Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

16
Pomodliwszy się przed monumentalną, czarną płytą, tak wielką, że gdyby nie znajomość legend, wziąłby ją za górę bogów lub okno do ich świata, Grzmotobij skierował swe kroki do najbliższej karczmy. Ufając w przychylność bogów, mógł w końcu zająć się sprawą, z powodu której przybył do Thirongadu, w którym był do tej pory tylko raz i to krótko. Dostrzegłszy odpowiedni budynek wokół którego kręciło się więcej żałosnych, słabych pijaków, niż przy innych posiadłościach, wziął go za gospodę i przekroczył jej próg.
- Piwo - sapnął przy ladzie, niczym zwierzę gwałtownymi ruchami otrząsając się ze śniegu. - I ciepłą strawę.
Rozejrzał się po ucztującym i klnącym towarzystwie. Nie rozpoznał żadnego znajomka, nie wydawało mu się również, by słyszał o kimkolwiek z niezbyt wyróżniających się gości. Nie znał też tego miejsca i nie znał bywalców, więc i ręce trzymał odpowiednio blisko broni, by móc szybko i pewnie z niej skorzystać. Za wiele nie oczekiwał - bądź co bądź, do tej pory podróż nie przyniosła żadnych efektów - ale nie pozostawało mu nic innego, jak spróbować.
- Hej! Heeej! - zakrzyknął raz i drugi, uderzając pięścią w tarczę, którą zdjął z pleców. - Napić się jeszcze zdążycie! Są wśród was tacy, co zdążyli już sobie wyhodować jaja i potrafią stać w polu z żelazem w dłoni? Potrzebuję takich, co to nie spierdolą mi zza pleców na widok miecza, gdy będę zdobywał żarcie i bogactwa! Co to mocni są w łapach, a nie tylko w brzydkiej gębie! Takich, co nie boją się wywalczyć tego, co nam się należy i co wypełni nam kiesy!

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

17
Dyskusja z Barbarzyńcą, który od jakiegoś czasu wyjątkowo obficie karmił swego młodszego kompana, zaczęła schodzić na dość dziwne tory. Tory niebezpieczne i grożące rychłym wykolejeniem. Nawet tak zielony Uratai jak Nicolas wiedział, że nie należy ciągnąć tego wątku, bo jest on niczym cienki lód na stawie, jakie zwykł widywać na Północy bardzo często. Na Thirongadzie bowiem, nie brakowało kilku elementów - śniegu, mrozu, lodu i demonów. Oczywiście, pierwsze trzy były nieco inne od ostatniego, ale lepiej nie dać się zmylić pozorną różnicą grozy pomiędzy nimi. Nie jeden już przecież Uratai, czy ktokolwiek inny kto na Północ się wybrał, zamarznął pod byle brzózką w lesie. Nie jeden skończył jak ta bryła lodu, co niczym do człeka podobna już nie jest. Tedy właśnie tych pierwszych elementów lekceważyć nie można.
Nicolas postanowił więc przemilczeć wypowiedź mężczyzny, samemu biorąc się za kufel przed sobą. Wypił z niego całą zalegającą pozostałość, pozwalając sobie później na skromne beknięcie, jakiego do tej pory się brzydził. No ale jak to mówią - z kim przebywasz, takim się stajesz. Błogosławiony ten, który te słowa wypowiedział.
Młody Uratai nawet nie zauważył, gdy do gospody weszła nowa osoba. Do środka wchodził i wychodził ktoś co i rusz, trudno więc było pilnować każdego. Wiadomo też, że Nicolasowi nie w głowie było zabieranie się za takie niedorzeczności. Pochłonięty był przecież czymś o wiele ważniejszym, dyskusją o życiu i losie świata z równie wygadanym bratem krwi. Dlaczego więc miałby zauważyć człowieka, który od samego początku szukał guza?
Kiedy więc wyjątkowo dziwny osobnik zaczął krzyczeć i prowokować wszystkich zebranych, Nicolas nie mógł być dłużny. Nieco podpity i zamulony po kilku kuflach, powstał i spojrzał na mężczyznę. Był on kolejną osobą, której chłopak wcześniej nie rozpoznawał, toteż uznał go za kogoś niemalże równego wrogowi.
- A tobie co tak - zawarczał, łypiąc spode łba - jajec się zachciało, co? Na igraszki cię naszło? - zawołał, czując wyjątkowe rozdrażnienie.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

