Wschodnie Skrzydło

1
Wschodnie obrzeża twierdzy wypełniają liczne uliczki, których powstydziłby się najsprytniejszy złodziejaszek. Nie lada sztuką jest dobrze operować pomiędzy alejkami z bruku, wykańczanymi wapieniem. Mnóstwo konstrukcji posadzono w tejże okolicy, toteż naturalne, iż wzrost zajętego areału przełożył się na uszczerbki w swobodzie poruszania.
Winę za to ponoszą rozbudowane chaty okolicznych szamanów oraz uznanych znachorów.
Charakterystyczną cechą architektury tutejszych pasterzy jest rozległa zabudowa. Domy, pomimo zastosowania stosunkowo łatwych do modelowania materiałów, rozpływają się po powierzchni placu. Przyjmują różnorodne kształty, w niektórych sferach widać dobudowane piętra. Mnogo od miejskich wykończeń z akcentem plemiennym. Wszędzie wiszą skóry górskich ssaków, niekiedy otoczone wiszącymi obok narzędziami do codziennej pracy lub białą bronią. Warto także wspomnieć o pochyłych ścianach, jakie są kolejnym charakterystycznym elementem budownictwa. Chaty opleciono solidnymi sznurami, których krańce zatopiono głęboko w zmarzlinie, przeto z daleka mogą przypominać gigantyczne namioty. W oknach wiszą słomiane laleczki, drewniane wisiory z piórami harpii. Nieważne, do którego domu zajrzysz, czy wielkiego, czy też małego, wszystkie łączy jeden wspólny mianownik. Okrągłe drzwi frontowe z masą ozdobników. Mogą być nimi trofea ze zwierząt, ale często widać także rozmaite korale oraz haftowane płachty.

Nieco dalej w głąb twierdzy, za kompleksem szamańskich domostw jest niezajęta przez żadnego gospodarza górka. Brak w niej ludzkiej działalności, po prostu zachowała pierwotną, naturalną strukturę. Jest pokryta śniegiem i odrobiną zmarzniętej trawy. Gdzieś obok postawiono ławkę, a jeszcze dalej prowizoryczny ołtarz z białej skały. Miejsce spokojne i oddalone od miejskiej gwary. Położenie za rozbudowaną częścią świadczy o przynależności do szamanów, gdzie z pewnością odprawiają lokalne rytuały, modlą się lub spotykają z dala od wścibskich mieszczan.


Bezimienny - Chata Hildaraka.

Po wejściu na korytarz uniósł się kurz - duszący, gęsty i nie dający się określić. Był to - tego Bezimienny był pewien - kurz bardzo stary. Hildarak od dłuższego czasu zapomniał o swoim zakątku, oddany wyższym celom nie sprzątał w ogóle, o czym przekonał się wchodzący do wewnątrz mężczyzna. Wszędzie brud, kurz, ale bez smrodu. Wnętrze salonu dostojne, pełne lokalnych skarbów i kunsztownych mebli. Co najwyżej biurko obok biblioteczki było stosunkowo czyste. Pozostałość wyglądała tak, jakby od lat nikt tutaj nie mieszkał.

Zachęcającym gestem wezwano cię do czytelni, skąd od razu trafiłeś przed biurko. Hildarak wydawał się nieco poddenerwowany lub podniecony. Nie odzywał się wcale, za to nadrabiał dynamicznymi szmerami pośród ksiąg czy też papirusów. Nagle cisza, szaman przeanalizował pewien artykuł, po czym ochoczo wprowadził go w twoje ręce.
- Oto twoja historia- zaszczekał z lekka zębami, oblizując drętwe, nieczułe wargi - Pan i jego wybranek.
Starzec wsadził palce w brodę i przeczesując ją, udał się do innego pomieszczenia. Zostałeś sam, wyłącznie ty i lektura.


Bóg wystawił Κυριάκου na próbę i rzekł do niego: „Κυριάκου”. A gdy on odpowiedział „oto jestem”, powiedział: „weź dziecię jedyne, które miłują. Idź do kraju dalekiego i tam złóż je w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
Nazajutrz rano Κυριάκου osiodłał swego wierzchowca, zabrał z sobą prowiant i dziecię kapłana, następnie ruszył w drogę do miejscowości, o której mu Pan powiedział. Na trzeci dzień Κυριάκου, spojrzawszy, dostrzegł z daleka ową miejscowość.
Κυριάκου, zabrawszy dziecię, wziął nóż, co mu go pomiot sprawił bólem i niełaską.
A gdy przyszli na to miejsce, które Pan wskazał, Κυριάκου zbudował tam ołtarz, ułożył na nim futro i związawszy dziecię swego pastora, położył go na tej skórze na ołtarzu. Potem sięgnął ręką po nóż, aby zabić dziecię małe.
I po tym rzekł głos donośny: „przysięgam na siebie, że ponieważ uczyniłeś to, iż nie oszczędziłeś złota jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne, jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego, że usłuchałeś mego rozkazu”.

Re: Wschodnie Skrzydło

2
Wchodząc na nowy teren, w dodatku miejsce odosobnione i na poły święte i mistyczne zarazem, starał się zachowywać możliwe taktownie i okazując szacunek jego gospodarzowi. Czynił to, przede wszystkim, wystrzegając się zbyt natarczywego rozglądania się, wścibskich spojrzeń oraz stąpając u boku Hildaraka powoli i z namaszczeniem. Choć między bogami a prawdą (przeciwległymi biegunami z otchłanią kłamstwa między nimi) czynił to, przede wszystkim, dlatego, by nie narażać swoich i tak już podrażnionych ostrym (nawet jak dla Salura) klimatem płuc na spotkanie ze wszechobecnym kurzem.

