Primaaprilisowe krotochwile - prace konkursowe

1
Prima Aprilis - prace konkursowe
I MIEJSCE - GUEDE
Świt, zwyczajem wszystkich świtów nadszedł z ociąganiem, malując erolskie niebo paletą czerwieni i szarości. Płynąc między wąskimi, pełnymi szczurów alejkami, oświetlał drogę powracającym do stęsknionych by im napyskować żon, moczymordom snującym się od jednej latarni do drugiej. Splunął nostalgią i banałem w twarze pierwszym obecnym w porcie marynarzom i magazynierom, zmuszając ich na moment do odwrócenia głów i westchnięcia albo krótkiego przynajmniej "kurwa mać" na widok odbijających się w wodzie pierwszych promieni wstającego słońca. Kładąc na nadbrzeżu cienie długich masztów, skrzył się na cienkim szkle kolorowych szyb i pełgał na koralikowych zasłonach, wpraszając się do wnętrz stojących najbliżej wody domostw.

Skacowany poranek triumfował nad nocą i jej upiorami, przeganiając je precz w najgłębsze zaułki, w chłód i wilgoć kanałów, gdzie spoglądały z mroku ku powierzchni setką oczu o zwężających się źrenicach w oczekiwaniu aż ich odwieczny wróg na powrót zniknie za horyzontem by na powrót móc objąć panowanie nad ziemią.

Nie wszystkie.

Wstaje nowy dzień. Miasto budzi się do życia. Coś się zaczyna.
Za to ty mógłbyś skończyć.
Wiem. Pewnie mi się wydaje ale ja naprawdę źle się z tym czuję. Zawsze dostaję chandry. Poranki są takie... Nieśmieszne.
Wydaje ci się.
A ja myślę, że Gorgar ma rację. Faktycznie jakoś tak nieśmiesznie. Rzekłbym nawet, że dennie i przygnębiająco.
Mmm.
To zróbmy żeby było śmiesznie.
Nie jestem głodna.
A ja tak. Ostatnio chodzi za mną taki smak na krasnoluda...
Wy dwoje, cicho tam. Nie chodziło mi o polowanie. Zabawmy się, zażartujmy z któregoś z niższoplanowych.
Jak wtedy z tamtą półelfką?
Coś w tym guście. Ale tym razem będziemy figlować powściągliwiej. Nie uwierzylibyście za kogo ją teraz mają.
Wątpię, żebym nie uwierzył.
Podoba mi się ten pomysł. Chcę tak.
Czekam na propozycje. Aurangzeb?
Ugor z Grenefod.
Nie pozwalam. Czekam na jego kolejną pracę. Pomszczony Siedmiokrotnie, twój typ?
Hrabia Fermi z Baudrillard? Jest stary, nie napisze niczego nowego.
Nie żyje od dobrych dwunastu cykli. Spłonął, majątek przejęty.
Sakirowcy?
Sakirowcy.
Hehe.
Erohares, zamiast rżeć, zaproponowałbyś kogoś.
A po co proponować? Znajdźmy pierwszego lepszego i...
Chwila, przecież Prakspur ma śmiertelnika!
Praks? Co powiesz?
Mancinella? Odrażający typ pozbawiony poczucia humoru. Narkoman i paranoik.
Tragiczna przeszłość? Związki z magią?
Jeszcze jak.
Bierzemy.
Nada się idealnie. Jakie wizje mu podsuniemy?
Żadnych. Po grzybach widział już gorsze rzeczy. Trzeba to będzie rozegrać zupełnie odwrotnie.
Hm?
Zaczekajmy aż się nawciąga. Potem po prostu pozwólcie mi działać, mam pewien pomysł.
Ile mamy czekać?
Właśnie wstaje. Dajcie mu chwilkę.