18
Tereghor znowuż zasępił się. Również on odczuł zbliżanie się do cienkiego lodu, tak niebezpiecznego wszak. Zmilkł zarazem dumał jak ubrać w słowa to co wkrótce przekaże młodemu Uratai, a była to rzecz jasna rzeczy wagi co najmniej istotnej. Nie przerywając dwóch czynności nalał ponownie kompanowi jak i sobie.

Gdyby tylko nowo przybyły śmiałek poprzestał na zamówieniu piwa i strawy, tak czy owak to pierwsze dostał niebywale rychło, nikt, a zwłaszcza gospodarz przybytku, nie zwróciłby na niego uwagi. Nikt, a nikt nie spodziewał się zastać tu pomyleńców tak wcześnie. Ponadto nikt nie życzył sobie ich tu zastawać. Karczma pod Wyszczerbionym Kozikiem ciesząca się może nie złą, lecz na pewno nie najlepszą sławą, miewała w swoich progach zagorzałych pijaków, bezlitosnych morderców, bezczelnych gwałcicieli, aczkolwiek nie pomyleńców przerywających gawędy i obyczajne spędzanie czasu z boskim napojem.


- Ja! Ja! - wystrzelił jako pierwszy Wojciech, którego co prawda ignorowano bardziej niźli szczury pod nogami. - Ja żem bym się napić chciał - ledwie dokończył i runął pod stół.

- Ty, żartownisiu zasrany - drągal, mniej skory do żartów, wstał od stołu, uprzedzając tym samym Nicolasa. - Bacz na słowa bo...

- Ja mu kurwa dam - zerwał się ktoś inny, może i mniejszy od swego poprzednika, jednakże bardziej podchmielony tudzież bardziej rozdrażniony. Na szczęście został powstrzymany przez kamrata, choć i ten nie wyglądał na zadowolonego.

- Panie nieznajomy - oderwał się w końcu karczmarz. Głos miał jak dzwon, do tego nie skażony alkoholowymi powikłaniami. Prócz tego wyglądał zatrważająco gdy wyprostował się i niemal z góry spojrzał na rozmówcę. Ręce miał pod ladą, niby trzymając tam coś pozornie niewidocznego. - Niebezpiecznie z takowymi słowami tutaj, niebezpiecznie prowokować los i gości moich. Idzie do demonów i tak guza szukajcie. Tam werbujcie śmiałków na ową godną pożałowania sprawę.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

19
- Spokojnie, gospodarzu... - powiedział spokojnie, ale wzrok przemieszczał wyłącznie po wstających jegomościach. - mir domowy szanuję i nie doznasz z mojej strony żadnej szkody. Ale jeśli który z was chciałby sprawdzić, jak ja żelazem macham albo raz jeszcze nazwać mnie zasrańcem, to z chęcią wyjdę przed ten tu przybytek i od razu zrobię wam tę przyjemność. A ręka mnie świerzbi, bo zdaje się, że niejeden tu nie bierze mnie poważnie.

Zmrużył lekko oczy, sprawdzając, czy aby nikt nie sięgnął niepotrzebnie po kozik, jak sugerowałaby nazwa gospody - gdyby bowiem kto taki stał nazbyt blisko, to Grzmotobij zmuszony byłby do rzutu toporkiem, a tego robić nie chciał. I to nawet nie dlatego, że był w karczmie obcym i zapewne wszyscy by się na niego rzucili i nie dlatego też, że już u tego karczmarza nie pojadłby i nie popił, a dlatego, że gdyby nawet udało mu się zwycięsko wyjść na ulice, to spodziewał się raczej surowego prawa Thirongardu. Takie prawo natomiast mogło popsuć nawet najlepsze plany na wspaniałe wyprawy.

