Re: [Uniwersytet Oros] Biblioteka

16
Szczęście uśmiechnęło się do elfa po raz pierwszy od... nie był nawet w stanie spamiętać kiedy. I choć wiele wydarzeń wciąż plątało się w jego umyśle jako wolne duchy był w stanie stwierdzić, iż był to długi okres. Im dłużej i wyraźniej rozumiał co działo się z nim przez ostatni rok tym bardziej miał ochotę zamknąć się w jakimś schowku i zapaść w medytacje dość głęboką by na nowo odciąć się od tego wielkiego domu rozpusty, który kiedyś śmiał zwać domem.

Ale cóż... najważniejsze, że na nowo był w stanie używać magii! Co prawda przemiana wymagała nowych udoskonaleń, gdyż efektem utraty dłoni w jednej formie był brak pola magicznego do odtworzenia tejże kończyny w innych formach... może rozwiązaniem byłoby nadszarpnięcie materii w innych pól i uzupełnienie nimi braków? A może użycie większej mocy dla stworzenia łapy utkanej z jego wewnętrznej energii, a nie ciała? Niestety musiał odłożyć owe dywagacje na inną godzinę. Obecnie najbardziej palącym problemem był stan jego... magicznego kręgosłupa. Czuł jakby jego magia zardzewiała i choć każdym jej użyciem zrzucał z siebie owe zanieczyszczenia wciąż czuł się przytłoczony tym w jakim stanie zostawiła go Inkwizycja.

Co się jednak tyczy stanów. Gdy zrządzeniem losu dotarł do miejsca składowania swego ekwipunku poczuł... skonfundowanie. Jak miał to zabrać? Musiał znowu wrócić do ludzkiej postaci. Sapnął i ostrożnie odłożył już ryczące zawiniątko. Nie wiedzieć czemu grzywa jeżyła mu się na sierści na ten dźwięk. Dziwne... powinien panować nad naturalnymi odruchami tej postaci... wymykały mu się spod kontroli tylko w naprawdę nietypowych sytuacjach.... może to z powodu zmęczenia?

Ale i rozważania znowu musiały zostać przerwane. Wilk skulił się na podłodze i zdawał się próbować zapaść sam w siebie. Wdech... wydech. Nie ma walącego się Uniwersytetu i płaczącego dziecka. Jest tylko wilk... i elf... i droga między nimi. Musiał znowu wrócić nią do wychudzonego elfa. Przejść tym samym szlakiem co przed chwilą. Może i był jeszcze zarośnięty ale jego obecność zostawiła na nim świeży trop, który powinien mu ułatwić powrót. Na początku poczuł nieznośne szarpnięcie wstecz, lecz znajoma i niedawno użyta ścieżka ostatecznie wciągnęła jego materię i poprowadził na jej właściwe miejsca. Po chwili o jedno z biurek opierała się chuda i stojąca na trzęsących się na nogach postać byłego Profesora Transmutacji.

Miał oczywiście priorytety. Jedzenie. Rzucił się na resztki i obgryzając z zapałem kości zastanawiał się czy nie wyssać z nich szpiku. Lecz nie miał czasu ni ochoty ich rozłupywać. Ostatecznie zaspokajając jak tako pustkę w żołądku tymi kilkoma strzępami mięsa i marchwi chwycił torbę i jął pakować do niej swój nieliczny dobytek. Nieszczęsna mapa, jego księga i posążek... Sulona. Ten wzbudził w nim wątpliwości. Po co miałby go brać? Z drugiej strony... kto wie? Elf walcząc z wątpliwościami rozejrzał się po pokoju szukając jakiejkolwiek broni lub katalizatorów. Jego wzrok jednak po chwili natrafił na płaczące zawiniątko. Żal mu było malca. Zostawiony sam... z taką abominacją jak on. Ciekawe czy ktokolwiek z jego dawnych miłostek uznałby go za atrakcyjnego... cholera. Już trzeci lub czwarty raz jego umysł próbował uciec w rozważania... zaprawdę musi szybko uciec i ułożyć sobie wszystko w głowie inaczej na Sulona zwariuje! Westchnął. Potrzebował czegoś by uspokoić dziecko. Zrezygnowany zarzucił torbę na ramię i pochwycił w swą dłoń figurkę owego niewdzięcznego bóstwa.

— Może chociaż dziecko będzie miało uciechę z twojej figurki. — mruknął sam nie wiedząc do kogo.

