Karczma pod „ Wyszczerbionym Kozikiem”

1

Śnieg w Thirongadzie był czymś bardziej niż oczywistym. Każdy, kto pomieszkał tu dłużej, wiedział, że ten nie opuszcza stolicy Barbarzyńców, bez znaczenia, jak bardzo byłoby tam niebezpiecznie i groźnie. Nie tylko otulał chatki mieszkańców swoim chłodnym ramieniem, ale także hartował tych, którzy szli w bój, aby każdego dnia móc przynieść zwycięstwo do swoich domów. Wychowywał wojowników Uratai, uczył ich wytrwałości i cierpliwości. Dawał lekcje pokory, a także ukojenia, gdy było już po wszystkim. Śnieg mógł być zarówno bóstwem, jak i rodzicem obserwującym poczynania swoich dzieci. Dzieci Północy.
Lecz nawet Dzieci Północy chciałyby od czasu do czasu posiedzieć w cieple. Móc zdjąć z siebie warstwę wilczych futer, usiąść w cieple przy blasku kominka, opróżnić do dna kufel zacnego miodu. Oderwać się chociaż na chwilę od wszystkiego dokoła i pomyśleć. Nad życiem, nad sensem własnego istnienia i nad wszystkim innym, co głębokiego myślenia wymagało. Oczywiście, najlepiej by było, gdyby takie czynności dało się wykonywać w gronie tych, których ramiona towarzyszą podczas niezliczonej ilości bitek i są czymś więcej, niż Bracia Oręża.
Okazało się, że stworzenie czegoś takiego wcale innowacyjnością nie jest. Na Południu zwą takie przytułki karczmami i zwyczajem wypełnione są od białego rana po ciemnistą noc. Okalone krzykami i śmiechem, popiskiwaniem dziewek klepniętych w pośladek, a także odgłosem tłuczonego szkła, rozlewanego miodu na pogniłe deski, szmerem tajnych i nietajnych rozmów, a może nawet i płaczem; trudno stwierdzić w zasadzie, co w karczmach dziać się może.
Wkrótce w Thirongadzie także wybudowano karczmę. Ta zaś nie różniła się w zasadzie niczym od tych, które można było spotkać na Południu. Kiedy weszło się do środka, od razu buchał w nas smród czosnku, cebuli, potu i gówna. Dokoła nie krępowano się w rzucaniu kurwami, kośćmi dla wychudzonych psów, żebrzących gdzieś pośród stołów, nie krępowano się także prać po mordach, a także machać swoich poszczerbionych orężem z wyraźnie chwiejącą się sylwetką i spienioną mordą. Przy szynkwasie stał karczmarz, który jak zwykle udawał, że nic nie widzi, gdzie indziej chodziła dziewka i roznosiła jadło, klepana co i rusz po swoich krągłościach, a na stole spał pijany Wojciech, Wojciechem nazwanym nie wiadomo z jakiego powodu.
Jednym słowem, dla niektórych raj, a dla innych piekło. Wszystko zależało od roli, jaką się odgrywało. Albo prałeś po mordzie, albo byłeś po niej prany.
Ostatnio zmieniony 18 maja 2013, 14:27 przez Nicolas, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