- Może i wszyscy macie jajca, może i wszyscy potraficie zrobić użytek z oręża... - podjął na nowo, odliczając odpowiednią kwotę za zamówione jadło. Wziął swoje piwo, obrócił się plecami do lady i kontynuował swą przemową, jedną rękę trzymając ostrożnie blisko toporków. - Oby tak było! Nie obrażać chciałem, a zyskać uwagę. Zbieram kompanię, której przeznaczeniem będzie zdobyć sławę i bogactwa, jakich od czasu Wieży pewnie nikt jeszcze nie zdobył! Która niechybnie przeleje krew słabeuszy z ciepłych krajów i weźmie, co prawem silniejszego należy się Uratai! Potrzebuję wojaków i żeglarzy, którym niestraszna daleka podróż i którzy pod moją komendą i z błogosławieństwem Żywiołów wyruszą na Południe!

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

20
Nicolas słuchał jegomościa Barbarzyńcę z wyjątkowo spiętą twarzą. Każde jego słowo, każdy ruch i gest - wzbudzał w nim dziwne podrażnienie i chęć wypróbowania umiejętności mężczyzny, uchodzącego za wyjątkowego cwaniaczka. Coś go jednak powstrzymywało i było to coś, co do tej pory siedziało głęboko w jego trzewiach i dopiero teraz, jakoby niedźwiedź po śnie zimowym, wyszło, chwytając go ostro za ramię.

Tym czymś była przezorność.

Chłopak, choć młody, miał swoją dumę. W żaden sposób nie podobała mu się gadka nowego przybysza i jak się okazało - nie tylko jemu. Wielu powstało, wielu wyraziło swoje zdanie w podobny sposób co Nicolas. Nie uchodzi, doprawdy nie uchodzi tak gębą kłapać, kiedy jest się pośród ludzi, których sprowokować jest łatwiej niźli wygłodniałego wilka. Na szczęście, ostatnie słowa zmieniły nieco obrót spraw. Ku zadowoleniu Nicolasa, facet szukał chętnych do przygód, a tych, jak wynikało z konwersacji Nicolasa z przyjacielem rodziny, pragnął przecież on sam. Wciąż jednak nie chciał się zgłaszać na przysłowiową "pałę". Wszakże nie znał człowieka i nie chciał popaść w byle prostą zasadzkę.

- Ja bym chciał - podjął, zaczynając żałować już w momencie wypowiedzenia pierwszych słów - wiedzieć, czy fechtunek nie jest ci przypadkiem obcy, bohaterze...

Nicolas podszedł do drzwi, przeszedł przez ich próg, zatrzymał się.

- Będę czekał na zewnątrz.

I wyszedł.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

21
Pod naciskiem wzroku karczmarza Grzmotbij dosłownie musiał odstawić kufel z tą resztką zawartości. Niewątpliwie, pojedynek wyglądałby ciekawiej gdyby współzawodnicy jako oręża używali kufli. Wszelako gospodarzowi nie zależało na widowisku. Nic dziwnego. Po kilku takich waśniach nie było by w co nalewać piwa.

Uratai opuścił przybytek. Za nim zaś ruszyła reszta gości. Wprawdzie nikt nie rzucił się jak oszalały by zaklepać jak najlepsze miejsce, aczkolwiek z drugiej strony nie przypominało to żałobnego orszaku. Co niektórzy radzi rzucali wokół swoje opinie o owym przedsięwzięciu. Znaleźli się też wieczni grymaśni sceptycy powtarzający permanentnie, iż to zły pomysł. Wojciech leżał gdzie leżał, nie zdając sobie sprawy, że przegapi zajmujący spektakl.

