listy były dwa. Ten ze srebrną pieczęcią, gruby, pachnący damskimi perfumami, wyglądał tak:
28. sierpnia 86 r., Nowe Hollar Łaskawy Panie Profesorze Nargothrond!

Nie znamy się osobiście, lecz od wspólnych przyjaciół dane mi było usłyszeć wiele wspaniałych słów o Panu i Pańskim kunszcie magicznym, zaś Pańskie wspaniałe publikacje naukowe niezależnie od tego cenię sobie jeszcze od czasów studenckich. Nazywam się Emeline de'Sot, jestem Czarodziejką z dyplomem Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar i nie ukrywam, że potrzebuję Pańskiej pomocy.

Ośmielam się zakłócić Pański spokój i skreślić ten list, gdyż wydaje mi się Pan największym wiadomym mi autorytetem w dziedzinie transmutacji – której to sztuce, nawiasem mówiąc, także i ja postanowiłam poświęcić swoje życie i karierę. Moje doświadczenie i wiedza natrafiły jednak na przeszkodę, której przebyć nie potrafię samotnie, dlatego zmuszoną zostałam wyruszyć na poszukiwanie potężnego sojusznika, co zechce podać mi pomocną dłoń. Pozwolę sobie, nie przedłużając, przejść do konkretów i opisać przypadek, na który przyszło mi się natknąć.

Na wstępie muszę nadmienić, że z przyczyn niezależnych nie miałam możliwości zbadać tej, o której będzie poniżej mowa, osobiście. Jej historia jest mi jednak dobrze znana z wyczerpujących opisów mojego przyjaciela, pod opieką którego wspomniana osoba przebywa. Obiekt to dość młoda kobieta, przed trzydziestym rokiem życia. Człowiek. Obdarzona mocą magiczną, kształcona niezależnie, poza uniwersyteckimi murami, jednak – zdaje się – bardzo skutecznie i wszechstronnie. Opanowała sztukę polimorfii w dwa kształty: Canis lupus i Corvus monedula , obydwa przy zachowaniu trzeźwości umysłu, bez możliwości używania w zmienionej formie mowy ludzkiej oraz magii. Proces transmutowania swego ciała, dzięki długoletniej praktyce i dogłębnemu poznaniu aury, obyczajów oraz fizyczności opanowanych form, udaje jej się przeprowadzić natychmiastowo, bez inkantacji i gestów, przychodzi jej to z łatwością i nie zabiera dużo magicznej energii, podobnie jak powrót do ludzkiego kształtu... przynajmniej tak było. I gdyby tak pozostało, nie byłoby czym się martwić.

Problem tkwi w tym, że dziewczyna, przemieniwszy się w kawkę przed około rokiem, straciła nagle możliwość ponownych przemian i powrotu do swojej właściwej, humanoidalnej formy. Zauważyła to po raz pierwszy, kiedy lecąc jako ptak zapragnęła wylądować na ziemi jako wilczyca – i nie była w stanie się zmienić. Ani w Canis lupus, ani w człowieka. Wiele wskazuje na to, że winny jest sigil, który ktoś musiał przedtem niepostrzeżenie nałożyć jej na wewnętrzną stronę skrzydła (ramienia?) (na osobnym arkuszu zamieszczam poglądowy rysunek, sporządzony ręką mego przyjaciela). Jest to wyryty w skórze, jasny, lekko wypukły wzór, który zdaje się ewidentnie emanować jakimś rodzajem magii. Zapewne ważną informacją będzie, że znak, aczkolwiek bardzo powoli – ciągle rośnie. Mając przed rokiem rozmiary srebrnej monety, dzisiaj jest już niemal dwukrotnie większy.

Jako kawka z połamanym po ataku krogulca skrzydłem (nie tym samym, na którym znajduje się znak) została przyniesiona do domu mego przyjaciela, guślarza Hamona z Rozłogi, przez jednego z wiejskich prostaczków, co ulitował się nad bezbronnym i rannym stworzeniem. Pozostaje tam do dziś. Hamon poddał przemienioną leczeniu zarówno konwencjonalnymi, jak i magicznymi sposobami, i o ile jej ogólna kondycja i stan zdrowia są dziś już w jak najlepszym porządku, o tyle sigilu nie da się żadnym ze znanych nam sposobów zdjąć, a kobieta tkwi uwięziona w ptasim ciele, co z pewnością nie pozostaje bez wpływu na jej umysł.

