Wakacyjny konkurs z wiedźminem w tle - prace

1
Konkurs zorganizowany w pierwszą rocznicę Wielkiej Emigracji Herbiańskiej ( ;) ), we współpracy z forum Vatt`ghern PBF.


MIEJSCE PIERWSZE - GUEDE
Drogi Olinusie, Kochana Mariden,

W życiu każdego elfa nastaje taki czas, w którym dochodzi on do wniosku, że trzeba albo srać albo zwolnić kibel. Rozpamiętując nad ostatnimi dniami pod Heliar, pomyślałem, że może faktycznie przydałoby się trochę zwolnić. Kiedy zobaczyłem czerwoną łunę nad naszym obozem, otoczonym przez rozszalały tłum z widłami oraz pochodniami w garści, uznałem, że nasze drogi powinny się rozejść.
Uprzedzając pytanie, które niewątpliwie trapi Was od dnia mego zniknięcia – żyję i mam się dobrze. Nic też nie zagraża memu zdrowiu, możecie być o mnie zupełnie spokojni. Zastanawiacie się też pewnie, gdzie jestem. Odpowiem wam na to, że coś tak jakby w raju. Kompletnie zatraciłem rachubę czasu, nie wiem od jak dawna i jak długo tutaj siedzę. Osiem dni? Osiem tygodni? Nie przykładam już do tego zresztą żadnej wagi, w miejscu takim jak to czas płynie zupełnie inaczej i przestaje mieć znaczenie.
Kwatery są czyste a obsługa bez zarzutu. Kosztuję grzybów duszonych w sosie. Mam pod dostatkiem wolnych przestrzeni i zielonych terenów, tak pięknych, że posralibyście się z wrażenia, gdybyście tylko je zobaczyli. Strumyki są tak czarowne, że nic tylko, kurwa, siedzieć nad nimi i wzdychać. Mogliby natomiast zrobić coś z tymi niskimi mostkami, które je przecinają. Podczas ostatniego rejsu łódką nieopatrznie wstałem, żeby rozprostować kości i paskudnie przypieprzyłem głową o jeden z nich.
Nawet czasu spędzonego w łóżku i bandażach, nie uważam tutaj za stracony. Wiecie, z czego oni tu robią pościel? Z futer norek. Dlatego o tym, w co ubierają się miejscowe dziewczęta nie będę nawet wspominał, bo pewnie i tak byście mi nie uwierzyli. Co do samych dziewcząt – jedyną rzeczą słodszą od nich są tylko lokalne wina. Nasz Olinus zlazłby na zawał po tygodniu przebywania w tym miejscu, mogę się założyć. Chociaż mój nowy kumpel twierdzi, że ma taki gracki specyfik, po którym nawet najbardziej zgrzybiały elf nabierze wigoru młodzika. Jestem skłonny mu uwierzyć, mając niejakie doświadczenie z ichnimi specyfikami. Lokalne prochy są równie czyste i pozbawione skazy co marmury i alabastry budowanych tu pałaców.
I chociaż okolica jest piękna a standard wysoki, tym co nadaje temu miejscu jego niepowtarzalną atmosferę, jest gościnność mieszkańców. Są tak gościnni, że nawet nie dopuszczają do siebie myśli, że mógłbym ich opuścić, zabawni goście. A jeśli już przy gościnności i gościach jesteśmy, nowi przyjaciele są bardzo otwarci na kolejnych. Sporo im opowiadałem, zarówno o nas, naszych obozowych podopiecznych, jak i całokształcie sytuacji, w której przyszło nam się znaleźć. Moi gospodarze entuzjastycznie zareagowali na moją propozycję, by również Was zaprosić w te urocze strony. Czujcie się zatem zaproszeni i nie przejmujcie detalami realizacji, wszystko zostało już zaplanowane. Sprowadzimy Was tutaj, kochani. Wszystkich.
Powoli, choć niechybnie zbliżam się do końca mojego listu. Nadchodzi pora polowania, tak się składa, że mamy środek sezonu. Błędem byłoby niewykorzystanie sprzyjającego nam pięknego czasu na łowy.” Ess'tedd, esse creasa” jak mawiają tutejsi. Przesyłam Wam serdeczne pozdrowienia, idąc się oporządzić i przygotować wierzchowca. Muszę się Wam pochwalić, że naprawdę do twarzy mi w czerwonym. Zresztą sami się przekonacie, kiedy zobaczymy się przy najbliższej okazji.
Głowy do góry.

Z serdecznymi pozdrowieniami, Wasz Guede

Ps: Tylko ubierzcie się ciepło, noce zapowiadają się chłodne.