Zachęcony przez starego szamana, nie pozwolił jednak na siebie długo czekać, raźno, z ochotą niemal wyruszając na spotkanie ksiąg i zawartej w nich historii. Choć jego dawne czasy w klasztorze Turoniona były jedynie przechodnim półcieniem, wspomnieniem odległego żywota, to umiłowanie wiedzy i sentyment do obcowania ze starymi woluminami nie wszystek w nim umarł. Pozostawiając sam na sam z lekturą, chłonął ją wzrokiem niczym wojownik nagą kobietę po długim okresie postu i samotności.

Umiłowany mój podobny..., zaczął i nie skończył, nigdy nie dowiadując się, do czego podobny był wzmiankowany umiłowany, gdyż spostrzegł, że przykazany mu przez szamana tekst o wybranku znajduje się jeszcze niżej.

Kiedy skończył go czytać, jeszcze długo siedział w milczeniu, niechybnie rozumiejąc sens przekazanych mu słów. W końcu wstał, ruszając ku wyjściu, na spotkanie Hildarakowi. Wiedział, co musi uczynić. I był zupełnie zdecydowany.

Czcigodny — wyrzekł, z należnym szacunkiem kłaniając się starszemu pośród mędrców. A potem spoglądając mu prosto w twarz. W jego oczy, równie zmęczone i przenikliwe, co jego własne. — Poznałem już krzyż, który muszę udźwignąć. Ale wciąż targają mną wątpliwości. — Głos Κυριάκου drżał. Był pełen przystającej śmiertelnikom wątpliwości, tej samej, o której wielu by go nie podejrzewało. Tej samej, o którą nie podejrzewałby nawet sam siebie. — Odpowiedzcie mi, czy jest to brzemię, które muszę udźwignąć. Odpowiedzcie. Odpowiedzcie też... — Mężczyzna, drgnął nachylając się ku starcowi, kładąc zdrową dłoń na jego ramieniu. — Czy jesteśmy tu sami? I czy wszystko, co zawierzę waszej uwadze, pozostanie rozważone wyłącznie w skrytości twego serca? Chciałbym wiedzieć więcej o prawie Pana. I objawić swoją wolę. Chcę wyrzec swoje wahanie, by znaleźć oparcie i ulgę w mym brzemieniu. Potem poniosę je sam.

Wojownik trwał w milczeniu, oczekując na odpowiedź mędrca.

Re: Wschodnie Skrzydło

3
Ech... - wymruczał przez zaciśnięte zęby, gdy potencjalny już Κυριάκου napomknął o wątpliwościach. Oczy przygniótł senny pył, a głowa pochyliła się do przodu, w taki sposób, że nie patrzał dłużej na mężczyznę, lecz swoje skromne obuwie. W ten sposób doczekał końca wypowiedzi, chociaż wyglądało to raczej, jak magazynowanie siły na udzielenie adekwatnej odpowiedzi.
- Ech... - powtórzył ciszej - Niczego nie musisz dźwigać, albowiem Pan nie narzuca swej woli nikomu. Pan daje nam wybór, wskazuje ścieżki będące drogami do wiecznej miłości. - ręką uderzył w pierś, tak mocno, iż huk rozległ się po kwaterze.
- Był czas, kiedy szczęście porwał wiatr, a mój świat umierał w snach. Myśli wrogiem stały się, lecz serce lustrem jest i ciągle jeszcze szukało sił, by wybaczyć. Ehh - przełknął ślinę - Tyle nieotartych łez zanim Pan przytulił mnie. Tyle pustych dni, nim uwolniłem się z tamtych chwil. Każdy dzień oddala gniew, bo Pańskie ramie siłą jest. Ocaliło mnie miłosierdzie wyśnione i spełnione.
Rozdygotany kontynuował, przytrzymując jedną dłoń za pomocą drugiej.
- Nie jesteśmy sami, albowiem Pan jest wszędzie i zawsze. Niegdyś, podobnie jak ty wątpiłem w plan pana, lecz teraz rozumiem go doskonale. Ofiara jest niezbędnym aktem potwierdzenia całkowitego oddania. I pamiętaj! Pan nie zmusza, Pan prosi.
A skoro ty się wahasz, nie pozostaje mi nic innego, jak poznać cię z moim kwiatuszkiem.



Liszka! Liszka! Chodź do papy! - krzyczał na całą chałupę, aż niewinny głosik odpowiedział na wołanie. Tuż po nim przyszedł tupot drobnych stópek, który mógł zwiastować pojawienie się gościa. Była to młoda dziewczynka o imieniu Liszka. Drobna z postury, licząca może siedem wiosen. Włosy miała falowane do ramion, koloru jasny brąz. Ubrana w lisie futerko z przeplatankami owczej skóry i wełny.
Ochoczo dygnęła, jak tylko pojawiła się u progu.
- Wołałeś mnie papo - powiedziała melodyjnym głosikiem.
- Powiedz mu, kwiatuszku, proszę.
Liszka podeszła do owiniętego w togę przybysza, ażeby chwycić go za zdrową dłoń. Wtedy pociągnęła ją delikatnie w dół dając sygnał do skłonienia się. Głowa bezimiennego znalazła się na wysokości korpusu dziecka. Mała kruszynka objęła jego policzki, głęboko wpajając zielone oczyska w beznamiętne ślepia kaleki.
Smukłe rączki roztaczały przyjemne ciepło po policzkach.
- Nie martw się, ja się przecież nie martwię - dodała z uśmiechem na ustach - To nie jest koniec. Coś się zaczyna, a coś się kończy. Ja nie odejdę, będę zawsze przy was. Wy przyjdziecie do mnie, ponieważ wszystko ma swój czas. Tam Pan będzie moim pasterzem, niczego mi nie zabraknie. Po polach zielonych prowadzić będzie mnie. Pan wybrał nas do swojego zadania, bo chce umiłować wszystkie dzieci!
Nie bądź okrutnikiem i pomóż mu ziścić przeznaczenie, o Κυριάκου.