2
Nicolas, który ostatnimi czasy nie miał za wiele do roboty, postanowił po raz kolejny już odwiedzić doskonale znane mu miejsce. Miejscem tym, była karczma pod "Wyszczerbionym Kozikiem". Ileż to już razy zastanawiał się dlaczego właśnie tak nazywa się gospoda, nie naliczyłby nikt. Za cholerę nie potrafił znaleźć dostatecznie wiarygodnych informacji na temat tego przybytku i szczerze powiedziawszy, zbyt uporczywie to on nie szukał. Wręcz przeciwnie, popytał jedynie miejscowych bywalców i na tym skończyło się całe śledztwo. No bo kogóż u licha obchodzą tak błahe i przyziemne sprawy? Na pewno nie Uratai.
Po przemierzeniu ulic miasta, zasypanych jak zwykle śniegiem po same kolana, znalazł się nareszcie przed karczmą. Za nim wszedł, sprawdził rzecz jasna uzbrojenie. Głupi ten, kto wchodzi tam bez choćby i tępego noża. To tak, jakby z gołą rzycią wpakować się do paszczy smoka, oczekując do tego, że się go pokona. Uzbrojenie było niezbędną niezbędnością dla każdego Uratai, nawet tak młodego jak Nicolas. Barbarzyńca bez broni zasługiwał jedynie na splunięcie i wychędorzenie, na nic więcej.
Zaraz po tym jak sprawdził swoje uzbrojenie, zabrał się za sprawdzenie zawartości sakiewki. Oczywiście, wejście bez pieniędzy, nie było tak ryzykowne jak wejście bez broni. Zawsze bowiem była szansa, że ktoś komu w odpowiednim momencie potakniesz i poklepiesz po ramieniu, postawi ci kufel miodu, bądź choćby jedną kolejkę wybornej gorzałki. Rzecz jasna, lepiej było polegać na sobie, ale czegóż u licha się nie robi, by zaoszczędzić kilka miedziaków? No właśnie.
Okazało się, że sakwa jest równie pusta, jak jego żołądek. Nicolas w żaden sposób nie potrafił tego pojąć i nawet przewrócił skórzany materiał na wewnętrzną stronę. Nie znalazł nawet złamanego grosza, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, jak bardzo ostatnio się leniwił. Wyglądało na to, że to najlepszy argument do wzięcia się w końcu do roboty i wyruszenia w świat. Miał w końcu szesnaście lat i nadeszła pora, aby zabił swoją pierwszą bestię, bądź cokolwiek co się ruszało i chciało wpierw uśmiercić jego samego.
Mimo wszystko wszedł, czując, że wkrótce będzie tego żałował. On zawsze przecież miał talent do wpadania w tarapaty i równie wielki do wychodzenia z nich. Ale kto wie, czy w końcu kosa nie trafi na kamień?
Wszedł do środka, usiadł przy wolnym stoliku. Miecz na ramieniu zdawał się być nieco cięższy niż zwykle, a zapach pieczeni dochodzącej zza zaplecza, drażnił mu nozdrza i wzniecał głód.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

3
- Ej ty tam! - zakrzyknął barczysty karczmarz, były wojak, co nie trudno było przeoczyć. Nosił na licu ogrom blizn, zaś na imponujących muskułach niewielką część swoich futrzanych trofeów. Gdyby nawet ktoś przegapił wizerunek dumnego człeka północy nie zdołałby nie usłyszeć wielu pogłosek o nim. Chociażby o sławetnej Krwawej Bitwie pod Thirongadem z okrytnymi pomiotami piekieł, kiedy to pozbawił głowy trzech demonów jednym cięciem swojego topora.

- Tak ty młodziku! Czego se życzysz, co? - w jego głosie dudniła nuta rozdrażnienia, co raczej nie było niczym dziwnym. Przybytek pękał od przekleństw i muskuł gości, zaś nad nimi należało co rusz skakać z kolejnymi antałami piwa, Wojciech bodaj znalazł kompanów, teraz rozrzuconych po izbie tu i tam, ponadto pojawiało się coraz więcej takich, którzy przychodzili tu z pustymi sakwami pragnąc płacić w naturze.

Wtedy też ni stąd ni zowąd pojawił się znajomek młodego Urataia. Tereghor "Łysy", bo tak miał na imię, mało tego, iż przysadzisty, nosił ogrom średniej jakości futer. Ledwie mieścił się w drzwiach, więc wciśnięcie się na ławę przy stole było dla niego nie lada wyzwaniem. Sprostawszy zadaniu wzniósł rękę i wydarł się niskim głosem: - Daj tu no dzban i kufle dwa! Ach! - łupnął pięścią o stół, prawdopodobnie w powitaniu. - Nicolas! Ktoś mi powiadał, iż wyruszyłeś na południe. Ee.. cholera wie kto, ale żem mu uwierzył.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

