Upiorne prace konkursowe

1
I miejsce:
Nekomimi
"Dziedzictwo"


Północ – nic się w zasadzie nie zmieni
Południe krwią ludzi się zaczerwieni
Kiedy w ostatni dzień już miesiąca
Księżyc jest w pełni, czerwony z gorąca...

Patrzcie, oto są dwie młode panny
Niedawno wyszły z tej samej wanny
Nie jest to dobry czas na spacery
Gdy pośród nocy krążą cerbery.

Na nocnym niebie krąży już wrona
Nim dzień się zacznie, w Eroli ktoś skona.
Saran Dur, para razem spaceruje
Nie powstrzymasz tego, każdy wykituje.

Przy Taj'Cah właśnie trwa ryb połów
Nad ranem znajdą rybaków bez głów
Irios, na brzegu coś chlupocze...
Biednych strażników porwały utopce...

Przy Karlgard ktoś odpoczął w cieniu
Chwilę później tkwił w nieskończonym cierpieniu
Kattok, członkowie dawnej wyprawy
Pośród drzew zginęli, pocięci przez trawy

Dobrze, wszystko zgodnie z planem
Nie będzie już ludzi na świecie nad ranem
Koniec tych pyłków na świecie już bliski
Nawet jeden z nich nie wymknie się z czystki

Zwiadów już koniec. To czas na rzeź.
Z rodzajem ludzkim nie łączy mnie więź
Przez bramy idzie armia demonów
Na jej czele ty, nigdy nie zapadnie nów...

Stop, to nie prawda, niech to się skończy!
Obudź się Ardran, słyszysz trel skowrończy?
Dlaczego płaczesz, czyż to już nie koniec?
Koniec, ale czego? I... kim był twój ojciec?



II miejsce:
Erriz
- Erriz, chodź do mnie na chwilę - ciemnowłosy mag, ubrany w zdobioną togę, zaprosił ją gestem dłoni w swoją stronę. – Dziś są twoje urodziny. Chciałbym pokazać ci coś, czego jeszcze w tym domu nie widziałaś. Chodź za mną.
Dziewczynie rozszerzyły się źrenice. Cóż to miało być? Zniecierpliwiona, poprawiła aniele skrzydła wyrastające jej z nacięć w bluzce. Może był już czas na naukę nowych rzeczy?
Mag imieniem Ferret zaprowadził dziewczynę do stojących na uboczu drzwi do piwnicy, do których ta miała zakaz podchodzenia. Otworzył je z głośnym skrzypnięciem, po czym gestem nakazał uczennicy, żeby zeszła po schodach. Podniecona nowym doświadczeniem, posłuchała nauczyciela i postawiła pierwszy krok. Stopień za stopniem, dziewczyna coraz lepiej widziała, że pomieszczenie pod domem jest dobrze oświetlone. Jej serce biło coraz mocniej, by zatrzymać się nagle, gdy za zakrętem zobaczyła, co w piwnicy się znajduje. Gwałtownie wciągnęła powietrze, zachwiała się i cofnęła. Skamieniała z przerażenia, kiedy jej ręce dotknęły maga za swoimi plecami. Niespodziewanie mężczyzna uderzył czymś dziewczynę z całej siły w głowę. Poczuła tylko wstrząs, a potem nie widziała już nic.
Obudził ją ból. Nadal znajdowała się w przerażającym pomieszczeniu. Poczuła rwanie w miejscu, w którym lewe skrzydło wrastało w jej ciało, a potem szarpnięcie. Krew. Ból. Wrzask.
Nie mogła się ruszać, była przyciśnięta twarzą do ławy na środku pomieszczenia, jej bluzka leżała zmięta na ziemi. Miotała się, lecz skórzane pasy z powodzeniem uniemożliwiały ucieczkę. Posoka płynęła po jej plecach, paznokcie wbijały się w skórę, nie mogła w żaden sposób użyć magii. Krew. Ból. Wrzask.
Łzy pojawiły się znikąd. Mag cicho nucił coś niezrozumiałego, gdy jedną ręką trzymał jej plecy, a drugą szarpał skrzydło, oderwane już do połowy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, to było jedyne, co Erriz widziała przez zapłakane oczy. Obraz zamazywał się. Jęk. Krzyk. Żal, gdy fragment jej ciała został odrzucony gdzieś w kąt.
Ferret zabrał się za drugie skrzydło, nie przerywając wymawiania dziwnych słów. Kolejny wrzask, pustka na lewej łopatce, dwa źródła piekielnego cierpienia. Wszędzie krew. Dziewczyna zaczęła uderzać głową o stół, by w końcu zemdleć. Obraz wyostrzył się na chwilę, zobaczyła przerażające narzędzia, przedmioty, projekty na ścianach, księgi o nieznanej treści… Kolejna łza zapełniła jej oko, a szarpnięcie wywołało następny skowyt.
Płacz odebrał dziewczynie zdolność myślenia, błagała, by to się skończyło, by rany przestały tak boleć, by to był sen... Drugie skrzydło dołączyło do pierwszego, a ona nadal skomlała, miotała się. Zdradzona, leżała, była uosobieniem nędzy i cierpienia. Krew. Ból. Cisza…




