Neshkala
Spoiler:
Siadł stary szaman z plemienia zielonych orków przed strzelającym skrami w niebo ogniskiem, wokół siebie mając stadko małych orkowych szczeniąt, z niecierpliwością wyczekujących na kolejną z jego historii.
- Air’qu-shok, air’qu-shok – wołały orczęta. – Popleć nam, że coś.
Jako że dzieci codziennie zadręczały go tą samą prośbą, biedny czarownik nie wiedział już, o czym może im poopowiadać. Toteż szukając skrytymi w głębokich zmarszczkach ślepiami jakiegoś punktu zaczepienia, natrafił on na odzierającą ze skóry wielkiego dzika, orczycę.
- Niech wam będzie – rzekł air’qu-shok i puszczając z wysłużonej drewnianej fajki kłąb gęstego dymu, zaczął mówić – Działo się, to gdy nasza rasa trzęsła całym Urk’hun, a o Gero’shok nikt nawet nie myślał…
Zgodnie z powszechnym prawem, tylko shar’udde mieli pełnie praw plemiennych. Przysługiwały im największe części łupu i najtłustsze kawałki karenów. Dla par’udde, którzy jeszcze nie przystąpili do rytuału oraz orkowych bab, zostawiano resztki i nikt nie miał czelności się temu przeciwstawić. Taki był odwieczny porządek. Do czasu!
Wiele dziesiątek lat później, narodziła się ona, baba, córa ówczesnego guuru Khadi’Lak. Wódz chciał mieć syna, następcę! Nie babę, pasożyta bez pożytku. Kazał więc ściąć jędze, która ją powiła, zaś bękarta oddać innym pod opiekę, bo zrzekł córy zupełnie, aby czasem wstydu nie musieć znosić. Plemienne wiedźmy trzymały więc pieczę nad młodą i nadały imię, rozchodzące się echem po wszystkich kontynentach, po dziś dzień, Biki’Ni, co znaczy Odrzucona.
Lata mijały, a dziołcha nabierała krzepy. Stroniła wielce od babskich igraszek, wolała razem z par’udde hasać i ćwiczyć walki. Nie podobało się to Khadi’lakowi, oj nie. Wódz za te harce sam ją biczem smagał, tak że skóra płatami odchodziła. Biki’Ni jednak to nie powstrzymywało. Po każdym laniu, jak warg wściekły biegała, tucząc wszystkie bestie, co jej się nawinęły. Samych trolli pustynnych ubiła więcej niż niejeden zaprawiony shar’udde. Nie jednego par’udde zatłukła samymi pazurami. Wojownicy ją poważali. Oj tak. Wielu było takich, co na barshok zasługiwało, byleby pozbyć się konkurenta, co o jej względy zabiegał. Ta nie chciała natomiast żadnego. Ino chętkę na wojaczkę miała. I wojaczki doczekała.
Wyprawił się pewnego razu guuru zetrzeć szemrzących przeciw niemu z innego plemienia. Krew srogo zrosiła ziemię, w gęste błoto ją zamieniając. I w nim właśnie, tocząc pojedynek z innym guuru, Khadi’Lak ugrzązł głęboko, nie mogąc uchylić się od ciosu psubrata. Tamten siekł już w powietrzu, chcąc łba pozbawić naszego wodza, aż tu nagle inny ork, z przyjacielskimi barwami na łapie, przeszył dziada, na wpół go rąbiąc, tym samym życie wodzowi ratując. Widząc, że obcy guuru na dwoje podzielony, ziomkowie jego jak szczury pierzchły, zwycięstwo nam oddając.
Po podziale łupu ów orędownik ściągnął łachmany, wnet ukazując, że to sama Biki’Ni, odziana jedynie w lipne gacie i wykonany z kilku wąskich pasków skóry mamuta napierśnik, uratowała ojcu życie, chełpiąc się przed nim ranami, powstałymi z zadanych jej ongiś batów i to jak jej życie zawdzięczać powinien. Sporo wtedy shar’udde oddało jej cześć, oj sporo. Khadi’Lak, nie mógł zaś tego znieść, to więc rwąc się na córę, sam ją chciał rozpłatać. Ta nie czekała na tą dziwną formę podzięki, rąbnęła go, nim ten zamach wziął, tocząc jego łeb po ziemi.
Tak oto pierwsza i jedyna baba została guuru plemienia, obierając władzę po zwyrodnialcu. Za jej rządów nakreślono Gero’shok, a wieść o niej rozniosła się jak zaraza po najdalszych zakątkach ziemi. Od tamtej chwili wiele zwolenniczek za sobą porwała, nie tylko rasy orków, ale i innych też. Na znak przynależności i braci z nią, zaczęły nosić podobny strój, który nazwaną na jej cześć Biki’Ni, znany niemal wszędzie, chociaż mało kto pamięta jego początki.
- Air’qu-shok, air’qu-shok – wołały orczęta. – Popleć nam, że coś.
Jako że dzieci codziennie zadręczały go tą samą prośbą, biedny czarownik nie wiedział już, o czym może im poopowiadać. Toteż szukając skrytymi w głębokich zmarszczkach ślepiami jakiegoś punktu zaczepienia, natrafił on na odzierającą ze skóry wielkiego dzika, orczycę.
- Niech wam będzie – rzekł air’qu-shok i puszczając z wysłużonej drewnianej fajki kłąb gęstego dymu, zaczął mówić – Działo się, to gdy nasza rasa trzęsła całym Urk’hun, a o Gero’shok nikt nawet nie myślał…
Zgodnie z powszechnym prawem, tylko shar’udde mieli pełnie praw plemiennych. Przysługiwały im największe części łupu i najtłustsze kawałki karenów. Dla par’udde, którzy jeszcze nie przystąpili do rytuału oraz orkowych bab, zostawiano resztki i nikt nie miał czelności się temu przeciwstawić. Taki był odwieczny porządek. Do czasu!