Nadmienię jeszcze, że kontakt z przemienioną odbywa się (zaskakująco skutecznie!) przy pomocy fetyszu wykonanego z czaszki Gallus gallus domesticus, alkoholu, piór i krwi poszkodowanej oraz krwi guślarza w charakterze źródła energii oraz wody jako jej przekaźnika. Czerep przechwytuje skrzeczenie kawki i przekształca je w ludzką mowę. Dzięki temu udało nam się w ogóle dowiedzieć tak wiele na temat samej przemienionej czarownicy.

Czy Szanowny Pan Profesor słyszał już kiedyś o podobnym przypadku zablokowania Czarodziejowi możliwości powrotu do jego właściwej formy poprzez nałożenie sigilu? A może w jakikolwiek inny sposób – tatuaż jako blokada jest wprawdzie najbardziej prawdopodobną hipotezą, lecz to wciąż nic pewnego, prawda może leżeć gdzie indziej. Być może sam kształt pieczęci coś Panu Profesorowi mówi i jest Pan w stanie go zidentyfikować? Czy znane są Panu Profesorowi możliwe skutki tak długiego przebywania w zwierzęcym ciele? Czy zechce Pan Profesor udzielić mi jakichś rad, jak rozpracować ten kłopot? Pański autorytet w świecie nauk magicznych sprawia, że nie mogłabym w powyższej sprawie zwrócić się do nikogo innego, jak tylko do Szanownego Pana Profesora.

Licząc na Pańskie zrozumienie i zainteresowanie problemem, kreślę się z najwyższym szacunkiem

Czarodziejka
Emeline de'Sot

PS Mapę proszę potraktować także jako pierwszą część podziękowania za czas, jaki, ufam, zechce Szanowny Pan Profesor poświęcić tej sprawie. Bo nie jest to, jak Pan zapewne dostrzegł, zwyczajna mapa.
Załączony do listu rysunek przedstawiał naszkicowany dość chwiejną ręką symbol: pozioma kreska, od niej dwa schodzące się pod skosem ku górze odcinki, przecinające łuk zwrócony brzuszkiem do dołu, przedzielony z kolei na pół w pionie kolejną linią. Każda z kresek zakończona okręgiem-pętelką z trzema kropkami w środku. Wszystko to zamknięte w trójkącie.

Obok widniał jeszcze poglądowy wizerunek kawki zwyczajnej i umiejscowienia dziwnego tatuażu po wewnętrznej stronie skrzydła.

Drugi załącznik do listu Emeline, mapa Herbii, ewidentnie magiczna, pokazywała ruchome znaczki, przedstawiające Przemienioną Czarownicę i Guślarza Hamona (wieś Rozłoga na wzgórzach Rahion) oraz Czarodziejkę Emeline de'Sot (dzień drogi na południe od Nowego Hollar) z dopiskiem, że to po to, aby wiedział, dokąd posłać odpowiedź, jako że ona jest zmuszona często zmieniać miejsce pobytu. Wypisana na odwrocie pergaminu instrukcja wyjaśniała, że mapa pokazuje aktualne miejsce pobytu dowolnej osoby, której personalia wypisze się czarnym atramentem w legendzie na dole. Mapę można w magiczny sposób wielokrotnie rozkładać, powiększając ją znacznie i czyniąc ją coraz bardziej szczegółową. Nielicha zabawka!

No ale była jeszcze druga wiadomość. Ta, którą elf otworzył z dużo większym drżeniem serca, choć nieporównanie zwięźlejsza, skromniejsza, spisana na skrawku cienkiej, zaplamionej karteluszki. W niej stało tak:
19. XI. 86 r., UjścieFel!

Mam nadzieję, że dostałeś ten list. Nawet nie wiesz, co musiałem zrobić, żeby go stąd do Ciebie wyprawić. I żeby zdobyć ten świstek, na którym go piszę.