4
Nicolas będąc w karczmie zaledwie kilka chwil, już zdał sobie sprawę w jak wielkie gówno wlazł. Wyjątkowo rzadkie i śmierdzące, czyli takie, jakie z buta schodzi najciężej. Zdał sobie dopiero wówczas, kiedy uporczywe burczenie w brzuchu na moment przystało, a wyschnięte gardło przestało dokuczać. Wszystko dlatego, że Nicolas przypomniał sobie dlaczego ostatnio opuścił tę samą gospodę i dlaczego przysięgał sobie na wszystkie znane mu cnoty, że więcej tu już nie zagości. Choćby go i wołami wciągali, a do gardła przykładali nóż, w międzyczasie przypalając pięty rozgrzanym brzeszczotem.
Przełknął ślinę, zebrało się mu na mdłości. Te zaś skrzętnie potęgowało otoczenie, jak zwykle zapijaczone, brudne, ohydne i niechlujnie. Trudno, naprawdę trudno było rozpoznać w tych samych ludziach legendy i mity, jakie rozpowiadano wszędzie i zawsze, gdy grzał blask ognisk, palenisk, lub kominów, czyli gdziekolwiek, gdzie był płomień, ludzie no i alkohol. Te ostatnie zaś, mogło być w dosłownie każdej postaci. Miód, piwo, gorzała, wino. Wszystko byleby tylko kopało w łeb i rozwiązywało języki.
Przez całe swoje pechowe życie słyszał wiele o weteranach wojennych. Bał się ich każdy, oprócz tych którzy mogli się chełpić równie wielką sławą i zasługami. Takich było dość niewielu, a poza tym niekiedy bywało w ogóle ciężko takich zidentyfikować. Wszystko przez to, że niektórzy po wypiciu kilku głębszych, potrafili wyjątkowo bajecznie opisać swoje przygody, nie szczędząc przy tym tłoków wyobraźni i rzucania dokoła sprośnymi kurwami, jako przecinki i pauzy całej wypowiedzi.
Chłopak o mało nie podskoczył, kiedy zabrzmiał głos karczmarza. Znał go, tak jak i znał go każdy. To on właśnie należał do grona wielkich legend Barbarzyńców i Nicolas za żadne znane mu skarby nie chciał sprawdzać ich autentyczności. Spocił się jedynie, wsłuchał mimowolnie w odgłos swego serca, bijącego tak głośno, że młodzieniec podrygiwał delikatnie w jego rytm. Nie zdążył powiedzieć nic, ani słowa, bo o to ktoś się do niego dosiadł . Nicolas to wykorzystał i wzruszył ramionami w stronę karczmarza, co miało oznaczać, że o to siedział tu i wyczekiwał kompana, nie szukał kłopotów i nie chciał nic zamawiać. Oczywiście, burczący brzuch i kujące gardło mówiło co innego.
Ku zdziwieniu Nicolasa, człowiek przed nim był mu zupełnie obcy, ale zdawał się tego nie wiedzieć on sam. Mówił o rzeczach zupełnie młodemu Uratai abstrakcyjnych i niedorzecznych. Jaka podróż na południe? Przecież on nawet nie wiedział, gdzie leży południe...
Oczywiście, nie miał zamiaru się wykłócać, tym bardziej, że nieznajomy zamówił dzban piwa, niechybnie na swój koszt. Taka okazja nie mogła przemknąć Barbarzyńcy koło nosa.
- I jajecznicę! Na boczku, jeśli łaska! - dodał, wyjątkowo dziarskim tonem, który odzyskał wraz z pewnością siebie, gdy miał obok kogoś, kogo podobno zna.
- Jakoś tak wyszło, że zostałem tutaj. A co u ciebie przyjacielu? - zapytał, nie mając zielonego pojęcia w co zaczął brnąć.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

5
- Jajecznicę? Ten tego... niech będzie - machnął ręką. Widocznie sam nie wiedział czego chciał, kiedy i jakie potrzeby miał zaspokajać. Kuriozalny był to człek. - Tudzież dla mnie owej jajecznicy.

- Powiadasz tak wyszło? Ha! - zatrząsł się w śmiechu, a wraz z nim cały stół. Rychło ochłonął, albowiem powód do rozbawienia był po prostu żałosny. Chwilę potem zamyślił się w jednoczesnym lustrowaniu zmieszanej miny rozmówcy. - Krzywisz się jakobyś z demonem siedział. Ba! Jakobyś cholera owego demona nie znał. Co prawda to prawda, acz ja znałem twego ojca. - Zamilkł na moment, a uznawszy, że przemilczał wystarczającą ilość czasu kontynuował: - Jeszcze jak żeś chłystek był to często bywałem gościem u was. Matka twoja robiła wyborne polewki - urwał, spuścił wzrok.