Podszedł do zawiniątka i już miał z uśmiechem pomachać posążkiem przed nosem dziecka gdy zauważył baaaardzo niepokojącą rzecz. Czemu beciki się paliły!? Czyżby do środka wpadła jakaś rozżarzona cegła lub tlący się kłak!? Wepchnął niezdarnie figurkę do torby i podbiegłszy do becików jął je ostrożnie i nerwowo rozwijać. Oby dziecko nie było ranne... inaczej jedyne co może dla neigo zrobić to przyłożyć swoją zaszronioną rękę do jego rany.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Biblioteka

17
Dziecko nie było jednak ranne i nie działa mu się żadna krzywda. Leżało spokojnie w burym zawiniątku, spoglądając na Felivrina bez cienia strachu – który to strach, powiedzmy sobie szczerze, byłby w tej chwili całkiem zrozumiały, bo eks-profesor wyglądał upiornie – a raczej z zaciekawieniem, sympatią i psotną, wesolutką iskierką w wielkich czarnych oczach. Maleństwo przedstawiało się naprawdę uroczo i być może jego widok zdołałby nawet ukoić na chwilę skołataną duszę elfa, zalać jego serce czułą tkliwością i wymalować na wymęczonej twarzy choć cień uśmiechu, gdyby nie jedna sprawa.

Dziecko nie było elfem, człowiekiem ani przedstawicielem żadnej z powszechnie zamieszkujących kontynent ras. Nie. Dziecko było smoczątkiem. Smoczątkiem wielkości najwyżej trzymiesięcznego niemowlęcia, więc najpewniej całkiem świeżo wyklutym.

Wiele setek lat minęło od czasów, gdy po Herbii stąpały smoki. No, o jednym wyjątku plotkowano namiętnie kilka lat temu – o czarnej smoczycy przebudzonej w głębi Gór Daugon, jednak i te opowieści ostatnio jakoś przycichły. Może po prostu gadzina nie zrobiła nic wystarczająco spektakularnego, żeby przyćmić kłopoty, z jakimi zmagał się Uniwersytet, i dlatego o niej zapomniano. Może zeżarła wszystkich daugońskich górali i nie było komu plotkować. A może zasnęła znów na długie stulecia.

Kim był smoczy szkrab, z którym los związał Felivrina? Skąd się wziął, czyżby był właśnie potomkiem tamtej smoczycy? A może są na świecie inne smoki, o których powszechnie nie wiadomo? Albo to efekt jakiegoś magiczno-zoologicznego eksperymentu z budzeniem żywych skamielin? Czy jest niebezpieczny? Czym go karmić, jak ukryć przed Zakonem Sakira, i co w ogóle, do cholery, z nim zrobić? Na te wszystkie pytania umiałaby pewnie odpowiedzieć kobieta, która podrzuciła elfowi tę małą istotkę. Tak się jednak złożyło, że okoliczności ich spotkania nie pozwoliły na przedyskutowanie żadnej z powyżej wymienionych kwestii.

Maluszek pochwycił w łapki figurkę, radośnie wpakował sobie jej głowę do pyszczka i począł ją ślinić i obgryzać. Gdyby Felivrin znał się na dzieciach, pomyślałby, że małemu pewnie rosną zęby.

Kiedy pierwsza fala szoku trochę opadła, elf wreszcie był w stanie zauważyć, jak piękne właściwie jest to stworzenie. Było bez dwóch zdań po prostu dziecięco słodkie, tak jak puchate kocię, nieporadny szczeniaczek czy każde inne młode, ale i miało w sobie zapowiedź przyszłej siły i majestatu. Największe wrażenie robiły drobniutkie, szafirowe, złoto obrzeżone łuski, które pokrywały całe ciało smoczątka. Podobne do szlachetnych kamieni. Wspaniały był jego długi, zakończony kolcem ogon, wspaniałe były zaczątki kostnego grzebienia, który miał wyrosnąć wzdłuż całego kręgosłupa i krótkie łapki, uzbrojone w podobne do zakrzywionych szpilek pazury. Nie ustępował im wydłużony pyszczek z garniturem małych jeszcze ząbków i z parą czarnych jak węgielki oczu. No i skrzydła. Zwinięte, błoniaste, jeszcze nie w pełni wykształcone, ale wyraźnie ukazujące potencjał.