Bracie, coście najlepszego zrobili? Nie zostawiajcie nas! Czy Czarodzieje naprawdę są tak dumni i zapatrzeni jedynie we własne interesy? Odkąd wycofaliście wsparcie z Ujścia, tu jest potwornie. Uwierz. Zieloni szaleją. Bez Was ono będzie stracone, dlaczego zostawiacie nas samych?

Przepraszam, wiem że to nie Ty za to odpowiadasz (chyba żeś w międzyczasie został rektorem, hehe), ale serce mi się łamie i nie mam – nie mamy – tu już sił do walki. Może jesteś w stanie coś tam u Was zdziałać, przekonać kogo trzeba... Zrób coś, zaklinam Cię, Fel. To nie jest dobra polityka, nie opuszczajcie nas, do diabła. Zginiemy. Będziemy dalej walczyć, ale zginiemy, nie ma innej możliwości!

Bogowie, mam nadzieję, że za kilka lat uda nam się wreszcie zobaczyć. Pewnie założyłeś rodzinę, masz dobrą posadę i ustatkowałeś się w końcu, nie to co Twój głupi brat. Zostałem już wujaszkiem? Słyszałem, że po Nocy Spadających Gwiazd nie odszedłeś razem z większością naszych. Odważnie. Cóż, ja też nie odszedłem, dalej robię swoje.

Fel, a co z Ojcem? Jakoś się trzyma po wydarzeniach z Puszczy Fenistejskiej? Dbasz o niego, jak mi kiedyś obiecałeś, prawda?

Jest tyle rzeczy, które chciałbym wyrazić, o które chciałbym zapytać, ale to musi poczekać do dnia naszego spotkania, teraz muszę już kończyć, zresztą nawet nie bardzo mam NA CZYM tu pisać.

Niech to wszystko się skończy, pogadamy wreszcie jak brat z bratem. Niech Oczy Stwórcy oświetlają jasno Twoje drogi, a chłodne cienie liści dają Ci zawsze bezpieczne schronienie. Czy jak to tam było. Zapomniałem. Zdrowia, bracie, bo zdrowie jest najważniejsze. Odpisz jak najszybciej, zanim tu zdechnę jak pies.

Celebrim
Najpierw Felivrin pomyślał, że nie ma pojęcia, o co chodzi jego bratu. Czarodzieje wycofali się z walk w Ujściu? Kiedy? Dlaczego?

Potem zastanawiał się długo, co teraz ze sobą zrobić. Siedzieć tu dalej i odpisywać? Nie. Bez sensu. Niewygodnie. Niebezpiecznie.

Wtedy któryś z co łaskawszych bogów musiał sobie przypomnieć o tym sponiewieranym przez los profesorze. Spośród uratowanych z gabinetu zapisków wypadł klucz – klucz do domu jego dawnego mentora, Doktora Alchemii Finarfina. Kluczyk elf miał w swoim posiadaniu jeszcze od czasów, gdy był uczniem wspomnianego alchemika i przychodził do niego tak często, że staremu odechciało się za każdym razem otwierać mu drzwi. W ten sposób młody Felivrin dorobił się własnego klucza. A dziś... Nie miał dokąd pójść. Może więc domek starego maga, położony niedaleko uniwersytetu, byłby dobrym miejscem, żeby na spokojnie odpowiedzieć na wiadomości, a potem na chwilę się zaszyć i ochłonąć przez parę dni? Albo tygodni? Albo jeszcze nieco dłużej?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

37
Zmęcznie i rozczarowanie zniknęły w momencie gdy Profesor w tak krótkim czasie doznał dwóch uniesień. Naukowego jak i sercowego. Pierwszy list by naprawdę schlebiający i ciekaw był czy został napisany szczerze... czy też nieszczęsnej Czarodziejce odmawiał każdy Mistrz na jej uniwersytecie i w końcu musiała szukać pomocy u niego? Ale to nie było już w tym momencie dla Felivrina ważne. Dostał problem... i jako Czarodziej czuł się zobowiązany do odpisania... chociażby za ten dar, którego tajemnice musiał rozwikłać. Z mapy był w stanie wyczuć delikatne pulsowanie magii... lecz był w Oros. Tu wszystko nieco było przesiąknięte resztkami zaklęć. Cóż to był za czar... chciałby go poznać. Ale kogo to obchodzi. Dostał narzędzie... i to bardzo przydatne w jego obecnych celach. Gdy znajdzie zaciszne miejsce pomyśli nad tym czy i które nazwiska dopisać do mapy. Warto też sprawdzić co się stanie po starciu jakowegoś. Taaak. Za taki dar zdecydowanie winien pomóc koleżance po fachu ze wszystkich swych sił.