Przybył z ociąganiem gospodarz Wyszczerbionego Kozika. Postawił dzban pitnego miodu, obok z kolei kufle dwa. Postał jeszcze chwile, kto wie, może czekając na słowa podzięki, przeczesał brodę i wrócił, niechybnie po strawę.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

6
Nicolas uśmiechnął się tylko, kiedy jego zamówienie na jajecznice okazało się zostać przyjęte. Wciąż nie wiedział kto przed nim siedzi, ale nie miał zamiaru opuszczać wesołego jegomościa, skoro ten stawia mu syty posiłek. Dochodziło południe, a on nie jadł jeszcze nic. Głód i żołądek zaciśnięty równie mocno jak pusta sakwa, przejęły kontrolę nad jego umysłem budząc prymitywną żądze chęci najedzenia się po same uszy. Bez znaczenia, ile by to mogło kosztować. A Nicolas już teraz podejrzewał, że cena z pewnością mała nie będzie, a on sam nie da rady jej spłacić.
- Wcale się nie krzywię... Co ci do łba strzeliło, stary druhu? - chłopak wybuchnął podobnym, krótkim, acz narowistym śmiechem, co towarzysz przed nim dosłownie chwilę wcześniej. Mógł się wydać odrobinę bardziej sztuczny, a to wszystko przez to, że młody Barbarzyńca nie nawykł do żadnej formy aktorstwa. Nie miał nawet ochoty by to zmieniać. Podrapał się jedynie po głowie, kiedy jego akt wesołości został ukończony i lekko zawstydzony odkrył, że zapadła cisza.
Milczeli czas jakiś, przy czym Nicolas milczał dlatego, że nie zna osobnika przed nim, a nie dlatego, że do gadki nie ma ochoty. Wręcz przeciwnie, dawno z nikim nie zamienił słowa i rozmowa z kimś, kto uważa go za starego, dobrego kompana, mogłaby być zaiste świetnym zabijaczem czasu, którego w tym momencie potrzebował jak niczego innego. Przy odrobinie szczęścia udałoby się może wyżebrać jeszcze jakieś jadło, bądź trunek. Cokolwiek czym dałoby się wypełnić żołądek.
Ku zdziwieniu Nicolasa, chwilę później żałował tego, że cisza została przerwana. Okazało się, że tajemniczy, pulchny mężczyzna, rzeczywiście go zna, a żeby było tego mało, zna całkiem dobrze. Przede wszystkim, wykazał się świetną znajomością rodziców Nicolasa, które jego samego zaskoczyły i nieco zbiły z pantałyku.
- Tiaa... polewki robiła rzeczywiście wyborne. Przynajmniej takie wieści krążyły po mym domu, parenaście lat wstecz. Mi nie było dane ich spróbować... No, ale dobrze, że żeś to ujął w czasie przeszłym kamracie... ahh - westchnął, machnął ręką, jakby chciał odegnać muchę od gnoju. - To był cholerny wypadek. Wlazła do mojej izdebki w momencie, jak rzucałem sztyletem w drzwi, co by sobie nieco umiejętności w tym fachu poprawić. Wystaw sobie, rzucam, myślę trafię tam gdzie sobie wycelowałem, wypuszczam kozik, a ta akurat, pech chciał, otwiera drzwi. No i ją trach w gardziel! Ha! - uderzył pięścią w stół. - To nie moja wina! W żadnym razie, w żadnym, powiadam, nie można mnie tą winą obarczać. To ona, nikt inny, wlazła kiedy nie było trzeba. Jakby znała maniery i zapukała, tak jak podobno robią to w domach na Południu, to by do nieszczęścia nie doszło. Tyle w temacie.
Ku radości Nicolasa, doszło za to piwo wraz z groźnym karczmarzem. Chłopak biorąc swój kufel, milczał, bojąc się powiedzieć coś, co mogłoby Barbarzyńcę rozzłościć.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

7
Zmarkotniał zauważalnie. Po zakończeniu i tak znanej mu opowieści jakby milczenia było mało pomilczał jeszcze trochę. W końcu westchnął i zamiarując się na rzucenie kilku słów otworzył usta. Nie powiedział nic, aczkolwiek niechybnie miał utwierdzić w przekonaniu, iż wiedział jak doszło do nieszczęścia. Zamknął usta, po czym z wolna kiwną głową. Później powzdychał jeszcze nieco.

Wyrwa w rozmowie, szczególnie wielka, sprzyjała w rozejrzeniu się po przybytku. Nie zmieniło się za wiele od chwili przybycia. Jeśli by zliczyć w izbie gościło pięć większych grupek ciasno zwartych przy stołach, wprawdzie na pierwszy rzut oka panował tłok. Z innej strony jak na takowe miejsce i o takowej porze ludzi było na prawdę sporo, co skutkowało pochmurnością gospodarza. Wojciech i kamraci spali nadal.

Uratai tymczasem nalał do kufli, przysunął jeden niemal pod brodę rozmówcy i wzniósł drugi aby stuknąć się, jako zwiastun dobrego, obyczajnego spędzania razem czasu w towarzystwie alkoholu. Golnął tak jak prawdziwy człek północy, na raz nieomal wypijając trzy ćwierci zawartości. W następnej kolejności beknął donośnie.