Spoiler:

MIEJSCE DRUGIE - KOT CZELADNIK
Siadam sobie na brzegu w cieniu palmy, na jakiejś wysepce Archipelagu. Delikatny zefir rozwiewa moje długie, lśniące włosy, w chwili, gdy zdejmuję z głowy kapelusz. Słońce powoli zniża się nad horyzont. Jest cicho i spokojnie. Nie licząc szumu fal, łagodnie rozlewających się na brzegu tylko rajskie ptaki śpiewy w koronie drzewa nade mną, najwidoczniej wijąc tam sobie gniazdo. Potwornie nie chce mi się nic robić, nawet najdrobniejszy ruch wydaje mi się niepotrzebnym wysiłkiem. Pozwalam myślom płynąć leniwym, niekontrolowanym strumieniem w bliżej nieokreślonym kierunku. Powoli tłumię poczucie winy oraz niepokój spowodowany brakiem broni. Jestem w końcu na wakacjach, przecież nawet mi należy się odrobina odpoczynku od tego całego zgiełku. A broń... Z pewnością leży gdzieś w pobliżu, pewnie wystarczy się rozejrzeć aby ją odnaleźć, jednak nie chce mi się nawet ruszać głową. Nie zginie. Któż mógłby mi ją ukraść? Gruba, biała mewa, która przechadza się po piasku w poszukiwaniu pożywienia? Pies ją trącał. Zarówno mewę, jak i broń. Chcę tylko w końcu dostać moje piwo, cholernie chce mi się pić. Poważnie zaczynam rozważać kiełkującą mi w głowie szaloną myśl, aby ruszyć się, wstać i kupić gdzieś napitek. Jednak tak bardzo mi się nie chce... Powieki zaczynają mi ciążyć, zwiastując nadchodzący sen. Tytanicznym wysiłkiem powstrzymuje je jeszcze na chwilę, na tyle długo aby zobaczyć zbliżającą się w moją stronę elfkę. Nadobną, białowłosą elfkę dźwigającą dwa wielkie dzbany piwa. Uśmiecham się błogo i zamykam oczy. Czuję jeszcze, jak elfka nachyla się nade mną i łaskocze mnie włosami po twarzy. Chwilę później zasypiam.
*** – Kurwa, Geralt, czymżeś go trzasnął?! – Spytał z podziwem Zoltan, wskazując brodą w stronę zaszlachtowanego, zielonego goblina, który wyglądał jakby wpadł pod rozpędzony, przepełniony dyliżans. Geralt wzruszył ramionami.
– Poważnie – kontynuował Zoltan – zanim go zaciukaliśmy wyglądał jakby przesadził z fisstechem. Coś ty mu zrobił?
– Zwykłe aksji – odparł wiedźmin, wycierając miecz w kawałek szmaty, która do niedawna była rękawem kożucha należącego do martwego goblina – widać musiało go porządnie sieknąć.
– Uwielbiam taką robotę – kontynuował przemowę krasnolud – raz, dwa usiec bestię, co to z nieba wypada, flaki, jucha, żyć kurwa, nie umierać!
– Zaraza. Zoltan, skończ już.
– Dobra, już dobra. – Odparł Chivay ugodowo. – Powiedz mi tylko, jako profesjonalista, co to, kurwa, właściwie było?
– Jakiś upośledzony kobold. Chyba. Chodźmy się lepiej napić.
– No i to rozumiem! Ty stawiasz.
– Jakżeby inaczej. – Mruknął Geralt, po czym obaj udali się w stronę miasta. Tymczasem truchło zaszlachtowanego Altesteina powoli stygło, leżąc w parującej stercie pod najbliższym drzewem.
Spoiler:

MIEJSCE TRZECIE - LEEVAKK
Temerskie wakacje Anjeana

Od miesięcy w promieniu trzech najbliższych wiosek, może nawet w całej Temerii, nie znalazło się ani pół utopca, by wiedźmin mógł skorzystać z okazji i napełnić monetami puste od tygodni kieszenie. Na szczęście, kiedy już zdążył się zastanowić nad sprzedażą swoich mieczy, zauważył pewne ogłoszenie na tablicy w Czarnych Dąbkach. Wielki nagłówek „POTWÓR” spadł na niego jak manna z nieba. Zarwał papier i zawołał swego konia. Po chwili mógł dostrzec wierzchowca na niewielkim pagórku niedaleko stolicy Koviru. Wybił więc sobie z głowy jazdę konno i postanowił udać się na piechotę we wskazane miejsce.