Mancinella w samej tylko koszuli i nogawicach snuł się erolskimi uliczkami, podążając za białym królikiem. Mógł przysiąc, że wędrówka za podobnym zwierzęciem w równie biały dzień środkiem ludnego portu uchodzi za kompletnie normalną i jest zupełnie na miejscu. Był tego tak pewien jak tego, że kolor nieba jest zielony a światło słoneczne pachnie lawendą. Mógł przysiąc, ale i tak nikt by mu nie uwierzył. Wydłużając to jedną to drugą nogę, skręcił w myślach w jedną z alejek zeskakując na nią wprost ze ściany zanim ta zdążyła go zrugać. Śmiejąc się serdecznie otarł twarz wiatrem w kolorze o pół tonu niższym od szkarłatnego. Zastanawiał się jak to jest, że w ogóle znajduje czas i miejsce na to by poruszać się w pionie ale szybko skonstatował, że to dlatego, że jego krew ciągle była roztworem popiołu a czerwony sen masował mu zwoje. Odwrócił połowę ciała w kierunku z którego za chwilę miał dobiec dźwięk o którym jeszcze w tej chwili nie wiedział.

Ściany zaułka przestały obdarzać go ciepłem a zaczęły dyszeć w kark, masaż zmienił się w bolesne ugniatanie. Pot z łoskotem przebił się przez pory i zaczął syczeć i gotować się na pękającej skórze jego twarzy. Palącej, choć znajdujące się pod nią mięśnie były lodem. Czaszka szkłem.

— Wszystkie psy idą do nieba. A koty do piekła. To złe, złe bestie — wycharczał, mrugając by nie słyszeć.

Miau.

Elf zaczął podnosić nogi wyżej by iść szybciej i nie nadepnąć żadnego węża w dole. Szło mu niesporo. Czuł jak myśli rozpadają mu się na tysiąc małych konstelacji.

Powiedziałem "miau"— rozległo się ponownie, tym razem o wiele wyraźniej a cień elfa oderwał się od jego stóp, kurcząc się i przybierając nowy kształt. Mancinella odskoczył jak oparzony, plecami przylegając do znajdującej się za nim ściany. Czuł, że musi się ocknąć i przerwać haj. Wiedział, że to co za chwilę zobaczy nie jest zwykłą halucynacją wywołaną złym narkotycznym doświadczeniem, choć zwykło pojawiać się wespół z nimi.

Jednolicie czarny kształt należący do istoty, która nie była kotem ale zazwyczaj wyglądała jak paskudny kot o jednolitych, gładkich niczym opale oczach, z uszami w kształcie rogów. Czarnoksiężnicy i uczeni w tajemnych pismach zwykli zwać go zwać "Malignusem", przyjaciele "Prakspurem", a sam Mancinella —"Majakiem", choć najczęściej wołał do niego "Spierdalaj".

Jeżeli oczywiście na jego widok nie zwracał się w zupełnie innym kierunku, w którym nie było żadnych kształtów, choćby z grubsza przypominających kota. Tym razem nie było gdzie.

— Ty! Ty...— wycharczał przez zaciśnięte zęby i zupełnie inaczej niż zazwyczaj, nie kończąc zdania żadnym z epitetów, zarezerwowanych na nieprzyjemne mu osoby i zjawiska.

Dałbyś spokój. Po tylu latach powinieneś się już przyzwyczaić. Dlaczego ukrywasz się przede mną, Guede? Czemu wciąż mi nie ufasz?

— Bo jesteś pierdolonym potworem — plantator z całej siły zacisnął powieki opierając czoło o chropowatą powierzchnię ściany, po omacku sięgając do woreczka z popium i biorąc przygarść bez odmierzenia. — Nie jesteś prawdziwy, a za moment znikniesz.

W przedłużającej się ciszy elf otworzył powoli oczy, zerkając w stronę miejsca gdzie ostatnio widział diabelski cień. Wrzasnął widząc, że siedzi tam nadal nie poruszywszy się nadal o piędź.

A ty niby jesteś?

— O czym ty pieprzysz? — zajęczał, rozglądając się w poszukiwaniu możliwej drogi ucieczki. Bardziej z odruchu niż z nadziei.