Dym, który unosił się ponad zawiniątkiem, był zapewne jedną z pierwszych nieśmiałych prób zionięcia ogniem. Wprawką. Dziecięcą zabawą.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Biblioteka

18
Oszalał. Zwariował. Siedział obecnie zapewne zamknięty w celi jakimś klasztorze. To było jedyne logiczne wytłumaczenie jakie przyszło mu do głowy. Jednak jeżeli jego żywot nauczył go czegokolwiek, to był to fakt, iż albo cały jego życiorys był obłąkańczym snem... albo niewiarygodną prawdą. Miał oto w dłoni przedstawiciela dumnej starodawnej rasy... ssącego posążek Sulona. Powinien w przestrachu upuścić bestię, rzucić się do ucieczki, wołać straże lub zemdleć czy też zejść na zawał... Więc czemu na jego ustach pojawił się odwzajemniający uśmiech? Czemu z pogładził malca pod niewielkiej główce? Czemu na końcu. Z jego płuc wydobyło się westchnienie które przerodziło cichy chichot? Czemu z jakiegoś powodu czuł szczęście na równi wielkie z tym, które czuł w trakcie nauczania?

Odpowiedź była równie dziecinna i równie anormalna jak owo smoczątko. W umyśle elfa dawno już zostały zburzone wszelkie definicje słowa "potwór", "bestia" i "wróg". A prościej mówiąc... był bardziej skłonny zaufać niewinnemu dziecku straszliwej rasy, niż jakiemuś bękartowi tych łysych małp w tym królestwie. W zasadzie był obecnie w stanie umysłu w którym przytuliłby zgniłego umarlaka lub pocałował lisza... ale te elementy jego nastroju pomińmy. To ten mały gówniarz go wtedy wydał... Dwukrotnie był niemiłosiernie torturowany miesiącami. Został zdradzony przez najbliższych i najdroższych przyjaciół. Był poniżany za czyny których nie dokonał, jak i za fakty na które nie miał wpływu. A wszystkie te czyny miały jeden wspólny czynnik... były dokonane przez człowieka. Tą obrażającą i niewdzięczną rasę, która jego lata oddania i pracy potraktowała jak nic nie znaczący fakt. Okropieństw na jakie go wystawili były niewybaczalne. A ich efektem był właśnie fakt, że widok smoka zaskoczył Elfa mniej więcej jak potrawka do której nie napluł mu strażnik.

I miał oto w rękach jednego z ostatnich przedstawicieli starej rasy... jak mógłby darzyć go brakiem sympatii? Kto wie... może za sto lat to ostatni elf zostanie wyciągnięty z jakiejś nory? Co zrobiliby z nim ludzie... wsadzili do klatki? Oddali królowi na zabawkę? Pocięli na rzadkie składniki alchemiczne? Wycierając tak w swym umyśle granicę miedzy elfami a smokami elf miast rozbudzić się ze swego obłąkańczego zachwytu począł coraz bardziej martwić się o los dziecka... do momentu gdy nie wiedział już czy nie zależy mu na nim bardziej niż na własnym. Jechali na tym samym wózku... tak mawiali chyba ci nędzni... nie nie chciał o nich myśleć. O nich i ich kulturze. Kulturze... raczej zlepku kradzieży i pychy. Niezdrowej próby naśladownictwa i nieudolnych prób tworzenia własnych treści.

A oto... oto miał przed oczyma prawdziwe piękno. Piękno, które raziło go tym mocniej im bardziej był świadom jak sam szkaradnie wygląda. Błękitna piękność... kropla rosy zrucona z nieba... tafla morza zaklęta w łuski. Swą jeszcze nieco ospałą wyobraźnią widział na co mogłoby wyrosnąć to niepozorne maleństwo. Nie siłę, pychę czy dumę... na czystą Moc. Moc samą w sobie. Miał oto przed sobą zaklętą w tej pięknej postaci istotę będącą źródłem wielkiej mocy. Czy i on mógłby z niej zaczerpnąć? Stanąć w blasku jej chwały i potęgi? Naprawić swe strzaskane jestestwo tą wspaniałością? Czyżby po latach wędrówek, bólu i rozpaczy znalazł coś co mógł nazwać swym punktem odniesienia w tym ogromnym oceanie chaosu zwanym życiem? Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Nachylił się do malca i wpatrując się w jego roziskrzone oczęta powiedział radośnie.

— Ja jestem sam... ty jesteś sama... pomożemy sobie wzajemnie? — tu puknął delikatnie malca w czoło przypominając sobie jak ojciec robił tak czasami gdy młody elf nazbyt natrętnie zabiegał o jego uwagę — Więc nie psoć i nie hałasuj... przynajmniej przez chwilę.