Wedle opisu wieśniaka, celem łowcy potworów była wywerna lub widłogon. Stwór polował ponoć na tutejsze zwierzęta hodowlane, co zgadzałoby się z ogólną charakterystyką drakonidów. Wiedźmin zbadał miejsce ostatniego ataku stworzenia. Zagrodę zadeptały już inne owce, a po ofierze nie pozostał nawet ślad. Na szczęście kocie oczy mutanta dostrzegły kilka metrów dalej ślady. Nie były one głębokie, takie jakie zostawiłaby wywerna, a układ stopy nie przypominał bazyliszka. Ponad to, potwór wyraźnie opierał się ogonem dla zachowania równowagi podczas chodu. To by wskazywało na oszluzga. Wiedźmin podążył za śladami, które – ku jego zdziwieniu – ciągnęły się dalej. Jakby stwór z jakiegoś powodu nie chciał lub nie umiał wzbić się w powietrze.

Ślady prowadziły w głąb lasu. Wiedźmin, ze srebrnym mieczem w ręku, starał się nie zgubić tropu w runie. Nie był jednak przygotowany na to, że nagle, z jednego kroku na drugi, drakonidowe, trójpalczaste łapy zmienią się w coś, co ewidentnie było odciskiem humanoidalnej stopy w bucie. Bucie o dosyć dużym rozmiarze, ale nadal mieszczącym się w granicach normalnych wymiarów dla ludzi lub nieludzi. Nieco zdezorientowany ruszył dalej, chcąc odkryć, co to za istota zostawia te ślady.

Po jakimś czasie usłyszał dźwięki nietypowe dla redańskiej fauny. Później okazały się one słowami. Niestety w żadnym języku, który mógłby znać. Łowca potworów, zakradając się, przylgnął do grubego drzewa, gdy wyczuł, że jest już tuż-tuż osoby, lub potwora, którą śledził. Ostrożnie wyjrzał zza pnia i zobaczył taką scenerię: pośrodku małej polanki stał prowizoryczny, drewniany stół, a przy nim sześć pniaków, służących zapewne za siedziska. Pięć z nich było wolnych, za to jeden zajęty przez rudowłosego krasnoluda w zielonym kubraku, rozmawiającego samemu ze sobą w tym dziwnym języku. W dodatku zajadał się pieczoną baraniną, która leżała na stole. „Zagadka rozwiązana… Prawie” — pomyślał Wiedźmin. Chciał podejść bliżej i nawiązać jakiś kontakt z krasnoludem, lecz uprzedził go patyk, który – łamiąc się pod stopą mężczyzny – zawiadomił rudowłosego zanim mutant mógł rzec cokolwiek.

— Dziewczyny, — powiedział po herbijsku nieco zaskoczony krasnolud — wiecie co robić.

W tym momencie dotknął amuletu, który w odpowiedzi rozbłysnął oślepiającym blaskiem. Gdy światło ustało, na pozostałych pieńkach ukazały się cztery południce, które właśnie zaczęły iść w stronę wiedźmina, oraz piąte, niezidentyfikowane kobiece widmo (te się nie ruszyło zza stołu). Wiedźmin przyjął postawę. Pierwsza południca zamachnęła się sierpem, zmuszając szermierza do odskoku w tył. Planował wyprowadzić szybką kontrę, jednak jego miecz, w połowie ciosu, na czymś utknął.

Była to gęsta ściana z gałęzi i liści, która właśnie, w mgnieniu oka, wyrosła, oddzielając łowcę od upiorów. I, choć jeszcze długo próbował, nie było drogi dookoła.
A medalion drżał jak szalony.
Spoiler:
MELAWEN
Spoiler:
"Spotkanie Felivrina z Zakonem Płonącej Róży"

Zapachniało powiewem popiołu,
Z wiatrem ciepłym ucieka jęków sens.
Tak być musi,
Niczego nie mogę już zmienić,
Widzę płomień na końcach mych rzęs.

Tam, gdzie byłem już gwarno od tłumu,
Mienią się odcieniami brudu i złota
Tak być musi,
Już zmienić nie może niczego,
Zaczajona w mych torbach istota.

Wróci sama, deszcz ją na drodze obmyję,
Ciepło Herbi serce jej ogrzeje.
Tak być musi,
Bo u mych stóp tli się ogień
Ogień stosu w którym umiera nadzieja

... no i kto do cholery... kto nazywa zakon od płonącego kwiatu?