Jesteś marionetką Mancinella. Marionetką w teatrze cieni. Nie istniejesz naprawdę, a wszystko co cię otacza jest ułudą.

— Haj za chwilę zejdzie. Wszystko...

Wszystko co cię otacza to kłamstwo. Twoje życie to fikcja. Nie jesteś prawdziwy, nie istniejesz. Żyjesz w wymyślonym świecie. Nawet nie pamiętasz jak się tu znalazłeś.

— Może to dlatego... — Elf przełknął ślinę w boleśnie zaciśniętym gardle. — Że jestem nagrzany jak sto pięćdziesiąt.

Właśnie z ciebie schodzi. A przypomnij sobie te wszystkie momenty w których nie byłeś. Pojawiasz się w różnych miejscach, nagle i niespodziewanie. Jedyne co masz ze sobą to niejasne wspomnienia tego co robiłeś wcześniej.

Mancinella roześmiał się nerwowo, otwierając usta do repliki.

Materializujesz się gdzieś, nie pamiętając podróży albo jej szczegołów. Nawet na trzeźwo, nie wydawało ci się to dziwne?

Elf zamknął oczy kręcąc głową.

Albo czas. Płynie kuriozalnie, musiałeś to zauważyć. Tym bardziej, że w każdym miejscu kontynentu zdaje się płynąć INACZEJ. Albo w ogóle nie płynie. Całe nasze spotkanie już się wydarzyło, zależy od tego jak je obserwować i gdzie zacząć.

— Pieprzysz!— odwarknął kotu, po dwóch dniach mojej przerwy w pisaniu.

A wasze miasta? Makiety. Scenografia. Dekoracja. Nowe pojawiają się na mapach w z dnia na dzień, w mgnieniu oka, w dodatku z własną historią. A byłeś kiedyś choćby w takim Heliar? Widziałeś tam kiedykolwiek coś oprócz samego fortu i, o ironio, teatru?

Guede zmarszczył czoło starając sobie przypomnieć czy był. Ale za wszystkie demony Otchłani nie mógł bo...

...bo nie był pewien w jakim momencie swojej historii się znajdował. Pamiętasz choćby swoje dzieciństwo elfie? Posiadasz jakąkolwiek ciągłość pamięci? Czy wyłącznie echa dwóch czy trzech wspomnień mających osadzić cię w tej fałszywej rzeczywistości? Spotkałeś kiedykolwiek swoją rodzinę? Przyjaciół? A może do tej pory towarzyszyła ci wyłącznie świadomość, że ich posiadasz?

— Muszę się przejść Wrócić z powrotem...

Niby dokąd? Do domu? W całej Eroli nie ma takiego miejsca, nie zostało stworzone.

Elf zatoczył się, w ostatniej chwili wyciągając dłoń by przytrzymać się jedynej opisanej w tym zaułku ściany.

Pomijając już fakt jak bardzo absurdalna jest twoja historia, nigdy nie zastanawiało cię dlaczego dzielisz swoją świadomość z łysym bluźniercą z ostrzem zamiast ręki? Cholera, nawet TY musiałeś się zorientować, że coś jest na rzeczy.

— Kurwa mać, powietrza! Muszę...— Łapiąc potężny haust, zamarł w bezruchu, orientując się, że to jego pierwszy wdech od początku jego spotkania z przeklętym sierściuchem.

Nic nie musisz. Po prostu robisz, robisz to co jest ci pisane.

— Gówno!— Zaprotestował stanowczo, wyrzucając ręce do góry i siejąc pianą ze śliny z otwartych w krzyku ust. — Gówno! Gówno i jeszcze raz gówno!

Ot, na przykład. Pogódź się z tym, mały elfie. Jesteś wymyślony i myślę, że świetnie zdajesz sobie z tego sprawę, choć nie chcesz jeszcze przyznać przed samym sobą. To nieuleczalne, przykro mi.