- A u mnie zaś, wcześniej żeś pytał, nic a nic cholera. Wszelako... dwa dni temu napotkali żeśmy, pewno nie uwierzysz ale demona - ściszył głos. - Był szpetny jak orcza kurwa - skrzywił się i splunął. - Coś zaczyna się dziać - mówił znowuż cicho - coś się szykuje i jak mniemam nic przyjemnego. Zrazu my, drwale, będziem mieli przesrane. - Zerknął za wyczekiwaną strawą, lecz tak bez przekonania. - Tedy też uwierzyłem, że stąd wybyłeś. - Wzruszył ramionami i upił łyk.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

8
Kiedy znajomy człek zmarkotniał, Nicolas uznał, że to dobry pomysł, aby zrobił to samo. Prawdę mówiąc, ze śmiercią rodziców pogodził się już dawno temu, a ból, jeśli w ogóle się pojawił, zniknął jeszcze wcześniej. Od zawsze był typem samotnika i od zawsze się z tym utożsamiał. Nie miał w zasadzie żadnych przyjaciół, nie posiadał innych krewnych. Odkąd tylko pamiętał, zawsze chodził własnymi ścieżkami, z własnym planem na swoje życie. Nie potrafił się przywiązywać do innych, utożsamiać z tym co dla Barbarzyńców jest ważne. Czasami miewał wrażenie, że w ogóle nie jest człowiekiem Północy, że jego matka puściła się z jakimś podróżnym z Południa, płodząc go zalana w trupa, na drugi dzień nie pamiętając co się stało. Wbrew pozorom, taka wizja wcale mu nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, czasami marzył, że jego domniemany biologiczny ojciec był podróżnikiem, poszukiwaczem przygód, kimś komu ekspansja nie jest obca. Marzył o tym, jak to wraz z nim przemierza morza, baja o legendach, odurza się w pięknym, zadbanych dziewczęciach. To były jednak marzenia, które musiał odrzucać za każdym razem z co raz większym bólem i niechęcią. Był przecież człowiekiem Północy, urodzonym pośród białego puchu dziecięciem. Był potomkiem topora i wojny i czy tego chciał, czy nie - musiał to dziedzictwo uszanować.
Jednakże pośród tych wzniosłych i nieco nierealnych marzeń, pojawiały się te mniejsze, te które można było sięgnąć i zrealizować. Nicolas chciałby, aby ktoś go wziął pod swoje skrzydło. Miał szesnaście lat, był zdrowym i silnym chłopakiem. Potrafił wykazać się przyzwoitym fechtunkiem bronią dwuręczną, a jakby tego było mało, miał spore zadatki zręcznościowe. Chciałby, żeby znalazł się ktoś, kto pokazałby mu świat Uratai. Pokazał mu jak się go kocha i jak się za niego walczy. To było przecież tak nie wiele...
Kiedy usłyszał od mężczyzny naprzeciw wieści, jakie przyniósł, nadzieja Nicolasa rozgorzała na nowo. Demon! Demon brzydki jak orcza kurwa! Stworzenie ciemności, spaczenie zła. Potwór, którego zabić marzy każdy Nord i to przez nich codziennie przelewa swą cenną, zimną krew. To przez te plugawe bestie, Północ została rozbita, nadkruszona i zmniejszona. Może więc, pomyślał, gdy stanę oko w oko z czymś takim, zrozumiem czym są moi przodkowie?
- Ten demon - wyszeptał Nicolas, zaraz po tym jak opróżnił kufel. Wypicie go na pusty żołądek, spowodowało przedwczesny kręciołek i ciepło na twarzy - daleko stąd się szlajał? Co byś powiedział na to, jakbyśmy zebrali drużynę i na niego zapolowali? Dorwali otchłańca i wsadzili mu miecz w dupę? - uśmiechnął się z błyskiem w oku i z podziwu godną ekscytacją.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

9
Usłyszawszy szaleńczy plan wypluł resztki trunku niemal na rozmówcę. Szczęśliwie w ostatniej chwili obrócił głowę tym samym wyrzucając wiązkę płynu na stół. Wybałuszył oczy, które niemal wyleciały z oczodołów. Gapiąc się w niedowierzaniu bezskutecznie dążył do znalezienia stosunkowo odpowiedniej odpowiedzi. W powątpiewaniu co usłyszał kręcił głową.