GERIATH
Geriath otworzył oczy. Ostatnim co pamiętał był dziwny jegomość w czerni, który wciągnął go do świecącego na fioletowo portalu. Teraz był… w jakimś budynku. Arkady, łuki, rośliny, nawet mała fontanna w środku. Rozejrzał się. Nikt nie wydawał się zaniepokojony jego tutaj bytnością. Zaczął przechadzać się dookoła, jego buty wybijały równy rytm na kamiennej posadzce. Zajrzał do pierwszego lepszego pomieszczenia, które okazało się być małą halą z posągiem trzech kobiet. U stóp jednej z nich siedziała ładna młoda kobieta o czarnych włosach. Ktoś do niej coś mówił, ale druida to nie interesowało, gdyż nawet stąd wyczuwał emanację magii dochodzącą od tej niepozornej istoty. Musiał się stąd jakoś wydostać. – Gdzie ja jestem? – Zapytał sam siebie. – W świątyni Melitele. – Odpowiedział mu głos starszego mężczyzny. Obejrzał się, i zobaczył człowieka w skórze, z twarzą pooraną bliznami, mającego dwa miecze na plecach. – Drzwi są tam, nie psuj innym dnia swoją pijacką obecnością. – Mruknął. Geriath już miał się unieść i wepchnąć mu w gardło „pijaka”, lecz coś mu mówiło że ten człowiek nosi miecze nie od parady. Wepchnął więc dumę w gardło i wyszedł wskazanymi drzwiami.

Na zewnątrz spotkało go światło słońca. Jasnego. Zbyt jasnego. Zatoczył się, wymacał ręką jakąś ławkę i usiadł. Skrzyżował nogi i oparł ręce na kosturze, pozwalając swoim zmysłom wniknąć w ziemię. Ach, tak. To poznawał. Chociaż nie całkiem. Hmm… Nie był na Herbii. Nie, na Herbii drzewa żyły, tutaj były bardziej… domami. Wycofał się powoli, tak aby nikt go nie zauważył. Otworzył oczy. Rozejrzał się, i zauważył szyld z symbolem butli i jabłka. Tak, karczma. Kufel piwa na pewno pomoże mu to ogarnąć. Szybkim krokiem skierował się w tamtą stronę, przechodząc przez ulicę, i obijając się o parę osób, za co dostał solidną porcję kurw, pijaków pierdolonych i temu podobnych obelg. Cóż, widocznie w tym świecie jeśli ktoś miał czarne ubranie i kij, był pijakiem. Upewnił się że ma sakiewkę przy sobie. Tak, to mu zapewni kufel dobrego piwa.

Wszedł do karczmy, gdzie uderzyło go tysiące zapachów i woni. Od smrodu pijanych osiłków po leciutki zapach perfum kelnerki. Podszedł do kontuaru, i rzucił dwie srebrne monety na ladę. – Ile piwa za to dostanę? – Zapytał. Karczmarz przyjrzał się monetom, zabrał jedną i położył na małą wagę. Pokiwał głową i powiedział aby druid usiadł przy stoliku. Niecałe dziesięć sekund po tym kiedy Geriath usadowił się w rogu sali, kelnerka podeszła z tacą i postawiła litrowy kufel ciemnego piwa przed nim. Następnie powiedziała mu że ma kredyt na jeszcze trzy kufle. Geriath wypił dobre, korzenne piwo popatrując na innych gości, i zawołał po kolejne. Chwilę później dosiadł się do niego pewien niski jegomość z łysą głową i brązową brodą, i zapytał czy ma ochotę na partyjkę kości. Była to dość prosta gra, jak wyjaśniał ubrany w skórzany strój krasnolud, podobna do pokera. Geriath wyłożył dwie z pozostałych trzynastu monet z sakwy. – Zagram jedną partię. – Powiedział.

Gra była zawzięta, partia goniła partię, druid raz wygrywał, raz przegrywał, ale w końcu zawsze wychodził na zero. Widać było że jego kompan, który na imię miał Zoltan, takoż dobrze się bawił jak i on, a że w końcu oboje nażłopali się jak stodoły, nikt tak naprawdę nie wiedział dokładnie kto wygrywa, a kto przegrywa. – Powiem Ci Geriath... – Rzekł Zoltan gdy szli pijani uliczkami miasta po zmroku – Równy z Ciebie gość. Wpadnij kiedyś jeszcze, kogoś kto tak dobrze grał w kości nie mając o tej grze pojęcia dotąd nie widziałem. – Zmarszczył brwi. – I nie jesteś jak reszta tych idiotów, którzy traktują nas jak zwierzęta tylko dlatego że jesteśmy inni. Cholera, ty sam masz spiczaste uszy! Dopiero zauważyłem! Hahaha! –

Śmiech krasnoluda powoli zlewał się z dźwiękami uliczki, następnie druid zobaczył błysk fioletowego światła i obudził się na polanie. Tym razem słońce nie było tak jaskrawe, a ziemia znajoma i pełna życia. Wrócił.





UWAGA: DOPIERO PO PRZECZYTANIU!!!!

PRACA W PAINCIE:
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Prace konkursowe – zbiór dzieł”