Wiele dziesiątek lat później, narodziła się ona, baba, córa ówczesnego guuru Khadi’Lak. Wódz chciał mieć syna, następcę! Nie babę, pasożyta bez pożytku. Kazał więc ściąć jędze, która ją powiła, zaś bękarta oddać innym pod opiekę, bo zrzekł córy zupełnie, aby czasem wstydu nie musieć znosić. Plemienne wiedźmy trzymały więc pieczę nad młodą i nadały imię, rozchodzące się echem po wszystkich kontynentach, po dziś dzień, Biki’Ni, co znaczy Odrzucona.
Lata mijały, a dziołcha nabierała krzepy. Stroniła wielce od babskich igraszek, wolała razem z par’udde hasać i ćwiczyć walki. Nie podobało się to Khadi’lakowi, oj nie. Wódz za te harce sam ją biczem smagał, tak że skóra płatami odchodziła. Biki’Ni jednak to nie powstrzymywało. Po każdym laniu, jak warg wściekły biegała, tucząc wszystkie bestie, co jej się nawinęły. Samych trolli pustynnych ubiła więcej niż niejeden zaprawiony shar’udde. Nie jednego par’udde zatłukła samymi pazurami. Wojownicy ją poważali. Oj tak. Wielu było takich, co na barshok zasługiwało, byleby pozbyć się konkurenta, co o jej względy zabiegał. Ta nie chciała natomiast żadnego. Ino chętkę na wojaczkę miała. I wojaczki doczekała.
Wyprawił się pewnego razu guuru zetrzeć szemrzących przeciw niemu z innego plemienia. Krew srogo zrosiła ziemię, w gęste błoto ją zamieniając. I w nim właśnie, tocząc pojedynek z innym guuru, Khadi’Lak ugrzązł głęboko, nie mogąc uchylić się od ciosu psubrata. Tamten siekł już w powietrzu, chcąc łba pozbawić naszego wodza, aż tu nagle inny ork, z przyjacielskimi barwami na łapie, przeszył dziada, na wpół go rąbiąc, tym samym życie wodzowi ratując. Widząc, że obcy guuru na dwoje podzielony, ziomkowie jego jak szczury pierzchły, zwycięstwo nam oddając.
Po podziale łupu ów orędownik ściągnął łachmany, wnet ukazując, że to sama Biki’Ni, odziana jedynie w lipne gacie i wykonany z kilku wąskich pasków skóry mamuta napierśnik, uratowała ojcu życie, chełpiąc się przed nim ranami, powstałymi z zadanych jej ongiś batów i to jak jej życie zawdzięczać powinien. Sporo wtedy shar’udde oddało jej cześć, oj sporo. Khadi’Lak, nie mógł zaś tego znieść, to więc rwąc się na córę, sam ją chciał rozpłatać. Ta nie czekała na tą dziwną formę podzięki, rąbnęła go, nim ten zamach wziął, tocząc jego łeb po ziemi.
Tak oto pierwsza i jedyna baba została guuru plemienia, obierając władzę po zwyrodnialcu. Za jej rządów nakreślono Gero’shok, a wieść o niej rozniosła się jak zaraza po najdalszych zakątkach ziemi. Od tamtej chwili wiele zwolenniczek za sobą porwała, nie tylko rasy orków, ale i innych też. Na znak przynależności i braci z nią, zaczęły nosić podobny strój, który nazwaną na jej cześć Biki’Ni, znany niemal wszędzie, chociaż mało kto pamięta jego początki.
Dandre
Spoiler:
Ballada o młodej kleryczce, Ismeldzie, która po heroicznej walce poległa w jednej z bitew z demonami podczas Przekleństwa Wieży. Ponoć sam Sakir spojrzał na nią łaskawym okiem i pobłogosławił ją swoją siłą, dzięki czemu dokonała rzeczy niemożliwych. Autor nieznany, krążą plotki, jakoby dostojnicy zakonni opłacili pewnego minstrela, by spisał takową pieśń w celu podtrzymania legendy świętej Ismeldy i trafienia z nią do ludu.
Piosnka;
I'll tell you a story
Of woman of glory
Who saved us all
From the demons of hell
She was with the Order
Her faith was like fire
Which burned down
all the demons from hell
Brave and strong
She stood her ground
When others, others, others
'd fallen down
Wounded
Outnumbered
And afraid
With nothing
but her sword,
her shield and faith
And the Lord himself
Had smiled at her
And blessed her blade
With his holy flame
She slain them all
and looked to the west
where laid her father
and all of her friends
She died there and then
But she'll be never dead
'Cause people of Keron
Will remember her
Brave and strong
She stood her ground
When others other others
'd fallen down
Wounded
Outnumbered
And afraid
With nothing
but her sword,
her shield and faith.
Piosnka;
I'll tell you a story
Of woman of glory
Who saved us all
From the demons of hell
She was with the Order
Her faith was like fire
Which burned down
all the demons from hell
Brave and strong
She stood her ground
When others, others, others
'd fallen down
Wounded
Outnumbered
And afraid
With nothing
but her sword,
her shield and faith
And the Lord himself
Had smiled at her
And blessed her blade
With his holy flame
She slain them all
and looked to the west
where laid her father
and all of her friends
She died there and then
But she'll be never dead
'Cause people of Keron
Will remember her
Brave and strong
She stood her ground
When others other others
'd fallen down
Wounded
Outnumbered
And afraid
With nothing
but her sword,
her shield and faith.
Wierzba
Spoiler:
Z dziennika Mateusa Vondilla, podróżnika przez Archipelag
"... Na początku roku osiemdziesiątego dziewiątego, nieopodal Dekha Chandi natknąłem się na wioskę, na którą miejscowi mówili Pei'Darke, co w ichnim rozumieniu oznaczało ni mniej, ni więcej, jak domostwo przy ujściu. Nazwa rzeczywiście oddaje położenie wioski — znajduje się ona tuż przy miejscu, gdzie rzeka wpływa do morza. Nie położenie było jednak najciekawszym miejscem osady, a raczej zarządzająca nią przywódczyni.