- Na trójcę żywiołów! Tyś pewno sam nie wiesz co rzekłeś. - Wziął głęboki, bardzo głęboki wdech, po czym nieśpiesznie wypuścił powietrze. Pozornie ochłoną lecz w środku aż wrzało od doznanego wstrząsu. - Miecz w dupę? Nie ma takowego miecza, który ... Nie, nie... - kręcił głową. - Zgoła postradał żeś zmysły. Polowanie? - Zamarkował chichot, nieco szaleńczy i przerażający jednocześnie. - Muszę się napić - trzęsącą się ręką nalał sobie oraz rozmówcy.

Wreszcie nadeszła dziewka z dwoma półmisami pełnymi parującej strawy. Dorzuciła również po dwóch połówkach poniekąd świeżego bochenka. Z ociąganiem kładła jadło na stół wyczekując swego rodzaju podziękowania pod postacią mniej lub bardziej godziwego klepnięcia w nieco zbyt wypukły tyłek. W każdym bądź razie nie doczekała tego ze strony wzburzonego Tereghora.

- Kolejny dzban - ni to sapnął ni to warknął - jednakowoż czegoś mocniejszego.

Kobieta potaknęła i trzęsąc wypukłościami odeszła pośpiesznie. Kare kędziory zniknęły gdzieś na zapleczu. Łysy nie oglądał się za nią. Nawet nie przysunął sobie własnego naczynia. Zamiast tego tępo spoglądał gdzieś przed siebie, gdzieś gdzie za wypchanymi ludźmi stołami niechybnie znajdował się kominek.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

10
Barbarzyńca i gospodarz całej uczty, zdawał się być zgoła wyjątkowo miłym i towarzyskim człowiekiem, co tylko ułatwiało Nicolasowi zaciśnięcie lepszych stosunków. Pomagało również piwo, które na pusty żołądek zdawało się być spotęgowane kilkukrotnie, z łatwością malując na młodej twarzy chłopaka rumieńce i delikatną dezorientację alkoholową. Oczywista, z dala jeszcze było mu od poważnego upojenia, jednakże dalsze picie w takiej, a nie innej kondycji, zwiastowało rychłe jej nadejście.
Ku zbawieniu Nicolasa, jadło w postaci jajecznicy na boczku nareszcie przywędrowało, niesione nie tylko wyjątkowo apetycznym aromatem, ale także przez równie wyjątkowo apetyczną dziewkę, na której zlustrowanie chłopak poświęcił więcej niż jedną chwilę. Nie klepnął jej jednak, nie obraził też sprośną obelgą, modną od zawsze w takich miejscach. Uśmiechnął się za to i to nie w sposób, który mógł być uznany za uśmiech w stronę Barbarzyńcy naprzeciw. W każdym razie dziewka poszła, a jadło zostało. Wiadome więc było, co na dobre zwróciło uwagę Nicolasa i pochłonęło go na czas jakiś.
Pałaszując z niewiarygodną prędkością jajecznicę, ładował do ust zbyt wielkie porcje, zaczynając się tym samym w szybki sposób zapychać. Na szczęście na dnie kufla zostało mu jeszcze trochę pitnego miodu, co w dość radykalny sposób pomogło wyjść z nadchodzących opresji.
- Zdaje mi się - przemówił, tłumiąc beknięcie - że strach cię przyjacielu obleciał. Mi demon jakoś straszny się nie wydaje. Miecz mój - musnął palcami klingę wystającą zza prawego barku - jest wystarczająco duży, by demonowi, czy innemu otchłańcowi, dupę i nie tylko dupę przeorać. Żebyś jednak nie myślał, że ja coś mam ze łbem nie tak i mi do bitki prędko, zaświadczam uroczyście, że do walki wcale dojść nie musi. Chciałbym po prostu tę bestię ujrzeć na własne oczy i mam nadzieję, wżdy ty i twa drużyna mi to zapewnicie...
Oparł się wygodnie na ławie, poklepał po brzuchu.
- Ohh... Ale się żem na nażarł... Aż miło...
Stłumił beknięcie raz jeszcze.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

11
- Strach? Strach? - sapnął gniewnie. Potem sapnął zwyczajnie. Uszczknął nieco mięcha, zmielił powoli, poświęcając tej czynności znaczną uwagę. Nie zauważył zatem kiedy dziewka przyniosła kolejny antałek, w tym wypadku po brzegi wypełniony mętnym, nie pieniącym się piwem. Ale jednak piwem. Natomiast sama kobieta, nim odeszła, tym razem znacząco odwróciła się zaokrągleniami w kierunku młodego Uratai.