— Ty! Ty...—wycharczał przez zaciśnięte zęby i zupełnie inaczej niż na początku rozmowy, zamierzał dokończyć z wyrazem paskudnego, triumfującego uśmiechu wpełzającego mu na twarz. — Ty też jesteś.

Błąd. Obaj NIE JESTEŚMY. Z tą różnicą, że ja nie jestem przy okazji źle rozpisanym, niekonsekwentnie ułożonym ćpunem z tragiczną biografią inspirowaną osobliwą symboliką i mitologią, służącym niemądrej rozrywce. Ani pionkiem w grze.

— A czym niby?

Ja, mój drogi— niezaprzeczalne poczucie wyższości było teraz wszystkim co wypełniało nicośc-zaułek między nimi i wokół nich. Jestem narzędziem narracji. W przeciwieństwie do Was — dodał mimochodem, spełniając swój narracyjny obowiązek.

— Nas?— Mancinella uniósł głowę, chwytając w lot ostatnie słowa poczwary. — Czyli jest nas więcej! A ja wiem, wiem już wszystko! I powiem o tym! Każdemu kogo spotkam w tym pojebanym, wyssanym z palca świecie! Opowiem im! Opowiem im o wszystkim i urządzimy sobie własny, świat bez was, świat nie kontrolowany, bez granic i nakazów. Świat, w którym wszystko jest możliwe! Z hazardem i dziwkami!

Jasna sprawa, Neo. Życzę szczęścia przy obecnym poziomie Perswazji.

— Co?

Nic, nic. Pamiętaj o tym co ci powiedziałem, musisz w to uwierzyć. Cześć.

— Luuudzieee, kuuurrwaaaa! Nie dajcie się okłamywać, przejrzyjcie na oczy!— zawrzasnął potargany elf o obłędnym spojrzeniu, wybiegając prosto z ciemnej alejki na skąpane w słońcu ulice erolskiego portu. Na straż, zwłaszcza po tym co elf zaczął wyczyniać chwilę później, nie trzeba było długo czekać. Prowadząc nagiego Mancinellę, z wykręconymi rękami w kierunku kordegardy, nie byli nawet szczególnie zdziwieni. Podobne ekscesy z jego udziałem zdarzały się przynajmniej dwa razy w tygodniu i nigdy nie poddawał się po dobroci. Tym razem, lżąc ich przy okazji nieprzystojnymi słowy, utrzymywał, że nie mogą go aresztować gdyż tak naprawdę nie istnieje. I oni zresztą też. Będąc w dobrym humorze z powodu dopisującej pogody, poczęstowali go kopniakami, żartując że chcieli sprawdzić czy je również uzna za nieprawdziwe.

Idąca od morza bryza niosła klątwy i krzyki wysoko ponad kamienice, gdzie z cienia rzucanego przez dachy, przyglądało mu się kilka par, różnorodnych niczym szaleństwo ślepi.

Har, har, har. Coś ty mu tam nagadał?
A czy to ważne? Przynajmniej zabiliśmy nieco czasu. Setnie się ubawiłem, Prakspurze.
Proponuję robić to częściej.
Nie popsuje się od tego?
Skąd, nażre się grzybów i o wszystkim zapomni.
Idealnie.
Myślicie, że ile zajmie mu dojście do siebie.

Jedna z par, jednolicie biała, gładka niczym opale przeskoczyła na nieboskłon, spoglądając prosto na zachodzące właśnie słońce.

Dajcie mu chwilkę.
I MIEJSCE - SYLVIUS
Olinus rozchylił swoje lepkie powieki. Miał wrażenie, jakby spał całe wieki. Każdy kawałek jego ciała dawał o sobie znać. Czuł nawet swoje paznokcie i włosy. Spojrzał przed siebie i nie zobaczył nic. Białą przestrzeń. Gwałtownie wstał w przekonaniu, że znalazł się w krainie zmarłych. Odszedł w śnie, nie czując bólu. To właśnie musiało mu się przytrafić. Znalazł się jednakże w krainie, w której była tylko bezkresna biel. Nic nie wyróżniało się na horyzoncie nieprzeniknionej czystości. Niebo i ziemia były nierozdzielne. Nieodgadniona pustka. Stary elf zmarszczył ze zdziwienia brwi i zaczął szukać kogokolwiek lub czegokolwiek. Nie mógł znaleźć się w obcej krainie zupełnie odosobniony. Był wiernym sługą Krinn i nie mogła go spotkać taka kara. Nie przez całe życie spędzone w poszukiwaniu odpowiedzi na jej wizje.