Powiedzieć, że Sołtysowa Berbella to wspaniała kobieta, to jak nic nie powiedzieć. Berbella zasłużyła sobie na swój tytuł, gdy samodzielnie zaludniła sporą część wioski, jednocześnie budując swoją legendę jako matki i opiekunki. Mówi się, że wydała na świat szesnaścioro, jednak niektóre młodsze mieszkanki przekonywały mnie, że liczba jej dzieci przekraczała osiemnaścioro, a nawet dwadzieścioro. Liczby rosły z każdą zapytaną osobą, wszyscy jednak zgodnie twierdzili, że Berbella była kimś, kogo należy naśladować dla dobra społeczności. Dla kobiety z Pei'Darke posiadanie szóstki dzieci jest obecnie normą, dziesięciorga osiągnięciem, a każda, która wydała na świat więcej, niż dwunastkę, ma szansę zasiąść w radzie wioski, tuż obok Berbelli. Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że ktoś, kto jest w stanie zaopiekować się tak dużą rodziną, będzie wiedział, co jest najlepsze dla wszystkich.
Dzięki legendzie przywódczyni dużą część mieszkańców osady stanowią młodzi, którzy od maleńkości przygotowywani są do pracy, głównie przy połowie ryb i wytwarzaniu łodzi, dzięki czemu przemysł rozwija się w zadziwiającym tempie. Wiele młodych kobiet wybiera drogę położnej i opiekunki, a wiedza mieszkańców Pei'Darke o sztuce opieki nad ciężarną i nowo narodzonymi sławi wioskę w okolicy. Dzięki ich doświadczeniu śmiertelność wśród dzieci i kobiet w ciąży jest zaskakująco niska, dlatego inne osady często posyłają po kogoś z Pei'Darke, gdy tylko napotkają problem. Dzięki Berbelli i jej staraniom w promowaniu dużej rodziny, wioska Pei'Darke urosła z nic nieznaczącego miejsca w wartą odnotowania na mapie osadę. Młodzi mężczyźni chętnie sprowadzają się do Pei'Darke w poszukiwaniu dużej rodziny, ale również uciech cielesnych, które niewątpliwie idą w parze ze staraniem się o kolejnych potomków. Nie tylko posiadanie dzieci jest powodem do dumy, ale również każdy przejaw czynności, o których wstyd mówić, nawet na kartach tego dziennika. Pewnym jest jednak, że Pei'Darke nie może narzekać na brak napływu świeżej krwi.
Samą Berbellę udało mi się spotkać tylko raz, gdy w drodze wyjątku pozwolono mi uczestniczyć w posiedzeniu rady wioski. Sołtysowa Berbella osiągnęła wiek, w którym nie może dalej zaludniać Archipelagu, jednak z pasją oddaje się wychowaniu najmłodszych, którzy w dużej części stanowią jej rodzinę. Berbella doczekała się wnuków i prawnuków, w momencie, gdy odwiedzałem Pei'Darke, jej najstarsza prawnuczka spodziewała się pierwszego dziecięcia. Jak na kobietę, która wydała na świat niezliczoną ilość potomków i odchowała jeszcze więcej, Berbella cechuje się ciepłem, ale również stanowczością. Jej ciało przetrwało próbę czasu i doświadczeń w zadziwiająco dobrym stanie — mówi się, że sama bogini płodności pobłogłosławiła ją dzięki jej oddaniu dla sprawy.
Niestety, nie było mi dane zabawić w Pei'Darke tak długo, jakbym chciał, ani też porozmawiać z Berbellą o sprawach, o których mógłbym napisać. Droga wzywała, nie pozwalając w pełni zapoznać Berbelli i jej córek. Pewne jednak jest, że jeśli kiedyś postanowię się ustatkować, zawitam do Pei'Darke, by pojąć za żonę którąś z licznych wnuczek Berbelli... Męski świat powinien jej dziękować za stworzenie miejsca, gdzie każdy przejaw fizycznych uciech jest czczony jak narodziny nowego pokolenia. Oby legenda Berbelli rosła w siłę i rozprzestrzeniła się po Archipelagu i całym świecie!”
"... Na początku roku osiemdziesiątego dziewiątego, nieopodal Dekha Chandi natknąłem się na wioskę, na którą miejscowi mówili Pei'Darke, co w ichnim rozumieniu oznaczało ni mniej, ni więcej, jak domostwo przy ujściu. Nazwa rzeczywiście oddaje położenie wioski — znajduje się ona tuż przy miejscu, gdzie rzeka wpływa do morza. Nie położenie było jednak najciekawszym miejscem osady, a raczej zarządzająca nią przywódczyni.
Powiedzieć, że Sołtysowa Berbella to wspaniała kobieta, to jak nic nie powiedzieć. Berbella zasłużyła sobie na swój tytuł, gdy samodzielnie zaludniła sporą część wioski, jednocześnie budując swoją legendę jako matki i opiekunki. Mówi się, że wydała na świat szesnaścioro, jednak niektóre młodsze mieszkanki przekonywały mnie, że liczba jej dzieci przekraczała osiemnaścioro, a nawet dwadzieścioro. Liczby rosły z każdą zapytaną osobą, wszyscy jednak zgodnie twierdzili, że Berbella była kimś, kogo należy naśladować dla dobra społeczności. Dla kobiety z Pei'Darke posiadanie szóstki dzieci jest obecnie normą, dziesięciorga osiągnięciem, a każda, która wydała na świat więcej, niż dwunastkę, ma szansę zasiąść w radzie wioski, tuż obok Berbelli. Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że ktoś, kto jest w stanie zaopiekować się tak dużą rodziną, będzie wiedział, co jest najlepsze dla wszystkich.