Musiał się teraz wydostać z Uniwersytetu... ale jak? Zaczął od najprostszej opcji. Spróbował odgrzebać w umyśle czy aby za studenckich czasów nie używał dla psot jakiś mało zauważalnych przejść lub ukrytych ścieżek. Gdyby któraś z nich była w pobliżu powinna umożliwić mu pokonanie całej lub większości drogi niezauważenie. Jeśli to odpadnie... pora eksperymentować. Znał teraz tożsamość malca. Smok... smoki są źródłem magii... czy mógłby zaczerpnąć od neigo dodatkową jej porcję i tym razem spróbować wykorzystać ją do przemiany w zdrowego wilka? Taka konstrukcja wzmocniona smoczą esencją powinna wytrzymać do opuszczenia Oros... pytanie czy z żywego smoka da się pobrać w jakikolwiek sposób energię... Energia jest w środku... ale upuszczanie krwi, wyrywanie łusek i kości to... nie jak on może o tym myśleć. Musi być inny sposób.

Spojrzał na malca. Radośnie ssał figurkę jego patrona... oby jej nie połknął. Ciekawe jak to podoba się Sulonowi zaśliniona sakralna figura... zaśliniona. Ślina... a może w smoczej ślinie jest choć odrobina mocy? Nawet jeśli jest to garstka to może jej użyć jako bazy do skuteczniejszego kierowania własną energią... lub spróbować połączyć się przez nią z wewnętrznym zasobem smoczej mocy i czerpać bezpośrednio z niego. Mała próbka mocy powinna wystarczyć do chwilowego ulepszenia przemiany... ale całość... ciekawe czy byłby w stanie przemienić dwa byty w jeden i odlecieć jako kruk... jednak to były czcze marzenia. Najpierw należy sprawdzić czy magię da się jakoś pobrać lub czy jest to potrzebne... przecież Uniwersytet pełen jest korytarz i przejść a w obecnym chaosie większość jest pewnie niestrzeżona, więc nawet kulawy wilk mógłby się niektórymi przemknąć. Aczkolwiek cztery łapy to zawsze miłe ułatwienie.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Biblioteka

19
Błękitne łapki smoczątka powędrowały chudej elfiej ręce na spotkanie i w głowie Felivrina rozbrzmiał dziecięcy głosik:

Bawić, bawić, bawić! Skakać! Lubić, ciebie lubić! Pomagać, bawić!

Czysta, prawdziwa, piękna telepatia. Obcowanie z tą sztuką, dla smoków tak naturalną i prostą, było dla elfa jak miód na udręczone serce. Jak wystawa najpiękniejszych skarbów z kerońskiego skarbca w królewskich ogrodach.
Ach, silna i przejrzysta niby kryształ moc. Coś, co nawet dla Czarodzieja, który o magii wiedział przecież tak wiele – a może właśnie w szczególności dla niego – było zjawiskiem skrajnie fascynującym.

Stworzonko zdenerwowało się wyraźnie i skuliło, gdy przez głowę jego opiekuna poczęły przemykać myśli o wyrywaniu zeń magii brutalną siłą. I nawet jeśli Felivrin od razu rozegnał podobne pomysły na cztery wiatry, jeszcze przez parę minut dźwięczało mu pod czaszką przepełnione przerażeniem wycie:

Bać! Bać! Boli okropnie! Już nie brać! Nic! Bać, nie ruszać!

Dłuższą chwilę trwało, nim zdołał uspokoić maleństwo.

Przy okazji zaobserwował, że ślina smoczątka rzeczywiście miała szansę zawierać śladowe ilości mocy. Gdyby uzbierać jej wiadro, to może do czegoś by się nadała... ale wciąż pozostałaby kwestia tego, jak się właściwie do tej zgromadzonej energii dobrać. Wypić? Wykąpać się w niej? Wstrzyknąć sobie w żyłę? Nie były to raczej rozważania na tę chwilę. Należało nad tym pomyśleć na spokojnie, jak już będzie czas.

Uspokoili się oboje. Feli był już przez moment na skraju rezygnacji i właśnie wówczas gorączkowe przeszukiwanie pamięci pod kątem sekretnych wyjść wreszcie dało jakiś efekt. Nieopodal biblioteki, w dość zacisznym, zielonym kąciku, stał alabastrowy pomnik jakiejś ważnej persony, Czarodziejki z początków istnienia Uniwersytetu. Posąg ów miał podświetlane oczy i dawniej, zanim przyszli sakirowcy, oroski woźny zwykł co wieczór otwierać drzwiczki w tylnej części postumentu i wspinać się po drabince, by wstawić tam dwie płonące świeczki. Jak było dziś, nie wiadomo.