- Między strachem, a głupotą granica jest cholernie nikła. Tyś chłystek i pewno rychło tego nie pojmiesz, acz ja spróbuję to ci wyłożyć. Wpierw jednak dolej sobie - skinął na nowy antałek, po czym zabrał się do konsumowania. - Słuchajże. Demony to nie byle wilcy, niedźwiedzie czy nawet bizony. To coś znacznie plugawszego, coś co nie powinno stąpać po ziemi czy śniegu też. Tego mieczem tudzież młotem nie ubijesz ot tak. Wiem co mówię. Ongi, wtenczas gdyś jeszcze w planach był, ja z twoim ojcem wojowaliśmy. Ba, każdy wojował, niemniej my żeśmy byli młodzi i głupi. Tylko wojaczki pragnęliśmy. Nie miarkowaliśmy czym też istotnie jest nasz przeciwnik. W dniach pierwszych bitwy rzygaliśmy jeno. Śnieg wówczas nie był biały. Był iście czerwony. Każden nasz ruch, oddziału rzecz jasna, rodził kolejne ofiary. A demony? Nie okazały się jeno plugawymi okrutnikami. Na magii się znały, bez wyimków.

Po skończonej uczcie, oczywiście niezbyt sytej, odstawił misę i nalał sobie jak również dla młodego kompana. Nie tłumił beknięć. Bekał bez skrępowania. I pił.

- Rzekniesz tu czy ówdzie, iż zamiarujesz demona wypatrzyć to raz dwa do loszku cię wsadzą. Czemu? A bo swą głupotą będziesz narażał cały Thirongad. Póki nie ma sposobności do otwartych walk lepiej trzymać się od tego gówna z daleka. Jak to powiadają, tknij gówna, a pocznie śmierdzieć.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

12
Nicolas z zapartym tchem słuchał tego, co ma mu do powiedzenia towarzysz naprzeciw. Robił to z nieco większą absorbcją niż poprzednio, albowiem resztki złocistego trunku mieniły się jedynie ledwo widocznym odblaskiem na dnie pustego kufla i nie było nic innego do roboty. Pusta miska świeciła tylko i wyłącznie tłuszczem, a żołądek chłopaka wciąż się domagał jedzenia. Ku przestrodze, pusta sakwa szybko przypomniała o sławnym powiedzeniu "ciesz się z tego co masz" i rzeczywiście, Nicolas zaczął się cieszyć. Cieszył się tym bardziej, gdy na stole postawiono kolejny antałek, mocniejszego już piwa, a niemalże pełnej radości dopełniło chwycenie pośladka dziewki w wyjątkowo mało skromny sposób. Nie trudno zgadnąć, że to alkohol stał za tak ekstrawaganckim i szowinistycznym zachowaniem. Kogo to jednak obchodziło? Na pewno nie Wojciecha, który o mało co się nie ssunął ze stołu, służącemu mu od dłuższego czasu, jako przaśne legowisko.
- Czyli co? - burknął, zaraz po tym jak przełknął piwo, wydymające mu policzki do granic możliwości. - Co ja mam począć, co? Ja jestem Uratai, ja chce walczyć, chce krwi... Chce... - urwał i kichnął siarczyście. To co mu zostało na ręce wytarł o stół, ubranie, ławę - słowem wszystko co pod ową ręką się znalazło. - Chce przygody! Męskiej przygody! Dość mam, powiadam ci, siedzenia na dupie i patrzenia się na to, na co patrzyć się nie powinienem. Na litość, zrozum me intencje. Chciałbym ujrzeć trochę świata... Poznać tradycję... - opuścił głowę, czknął. Zastygł w tej pozycji chwil kilka, zdawać się mogło, że zasnął. - Cholera, kogo obchodzi co plotę. Wybacz, język się mi zbytnio rozwinął od tego miodu.
Westchnął, głowy wciąż nie podnosząc.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

13
- Przygody powiadasz? - Zerknął na Wojciecha, lecz ten niezbyt go zainteresował, a wręcz nawet wcale. - Życie to przygoda, która bądź co bądź nierzadko rychło się kończy. Zwyczajowo z głupoty. Miej to na uwadze - wychylił się nad stołem i przyjacielsko poklepał rozmówcę po ramieniu. Był to do tej pory jedyny akt, który, rzecz jasna naciągając, mógł zostać uznany jako po trosze skutek lekkiego rauszu. W każdym bądź razie działanie trunku póki co w większej mierze było wyraźne na Nicolasie.