Dzięki legendzie przywódczyni dużą część mieszkańców osady stanowią młodzi, którzy od maleńkości przygotowywani są do pracy, głównie przy połowie ryb i wytwarzaniu łodzi, dzięki czemu przemysł rozwija się w zadziwiającym tempie. Wiele młodych kobiet wybiera drogę położnej i opiekunki, a wiedza mieszkańców Pei'Darke o sztuce opieki nad ciężarną i nowo narodzonymi sławi wioskę w okolicy. Dzięki ich doświadczeniu śmiertelność wśród dzieci i kobiet w ciąży jest zaskakująco niska, dlatego inne osady często posyłają po kogoś z Pei'Darke, gdy tylko napotkają problem. Dzięki Berbelli i jej staraniom w promowaniu dużej rodziny, wioska Pei'Darke urosła z nic nieznaczącego miejsca w wartą odnotowania na mapie osadę. Młodzi mężczyźni chętnie sprowadzają się do Pei'Darke w poszukiwaniu dużej rodziny, ale również uciech cielesnych, które niewątpliwie idą w parze ze staraniem się o kolejnych potomków. Nie tylko posiadanie dzieci jest powodem do dumy, ale również każdy przejaw czynności, o których wstyd mówić, nawet na kartach tego dziennika. Pewnym jest jednak, że Pei'Darke nie może narzekać na brak napływu świeżej krwi.
Samą Berbellę udało mi się spotkać tylko raz, gdy w drodze wyjątku pozwolono mi uczestniczyć w posiedzeniu rady wioski. Sołtysowa Berbella osiągnęła wiek, w którym nie może dalej zaludniać Archipelagu, jednak z pasją oddaje się wychowaniu najmłodszych, którzy w dużej części stanowią jej rodzinę. Berbella doczekała się wnuków i prawnuków, w momencie, gdy odwiedzałem Pei'Darke, jej najstarsza prawnuczka spodziewała się pierwszego dziecięcia. Jak na kobietę, która wydała na świat niezliczoną ilość potomków i odchowała jeszcze więcej, Berbella cechuje się ciepłem, ale również stanowczością. Jej ciało przetrwało próbę czasu i doświadczeń w zadziwiająco dobrym stanie — mówi się, że sama bogini płodności pobłogłosławiła ją dzięki jej oddaniu dla sprawy.
Niestety, nie było mi dane zabawić w Pei'Darke tak długo, jakbym chciał, ani też porozmawiać z Berbellą o sprawach, o których mógłbym napisać. Droga wzywała, nie pozwalając w pełni zapoznać Berbelli i jej córek. Pewne jednak jest, że jeśli kiedyś postanowię się ustatkować, zawitam do Pei'Darke, by pojąć za żonę którąś z licznych wnuczek Berbelli... Męski świat powinien jej dziękować za stworzenie miejsca, gdzie każdy przejaw fizycznych uciech jest czczony jak narodziny nowego pokolenia. Oby legenda Berbelli rosła w siłę i rozprzestrzeniła się po Archipelagu i całym świecie!”
Ail’ei
Spoiler:
Stało się to na wiele lat przed upadkiem królestwa elfów. Wtedy to dwie elfie siostry, Iarnala i Keyleth, postanowiły zabawić się w łowczynie skarbów. Rzecz to była wtedy niespotykana aby proste córki farmerów myślały o takich rzeczach, acz ich marzenia sięgały dalej. Obie marzyły o skarbie z legend i bogactwach, dzięki którym ich życie odmieniłoby się. Nie posiadały wiele, lecz pewnego dnia po prostu zostawiły list swoim rodzicom i odeszły w poszukiwaniu bogactwa.
Ich wyprawa nie była jednakże nieprzemyślana, obie posiadały pewne umiejętności, Iarnala była świetną łowczynią i tropicielką, a Keyleth była niezwykle inteligentna i z łatwością łączyła elementy w całość. Ale nawet te rzeczy zdałyby się na niewiele, gdyby nie mapa którą otrzymały od swojego dziadka. Chociaż z drugiej strony, nie była to do końca mapa, a jedynie tekst, zagadka która miała wskazać miejsce ukrycia skarbu. Dziadek nigdy nie wyjawił im skąd wziął ten tekst, lecz nie był on typem podróżnika a sam pergamin zdawał się mieć dużo więcej lat.
Początkowo wyprawa sióstr była dość chaotyczna i niepoukładana, wędrowały między punktami na mapie Fenistei trzymając się jedynie części prostych słów, gdyż zagadka nie była prosta, nawet dla tęgich głów. Mijały miesiące, a Keyleth, dzięki tym wszystkim wyprawom, coraz lepiej rozumiała tekst zagadki, coraz bardziej rozumiała jej sens. Mimo to, relacje między siostrami stawały się coraz bardziej napięte, a z czasem zaczęły się kłócić o coraz prostsze rzeczy.
Po niecałych dwóch latach nadszedł dzień, kiedy siostry ujrzały cel swojej wędrówki. Wejście do groty ukrytej za wodospadem, nad krystalicznie czystą rzeką. Było ono ukryte w głębi puszczy nad jej wschodnim wybrzeżem i niezwykle ciężko było się tam dostać, lecz udało im się. Wejście groty zdobiły runy wyryte w skale, i chociaż Keyleth zauważyła je, to wizja skarbu obu zawróciła w głowie i wbiegły do środka bez wahania. Runy te skrywały w sobie ostrzeżenie ale to nie one skrywały zagrożenie. Podróżując przez sieć jaskiń siostry wreszcie dotarły do wielkiej, potężnej otwartej na morze groty którą wypełniała woda, skały i wielki zniszczony piracki statek. Tak, widok ten początkowo zaparł im dech w piersi. Zrozumiały wtedy, że odnalazły skarb, chociaż nie wiedziały jeszcze, że stanie się on ich przekleństwem.
Piracki wrak wypełniały szczątki dawnej załogi, kraby i pluskające pod pokładem ryby. Obie siostry skupione tylko na wizji skarbu szybko wzięły się za poszukiwania połyskujących złotych monet i to czego szukały, było zatopione w skrzyniach pod pokładem. Znalazły, znalazły bogactwa wielu królestw i epok, od złota i srebra po magiczne artefakty. W tym momencie były prawdopodobnie najbogatszymi osobami na kontynencie, może po za królami. Elfki były świadome, że skoro przez tyle lat nikt nie odnalazł skarbu, to mogą go tu pozostawić i wracać po niego kiedy zapragną.