Postanowił działać. Zaczął biec przed siebie. Podążał w jednym kierunku przez dobrą nieskończoność. Nic jednak nie spotkał. Wszędzie było tak samo. Czysta biel kartki. Znalazł się na niezapisanej tablicy świata. Tabula rasa. Jego życie przecież obfitowało niegdyś w niezwykłe odkrycia, wielkie cierpienia i ciągłe dążenie do nieznanego celu. Wszystko nie mogło przecież przestać istnieć jak życiorys skasowany za pomocą „Backspace”. Przez chwilę się rozglądał dookoła, ale zrezygnował. To było bezcelowe. Zaczął nawoływać, lecz głos nie wydobywał się z jego ust. Był niemy. Nie potrafił wołać o pomoc. Wydawał się taki goły i bezbronny. Jak nowonarodzone dziecko, zdane na łaskę własnej matki. On nigdzie nie widział swojej opiekunki. Był sam.

Usiadł na ziemi i… spostrzegł, że nie ma stóp. Nie miał też nóg, ani dłoni, ani tułowia, ani głowy! Nie widział samego siebie?! Cóż to za czary go spotkały. Nie mógł przymknąć powiek, bo ich po prostu nie miał. I cóż czuł przebudziwszy się z ciężkiego snu, jak nie miał ani włosów, ani paznokci. Co podniósł ze dziwienia bez brwi? Na czym biegł, jak nie ma nóg?! Z czego nie mogły wydobyć się słowa, jak nie miał krtani, języka, ni ust? Był przerażony. Nie wiedział co począć.

Wtem na bezkresnej przestrzeni bieli, zaczął pojawiać się opis. Atramentowe litery trawiły pustkę, jak rdza wdziera się w nietkniętą stal. Słowa zaczęły przeradzać się w zdania, a te w historię. Była to opowieść losów Olinusa! Wszystko co zachował w pamięci. Pojawił się i opis jego wyglądu. Wszystko idealnie pasowało do niego. Żadnych kłamstw. Szczera prawda. Tak samo dosadna jak fakt, że jego nie było. Jak to nie było?! Przecież kapłan był w pełni świadomy swego istnienia. Nie. Właśnie zaczął wątpić. Czy nie jest tworem literackim? Czy los z niego nie zakpił? I razem z tym pytaniem, nastąpiła prawdziwa pustka. Nie było go.
*** Za pomocą Ctrl+a i ctrl+c, znalazł się wraz z całym opisem w Herbii. Najpierw pomknął do Mistrzów Gry, który uznali go za wystarczająco dobrego, aby zaczął istnieć. I dziwnym trafem z garścią wspomnień w wyimaginowanej głowie znalazł się na konwencie elfów.
*** Nie mógł sobie tego przypomnieć, aż do teraz. Jego ciężka głowa, przez tyle czasu wydawała się ogarnięta amnezją, która nagle minęła. Spojrzał na swoje smukłe elfickie ręce, które wydawały się jeszcze dłuższe w samotnym płomieniu świecy, która rozświetlała wnętrze chatki przed Heliar. Dwójki jego towarzyszy niedoli nie było. Rozwiązywali sprawy pobratymców. Mieli ruszyć na Archipelag, aby założyć nową cywilizację elfów. Olinusa owładnęła jednak rezygnacja. Ktoś uświadomił mu, że wszystko jest nic nie znaczącym opowiadaniem, które kiedyś zatonie między zwałami tekstów. Nikt go nie będzie pamiętał bo jest fikcyjną postacią. Rozejrzał się po wnętrzu. Wszystko wydawało się takie prawdziwe i realne. Przesunął palec nad ogniem. Poczuł jej ciepło. Był zdesperowany. Nic nie miało sensu. Włożył rękę w ogień i mimo bólu patrzył jak płomienie smagają jego palce.