Ciepłe rączki puściły policzki, lecz bez utraty kontaktu wzrokowego, ten był zbyt siły, żeby od tak go zakończyć.

Re: Wschodnie Skrzydło

4
Tym razem to jemu wypadło zebrać siły przed odpowiedzią. A pomimo tego, jego słowa były wyłącznie nikłym odbiciem słów Hildaraka.

Pan prosi. Ofiara jest niezbędnym aktem.
Powtórzył z wysiłkiem oraz nagłą suchością w ustach. Oraz z twarzą nad którą zapanowanie sprawiało mu nagle wiele trudności. Przegrał tę walkę. Przegrał ją dokumentnie, przegrał ja z małą dziewczynką, która zjawiła się tutaj, wezwana wołaniem wątłego, doświadczonego życiem starca.

Jego twarz, ta sama, cięta, miażdżona i zdzierana przez uderzenia i razy najgorszych
bandytów Podziemnego Kręgu Salu nie mogła wytrzymać jej dotyku.


Przyjemne ciepło zostawione przez dłonie dziewczynki na jego policzkach stopniowo przeradzało się w ból, płonący niczym żywy ogień podsycany ciążącą na nim odpowiedzialnością.

Wojownik z trudem utrzymywał kontakt wzrokowy z dzieckiem, choć drzewiej tym samym oczom przychodziło spod pochylonego czoła spoglądać prosto w oczy nieprzyjaciół, każdego wieczora w oczekiwaniu na Śmierć. I w końcu w oczy tej ostatniej, jeszcze wiele, wiele razy później. Nim odeszła, najostrożniej jak potrafił, podniósł ją jedną zdrową ręką i przygarniając do siebie, zakołysał, zupełnie jak jeszcze mniejszym dzieckiem.
Dziękuję ci Liszko. Dziękuję ci za pomoc w podjęciu decyzji. Bardzo mi pomogłaś. Teraz poproszę cię, żebyś zostawiła nas samych. Nie zdążyłem jeszcze podziękować twojemu papie, za to jak mi pomógł i za wszystko co dla mnie robi. Wyjdź pobawić się na zewnątrz. Albo idź sama podziękuj Panu za to, że doszło do naszego spotkania. W pełnym skupieniu, najgorliwiej jak potrafisz — wyszeptał powoli, najspokojniej i najłagodniej jak potrafił po czym wypuścił ją z objęcia. Zanim zostanie sam na sam ze swoją decyzją, zechce ostatni raz rozmówić się ze starcem. I zamknąć wszystko to co było za nim. By coś mogło się skończyć a potem zacząć.

Re: Wschodnie Skrzydło

5
Czcigodny Hildarak uważnie przyglądał się rozmowie wybrańca oraz jego pierworodnej, jakoby analizował każde słowo i każdy gest. W końcu Liszka uciekła, stawiając entuzjastyczne kroki na "do zobaczenia". Atmosfera wróciła do normalności, bowiem obcowanie z dzieckiem wprowadziło Κυριάκου w nienormalny stan uniesienia. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuł, dobro bijące od dziewczynki było w stanie przełamać wszystko. Dosłownie wszystko.

Hmmm? - zamruczał Hildarak, zauważywszy ciągle to samo zwątpienie. Nieustająca niepewność, która tak bardzo raniła jego serce.

Re: Wschodnie Skrzydło

6
Gdy zostali sami, wojownik jeszcze raz spojrzał na starego nauczyciela przypominając sobie wszystko czego przed chwilą się dowiedział i usłyszał. Na jedną, trwającą mgnienie chwilę, na marsowym obliczu i w zimnym spojrzeniu dało się dostrzec krótki błysk ulgi, objawiający się niczym dostrzeżony podczas zamieci odległy żar ogniska. Κυριάκου wyzbył się wątpliwości. Nie zawahał się nawet przez moment, gdy wykrzywiając twarz w grymasie nieukrywanej i niezmąconej wściekłości wbił swoje ostrze w zapadniętą klatkę piersiową stojącego przed nim starucha. Gdy zgrzytając metalem o kości, patrosząc go jak rybę, od dołu do góry z trudem powstrzymał wyrywający się z gardła ryk.
— Nie wiem jakimi kłamstwami jeszcze karmiliście to dziecko. Nie wiem w imię jakich zasad zamierzaliście wyrządzić mu krzywdę. Ale pozwól, że opowiem ci o moich. — Nabity na ostrze starzec nie miał prawa żyć. Ale Ten zdawał się tego zupełnie nie dostrzegać. Wbijając służący mu za przedłużenie ramienia oręż jeszcze głębiej w wiotczejące ciało, przyciągnął je ku sobie niczym makabryczną kukłę.