III miejsce:
Gilles
Jego mięśnie spięły się odruchowo, głowa opuściła w dół, a sztywne ręce drgały gotowe do błyskawicznej reakcji. Nogi jak z waty, również drgające, napięte jak sprężyna. Blada, posiniaczona twarz, usta wykrzywione w grymasie płaczu, choć oczy ciągle suche i szeroko otwarte. Zaczynało się piekło.
Podszedł posłusznie, patrząc pod nogi. Bał się podnieść wzrok. Dobrze wiedział, kiedy olbrzymia postać znalazła się tuż przy nim, zasłoniła światło kominka. Patrzył na swoje małe, skórzane buty, które tej nocy ponownie pobrudzą się krwią.
Taktyka była prawie zawsze taka sama. Wpierw, przy wyraźnym ruchu postaci, unik w dół. Potem odskok w prawo, aż prawa dłoń trzymająca butelkę chybi. Dalej bywało różnie. Bycie zbyt wolnym kosztowałoby go nieprzespaną z bólu noc.
Tym razem było inaczej. Lewa ręka ruszyła w stronę chłopca, lecz nie tak jak zwykle. Gilles był już przy końcu izby, pełen adrenaliny. Dokładnie obserwował swego dobroczyńcę. Wyczekiwał pijackiej, chwiejnej szarży. Był świadomy tego, że ten dzień wyglądać będzie jak każdy inny. Nie wyglądał.
- Podejdź chłopcze, czego się boisz?
To nie była przynęta. Coś było bardzo nie tak. Nie usłyszał wybełkotanych przekleństw, oszczerstw i gróźb. Jego pan powtórzył słowa, a on drgnął. Nie wiedział jak postąpić. Znalazł się w całkiem innym świecie, bezbronny, bez planu. Rany z poprzednich wezwań do izby jego mentora odezwały się nagle, adrenalina opadła.
W końcu musiał podejść. Wykonał polecenie i usiadł na kolanach mentora. Poczuł żar kominka i pot, nie poczuł jednak tego co zawsze - przyprawiającego o zawrót głowy smrodu gorzały. Mężczyzna podniósł z ziemi grubą książkę i otworzył ją przed Gillesem.
- Dzisiaj, chłopcze, opowiem ci bajkę. Będzie o rycerzu, który walczył całe życie, lecz skończył marnie. Żył w grzechu i błędach, a najgorsze jest to, że nie potrafił tego zmienić.
Chłopak nie rozumiał. Przełknął się ślinę, odwrócił się i spojrzał w górę. Nie ujrzał czerwonej od nadmiaru gorzały, posiniaczonej twarzy. Zobaczył tą samą, życzliwie uśmiechającą się twarz, pokrytą bliznami i zmarszczkami, którą zobaczył po raz pierwszy. Jego oczy wypełniły się łzami. Mężczyzna dostrzegł to, lecz tylko uśmiechnął się bardziej i rozpoczął czytanie. Gilles jeszcze tego nie potrafił, lecz czuł, że co innego napisane jest w książce, a co innego słyszy. Wszystko było jak z bajki, i tak właśnie chłopak to zapamiętał.
Następnego dnia nie był wystarczająco szybki. Leżał, z trudem utrzymując przytomność, a łzy ściekały mu po spuchniętych policzkach. Z tej perspektywy, kiedy tak wpatrywał się w zamazany sufit, wspomnienie uśmiechającego się życzliwie mentora było… straszne.