- Co ty do cholery odpierdalasz?! – przerwał ciszę głos Macinelliego, który właśnie wszedł do środka.

Olinusa znów owładnęła niepamięć, która pozwoliła mu nabrać sensu do życia. Oderwał spanikowany rękę od świecy. Poparzył się dość poważnie. Nie wiedział, dlaczego trzymał dłoń nad ogniem.


- Krinn przemówiła pod postacią ognika. Musimy ruszać
– wstał nagle wciskając paznokcie w dłoń nad raną. Okropnie go piekło.

*** Gracz kryjący się za nickiem Sylvius, wstał od biurka zadowolony ze swojego dzieła. Walczył z stworzeniem czegoś kreatywnego przez dwa dni. Pierwszy tekst napisany w połowie usunął. Teraz jednak twór został ukończony i mógł zostać wysłany na konkurs. Zakpił sobie z własnego bohatera, odkrywając mu prawdę. Biedny wymyślony elf przez chwilę poczuł się nierealny. W przeciwieństwie do jego twórcy. Ten poszedł do kuchni, gdzie przygotował sobie zieloną herbatę z syropem z pigwy. Zaczął smarować kanapkę masłem, będąc zupełnie beztroski.

O nie! Tak nie może być. Czas wymazać nóż!

Gracz smarował chleb, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w dłoniach nie trzymał noża. Popatrzył na swoje dłonie ze zdziwieniem. Otworzył szufladę i wyjął kolejny i skończył smarowanie kanapki. Nałożył na nią szynkę, ser, pomidora i ogórka konserwowego, a wszystko przykrył majonezem. Przyprawił. Zjadł śniadanie. Nakarmił kota. Poszedł do łazienki, aby wziąć gorącą kąpiel. Teraz pozostało się ogolić. W pomieszczeniu były zamknięte drzwi, a więc było gorąco i parno. Lustro było zaparowane. Opłukał twarz i spojrzał przed siebie. Na gładkiej powierzchni ktoś napisał: „Nie jesteś prawdziwy”. Cofnął się przerażony.
*** Morał:
  • Kto żarty stroi ze swojego brata,
    tego spotka największa strata,
    gdy z twoich dowcipów niemądrych
    spotka cię wiele kłopotów przykrych,
    będziesz chciał odwrócić głupoty,
    że to tylko mizerne psoty,
    lecz los surowym bywa
    i on na tobie sobie poużywa,
    to coś zrobił złego bliźniemu
    kosztem ciebie przyniesie radość i jemu.
II MIEJSCE - REN
Sen Rennel wpatrywała się leniwym wzrokiem w morze, obserwując fale obmywające brzeg. Wszędzie panowała cisza niezmącona żadnym dźwiękiem. Dziewczyna siedziała na nagrzanym piasku, na kolanach trzymając cienką książkę oprawioną w nieznany jej materiał. Oderwała wzrok od horyzontu i skupiła się na tomiku. Otwarła go na pierwszej stronie i przyjrzała się tajemniczym znakom składającym się w dziwne słowa. Zajrzała na drugą stronę. Widniał tam obrazek przedstawiający... Coś. Ren nie potrafiła określić dokładnie, co na nim było. Widziała dziewczynę siedzącą w dziwnym pomieszczeniu. Próbowała rozgryźć, jaką funkcję pełni ten pokój, ale niestety nie potrafiła tego zrobić. W końcu zrezygnowała i dalej oglądała książkę. Jakie jej było zdziwienie, gdy na następnym obrazie ujrzała siebie, w antykwariacie jej matki jako dziesięcioletnią dziewczynkę stojącą przed regałem i wpatrującą się w pozycje na półkach. Pamiętała ten moment. Chciała wziąć książkę z górnej półki, ale nie sięgała, więc spróbowała wspiąć się na regał. Ten zaczął się chybotać, raz po razie zrzucając z siebie kolejne tomiszcza. W końcu Ren spadła i skręciła sobie nadgarstek. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, wspominając stare czasy. Wertowała kartki dalej i dalej, obserwując całe swoje życie zawarte w jednej cienkiej książeczce, która teraz wydawała się mieć nieskończoną ilość stron. W końcu zatrzymała się na rysunku przedstawiającym ją mającą właśnie ucinać dłoń bandyty, który ją ścigał. Obraz był niedokończony, ale już teraz przedstawiał wiele szczegółów, chociażby takich jak przerażenie rysujące się na jej twarzy. Rennel nie przypominała sobie, żeby coś takiego się wydarzyło. Zmarszczyła brwi skonsternowana. Uniosła głowę i rozejrzała się po plaży lekko zdezorientowana. Coś jej w tym wszystkim zaczęło nie pasować. Przede wszystkim dźwięki. Morze falowało jak zawsze, ale nie było słychać szumu. Ptaki krążyły, siedziały na skałach i dreptały po piasku, ale nie słychać było ich skrzeku. W sercu młodej dziewczyny zakiełkował niepokój, podsycony na dodatek postacią, która pojawiła się jakby znikąd, tak naturalnie, że gdyby nie zastanawiała się nad dziwnymi detalami, uznałaby ją za stałego bywalca wybrzeża. Postać podeszła powoli do Ren, obserwując ją spod kaptura czarnego płaszcza. Dziewczyna nie widziała jej twarzy, ale sądząc po zarysach sylwetki, mogła stwierdzić, że ma do czynienia z kobietą. Tajemnicza zjawa usiadła obok niej i nie odzywała się krótką chwilę. Serce Rennel coraz szybciej biło, im dłużej przerażająca cisza się przedłużała.