— Tylko sługa potrzebuje pana. I niech będzie wola moja. Wola moja ponad prawem — wycedził, by prostując ostrze, pozwolić bezwładnemu Hildarakowi osunąć się na podłogę i wzbić chmury kurzu i pyłu. — Nazywam się Morholt. Morholt z Salu. I ostatni raz pozwoliłem się komuś bezkarnie okłamać. —

Wycierając stal z krwi skrawkiem swojej ciemnej szaty ruszył w kierunku, w którym ostatnio widział znikające dziecko. Musiał je odnaleźć. Nie mogli sobie pozwolić na przebywanie w tym miejscu choćby chwili dłużej.

Re: Wschodnie Skrzydło

7
Morderstwo - straszna rzecz, ciekawe jeno, kto cię osądzi.

Pierw dajesz prowadzić się za rękę. Wodzony za nos, po uprzednim uratowaniu życia, finalnie zbaczasz z kursu, bo "naiwność jest błogosławieństwem głupich". Nikt nie ma prawa mówić Ci, w jaki sposób toczyć własny żywot. Buntujesz się przeciwko panu, wszak żaden z ciebie sługa.
I można spierać się o słuszność tego rozumowania, lecz nie ono będzie tematem najbliższych debat. Liczy się najgorsza z rzeczy, jakiej może dopuścić się śmiertelnik, bo wyłącznie ona burzy porządek świata, wszakże to akt gwałtu na naturze.

Lśniące przedłużenie ramienia tonie w sflaczałym , jak i także wiotkim ciele starca. Wnika swobodnie, niczym szpachelka w lekko roztopione masło. Przy czym nie wyciągasz kawałka żółtej mazi, ale infiltrujesz głębiej pośród narządów i chropowatych kości. Cięte cielsko próbuje stawiać opór, kiedy kraniec ostrza napotyka kościozrosty, jednakże jest on daremny. Napierający gwałt bierze wszystko, bez wyjątków. Drwi z utrudnień, recytując monolog.

Zanim Morholt zdołał zakończyć wywód, oczy Hildaraka zapłonęły jeszcze raz, tym ostatnim płomieniem. Karminowe wężyki pociekły po wargach, które drżały. Powoli i ze spokojem cedząc słowo - Morderca... - Żeby słowem nie skończyć, ciągnie za sobą strużkę wyplutej krwi domieszkowanej flegmą. Wydzielina opryskuje twarz, szyję i barki Morholota, dawniej naznaczonego jako wybawca - Κυριάκου.

Podwórze za domem, tam wylądował Morholt po tym, jak zabił Hildaraka. Jego posiadłość była niewielka, lecz kręta. Mimo tego z łatwością dotarł na prowizoryczny ogródek, pokonawszy dębowe wrota. Tylko w tym kierunku mogła podążyć dziewczynka, wszak tam widział ją po raz ostatni.

Obraz, który ujrzał po wyjściu na białe podłoże był nad wyraz zaskakujący. Oddalona o kilkanaście stóp od chaty, dziewczynka była srogo przetrzymywana za barki przez pewnego tęgiego mężczyznę. Ubrany, jak typowy przedstawiciel tutejszych wojaków. Co ciekawsze, dwóch jego towarzyszy stało tuż przy tylnym wyjściu z chaty, tak jakby czekali na Morholta. Podobni do tego, który trzymał Liszkę, chwycili za rękojeści mieczy, lekko wysuwając je z pochwy. Szukali zwady, lecz bardziej palącą kwestią było to, skąd wiedzieli, że właśnie tutaj i w tym czasie winni się zjawić. Jeden z obrońców wielkiego szamana zawył, kręcąc przy tym klingą - Uratowaliśmy cię, napoiliśmy i nasyciliśmy strawą. - Wtedy przetrzymujący przerażoną Liszkę ogar warknął głośno
- Rozłupcie mu czerep, bom na mnie czeka przeznaczenie! - Mimo że porywacz usytuował się w znacznej odległości, bystre oko Morholta bacznie inwigilowało jego facjatę. Widział każdą bliznę oraz rytmiczne zmiany w zielonych oczach. Ślepiach, jakie tuż po wypowiedzeniu bełkotliwej komendy zalały się smugą czerni. Pochłaniająca światło smoła objęła gałkę oczną, tłumiąc ludzką naturę. Mógłby próbować zrozumieć to zjawisko, gdyby nie świszczące przed twarzą ostrza strażników.

Zważywszy na obrót spraw, dotychczas pogodne dziewczę szamota się nader mocno. Chaotycznym podrygiem ramion pragnie oswobodzić korpus z uchwytu porywacza, to też daremno. Uścisk tęgiego mieszkańca twierdzy nie ugina się pod naporem nikłej siły dziecka. Z kolei świszczące brzytwy barbarzyńców zdają się coraz mniej pobłażliwe. Wolna przestrzeń pomiędzy napastnikami a brzytworękim kurczy się. Lada chwila sięgną po kluczowy manewr, ażeby wymierzyć sprawiedliwość po czcigodnym Hildaraku. Nagle coś odciąga ich uwagę. Głowy mkną w przeciwnym kierunku, skąd dobiega fala gorzkich bluzgów. Ogólnie nie można stwierdzić w jaki sposób Liszka wyswobodziła się z rąk porywacza, lecz bose stópki wartko odbijają się na miękkiej warstwie białego puchu, z każdą chwilą zwiększając dystans od ciemiężcy.