sggs Wiedział, że długo jeszcze będzie pamiętał krzyk, który się rozległ. Czego się spodziewał? Wściekłego jazgotu? Potężnego rzężenia? Potępieńczego wycia? Usłyszał jedynie wrzask a potem śmiech. Cienki, wibrujący na granicy słyszalności, upiorny. Wrzask wybuchł i zgasł. Ciemne ciało leżało nieruchomo na podłodze. Drow przyglądał się mu przez chwilę, a potem ostrożnie, czubkiem miecza, odgarnął kaptur. A później, kiedy dokładnie przyjrzał się jego twarzy odwrócił się, padł na kolana i zwymiotował. Bo spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że pod czarnym kapturem ujrzał swoją własną bladą twarz, na której zastygł wyraz przerażenia i niezrozumienia. Otarł usta rękawem i przemógł się, by raz jeszcze obejrzeć te oblicze. Wtedy dostrzegł, że na pierwszy rzut oka wygląda zupełnie jak on, ale jednak zastygła w nim jakaś inność.
Serce drowa nie zaczęło bić. W palcach zaczęło mrowić, w głowie każda myśl zaczęła się wyprzedzać.
Tak być nie powinno, stwierdził w chaotycznych myślach.
Mrowienie i zimno zaczęło powoli rozprzestrzeniać się po reszcie ciała, pozostawiając w przebytych miejscach bolesne dreszcze. W pomieszczeniu zapanowała prawdziwa groza. Cienie od rzeźb zmieniały się, formowały w kształty złowrogich, diabelnych istot, śmiejących się z niego groźnie. Mrowienie doszło do uszu a w bębenkach usłyszał nieznany wcześniej, przedziwny, modulowany głos, mówiący w jego języku.
-Serwaalu z klanu Pajęczych Stawów. Zabijając mnie to tak na prawdę ty oddajesz swoje życie, ciało i umysł, a twoja dusza po wsze czasy zamknięta będzie w moim martwym ciele. Zostaniesz ogryziony do kości przez robactwo. Życzę udanej podróży. Bądź przeklęty.
Nagłe uderzenie serca i błysk w oczach. I cisza. Cisza i ciemność. Płacz dziecka w oddali. Las. Las? To jest powierzchnia? Liście umierającego drzewa przenoszą się na to młodziutkie, rosnące. Stare udekorowane szubienicami, co niektóre zajęte były przez jego pobratymców. Pędząca twarz kobiety przecięła ten obraz wtrącając drowa w przepaść. Czerwone wzgórza. Za nimi ludzie. Zaraz ci ludzie nie żyli. Jego głowa zamieniła się w puchar z rozlanym winem. Gdzie jest głowa?
Jasność myśli powróciła. Stał przed mroczną, przerażającą postacią w płaszczu i kapturze. Biła z niej biała poświata, a z poświaty wydobywał się czarny, gęsty dym. Zaczął go do siebie przyciągać. Drow nie mógł nic zrobić. Rzucał się bezradnie. Zakapturzony dryblas wchłonął go w siebie. Rozległo się nieustające piszczenie w uszach. Nic ponadto...
Leżał w komnacie, bez czucia. Całkowity paraliż.

Zakapturzony dryblas, po niekrótkim spacerze po schodach w dół, znalazł się w niedużej pieczarze. Na jej środku, na miękkiej bulwie niebieskiego, sporych rozmiarów grzyba leżało dziesięć smoczych jaj owiniętych w tulące je ciemne liście, z których wydobywało się delikatne, drżące w zębach, głuche skrzenie.

Dla tego, kto je bronił były bardzo ważne...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Prace konkursowe – zbiór dzieł”