- Policz palce – odezwała się postać zaskakująco miękkim, przyjemnym dla ucha głosem.

- Co? - spytała zaskoczona Ren.

- Po prostu je policz. Wiem, że umiesz liczyć do dziesięciu - Dziewczyna posłusznie wyciągnęła przed siebie dłonie i spojrzała na nie. Zaczęła w myślach je liczyć, począwszy od lewej ręki. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć.. Tak samo zrobiła z prawą. Też wyszło jej pięć palców.

- Policzyłam. Kim jesteś?

- Spróbuj jeszcze raz.

- Ale...

- Zrób to – w głosie kobiety dało się usłyszeć lekkie zirytowanie, dlatego Rennel wykonała jej polecenie. Tym razem poszło jej gorzej. W lewej ręce naliczyła ich siedem, natomiast w prawej cztery. Ponownie spojrzała przerażona na swoje dłonie. Tym razem było odwrotnie.

- Co się...

- Tak się dzieje we śnie – wytłumaczyła zjawa. Zabrała dziewczynie dziwną książkę i zaczęła ją kartkować, przeglądając każdy obrazek po kolei. - Wiesz dlaczego są tutaj obrazki? Podobno kiedy śnisz, nie możesz czytać. Chciałam zrobić to bardziej... Realistycznie. Równie dobrze mogłabyś umieć czytać w każdym możliwym języku, o którym słyszałaś.

- Nie rozumiem – powiedziała Rennel, wpatrując się w postać, próbując dojrzeć, co się kryje pod kapturem.

- Nic się nie kryje – odpowiedziała ze śmiechem, widząc przerażoną minę dziewczyny. - Ponieważ ja tak chcę.

- Kim więc w końcu jesteś?

- Jakby to ująć... Swego rodzaju stwórcą. Jestem tobą. Realną. Wcielam się w ciebie, prowadzę twoje działania... Na bogów! Wymyśliłam cię.

- Co? - Ren spojrzała zszokowana na kobietę. Nie rozumiała, o czym mówiła.