Re: Wschodnie Skrzydło

8
Człowieczy syn zwany Morholtem wyszedł na podwórze, mrużąc nienawykłe do odbijającej się w śniegu jasności oczy. Śnieg — myśli zaciągając się rześkim, górskim powietrzem zupełnie jak gdyby był to jego pierwszy oddech — Zimne i mokre gówno. Powinienem się stąd wyrwać, pojechać na południe. Choćby i do Daugon.

Drogę ze swojego miejsca zbrodni przebył powoli, nie spiesząc się nawet przez chwilę, zupełnie nie jak morderca. I choć trwało to może minutę, subiektywnie czuł się, jak gdyby zajęło mu to rok z okładem.

Morderstwo — straszna rzecz. Ciekawe, kto cię osądzi, jeśli nie uznajesz boskich praw. W końcu, gdyby było inaczej, nie miałby krwi na rękach. I nie usprawiedliwiał tego nawet fakt, że jedna z jego rąk była wyspecjalizowaną maszyną do zabijania. Nie wspominając już o drugiej, którą całkiem niedawno zastąpiono mu ostrzem.

Morderstwo to przede wszystkim rzecz trywialnie organiczna. Morderstwo pryska ci w twarz, pluje i charczy. Morderstwo wlewa ci się za kołnierz i paskudzi świeże ubranie, zanim padnie na ziemię i rozleje się po posadzce. Przed morderstwem nie ma ucieczki. Jego smród zostaje z tobą, nawet gdy odwrócisz się doń plecami i odejdziesz.

Nim zdążysz się obejrzeć, konsekwencje morderstwa wychodzą ci na spotkanie, otaczając cię na podwórzu.

Wieści szybko się rozchodzą. — morderca, gwałciciel natury uśmiecha się zdawkowo, zdając się nie patrzeć na zasadzających się na niego ludzi. Jego nieobecny wzrok, błądzi gdzieś na linii horyzontu. Zupełnie jak gdyby jego czerep zaprzątnięty był czymś innym i nie docierała do niego powaga zastanej sytuacji.

Wiecie, jakie były jedne z pierwszych rzeczy, których nauczyłem się w pierdlu? Między innymi to jak postępować z tymi, którzy krzywdzą dzieciaki. Oraz to jak bronić się przed atakującymi w przewadze łachudrami takimi jak wy. — Dokładnie tak by im to powiedział, gdyby zdecydował się otworzyć usta i przemówić. Mógł, chociaż nie skorzystał. Więzienie nauczyło Tego również tego, by trzymać język za zębami. I, że gadka jest tania. Nawet w połowie tak cenna, jak złapanie oddechu. Starał się o tym pamiętać, bo za przypomnienie o tej złotej regule zapłacił ostatnio własną kończyną.

Tymczasem wykorzystujący nagłe zamieszanie brzytworęki nie pozwala by sprawiedliwości stało się zadość. Oddalając się poza zasięg świszczącego przed twarzą miecza, zachodzi najbliższego z napastników od boku i z zamachu całym ciałem, rotacją bioder, kopie go goleniem ponad kolano. Zaraz po tym z miejsca puszcza się biegiem, wymijając drugiego i ruszając w pościg za dzieckiem.

Re: Wschodnie Skrzydło

9
Słuchając słów swojego mistrza, Mordred milczał układając w głowie elementy. Wiele było niedopowiedzeń i niedomówień ze strony istoty, ale Mordred nie mógł powiedzieć, by Magistri kiedykolwiek go okłamał czy działał ze zła wolą, a znał go przecież przez pół swojego życia.

Dlatego też, teraz także słuchał uważnie co mówił jego nietypowy mentor. Elementy łączyły się w całość i choć Mordred zdawał sobie sprawę, że jest częścią jakiegoś planu czuł pewna ulgę, że ktoś komu ufał wyznacza kierunek.

Wychodziło na to, że jednak zostanie wplątany w cyrk z Bramą. Niech i tak będzie. Przynajmniej nie wbiegał już na ślepo. A zatem cel został wyznaczony. Nie pozwolić by Brama została otwarta i jakieś dziadostwo tu przylazło. Może by tak ją rozbić albo pogrzebać...

Ate mogła być większym problemem. Mordred chętnie urwałby jej rogaty łeb ale demon łatwy do ubicia nie jest a zademonstrowała jak bardzo upierdliwa potrafi być. Tak... Sojusznicy mogą być potrzebni.

Czarnowłosy poczuł tez niespodziewaną ulgę gdy Magistri uznał dziecko za niepotrzebne w jego planach ale nie za przeszkodę i dał mu wolną rękę co do tego. To znaczyło, że nie musiał wciągać dziewczynki w to zamieszanie. Może nawet nie zorientuje się, że była celem Ate i będzie mogła żyć w błogiej nieświadomości.

Rozmyślania przerwały mu odgłosy krztuszenia jakie wydawał jego przewodnik. Dopiero teraz na twarzy Mordreda pojawił się wyraz zmartwienia. Vacek nie był mu może przyjacielem, ale okazał się pomocny pod wieloma względami i Mordred nie żywił wobec niego pogardy ani złej woli a jego sumienie nie skostniało jeszcze na tyle, by postrzegać ludzi jako narzędzia do użycia i wyrzucenia. Gdy atak minął, Mordred podniósł rękę, jak gdyby chciał ją położyć na ramieniu chłopaka, ale zawahał się. Vacek nie wyglądał na kogoś kto poczułby komfort z kontaktu fizycznego a wręcz mógłby poczuć się speszony. Dlatego wojownik zrezygnował z pierwotnego zamiaru i zapytał tylko - Jak się czujesz?