Woźny nie wiedział dwóch rzeczy: że wewnątrz figury jest także zejście w dół, do podziemnego tunelu i że zapasowy klucz do drzwiczek ukryty jest pod lekko uniesioną stopą alabastrowej piękności. Niektórzy studenci zaś obie te rzeczy wiedzieli. Młody Felivrin Nargothrond trzydzieści lat temu należał do grona owych szczęśliwców, dzięki czemu mógł potajemnie wymykać się do miasta między zajęciami. Dokąd jednak prowadził tunel? Tutaj pamięć odmawiała mu pomocy... Na rynek jarmarczny, tuż przy wjeździe na Trakt Kupiecki, gdzie kupowało się tanie jedzenie za resztki studenckich pieniędzy? Do oberży "Pod Halabardą", zaanektowanej podobno obecnie na kwatery zakonników Sakira, a dawniej będącej miejscem radosnych popijaw i dyskusji o przyszłości świata? Do miejskiej świątyni Osureli, gdzie kradło się niewinne całusy młodym adeptkom-dziewicom? A może na tyły cukierni "Słodkie Bułeczki", gdzie kosztowało się słodyczy... różnego rodzaju?

Przemknąwszy ostrożnie w zapamiętane miejsce elf przekonał się, że klucz jest na swoim miejscu, zamek nie zardzewiał, klapa w posadzce wciąż się otwiera, a tunelu nie zasypano. Tylko czy miał odwagę zaryzykować?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Biblioteka

20
Elf był urzeczony czystością dźwięku rozbrzmiewającą w jego głowie. Rzadko kiedy ktoś cieszy się, że słyszy głosy. Ale ten był... taki nieporadny i słodki. Słodki i... kojący. Czyżby wariował? Smoki raczej nie są postrzegane jako słodkie i miłe istoty... ale zresztą. To samo dotyczyło jego. Jeśli wyjdzie na jaw, że przeżył to nie widział powodów dla których Zakon nie miałby dorzucić mu do przestępstw wysadzenia Biblioteki i szmuglowania magicznych istot. Jedyne "Ale" jakie widział w tej sytuacji i które mogłoby ich od tego powstrzymać to fakt, że wychudzony kaleka niezbyt nadaje się na twarz zła wszelakiego na terenie tego miasta. Kiedy malec jął panikować były Profesor zrobił wszystko co w jego mocy by uspokoić swojego małego łuskowatego towarzysza. Ryk smoka... tylko tego brakowało.

Plan ze śliną nie był zły... przy założeniu, że miałby kilka tygodni i przyzwoite stanowisko pracy. Pozostawało więc zaufać swym młodzieńczym wspomnieniom. Jednak jedyna droga jaką potrafił przywołać ze swej pamięci była... loterią... zakrytą przed jego oczyma kartą na której równie dobrze mogła widnieć wolność jak i rzeź. Zacisnął zęby. Wolność albo śmierć. Całą resztę tej popierniczonej tali życia spalił w ogniu swojej determinacji. Nie miał zamiaru wracać do więzienia. Nie zamiaru z nikim się targować. Ktoś stanie mu na drodze i nie pozwoli przejść... tu przerwał ponury ciąg myśli. Nie mógł teraz o tym myśleć. Nie przy malcu.

Nie było jednak czasu na rozważania. Nawet jeżeli na końcu tunelu czeka na niego cały regiment zawsze może użyć samego tunelu jako schronienia. Kto wie? Może sam w sobie skrywa więcej tajemnic niż proste przejście? Zresztą... jaki by nie był jego koniec i jego historia... bezpieczniej będzie pod ziemią ze smokiem niż nad ziemią z Biblioteką sypiącą się na łeb. Gdy tam myśl przebiegła mu przez umysł zdecydowanym ruchem podniósł klapę i zanurkował w tunel zamykając ją za sobą. Nawet w tak kluczowym momencie na zmizerowanej twarzy uczonego ciężko było zobaczyć entuzjazm czy ekscytacje. Ale na dnie jego pustych tęczówek można było dostrzec drobne iskierki furii, która stłumiona przez miesiące tortur i izolacji powoli jęła szeptać mu do ucha pchając go do działania. I choć elf nie był jeszcze tego świadomy to jakaś jego cząstka zaczęła sobie życzyć by na końcu owego przejścia natrafił na dość sporą grupkę Inkwizytorów.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”