W rychle utworzonym kręgu, co ciekawe mało regularnym, a bliskim wręcz kanciastej figury, dwóch gladiatorów stanęło na przeciw siebie. Oczywiście brakowało głośnego skandowania, żywego dopingowania faworytów. Zamiast tego przewinęło się kilka słów mniemań. Ktoś opowiadał mało zabawny dowcip, ktoś przedstawiał nieciekawe relacje między nim, a żoną. Ktoś nawet skomentował sprzyjającą pogodę. Padał nieomal nieodczuwalny w dotyku biały puch, zaś temperatura pozwalała na o wiele więcej niż zwykle.

- Coś ty, oszalał? - Tereghor przepchał się przez ciżbę drągali, doskoczył do młodego Uratai i potrząsnął go trzymając za ramiona. - Wiesz co czynisz? - Nie czekając nawet na odpowiedź zwrócił się do jego rywala: - On pijany w sztok! Ledwie na nogach ustanie. - Nie ulega wątpliwości, iż mężczyzna przesadzał, lecz same rzucenie pojedynku było poniekąd skutkiem dobitnego działania alkoholu.

- Odsuń żesz się!

- Racja - zawtórował inny widz. - Zasie wy oddajcie bronie.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

22
Grzmotobij wybuchł głośnym śmiechem, przy jego mocnej sylwetce i nastroju, przypominającym trochę przetaczający się huk pioruna. "Gromki" było zdecydowanie najlepszym określeniem.
- Oddać bronie? - powtórzył, szczerze zdziwiony unosząc brew. - A co, wołam ja aby, żeby na południe ruszać z gołym dupskiem i bez oręża?
Opuścił nieco głowę, by stłumić parsknięcie, gdy wyobraził sobie scenę: oto statek pełen mężnych Uratai płynie wzdłuż wybrzeża mroźnym morzem, wystawiając zamiast tarcz gołe zadki, lśniące w słońcu niczym wypolerowane.
- Spokojnie, Bracie - zwrócił się do Tereghora, lecz patrzył na młokosa, który wyzwał go na pojedynek. - Nie przyszliśmy się tu zabijać, ale w moich stronach ten, komu rzucono wyzwanie, wybiera broń. A jako że wyzwanie rzucono mnie, to i mówię: niech każdy używa, co mu leży. Uczciwie. Bez trzaskania czaszek, a tylko do pierwszej krwi!
Jeśliby Nicolas na to przystał, to Grzmotobij ściągnąłby - oczekując pomocy od gawiedzi - kolczugę, którą miał na sobie. Tarczę i tobołek tak czy inaczej zostawił w karczmie, rzucając gospodarzowi proszące spojrzenie, by popilnował jego rzeczy przez te parę chwil, gdy go nie będzie.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

23
Wszyscy wyszli na zewnątrz. Zimowe, chłodne powietrze buchnęło ich w zahartowane, barbarzyńskie lica, ze szczególną uszczypliwością atakując te należące do Nicolasa, będące pierwszym, które wychyliło się zza drzwi gospody. Chłopak zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że od jego decyzji nie ma odwrotu i według starych tradycji Ludzi Północy, sprowokowany pojedynek musiał ujrzeć światło dzienne, musiał być także skropiony krwią, niekoniecznie życiem. Jednakże jakkolwiek i cokolwiek tradycja by nie mówiła, nawet ona nie powstrzyma ni topora, ni miecza, które zbyt mocno wyprowadzone, przetną ciało pokonanego wojownika, ukazując światłu dziennemu nie tylko krew, ale i wnętrzności. Dużo wnętrzności.

Interwencja Teroghora absolutnie zaskoczyła Nicolasa, który na ten czas całkowicie zapomniał o jego istnieniu. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział nawet jak zareagować. Nie chciał zgrywać zimnego skurwysyna, bo tym przecież nie był. Wzięcie sobie rad do serca także nie wchodziło w grę, z pewnością nie przy tak licznym zgromadzeniu. Grobowe milczenia i zignorowanie mężczyzny, którego Nicolas zdążył polubić, również nie załatwiało sprawę. Chłopak postanowił więc po prostu skinąć głową. Wymownie i jasno stwierdzające "Wszystko w porządku, wiem co robię". Niestety, bez znaczenia jak bardzo Nicolas chciałby wierzyć w ten gest - nie potrafił.