Wreszcie wydostali się na powierzchnię. Mordred mimowolnie odetchnął świeżym powietrzem, ogarnął okolicę wzrokiem i pomyślał - Co do chuja pana?

Próbując zrozumieć co właściwie widzi, zobaczył trójkę zbrojnych a chwilę potem zarejestrował biegnącego łysego mężczyznę. Tutaj jego umysł zatrzymał się na chwilę dręczony niezmiernie ważną kwestią: Czy to ten facet był autorem słów "Ta ręka zabija, a tej sam się boję"? Wreszcie zobaczył uciekająca dziewczynkę... Najwyraźniej gonioną przez łysego draba... Z ostrzem zamiast ręki.
Taaak... Zapowiadał się piękny dzień. No to chuj. Trzeba będzie znowu zgrywać bohatera i przynajmniej pozwolić małej uciec. Sięgając po miecz, rzucił w stronę Vacka - Staraj się trzymać z dala od zadymy.
Następnie, trzymając miecz skierowany ku dołowi, tak jakby wlókł go za sobą, ruszył biegiem w stronę jednorękiego bandyty z zamiarem staranowania go masą swoja i zbroi. Nawet jeżeli się nie uda, powinno odwrócić jego uwagę od dziecka i dać jej więcej czasu na ucieczkę. Potem... Cóż, będzie myślał jak już wkurzy łysego.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wschodnie Skrzydło

10
Zamaszysty wymach dosięga celu, destabilizując szarżującego szabelką prowokatora. Znakomite wykorzystanie odwróconej uwagi pozwala na fartowny obrót sprawy. Pierwszy z rywali kula się obolały, jednocześnie wabiąc towarzysza, którego wszakże ominął szerokim łukiem Ten, zwany od dziś Morholtem.

Lotem strzały sunie przez śnieżną zaspę, ażeby co rychlej dosięgnąć Liszki. Córka Hildaraka, splamione grzechem ojca dziewczę. Zjawiła się w złym miejscu i o złej porze. Pożądana przez siły nieczyste, nie zdaje sobie sprawy w jakiej intrydze przyszło jej wziąć udział. Oswobodzona z każdą chwilą zwiększa dystans dzielący ją od zielonookiego strażnika - męża ze zmąconym umysłem, mniej lub bardziej niż zalany krwią papa Hildarak. To też w obławie ptaszyny pojawia się drugoplanowy pościgowy. Barbarzyńców powala wigorem, zwinnością a również silnym ramieniem. Naturalnie przemierza skrzeczący pod ciężkimi onucami osyp, podczas kiedy Liszka czmycha oprawcy; z kolei coraz bliższa jest opatrzności brzytworękiego.

Coraz szybciej i szybciej przebiera kopytami, aż znikąd niebotyczna siła odbiera mu kontrolę nad bitnością. Czarne żeliwo zwala Tego z nóg, przeto siarczyście tonie w zaspie śniegu. Chłodne igiełki gryzą jego ponurą facjatę oraz pozbawioną włosia potylicę. Zimne ostrza wnikają też pod odzienie, wzmagając bicie i tak wariującego mięśnia - serce wyrywa się z piersi. Faza, może dwie dezorientacji, by odbijający promienie górującego słońca czerep wyłonił się ponad pierzynę bieli. Z podwórza znika Liszka i goniący ją zielonooki agresor. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy czmychnęli z tego harmideru. Wprawdzie dziewczynka była dla Morholta w tej chwili najważniejsza, musiał uporać się z leżącym - raczej już wznoszącym się - kruczowłosym jegomościem w kobylastej zbroi z czarnej stali. On rozgromił Tego, on winien jest niepowodzenia.

Chociaż ubiegli konkurenci oddaleni o przebyty dystans zostali przezwyciężeni. Kątem oka szło dostrzec, jak z wielkim trudem zbierają się po porażce. Nie był to dobry omen dla nikogo.

Re: Wschodnie Skrzydło

11
Uciekaj, mała! Uciekaj i nie... — Jeden krzyk, by dodać dziewczynie otuchy. By dać znać, że pomoc już w drodze i przestrzec przed oglądaniem się za siebie.

Nagłe zderzenie wyrywa mu z piersi resztkę tchu. Świat rozbłysnął na moment wszystkimi kolorami tęczy. Trzeba przestać golić głowę — myśli, upadając w puchatą zaspę, która pomknęła mu na spotkanie, witając go zimnym i mokrym uściskiem. Pada na twarz, plamiąc dziewiczą biel śniegu szkarłatem swego świeżego grzechu. Klnąc przy tym siarczyście jak mróz.