Do domu wróciły obładowane bogactwami, a ich życie naprawdę się odmieniło. Na początku skarby przeznaczały głównie na poprawę swojego stanu społecznego i pomoc potrzebującym. Z czasem jednak, zaczęły powstawać napięcia w całej rodzinie i sąsiedztwie. Coraz więcej znajomych i nieznajomych zaczęło zazdrościć tej rodzinie, a ona sama przeżywała coraz większy kryzys. Najstarsza siostra Iarnala zaczęła coraz bardziej nieufnie spoglądać na swoją młodszą siostrzyczkę, a Keyleth jako jedyna zdawała się zachowywać zdrowy rozsądek. Iarnala i rodzice zaczęli coraz bardziej się staczać, stali się toksyczni i wulgarni, a także fundowali sobie niekulturalne rozrywki. Elfka widząc to, zdecydowała się na drastyczny krok, na zdradę rodziny i wyrzeczenie się wszystkiego. Pewnego dnia po prostu zdobyła niewielką łódź, udała się do groty i zapakowała pozostałe skarby na jej pokład, głównie nieznane jej artefakty które zgodziły się nie sprzedawać, gdyż nie znały ich właściwości.
Kiedy była przygotowana do drogi, pozostawiła w domu list z pożegnaniem i wyjaśnieniem, że robi to wyłącznie z troski o rodzinę i bliskich rodziny. Wyjaśniła, że skarb ten miał być czym wspaniałym, szansą dla rodziny, a stał się jej przekleństwem i elementem destrukcyjnym. Wyjaśniła, że ma zamiar ukryć skarb z dala od domu, ale w trosce o własne życie nie zamierza wracać. Tak też Keyleth wypłynęła ze wschodniego wybrzeża łodzią, lecz w emocjach nie wzięła pod uwagę tak prostej rzeczy jak fakt, że wybiera się łódką na otwarte morze.
Od tamtej pory słuch o dziewczynie i skarbie zaginął. Większość wierzy, że łódź z tak ciężkim ładunkiem i elfką pochłonęło morze, niektórzy wierzą, że dopłynęła do wyspy po drugiej stronie Cieśniny Barwnych Wichrów i gdzieś tam ukryła skarb, a może nawet wciąż tam żyje. Jakby nie było, jest to kolejna legenda która gdzieś w sobie ma zapewne ziarno prawdy, a może i cała jest prawdziwa. A jeśli wierzyć plotkom, to szalona rodzina podobno z czasem wróciła do normalności, kiedy wszystkie pozostałe oszczędności się wyczerpały, a bogate towarzystwo odwróciło się do nich plecami.
Czy młoda Keyleth była w tej legendzie bohaterką czy jednak zachłanną panną, która zagarnęła cały skarb dla siebie? O tym musicie zdecydować sami, a jeśli kiedyś ją odnajdziecie, może poznacie prawdę.
Ich wyprawa nie była jednakże nieprzemyślana, obie posiadały pewne umiejętności, Iarnala była świetną łowczynią i tropicielką, a Keyleth była niezwykle inteligentna i z łatwością łączyła elementy w całość. Ale nawet te rzeczy zdałyby się na niewiele, gdyby nie mapa którą otrzymały od swojego dziadka. Chociaż z drugiej strony, nie była to do końca mapa, a jedynie tekst, zagadka która miała wskazać miejsce ukrycia skarbu. Dziadek nigdy nie wyjawił im skąd wziął ten tekst, lecz nie był on typem podróżnika a sam pergamin zdawał się mieć dużo więcej lat.
Początkowo wyprawa sióstr była dość chaotyczna i niepoukładana, wędrowały między punktami na mapie Fenistei trzymając się jedynie części prostych słów, gdyż zagadka nie była prosta, nawet dla tęgich głów. Mijały miesiące, a Keyleth, dzięki tym wszystkim wyprawom, coraz lepiej rozumiała tekst zagadki, coraz bardziej rozumiała jej sens. Mimo to, relacje między siostrami stawały się coraz bardziej napięte, a z czasem zaczęły się kłócić o coraz prostsze rzeczy.
Po niecałych dwóch latach nadszedł dzień, kiedy siostry ujrzały cel swojej wędrówki. Wejście do groty ukrytej za wodospadem, nad krystalicznie czystą rzeką. Było ono ukryte w głębi puszczy nad jej wschodnim wybrzeżem i niezwykle ciężko było się tam dostać, lecz udało im się. Wejście groty zdobiły runy wyryte w skale, i chociaż Keyleth zauważyła je, to wizja skarbu obu zawróciła w głowie i wbiegły do środka bez wahania. Runy te skrywały w sobie ostrzeżenie ale to nie one skrywały zagrożenie. Podróżując przez sieć jaskiń siostry wreszcie dotarły do wielkiej, potężnej otwartej na morze groty którą wypełniała woda, skały i wielki zniszczony piracki statek. Tak, widok ten początkowo zaparł im dech w piersi. Zrozumiały wtedy, że odnalazły skarb, chociaż nie wiedziały jeszcze, że stanie się on ich przekleństwem.
Piracki wrak wypełniały szczątki dawnej załogi, kraby i pluskające pod pokładem ryby. Obie siostry skupione tylko na wizji skarbu szybko wzięły się za poszukiwania połyskujących złotych monet i to czego szukały, było zatopione w skrzyniach pod pokładem. Znalazły, znalazły bogactwa wielu królestw i epok, od złota i srebra po magiczne artefakty. W tym momencie były prawdopodobnie najbogatszymi osobami na kontynencie, może po za królami. Elfki były świadome, że skoro przez tyle lat nikt nie odnalazł skarbu, to mogą go tu pozostawić i wracać po niego kiedy zapragną.
Do domu wróciły obładowane bogactwami, a ich życie naprawdę się odmieniło. Na początku skarby przeznaczały głównie na poprawę swojego stanu społecznego i pomoc potrzebującym. Z czasem jednak, zaczęły powstawać napięcia w całej rodzinie i sąsiedztwie. Coraz więcej znajomych i nieznajomych zaczęło zazdrościć tej rodzinie, a ona sama przeżywała coraz większy kryzys. Najstarsza siostra Iarnala zaczęła coraz bardziej nieufnie spoglądać na swoją młodszą siostrzyczkę, a Keyleth jako jedyna zdawała się zachowywać zdrowy rozsądek. Iarnala i rodzice zaczęli coraz bardziej się staczać, stali się toksyczni i wulgarni, a także fundowali sobie niekulturalne rozrywki. Elfka widząc to, zdecydowała się na drastyczny krok, na zdradę rodziny i wyrzeczenie się wszystkiego. Pewnego dnia po prostu zdobyła niewielką łódź, udała się do groty i zapakowała pozostałe skarby na jej pokład, głównie nieznane jej artefakty które zgodziły się nie sprzedawać, gdyż nie znały ich właściwości.