Zresztą? Kogo obchodzi nagroda? Sama gonitwa za odpowiedzią już nią jest. Oczywiście elf pieczołowicie schował mapę między karty swej encyklopedii... ale możliwość rozwiązania problemu którego rozwiązanie umykało innemu Czarodziejowi... na dodatek z innej uczelni. To było wyzwanie od którego nie udałoby się odciągnąć Felivrina nawet końmi. Poznanie nowego zaklęcia, które blokuje rodzaj magi przezeń używany. Cóż za niepomierna pomoc w udoskonaleniu swych czarów! Elf dokładnie przyjrzał się symbolowi skreślonemu na osobnej kartce. Zrazu zdało mu się, że coś mu przypomina... lecz momentalnie zatonął w nawałnicy wspomnień i podobieństw niezliczonych magicznych pieczęci, kręgów i magicznych tatuaży, które elf znał bądź mgliście kojarzył. Może rozłożenie go na części pomoże... lecz do tego potrzebuje czasu i zdiagnozowania czy pieczęć stanowi niezależną całość czyli jest połączeniem kilku zaklęć. Najłatwiej byłoby gdyby miał ją przy sobie i mógł razić ją energią... ale nie można mieć wszystkiego.

Ponadto... ofiara. Trzydziestoletnie kobieta... dwie formy przemiany. Brak inkantacji. Gdyby nie wieść o pieczęci zakładałby po prostu niezauważoną z powodu braku jakiegokolwiek rytuału rzucenia skomplikowanego czaru anomalię, która w efekcie wypaczyła możliwości powrotu do dawnej formy... ale anomalia nie stworzyła by sigila... I ta cała gadanina o kontakcie przez czaszkę... komuś tu trzeba złożyć wizytę i zadać parę pytań... niekoniecznie miłych. Oczywiście całość może być żartem... albo może być już za późno bo pacjentka zaczęła lubić robaki i składanie jajek. Niemniej... warto spróbować. Na początek warto by było jakoś osłabić sigil. Ma nadzieję, że już dawno to zrobili jednak w swym fachu aż nazbyt dobrze wiedział iż szczególnie dyplomowanie Czarodzieje mają tendencje do dążenia od razu do celu i niechętnie patrzą na wieloetapowe i początkowo mało skuteczne metody. Ale jeżeli żaden z jego pomysłów nie wypali to kawka... a nie... ta kobieta. Zyska przynajmniej więcej czasu. Będą potrzebowali...

Tu elf potrząsnął głową. Co on robił? Wstępna diagnoza i opis przygotowania do eksperymentalnych metod leczenia w jakiś zaułku? Potrzebuje ksiąg, laboratorium i czasu! Nie może się teraz bawić w teoretyzowanie i wysłanie dwudziestu różnych nieefektownych pomysłów.

- Tylko gdzie się tym zająć?

Po przeczytaniu drugiego listu na jego twarzy z kolei miast rozpalonych oczu i dzikiego uśmiechu zawitała melancholia i coś co wyglądało jak... smutek? O ile treść listu była wręcz wybuchowa i dynamiczna to elf dostrzegał w nim wiele z braterskiej miłości, a pewnego rodzaju naiwność która biła z tego listy byłą dlań powiewem dawnych dni. I ta jego nadzieja, iż wreszcie się ustatkował. Głupota. Ale miła. W takim tempie ustatkuje się chyba po sześćdziesiątce... jeśli kiedykolwiek. Zwłaszcza, że miejsce które dawało mu jako taką stabilizacje na jego oczach właśnie trafiał jasny szlag. Braterska troska wzruszyła Felivrina, a z kolei wieści o wycofaniu magów bojowych spod Ujścia ubodła go do samego serca. Było źle. Źle dla Keronu to jeszcze nie jest źle... ale źle dla jego brata. Tylko... co on mógł? Zachęcić własnych uczniów do rzucenia nauki i walce z goblinami? On? Który głosił na swych wykładach skupienie na nauce i odcięcie umysłu od świata zewnętrznego do czasu zostania Czarodziejem?