Serce tłucze się między nadwyrężonymi żebrami, tępym bólem przypominającymi o niedawnej kolizji. Bólem sugerującym zderzenie z hjafhi, jednym z lokalnych wierzchowców a co najmniej turońskim baranem. Morholt zrywa się na równe nogi, w szybkim przebłysku świeżo wróconej świadomości konstatując, że baran wcale nie wygląda na turończyka ani lokalnego. Raczej na wielką pancerną rybę, którą kiedyś, zdawałoby się wieki temu, jeszcze w Porcie Salu stary Tjasa przyholował za swoją łódką prosto do Głównej Przystani. Wszyscy dziwowali się jej niepomiernie, spekulując czy był ów dziw wynikiem spaczonej aury Wieży, czy może — jak chciał tego jeden obecny wśród nich uczony, który przypłynął aż z Karlgardu — reliktem, żywą skamieliną dawno wymarłego gatunku. Pod koniec dnia ugotowali z niej zupę, którą wykarmili z pół nadportowej. Po zdolny pomieścić ją garniec, pofatygowali się aż na mury, wykorzystując w tym celu wolny kocioł oblężniczy. Wypatroszywszy uprzednio berdyszem, po wielu próbach, na przekór straconym nadziejom i palcom.

Tym razem nie miał czasu się dziwować. Znajdując się na nogach, skrócił dystans, doskoczył do napastnika z zamiarem schwycenia go za zarośnięty czerep w celu ściągnięcia go na spotkanie z kolanem, mającym odbyć się dokładnie pomiędzy jego wyblakłymi oczami na grzbiecie jego nosa. Spotkanie zapowiadało się całkiem obiecująco, w końcu jeżeli miał go zepsuć, to od głowy.

Re: Wschodnie Skrzydło

12
Na dobre czy złe, Mordred nie posiadał w swoim zbierze talentów, zdolności do czytania w myślach. W przeciwnym razie mógłby się obrazić za skojarzenie z zupą rybną. A tak? Mógł skupić się na bardziej naglącej sprawie, mianowicie na zbliżającej się, grabiącej grabie grabarza.
No co? Z takim pyskiem duże szanse, że pracował na cmentarzu. Poza tym przyrząd do robienia dziur miał zawsze pod ręką.
Nagle zrobiło się dość sucho...

W każdym razie, Mordred zdawał sobie sprawę, że odsłaniając głowę, mógłby równie dobrze narysować sobie na niej tarczę strzelecką. Z drugiej strony tak oczywisty słaby punkt, pozwalał przewidzieć gdzie przeciwnik zaatakuje i można było to wykorzystać. Obecnie sytuacja nie była najlepsza. Staranowany mężczyzna pozbierał się i przeszedł do kontrataku szybciej niż Mordred przypuszczał. Na swoje szczęście (w nieszczęściu) spędził w pancerzu dość czasu by znać podstawowe cechy tej skorupy. Ciężki materiał trudno dźwignąć i przesunąć, ale jeśli da się go potoczyć, porusza się zadziwiająco szybko, napędzany własną masą. Dlatego też zamiast majtać łbem, albo zrywać się do tyłu lub w górę, szarpnął całe ciało w lewo, by przetoczyć się przez ramię. Nie tylko oddali się od przeciwnika, ale też rozpęd jaki uzyska pozwoli mu zerwać się na nogi znacznie szybciej, zwłaszcza jeżeli podeprze się mieczem jak szczudłem.

Przypomniał sobie też o zbrojnych których widział wcześniej. Nie mógł wykluczyć, że także są nieprzyjaźni, a to stawiało go wobec potencjalnych czterech wrogów...

- Zaraz... - Pomyślał, strzelając oczami po okolicy - Gdzie ten trzeci?

Był pewien, że poza łysym i dzieckiem, było jeszcze troje ludzi. Jednego brakowało. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że szabloręki krzyczał coś na krótko przed zderzeniem, ale nie zdążył wtedy zarejestrować co. Dopiero teraz sens zaczynał docierać z opóźnieniem. Rozszerzając oczy spoglądał na drabowatego mężczyznę ze zdziwieniem.

- Ty... - Wykrztusił z niedowierzaniem - Ty kazałeś małej uciekać?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wschodnie Skrzydło

13
Kolano, podobnie jak sens tej walki, minęło się z celem. Chybiwszy, błyskawicznie wrócił do pozycji wyjściowej, zbliżając się do zbrojnego w wypadzie, wznosząc brzytwę. Zamierzał zadać cios, ale tamten ubiegł go, zadając pytanie. Kompletnie rozbrajające.

Miał okazję przyjrzeć mu się wcześniej. Miał też podejrzenie, że tajemniczy przybysz nie ma nic wspólnego z zasadzką i pościgiem. Nie miał już natomiast wątpliwości co do tego, że podejrzenie okazało się słuszne. Kretyńska mina stojącego przed nim człowieka rozwiały je jak poranną mgłę i resztki wiary w rozum i godność człowieka.
Bohater, zdiagnozował go w duchu, prawie mu współczując. Tylko tacy wyrastają pośrodku niczego, w pełnej zbroi i z rozwianym włosem gotowi nieść pomoc ściganym bądź uciśnionym. Wykazując przy tym kompletny brak zrozumienia otaczającej ich sytuacji oraz inne symptomy, z błędnym wzrokiem i pochopną gwałtownością na czele. Starał się go nie winić, zdawał sobie sprawę jak wygląda. Ostrza zamiast rąk były u złoczyńców modne niezależnie od sezonu.

W ramach odpowiedzi splunął w zaspę.

Być może miał być to początek wielkiej przyjaźni. Dlatego też, pomimo wrodzonej nieufności zdobył się na koleżeński gest. Jego podeszwa zamiast na twarz nieznajomego, w niskim frontalnym poszybowała na płaz miecza, na którym właśnie się podpierał, chcąc pozbawić go tej podpory. Zaraz po tym rzucił się biegiem, starając wznowić przerwany pościg, licząc, że ślady na śniegu okażą się dostatecznie widoczne.