Kiedy była przygotowana do drogi, pozostawiła w domu list z pożegnaniem i wyjaśnieniem, że robi to wyłącznie z troski o rodzinę i bliskich rodziny. Wyjaśniła, że skarb ten miał być czym wspaniałym, szansą dla rodziny, a stał się jej przekleństwem i elementem destrukcyjnym. Wyjaśniła, że ma zamiar ukryć skarb z dala od domu, ale w trosce o własne życie nie zamierza wracać. Tak też Keyleth wypłynęła ze wschodniego wybrzeża łodzią, lecz w emocjach nie wzięła pod uwagę tak prostej rzeczy jak fakt, że wybiera się łódką na otwarte morze.
Od tamtej pory słuch o dziewczynie i skarbie zaginął. Większość wierzy, że łódź z tak ciężkim ładunkiem i elfką pochłonęło morze, niektórzy wierzą, że dopłynęła do wyspy po drugiej stronie Cieśniny Barwnych Wichrów i gdzieś tam ukryła skarb, a może nawet wciąż tam żyje. Jakby nie było, jest to kolejna legenda która gdzieś w sobie ma zapewne ziarno prawdy, a może i cała jest prawdziwa. A jeśli wierzyć plotkom, to szalona rodzina podobno z czasem wróciła do normalności, kiedy wszystkie pozostałe oszczędności się wyczerpały, a bogate towarzystwo odwróciło się do nich plecami.
Czy młoda Keyleth była w tej legendzie bohaterką czy jednak zachłanną panną, która zagarnęła cały skarb dla siebie? O tym musicie zdecydować sami, a jeśli kiedyś ją odnajdziecie, może poznacie prawdę.
Spoiler:
Brun Rodor pisze: 08 mar 2021, 20:59 W historii naszego kontynentu nie raz natrafimy na historię o kobietach parających się zawodem piratów. Niektóre z nich znikały z kart historii, tak samo szybko, jak się pojawiały. Inne natomiast stały się sławne na tyle, aby do dzisiaj wspominać o nich, w niekoniecznie przychylny sposób. Do dzisiaj krąży legenda o dwóch pierwszych, ale i największych kobietach, które wstrząsnęły znanym nam światem.
Lelah Allerton, prawdopodobnie pochodziła z Heliaru, gdzie urodziła się jako nieślubne dziecko Averett Kelsey oraz Peg Bennan - jego pokojówki.
Lelah prawdopodobnie miała dość wybuchowy temperament, czego efektem było dźgnięcie nożem dziewczyny służącej w domu swojego ojca, gdy miała zaledwie trzynaście lat. Gdy Averett Kelsey pozostawił ją oraz jej matkę bez środków do życia, dziewiętnastoletnia dziewczyna wyszła za mąż za biednego marynarza i pirata o imieniu Thayer Allerton.
Niecały rok później, wraz z mężem przeprowadziła się do Qerel, gdzie coraz częściej dochodziło do tworzenia się pirackich załóg i ataków na statki handlowe. To właśnie tam poznała Willeta Abrahama, znanego później jako Abrah. Wielu mieszkańców otrzymało wówczas ułaskawienie ogłoszone przez władcę miasta, dla którego Thayer Allerton został tajnym informatorem.
Lelah Allerton zaczęła zadawać się z piratami w lokalnych tawernach. Tam spotkała Willeta "Abraha" Abrahama, kapitana pirackiego statku. Abraham stał się jej kochankiem, a gdy wyszła na jaw, że jej pierwszy mąż jest donosicielem, postawiła związać się z Willetem.
Podobno pół roku później wzięli ślub na pokładzie skradzionego statku "Perła Zachodu". Na okręcie znalazła się także inna kobieta - Jonesy Darkwalkerm, która w przebraniu marynarza została schwytana przez ludzi Abraha.
Cała trójka została schwytana i skazana na śmierć, dwa lata po rozpoczęciu współpracy, przez ludzi służących władzy Keron. Gdy okręt Keronu zaatakował okręt Abraha, broniły się tylko Lelah oraz Jonesy, ponieważ mężczyźni dzień wcześniej świętowali zdobycie kolejnego statku, oraz łupów.
Piratów schwytano i przewieziono do Srebrnego Fortu, gdzie odbył się proces. Wyrok śmierci Lelah został odroczony, ponieważ była w ciąży. Ostatecznie, w nieznanych dokładnie okolicznościach, została ułaskawiona. Przypuszcza się, że to jej ojciec obawiający się skandalu, gdyby pochodzenie Lelah wyszło na jaw, zapłacił za nią wysokie zadośćuczynienie. Jej dalsze losy są nieznane.
Allerton brała udział w walce z mężczyznami, a relacje z jej wyczynów przedstawiały ją jako kompetentną, skuteczną w walce i szanowaną przez jej towarzyszy. Władze Keronu ścigały ją listem gończym na równi z innymi piratami, co było pierwszą taką sytuacją na świecie.
Chociaż Lelah jest przedstawiana jako pirat, nigdy nie dowodziła własnym statkiem.
Podobno ostatnie słowa Lelah skierowane do uwięzionego Willeta Abrahama brzmiały:
"Przykro mi to widzieć, ale gdybyś walczył jak mężczyzna, nie musiałbyś teraz wisieć jak pies"
Jonesy Darkwalker, znana także jako Jon Darkwalker, była drugą najsłynniejszą kobietą pirat tamtych czasów. Urodziła się w Oros, jednak nie jest znana dokładna data jej narodzin. Była jeszcze dzieckiem, gdy jej starszy brat oraz ojciec umarli na chorobę. Jako że tylko mężczyźni mogli odziedziczyć majątek, matka, aby uniknąć biedy, przebrała Jonesy za chłopca. Jako mężczyzna pracowała jako posłaniec.