Kiedy elf gryzł się z dylematami moralnymi jak i magicznymi dylematami spośród jego zapisków wypadł.. klucz. I to bardzo dobrze mu znany. Klucz do domu jego mentora i mistrza. Finarfin zapewne ma ręce pełne roboty przy ważeniu eliksirów leczniczych. Felivirn usilnie starła się odgonić myślę aresztowania i przesłuchań z powodu zielonej aparycji... lecz mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech. Czarodziej odchrząknął i zwrócił się do młodzika.

- Na jeden z tych listów mogę dać ci odpowiedź jeszcze dzisiaj... co do drugiego... tutaj muszę zebrać nieco informacji... to może potrwać, więc w międzyczasie będziesz mógł dostarczyć pierwszy. Pozwolisz za mną? Widać mój gabinet jest obecnie magazynem na ludzkie cierpienia, więc pokaże ci gdzie masz przyjść odebrać odpowiedzi. Tylko jak teraz spokojnie wyjść do dzielnicy Uniwersyteckiej.... - rzucił retoryczne pytanie nie licząc w zasadzie na żadną odpowiedź.

Postanowił udać się do wyjścia głównego z terenu kampusu. Jeżeli są tam jakoweś barykady i blokady natenczas po prostu rzuci na siebie zaklęcie przemiany w ptaka i nad nimi przeleci opisując najpierw ustnie posłańcowi gdzie znajduje się dom Finarfina. A jeżeli będzie tam zbyt wielu przewrażliwionych łuczników... cóż wtedy pomyśli nad jakimiś alternatywnymi drogami z czasów swych studenckich psot.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pokój Profesora Felivrina

38
Posłaniec kiwnął posłusznie rozczochraną głową, a parę chwil później wysłuchiwał uważnie instrukcji, jak dotrzeć do domku alchemika. Stało się bowiem jasne, że po czasach swobodnego wchodzenia na teren uczelni i wychodzenia zeń pozostało tylko słodkie wspomnienie. A przemierzenie bram w postaci ptaka też nie okazało się aż tak łatwe, jak się Felivrin spodziewał – i to już nawet nie dlatego, że ktoś się z przesadną uwagą przyglądał przefruwającym po niebie krukom. Po prostu sam akt przemiany nastręczył elfowi trudności. Wytężona siła woli elfa zdawała się natrafiać na coś w rodzaju bariery, dławiącej bezlitośnie jej wzrost. W pewnej chwili zdenerwowany Fel zaczął już rozważać, czy i jemu pod pachą nie wytatuował kto czarodziejskiego sigilu, ale ostatecznie wystarczyło ponowić próbę paręnaście kroków dalej i wreszcie transformacja się udała. Ale profesora przejęło dziwne i bardzo niemiłe przeczucie, że teraz najwyraźniej zaklęcia w niektórych miejscach Uniwersytetu (chyba zupełnie przypadkowych, bo powtórzywszy eksperyment nie dostrzegł w ich rozłożeniu żadnego zrozumiałego wzoru) zupełnie nie chcą działać, jak gdyby coś tłumiło ich moc...

Oczy chłopaczka od listów zrobiły się wielkie i okrągłe jak spodki na widok sylwetki profesora, która to wskutek paru gestów i paru trudnych słów zaczęła maleć i przemieniać się w grudkę bezkształtnej masy. Następnie masa owa zagotowała się jakby i uformowała ciało ptaka. Kruka. Z wyglądu jakby trochę chorego, zmęczonego i z lekka poturbowanego, ale wciąż zdatnego do lotu. Nie zastanawiając się już dłużej, Felivrin machnął skrzydłami, z których posypało się nieco czarnego pierza, i wzbił się w zalane jesiennym słońcem niebo.

Po drugiej stronie uczelnianego muru czekało na niego, jak wierzył, bezpieczne schronienie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”