- Chciałabym ci to łagodniej przekazać, ale nie da się inaczej. Nie istniejesz. Znaczy się owszem, istniejesz, ale w mojej wyobraźni. Nie naprawdę.

- O czym ty... To nieprawda! Przecież jestem tu, rozmawiam z tobą... Mówiłaś, że to sen. Tak, właśnie. To TY jesteś moim wytworem, nie odwrotnie! - krzyknęła skrajnie przerażona Rennel. Podniosła się gwałtownie. Daleko na horyzoncie zaczęły zbierać się ciemne chmury, usłyszała również ciche grzmienie. Zapowiadało się na burzę.

- Myśl sobie co chcesz, ale kiedy obudzisz się rano i spojrzysz w swoje odbicie, ujrzysz nie swoją twarz, ale to – zjawa wyciągnęła zza pazuchy ozdobne lusterko z rączką. Włożyła je do ręki roztrzęsionej dziewczyny i zaśmiała się okrutnie. - Nim spytasz, nie myślałam, kim będą twoi rodzice. Uznałam to za... mało ważne. A teraz spójrz w lustro.

Rennel chwyciła przedmiot przepoconą ze strachu dłonią, zostawiając na szkle swoje odciski. Odwróciła je powoli, czując, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Oblizała suche usta i popatrzyła się w odbicie. W niczym niezmąconej ciszy ozwał się mrożący krew w żyłach wrzask piętnastoletniej dziewczyny.




- Spokojnie, Ren, to był tylko sen! Rennel! - Krzyk urwał się, gdy dziewczyna usłyszała kojący głos swojej matki. Odetchnęła głęboko. To tylko sen. Już nie pamiętała, o czym był, ale musiał być przerażający, skoro dygotała teraz ze strachu i cała była spocona. Przytuliła się do podstarzałej antykwariuszki, łkając cichutko w jej koszulę nocną.

- Mogę się położyć z tobą? - powiedziała łamiącym się głosem, gdy tylko się uspokoiła.

- Jeśli aż tak się boisz, słoneczko... - wyszeptała kobieta i pocałowała Rennel w czoło. Dziewczyna pociągnęła nosem i wygramoliła się z łóżka. Jej matka już wyszła, a ona została sama w pokoju. Wstała powoli, jakby cała była zrobiona z ciężkiego metalu i podreptała przez ciemną sypialnię i równie mroczny korytarzyk. Mijając komodę, coś ją tknęło i spojrzała na nią. Na wierzchu leżało małe, ozdobne lusterko z rączką. Ren sięgnęła po nie mając nieodparte uczucie deja vu. Spojrzała na swoje odbicie i choć wokół panował gęsty mrok, wyraźnie mogła ujrzeć to, co zobaczyła we śnie. Zamazaną twarz. Rennel nie mogła zobaczyć swoich rys, oczu, ust czy nosa. Widziała tam tylko gładką powierzchnię. Nie istniejesz. Dziewczyna upuściła z przerażeniem lusterko przy kakofonii jej wrzasku przecinającego powietrze. Matka Ren wybiegła z pokoju obok zaalarmowana kolejnym krzykiem jej córki. Chwyciła ją, zaczęła tulić i uciszać dopóty, dopóki nastolatka nie uspokoiła się, a w korytarzu słychać było jedynie jej żałosne łkanie. Gdy już uspokoiła się, Rennel wyrwała się z objęć kobiety i z szaleńczym błyskiem w oczach zaczęła liczyć swoje palce. Trzy razy je przeliczała i trzy razy wyszło jej po pięć sztuk na rękę. Najwyraźniej nie usatysfakcjonowało jej to, bo kucnęła i podniosła z ziemi potłuczone lustro. Spojrzała na nie i zaczęła płakać. Tym razem to nie przerażenie wyciskało łzy na jej policzki, ale szczęście. Rennel ujrzała tam swoją zapłakaną twarz ze wszystkimi rysami, nosem, ustami i oczami.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Prace konkursowe – zbiór dzieł”