Później dołączyła do armii Keronu podczas jednej z wielu wojen.
W Wojsku zakochała się w żołnierzu, przyznała się, że jest kobietą i wyszła za niego za mąż. Oboje postanowili odejść z wojska i otworzyli gospodę. Niestety ich szczęście nie trwało długo, gdy dwa lata później zmarł jej mąż i kobieta znów postanowiła się przebierać.
Powróciła do wojska i ruszyła na kolejną wojnę. Podczas niej zaciągnęła się na statek, który płynął na północ z wybrzeża wschodniego. Został on zaatakowany przez załogę Willeta "Abraha" Abrahama. Jonesy zdecydowała się dołączyć do piratów, udało jej się zaprzyjaźnić z Lelag Allerton, a załoga Willeta zaakceptowała drugą kobietę na statku.
Jej dalsze losy są bezpośrednio związane z załogą Abraha. Pirackie życie zakończyło się, gdy na piracki okręt napadły władze Keronu. Podobno tylko ona i Lelah broniły się, ponieważ mężczyźni byli zbyt pijani, by walczyć.
Kiedy wszystkich piratów schwytano i uwięziono, stanęli przed sądem.
Podobno Jonesy powiedziała wtedy "Co do powieszenia to niewielki problem. Bo gdyby nie to, każdy tchórz mógłby zostać piratem".
Obie kobiety uniknęły stryczka, twierdząc, że są w ciąży. Jonesy Darkwalker zmarła w więzieniu.
Spoiler:
Callisto pisze: 13 mar 2021, 20:16 W dalekiej to przeszłości
elfka sobie żyła
w niej było tyle złości
że wszystkich nienawidziła
Zapragnęła sięgnąć nieba
i z braćmi dotrzeć tam
oszpecić kogo trzeba
by świat uwierzył sam
że w magii jest potrzeba
A kiedy już bracia
sięgali nieba, gór
sam Sakir zadął w róg
tysiące spadło chmur
Wyrządził wiele zła
pogrążył radość w mroku
niejedna ciekła łza
nie mogło być odwrotu
Tak wszystko chłodem wiało
i w oczach mętniał świat
co tylko złe zostało
czy człowiek był coś wart
W złym Irios na poddaszu
gdzie kwitły krzewy róż
spędziła sporo czasu
demon był tuż-tuż
Ta przyjaźń między nimi
co kwitła niby kwiat
i nią też urzeczeni
splamili juchą świat
Minęła wiosna lato
i ostry minął mróz
odpłaciła im za to
uliczki zdobił gruz
Wrogowie poskromieni
zbrojenia nadszedł czas
magowie wyzwoleni
wie to każdy z nas
Minęła zima wiosna
nastało lato już
przyszłość bezlitosna
z gruzu powstał stróż
Cóż mogły biedne dzieci
za panią swą się kryć
patrzeć jak wróg leci
w nadziei głębokiej tkwić
Widziały białe wieże
tańczące pośród drzew
i czuły wietrzyk rześki
co tłumił zakonny gniew
A potem popłynęli
gdzie bojowy niósł ich prąd
przyszłości znać nie chcieli
walczyli, byli stąd… Finduilas Nonilion, wiersz „O cudownej Pani” Utwór poświęcony dokonaniom wielkiej Callisto Morganister w imię magii i świata magicznego.
Spoiler:
Septo pisze: 17 mar 2021, 15:37 O święto Auroro, coś Auguta II na świat przyjęła. Ileś istnień ocaliła? Nasza założycielko. Nasza uzdrowicielko. Tyś zginęła, z rąk niegodziwców, karzących za twą dobroć. Niech twe ideały nam przyświecają. Wspomóż nas, abyśmy nigdy nie zboczyli ze ścieżki pracowitości. Aby nasz altruizm nie ustał. Abyśmy mogli przynieść dobro światu. Nie zapomnimy o tobie, jak ty nie zapomniałaś o nas. Niech Biała Lilia kwitnie dalej przez wieki.
Spoiler:
Kamira pisze: 19 mar 2021, 2:15 To był kolejny dzień, jaki mistrz Sunsval Ilyona spędzał w Meriandos. Jako artysta był dzisiaj niezwykle zajęty, bo jak co dzień pracował nad jakimś dziełem, które miało poruszyć cały świat. Osobą, którą malował, była sama Maria Elena. Ostatnio jednak ich wspólne relacje nie układały się najlepiej i artysta pełen ambicji i kolejnych zleceń, nie chciał sobie pozwolić na opóźnienia. Maria miała swoje potrzeby. Choćby ćwiczenie swojego pałającego niepokojącym blaskiem wzroku, który należało uzyskać w tym, wydawałoby się dwu-wymiarowym malunku.
Elena spóźniała się na umówione spotkanie do modelowania. Zajęta była ludźmi, którzy bardzo chcieli poznać przyszłość, nie było dla nich ważne jaka, bo i tak zweryfikować tego nie mogli. Wielu uznałoby ją za zwyczajną szarlatankę, lecz jej wizje częściowo, sprawdzały się. Zupełnie wypadło jej z głowy umówione z mistrzem spotkanie. Z całego tego ambarasu, uratował ją, jego sługa i pomocnik. Suril. Był to chłopak, który służył pod mistrzem Sunsvalem i spełniał wszystkie jego zachcianki. Robił tak, bo wiedział, że nauka pod takim mistrzem, sama w sobie przyniesie mu sławę i możliwości, jakie nikomu się nie śniły. Zestresowany mistrz był z dnia na dzień, coraz to gorszy do zniesienia. Relacja mistrza z kobietą również ostatnia rozgorzała w ogniu. Samo usłyszenie głosu Surila wołającego spod okna wprawiło Marię w stan irytacji. To były "te" dni, należało uważać na każde słowo, bo inaczej Maria przepowie ci przyszłość, której lepiej byłoby nie usłyszeć. O ile się ją zrozumie.