Re: Wschodnie Skrzydło

14
Mordred mógł pomyśleć i powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy pod adresem łysego mężczyzny. Mógł też, jak gdy spotykają się dwaj dżentelmeni, zamiast ordynarnie obrażać się wzajemnie, kulturalnie idą okrężną drogą obrzucając mięsem najbliższą rodzinę.

Pomimo jakże szerokiego wachlarza wulgaryzmów jakie miał do dyspozycji, Mordred jednak, zbierając ryj ze śniegu pomyślał tylko - "Dobra. Zasłużyłem na to."
Tutaj jednak powstrzymał się od samobiczowania. Zresztą, nie miał odpowiedniej grzywki by jęczeć i narzekać nad marnością i bezsensem życia. Zamiast tego, wstał najszybciej jak tylko zdołał a gdy otrzepywał się ze śniegu, w jego wnętrzu zaczął narastać gniew. Był zły na siebie za pochopne działanie. Mógł sobie mówić, że pomyłki się zdarzają, ale nie czyniło to ich mniej wkurwiającymi. Ale to był tylko ułamek wściekłości. Cała reszta skierowana była przeciw prawdziwemu zagrożeniu dla dziewczynki, którym musiał być brakujący zbrojny. Mordred musiał przyznać, że nadal nie miał całego obrazka, ale stanie tu i czekanie nie pomoże nikomu. Rzucając przelotne spojrzenie na dwóch pozostałych mężczyzn, by określić ich pozycję, po czym ruszył biegiem za brzytworękim, zanim całkiem straci go z oczu.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wschodnie Skrzydło

15
Obrazek
Iście frymuśne rzeczy zadziały się w szamańskim dostatku. Ubito żelazną dłonią zmąconego przez demony posesora. Biedny, spoczywa na posadzce sztywniejąc, jak prosię po rzezi. Napadnięto córę, która wszakże czmycha oprawcy osłonięta płaszczem operatywności. Spotkało się dwóch odmieńców, co to bój prawie by stoczyli. Zderzyli się, skopali i czmychnęli, jak Liszka w siną dal. Co galopem pokonano zaspy śniegu, mimo że chłodne igiełki zastygłej wody strasznie drażniły pięty. Opuszczono zabity dechami plac za domostwem wielkiego Hildaraka, by ponownie zagłębić się w labiryncie Thirongadzkich uliczek Twierdzy.
"- a teraz kilka kroków
od ściany do ściany,
tymi schodkami w górę,
czy tamtymi w dół,
a potem trochę w lewo,
jeżeli nie w prawo,
od muru w głębi muru
do siódmego progu,
skądkolwiek, dokądkolwiek
aż do skrzyżowania,
gdzie się zbiegają,
żeby się rozbiegnąć
twoje nadzieje, pomyłki,
porażki,
próby, zamiary i nowe nadzieje.



Droga za drogą,
ale bez odwrotu.
Dostępne tylko to,
co masz przed sobą,
a tam, jak na pociechę,
zakręt za zakrętem,
zdumienie za zdumieniem,
za widokiem widok.
Możesz wybierać
gdzie być albo nie być,
przeskoczyć, zboczyć
byle nie przeoczyć.



Więc tędy albo tędy,
chyba że tamtędy,
na wyczucie, przeczucie,
na rozum, na przełaj,
na chybił trafił,
na splątane skróty.
Przez któreś z rzędu rzędy
korytarzy, bram,
prędko, bo w czasie
niewiele masz czasu,
z miejsca na miejsce
do wielu jeszcze otwartych,
gdzie ciemność i rozterka
ale prześwit, zachwyt,
gdzie radość, choć nieradość
nieomal opodal,
a gdzie indziej, gdzieniegdzie,
ówdzie i gdzie bądź
szczęście w nieszczęściu
jak w nawiasie nawias,
i zgoda na to wszystko
i raptem urwisko,
urwisko, ale mostek,
mostek, ale chwiejny,
chwiejny, ale jedyny,
bo drugiego nie ma.



Gdzieś stąd musi być wyjście,
to więcej niż pewne.
Ale nie ty go szukasz,
to ono cię szuka,
to ono od początku
w pogoni za tobą,
a ten labirynt
to nic innego jak tylko,
jak tylko twoja, dopóki się da,
twoja, dopóki twoja,
ucieczka, ucieczka -"
Wyleciał łysy na bruk, gdzie mnogo było od mieszczaństwa. Nim zdołał pojąć, że przedarcie się przez tabun wiernych to nie lada szkopuł, za plecami poczuł oddech wyższego o głowę męża. Zanurzony w nadszarpniętej wiekiem zbroi dziwoląg - jak żółw w skorupie - dogania zahamowanego Morholta. Krętych uliczek było wiele, lecz zarzekam się, że deptałeś po piętach Liszcze i jej oprawcy. Musieli tędy ujść. Może wciąż tu są? Nie, nie widać nikogo - lecz kogo zdołasz ujrzeć w tej całej zgrai. Liczne korytarze z ulokowanych bliźniaczo chat wnikały w długi i szeroki deptak, jak drobne strumyki wpływają w główną rzekę. A w tej rzece silny prąd wiernych, zmierzających wprost na górę objawienia. Na tyle silny, że żadna ludzka siła nie byłaby w stanie przeciwstawić się naporowi tegoż tłumu. Wejdź i płyn chciałoby się rzecz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Twierdza”