- A zatem. Bez trzaskania czaszek, bez sadyzmu. Męski pojedynek, do pierwszej krwi. Wszystko jasne. - On także nie odrywał wzroku od jegomościa, co sprawiło, że między przyszłymi pojedynkującymi się, powstała więź. Twarda i zimna, ledwo widoczna, ale jednak więź.

Widząc ruchy Grzmotobija, który postanowił rozebrać się z pancerza, Nicolas zrobił dokładnie to samo. On także zdjął z siebie kolczugę, po wcześniejszym zdjęciu z pleców pochwy z mieczem, pozbył się tabołka, pozostawiając jedynie skórzane odzienie. Wyciągnął swój dwuręczny oręż z pochwy, zakręcił nim młynka dwoma rękoma, stanął miękko na nogach, wzniósł ostrze tak, że te sterczało z wdziękiem ku górze, tuż obok głowy.

Był gotowy.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

24
Futrzaną kamizelę położył na zimnej ziemi, a na niej - kolczugę. Na odsłoniętym torsie zwisały mu dwa amulety - jeden z zimnym, niebieskim kamieniem, drugi zaś wyglądał na połączenie kamienia, pazura i kła, na których wyryty został jeden, duży i dość zawiły symbol. Popatrzył po zebranych, oceniając ilość miejsca, jaką ma do dyspozycji - domyślał się, że tylko najbardziej pijani zostaną w pobliżu, gdy powietrze ciąć będzie żelazo, ale nie chciał na nikogo wpaść lub zostać popchniętym przez nadgorliwego widza.

Spokojnym krokiem wyszedł na środek, ruszając nieco głową i umięśnionymi, przyzwyczajonymi do ciężkiej pracy rękoma. Zręcznym ruchem wyciągnął dwa z zaczepionych o metalowe kółka dużych toporków, zacisnął na nich dłonie, ale powstrzymał się przed pokusą popisywania się. Po co? Stał naprzeciw niedoświadczonego młokosa - a nuż nie doceni Grzmotobija i da mu tym samym przewagę.
Zdobiony oręż bujał się powoli, gdy Uratai zbliżał się do przeciwnika. Trzy długości miecza przed Nicolasem zwolnił, uniósł swą broń, ugiął lekko nogi i napiął mięśnie - słowem: przyjął pozycję bojową. Krótkie obuchy przeciw długiemu mieczowi - Tłuk był świadomy, że na błąd nie może sobie pozwolić i pozostało mu wyczekiwanie na błąd przeciwnika. By nie stać w miejscu i nie czekać, zaczął okrążać go zgodnie z ruchem wskazówek zegara tak, by być po prawej stronie przeciwnika, przekonany, że praworęczny Nicolas będzie mniej sprawny w zamachu. Bez względu na to, czy pierwszym miał być zamach, czy sztych, Grzmotobij miał nadzieję, że waga potężnego oręża zrobi swoje i cios będzie na tyle wolny, że lewą ręką uda mu się zbić miecz w dół, ku ziemi, po to tylko, by z impetem półobrotu grzmotnąć przeciwnika łokciem w młodociany czerep.

Wyczekiwał. Nie mogąc miotać, by nie zabić, swoją jedyną szansę widział w oczekiwaniu.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

25
Nicolas czuł narastający niepokój i adrenalinę. Pozbawiony swego pancerza, był wyjątkowo mocno narażony na obrażenia, od człowieka, którego nie znał i nie miał pojęcia o jego sztuce walki. Zaiste, był to kawał chłopa, którego postura przywoływała wspomnienia legend zasłyszanych gdzieś przy blasku ognisk. Grzmotobij, bo tak go nazywano, a o czym nie wiedział Nicolas, posiadał nadto dziwną pewność siebie i równie dziwny sposób walki. Zamiast wyjąć oręż, tak jak tego spodziewał się chłopak, ten dobył czegoś nad wyraz dziwacznego. Toporki zawieszone na metalowym pierścieniu, zdawały się być dobrze naostrzone i zdatne do rozłupania czaszki. Nicolas najbardziej obawiał się tego, że były również zdatne do zablokowania jego dwuręcznego miecza. Nie było dobrze.