- Pojmuję twe poczucie tudzież młodzieńcze zapały. Jak już powiadałem znam to, że tak rzeknę - zaśmiał się - na wskroś. - Po raz kolejny nalał sobie oraz kompanowi. Łykną, a wraz z potokiem piwa nadszedł potok kolejnych wyznań okalanych mądrymi słowy: - Niejako przygoda nie zapuka do twych drzwi, nie ujmie twej prawicy jak dziewka, a i nie będzie tak chętna jak dziwka na chędożenie. Nawet gdy sowicie zapłacisz. Zaiste, ku przygodzie trza samemu ruszyć rzyć. Ochoczo wsparł bym cię, lecz... cholera... obiecał żem twemu ojcu, że będę miał na ciebie oko. I cóż ja mam począć? -Przemierzył łysinę ręką, niby w zgryzocie.
.

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

14
- Właściwie - mruknął spod spuszczonego łba Nicolas, wyjątkowo niewyraźnie i bełkotliwie - to po chuuuuj się rwać na demony. Wsłuchaj się w me słowa przyjacielu. Wsłuchaj bo - czknął potężnie - drugi raz powtarzać mi się nie widzi. Otóż - wzniósł rękę z wyprostowanym palcem wskazującym, chcąc najwyraźniej w ten sposób dodać powagi do swej wypowiedzi - demon, to w mojej opinii igraszka jest. Zdaje mi się, że to stworzenie ciemne i pozbawione tego, co ma człowiek. Mówię tu o sumieniu, rzecz jasna. Bestia, pozbawiona sumienia, nie różni się od wilka, czy sępa, co chce swój żołądek napełnić. Bardziej więc wkurwiają mnie bandyci i rzezimieszki... Oj jak ja bym takiego dorwał, jak ja bym mu w łeb trzonem miecza rozpłatał, za ich wrodzone skurwysyństwo i wyzysk na niewinnych. Takim to ja bym jaja urywał, gotując je wcześniej w ukropie. Rozbójników powinno się wieszać na haku, albo skórę płatami zrywać...
Uśmiechnął się paskudnie, czknął jeszcze raz.
- A co byś powiedział, gdybyśmy zapolowali na bandytów, co? Spuścili im łomot i... Spuścili łomot... i...
Nicolas urwał. Jego głowa, do tej pory kiwająca się niebezpiecznie na boki, opadła nareszcie, opierając się czołem o blat stołu. Chłopak jednak wciąż się nie poddawał i walczył dzielnie.
- Na brodę czarodzieja... tośmy se ucztę zrobili...

Re: Karczma pod " Wyszczerbionym Kozikiem"

15
- Zatem więc twa opinia niezbyt... właściwa - Łyknął krótko. - Poniekąd racja, acz nie do końca samego. Pewno uczony by tak rzekł, że i demonowi bliżej do wilca niż człowieka, lecz to nie prawa. Każden zwierz, no niemalże każden, ubija dla żarła. Tylko ludzie i demony dla uciechy własnej czy krotochwili. Kto wie czy demony to nie ludzie. Ha! Nie. - Golnął. - Prędzej li to ludzie od demonów poczęci, bowiem niemal jesteśmy jak oni. U nas jednakowoż jeden defekt, owe sumienie właśnie. Temuż demony od nas po wielokroć silniejsze. - Pociągnął znowu. - Sumienie ich nie uśmierca, a nas tak. - Łyknął. Nalał sobie i rozmówcy. Odstawił pusty dzban. - Na bandytów żeś se umyślał schadzkę zrobić? Kto wie, idea godna tudzież pożyteczna. Lecz żeś się zagalopował. Tutaj Thirongad. Tutaj mróz i demony plugawe. Tutaj bandyty nie uświadczysz. - Wzruszył ramionami, po czym zaczerpnął z kufla. - Ponadto wszelakiemu złu chcesz stawiać czoła, takiemu czy owakiemu, a ledwie dzban piwa cię obala.

W pewnej chwili, może nawet ku przerażeniu młodego Uratai, Tereghor spostrzegł brak boskiego napitku. Zdziwił się bez mała. Zerknął niemrawo na wstawionego towarzysza i zastanowił się. Rozglądając się za dziewką bądź oberżystą wymruczał, że: -mus nam kolejny dzban zamówić.
.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Twierdza”