– Oh droga Mario — Zawołał Suril z troską w głowie
– Czego chcesz? Ten patałach nie może mi dać chwili spokoju? — Wydarła się w kierunku młodego.
– Wszak mój pan nie życzy ci źle, ale ku wszystkich uciesze pragnie dokończyć swoje dzieło — Kontynuował chłopak drżącym głosem.
– Ku swojej, niczyjej innej. Mam dość pozowania mu całe dnie... Pójdę i powiem mu, że z nami koniec! — Stwierdziła pewnie, bez najmniejszego zająknięcia i w przeciągu chwili znalazła się na dole, opuszczając domostwo tylnim wyjściem gdzie czekał młodzik. Była zła na to, że relacja z Sunsvalem ściąga na nią dużo uwagi, a dokończony obraz sprawi, że będzie jej więcej, przynajmniej w samym Meriandos, któż nie poznałby tej twarzy. Nie wszyscy życzyli jej dobrze. Byli też ci, których niezwykle mierziło jej pół-elfie pochodzenie.
Wspólnie z Surilem skierowali się do warsztatu mistrza. Siedział on cały poddenerwowany swoją obecną sytuacją, podparty łokciem o kolano, wpatrywał się w sztalugę z niedokończonym portretem. O artystach można było powiedzieć wiele, często to jakimi ich poznawaliśmy, było jedynie maską, trudno powiedzieć jak było naprawdę, pewne było to, że zachowanie mistrza było ostatnimi czasy niezwykle okropny i nieznośny.
– Wreszcie jesteście! Wy cholerne nieroby! Nie rozumiecie mojej sztuki i mojego oddania!? Całe dnie tutaj sterczę i maluję, byś ty Suril miał co podziwiać, a ty? Śmiesz mnie tak traktować jak obcego człowieka? Chłodna jak najwyższe góry Północy! — Wrzasnął mistrz gdy tylko dwójka otworzyła drzwi i wparowała do środka. Suril nie zdązył się odezwać, bo Maria również miała coś do powiedzenia mistrzowi.
– Zaraz pokażę ci gorąc godny pustyń Urk-hun! — Niewiele brakowało, a zaczęłaby toczyć pianę z ust. Mało kto był w stanie postawić się mistrzowi w jego decyzjach i kiepskim nastroju. Nikt nie chciał być u niego skreślony, ani by źle o nim mówiła tak sławna osoba. To wraz ze sławą na pewno potrafiło uderzyć do głowy.
– Ależ... Mario, Mistrzu. Spokojnie. Uspokójcie... — Chłopak szybko został zgaszony, bo przerwano mu nim nawet skończył
– Zamknij się sługusie, ust nie otwieraj, bo czosnkiem wali! — Wyrwał się mistrz podczas gdy chłopak wpatrywał się w niego zaskoczony.
– A żeby ci te wszystkie dzieła bokiem wyszły, chciwy narcyzie! Koniec z nami. Zwalniam się. Odchodzę, nie pozuję! Zobaczymy, kogo sobie namalujesz! Za grosz talentu i śmierdzi tu potem i niemytymi stopami! — Wrzasnęła Maria i natychmiast rozlała farby ze stojaka na podłogę. Kilka bryznięć spadło na niedokończony obraz.
– Cóżeś najlepszego uczyniła głupia kobieto! Idź sobie więc, uciekaj i zniknij. I poza tym, tobie tez czosnkiem z japy wali! — Maria trzasnęła drzwiami, opuszczając mieszkanie.
– I co teraz mistrzu? — Odezwał się zdezorientowany sługa, najwyraźniej za nic miał sobie uwagi mistrza odnośnie higieny jamy ustnej i wszechogarniające poniżenia.
– Nie wiem, no. Obraz musimy skończyć na za trzy dni. Gdzie ja znajdę teraz inną muzę... Poza tym zniszczyła ten obraz... — Złapał się za głowę, nie okazując przy tym ani grama mniej złości w swojej tonacji i ruchach.
– A jakby tak nieco te oczy poprawić... Dodać tutaj parę maźnięć... — Chłopak już dostrzegał w tym jakiś artyzm i pomysł na rozwiązanie problemu.
– Zamknij się! Daj mi pomyśleć. — I tak mistrz zaczął głośno stukać palcami w ścianę, oddając się głębokim przemyśleniom.
– Tak wiem. Wykorzystamy te plamy, rozmażemy je i poprawimy rysy oczu. Nadamy im szalonego wyglądu. — Zaczął mówić z fascynacją " swoim własnym " pomysłem, który przed chwilą podkradł swojemu uczniowi, niemalże wydawał się zapomnieć o problemie, w jaki popadli.
– A kto będzie... —
– No jak to, kto Suril. Zamknij się i siadaj. Mamy obraz do namalowania. A i załóż tę sukienkę. Jeśli musisz, to zabierz ją z domu Marii, ukradnij matce, albo na targu, nie obchodzi mnie to. Masz dwie godziny. MASZ TUTAJ BYĆ W SUKNI i nic nie mów. Zamknij się i nie jedz czosnku, bo capi ci z japy. — Wskazał mu ręką drzwi.
Maria powędrowała do swojego domostwa, z którego zabrała ledwie kilka rzeczy nim opuściła Meriandos. Nie chciała spotkać się z gniewem malarza. Już raczej się więcej nie spotkają. Suril zdobył suknię w tylko sobie znany sposób a wieczne uszczypliwe uwagi mistrza, wcale nie poprawiły jego uśmiechu podczas pozowania do obrazu. Była to ostatnia praca, jaką wykonał dla nauczyciela. Po namalowaniu Marii zainspirowany zachowaniem kobiety sam mu nawrzucał od najgorszych i opuścił jego nauki. Spotkał ją w klasztorze Kedesz gdzie podziękował jej za podmuch odwagi, jaki mu podarowała. Tutejszy malunek Osurelii wyjątkowo przypominał ten, który stworzono w Meriandos, głównie poprzez niezdrowo płomienne oczy, jakimi obdarowano boginie. Ponoć mówi się, że ta samym spojrzeniem rozpala ogniska ludzkich serc.