Gdy Grzmotobij zaczął okrążać chłopaka, ten zrobił to samo, tyle że w przeciwną stronę - oczywiście. Sztuczka osaczenia wroga była stara jak świat, znał ją każdy kto choć trochę powalczył w swojej karierze. Nicolas wiedział także, że wyczekiwanie nic dobrego mu nie przyniesie. Choć na takiego nie wyglądał, on także posiadał mnóstwo krzepy, tyle że jednak trzymanie dwuręcznego miecza przez czas dłuższy, może skończyć się odrętwieniem rąk. Sprawę należało rozstrzygnąć jak najszybciej.

Nicolas wystrzelił w stronę Grzmotobija najszybciej jak potrafił. Całą dzielącą ich odległość pokonał piruetem, na którego końcu Mięśniak miał dostać od jego prawej flanki, lecz Nicolas w ostatnim momencie dźwignął się na jeszcze jeden obrót, zmieniając kierunek ciosu na lewą stronę Grzmotobija.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

26
Zaprawieni widzowie nie należeli do szczególnie cierpliwych. w ich oczach pojedynek, bądź raczej jego początkowy zalążek, ciągnął się nieubłaganie. Liczyli na rychłe, pełne posoki rozstrzygnięcie sporu, a w miarę sposobności bogate w nieprzewidywalne wypadki takie jak choćby mimowolne uszkodzenia napotkanych obiektów czy nawet napotkanych obserwatorów. To dopiero było by spektakularne widowisko. Jednakowoż póki co nie rokowało za wiele. Mierzenie się spojrzeniami, obnażanie się ze zbędnego ekwipunku, ponowne mierzenie się spojrzeniami, ślamazarne dobywanie oręża, raz jeszcze mierzenie się spojrzeniami. Istne poczucie bezsensu.

- No dołóż mu! - nie wytrzymał ktoś z tłumku. Ciężko orzec komu tak na prawdę kibicował, aczkolwiek robił to z pełnym zaangażowaniem. - Wal go, cholera!

- Przypieprz mu wreszcie! - zawtórował inny opój.

Ruch Nicolasa prezentował się dość efektownie. Oczywiście wiele mu brakowało do perfekcji, do miękkich i gładkich, a przede wszystkim czystych manewrów wąskodupców. Kto wie czy nie będąc jednym z nich tenże ruch poczyniony zostałby z pełnym powodzeniem. Niemniej na chwilę obecną zwinnością minimalnie przewyższał go jego przeciwnik, czyli Grzmotbij. Doświadczeniem również. Co prawda został z lekka zmylony zmianą kierunku młodzika, przez co nie zdążył zbić klingi, lecz drugą cześć zamiarowanego ruchu wykonał niemalże poprawnie. Nicolas w toku drugiego obrotu oberwał z łokcia w potylicę. Wyleciał po za "strefę rotacyjną" w skutek czego wykonał większy zamach niż planował. Ostrze musnęło starszego Uratai gdzieś w okolice lewej części brzucha.

Ostatecznie obaj stali do siebie bokiem, tym jednak razem o wiele bliżej niż przedtem. Można by rzec, iż mieli przeciwnika na wyciągnięcie ręki - Grzmotbij lewej, Nicolas prawej.

Tymczasem tłum zawył uradowany, oczywiście tylko garstka podchmielonej bandy zdołała zobaczyć działanie gladiatorów. W każdym bądź razie każdy ożywił się na tyle, aby dopingować swojego faworyta prawie ze wszystkich sił. Szczególnie dało się słyszeć
- przyłóż mu kurwa jego mać!
Spoiler:
.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Twierdza”